Kto pamięta ten pamięta, a ci co interesują się polityką jak ja, nigdy nie zapomnę powiedzenia prezydenta Reagana określającego Rosję, ówczesne ZSSR, jako „Imperium Zła”.
To przykład, jak celne powiedzenie stało się jednym więcej gwoździem do trumny Sowieckiego Sojuza. To przykład klasyczny.
Ponad pół wieku wcześniej kiedy władza Lenina dopiero się umacniała, zwrotem groźniejszym od pistoletu czekisty były dwa słowa: „wróg ludu”. Trafiony nimi delikwent rzadko miał możliwość obrony, bo zwykle otoczenie chcąc się wykazać proletariacką czujnością takiemu epitetowi gorliwie przytakiwało. Że to przecież oni też czujni i stoją po właściwej stronie.
Wskazać palcem mógł w zasadzie każdy każdego, zwłaszcza w czasie rewolucyjnych mityngów. Można przyjąć, że był to rodzaj rosyjskiej ruletki. Szło się na takie zebrania z duszą na ramieniu, bo każdy ma często niechętnych sąsiadów, czy konkurentów do czegoś. Słowny strzał, a czekiści też chcieli się czujnością wykazywać. Strach było na mityng iść, ale też bardzo niebezpiecznie na nim się nie pokazać. Co się na takim jednym zebraniu wydarzyło czytałem kiedyś we wspomnieniach autora eseju pt. „W kraju ponurej anegdoty”. Jedna z kobiet wskazując palcem stojącego obok mężczyznę powiedziała: „Patrzę głęboko w oczy tego towarzysza i widzę – wróg ludu!”. Skórzane płaszcze odwróciły się w tę stronę poprawiający naganty (pistolety). W ciszy odezwał się, już wydawałoby się pogrzebany delikwent, głośno oświadczając: „A ja patrzę jeszcze głębiej w oczy tej towarzyszki i widzę – k..wa!”. Gromki śmiech otoczenia i po sprawie. Celne słowo przeciw chyba jeszcze celniejszemu. Nie zawsze słowa są srebrem, a milczenie złotem, nie w tym ustępie.
Trafione określenia mają swoją siłę. Pomagdalenkowo – popeerelowska władze mocno w 1989 r. chwyciły lejce (miały wprawę) i dopilnowały, aby sprawy potoczyły się w korzystnym dla nich kierunku. Karierę robił epitet – oszołomy, którym obdarzano w wojnie tych co domagali się radykalniejszych a przede wszystkim uczciwych zmian. Należało ich spacyfikować bo zagrażali tworzącym się układom. No bo jak to? Wreszcie wolna Polska, bezkrwawe przejście, przejęcie władzy, odkreślamy się od przeszłości grubą kreską Mazowieckiego, a jakieś oszołomy chcą rozliczeń, grzebania w słusznie minionej przyszłości!
Oszołomskie mącenie zostało szybko przytłumione. Krótka pierwsza pieredyszka za rządów premiera Olszewskiego dała okazję „sztandarowemu oszołomowi” (brrr!) ministrowi Macierewiczowi do przedstawienia listy polityków na różnych stanowiskach, które załapali, nieco umoczonych poprzednio w okresie słusznie minionym. Obecnie płomiennych bojowników o wolność i demokrację. „Lista Macierewicza” zawierała nazwiska TW, czyli tajnych współpracowników peerelowskiej służby bezpieczeństwa, których to donosicieli dowcipny naród zaczął nazywać w nawiązaniu do opowiastek De Milne’a - kapusiami parchatkami. Jeżeli ktoś jeszcze nie wiedział wtedy kto w polskiej polityce rozdawał wówczas karty, to przekonał się o tym w „noc długich noży”, po której rząd premiera Olszewskiego upadł. I pozamiatane. Jeszcze były lata 2005 – 2007 przerwane przez dojście do władzy koalicji PO z obrotowym PSL-em na długie, za długie 8 lat. Przywróciły „porządek”.
