farolwebad1

A+ A A-
piątek, 27 lipiec 2018 11:13

Wielka gra o Wyspę Świata

gryguc4817Zapraszam Państwa na podróż po współczesności tradycyjnie za pomocą przeszłości. Zwłaszcza po spotkaniu Putin – Trump w Helsinkach, widzimy, że historia jednak pod wieloma względami lubi się powtarzać. Co mam na myśli? Obecnie mamy do czynienia z polityką chińską, która próbuje, chce za wszelką cenę uczynić z tzw. Wyspy Świata, czyli z Półwyspu Europejskiego, z Azji i z Afryki tylko i wyłącznie swoją strefę wpływów. Chiny chcą wprowadzić chińską doktrynę Monroe i sprawować taką pieczę nad Wyspą Świata, jaką Amerykanie sprawowali i sprawują nad zachodnią chemisferą. Bardzo to jest interesujące.

W tym układzie mamy dwa tzw. mocarstwa rewizjonistyczne. Obecnie są to Chiny i Rosja.

Trump, za pomocą spotkania w Helsinkach, próbuje z tej układanki na swój sposób wyjąć Rosję. Będzie musiał dokonywać poważnych koncesji na rzecz Rosji.
Rosja to nie jest gracz, który łatwo da się poklepać po ramionach i z uśmiechem, tak jak polskie naiwniaki, które naprawdę zupełnie się już nie liczą, zrobią wszystko, czego życzyliby sobie Amerykanie. W związku z tym Trump będzie chciał kupić Rosję. Ale żeby kupić Rosję, to będzie musiał mieć czym zapłacić, a te koncesje będą musiały być bardzo poważne.

Zobaczymy przede wszystkim, czy Trumpowi starczy sił, bo na konferencji było widać wyraźnie, że ma in-house u siebie w Stanach, w środku, kilka piątych kolumn.

Po pierwsze, ma całkiem poważną dywersję, zakonspirowaną w tamtejszych elitach władzy. Możemy to nazywać strukturą głębokiej siły, możemy to nazywać głębokim państwem, ja nazywam to strukturą głębokiej siły. Więc w tej strukturze głębokiej siły zakonspirowane są czynniki w służbach wywiadowczych, związanych przede wszystkim z CIA, które jadą na pasku żydowskim, które nie są zadowolone i nie są zainteresowane zbliżeniem na takich zasadach z Rosją, z różnych względów.

Ma przede wszystkim bardzo silną i mocną dywersję żydowską, lewicującego żydostwa, nie tego konserwatywnego, wielkiego syjonistycznego, które byłoby zainteresowane dealem z Rosją, po to żeby strefa wpływów amerykańsko-rosyjska także obejmowała Bliski Wschód poza Europą i żeby ten układ umiejętnie powstrzymywał Chiny. Tego chce część konserwatywnego żydostwa.

Ta druga część dokonuje dywersji, w związku z tym biedny Trump, który chciał od razu, już, w styczniu 2017 roku dealować i układać się z Rosją, musiał poczekać, więc zwróćmy uwagę, że 20 stycznia 2017 roku obejmuje władzę i dopiero w lipcu może sobie oficjalnie spotkać się z Putinem i jakby przestać już się przejmować tym, że ktoś może mu zarzucać jakieś konszachty ze złą, podłą, bezwzględną Rosją i z tym bezwzględnym Putinem, aczkolwiek sama konferencja i jakość zadawanych pytań przez media amerykańskie, angielskie, francuskie, pokazują, jak bardzo nisko media upadły i jak bardzo są taką potrawą dla masowego bydła, tych zbydlęconych społeczeństw zachodnioeuropejskich, środkowoeuropejskich i w ogóle światowych.

To jest niesamowite, co zrobili z nas Żydzi za pomocą mass mediów, za pomocą kina, za pomocą Hollywood. I media żydowskie przede wszystkim temu służą, czarując tutaj masowe bydło takimi bzdurami, dzięki którym później na konferencji mogą padać durne i głupawe pytania na temat tego, czy Rosja posiada jakieś materiały kompromitujące Trumpa, czy przez rok jechać w walce wewnątrzamerykańskiej tym, że Rosja mieszała w wyborach amerykańskich.

