farolwebad1

A+ A A-
Porady

Porady

piątek, 07 wrzesień 2012 15:17

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Z Casablanki

Napisane przez

Były podobne, choć młodsza Nina, mimo swoich 40 lat, musiała być pięknością we wczesnej młodości, a i dzisiaj była niezwykle atrakcyjna. Jej starsza o trzy lata siostra Mila, w okularach, może niezbyt dobrze dobranych, postarzających ją, żyła w cieniu siostry. Obie pochodziły z Maroka, a konkretnie z Casablanki.


Znały obie klasyk filmowy z Bogartem i Bergman w filmie "Casablanca" i były dumne ze swojego miasta, które faktycznie, szczególnie starsza część, to jakby niekończące się ulice "białych domów", zbudowanych z miejscowego, białego kamienia.
Pochodziły ze średnio zamożnej rodziny. Ojciec był kupcem, a matka gospodynią domową. To po niej Nina "odziedziczyła" ciemnoblond włosy. W dzieciństwie nawet była jasną blondynką, co było ewenementem wśród jej czarnowłosych rówieśnic. Bo w odróżnieniu od czysto arabskiej centralnej i wschodniej Północnej Afryki, one uważały, że Marokańczycy są trochę inni. Zdecydowała o tym duża wymiana krwi z kolonistami francuskimi i hiszpańskimi, a być może również z jasnowłosymi wikingami. Stąd nietypowy kolor włosów Niny. Obie miały piękną, jasnobrązową cerę. To genetycznie akumulowany wpływ promieni słonecznych, bo choć Nina już dłużej żyła w Kanadzie niż w swoim rodzinnym kraju, to jednak karnacja przodków u niej pozostała.


Kiedy Mila dorosła, zaczęły się poszukiwania dla niej męża. Bo choć rodzina była nowoczesna, to jednak część starych zwyczajów zachowała. Ojciec upatrzyła dla niej syna partnera w interesach, który sam też zajmował się kupiectwem. Wesele było tradycyjnie huczne. Wszystko zapowiadało się szczęśliwie.


Tuż po wydaniu córki za mąż zmarła ich matka. Mniej to początkowo odbiło się na Mili, bo miała już własny dom. Natomiast Nina, która kończyła szkołę średnią, przeżyła bardzo śmierć najbliższej jej osoby. Tym bardziej, że dzieliły obie wspólną pasję: tradycyjny taniec. Nina, za namową jeszcze żyjącej matki, uczęszczała do szkoły baletowej. Po śmierci matki postanowiła, że będzie to jej droga do kariery. Ojciec na początku gwałtownie się sprzeciwiał. Chciał, aby poszła na studia lub szybko wyszła za mąż. W obu przypadkach obiecywał pomoc. Nina jednak wybrała karierę tancerki.


Poddała się kilku testom i w końcu została zaakceptowana do nocnego lokalu jako tancerka – praktykantka. Miała podglądać starsze koleżanki i po kilku tygodniach, po opracowaniu w pełni własnego programu, została wpuszczona na scenę. Tańczyła z werwą, a młodość, świeżość wzbudzała zainteresowanie klienteli. Nie miało to nic wspólnego ze striptizem lub paraprostytucją w zachodnio pojmowanym stylu.
Nina wyrobiła sobie markę i występowała prawie co noc. Lokal, w którym występowała, chętnie odwiedzali zamożni cudzoziemcy. Któregoś wieczoru odwiedził ten lokal młody inżynier z Kanady. Po studiach rodzice zafundowali mu miesięczną podróż dookoła świata. Po powrocie miał już zapewnioną pracę w firmie, której właścicielem był jego ojciec. John przejechał już w szybkim tempie pół Europy i postanowił spenetrować Afrykę.
W Casablance planował dwudniowy pobyt. Ale po zobaczeniu Niny w tańcu już się nie ruszył z tego miasta do końca urlopu. Przychodził co noc na jej występy. Po trzech występach ona też go zauważyła, bo był wysokim, przystojnym mężczyzną. Po czwartym wieczorze John postanowił poczekać na wychodzącą z lokalu po występie urodziwą tancerkę. Od kelnera, któremu dał suty napiwek, dowiedział się, jakie ma imię i którymi drzwiami będzie wychodziła. Czekał tam na nią z bukietem kwiatów. Wychodziła z koleżanką. Tak więc kiedy John się do nich zbliżył, nie wywołało to niepokoju Niny. Przedstawił się i zaproponował odprowadzenie obu pań do domu. Zgodziły się. Mieszkały w pobliżu siebie. Po rozstaniu z koleżanką John zapytał, czy może zaprosić Ninę do jakiegoś pobliskiego lokalu. Odmówiła, ale przystała na propozycję, aby spotkali się następnego dnia w godzinach popołudniowych. I tak zaczęła się ta romantyczna przygoda.


John przed odlotem do Kanady został przedstawiony ojcu Niny. Ten wypytał szczegółowo o sprawy rodzinne i majątkowe Johna, a kiedy w ostatnim dniu pobytu w Casablance, za przyzwoleniem Niny, oświadczył się o nią, zostało to przychylnie zaakceptowane. Nina przyleciała po miesiącu wraz z ojcem i siostrą do Toronto i na drugi dzień po ich przylocie odbył się jej ślub i Johna. Potem on ją sponsorował i bez wylotu z Kanady uzyskała po jakimś czasie stały tutaj pobyt.


Mówiła dość dobrze po angielsku, ale John posłał ją na kilkumiesięczny intensywny kurs doskonalący, a następnie do college'u na kurs biznesowy. To ona, po miodowym miesiącu, poprosiła go o pokierowanie jej karierą. Nie chciała być tylko "kurą domową" jak jej siostra. Po tym została zatrudniona w firmie jego ojca w dziale ekonomicznym. Po kilku latach John przejął prowadzenie firmy ojca, a Nina została w niej kierowniczką całego działu ekonomicznego. Po dziesięciu latach trwania związku urodziła im się piękna córeczka.
Problem dziecka stał się przyczyną kryzysu w rodzinie Mili. Ona nie dawała potomka mężowi, a wnuka jego rodzicom. Problem ten stawał się z upływem lat coraz bardziej dręczący. W środowisku męża Mila uznana została za bezpłodną, a więc bezwartościową. Kłótnie zamieniały się w jej pobicia przez męża. Kiedy podniosła argument, że być może to on jest bezpłodny, to oświadczył jej, że ma syna z pewną kobietą, a więc to ona jest wyłącznie winna tego, że nie mają potomka. Skończyło się to kolejnym pobiciem.
Mila następnego dnia uciekła do domu swojego ojca. Nie był on zachwycony tym, co się stało, ale też nie chciał takiego traktowania swojej córki. Skontaktował się z Niną i poprosił o pomoc. Ta wysłała natychmiast zaproszenie do siostry, aby ta przyleciała do niej.
Było to korzystne dla obu stron. Po pięciu latach intensywnej opieki nad córeczką i domem, choć z pomocą gosposi, Nina pragnęła ponownie w pełnym wymiarze włączyć się w życie zawodowe i towarzyskie męża. Mila jej to zapewniła. Stała się oddaną opiekunką dla swojej siostrzenicy, jak również wzorowo prowadziła dom siostry.


