Konferencja prasowa nowego ambasadora Polski w Kanadzie
W minioną sobotę w polskim konsulacie w Toronto odbyło się spotkanie z nowym ambasadorem RP w Kanadzie Andrzejem Kurnickim. Najpierw miała miejsce konferencja prasowa, rozpoczęta wystąpieniem p. Ambasadora.
Proszę Państwa, cieszę się ogromnie, że wreszcie jako ambasador dotarłem tutaj, że jest w ogóle przedstawiciel państwa, to jest bardzo ważne. To trwało ponad rok. Oczywiście są pewne procedury w MSZ-ecie, sprawdzanie.
Ja byłem trochę na uczelni związany i z biznesem, i z sektorem finansowym, w związku z tym pewne procedury w przypadku mojej osoby były nieco dłuższe, zważywszy na to, że pewne sprawy związane z rynkami finansowymi wymagają, aby osoba, która miała dostęp do informacji poufnych lub takich sensitive rynkowo po prostu przez jakiś czas nie pełniła żadnych funkcji.
Dopiero wtedy może być procedowana jako kandydat w MSZ-ecie.
20. piknik w Wawel Villa
Lubię chodzić do Wawel Villa, czuje się tam dobrą atmosferę; dużo zieleni, zawsze mili ludzie.
Dwudziesty już doroczny piknik, zorganizowany w celu zebrania funduszy na wspomożenie mieszkańców, odbył się właśnie w ubiegłą niedzielę.
Nie można było sobie wymarzyć lepszej pogody; nie za gorąco, wiaterek, pełne słońce. Jak zwykle można było usłyszeć stare szlagiery w wykonaniu zespołu „Tetrix”, wystąpił też zespół „Ludowa Nuta” prezentujący folklor Beskidu Żywieckiego.
W cenie opłaty wejściowej były domowej roboty wiktuały, ciasta; był bigos i hamburgery.
Zebranych przywitał administrator Jon Grayson, a honory domu pełnił prezes Rady Wawel Villa oraz koordynator do spraw ochotników Eryk Szustak.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/polityka?start=340#sigProId02790ab4a2
Pikniki w domu Wawel Villa są okazją do spotkania wielu znakomitych gości. W tym roku przybyła burmistrz Toronto Bonnie Crombie. Była również szefowa nowo utworzonego w Ontario resortu ds. emerytów Dipika Damerla, a także miejscowy poseł do parlamentu federalnego Sven Spengemann z Mississauga-Lakeshore. To właśnie dzięki niemu dom otrzymał dotację celową od federacji, co pozwoliło wydać przepiękną książkę kucharską; zbiór przepisów byłych i obecnych mieszkanek i mieszkańców Wawel Villa; przepisów „domowych” na ciekawe ciasta i nietuzinkowe potrawy. Moja żona kupiła dwie takie książki. Jedną dla siebie, a drugą z myślą o rodzinie w Stanach Zjednoczonych, która już nie jest całkowicie polska.
Przemawiając, Dipika Damerla podkreśliła, że w 2017 roku liczba osób na emeryturze w Kanadzie przekroczyła liczbę osób poniżej 15. roku życia, co oznacza, że jesteśmy społeczeństwem coraz bardziej starzejącym się, w związku z czym sprawy emerytów stają się pilne i palące. To właśnie przyczyna, dla której liberalny rząd Ontario zdecydował się na powołanie do życia oddzielnego resortu. Dipika Damerla znana jest z wielu imprez polonijnych, była też inicjatorem wprowadzenia w Ontario dnia Jana Pawła II. Na piknik przybyli też inni znamienici goście, wśród nich zasłużony wielce dla naszej społeczności były poseł Jesse Flis z małżonką.
Mówiąc o Wawel Villa, nie sposób nie wspomnieć Muzeum Orlińskiego, które zostało tam utworzone, aby gromadzić bezcenne pamiątki po odchodzących pensjonariuszach – bohaterach Wojska Polskiego, uczestnikach bitew II wojny światowej, Powstańców Warszawskich.
Wawel Villa ma obecnie pod opieką 84 pensjonariuszy, z których 3/4 to Polacy. Również obsługa w trzech czwartych jest polska. Dom świadczy opiekę na różnych poziomach, do tego najbardziej zaawansowanego. Wawel Villa stara się też łączyć pokolenia i organizuje spotkania młodzieży, zresztą sam budynek sąsiaduje ze szkołą.