Totalny, totalny bełkot czy rzeczy trzeciorzędne, które są konstruowane w taki sposób, aby były rzeczami pierwszorzędnymi.

W związku z tym układanka z mocarstwami rewizjonistycznymi wygląda podobnie jak układanki w roku ‘40 czy w ‘39, kiedy mieliśmy także na świecie dwa rewizjonistyczne – trzy, tak naprawdę – mocarstwa. Ale w Europie mieliśmy dwa, były to Niemcy i Rosja.

Dzisiaj miejsce Niemiec zajęły Chiny. I Donald Trump jest de facto w samym miejscu, w którym był Adolf Hitler w roku ‘39 i ‘40. Adolf Hitler chciał wprowadzić nowy ład globalny, w ogóle nowy porządek światowy, Global Loesung, czego w ogóle oczywiście nie rozumiał Beck, tak jak nasi warszawscy rządzący panowie w ogóle wielu rzeczy nie rozumieją, nie mogą zrozumieć, z wielu względów, wiemy mniej więcej z jakich.

Trump przejdzie do historii tak jak Adolf Hitler, jako ten, który albo uda mu się utrzymać Amerykę za pomocą swoich działań na kursie imperialnym i pomóc Stanom Zjednoczonym w tym, żeby były jednak mocarstwem światowym i sprawowały jedynowładztwo światowe, albo Ameryka upadnie, tak jak upadły Niemcy i tak jak upadło mocarstwo Wielkiej Brytanii w wyniku II wojny światowej i w wyniku oczywiście dywersyjnej roboty Churchilla.

Trzecim mocarstwem rewizjonistycznym w ‘39 roku był ukryty lider, ten który wiedział, o co chodzi, i pilnował, żeby wszystko szło w dobrym dla niego kierunku. Tym trzecim mocarstwem rewizjonistycznym były Stany Zjednoczone, czyli Nowy Jork. Żydostwo z Nowego Jorku, którego eksponenci, tacy jak Franklin Delano Roosevelt, William Averell Harriman, Cordell Hull. Cała czereda waszyngtońskich polityków to byli eksponenci tej potężnej, ukrytej siły, tej struktury głębokiej siły, czyli Stany Zjednoczone, które pilnowały, aby wszystko szło po ich myśli, już od ‘33 roku zdecydowanie, odkąd Franklin Delano Roosevelt objął władzę.
Wracamy do układanek teraźniejszych, które chciałbym Państwu pokazać za pomocą wydarzeń z przeszłości – bardzo dobre odnośniki, i do rozmów wybitnych mężów stanu, naprawdę zgrabnych polityków.

W ogóle nie zgadzam się z tym, że Adolf Hitler czy Stalin, czy Rosja bolszewicka, czy Niemcy nazistowskie były pacynkami w rękach gudłajów nowojorskich i wielkiej banksterki nowojorskiej.

To tak nie do końca wygląda. To są zbyt złożone mechanizmy, żeby je opisywać dobrze brzmiącymi frazesami. Hitler wiedział, od kogo bierze kasę, tak samo Stalin wiedział, od kogo bierze kasę.

Kiedy Harold Macmillan, jeden z doradców Churchilla, przyjechał do Związku Sowieckiego w ‘32 roku i zwiedzał sobie Stalingrad, zwiedzał wielkie fabryki w południowej Rosji, to z każdej fabryki w Stalingradzie wychodzili menedżerowie amerykańscy. To żadne odkrycie, że Stalin wykorzystywał z Hitlerem pieniądze amerykańskie; dobrze wiedzieli, że Ameryka, ładując pieniądze – jak napisał to chyba w ‘33 roku jeden z dziennikarzy amerykańskich, żydowskiego zresztą pochodzenia – w Europę, ładuje pieniądze w przyszłe pole bitwy.

Hitler ze Stalinem o tym wiedzieli, oni tylko wykorzystywali te mechanizmy do tego, żeby później prowadzić swoje państwa w obranym przez nich kierunku geopolitycznym.

Decyzje geopolityczne i kierunki geopolityczne, które były obierane w Moskwie i w Berlinie, były podejmowane całkowicie niezależnie od jakichkolwiek intencji bogatego żydostwa nowojorskiego, które było, jest i będzie macherem z zaplecza w wielu układankach, takim fundatorem wielu backroom deals.

