W 1989 roku w pierwszych "wolnych" wyborach w Polsce doznałem rozstroju poznawczego; jakaż to demokracja i wolność, gdy przedstawiciele ancien regime'u mają zagwarantowane pierwsze miejsca – a strona "nasza" ma się "demokratycznie" bić między sobą o odpaloną część stołków? – kombinowałem. W tym urządzeniu zupełnie nic mi się zgadzało. Przecież za komuny też była taka "zarządzana" demokracja...
Funkcjonowały różne koła, znaki, paxy i inny inwentarz pokazowy na użytek inostrańców dla udowodnienia, że jednak nasza droga do socjalizmu ma własny odcień. A tu zupełnie mnie zaskoczyło, że całkiem pokaźna grupa tzw. opozycjonistów peerelowskiego chowu nagle do owych koncesjonowanych wyborów rzuciła się hurmem, piszcząc ochy i achy, a jeszcze kilka lat wcześniej stroszyli się i byli w tych sprawach bardzo zasadniczy.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!