(ak)
Polityka jest grą
Zarzucono mi herezję. No coś w tym rodzaju, bo jakże tak mogę postulować, aby w polityce międzynarodowej zrezygnować z uczciwości; podważać nasze wyszyte na sztandarach zawołania „Bóg, Honor Ojczyzna”, obruszać się na różnych pożytecznych idiotów, za to że wierzyli w podpisane traktatowe świstki? Przecież albo jest uczciwość, albo jej nie ma, albo wyznaje się wartości i do nich stosuje, albo nie – słowem, albo się jest porządnym człowiekiem, który dotrzymuje słowa, albo kłamcą, oszustem i gangsterem.
Wyszło więc na to, że popierając polityczny realizm, odszedłem od zakorzenionej w naszym katolickim wychowaniu tradycji… Ktoś mnie nawet wprost zapytał, jakiego ja jestem wyznania, czy czasem nie „handlowego”?
Zacznijmy więc od podstaw.
Polityka jest grą.
Taką samą jak gra w szachy czy w pokera. W grach obowiązują zasady – gry, a nie zasady obowiązujące w życiu.
Jeżeli ktoś w pokerze powie „pokaż karty”, to ja ich mu nie pokazuję, bo byłoby to sprzeczne z regułami gry. Dlatego on nawet nie pyta, bo się tego nie spodziewa; nie spodziewa się, że będę aż tak głupi.
Podobnie jest w polityce, gdzie obowiązują kody. „Tak” w dyplomacji znaczy zupełnie co innego niż „tak”, jakie wygłaszamy przy ołtarzu w obliczu Boga Najwyższego. „Tak” w dyplomacji oznacza „dzisiaj tak, a jutro może też tak, ale to będzie zależało”. I wszyscy normalni ludzie to wiedzą. Wiedzą, że taki jest język tej gry.
Jest to gra interesów – wielorakich, narodowych, grupowych, gospodarczych – jeden wielki splot. To właśnie ułożenie tych interesów decyduje o tym, co jest realne, a co nie.
Ponieważ my, Polacy, nie mieliśmy okazji wykształcić w wieku XIX nowoczesnej myśli państwowej, ponieważ nie mieliśmy okazji uprawiać polskiej polityki państwowej, ponieważ dyplomaci polskiego pochodzenia, jak margrabia Wielopolski, działali na obcych dworach i łatwo było odsądzać ich od czci i wiary, nie mieliśmy jak i gdzie wpoić elitom zasad gier polityki zagranicznej.
Dlatego tak często brali się za tę dziedzinę amatorzy, duże dzieci, które nie miały pojęcia o obowiązujących zasadach; nie wiedziały, że pewne przedsięwzięcia są na niby, że język polityki zagranicznej to po prostu język siły.
Dlatego w polskiej mentalności do dzisiaj pokutują różne stare nawyki, różne stereotypy, jak na przykład to, że „sprzedali nas w Jałcie”.
No „sprzedali”, bo byliśmy jako elita polskiego narodu dupkami dzwącymi, bo daliśmy się sprzedać, nie potrafiliśmy zabezpieczyć własnych interesów, nie licytowaliśmy wystarczająco ostro, nie podbiliśmy stawki przy stoliku; nie zagroziliśmy wycofaniem czwartej co do wielkości armii alianckiej z frontu, nie wykorzystywaliśmy atutów, które jeszcze wtedy miały znaczenie, nie ogarnialiśmy powagi sytuacji i nie potrafiliśmy dostrzec piwotalnego momentu.
W politycznej grze, jeśli słabszy nie potrafi zablefować, jeśli nie potrafi się postawić, rzucany jest na pożarcie.
Takie są reguły. Trzeba je znać, jeśli siada się do stolika, zwłaszcza z takimi „gangsterami” jak Winston Churchill, którego wychowawcy uczyli pierwszych imperialnych chwytów, jeszcze kiedy jeszcze sikał w majtki.
Zamiast uczyć się zasad, po to by nasze kolejne ekipy potrafiły grać skutecznie, my, jako naród, wymyśliliśmy racjonalizację własnej głupoty i politycznej naiwności. Zracjonalizowaliśmy brak wykształcenia politycznego wielorako zabarwionym mesjanizmem – jesteśmy wyjątkowi, jesteśmy predestynowani do bycia ofiarą, niczym Chrystus na krzyżu (cóż to za bluźnierstwo) cierpimy za inne narody.