Chciałbym Państwu przeczytać rzeczy bardzo ciekawe. Mam prośbę, żeby rozsiąść się wygodnie w fotelu, napić się kawy i posłuchać rozmowy bardzo ważnej dla światowej polityki i historii, a mianowicie dwóch rozmów – tego jest więcej, ale nie mogę przeczytać wszystkiego – a mianowicie rozmowy kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera z ministrem spraw zagranicznych, ludowym komisarzem ds. zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem, wybitnym politykiem, bardzo dobrym i sprawnym ministrem spraw zagranicznych; tak jak Siergiej Wiktorowicz Ławrow, który – w moim przekonaniu – powtórzę, jest najlepszym ministrem spraw zagranicznych obecnie na świecie.

Nawiasem mówiąc, bardzo się cieszę, że Państwo wymieniacie się informacjami.

Czasami narzekacie, że nie podaję źródeł, a ja wychodzę z założenia, że trzeba swoją pracę domową odrobić.
Jeżeli ktoś myśli o prawdziwie niepodległym państwie albo chce coś zrobić, to proszę mi wierzyć, że nikt wam nie podeśle tego w komentarzu do YouTuba ani w komentarzu do fejsa, jak do tej wolnej Polski dojść. Trzeba też troszeczkę umieć poszukać, a Internet jest tak bogaty w informacje.

(...) Bardzo dziękuję tej osobie, która umieściła 2. tom dokumentów i materiałów z archiwum niemieckiego, tzw. archiwum Dirksena. (Wśród niemieckich materiałów archiwalnych, zdobytych przez armię sowiecką, znajduje się archiwum byłego ambasadora niemieckiego w Moskwie, Tokio i Londynie – Herberta von Dirksena, przechowywane w majątku ziemskim Dirksena – w Grodźcu (niem. Gröditzberg). Większa część archiwum Dirksena dotyczy rodzinnych i majątkowych spraw obszarnika, mniejsza – to archiwum dyplomaty. Ta druga zawiera: – po pierwsze, kopie służbowych depesz i raportów Dirksena, który zostawiał dla siebie egzemplarz opatrzony zwykle adnotacją „dla pana ambasadora” („für den Herrn Botschaftr”), – po drugie, służbowe i osobiste listy otrzymywane przez Dirksena z Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz od różnych dyplomatów niemieckich. Listy te stanowią oryginały podpisane własnoręcznie przez ich autorów i są przeważnie pisane na drukowanych blankietach urzędowych lub imiennych. Są one upstrzone podkreśleniami dokonywanymi kolorowym ołówkiem, a czasem mają na marginesie uwagi pisane ręką Dirksena. (...) Zbiór ten został przygotowany do druku przez Wydział Archiwalny MSZ ZSRS. - red.)

Akurat było mi to przydatne posiadać to w wersji elektronicznej, bo mam tylko wersję papierową, a nie zawsze mogę ją nosić ze sobą. Proszę także wymieniać się w komentarzach jakimikolwiek informacjami, które widzicie u siebie, lokalnie, w swoim otoczeniu, nawet jeżeli jesteście w Anglii, czy Stanach Zjednoczonych, czy Argentynie, bo piszą także ludzie z innych krajów. Traktujcie te komentarze troszeczkę bardziej poważnie, jako użyteczne narzędzie do zrzeszania się i dzielenia się informacją itd., itd. Bardzo jest to ciekawe i interesujące.

Zapraszam więc Państwa do lektury fenomenalnych dokumentów, fenomenalnej rozmowy, która absolutnie nie jest o przeszłości, tylko jest o teraźniejszości. To jest rzecz, która dzieje się dzisiaj. Czytam takie rzeczy, żeby Państwu też uzmysłowić, jak poważni bandyci rozmawiają o rzeczach, i na jakim poziomie są te dyskusje.

Tak samo rozmawia się dzisiaj, tak samo Ławrow rozmawiał wczoraj z Mikiem Pompeo w Helsinkach, bo wszyscy skupiali się na rozmowach Trump – Putin, bardzo dobrze, ale z tyłu Pompeo z Ławrowem w Helsinkach rozmawiali naprawdę też o poważnych tematach.