Po kilku miesiącach od przybycia do Kanady Nina postanowiła zalegalizować tutaj pobyt siostry. Zwróciła się z tą strawą do agenta, który za sowitą opłatą zajął się całością zagadnienia. Głównym argumentem było znęcanie się nad Milą przez jej męża i fakt złego traktowania bezpłodnej kobiety w jej rodzinnym kraju. Podstawą zatem prośby były sprawy humanitarne.
Cały proces trwał około trzech lat. W końcu, po przegraniu ostatniej batalii, Mila została poproszona o opuszczenie Kanady. Przeciągano to jeszcze kilka miesięcy, co spowodowało wydanie decyzji o deportacji. Kiedy Nina została poinformowana telefonicznie przez oficera imigracyjnego, że jeśli w ciągu tygodnia nie otrzyma on biletu na samolot jej siostry, to zostanie ona aresztowana i umieszczona w areszcie imigracyjnym, postanowiła temu zapobiec.
Następnego dnia, po naradzie z Milą i swoim mężem, Nina kupiła dla Mili i dla siebie bilet na samolot. Bilet siostry kolejnego dnia dostarczyła do urzędu imigracyjnego. Był to bilet łączony: z Toronto do Montrealu i stamtąd do Casablanki. Dla siebie Nina kupiła bilet do Montrealu, aby towarzyszyć siostrze, aby ta się nie pogubiła, bo mimo trzyletniego pobytu w Kanadzie, mając siostrę i siostrzenicę za tłumaczki, nie nauczyła się angielskiego.


Mila wracała do domu ojca. Miała też nadzieję na zakończenie procesu rozwodowego, który przy pomocy finansowej Niny wszczęła w Casablance za pośrednictwem wskazanego przez ojca adwokata. Nina planowała też przyszłość siostry. Wiedziała, że siostra, nie mając wykształcenia i znajomości języka angielskiego, ma marne szanse na uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Jedyną furtką byłoby uzyskanie dla niej pracy pomocy domowej w jakimś domu, w którym mogłaby opiekować się osobą starszą lub z inwalidztwem, a która mówiłaby w jej rodzinnym języku. Była to wąska furtka, ale Nina postanowiła poświęcić temu najbliższe tygodnie.
Planowała też za rok podróż z mężem i córeczką do Maroka. Od czasu opuszczenia domu rodzinnego była tam tylko raz z dwutygodniową wizytą. Ojciec odwiedzał ją dwukrotnie w Kanadzie. Ona traktowała Kanadę jako swoją drugą ojczyznę. Uważała, że jest to najlepszy kraj dla takich jak ona imigrantów.


Dwie siostry, których losy tak różnie potoczyły się, siedziały przytulone do siebie, oczekując na samolot, po opuszczeniu którego miały się rozstać na rok. Mila zadumana, przeżywająca wewnętrznie koleje swojego losu, którymi w ostatnich latach kierowali inni i Nina, otwarta, spontaniczna, kontaktowa i ciągle piękna.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 07 wrzesień 2012 15:09

Mało czasu

Napisane przez

jacekW sporach z urzędem skarbowym Kanady (Canada Revenue Agency) dobrze jest mieć dobrego doradcę finansowego i prawnika, ale przede wszystkim – należy zadbać o dobry zegarek i kalendarz. Cóż nam z tego, że wygramy spór z CRA i urząd (aczkolwiek niechętnie) przyzna nam rację, jeśli i tak stanie na urzędu z powodu niedotrzymania przez petenta odpowiedniego terminu.

Podobnie jak wiele innych aspektów działalności urzędu skarbowego, terminy wyznaczone przepisami na odwołania i reklamacje wobec decyzji CRA zostały ustalone mocą przepisu administracyjnego (w dawnej Polsce nazywało się to prawem powielaczowym i było powszechnie krytykowane). Innymi słowy – to CRA zadecydowało, ile czasu ma klient na przygotowanie odwołania i co się będzie działo, jeśli termin ten nie zostanie dotrzymany.
W odróżnieniu od władz szczebla prowincyjnego, federalny urząd skarbowy ograniczył prawo do złożenia wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy (notice of reassessment) do 90 dni, a termin składania prośby o wydłużenie czasokresu regulacji – do jednego roku. Prowincje dają swoim klientom czas dwóch lat, ale urząd w Ottawie skrócił ten okres o połowę i…
Ano właśnie. Jak dowodzi opublikowana treść decyzji sądu podatkowego (Tax Court) w sprawie Hewstan vs. The Queen, nie ma na te przepisy rady. "Prawo jest w tym przypadku niesprawiedliwe" – stwierdził w orzeczeniu rozpatrujący odwołanie petenta sędzia, "nie leży jednak w mojej jurysdykcji zmiana tego przepisu".


Pewne ograniczone możliwości zmiany istniejącego stanu rzeczy ma minister skarbu. Przepis zastrzega jednak, że minister musi uznać, iż sprawiedliwość może ucierpieć, jeśli prolongata terminu nie zostanie przyznana petentowi. Czy minister uzna to, czy nie – pozostaje w jego gestii i zależy od okoliczności każdego przypadku. Trudno więc radzić komukolwiek, by liczył na wyrozumiałość i poczucie naturalnej sprawiedliwości ottawskiego ministra.


Co może klient zrobić, by w miarę dokładnie i skutecznie bronić swoich interesów? Przede wszystkim – starannie pilnować terminów składania wszelkiego rodzaju dokumentów. Czy się spór z urzędem skarbowym wygra czy przegra na mocy meritum sprawy – jest już wyraźnie głupotą przegrać batalię z powodu spóźnienia na pole bitwy. Dwa najważniejsze terminy to – po pierwsze: 90 dni od daty wysłania powiadomienia o decyzji przez urząd CRA. Pamiętajmy: od daty wysłania, a nie od daty doręczenia. Urzędu skarbowego nie interesują trudności z doręczaniem listów, jakie napotyka kanadyjska poczta. Drugi ważny termin to rok, jaki może upłynąć od terminu, w jakim podatnik miał uregulować należność. Oba te terminy ulegają prolongacie, ale należy o nią zabiegać możliwie szybko, gdy tylko będzie to możliwe, nie czekając na ostateczny wynik batalii z urzędem. Lepiej mieć przedłużony termin, i go nie wykorzystać, niż przegrać potyczkę z biurokratycznych przesłanek.

piątek, 31 sierpień 2012 18:14

Można uniknąć nielegalności

Napisane przez

Izabela EmbaloPracy w Kanadzie nie brakuje, wie to każdy, kto przyjechał chociażby z wizytą lub kto przegląda internetowe ogłoszenia o pracy w Kanadzie. Możliwości zatrudnienia zależą w dużym stopniu od kanadyjskiej prowincji i od samych umiejętności potencjalnego pracownika. Jednak by pracować w Kanadzie, należy posiadać autoryzację pracy (wizę pracowniczą), jaką nie zawsze łatwo jest załatwić. Należy wiedzieć, w jakiej kategorii się o nią ubiegać i jakie są wymogi prawne.


Od niedawna polscy obywatele mogą starać się o zezwolenie na pracę w programie SWAP. Choć program sam w sobie jest raczej możliwością zdobycia międzynarodowego doświadczenia, nauki języka, poznania kultury, dla niektórych staje się on szansą przyjechania – legalnego zatrudnienia i może zakwalifikowania się na jeden z istniejących programów imigracyjnych. Obecnie większość programów wymaga, by posiadać stałą ofertę pracy w Kanadzie lub pracodawcę sponsora.
Wielu naszych klientów spotkało odpowiedniego pracodawcę, który chce zatrudnić polskich pracowników na stałe, co otwiera dalsze opcje pozostania. Okazuje się bowiem, że Polacy są rzetelnymi i dobrymi pracownikami.
Polacy mają następnie szanse pozostania na przykład w programie Canadian Experienced Class, Federal Skilled Workers lub korzystając z programów prowincyjnych.