To przeświadczenie o własnej wyjątkowości umiejętnie podsycane przez sprytnych pokerzystów z zagranicy sprawia, że pozwalamy się wpychać do cudzych gier, pozwalamy robić z siebie darmowych najemników, Don Kichotów; pozwalamy, żeby nas za darmo lub za czcze gadanie wykorzystywano, aby wysysano naszą krew.
Polska to wielki naród o wspaniałej historii, niestety, aby wykorzystać nasz potencjał, aby skutecznie zabiegać o nasze interesy na tym „łez padole”, musimy nauczyć się nie tylko modlić, ale też skutecznie działać, Ora et labora,
Skuteczne działanie oznacza znajomość reguł prowadzonych gier, oznacza mądrość, wytrwałość i wysokie poczucie własnej wartości.
Nasze polskie wartości mają olbrzymie znaczenie dla odrodzenia nie tylko Europy. Dzisiaj przychodzi nasz czas, dlatego wystarczy, że wyrwiemy się ze skundlenia, że otrzeźwiejemy na tyle, by nie pozwolić byle siksie zawracać nam głowy.
Wyrosło nowe pokolenie pięknych Polaków, wykształconych, spostrzegawczych, wyrosła na polskiej ziemi nowa elita. Dlatego my, pokolenia zstępujące, powinniśmy ją pielęgnować, powinniśmy ją nauczyć twardych reguł gry, po to by jej dzieci mogły zawiadywać regionalnym mocarstwem, po to by Polska przejęła po Niemczech pałeczkę wiodącego kraju w Europie; po to by tym młodym Polakom nikt nie mógł już grać na kompleksach i kupować za perkal i paciorki, po to by wyburzanie przez Niemców Warszawy okazało się płonną nadzieją.
Nadszedł nasz czas, polski czas, czas, aby „Angela Merkel miała polski problem”.
Andrzej Kumor
Dziki Zachód
„Tourist go home,
refuges welcome.”
Jako nastolatek, a więc niedawno, lubiłem tak jak moi rówieśnicy książki, filmy i komiksy opisujące burzliwe życie osadników na Dzikim Zachodzie, na peryferiach rodzących się w huku wystrzałów – przyszłych Stanów Zjednoczonych. Biali, szlachetni zdobywcy walczyli z „dzikusami” o nowe tereny, gdzie mogliby zakładać farmy i spokojnie gospodarować. Indianie zresztą, znajdujący się wówczas na poziomie kultury łowieckiej, nie znali pojęcia własności ziemi. Poza tym na ogół przedstawiani byli jako okrutni rabusie mordujący całe rodziny i zbierający skalpy jako trofea. Wyższa cywilizacja wypierała bardziej prymitywną. To wydawało się oczywistą oczywistością także w kolonizowanych „kolorowych” krajach afrykańskich.
Zasady obalania
Praworządność leży w interesie Rzeczypospolitej. Ale prawo powinno służyć dobru obywateli, a nie ograniczać polską rację stanu. Czy wręcz ją zwalczać.
Czego ostatnio próbuje ten i ów, a niedawno spróbował, dodajmy, że nie pierwszy raz, także Michał „TW Znak” Boni. „Dziękuję Panu, Panie Timmermans, za pańską cierpliwą gotowość do dialogu z rządem polskim i obiektywną ocenę systemowego zagrożenia praworządności. Nie jest Pan sam, są z Panem miliony Polaków, którzy myślą podobnie” – zanotowałem sobie tę wypowiedź i mimo upływu czasu wciąż nadziwić się nie mogę. Bo można być zdegenerowanym etycznie patafianem, skoro prawo tego nie zakazuje, ale nawet u tego rodzaju indywiduów nie występuje obowiązek deptania przyrodzonej każdemu człowiekowi przyzwoitości. Czy tam ich szczątków.
Zmusić się nie dadzą
Ludzie, którzy uznają przeszłość za zbyt trudną dla teraźniejszości, swoim następcom przyszłości nie zbudują. Mogą ją za to skutecznie zatruć. Ale Wiktor Orban nie z takich.
Zacznijmy wszelako od tego, że przyśniła mi się Merkel Angela. Dodam: Merkel Angela z przyszłości. Taka w wersji mniej więcej za kilkanaście dni, już po wrześniowych wyborach do Bundestagu i ponownym objęciu stolca kanclerzycy. Do tego pani Merkel przyśniła mi się w doborowym towarzystwie. Mało nie umarłem. Dajcie spokój z takimi snami.
