Załóżmy na chwilę, nieco makiawelicznie, że przeciętny polski wyborca otrzymuje propozycję programową stojącą w opozycji do poglądu, że wskaźnik wzrostu PKB rozstrzyga w całości o kondycji gospodarki i, na przykład, że lepiej przeznaczyć 2 mld dolarów na rozwój własnych sił zbrojnych niż do kieszeni Pentagonu. Dwa rozsądne punkty programowe, które w sposób bezproblemowy mogłyby się znaleźć obok zakazu dzieciobójstwa prenatalnego czy faszerowania dziecięcych umysłów propagandą gender.
Ilu Polaków, mając taki wybór, wybrałoby dalsze opieranie gospodarki na taniej sile roboczej z innych krajów i zachodniej eksploatacji naszego kraju, za cenę możliwości dokonania aborcji i sprowadzenia do Polski amerykańskiej dywizji? – pyta Michał Krupa.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że pomimo posiadania licznych publicystów, autorów, zwolenników, wszyscy ci, których zbiorowo można określić jako będących „na prawo od PiS” nie wykazują tendencji do podjęcia wysiłku myślenia w kategoriach strategii politycznej.
Pat Buchanan, były doradca prezydentów Richarda Nixona i Ronalda Reagana, relacjonuje na pierwszy stronach swojej pracy „Conservative votes, liberal victories” (Konserwatywne głosy, liberalne zwycięstwa) z 1975 roku, że w trakcie prezydentury Nixona, gdy Biały Dom i osobiście wiceprezydent Spiro Agnew „ostrzeliwali” lewicę ostrą retoryką zmuszając ją do defensywy, senator Hugh Scott miał uspokajać swoich liberalnych kolegów tymi słowami: „The conservatives get the rhetoric and we get the action”. Słowa te można przetłumaczyć jako „konserwatyści mają retorykę, my mamy oddziaływanie”.
Gdy spojrzymy na środowiska w Polsce, które oficjalnie kontestują władzę PiS i które znajdują się „na prawo” od partii rządzącej (mam tu na myśli przede wszystkim narodowców, wolnościowców i katolickich konserwatystów/katolików integralnych), słowa senatora Scotta o posiadaniu retoryki, lecz bez oddziaływania, są bardzo na czasie. Albowiem trudno nie zauważyć, że niezależnie od ilości wystąpień Grzegorza Brauna, wykładów Krzysztofa Karonia, wywiadów Marcina Roli i felietonów (często bardzo celnych) Stanisława Michalkiewicza, politycznie rzecz ujmując, z prawej strony PiS-owi nic nie zagraża. A chyba wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że najwyższy czas, aby obóz rządzący realnie poczuł oddech prawicowych rebeliantów na swoich plecach.
Oczywiście, nie można za ten stan rzeczy obwiniać tylko i wyłącznie braku talentu politycznego „prawdziwej prawicy” jako całości. Znaczącymi czynnikami takiego stanu rzeczy są m.in. dwuznaczna postawa wielu wysokich hierarchów Kościoła i kierownictwa Radia Maryja wobec coraz bardziej zuchwałej marginalizacji kwestii moralnie fundamentalnych. Wydaje się, że dla niektórych katolickich podmiotów jednoznacznie wspierających przez lata obóz rządzący, kwestia stanowczego oporu przeciwko proaborcyjnej postawie partii Jarosława Kaczyńskiego to o „jeden most za daleko”.
