Oj, jak mi zimno. Mieszkamy nad jeziorem i wiatr wieje właśnie z tej strony. Przejście nad jeziorem do centrum miasta to dzisiaj ciężka praca. W uszy wieje, przewiewa ogólnie. Kaloryfery zazwyczaj zakręcone, dobrze pamiętamy, że potem przyjdzie rozliczenie i że ciepło kosztuje.
Poszłam do sądu, żeby oddać odpowiedź do sądu, której nie udało nam się dostarczyć w piątek, a dzisiaj poniedziałek. Psina nasza bardzo chciała ze mną iść, więc musiałam ją wziąć, na smyczy.
Spotkałam koleżankę z ogólniaka. Wracała z ręką w gipsie. Była właśnie w sądzie, do którego wniosła sprawę przeciwko bratu, który mieszka w mieszkaniu rodziców. Odstrasza tam lokatorów, którzy wynajmują pokoje, bo pije alkohol. Sąd ma go wysłać na przymusowy odwyk. Dzisiaj musiała dać bratu na papierosy. Przed dwoma laty jej mąż zwiał do żony tego brata i razem wychowują dwoje dzieci tego brata.
Rodzeństwo zostało więc okaleczone, bo mąż koleżanki unieszczęśliwił dwoje rodzeństwa. Brat koleżanki się załamał. Koleżanka już doszła do siebie.
Nie miała z mężem dzieci. A ja pamiętam jego wzrok, jak patrzył na naszą rodzinę, gdy wybieraliśmy się samochodami ze wszystkim, co nadawało się do zjeżdżania z góry po śniegu, i ze wszystkimi naszymi dziećmi i kolegą synów...
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!