Niektórzy przez rok oszczędzają fundusze, by ponownie powrócić do Kanady na studia.
Myślę, że z wielu programów stałej rezydencji imigracja prowincyjna jest jedną z najlepszych opcji, jaką warto wziąć pod uwagę, ponieważ wnioski są załatwiane szybciej, kandydat nie musi jeszcze zdać trudnych językowych testów, otrzymuje także w większości przypadków na czas trwania procedury wizę pracowniczą. Niestety, muszę przyznać, że z językami obcymi wielu naszych rodaków jest na bakier i nawet osoby zamieszkujące w krajach anglojęzycznych często nie uczą się angielskiego, a szkoda. Brak znajomości języka zamyka niekiedy drogę imigracji. Inne nacje "biją nas o głowę", jeśli chodzi o znajomość języków obcych. Młode pokolenie imigrantów jest już lepiej nastawione do nauki angielskiego, spotykam niekiedy młodych imigrantów, którzy mówią nie tylko po angielsku, ale także po francusku.
W dodatku wielu polskich imigrantów, moim zdaniem, popełnia błąd, przybywając do Kanady i podejmując się pracy nielegalnej, kiedy można przed przylotem otrzymać wizę pracowniczą, tak jak pisałam, nawet bez posiadania kontraktu. Warto skontaktować się ze specjalistą imigracyjnym przed przylotem, jeśli ktoś ma zamiar w Kanadzie nie tylko przebywać turystycznie, ale także pracować lub myśli o stałej emigracji. Odpowiednie informacje i znajomość kanadyjskich przepisów mogą znacznie ułatwić drogę imigracyjną.
Praca i pozostanie bez statusu może zamknąć niektóre możliwości pozostania, nie wspominając już o tym, że osobie pracującej lub pozostającej bez ważnej wizy grozi aresztowanie i deportacja.

 

 

Pomagamy naszym klientom imigrować w programach prowincji (Quebec, Alberta).



Pomagamy naszym klientom imigrować w programach prowincji (Quebec, Alberta).


Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! Oferujemy również usługi notarialne (Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMT O KONTAKT:
416-515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.\"'; document.getElementById('cloak30104').innerHTML += ''+addy_text30104+'<\/a>'; //-->

ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
www.emigracjakanada.net

piątek, 31 sierpień 2012 14:17

Mój dom: Czy mnie stać na dom?

Napisane przez

maciekczaplinskiNie jest tajemnicą, że od wielu już lat ceny nieruchomości idą w górę. Ci, którzy chcą kupić swój pierwszy dom (mieszkanie), mocno się zastanawiają, czy mogą sobie na to pozwolić. Co byś radził? Jak kupić własną nieruchomość i być w stanie ją spłacać?

Rzeczywiście, kiedy popatrzymy z perspektywy czasu, to nieruchomości od lat idą w górę. Niestety, nie można powiedzieć tego samego o zarobkach. Kiedy spojrzymy na ceny z perspektywy 10 lat, czyli jako cezurę weźmiemy pamiętny 11 września 2001 roku, to można powiedzieć, że ceny są wyższe przynajmniej o 50 proc. Z tym że oprocentowanie jest niższe o 50 proc. również. Zawsze wspominamy "stare" czasy z rozczuleniem, ale jak się znaleźć w obecnych realiach? Jak ludzie, których zarobki nie są zbyt wysokie, mogą wystartować i kupić swój pierwszy dom? Nie jest to takie proste, ale nie jest to też beznadziejne.
Naturalne jest, że "kupujący po raz pierwszy" , chcąc kupić coś własnego, często patrzą na cenę i wybierają zwykle to, co jest najtańsze. Najczęściej jest to condo, w drugiej kolejności townhouse. Pytanie jest – czy to, co ma najniższą cenę zakupu, zawsze jest "najtańsze" w utrzymaniu?
Popatrzmy na liczby:
Weźmy pod uwagę condo za 250.000 dol. Załóżmy, że ktoś ma 20 proc. down payment, czyli mortgage bez CMHC insurance – przy obecnych niskich oprocentowaniach, od 200.000 wyniesie 882 dol. – to mało, ale po dodaniu maintenance około 570 dol. (wszystko bez TV cable) oraz podatku od nieruchomości na poziomie 200 tys. dol. na miesiąc, to spłata całkowita wyniesie 1652 tys./miesiąc. Nie jest to już tak mało!
Pytanie jest – czy są lepsze opcje? Moim zdaniem, są! I są to rozwiązania znane od lat, czyli sprawdzone.
Osobiście sugerowałbym poszukanie takiej nieruchomości, która miałaby tak zwany "rental potential". Myślę tu na przykład o semi detached (są tańsze) w Brampton. Wiem, że Polacy nie lubią tego miasta, ale ceny są tam dobre i w przedziale od 330 do 400 tys. jest spory wybór. Sugerowałbym popatrzeć na bungalow lub backsplit z garażem i osobnym wejściem do piwnicy.
Przy tym samym założeniu, czyli 50 tys. dol. na down payment – mortgage będzie wynosił 280 tys. dol. plus 4,2 tys. premia CMHC. Spłata rozłożona na 25 lat amortyzacji przy obecnym zmiennym oprocentowaniu wyniesie około 1253 dol./m. Dodajmy 300 dol. za podatek i 300 za utilities. Razem jest to 1852 dol./miesiąc!!! Dużo – teoretycznie tak, ale jeśli wynajmiemy piwnicę za 700 – 800 dol. to okazuje się, że nasza spłata wyniesie miesięcznie około 1100 – 1200 dol., czyli tyle co obecnie kosztuje wynajęcie 2-sypialniowego mieszkania w dość słabym bloku!
Trzeba też pamiętać, że ze spłaty 1253 dol. – spora część pozostaje nam w kieszeni!


Czy warto to robić?

Tak! Wydatki i dochody związane z wynajmowaniem są ODPISYWANE OD PODATKUJeśli ktoś zdecydowanie nie lubi wynajmowania "obcym", może warto pomyśleć o takim domu w, którym mogą zamieszkać rodzice i dorosłe dzieci jako dwie rodziny. To też jest znakomita szansa na oszczędzanie.

Warto wspomnieć, jakie typy domów nadają się do wynajmowania najlepiej. Są to zwykle domy parterowe (bungalow) albo 4- lub 5-poziomowe back splits. To jest taki dom, w którym tył jest wyżej niż przód. Niektóre side splits też się do tego znakomicie nadają.
To, na co należy zwracać uwagę, kupując takie domy, to osobne wejście, które zapewni prywatność, duże okna w piwnicy oraz jej przyzwoita wielkość.

Czy mogę sobie pozwolić na dom? Tym razem chciałabym zapytać o starszych ludzi, którzy mają własne domy – najczęściej dawno spłacone. Jak wiemy, emerytury w Kanadzie nie są duże. Jak utrzymać dom z emerytury?


Żyjemy w jednym z najlepszych krajów na świecie, ale niestety emerytury są tu niskie i wiem, że trudno jest z emerytury utrzymać nieruchomość, jeśli nie mamy znacznych dochodów. Pozytywne jest to, że wielu emerytów kupowało nieruchomości lata temu i obecnie te domy są warte bardzo dużo. Wystarczy popatrzyć na rejon Roncesvalles, gdzie domy sięgają obecnie poziomu 800 – 900 tys. dol.!!! Niestety, są to często domy, które wymagają sporych wydatków na utrzymanie i czasami wymagają kosztownych napraw. Rozumiem, że w pewnym wieku przeprowadzki są bardzo kłopotliwe, ale mimo wszystko warto się zastanowić nad opcjami.
Pierwsza opcja to CHIP – Canada Home Investment Plan – o którym rozmawialiśmy niedawno i który uznaliśmy jako "scam", przy pomocy którego wyciąga się pieniądze od emerytów.


Druga opcja to "secured line of credit", która na dłuższą metę może też prowadzić do utraty kontroli nad nieruchomością.
Trzecia to tak zwane "downsizing" – czyli sprzedaż domu i kupno tańszej nieruchomości (niższe koszty utrzymania i niższe podatki) – różnicę można zainwestować, a otrzymany z inwestycji dochód pomoże nam w rodzinnym budżecie. Bez trudu można znaleźć inwestycję dającą 5 proc. zwrotu w skali rocznej – czyli 100.000 dol. daje nam 5000 dol. – odpowiednio 300 tys. – 15 tys. – czyli jak dobra kanadyjska emerytura!
Czwarta opcja to połączenie down sizing z wynajmowaniem.