Katastrofa Smoleńska. Oszołom Macierewicz dał o sobie znów znać kwestionując oficjalną wersję katastrofy. Narażał lekkomyślnie zadzierzgniętą przyjaźń Putinowo – Tuskową. A przecież niezależne komisje polska i rosyjska „ustaliły niezbicie oczywiste fakty”. Pilot Tupolewa był niedoszkolony, w kokpicie pilotom wydawał rozkazy ich przełożony, pijany generał Błasik, a prezydent Lech Kaczyński „kazał bezwzględnie lądować”!
Antoni – oszołom i tyle! Czy kiedyś dowiemy się prawdy – bo na pewno jej nie znamy. Śmierć premiera Sikorskiego w 1943 r. pokazuje, że chyba nie.
Ale przyszedł rok 2015. I koło historii się obróciło. „O roku ów, kto ciebie widział wówczas w naszym kraju ...”. I stało się! Najpierw odleciał orzeł z czekolady unosząc ze sobą prezydenta Komorowskiego. Szok! On nie mógł przegrać! To oczywista wina przecież Adasia z ulicy Czerskiej, który stracił i do dzisiaj traci okazję, żeby siedzieć cicho. Ostrzegł wszystkie zakonnice, które akurat były w ciąży, aby pozostały za murami klasztornymi, a już na pewno nie pokazywał się na przejściach dla pieszych. O tych przejściach jeszcze wspomnę. Drzemki pod żyrandolem się skończyły, trzeba się wynosić z pałacu, a to mieszkanie wynajęty na całe 10 lat! Najlepszy myśliwy wśród prezydentów od czasów Mościckiego – odszedł w lasy do Budy nomen omen Ruskiej. A gdzie „Gęsiareczka”? I do tego w samo lato wykopsnięto (wraz z rebiatą) Kopaczową. Sic transit gloria mundi! Ale w zamieszaniu miłe słowo „oszołomy” gdzieś się zawieruszyło. A szkoda, może do niego wrócić? Są kandydaci, a jakże.
O to rozwrzeszczany rudy babsztyl oszałamiająco zza barierki wrzeszczy na maszerujących staruszków weteranów: Kon – sty – tu – cja! Wielu na uroczystość przyjechało z zagranicy i chyba nie wiedzą o co chodzi. Pilotująca pochód nie zdzierżyła i trzepnęła wrzeszczącą „z liścia”. Szkoda że tylko damską rączką.
To jest pierwsza na liście zgaga wrzaskun otwierająca poczet dzisiejszych oszołomów.
Drugi to może Frasyniuk? Nie pchać się! Dla innych też są miejsce znajdzie! „Władek musisz” wygląda jakby dawno już przedszkole opuścił ale pewne nawyki mu pozostały! Jak krnąbrne dziecię rzuca się na plecy na ziemię, macha nogami, kopie barierki i głośno płacze – o przepraszam - krzyczy! Z przedszkolanką (policją) się szarpie. Oszołom?
Następnym w tym gabinecie kontestujących osobliwości oszołomem, może być cienias z gabinetu cieni, charyzmy, pełen totalnego oszołomstwa Schetyna. Po ziemi się nie turla, z policją nie szarpie. Gra na personalnych intrygach ze swoimi koalicjantami nieco zagubionymi, jak pijane dzieci we mgle. On też Dolnoślązak, jak „Władek musisz”, czy dutkający Wrocław Dutkiewicz i piszący te słowa. Wkrótce może wstyd będzie się przyznać, że się we Wrocławiu wyrosło, prawda, kolego Wojnarowicz? Odra twoja rzeka.
„Rozjechani” przez samochody pod Sejmem i wwożeni do tegoż w bagażnikach (ciasnotą i ciemnością oszołomieni) – to następni kandydaci do gabinetu osobliwości. Spędzani, zwożeni na coraz chudsze, ale „spontaniczne” protestancje przypominają (czy ktoś jeszcze to pamięta?) – że za przeproszeniem użyją chińszczyzny – „hujwej-binów” w Pekinie machających czerwonymi książeczkami Mao. Z niego cała nauka.
Jedną – szczególnie wyeksponowaną oszołomkę huj-wej-Bino-podobną, drącą buzię: kon – sty – tuc – ja! Andrzej Gwiazda zapytał z ciekawości męskiej, ile bierze za numer? Nagranie tej scenki ubogaciło internet. Ale ile, nie wiemy. Trzeba przyznać, że oszałamia lista przygłupów oszołomów, ale samo określenie zanika. Chyba niestety. Szkoda.