Niedługo dalsze części tych spotkań i rozmów. Jesteśmy słabym graczem, my jako naród polski, więc jesteśmy skazani na to, że kotara się czasami obsunie albo maska się komuś obsunie z twarzy, z związku z tym wtedy mamy takie momenty prawdy.

Bardzo ciekawe publikacje miały miejsce tuż po wojnie, kiedy a to Stany Zjednoczone, a to Sowieci w ramach retorsji publikowali na siebie donosy, czyli publikowali prawdziwe poufne dokumenty a to niemieckie, a to włoskie, a to rosyjskie, a to amerykańskie.

Amerykanie sypali Rosjan, że podpisywali deale z Niemcami w ‘39 i ‘40 roku, a Rosjanie w ramach retorsji opublikowali sporo ciekawych rzeczy na temat Anglii, w jaki sposób dealowała z kolei ona z Niemcami aż do ‘40 roku, a tak naprawdę negocjacje z Anglią trwały aż do słynnej podróży Rudolfa Hessa w ‘41 roku.
Tak to się wszystko pięknie układa.

Zapraszam Państwa na bardzo ciekawą podróż. Jest jesień ‘40 roku, do Berlina na zaproszenie Niemiec przyjeżdża Wiaczesław Mołotow, komisarz ludowy do spraw zagranicznych, prawa ręka Stalina.

Zmieniło się dużo rzeczy od sierpnia i września ‘39 roku, kiedy to dwa państwa podpisały ze sobą bardzo ważne układy, normalizujące stosunki i opisujące wtedy strefy wpływów w Europie Środkowej. Czasy się zmieniły, nie ma już Francji, nie ma Danii, właściwie Europa, poza Anglią, należy do Niemiec.

Bałkany są, w wyniku dywersji angielskiej, tuż przed uderzeniem niemieckim. I Rosja, i Niemcy chcą obwąchać się i zobaczyć, czy są w stanie dogadać się, porozumieć co do dalszej współpracy, czy nie. Nie dogadały się, powiem też troszeczkę dlaczego, i 12 i 13 listopada miały miejsce dwie ważne rozmowy Hitlera z Mołotowem.

18 grudnia ‘40 roku już Hitler wydał dyrektywę uderzenia na Rosję. Adolf Hitler nie uznawał miękkiej gry, jeśli uważał, że trzeba działać, to trzeba było działać szybko. I był chyba jednym z najwybitniejszych polityków, który prowadził adaptacyjną, zręczną politykę.

Naprawdę, Anglia robiła bardzo dużo przez całą wojnę, a zwłaszcza w latach ‘37, ‘38, ‘39, ‘40, ‘41, żeby kłody rzucać Hitlerowi pod nogi, poczynając od Polski, kończąc na Bałkanach czy na Afryce Północnej, a Hitler wtedy musiał się odpowiednio dostosowywać i całkiem zgrabnie w wielu kwestiach wychodził obronną ręką, dzięki szybkiemu działaniu, szybkiemu podejmowaniu decyzji.

Musimy pamiętać, że obecna sytuacja Polski w 2018 roku jest naprawdę krytyczna.

Nie widzę obecnie jakichkolwiek szans na to, żebyśmy wyszli z dołu upodlenia.

Moglibyśmy łatwo wyjść, gdybyśmy mieli prawdziwe niepodległe władze. Nie z tymi władzami, nie z władzami postokrągłostołowymi, czy to jest SLD, czy to jest PSL, czy to jest Prawo i Sprawiedliwość.

Ludzie Wojciecha Jaruzelskiego nie są w stanie utrzymać Polski na kursie niepodległym.

A wszystko byłoby do ułożenia, zwłaszcza teraz, kiedy trwamy w okresie rekonstrukcji ładu globalnego. Ja o konstrukcji ładu globalnego za chwilę będę Państwu czytał.

Polskie elity, prawdziwie niepodległe polskie elity mogłyby zrobić bardzo dużo dobrego i uczynić z Polski naprawdę silnego gracza, i w regionie, i ponadregionalne mocarstwo. Polska byłaby w stanie stać się prawdziwie ponadregionalnym mocarstwem.

