Poniedziałkowa wizyta byłego prezydenta naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy, zwanego pieszczotliwie Kukuńkiem, w Sejmie, wywołała potężny, chociaż oczywiście niezamierzony efekt komiczny.
Energiczna pani Anna Glinka, matka jednego z uczestniczących w proteście inwalidów, przed którą trzęsie się partia i rząd, a nieprzejednana opozycja i moralni autorytetowie podlizują się jej jeden przez drugiego, wraz z innymi energicznymi paniami, zaproponowała Kukuńkowi, żeby dołączył do protestu. „Mamy tu wolny materac”. Takiego nadmiaru szczęścia Kukuniek najwyraźniej się nie spodziewał, więc tylko, swoim zwyczajem, zadeklarował pragnienie przyjścia protestującym z pomocą, gdyby oczywiście wiedział, jak to zrobić – ale zaraz potem szybko się zmył pod pretekstem „ważnego spotkania” w Puławach. Wszystkie te wydarzenia zostały odnotowane, oczywiście ze stosownymi komentarzami, zarówno przez telewizję rządową, jak i stacje nierządne, które w dodatku pokazały – pierwsza, jako zuchwalstwo ze strony energicznych pań, a drugie – jako przejaw małpiego okrucieństwa ze strony faszystowskiego reżymu – scenę, jak grupa funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej usiłuje poodklejać z sejmowych ścian rozmaite publikacje i kartki pocztowe, jakie w wielkiej obfitości nadsyłają – ale zostali przez energiczną panią Annę Glinkę powstrzymani i z podkulonymi ogonami się wycofali. Jednak pod Sejmem pojawili się inwalidzi, nazwijmy to – „rządowi” – którzy pryncypialnie protestujących w Sejmie skrytykowali. Przy okazji wyszła na jaw trochę kłopotliwa okoliczność. Otóż okazało się, że przez cały czas protestu, zarówno inwalidzi, jak i ich rodzice, są żywieni na koszt Kancelarii Sejmu, czyli podatników. Muszę ze wstydem się przyznać, że naiwnie myślałem, że w żywność zaopatruje protestujących moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, która ich do Sejmu zaprosiła, albo Komitet Obrony Demokracji – jeśli oczywiście pozostały tam jakieś pieniądze po defraudacjach pana Mateusza Kijowskiego, albo JE ksiądz biskup Tadeusz Pieronek, który podczas przesłuchania przez resortową „Stokrotkę” w TVN, na wszystkie pytania odpowiedział celująco, to znaczy – zgodnie z instrukcją, albo w ostateczności – pan Aleksander Smolar, który z ramienia starego finansowego grandziarza, rozdziela między autorytety moralne jurgielt z Fundacji Batorego. Tymczasem nic z tych rzeczy. Protestujący przeciwko reżymowi jednocześnie jedzą temu reżymowi z tej samej ręki, którą w ramach walki o „godność” przy okazji co i rusz kąsają. To wyjaśnia, dlaczego protest trwa tak długo i dlaczego tyle autorytetów moralnych go „popiera”.