Jeśli zrobimy dokładnie to, co sugeruję "kupującym po raz pierwszy", czyli kupimy nieruchomość z potencjałem do wynajęcia i jednocześnie sprzedamy naszą spłaconą już nieruchomość, to po pierwsze, najprawdopodobniej kupimy mniejszy dom za gotówkę. Czyli wynajmowana piwnica za 800 dol./miesiąc zapłaci za nasze podatki oraz utilities. Najprawdopodobniej zostanie nam z tej sumy około 300 dol./miesiąc dodatkowo, jeśli mamy nadwyżkę ze sprzedaży, możemy to zainwestować i z tych pieniędzy mieć dodatkowy dochód.
To, o czym rozmawiamy, wymaga indywidualnych rozmów, dlatego wszystkich zainteresowanych zapraszam na bezpłatne konsultacje bez zobowiązań. Kto pyta, nie błądzi!


Maciek Czapliński
Mississauga

905-278-0007

piątek, 31 sierpień 2012 12:21

Finansowy dach nad głową

Napisane przez

jacekDla większości emerytów lub zbliżających się do wieku emerytalnego własny spłacony dom stanowi najistotniejszy element gospodarowania pieniędzmi w ostatniej fazie życia. Rosnące ceny domów dają poczucie, że skoro już mamy dach nad głową, całkowicie pozostający naszą własnością, którą możemy dysponować zgodnie z wolną wolą – nie ma powodu do zmartwień. Za lata wyrzeczeń i spłacania pożyczki hipotecznej system finansowy wynagrodzi nas zapewnionymi dochodami emerytalnymi.

System finansowy wypracował kilka sposobów zaczerpnięcia gotówki z wartości zawartej w naszym domu. Najpopularniejsza jest oczywiście zamiana na gotówkę, z której następnie opłacamy koszty skromniejszej rezydencji, a nadwyżkę konsumujemy. Rosnącą popularnością cieszą się także tzw. "reverse mortgages", czyli swoiste odwrócenie kota ogonem – teraz to bank płaci nam w zamian za przejęcie tytułu własności budynku w określonym i wyliczonym momencie.


Każde z rozwiązań jednak wiąże się zarówno z zaletami, jak i zagrożeniami. "Reverse mortgage" wygląda najbardziej atrakcyjnie, ale tego rodzaju umowa opatrzona jest licznymi zastrzeżeniami co do wieku kontrahenta i ilości gotówki, jaką bank jest skłonny wyasygnować na cele pożyczki. Co gorsza – jest to pożyczka dość wysoko oprocentowana. Pięcioletnia pożyczka hipoteczna nosi dzisiaj obciążenie 2,99 proc., ale "reverse mortgage" Canadian Home Income Plan – już 5,5 proc.


Linia kredytowa pod zastaw domu (HELOC, czyli Home Equity Line of Credit) wygląda obiecująco, ale jest znacznie bardziej ryzykowna. Nadzorujące rynek biuro Office of Superintendent of Financial Institutions ostrzega przed pospiesznym zawieraniem takich umów i zaleca redukcję zakresu pożyczki z 80 do 65 proc. wartości domu.
Nie należy także zapominać o wliczeniu do całości kalkulacji sprawy podatków. Dodatkowy dochód z tytułu tych operacji podlega opodatkowaniu i może zredukować dochody wypłacane emerytowi z tytułu rządowego zabezpieczenia seniorów Kanady.


Część ekspertów finansowych sugeruje także zaciągnięcie pożyczki hipotecznej pod zastaw spłaconego domu po to, by uzyskane pieniądze zainwestować w pakiet akcji czy udziałów w funduszach. Tu ocena takiego kroku jest już bardzo różna – zależnie chyba od tolerancji na ryzyko. Są zwolennicy takich rozwiązań, ale i oni zastrzegają się, że płynność rynku sprawia, iż może taka decyzja przynieść zupełnie niekorzystne efekty. Najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się tu zacząć od stosunkowo niewielkich sum i sprawdzić, jak to się udaje w praktyce. Za najpoważniejszy błąd eksperci uważają podjęcie takiej decyzji na sumę znacznie wyższą niż to, na co nas byłoby stać, gdyby efekty inwestowania okazały się niemiłe.
W sumie – każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety, a klientowi pozostaje usiąść z doradcą finansowym, przeanalizować wszelkie opcje, starannie policzyć konsekwencje każdego z rozwiązań i podjęcie decyzji w oparciu o fakty, a nie marzenia czy przeczucia. W tej sytuacji dom, który przez lata budowaliśmy (dosłownie lub w przenośni), faktycznie staje się schronieniem na stare lata.

piątek, 31 sierpień 2012 12:08

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Kulturysta

Napisane przez

 

Kiedy Ali został przywieziony w kajdankach do aresztu imigracyjnego miał 21 lat. Wyglądał na starszego o 2 – 3 lata, ale wrażenie to było spowodowane jego muskularną budową ciała. Przy 175 centymetrach wzrostu miał rozrośnięte bary, wielkie bicepsy, ale nie był zbyt szczupły w pasie. Raczej miał wygląd młodego Herkulesa niż Dawida czy Dyskobola z czasów starożytnej Grecji.
Był Turkiem, ale urodzonym w Afganistanie, gdzieś przy granicy z Tadżykistanem. Był 23., ostatnim dzieckiem swojego ojca, który zmarł dziesięć lat wcześniej "ze starości", mając 93 lata. Ojciec Alego miał trzy żony i wszystkie je przeżył. Najstarszy brat Alego, będący synem pierwszej żony jego ojca, był starszy od Alego o ponad czterdzieści lat.


Do pogranicznego miasta w Afganistanie przybyli tureccy przodkowie Alego w okresie, gdy nad całym tym obszarem panowała dynastia ottomańska. Będąc w służbie sułtana, byli kastą uprzywilejowaną. Rewolucja w Turcji, w okresie między wojnami światowymi, uwolnienie się Afganistanu od dominacji tureckiej, a później brytyjskiej spowodowało, że pozycja rodziny Alego powoli spadała do przeciętnego poziomu. Ojciec Alego był rozczarowany upadkiem tureckiego imperium i z zainteresowaniem spozierał na powstawanie innego – sowieckiego.
Po napaści Niemiec na Związek Sowiecki, po drugiej stronie granicy zaczął się gwałtowny pobór do wojska. Wieści te przenikały przez granicę. Ojciec Alego, już żonaty i posiadający pierwszego potomka, zdecydował wspomóc osobiście imperium sowieckie. Przeniknął przez granicę i wstąpił do Armii Czerwonej. Był rosły, silny, a przy tym sprytny, tak więc szybko awansował do stopnia sierżanta i dowódcy plutonu. Dowodził zwykle Azjatami, z którymi dotarł aż do Niemiec. Poużywali sobie "bojcy" w tym "zdobycznym" kraju, ale później zostali odesłani w swoje rejony zamieszkania. Ojciec Alego, poznając zasady funkcjonowania imperium komunistycznego od środka, stracił entuzjazm do kontynuacji swojego dla niego wsparcia, tym bardziej że w czasach pokojowych już nie można było korzystać z tej swobody, którą on i jego podkomendni mieli w okresie wojny. Zwolnił się więc z wojska i przeniknął ponownie przez granicę.