Nie jest w stanie, dlatego że po prostu mamy tutaj V kolumnę w Alejach Ujazdowskich u władzy, i na Wiejskiej, i na Nowogrodzkiej.

Ta cała Platforma Obywatelska i ci wszyscy bandyci, zaprzańcy, zdrajcy, złodzieje, łotry.

Pan poeta Jarosław Marek Rymkiewicz nawet nie przypuszczał, że słynną swoją książkę pt. „Wieszanie”, którą napisał w intencji, ukierunkowywał do Platformy Obywatelskiej, ludzi z Unii Wolności, z SLD, do tej całej czeredy postpeerelowskiej III RP-PRL, napisał tę książkę, de facto ukierunkowując ją do polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wszystko to jest całkiem przerażające.

Nie dajmy się nabrać na wiele wrzutek.

Po pierwsze, Polska i Polacy byliby w stanie całkowicie dać sobie radę z Żydami. Oni są do zrobienia, oni są do ogrania.

Naprawdę, mielibyśmy narzędzia, dzięki którym Żydów moglibyśmy i załatwić, i ograć tutaj z ich wymuszeniami rozbójniczymi, jeśli chodzi o roszczenia żydowskie wobec Polski, z ich próbą wypatroszenia Polski.

Bo jedna rzecz to są roszczenia żydowskie, a druga rzecz to oczywiście to, co oni robią tu, w obszarze Wisły, jeżeli chodzi o wypatroszenie tożsamościowe, kulturowe i religijne Polaków. Są to nasi chyba główni wrogowie. Ale są całkowicie do ogrania. Tak samo do ogrania, proszę mi wierzyć, byłby...

Proszę zwrócić uwagę, Donaldowi Trumpowi nie przyszło do głowy, żeby zadzwonić do pana Kaczyńskiego czy pana Dudy przed spotkaniem z Putinem i powiedzieć im, wiecie, będę rozmawiał na temat waszej strefy interesów, czyli na przykład a propos Krainy U, tak jak Trump zrobił to z Erdoganem.

Zadzwonił do Erdogana przed spotkaniem z Putinem i powiedział mu, że będzie rozmawiał o Syrii, czyli o obszarze, którym Turcja jest żywotnie zainteresowana. A zrobił to dlatego, że Turcja i Erdogan się szanują i potrafią prowadzić podmiotową, realistyczną politykę.

Nasi wszyscy serdeczni przyjaciele strategiczni inaczej by zaczęli szczekać, inaczej by zaczęli reagować, gdyby polski prezydent, polski premier prawdziwie wolnej Polski swoje pierwsze wizyty zagraniczne przede wszystkim odbyli do Moskwy, później do Pekinu, później do Ankary, później do Mińska białoruskiego i do Sztokholmu. Ale także gdyby zaczęli budować prawdziwy most, imperialny most w naszej strefie wpływów, czyli most, który bazowałby na trzech państwach, Szwecji, Polsce, Turcji, to proszę mi wierzyć, inni gracze, nasi „serdeczni przyjaciele” w Berlinie, w Moskwie i Stanach Zjednoczonych, i w Londynie, i w Tel Awiwie, zaczęliby inaczej szczekać, z innego klucza. Pomyśleliby, o, ktoś w Warszawie zaczął myśleć.

To wszystko byłoby do zrobienia.

A zbrodnią na nas wszystkich jest to, winą wszystkich nas samych, za to wszyscy ponosimy odpowiedzialność – to nie jakiś Kaczyński z Targalskim czy jakiś Rysiu Czarnecki z Macierewiczem, z Morawieckim, to są osoby naprawdę bez znaczenia w historii Polski, następny garnitur zaprzańców i zdrajców; ale zbrodnią nie tyle jest to, że ci ludzi doprowadzili Polskę do takiego stanu, w którym jesteśmy, tylko że my sami, my sami na to pozwoliliśmy.

To pokazuje, jak bardzo jesteśmy zbydlęconym i ograbionym z samych siebie narodem. Sprzedaliśmy swoje eldorado za bezcen, nawet nie próbując ujrzeć, czym ono w istocie jest.

