Lwów jest miastem starym. Nie tak dalece starym, jak Poznań i Kraków, ale w pewnym sensie starszym od Warszawy. Ta bowiem była małą osadą, gdy król Kazimierz Wielki wzniósł we Lwowie w roku 1340 Kamienny Zamek i murowane miasto, które dzięki swemu położeniu na wielkim szlaku handlowym – zakwitło od razu bujnym życiem. Data ta otwiera historię przeszło sześciuset lat Lwowa, a historia ta jest barwna różnorodnością wydarzeń, na które składają się i wielkie sukcesy handlu i rzemiosł, które miasto to uczyniły bogatym – i dorobek twórczy ludzi nauki i pióra, nade wszystko jednak triumfy oręża.
Dzieli Lwów zaszczytnie z Warszawą sławę najbardziej heroicznego miasta, które w potrzebie, całą masą swych mieszkańców wszelkich kondycji socjalnych, chwytało za broń. Tradycje bohaterskie mieszczaństwa warszawskiego są późniejsze, początkiem ich jest powstanie Kościuszki. Lwów już od XVI wieku, gdy zapuszczały się tu zagony tatarskie, osłaniał całą Polskę. O ile Polska była przedmurzem europejskiej cywilizacji i chrześcijaństwa, o tyle Lwów był w tym przedmurzu najdalej wysuniętym i najbardziej eksponowanym bastionem.
W wieku XVII trzy razy ocalił Polskę przed Kozakami, a najwięcej uwagi poświęcić należy jego obronie w r. 1648. Szlacheckie pospolite ruszenie poniosło wówczas klęskę pod Piłowcami – i to klęskę sromotną, jedyną w tym rodzaju w naszych dziejach. Chmielnicki i jego sprzymierzeniec, chan tatarski, mieli przed sobą drogę otwartą w sam środek Polski. Strach myśleć, co by się stało, gdyby ich pochodu nie zatrzymał Lwów. Liczby po obu stronach? Dowódca obrony, generał artylerii Krzysztof Arciszewski, dysponował garstką dwustu kilkudziesięciu żołnierzy – przeciw dwustu tysiącom Kozaków i Tatarów. Na szczęście, obok żołnierzy stanęło na murach parę tysięcy mieszczan (tylu, dla ilu starczyło broni), w większej części rzemieślnicy i wszelka miejska biedota. I Chmielnicki miasta nie zdobył! Jego niezmierzona potęga załamała się o mury Lwowa i o piersi lwowskiego mieszczaństwa.
W okresie kilkudziesięciu lat zaboru austriackiego Lwów również walczył. Powstał zbrojnie przeciw Austriakom podczas Wiosny Ludów w r. 1848, padając ofiarą kul armatnich z dział gen. Hammersteina. Przede wszystkim jednak czynnie wspierał powstanie w zaborze rosyjskim. Organizowano tu bataliony, nawet całe pułki młodzieży lwowskiej, które z bronią w ręku przekraczały kordon graniczny, by walczyć nad Wisłą i Wartą.
W roku 1918 ziemie polskie otrząsnęły się spod obcego panowania. Zbliżała się klęska Niemiec, a Austria już się rozpadła. Wyzwolił się Kraków, Warszawa bliska była chwili, gdy odzyskać miała wolność – tym razem wyjątkowo bez większych ofiar w ludziach.
Lwowowi przypadł w udziale los najcięższy. Wypadło mu krwią obficie przelaną okupywać swe prawo przynależności do Polski. Intryga rozpadającej się Austrii spowodowała, że miasto znalazło się w ręku Rusinów (Ukraińców). Walka z narodem pobratymczym była dla Lwowa, jak pisze autor lwowianin, koniecznością bolesną. Trzeba było jednak walkę tę podjąć.
Pod dowództwem kapitana Mączyńskiego – przeciw regularnym i dobrze uzbrojonym oddziałom Rusinów z dawnej armii austriackiej – przez trzy tygodnie walczyła cała ludność cywilna: ludzie w sile wieku, starcy i dzieci, mężczyźni i kobiety. Długo trzeba było czekać na pomoc od strony Krakowa i Warszawy, gdyż powstająca dopiero armia polska walczyć musiała na kilku innych frontach, a słabym liczebnie oddziałom odsieczy, idącym na Lwów, trudno było się przebić przez wielkie siły ukraińskie, zajmujące Ziemię Czerwieńską. Dopiero 22 listopada wspólne siły obrońców miasta i przybyłej nareszcie odsieczy pod dowództwem gen. Michała Tokarzewskiego-Karasiewicza – wyparły Rusinów ze Lwowa. Wyzwolone miasto pozostawało jednak jeszcze przez parę miesięcy w stanie oblężenia przez siły ukraińskie, które mogły w każdej chwili ponownie zaatakować. Dopiero w kwietniu 1919 r. zagrożenie ustało.