Po powrocie do domu zabrał się ostro do pracy, czego owocem były przychodzące co roku na świat dzieci. Później nawet te przerwy między porodami się zagęściły, bo dobrał on sobie drugą żonę, z którą też nie próżnował, mnożąc wyznawców Allaha. Po śmierci pierwszej żony ożenił się z matką Alego, z którą miał trzy córki i czterech synów, w tym Alego, jako ostatniego.
Kiedy wojska sowieckie przybyły z "bratnią pomocą" do Afganistanu, ojciec Alego przywitał je z radością, oddając im różne usługi. Korzystał w związku z tym z różnych przywilejów, a głównie handlował półlegalnie i całkiem nielegalnie ze skorumpowanymi oficerami, którzy sprzedawali sprzęt i materiały wojenne i kupowali chętnie alkohol i inne produkty, które było trudno dostać w ich kraju. Ta współpraca Turka z najeźdźcami nie podobała się miejscowej ludności. Kiedy Sowieci zostali przegnani, powstańcy afgańscy oczyszczali własne środowisko ze sprzedawczyków. Dopadli oni matkę Alego, jego starszego brata i siostrę, których zamordowali. W wieku dziesięciu lat Ali stał się zupełnym sierotą. Przygarnęła go rodzina jednego z jego starszych braci, który z kolei był po stronie talibów, a więc nie miał problemu z nową władzą.
Rodzina nie bardzo była przejęta edukacją Alego. Zakończył naukę w wieku 14 lat. Szybko doszedł on do wniosku, że realną wartość mają pieniądze i siła. Co do pierwszych, to zdobywał je jeszcze na niedużą skalę. Natomiast większość wolnego czasu poświęcał na ćwiczenia fizyczne. Przybywało mięśni i siły, co stawiało go w gronie przywódców młodzieżowego gangu w jego rodzinnym mieście. Ale Ali marzył o wyrwaniu się z tego środowiska. Wiedział, że jest Turkiem, a w rozmowach rodzinnych Turcja była kreślona jako kraj szczęśliwości.
Mając osiemnaście lat, Ali zaczął swoją wędrówkę po świecie. Nie miał jakichkolwiek dokumentów. Ale wykorzystując fakt, że granice nie były szczelnie strzeżone, w okresie walk wszystkich ze wszystkimi, przeniknął najpierw do Iranu, a następnie do Turcji. Tu zabawił dwa lata. Wydawało mu się, że zostanie tu przyjęty z otwartymi ramionami, jako wracający z wygnania wierny wnuk tej ziemi. Rzeczywistość okazała się mniej radosna. Nikt mu niczego nie darował. Musiał harować na kawałek chleba. Czasami musiał coś ukraść, aby mieć co włożyć do ust. Przesiedział też kilka razy w areszcie policyjnym, gdzie nie tylko słownie przekonywano go do powrotu do swojego rodzinnego Afganistanu. Był on bowiem Turkiem, ale tym gorszym, afgańskim. Dano mu to odczuć wielokrotnie.


Ali postanowił ruszyć w dalszy świat. Ale do tego potrzebne były mu dokumenty. "Pracował" nad tym przez miesiąc. W końcu przydybał młodego turystę brytyjskiego, którego dotkliwie pobił w ciemnej ulicy i ograbił go z dokumentów i pieniędzy. To dość długie tropienie właściwego kandydata wynikało też z tego powodu, że Ali szukał osobnika bardzo podobnego do siebie. I w końcu znalazł.
Z brytyjskim paszportem Ali bez problemu znalazł się na terytorium Anglii. Tutaj zabawił kilka miesięcy. Poduczył się języka. Trochę pracował i trochę się szwendał. Potem odwiedził prawie wszystkie kraje Europy Zachodniej. Zatrzymał się trochę dłużej we Francji. Tutaj, w celu podreperowania budżetu dokonał kilku napadów na turystów. W końcu wpadł. Policja dała mu do wyboru: albo sąd i więzienie, albo Legia Cudzoziemska. Ta druga propozycja była niewątpliwie związana z silną budową fizyczną Alego. Zgodził się wstępnie na tę propozycję, ale w drodze do obozu treningowego zbiegł. Na szczęście dla niego schował wcześniej swój brytyjski paszport w skrytce, tak więc po dostaniu się do tego miejsca i zabraniu paszportu i pieniędzy udał się niezwłocznie na lotnisko i kupił bilet do Kanady. Wiedział bowiem, że będzie już wkrótce poszukiwany przez francuską policję.


Kiedy Ali postawił nogę na ziemi kanadyjskiej, to po wstępnym przesłuchaniu i ujawnieniu przez oficera imigracyjnego, że nie jest on tym, którego dane widnieją w paszporcie, został aresztowany i odesłany do aresztu imigracyjnego. Tutaj Ali zaczął poszukiwać wsparcia u osób ze swojego środowiska, których telefony uzyskał w czasie swojej wędrówki po świecie. Nie bardzo były one chętne do udzielenia mu pomocy. Ali znosił to godnie. Nie zaniedbał tego, co uważał za najważniejsze: ćwiczeń fizycznych. Był on dumny ze swojej budowy i na tle innych aresztantów wyglądał jak heros.
Wykorzystywał każdy możliwy sprzęt do swoich ćwiczeń. Ale tego nie było wiele. Ciągle robił po 50 pompek z klaskaniem w obie ręce po każdych pięciu ugięciach i wyprostowaniach rąk. Któregoś dnia wykorzystywał jako oparcie do swoich pompek krzesła w stołówce przymocowane do podłóg. Krzesła te skrzypiały pod jego ciężarem. Usłyszał to strażnik. Kiedy zobaczył, że pod ciężarem masy Alego sprzęt może ulec uszkodzeniu, zabronił mu wykonywania tych ćwiczeń w stołówce. Ali próbował protestować, posługując się swoim jeszcze dość prostym angielskim, ale strażnik nie ustąpił. Kiedy przybył kierownik zmiany, strażnik nawet uzyskał od niego wsparcie dla swojej decyzji i Ali został surowo napomniany, aby nie niszczył mebli do swoich ćwiczeń.
Ali nie nawiązywał bliższych kontaktów z innymi wyznawcami Allaha, których było sporo w areszcie i którzy jawnie odprawiali modły w przypisanym czasie. On to wszystko lekceważył, w tym również dietę dla przykładnych muzułmanów. Ali był bowiem ateistą islamskim albo nihilistą, czyli osobnikiem nieprzywiązanym do nikogo ani niczego.


Pobyt Alego w areszcie się przedłużał. Nie miał bowiem ani jednego prawdziwego dokumentu. Należało więc uzyskać dokumenty z Afganistanu, a kraj ten ciągle nie miał zorganizowanej administracji. Ali został poinformowany, że bez wiarygodnych dokumentów nie zostanie wypuszczony z aresztu. Zwrócił się więc sam do swojego brata, który ciągle mieszkał w ich wspólnym miejscu urodzenia, aby ten przysłał mu jego metrykę urodzenia i świadectwo szkolne ze zdjęciem. Trwało to wszystko ponad dwa miesiące, zanim nadeszły te dokumenty. Z kolei władze imigracyjne zwróciły się do konsulatu afgańskiego o wydanie Alemu dokumentu podróży. Trwało to kolejny miesiąc. W końcu trzeba było kupić Alemu bilet lotniczy na koszt kanadyjskiego podatnika i zarezerwować bilet do Kabulu z dwiema przesiadkami.
Cała procedura trwała ponad cztery miesiące. W końcu nadszedł dzień odlotu. Ali wracał po ponad trzech latach w swoje rodzinne strony.
Nie był tym za bardzo przejęty. Miał już w głowie plany wyrwania się ponownie z pogranicznego miasta afgańskiego i ruszenia w szeroki świat. Uważał, że siła jego mięśni i znajomość angielskiego (choć na średnim poziomie) dają mu ciągle szanse na niezłe urządzenie się. Nie czuł przywiązania do jakiegoś miejsca, a szukał takiego, w którym byłoby mu w miarę wygodnie, czyli lekko żyć.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 24 sierpień 2012 17:26

Mój dom: Cena wywoławcza

Napisane przez

maciekczaplinskiJak się odbywa wycena domu? Na jakiej podstawie agenci ustalają cenę?