Coś jednak musiało się stać, bo w środę, 23 maja, ani w telewizji rządowej, co byłoby bardziej zrozumiałe, ale również w telewizjach nierządnych, o proteście inwalidów w Sejmie, który z tej okazji coraz bardziej przypomina jakiś lazaret polowy na zapleczu frontu wschodniego, nie ukazało się ani jedno słowo, ani żaden budujący bądź krytyczny obrazek. Czy to niemożność szybkiego znalezienia jakiegoś wyjaśnienia przyczyn, dla których protestujący jedzą reżymowi z ręki, czy z uwagi na przygotowania do szczytu NATO w Warszawie, czy wreszcie – z powodu włączenia hamulca przez starych kiejkutów, którzy dyskretnie nad wszystkim czuwają, zapanowało to zagadkowe milczenie – tajemnica to wielka, ale jakaś przyczyna musi przecież być. Możliwe, że zadziałała gorąca linia, założona jeszcze na potrzeby tajnych więzień CIA w Polsce i łącząca kwaterę główną starych kiejkutów z Departamentem Stanu, a ze słuchawki rozbrzmiała energiczna połajanka: „wiecie, rozumiecie, dosyć już tego burdelu. Z kim wyście się na łby pozamieniali, co wy chcecie pokazać podczas szczytu NATO? Jak Zjednoczone Siły Zbrojne Paktu Północnoatlantyckiego padają na kolana przed panią Glinką? Może jeszcze prezydent Trump zostanie poproszony, żeby któremuś podtarł tyłek, co? Tak żeście sobie wykombinowali, wy zakute łby? Jeśli nasze niezwyciężone połączone siły miałyby na oczach całego świata kucnąć przed panią Glinką, to kto nam uwierzy, że potrafimy utemperować Iran, powstrzymać złego Putina, albo innego Kim Dzong Una? Jazda mi, do roboty!”. Wyobrażam sobie, jak na takie dictum dyżurny generał w jednej chwili zwarł drżące kopyta w pozycji „baczność” i łamiącym się głosem zameldował: „słuszaju, wasze wieliczestwo, rad staratsia, to znaczy pardon, excuse me towarzyszu sekretarzu, to znaczy – wielmożny panie sekretarzu, dopraszam się łaski i melduję posłusznie, że natychmiast wydam stosowne rozkazy dla niezależnych mediów!”. W ten sposób tłumaczę sobie surdynę nałożoną na telewizje nierządne, bo rządowa mogła zostać utemperowana normalnymi kanałami dyplomatycznymi.
Toteż nic dziwnego, że walka kogutów skoncentrowała się na zagadnieniu, komu i w jakich okolicznościach wolno odpalać race, a komu nie wolno. Okazało się bowiem, że podczas tak zwanego „Marszu Wolności”, w którym – jak przypuszczam – wzięli masowy udział zmobilizowani esbecy i ich konfidenci z rodzinami, dwóch parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej, Wielce Czcigodny poseł Andrzej Halicki i Wielce Czcigodny poseł Arkadiusz Neumann, odpalili race i ostentacyjnie je trzymali.
Nawiasem mówiąc, sam nie wiem dlaczego, ale kiedy widzę Wielce Czcigodnego posła Andrzeja Halickiego, to zawsze przypomina mi się fragment poematu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Refleksje z nieudanych rekolekcji paryskich”: „A w tłumie wciąż te same twarze: oszusta i potępionego”. Policja ich sfilmowała, no i ma wystąpić o uchyleniem im immunitetu.
W tej sytuacji najważniejszą sprawą, jaką żyje nasz nieszczęśliwy kraj, stała się choroba Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który zachorował na nogi, a konkretnie – na kolano. Minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński przestrzegł w związku z tym „delfinów”, by uzbroili się w cierpliwość i nie próbowali nic kombinować na własną rękę, bo z tego wynikną tylko same zgryzoty. Takie poważne ostrzeżenie musiało na „delfinów” podziałać jak zimny prysznic, zwłaszcza że policja właśnie przystąpiła do likwidowania mafii notariuszy i w Gdańsku aresztowała czterech, a jednego – w Warszawie – zaś sprawa wygląda na rozwojową. Ci notariusze na zlecenie lichwiarzy sporządzali akty notarialne, na podstawie których lichwiarze za drobne pożyczki przejmowali od starszych ludzi mieszkania. Ciekawe, czy ci lichwiarze nie byli aby podstawieni przez starych kiejkutów, żeby w ten sposób wprowadzić powtórnie do obiegu i przeprać forsę, w tajemniczych okolicznościach wyprowadzoną z „Amber Gold”.
Okoliczność, że aż czterech notariuszy kolaborujących w tymi lichwiarzami zatrzymano akurat w Gdańsku stanowi bardzo poważną poszlakę, że za tą mafią, podobnie zresztą, jak za wszystkimi innymi, stały stare kiejkuty, które stanowią prawdziwą gangrenę na ciele naszego narodu.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!