Niezależnie jednak od tego aspektu, wydaje się, że jeszcze nikt w Polsce „na prawo od PiS” nie podjął się wysiłku myślenia w kategoriach strategii politycznej. Proszę zauważyć, że nie napisałem „strategii propagandowej” czy „publicystycznej”. To akurat „prawdziwa prawica” ma opanowane jak mało kto. Nie są to jednak przejawy strategii politycznej, (choć niektórym może się wydawać, że jest odwrotnie) chociażby z tego względu, że większość tego typu inicjatyw, wystąpień, ma charakter wewnętrzny, a więc mówienia do siebie samych, go grona zwolenników i utwierdzania się w słuszności własnych poglądów. Samo w sobie nie jest to zjawisko złe, albowiem cywilizowany człowiek powinien stale pogłębiać swoją wiedzę i wzmacniać argumentację stojącą za własnym światopoglądem, nawet jeśli czasami przekazujący tę wiedzę lub wzmacniający fundamenty światopoglądu często bywa monotonny lub monotematyczny…
Endecki pisarz Wojciech Wasiutyński tak zdefiniował sprawnie działający podmiot polityczny: „Stronnictwo tym różni się od koterii czy kliki, że nie jest grupą doraźnie zebranych osób do przeprowadzenia jednego celu, ale szeroką organizacją o dość trwałym składzie, złączoną wspólnymi poglądami na najważniejsze sprawy publiczne (…) Stronnictwo może nie mieć doktryny, może nie mieć stałego programu, ale nie może istnieć bez podłoża wspólnych przekonań swoich zwolenników”. Niby oczywista oczywistość. Proszę jednak zwrócić uwagę na przymiotnik „szeroką”. Tu należy postawić zasadnicze pytanie: co oznacza w naszym kontekście owa „szerokość”? Co łączy narodowców, wolnościowców i katolickich konserwatystów/katolików integralnych na niwie politycznej? Sądzę, że wspólnym mianownikiem tych trzech środowisk są suwerenność i prawo naturalne. Zarówno narodowcy, jak i wolnościowcy oraz katoliccy konserwatyści słusznie uważają, że polska suwerenność państwowa, w szczególności za przyczyną Unii Europejskiej, choć nie tylko, obecnie jest mocno ograniczona i należy nie tylko ją wzmacniać na ile to możliwe, lecz również dążyć do jej odzyskania w jak najszerszym wymiarze. Te trzy środowiska również podpisują się obiema rękami pod zdaniem św. Tomasza z Akwinu: „Prawo stanowione tylko w takim stopniu jest autentycznym prawem, w jakim zakorzenione jest w prawie naturalnym; jeśli zaś w czymś kłóci się z prawem naturalnym, nie będzie już prawem, lecz niszczeniem prawa.” Wszystkie inne postulaty tych trzech środowisk zasadniczo są rozwinięciem tych dwóch probierzy.
A więc wspólne przekonania łączące te trzy środowiska są ewidentne dla wszystkich. Pytanie: jak to się przekłada na działalność polityczną? Operowanie w rzeczywistości demoliberalnej dla antyliberalnych stronnictw i ugrupowań może być szalenie trudne. Wystarczy spojrzeć na Europę Zachodnią. Co nie znaczy, że przy roztropnej kompromisowości nie da się zbudować permanentnego układu politycznego, kontestującego wszechobecny globalizm. Dobrym przykładem są Włochy, gdzie dwie formacje, lewicowa i prawicowa, porozumiały się w celu wyciągnięcia kraju z gospodarczej i demograficznej zapaści.
Oczywiście, inne są problemy Włoch, inne Polski. Wydaje się jednak, że włoski przykład pokazuje nam kluczowe znaczenie, jakie dla skutecznej działalności politycznej (czyli mającej na celu zdobycie i utrzymanie władzy w celu roztropnego realizowania dobra wspólnego) ma namysł nad strategią. Nie chcę wchodzić w partykularyzmy związane z samym budowaniem organizacji partyjnej. Tutaj akurat radzimy sobie jako Polacy nie najgorzej. Problemy pojawiają się przy kompromisowości i poszerzaniu potencjalnego elektoratu, czyli politycznym sondowaniu.