Niemieckie owczarki szczerzą kły
Niemiecki owczarek umieszczony na fasadzie Komisji Europejskiej, czyli Jan Klaudiusz Juncker, po rozmowie z Naszą Złotą Panią, która niedawno przywołała go przed swoje oblicze, nabrał niesłychanego wigoru i przedstawił projekt połączenia Rady Europejskiej z Komisją – nie z myślą o sobie, co to, to nie, tylko w intencji uproszczenia unijnego procesu decyzyjnego.
W Unii Europejskiej panuje dotąd tak zachwalany trójpodział władzy, w którym Rada Europejska pełni rolę władzy ustawodawczej, podczas gdy Komisja – rolę władzy wykonawczej. Ale co było dobre na jednym etapie, wcale nie musi być dobre na etapie następnym. A właśnie Unia Europejska weszła w etap następny, zwiastowany zresztą zaraz po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum w sprawie Brexitu.
WALCOWANIE Z TRZYMANKĄ
Ależ się porobiło. Jeden ze sztandarowych felietonistów Pawła Lisickiego właśnie schwycił był za gardło formację aktualnie rządzącą. Mało tego: schwycił był i nie puścił był, aż po kropkę wieńczącą felieton.
Mówią na mieście, że wszystkie Łysiaki tak mają. Znaczy chwytają i do kropki puścić nie chcą. Co to, to nie. Mowy nie ma. Taki jeden z drugim Łysiak, jak złapie, jak ucapi, jak szczęki na temacie zewrze, jak zaciśnie, to kilofem odłupywać. Buldożerem ewentualnie. Trwa Łysiak przy temacie, i trwa, że granat dajcie, odrywajcie.
Izrael i Korea Północna
Były prezydent USA Richard Nixon w swojej książce zatytułowanej „Leaders” (Przywódcy), w jednym z rozdziałów wspomina o swoim spotkaniu z byłym prezydentem Francji, Charles’em de Gaulle’em. Pisze tam między innymi o tym, jak Charles de Gaull został zapytany o przyszłość paktów obronnych i gospodarczych zawieranych na Dalekim Wschodzie przez USA lub przez nie inspirowanych. Charles de Gaulle odpowiedział, że nie widzi dobrze przyszłości tych paktów, jako że we wszystkich krajach Dalekiego Wschodu nie istnieje idea przebaczenia. I tak mamy właśnie w przypadku Korei Północnej.
Pod koniec XVI wieku Korea przeżyła krwawą inwazję i wojnę z Japonią. Podobnie było w XX wieku. Korea została zaatakowana przez Japonię. Od 1905 roku do 1910 roku była protektoratem japońskim, a następnie od 1910 do 1945 roku była okupowana przez Japonię.
Ograli ich
Dlaczego Korea Północna tak szybko była w stanie zrealizować podstawowe założenia swego programu obrony strategicznej? Dlaczego Koreańczycy wyprodukowali całkiem niezłe pociski międzykontynentalne i upakowali w nich broń atomową? Jak to jest? Czy państwo, w którym zmilitaryzowane społeczeństwo gryzie trawę w quasi-religijnej ekstazie politycznej, w którym nie ma wysoko zaawansowanego przemysłu, mogło tak szybko opracować najnowocześniejsze technologie wojskowe? Czy to nie jest dziwne?
Czuć tutaj chińską rękę. Dlaczego Chińczykom miałoby zależeć na uczynieniu z Korei Północnej atomowego supermocarstwa?
Jedną z najskuteczniejszych i najtańszych metod prowadzenia polityki jest kontrola konfliktu; zdolność do kontroli konfliktu wskazuje na najlepszego i rozgrywającego zawodnika.
Czy dzisiaj słyszymy o rozbudowie chińskich baz na sztucznych wyspach sypanych na Morzu Południowochińskim? Czy na pierwszych stronach gazet są jakieś doniesienia o prowokacyjnych krokach amerykańskiej marynarki wobec Chin? Wszystko przyćmił koreański atom! Pekin uzyskał skuteczne narzędzie do prowadzenia polityki wobec Stanów Zjednoczonych w postaci atomowego reżimu w Phenianie. Palce lizać! Polityczny majstersztyk!
Stany Zjednoczone same do tego doprowadziły, swoją ignorancją i nonszalancją. Dzisiaj muszą się pogodzić, że przegrały tę partię i praktycznie rzecz biorąc, nie mają wielkiego pola manewru. No, chyba że będą chciały wywrócić świat do góry brzuchem.