%
Natura nie znosi jednak próżni. Popularność zdobywa termin oikofobia. Oznacza ona wyobcowanie się z własnego środowiska, alienację od swoich, podły serwilizm wobec obcych. Od takich sprzedawczyków roi się w polskojęzycznych, choć naprawdę niemieckich mediach, a także żydowskiej gazecie dla Polaków „Wybiórcza”, subsydiowana przez milionera Żyda Sorosza, który przyjazny Polsce nie jest. O nie!
Skoro totalniacy nazywają Pisowców faszystami, to o ile bliższe prawdy będzie nazywanie mainstreamowych dziennikarzy folksdojczami. Nu, Michnik z racji etnicznej przynależności, do tego grona zaliczany być nie może, ale ojkofobii przerasta często gęsto niemco – dupolizów. Choć niby innemu panu służy. Ale czy naprawdę innemu?
Ukłon w stronę totalnej opozycji.
Rozpatrywana jest na polit-poprawnym Zachodzie, kwestia zezwolenia tylko turbano-odzianym sikhom na jazdę motocyklami bez kasków. Popieram! Specjalne prawa dla odrębnych. Szerokiej drogi!
Ponieważ nad Wisłą totalne ojkofoby też tworzą odrębną kasty (sitwę?) możnaby przynajmniej przywódców obdarować tudzież specjalnymi przywilejami. Nie chodzi o motocykle, bo oni jeżdżą wypasionymi limuzynami: Tylko czasem dla fasonu – że to niby nie kopcą – rowerami. A nawet - choć niezbyt często - poruszają się wśród plebsu per pedes. Rządzący mogą pokazać, że nie są żadną dyktaturą. Przeciwnie, chcą wprowadzić dla bonzów opozycji specjalną dobrą zmianę. Otóż, poruszający się na piechotę i rowerzyści totalniacy, ale tylko ścisła wierchuszka, zwolniona będzie zupełnie z obowiązku przestrzegania przepisów ruchu drogowego! Obywatele są karani (police brutality) za przekraczanie skrzyżowanie na czerwonym świetle. To nie będzie obowiązywać opozycyjnych elit. Przeciwnie, powinni być do tego zachęcani, aby wszędzie maszerować swobodnie i dziarsko. Co za ulga, na przykład, dla bonzów SLD! Czerwony to przecież ich kolor. Schetyna też robi się coraz bardziej lewoskrętny. Partia Korwina też żadnych restrykcji nie uznaje. To byłoby szczere wyciągnięcie ręki do tak niesłusznie zagniewanych na PiS opozycjonistów. Oczywiście, muszą być znaki rozpoznawcze. Kon – sty – tu – cja trzymana nad głową, albo szalik w kolorach tęczy (spec dla Biedronia i jemu podobnych). Dla pań może druciany wieszak? Odpowiednio zakrzywiony. Mały gest przyjaźni w stronę ojkofobów, przywódców opozycji – a jaki szczery!
Okularnik pomarańczowy z orkiestry woła „Róbta co chceta” elito! Od dawna stawiacie się ponad prawem, więc władza , prawo do nieprzestrzegania prawa daje wam ręką Prawa i Sprawiedliwości - w pełni sprawiedliwie. Zasługujecie! Aha, nowe zasady tej dobrej dla was zmiany obejmują te swobodne przekraczanie ruchliwych (szczególnie tych) ulic w dowolnym miejscu. Niech na skrzyżowaniach wystaje plebs. Śmiało! PiS zawsze chciał spokoju i porządku, bo jest przeciw podziałom rodaków. To byłby gest we właściwym kierunku z niewątpliwymi konsekwencjami. Uspokajanie nastrojów, a przecież o to nam wszystkim chodzi! Ważne są tzw. godziny szczytu, bo wtedy będziecie drodzy totalniacy mogli najlepiej zwracać na siebie uwagę. Pijar doskonały! Ochoczo, bo wybory tuż tuż.
Toronto październik 2018
Ostojan
P.S. Ruch, bieganie po ulicach hartuje ciało i ducha. Pomaga też wyrabianiu szybkiego refleksu, (bo jak nie?) – co w polityce pomaga.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!