Każdy dom jest tyle wart, ile ktoś jest skłonny za niego zapłacić. Na cenę ma wpływ bardzo wiele czynników.
Istotnym czynnikiem jest aktywność rynku – jeśli jest to rynek sprzedających (sellers market) – to jest miejsce na zawyżanie ceny. Jeśli jest odwrotnie – panuje rynek kupujących (buyers market) – należy wyceniać dom bardzo realistycznie – a nawet czasami zaniżyć cenę, by sprzedać dom blisko ceny wywoławczej. Aktualnie rynek jest bardzo chłonny, bo brakuje dobrze wycenionych domów.
Innym czynnikiem mającym wpływ na cenę jest lokalizacja! W pewnych miejscach kupujący są skłonni płacić nawet wygórowaną cenę, tylko by kupić tam nieruchomość. Inne lokalizacje – jak na przykład słynne okolice Jane/Finch – nawet niskie ceny z trudnością ściągają chętnych do kupna!
Inne czynniki, o których warto wspomnieć, to pora roku, podaż i popyt, oprocentowanie, sytuacja polityczna i szereg innych.
Zacznijmy od tego, jak agenci podchodzą do wyceny nieruchomości. Najważniejszym narzędziem są statystyki MLS. Agenci mogą w każdej chwili sięgnąć do archiwów MLS – i sprawdzić, za jaką cenę sprzedały się lub nie sprzedały się podobne nieruchomości do tej, którą chcemy wycenić. Porównuje się wielkość, typ, lokalizację oraz wykończenie domu. Oczywiście statystyki są tylko pomocą – do właściwej wyceny potrzebny jest instynkt, który przychodzi z doświadczeniem i wyczuciem rynku!


Agenci, bazując na statystykach, proponują cenę wywoławczą, ale na ostateczną cenę, za którą dom zostanie wystawiony, ogromny wpływ mają właściciele, gdyż to do nich należy ostateczna decyzja. Niestety, często się zdarza, że cena zostaje zbyt zawyżona.
Tendencja do zawyżania ceny przez właścicieli jest zupełnie naturalnym odruchem. Każdy uważa swój dom za "najlepszy", każdy z nas wie najlepiej, ile w dom zainwestował pieniędzy oraz osobistych emocji. Brak obiektywizmu często stoi na drodze do właściwej oceny faktycznej wartości nieruchomości. Czasami zawyżanie ceny wynika z braku znajomości rynku, a czasami z chęci zminimalizowania strat, jeśli dom był kupiony zbyt drogo lub pochłonął nadmierną ilość pieniędzy na renowację.


Chciałbym podać kilka zasad, które pozwolą słuchaczom zrozumieć, jak działa rynek, i które mogą się przydać, kiedy będą państwo planowali sprzedaż własnego domu.
1. Im niższa cena wywoławcza, tym nieruchomość wzbudzi zainteresowanie większej liczby potencjalnych kupców i dzięki temu może zostać szybciej sprzedany;
2. Im cena wywoławcza jest bliższa realnej ceny rynkowej – tym wyższe i bardziej realne są składane oferty;
3. Atrakcyjnie wyceniona nieruchomość powoduje, że można spodziewać się kilku ofert, co może dać państwu szansę uzyskania ceny wyższej od wywoławczej;
4. Agenci real estate – którzy pracują w danej okolicy, doskonale orientują się w cenach nieruchomości, dobrze wyceniony dom będzie przez nich chętniej pokazywany i agenci będą zachęcać do jego kupna;
5. Trafiona cena nie musi być zmieniana co kilka dni.
Jeśli dom został wprowadzony na rynek za zbyt wysoką cenę, to w miarę czasu nastąpić muszą zmiany ceny (price adjustments). Zniecierpliwiony właściciel, chcąc zobaczyć ofertę, może być zmuszony do obniżenia ceny wywoławczej nawet poniżej ceny rynkowej!

Ile zwykle udaje się w dzisiejszych warunkach utargować z ceny domu?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jak zawsze wszystko zależy od sytuacji i okoliczności oraz miejsca. Rynek nieruchomości jest rynkiem lokalnym. Wiele zależy od podaży i popytu w danej okolicy. Jak wspomniałem, w Metro Toronto rynek jest bardzo chłonny, ciekawe i dobrze wycenione nieruchomości znikają szybko.


W normalnym zrównoważonym rynku wielu właścicieli, wystawiając swój dom do sprzedaży, zostawia miejsce na negocjację. Zwykle jest to 3-5 proc. powyżej tego, co naprawdę chcieliby oni uzyskać. Zdarzają się jednak przypadki, w których cena jest zawyżona o 10 – 15 proc. Nadmierne zawyżenie ceny prowadzi do nikłego zainteresowania domem. Dom, który znajduje się długo na rynku, w miarę czasu wzbudza coraz mniejsze zainteresowanie. Jeśli zdarzy się, że właściciel domu naprawdę jest zmuszony do szybkiej sprzedaży – może doprowadzić to do sytuacji, że dom zostanie sprzedany znacznie poniżej oczekiwań. Często superokazje dla kupujących wynikają z nieprzemyślanego zawyżenia ceny przez sprzedających.


Właściciel zbyt wysoko wycenionego domu liczy często, że pomimo ceny ktoś złoży ofertę. Zdarza się to czasem, ale cena bywa zwykle za niska i prowadzi do frustracji obu stron.


Agenci orientujący się w cenach domów w danej okolicy będą z daleka omijać te, które są zbyt wysoko wycenione. Jeśli nawet ktoś ten dom zobaczy, to porównując go z innymi domami w okolicy, szybko zorientuje się, że ma do czynienia ze złą inwestycją.
Wróćmy jednak do pytania. Niestety, w ostatnim okresie, ponieważ podaż jest nikła i jest wielu chętnych do kupna, mamy często nawet sytuacje odwrotne, czyli przebijanie wystawionej ceny. Oczywiście pod warunkiem, że dom nie jest wystawiony znacznie powyżej wartości. Tak więc utargowanie na dzień dzisiejszy od 2 do 4 proc. ceny wywoławczej jest tym, czego się możemy spodziewać.


Maciek Czapliński

905-822-2422

piątek, 24 sierpień 2012 17:14

Wiedza kosztuje

Napisane przez

jacekPomijając politycznie motywowane protesty quebeckich studentów, pozostaje faktem, iż wiedza kosztuje, i to coraz więcej. Każdego roku rosnąca liczba studentów kanadyjskich uczelni poświęca sporo czasu i energii nie tyle na zdobywanie wiedzy, co na poszukiwanie sposobu sfinansowania nauki przez kolejny rok akademicki. Część z nich opuści uczelnie z dyplomem w ręku i poważnym zadłużeniem na koncie. Student rozpoczynający w Ontario trzeci rok pracy na uczelni ma już zazwyczaj około 10 tysięcy dolarów długu; zanim zakończy proces sięgania po podstawowy tytuł naukowy, zadłużenie to zazwyczaj wzrasta do ok. 30 tysięcy dolarów.


Jak wynika z najnowszego raportu BMO opublikowanego przed tygodniem, sprawa uiszczenia wszystkich opłat i zapewnienia sobie odpowiednich zapasów gotówki na czynsz i zakupy żywnościowe to najpoważniejszy czynnik wywołujący stres u akademickiej młodzieży Kanady. I nie dotyczy to jedynie młodych ludzi zabiegających o wiedzę na uniwersytetach; niewiele tańsze jest – jak się okazuje – zdobywanie wiedzy na mniej pozornie kosztownych college'ach.