Czy wyobrażacie sobie państwo, że wyborca SLD po 60-tce, umiarkowany wyborca PO, który przynajmniej raz w tygodniu pojawia się w kościele lub wieloletni zwolennik PSL, głosują na stronnictwo, które na sztandarach ma wypisane suwerenność i prawo naturalne? Ja owszem. Nie jestem co prawda przekonany, czy wyborca SLD lub PO zagłosowałby na wymienione stronnictwo akurat z powodów samej suwerenności i prawa naturalnego, ale jeśli jednego i drugiego skusić wizją całkowicie innej polityki wschodniej, ukazując na podstawie twardych danych, że bycie gorącym rzecznikiem interesów ukraińskich po 2014 roku, w tym interesów Ukraińców dotkniętych bezrobociem i kryzysem gospodarczym, bynajmniej nie było w polskim interesie, to kto wie, jak jeszcze można poszerzyć horyzonty myślowe wyborców. Nie wspominam tu nawet o zawiedzionych polityką partii władzy wyborcach PiS, których liczba stopniowo się powiększa, a którzy w większości są naturalną bazą wyborczą dla kontestujących PiS ugrupowań i środowisk.
Czy ktoś „na prawo od PiS” myśli w takich kategoriach, czyli jak słusznymi skądinąd postulatami przekonać tych, którzy nigdy nie myśleli oddać głosu na coś jeszcze bardziej na prawo od PiS? Czy naprawdę tylu tęgim głowom obce jest myślenie o sposobach zdobycia i utrzymania władzy? A może zbyt często jesteśmy zapatrzeni sami w siebie lub w ilość interakcji na Twitterze bądź przychylnych komentarzy na YouTube i wydaje się nam, że to tam toczy się walka polityczna? Co do zasady, konsolidacja mas na prawo od PiS już nastąpiła. Wszyscy znają, czytają i chwalą plejadę publicystów i polityków oraz działaczy partykularnych spraw. Wszyscy przejrzeli „dobrą zmianę” i jej często spektakularne objawy, jak chociażby wycofanie ustawy o IPN. Może więc nadszedł czas, aby spojrzeć szerzej?
Załóżmy na chwilę, nieco makiawelicznie, że przeciętny polski wyborca otrzymuje propozycję programową stojącą w opozycji do poglądu, że wskaźnik wzrostu PKB rozstrzyga w całości o kondycji gospodarki i, na przykład, że lepiej przeznaczyć 2 mld dolarów na rozwój własnych sił zbrojnych niż do kieszeni Pentagonu. Dwa rozsądne punkty programowe, które w sposób bezproblemowy mogłyby się znaleźć obok zakazu dzieciobójstwa prenatalnego czy faszerowania dziecięcych umysłów propagandą gender. Ilu Polaków, mając taki wybór, wybrałoby dalsze opieranie gospodarki na taniej sile roboczej z innych krajów i zachodniej eksploatacji naszego kraju, za cenę możliwości dokonania aborcji i sprowadzenia do Polski amerykańskiej dywizji? Osobiście uważam, że niewielu, przynajmniej nie tylu, aby przeszkodzić w przejęciu władzy. A to tylko jeden mały przykład jak, mając na uwagę realia polityczno-społeczne, formułować strategię polityczną, która przecież, co należy podkreślić, nie powstaje z dnia i nie może być dziełem jakiegoś „wodza”.
Konferencje o szansach monarchizmu w Polsce, agentach, masonach, czy Żołnierzach Wyklętych, publikowane w ogromnych ilościach wystąpienia naszych prawicowych luminarzy, mogą być stymulującymi intelektualnie wydarzeniami, lecz polityczny pożytek z tego żaden. Parafrazując Scotta, co z tego, że mam retorykę, skoro nie mamy oddziaływania? Niejeden czytelnik zapewne zgodzi się, że nadszedł czas, aby retorykę przekuć w oddziaływanie. Sama świadomość tego wśród mas stojących na „prawo od PiS” i ich autorytetów będzie dobrym pierwszym krokiem.
Michał Krupa
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!