Jeszcze „wczoraj” w ukochanym domu rodzinnym, pełna krzątanina, mama dla każdego miała określone zadania, a mnie ciągle gdzieś nosiło. Zrobiłem, co szefowa chciała najszybciej jak się dało i ahoj przygodo!. Tak, tak, każdy dzień był przygodą, po szkole grudniowe wieczory były przepiękne. Śniegu pod dostatkiem, a wioska przypominała baśniową krainę, domy, drzewa i wszystko pokryte bielutkim puchem. Ile to razy leżeliśmy w tej miękkiej „pościeli” z przyjaciółmi i wpatrywaliśmy się w tak obfite opady i duże płatki śniegu, które w świetle latarni spadały tak powoli, a my otwieraliśmy szeroko buzie, aby wpadły do ust, te największe. Potem biegaliśmy i próbowaliśmy łapać je w dłonie, jednak zbyt szybko się rozpuszczały. Na rękawiczkach pewnie by zostały dłużej, ale kto tam je miał, nikt, wszyscy przemoczeni, ale jakże zahartowani, zdrowi i szczęśliwi!:).
To było szaleństwo totalny odjazd! Dopóki starczało sił graliśmy w hokeja na sadzawce w centrum wioski, to był nasz bastion, plac broni, gdyby, ktoś chciałby go nam odebrać miałby problem. Każdy, a było nas wielu w różnym wieku broniłby go ramie w ramie, bo było to centrum, nasze serce zimowego świata.
Wiecie, jaką mam frajdę pisząc, o tym? Uśmiecham się szeroko, ponieważ znów tam jestem! To niesamowite, co potrafi ludzka wyobraźnia. Kiedy sięgniesz „dłonią” do wspomnień i odrobinkę z nich wysypiesz przed siebie, to wystarczy poukładać fragmenty obrazów i znów jest pięknie!. Takich chwil jest w naszej pamięci całe mnóstwo i łatwo przywołać je, gdy w serduszku słoneczko zbyt długo kryje się w niepogodzie życia.
Ten wyjątkowy czas to chwile z dzieciństwo, więc gdy wypuszczam z rączki trochę wspomnień i układam z nich obrazy przedświątecznych przeżyć czuję się wspaniale. Widzę jak wszyscy pracujemy, aby na świątecznym stole niczego nie zabrakło. Mama z siostrami gniotą ciasto, a my z tatą i bratem mielimy mak do makowca. Powiem Wam, że to niebyło łatwe zajęcie, kto mielił ten, to wie :) Pamiętam, że czas wypieków ciast wyznaczała babcia. Mieszkała z dziadkiem dwa domy dalej, to jakieś 50met. W letniej kuchni obok domu był duży piec, babcia z córką (ciocią Jasią) rozpalały go i trzy nasze rodziny jednego dnia piekły ciasta, a po nich mięso w brytfankach. Trudno było się oprzeć zapachom tych rarytasów, do tego babcia piekła dla wszystkich własny chleb. Boże mój przepis na niego musiał podać babci chyba sam Anioł, nie znajduję słów, aby opisać jego smak. Teraz babcia robi wypieki w Niebie i na pewno jest oblegana, a do tego ma przy boku dziadka, dwóch synków, dwoje wnuków, no i synową, moją ukochaną Stefulcie, och jakże muszą być szczęśliwi! :)
No, ale wrócę jeszcze do przygotowań świątecznych. Kiedy już ciasta i mięso były gotowe, przyszedł czas na postne pierogi, które również były pieczone w piecu. Reszta już była przygotowywana w domu. Bigos, barszcz grzybowy, uszka z czerwonym barszczem i coś, czego do dziś nie znoszę, warzywna sałatka. Rany jej zapach mnie nokautował, uciekałem z domu, aż ją zrobią i zmieni się w domu zapach :) …
Wigilia była, och, ona była cudowna! Mama dla każdego miała prezenty (głównie skarpetki, pomarańcza i największy rarytas, czekolada). Po łamaniu się opłatkiem, kolacja i śpiewanie kolęd! Co to była za radość, przepiękny klimat, choinka i pełna chata… Tyle radości, gdzie niewiele było potrzeba i ta całkowita ufność, że mama i tata zadbają o wszystko. Do tego za oknem jak w bajce, a w Betlejem narodził się Zbawiciel! :)
Drodzy Czytelnicy Gońca mam do Was jedno pytanie, czy moje artykuły są interesujące i czy chcecie abym nadal je pisał?. Proszę, o krótki komentarz pod artykułem lub wiadomość e-mail na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Pozdrawiam, Mariusz
Czytelnicy „Gońca”
Zapewne wielu z Was czytało zamieszczoną w „Gońcu” książkę autorstwa Mariusza Rokickiego pt. „Życie po skoku”. Po tym feralnym skoku do wody Mariusz do końca życia będzie już przykuty do łóżka. Jednym nierozważnym skokiem przekreślił całą swoją przyszłość. Jakby tego jeszcze było mało, cały czas ma problemy ze zdrowiem, infekcje itp.
Są jednak wspaniali ludzie, którzy nie przywrócą mu tego, co utracił, ale wspomagając go finansowo, pomagają w zapewnieniu godziwej egzystencji. Mariusz opłaca swój pobyt w domu opieki prawie całą swoją skromną rentą. Aktualnie musi brać leki, które nie są refundowane przez NFZ. Stąd apel i prośba o wsparcie go choć symbolicznym dolarem na konto Credit Union.
Konto fundacji charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej # 24583 w kanadyjskiej Credit Union na hasło „Pomoc dla Mariusza”
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!