Wojna atomowa na Półwyspie Koreańskim, nie dość, że zakładać musi chińskie zaangażowanie, to jeszcze pochłonie olbrzymią liczbę ofiar i zakłóci gospodarkę świata. Bo to przecież w Korei Południowej jest Samsung, Hyundai, Kia i wiele innych znaczących korporacji, bez których Zachodowi coraz trudniej się obejść. Konflikt Phenianu z Waszyngtonem z rozgrywającym „mediatorem” Pekinem, świadczy o kunszcie chińskich sekretarzy, którzy nie mają w Waszyngtonie równego partnera.
Na dodatek, jest to początek utraty przez Amerykę hegemonii w basenie Oceanu Spokojnego. Pomniejsze kraje regionu widząc, co się dzieje i w jaki sposób Chińczycy skutecznie ogrywają Waszyngton, będą się reorientować na Państwo Środka, a jeśli nawet całkowicie nie zmienią kierunku, będą grać pomiędzy mocarstwami, aby wyrwać jak najwięcej dla siebie.
Stany Zjednoczone po buńczucznych zapowiedziach prezydenta Trumpa, o tym jak to „pokażemy światu”, pozwoliły Phenianowi przekroczyć wszystkie linie wyrysowane na piasku.
Jest to najgorsza polityka z możliwych, obnaża bowiem słabość. A w świecie drapieżników słabości się nie toleruje. Jeśli Waszyngton chce uzyskać jakieś ustępstwa od Korei Północnej, to musi grzecznie pukać do chińskich drzwi. Towarzysze w Pekinie spisują już „listę zakupów”, co za to ewentualnie chcą. Może przyzwolenie na uczynienie z Morza Południowochińskiego chińskiej wewnętrznej sadzawki? A może jakieś targi w Europie? Bo jeśli nie, to przecież za tych nieobliczalnych północnych Koreańczyków nikt nie może odpowiadać; przecież oni są szaleni, gotowi w amerykańskie metropolie...
Mamy więc sytuację, w której Pekin decyduje nieoficjalnie, czy i jak pociągnąć za spust.
Jest to stary manewr polityczny. Dawno temu pisałem o zastosowaniu terroru w polityce Żydów dążących do niepodległości Izraela. Wtedy, w tamtych czasach, Żydzi, którzy prowadzili negocjacje z Brytyjczykami i supermocarstwami, odżegnywali się od „radykalnej młodzieży” z Irgunu, która rezała arabskie wioski, przywiązywała miny do brytyjskich żołnierzy i wysyłała bomby w listach do brytyjskich ministrów. Pod stołem wiadomo było, że i „ugodowi”, i radykalni” walczą o to samo i jedni kontrolują drugich.
Ten sam manewr zastosowała później, również w rozgrywce z Brytyjczykami, Irlandzka Armia Republikańska poprzez swoje polityczne przedstawicielstwo Sinn Fein.
Dzisiaj w ten stary zaułek dała się wpędzić amerykańska dyplomacja. Widać, że jak stara gwardia puściła na moment stery imperium, to powojenne pokolenie wpłynęło na mieliznę.
Korea Północna jest dzisiaj pierwszym etapem walki o wyeliminowanie Stanów Zjednoczonych z pozycji Hegemona. To Stany są na musiku, bo czas działa przeciwko nim. Tymczasem próba ratunku podjęta przez nową administrację najwyraźniej została przyblokowana przez liberalną międzynarodówkę globalizatorów. Jak w przypływie szczerości stwierdził, odchodząc, Steve Bannon, prezydentura Trumpa dobiegła końca; będą jeszcze jakieś wewnętrzne walki tu i tam, ale to już jest koniec. Czy oznacza to, że Ameryka podda się bez walki? Czy jeszcze nastąpi jakaś sanacja? Patrząc na stan amerykańskich elit, można w to szczerze wątpić.
Jakie z tego płyną wnioski dla Europy? Co z tego wynika dla Polski? Przede wszystkim konieczność zrozumienia sytuacji, przede wszystkim opracowywanie samodzielnych zdolności regionalnych tak politycznych, jak militarnych (taktycznej broni nuklearnej nie wykluczając) i przede wszystkim przygotowywanie się na każdy kierunek i każdy wariant. System światowego bezpieczeństwa może wystrzelić z dnia na dzień. Wszystko zależy od tego, kto dotknie północnokoreańskiego cyngla.