Według raportu, jedna trzecia młodych ludzi napotka poważne trudności w procesie finansowania nauki po ukończeniu szkoły średniej. Połowa studentów musi korzystać z pożyczek. Większość absolwentów kanadyjskich uczelni opuści je z zadłużeniem w wysokości ponad 20 tysięcy dolarów. Jedna piąta musi liczyć się z wejściem w dorosłe życie zawodowe z długiem przekraczającym 40 tysięcy dolarów.
Nie ma co liczyć na to, że koszty te ulegną redukcji w wyniku jakiejś nieokreślonej bliżej reformy finansów wyższych uczelni. Żądania quebeckiej młodzieży, aczkolwiek spektakularne i zmieniające oblicze polityczne prowincji, są skazane na porażkę. Wiedza kosztuje, kosztować będzie, a koszt ten będzie tylko rósł.


Przygotowując oceny stanu finansów moich klientów, zawsze podkreślam wagę oszczędzania na kontach RESP. To najlepszy sposób wykorzystania pieniędzy, jaki znam. W większości przypadków, do zgromadzonych sum i wyników inwestycyjnych, obok dopłat oferowanych przez skarb państwa, prowadzące programy RESP firmy i instytucje finansowe dodają swoje własne dopłaty – często o znaczącej wysokości.
Znaczenie tych decyzji jest kapitalne. Znam przypadki, kiedy samotna matka, wychowująca dwójkę dzieci, jest w stanie zapewnić obojgu możliwość kontynuowania nauki powyżej szczebla szkoły średniej dzięki oszczędnościom zgromadzonym na kontach RESP. Jest to metoda niewątpliwie bardziej skuteczna – a nie tylko bezpieczniejsza – niż zaciąganie pożyczek z kont OSAP. I likwiduje to podstawową wątpliwość, jaka pojawia się coraz częściej w umysłach młodych ludzi: czy aby naprawdę warto zabiegać o możliwość dalszego kształcenia się, skoro to tak dużo kosztuje i wiąże się z takim obciążeniem finansowym na początku życiowej drogi.


Brutalne prawa rynku finansowego skutecznie uczą młodych ludzi gospodarowania własnymi pieniędzmi oraz wad i zalet inwestowania poważnych sum we własne wykształcenie. Jest to jednak wiedza zdobywana wysokim kosztem. Młodzi ludzie ograniczają swoje wydatki w trakcie studiów, przyzwyczajają się do oszczędności i rozwagi w wydatkach, ale zarazem – ograniczają swoje możliwości poznawcze w okresie, kiedy ma to największe znaczenie, kiedy umysł jest najbardziej chłonny. Bywa, że ograniczają też swoje wybory życiowe (odkładanie małżeństwa, by nie rozpoczynać wspólnego życia z poważnym zadłużeniem).


A wszystko dlatego, że rodzice nie uznali za stosowne odłożyć 50 czy 100 dolarów miesięcznie – gdy szkrab był jeszcze blisko podłogi – na cel kształcenia pociechy, gdy już podrośnie.

piątek, 24 sierpień 2012 16:48

Nowy Program federalny

Napisane przez

Izabela EmbaloJednym z najbardziej popularnych programów imigracji do Kanady jest program Federal Skilled Worker (emigracja punktowa).
Na podstawie właśnie tego programu emigranci z całego świata mogli osiedlać się w Kanadzie, pod uwagę brane było wykształcenie, zawód, wiek (dodatnie punkty do 49 lat), znajomość angielskiego, posiadanie rodziny w Kanadzie, posiadanie odpowiednich początkowych funduszy lub oferty pracy, staż pracy za granicą i inne. Program zmieniał się już kilkakrotnie, ostatnio ministerstwo wprowadziło zmiany 1 lipca, przyjmując jedynie kandydatów posiadających oferty pracy.


Obecnie zapowiedziane są zmiany. Program dostosowuje się do nowej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej, oparty jest także na prowadzonych statystykach i badaniach odnośnie do procesu integracyjnego nowych imigrantów. Pierwsza zmiana, na jaką zwróciłam uwagę, to zmiana kryterium wieku, za jaki dostaje się dodatkowe punkty. Otóż z wieku preferowanego do 49 lat w starym prawie, zmieniono obecnie wiek preferowany na wiek do 35 roku życia. Domyślam się, że zbyt mały przyrost naturalny Kanady zmusza rząd do sprowadzania młodych imigrantów. Ponadto młodzi łatwiej przystosowują się do nowego otoczenia i mają większe szanse przekwalifikowania się zawodowo.


Nowy program federalny wymaga, by znać język angielski lub francuski. Za znajomość pierwszego języka punktacja będzie większa.
Jest to jeden powód, dla którego nasi rodacy często nie mogą przeskoczyć imigracyjnej poprzeczki, natomiast inne narodowości, jak Hindusi, Filipińczycy, Afrykanie, Jamajczycy nie mają z tym większych problemów, ponieważ od dziecka uczą się anielskiego i angielski jest w tych państwach urzędowym językiem. Punkty będą także przyznawane za znajomość języków partnera/współmałżonka.


Nowy program będzie także preferował kandydatów z kanadyjskim stażem-doświadczeniem, a nie zagranicznym. Zapowiada się także zniesienie procedury Arranged Employment Opinion, każdy kandydat chcący wykazać się ofertą w Kanadzie będzie musiał przedstawić w zamian Labour Market Opinion. Osoby wtajemniczone wiedzą, że otrzymanie LMO jest trudniejszą, bardziej skomplikowaną procedurą.
Oczywiście program federalny FSW nie jest jedynym programem, wiele możliwości imigracyjnych można znaleźć w imigracyjnej jurysdykcji prowincji, np. program z Quebecu lub Alberty.


Pomagamy naszym klientom imigrować w programach prowincji (Quebec, Alberta).



Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca 
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! Oferujemy również usługi notarialne (Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMT O KONTAKT:
416-515-2022,  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none; ">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none; "> Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none; ">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
www.emigracjakanada.net

środa, 22 sierpień 2012 20:01

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Asyryjczyk

Napisane przez

asyryjczykGdzie leży Syria i kim są Syryjczycy, prawie każdy wie. Ale Asyryjczycy? Jakże zmienne są koleje losu i jak ci, którzy byli u szczytu, po wiekach czy tysiącleciach, są tylko śladem. Jeśli mówimy, że Polska to zlepek różnych plemion słowiańskich, to musimy mieć świadomość, że nasi praprzodkowie przybyli skądś na te tereny, prawdopodobnie już zamieszkane, i albo poprzednich mieszkańców wyparli, albo spowodowali ich asymilację z dominującymi przybyszami.


W podręcznikach historii starożytnej można znaleźć podobizny wojowników asyryjskich: surowych, mężnych, w hełmach. Faktycznie, na przestrzeni kilku wieków to bitne plemię podporządkowało sobie znaczne terytoria z ludnością je zamieszkującą. Byli groźnymi przeciwnikami nawet dla ówczesnego imperium egipskiego. Można ich bowiem porównywać do późniejszych Spartan, którzy byli doskonałymi wojownikami lądowymi, gdy Ateńczycy byli lepsi na morzu. W czasach "asyryjskich" flota i kupiectwo to domena Fenicjan, z którymi identyfikują się dzisiejsi Libańczycy.
Ale skąd dzisiaj Asyryjczyk, wszak nie ma obecnie takiego państwa. Otóż pewna liczba ludności o tych starożytnych korzeniach żyje obecnie na terenie Iraku. I w morzu arabskich muzułmanów zachowali oni swoją odrębność religijną – ortodoksyjne chrześcijaństwo, przyjęte w pierwszych wiekach naszej ery. Może ta odmienność religijna spowodowała, że mimo nacisków i prześladowań ze strony dominujących w całym regionie muzułmanów, zachowali swoją odrębność.