Schylił głowę przed zadziwiającym męstwem tego miasta wielki marszałek francuski F. Foch, który odwiedził Lwów po jego wyzwoleniu.
W r. 1920, w czasie najazdu bolszewickiego, lwowianie ciałami swymi przegrodzili wrogowi drogę do rodzinnego miasta pod pobliskim Zadwórzem, nazwanym trafnie "polskimi Termopilami".
Poza walkami o wolność Polski i miasta – są w historii Lwowa i inne chlubne karty. Był Lwów ośrodkiem braterskiego współżycia ludzi najróżniejszych nacji i wyznań. Polaków (zawsze w tym mieście najliczniejszych), Rusinów, Żydów, Niemców, Włochów, Ormian, Greków i Tatarów.
Rzeczpospolita nasza w dawnych czasach była jedynym na świecie państwem, opierającym się na zasadzie wspólnoty "równych z równymi", "wolnych z wolnymi" – jedynym również krajem, w którym rozwinęła się zasada pełnej tolerancji wyznaniowej, poszanowanie sumienia i wszelkiego języka i obyczaju. Stosując w swych stosunkach wewnętrznych tę wielkoduszną politykę, miała zarazem ojczyzna nasza dziwną siłę promieniowania, która sprawiła, że z własnej i nieprzymuszonej woli włączyły się w orbitę polskości przeróżne żywioły etniczne, zamieszkujące to rozległe państwo.
Ten duch tolerancji i zarazem ta siła przyciągająca idei polskiej, nie uzewnętrzniały się w żadnym mieście tak silnie, jak we Lwowie. Bez jakiegokolwiek przymusu z czyjejś strony stawali się Polakami już po krótkim okresie zamieszkania w tym mieście: Niemcy i Włosi. Asymilacji ulegał również żywioł ruski, a proces ten trwał nieprzerwanie do drugiej połowy XIX wieku, tj. do chwili gdy pojawił się nacjonalizm ukraiński. Ormianie zachowali własny obrządek religijny i poniekąd własne obyczaje, stając się jednak zarazem patriotami polskimi. Najbardziej opornie posuwała się asymilacja Żydów, i oni jednak – choć w większości posługiwali się językiem jidysz – do urzędowych wykazów austriackich jako język ojczysty podawali: "polski".
Zjawisko to dawało miastu wielobarwność i oryginalność stylu życia codziennego, nie umniejszając w niczym jego polskiego charakteru.
Znaczny był również wkład Lwowa do ogólnonarodowej kultury.
Osiągnięciem najważniejszym w tej dziedzinie jest, jak mi się wydaje, architektura tego miasta. Ton jej, bardziej niż w jakimkolwiek innym mieście, nadaje renesans. Oglądając Lwów, odnosi się wrażenie, że style późniejsze kolejno narastające – barok, secesja – cudownie do swego poprzednika dostroiły się. Wiek XIX – Ossolineum, gmach wyższych uczelni, teatr – spotyka się tu w największej przyjaźni z wiekiem XVI, jego kościołami i kamienicami.
W literaturze i sztuce – nazwisk znanych ciąg długi. Arcybiskup lwowski, Grzegorz z Sanoka, pierwszy polski humanista. W wieku XVII, w czasach gdy piórem parała się tylko szlachta, poetów mieszczan dostarczał Polsce głównie Lwów, a byli to np. Szymonowic, autor najpiękniejszych polskich sielanek, a także bracia Zimorowicze.
W wieku XIX polski Moliere – A. Fredro, którego postacie sceniczne budzą zachwyt. Polski prorok Jeremiasz – Grottger, którego obrazy mają, dla mnie przynajmniej, wymowę najbardziej wstrząsającą w całym malarstwie polskim. A w czasach niezbyt już od nas odległych – Leopold Staff, z którego wyrosła nasza poezja nowoczesna.
Miał Lwów i teatr w wielkim stylu: i dramatyczny, koturnowy, i lekki, beztroski, rewiowy, znany w całej Polsce z fal eteru.
To prastare, bohaterskie miasto znalazło się potem pod brutalną, barbarzyńską władzą sowiecką, a dziś znajduje się pod władzą ukraińską.
Władysław Dziemiańczuk
Toronto
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!