Minęło już kilka miesięcy od mojego powrotu z Boliwii i czas, aby znów powrócić do doświadczeń i przeżyć z tego misyjnego kraju. Trudno pisać o Boliwii, pomijając rzeczywistą sytuację milionów ludzi, którzy żyją w ubóstwie z dnia na dzień, zatroskani myślą, jak przeżyć.
I chociaż w tym czasie w Boliwii nie ma jakiejś oficjalnej wojny, nie spadają bomby, nie widać pomordowanych na ulicach – to lęk i uzasadnione obawy przed jutrem są wszędzie zauważalne. Lęk, o którym mówię, ma podłoże zdecydowanie egzystencjalne, czyli związane z brakiem podstawowych środków do skromnego przeżycia. Chociaż w poprzednich artykułach wspominałem o niektórych źródłach tego lęku; chciałbym je jednak jeszcze raz powtórzyć. Oto najważniejsze z nich: dramatycznie opadający poziom wód gruntowych i źródlanych, coraz mniej deszczu, skutkiem braku wody jest spadek urodzajów, bardzo słabo i wolno rozwijający się przemysł, ogromne bezrobocie. Tego lęku nie przeżywa garstka ludzi, którzy są u władzy lub z nią związani. W tym jakże biednym kraju, tylko znikomy procent ludzi żyje ponad stan i nie przejmuje się sytuacją kraju. Wręcz przeciwnie – robią oni wszystko, aby nic się nie zmieniło… . W przeciwnym razie musieliby zrezygnować z przywilejów, przyznać się do nieuczciwości, bezduszności i korupcji oraz wejść na drogę sprawiedliwości, miłości i pokoju. Czy do tego dojdzie kiedyś w Boliwii…?
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!