Adam, który stawił się na torontońskie lotnisko celem powrotu tam, skąd przybył, mimo typowych dla Europejczyka czy Kanadyjczyka ubioru i manier, miał rysy twarzy podobne do tych ze starożytnych rycin jego praprzodków. Nadto, gdy większość Arabów ma smagłą cerę, on był, jak to się określa, "caucasian", czyli białym człowiekiem. Tak jakby palące słońce Bliskiego Wschodu tak jego, jak i jego protoplastów nie przyciemniało.
Mimo dość surowego wyglądu, ten około 50-letni, postawny mężczyzna był pełen humoru, optymizmu, mimo że był na zakręcie swego życia. Był bowiem deportowany z Kanady. Wprawdzie miało to łagodny przebieg, bo sam dobrowolnie stawił się na lotnisko, przez nikogo nieeskortowany, to jednak musiał opuścić Kanadę po dwóch latach tutaj pobytu.


Zbiegł z kraju rządzonego przez Saddama Husajna tuż przed inwazją Amerykanów z terytorium Kuwejtu, który syryjski satrapa wcześniej najechał, twierdząc, że to jest jego prowincja, którą przyłącza "do macierzy". Chodziło mu głównie o dodatkowe złoża ropy naftowej.
Adam, z wykształcenia programista komputerowy, zbiegł najpierw do Szwajcarii, gdzie zabawił tylko kilka miesięcy. Stamtąd dostał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał przez następne kilkanaście lat. Po latach uzyskał obywatelstwo tego kraju, miał niezłą pracę, ale ciągle czuł się samotny, wyizolowany, obcy. Nigdy się nie ożenił, nie miał stałej partnerki, nie miał dzieci.


Trochę inaczej potoczyły się losy jego rodziny. Ojciec jego zmarł niedługo po ucieczce Adama z Iraku. W zawierusze wojennej brak było właściwej opieki lekarskiej i z powodu choroby uleczalnej w normalnych, cywilizowanych warunkach, ten około 60-letni kupiec zmarł. Był dobrym mężem i ojcem, zadbał o wykształcenie wszystkich czworga dzieci: dwóch synów i dwóch córek. Adam był wśród nich najstarszy. Nie mógł przylecieć na pogrzeb ojca z powodu trwającej wojny.


Matka Adama, przy pomocy trójki dzieci, prowadziła przez jakiś czas rodzinny sklep, ale to nie było to samo jak wówczas, gdy wszystkimi poważniejszymi sprawami związanymi z biznesem zajmował się jej zaradny mąż. Po kilku latach tej "łataniny" postanowiła, przy dość mocnych naciskach dzieci, wyemigrować z Iraku. Był to ciągle okres niespokojny w tym kraju. Udało im się dotrzeć do Turcji, a stamtąd przylecieć do Kanady.
W Toronto zaopiekowała się nimi rodzina kuzynki zmarłego męża, która wraz z mężem i gromadką dzieci już wcześniej uzyskała prawo stałego pobytu w Kanadzie. Matka Adama i jego rodzeństwo już na lotnisku torontońskim wyrazili wobec oficera imigracyjnego, który ich przesłuchiwał, zamiar pozostania tutaj na stałe, w charakterze uciekinierów z kraju ogarniętego wojną domową.
Fakt, że byli mniejszością etniczną i wyznawcami religii ledwo tolerowanej przez obie zwalczające się muzułmańskie grupy religijne, chyba pomógł im w uzyskaniu dość szybko pozytywnej decyzji i prawa stałego pobytu, a w konsekwencji, po kilku latach, obywatelstwa Kanady. Rodzeństwo Adama szybko się adaptowało, w czym pomogła im dość dobra znajomość języka angielskiego. Dokształcali się i dość szybko uzyskali dość dobre stanowiska pracy.


Matce Adama marzyła się jednak możliwość prowadzenia własnego biznesu. Namówiła do tego najmłodszą córkę i wspólnie z nią i z jej mężem prowadzą w Toronto orientalny sklep spożywczy. Brat i druga siostra Adama też pozakładali rodziny i mają potomstwo. Tylko Adam był sam, jakby na wygnaniu w kraju dobrobytu, gdzie niczego mu nie brakowało, tylko ciepła rodzinnego.
Adam kilkakrotnie odwiedzał matkę i rodzeństwo w Toronto w czasie swoich urlopów. Każdy powrót do Stanów był dla niego trudny. W końcu postanowił zmienić tę swoją samotność w radość życia rodzinnego. Zwolnił się z pracy, zlikwidował mieszkanie i przybył z dwoma walizkami i dość pokaźnym kontem bankowym do Toronto, najpierw jako turysta. Po dwóch miesiącach postanowił załatwić wszystko legalnie. Wynajął adwokata, który miał kompleksowo poprowadzić jego sprawę, za dość sowitą opłatą.


Najpierw były sukcesy. Adam dostał czasowe prawo pobytu w Kanadzie i prawo do pracy. Skorzystał z tego skwapliwie i już po dwóch tygodniach dostał dość dobrą pracę w swoim zawodzie. Amerykańskie doświadczenie okazało się korzystne dla niego i firmy, która go zatrudniła.
Adam zamieszkał w domu młodszej siostry, gdzie również mieszkała ich matka. Dom był obszerny, stanowił ich własność. Adam, po pracy, często służył pomocą przy prowadzeniu sklepu, tak więc siostra i szwagier odmówili pobierania od niego jakiejkolwiek opłaty za mieszkanie u nich. Adam jednak robił dość często zakupy produktów żywnościowych dla całej rodziny. Rozpieszczał też sześcioro dzieci swojego rodzeństwa, kupując im upragnione zabawki i sprzęt sportowy. Kupił też vana i często zabierał dzieci na wypady za miasto. Czuł, że żyje.
Problemem był tylko jego status w Kanadzie. Użył w swoim podaniu o prawo stałego tutaj pobytu podobnych argumentów jak jego matka i rodzeństwo, kiedy oni przybyli do Kanady. Ale to co stanowiło dobre uzasadnienie dla nich, w ich sytuacji, kiedy szukali schronienia po ucieczce z kraju targanego wojną domową, w sytuacji Adama już nie przemawiało. On wszak już uzyskał takie schronienie w Stanach. Nic mu tam nie groziło. A tęsknota za rodziną? To nie znalazło uznania w oczach decydentów w jego sprawie.


Po pierwszej odmowie Adam się odwołał, tym razem kładąc większy nacisk na względy humanitarne. Wszak cała jego najbliższa rodzina zamieszkiwała w Kanadzie, a on mieszkał i żył w osamotnieniu. To też nie trafiło do przekonania decydentów. Uzyskał odmowę i poproszono go o opuszczenie jak najszybciej Kanady. Adam postanowił nie zadzierać. Sam kupił bilet do swego stałego miejsca zamieszkania na południu Stanów. Wcześniej odtworzył najem mieszkania w domu, w którym wcześniej mieszkał. Uzyskał też zapewnienie od właściciela firmy, w której wcześniej pracował, że ponownie go zatrudni na poprzednich warunkach.


Ale dość dobry humor Adama przy wylocie z Kanady był związany jeszcze z czymś innym. Otóż właściciel kanadyjskiej firmy, w której Adam pracował, wszczął postępowanie zmierzające do uznania Adama za niezbędnego dla tej firmy i o tak wyjątkowych kwalifikacjach, że nikt inny jego zakresu zadań, a mający stały pobyt w Kanadzie, tego nie potrafi wykonywać. Świadczy to o tym, że Adam był naprawdę dobrym pracownikiem, dającym firmie dobre dochody, tak że opłacało się właścicielowi tej firmy zaangażować w dość skomplikowany proces pracowniczo-imigracyjny.
Potomek asyryjskich wojowników walczył więc o swoje współczesnymi metodami. Zawierał też, tak jak oni, sojusze, kiedy to było korzystne dla jego sprawy. Znał swoją wartość i dziwił się, że jest niedoceniany w Kanadzie. Porównywał siebie do rzeszy akceptowanych przybyszy, którzy przybywają tu bez znajomości języka angielskiego, bez przydatnych dla tutejszego rynku zawodów. Wierzył, że w końcu osiągnie to, czego pragnął najbardziej, czyli życie rodzinne.


Aleksander Łoś
Toronto

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.