2018 to dla Polski i Polaków rok rocznicowy, w którym powinno przypominać się ten szczęśliwy i boski zbieg okoliczności, kiedy to w wyniku przegranej pierwszej wojny światowej jedno mocarstwo, jakim były Austro-Węgry, przestało istnieć, a dwa inne uległy dezorganizacji i chwilowemu osłabieniu. Tu chodzi o Niemcy i Rosję. Ten moment, te kilka lat, które stworzyły możliwość zorganizowania się państwa i zajęcia stanowiska do obrony państwowości polskiej.
Żeby ponownie mogło dojść do rozbiorów Polski, oba państwa, a więc Niemcy i Rosja, przepoczwarzona w Związek Sowiecki, musiały doprowadzić do zawieruchy już nie na poziomie jednego kraju, czyli na poziomie Polski, Finlandii i Czechosłowacji, ale na poziomie wojny światowej. Mieliśmy więc upadającą Rosję, która już dwa lata później odtworzyła się w kraj, który miał ambicję rozszerzyć rewolucję bolszewicką na inne państwa Europy, w tym Niemcy. Polska została zaatakowana. Polska powołuje do wojska praktycznie wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Tylko że broni i amunicji nie ma. Związki zawodowe, zdominowane przez partię komunistyczną, nie załadowują ani nie rozładowują statków wiozących uzbrojenie dla Polski. Tak dzieje się w portach we Francji, Wielkiej Brytanii, w Niemczech. Wojska bolszewickie zbliżają się do Warszawy. Rząd Węgier wysyła do Polski koleją transporty amunicji. Rząd Czechosłowacji blokuje przejazd transportów z amunicją przez terytorium Czechosłowacji. Na przejazd transportu z bronią zgadza się rząd Rumunii i w ten sposób drogą okrężną, przez teren Rumunii, przez dawne województwo stanisławowskie, pociągi z amunicją dostają się tuż przed rozstrzygającą bitwą warszawską do polskiego wojska.
Bitwa warszawska zostaje wygrana. Wojska bolszewickie rozbite, odrzucone i droga do wówczas będących w nastroju rewolucyjnym Niemiec zostaje im odcięta. Skutkiem przegranej dla bolszewickiej Rosji wojny został podpisany w 1921 roku traktat pokojowy w Rydze. Traktat ten został zawarty między rządami Rosji sowieckiej, sowieckiej Ukrainy i Polski. Traktat ten dał Polsce 18 lat pokoju.
W sierpniu 1939 roku zostaje podpisany między Niemcami a Związkiem Sowieckim traktat pokojowy z tajną klauzulą decydującą o rozbiorze Polski, nazywaną paktem Ribbentrop-Mołotow od nazwisk ministrów spraw zagranicznych obu krajów. 1 września 1939 roku Niemcy atakują Polskę. 17 września Związek Sowiecki przyłącza się do Niemiec, wypełnia zawartą umowę, również atakuje Polskę i wojska sowieckie zajmują połowę terenów ówczesnej Polski. Część wojsk polskich udaje się do Rumunii. Przy czym na przykład oficerowie i żołnierze lotnictwa, broni pancernej, artylerii i innych specjalności wojskowych mieli polecenie przekroczenia granicy Rumunii i udania się do Francji. Z obozów internowania w Rumunii z kolei ci polscy wojskowi przedostawali się na Węgry, gdzie znowu byli tolerowani i niezauważani przez policję i przez Węgry przedostawali się do Jugosławii i stamtąd już różnymi drogami, w tym i przez neutralne jeszcze wówczas Włochy, do Francji, gdzie tworzyły się jednostki Wojska Polskiego. Przy czym tutaj trzeba wyjaśnić, że oba kraje, czyli Rumunia i Węgry, były w sojuszu z Niemcami i dyplomacja niemiecka naciskała na rządy Rumunii i Węgier, by internowały polskich żołnierzy i cywilów, by uniemożliwić im przedostanie się do Francji. I tu osoby tak na najwyższych stanowiskach rządowych w Rumunii, jak i na Węgrzech, jak również zwykli ludzie udzielali polskim żołnierzom, uchodźcom pomocy w przedostawaniu się dalej do Francji. Czyli w obu krajach była prowadzona oficjalna polityka proniemiecka, która szła swoim własnym nurtem, i była również nieoficjalna, szeroko popierana przez ludność fala pomocy dla Polaków. Bez tego stanowiska indywidualnych osób nie byłoby później polskich jednostek we Francji i Anglii, nie byłoby polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii i nie byłoby ich udziału w bitwie o Anglię. Podobne zjawisko spontanicznego udzielania pomocy Polakom przez osoby indywidualne występowało na terenie ówczesnej Jugosławii. I nie było ono jednorazowe. Wystąpiło dwa razy, w chwili kiedy Polska i Polacy byli w sytuacji bardzo trudnej. Przy czym jeśli chodzi o Jugosławię, a bardziej dokładnie o Serbów, to tu warto przypomnieć ich stanowisko wobec Polaków w czasie pierwszej wojny światowej. Otóż Serbowie nie brali do niewoli jeńców. To znaczy rozstrzeliwali na miejscu wziętych do niewoli Niemców, Austriaków i Węgrów, natomiast Polaków, Czechów, Słowaków, Ukraińców puszczali wolno. W ten sposób mój dziadek Marcin Niemczyk był brany do niewoli przez Serbów trzy razy i trzy razy był puszczany wolno. Następnie jego jednostka za karę za niebojową postawę na froncie serbskim została przerzucona na front rosyjski.
