Wiosenne złudzenia
Nadeszła wiosna, zniknęły ślady skromnego tegorocznego śniegu, a z ziemi zaczęło wyłazić robactwo, także to polityczne. Quebeccy studenci mają nadzieję przymusić nas do fundowania im studiów uniwersyteckich, a w Toronto raz jeszcze podejmuje próby zawrócenia ludziom w głowach tłuszcza ruchu "Occupy". Wygrzali się przez zimę w rezydencjach zamożnych rodziców, więc z wiosną, pełni sił, ruszają do boju o nasze pieniądze.
Debata z demagogią tego autoramentu "naprawiaczy świata" jest trudna, bowiem szermują oni hasłami, a nie faktami. Jest jednak możliwa, jeśli starannie wczytać się w najnowszy raport kanadyjskiego urzędu statystycznego dotyczący mobilności pionowej w kanadyjskim społeczeństwie. Mobilność pionowa to nic innego jak próba ustalenia (na bazie danych, a nie na bazie przekonań), jaki procent społeczeństwa bogaci się, jaki biednieje z upływem czasu, a jaki pozostaje na tym samym poziomie.
Survey of Labour and Income Dynamics oparty jest na obszernej próbce statystycznej 17 tysięcy losowo wybranych kanadyjskich gospodarstw domowych. Statystycy analizują sytuację tych ludzi przez sześć lat, a następnie wybierają nową próbkę, by ogólny obraz był w miarę rzetelny. Najnowszy raport dzieli wszystkich Kanadyjczyków na pięć grup zależnie od dochodów. Granice dla osób samotnych to 14.100 dol., 25.400 dol., 34.700 dol., 46.100 dol. oraz 76.600 dol. dochodu rocznie. Najnowsze dane za rok 2008-2009 wykazują, że aż 25 proc. tych, którzy rozpoczęli ów rok w najniższej grupie dochodów, w ciągu zaledwie 12 miesięcy przeszli do którejś z grup wyższych. Dla drugiej od dołu grupy wskaźnik ten wynosi 26 proc., a dla trzeciej – 24 proc. Innymi słowy – sytuacja finansowa niemal trzech czwartych Kanadyjczyków poprawiła się w ciągu owego roku co najmniej o jedną piątą.
Jeśli rozszerzyć przedział czasowy, sytuacja staje się jeszcze bardziej optymistyczna. W okresie pięciu lat, 2005 do 2009, niemal połowa tych, którzy startowali w najniższej grupie dochodów, przeszła co najmniej o jedną klasyfikację wyżej. Najsilniej odczuli ową poprawę swego losu ci, którzy zaczynali w dolnej strefie 60 procent najuboższych.
Proszę nie składać też tego na karb czy to rządów premiera Stephena Harpera, czy okoliczności rodem z międzynarodowej areny ekonomicznej. Dane za lata 2005-2009 są niemal dokładnym powtórzeniem obrazu kanadyjskiego społeczeństwa w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.
Jest rzeczą oczywistą, że w tym samym okresie jednym poszło lepiej, innym zaś – gorzej. Wyraźna część społeczeństwa odczuła poprawę swojej sytuacji finansowej, ale byli też i tacy, którym wyraźnie się w tym okresie pogorszyło. Mniejsza o dokładne dane liczbowe: proszę przyjąć moje zapewnienie, że tych drugich było wyraźnie mniej. W sumie, dla utrzymania proporcji podziału na sześć równych ilościowo części, Statistics Canada musi co roku zmieniać wartości dolarowe granic podziału, i top w tempie przekraczającym tempo zmian wskaźnika inflacji.
Takie są realia życia i pracy w społeczeństwie gospodarki wolnorynkowej, czego zdają się nie rozumieć zwolennicy ruchu "Occupy". Wydaje im się, że bogaci zarabiają, bo biedni tracą, co nawet marksizm uznał za wierutna bzdurę, a co jednak ożywa raz po raz w pustce mózgownic niedokształconych "naprawiaczy świata".
Statistics Canada posługuje się jeszcze jednym ciekawym wskaźnikiem statystycznym LICO. Jest to tzw. granica ubóstwa, a dokładniej – wartość w dolarach minimum, jakie jest niezbędne, by utrzymać się przy życiu w danej lokalnej społeczności. W okresie 2002-2007 aż 80 proc. Kanadyjczyków ani na chwilę nie znalazło się poniżej granicy tego wskaźnika, 8 proc. doświadczyło ubóstwa przez rok, a tylko 2,1 proc. – przez całe sześć lat. Nieco ponad dwa procent, a nie 99 proc.