W 1939 i w 1940 roku Jugosłowianie przypuszczali, że zostaną zaatakowani przez Niemców, i postawa ich rządu była przychylna dla przybywających tam uchodźców z Polski, to jednak ponownie na poziomie indywidualnym, na poziomie zachowań indywidualnych rodzin i na poziomie zachowań poszczególnych osób spotykali się oni ze spontaniczną pomocą.
Innym zjawiskiem, które miało miejsce w czasie okupacji niemieckiej na terenach dzisiejszej Białorusi, była pewna bierność ze strony Białorusinów. Była współpraca, bo były utworzone oddziały policyjne przez Niemców składające się z Białorusinów, które współpracowały z władzami niemieckimi, ale poziom agresywności w stosunku do Polaków ze strony Białorusinów w porównaniu z postawami innych narodowości był mniejszy. Można powiedzieć, że Białorusini byli bierni. Nie pomagali Polakom, ale też im w jakiś duży zorganizowany sposób nie szkodzili. Tu znany jest przykład masowych mordów na Polakach, które miały miejsce na terenie województwa wołyńskiego, przez połączone siły Ukraińców cywilów oraz oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Dawne województwo wołyńskie przylega do ziem należących do Białorusi.
I co ciekawe, tam niedaleko przecież, bo już parędziesiąt kilometrów na północ, gdzie również często Polacy byli mniejszością, nie doszło do pogromów na Polakach. A więc ta możliwość odegrania się na Polakach nie znalazła poparcia wśród Białorusinów. Mogli, bo była ku temu sposobność, a wojna demoralizuje bo stwarza ku temu warunki. Człowiek czuje się bezkarny. Białorusini nie wystąpili przeciw mniejszości polskiej w tak brutalny sposób, jak zrobili to Ukraińcy.
Chciałoby się napisać o następnym kraju, gdzie ludność w czasie drugiej wojny światowej nie szkodziła Polakom, czyli o Litwie, gdyby nie masowe mordy w Ponarach koło Wilna, gdzie Niemcy i policja litewska współpracująca z Niemcami rozstrzelali około 100.000 Polaków i Żydów. W tej liczbie zabitych było około 30.000 Polaków. Poza Ponarami jednak, z wyjątkiem może kilku innych miejsc o mniejszej skali, nie było masowych akcji przeciw Polakom na Litwie. Przede wszystkim nie było pogromów robionych na Polakach. Litwini, mimo niechęci do Polaków, zachowali się w większości przypadków w sposób, który moglibyśmy określić jako bierny. Mieli możliwość wyrządzenia dużo większych szkód, ale tego nie zrobili.
Piszę tu o tych pięciu narodach w kontekście obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, ale również w kontekście pewnej polskiej przypadłości, zbiorowego przekonania, takiej zbiorowej mitologii, polegającej na tym, że generalnie przyjmujemy, że skoro my jesteśmy dobrzy i w naszym mniemaniu innym robimy dobrze, to oczekujemy takiej samej postawy wobec nas ze strony innych, co się łączy z tym, że często nie okazujemy wdzięczności innym narodom. Myślę, że to jest taka nasza polska przywara, którą jakoś trzeba naprawić.
Okres wojny jest straszny. Żeby użyć słów reżysera Filipa Bajona z filmu „Przedwiośnie”, wojna to „klęska żywiołowa”. Czyli coś, czym nie można kierować. Ludzie zachowują się w sposób niekontrolowany. Wyzwalają się w nich pierwotne instynkty. Tak się dzieje, ponieważ człowiek nie czuje, że za swoje złe uczynki spotka go kara. Mamy więc i tych, którzy ryzykowali stanowiska, często nawet życie. Tak się stało w przypadku paru oficerów i urzędników węgierskich, którzy zostali pod koniec wojny przez Niemców aresztowani między innymi również za pomoc Polakom. Inni ludzie, tacy jak np. Białorusini, w większości przypadków byli bierni. Nam, Polakom, często wydaje się, że to było mało. Ja uważam, że to nie było mało jak na warunki wojny. Myślę, że ci ludzie, ich postawy, Węgrzy, Rumuni, narody Jugosławii, ale również Białorusini, zasługują na pewną wdzięczność w postaci przypomnienia ich postaw w tych dniach obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Tym narodom należy się wdzięczność, nawet za ich bierność, ponieważ ich postawy świadczą o tym, że w domach, przy rodzinnych stołach mówi się tam o Polakach dobrze, a przynajmniej nie mówi się źle, i te postawy wyniesione z rodzinnych domów, w sytuacjach trudnych pozwalają na to, że można na te narody liczyć niezależnie od tego, co często mówią oficjalnie przywódcy tych krajów. Bo niestety zmieniają oni swoje nastawienie często w zależności od panującej koniunktury, natomiast przekaz rodzinny pozostaje zwykle niezmienny.
Właśnie budowanie międzynarodowych sojuszy należałoby opierać na tym przekazie domowym, bardziej na tym, o czym mówi się w domach, niż na tym to co mówią politycy, szefowie rządów, bo to może zależeć od aktualnej sytuacji, od aktualnych układów międzynarodowych.
Z tym też, co potocznie nazywa się duszą narodu, łączyłbym podział na narody i społeczności, które w sposób niewymuszony są przyjacielem Polski i Polaków, bo tak to się na przestrzeni lat ukształtowało, i na te, które mają duszę ukształtowaną w sposób inny. W jakiś uproszczony sposób można powiedzieć, że narody z tej drugiej grupy zwracają się do Polski w ten sposób: jak nas nie pokochacie, to zrobimy wam coś złego, choćby nawet miałoby być to zrobione rękami innych. I tu najlepszym przykładem jest Izrael, który za pomocą USA, NATO i mediów wymusza na Polsce i Polakach miłość do siebie, ale również daniny.
Janusz Niemczyk
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!