Posłuchajmy, jak mówią prawdziwi bandyci, jak brzmi mowa konkret, a nie mowa siana. Tak jak Niemcy opublikowali aż sześć białych ksiąg, w których zawarte były tajne dokumenty dyplomatyczne, między innymi polskie, 3. księga, która jest dostępna pod niektórymi moimi wystąpieniami. Proszę sobie uważnie przeczytać te raporty dyplomatyczne, są bardzo ważne.

To Jerzy Potocki dlatego stracił pracę jako ambasador Polski w Stanach Zjednoczonych, ponieważ Niemcy ujawnili jego raporty do Warszawy, które mówią o prawdziwej roli Żydów amerykańskich w wywołaniu II wojny światowej. Proszę sobie bardzo uważnie przeczytać raporty Jerzego Potockiego, polskiego ambasadora w Stanach Zjednoczonych. Niemcy opublikowali aż sześć takich tomów dokumentów.

Nawet utopili w nich Persję swego czasu. Więc Amerykanie w ramach takiej dobrej tradycji, że kapujemy samych siebie, w ‘48 roku Departament Stanu opublikował tom dokumentów pt. „Niemcy narodowosocjalistyczne a Związek Radziecki 1939–1941”. Zostało to przedrukowane przez Litwinów cwaniaczków w ‘90 roku i także wydrukowane zostało w języku polskim pt. „Białe plamy. Związek Radziecki–Niemcy 1939–1941”. To jest książka dostępna na rynku polskim, polecam, niesamowite tematy.

Litwini to są cwane dranie, opublikowali to, żeby pokazać, że ten pakt Ribbentrop-Mołotow to jednak straszna rzecz, a zapominamy o tym, że owocem paktu Ribbentrop-Mołotow jest między innymi to, że Polska straciła Wilno i to Wilno zostało przy Litwie.
Wilno kiedyś wróci do Polski, tak jak Lwów wróci kiedyś do Polski. Rosja o tym wie, wiedzą o tym wszyscy nasi zewnętrzni gracze i będą bali się tego, że Polska kiedyś upomni się o swoje i Polska kiedyś na te tereny wróci.

Tomasz Gryguć (Pan Nikt)

Analityk, pisarz, publicysta, poeta. Pracuje w biedrze na paletach, sprząta na budowach. Ojciec trójki cudownych dzieci. Od niedawna właściciel Horusi, ślicznej suczki ze schroniska, po wypadku. Wędruje przez rzeczywistość jak duch-kometa. Wpatrzony w niebo, ale stąpający trzeźwo po ziemi. Morderca mitów.

Koniec części I
Spisane z YouTube

Opublikowano w Teksty
piątek, 27 lipiec 2018 11:06

Z drugiej strony inaczej

ligezaWszystko, cokolwiek u człowieka ludzkie, nie wyłączając samopoczucia w danej chwili, zależy od naszego systemu wartości – oraz od perspektyw, z jakich obserwujemy świat i bliźnich.

Gdy spoglądamy na wielkość cywilizacji białego człowieka, wówczas sami rośniemy, konstatując jej wielkość i dokonania. Z drugiej strony mamy inaczej – mianowicie obserwując tempo, w jakim cywilizacja nasza upada, samych siebie umniejszamy w stopniu zastraszającym.

W wywołanym kontekście powiem, że gdy tak sobie czasami usiądę, tak sobie wtedy czasem pomyślę, że poskramiać zuchwałość jest rzeczą prawą. Co więcej: jeśli mieczem trzeba, to mieczem. Panie Wergiliuszu, czy pan poeta mnie słyszy? Czy też nie słucha mnie pan, korząc przed wielkością naśladowcy? Żeby nie powiedzieć inaczej, to jest następcy? Ironizuję oczywiście – co muszę zaznaczyć, boć ironia wpisana między słowa nie zawsze przypomina światłość morskiej latarni, wskazując Czytelnikowi drogę przez skomplikowany labirynt asocjacji odautorskich. Zaznaczam więc, co należy.

Myślę też (więc), że poskramiać zuchwałość jest rzeczą prawą, a jeśli miecz do tego potrzebny, wtedy w celu poskromienia użyć należy i miecza. Pani mnie słyszy, pani Gersdorf? Przydałoby się, pani i nam. Naprawdę. Pani – plus pani totumfackim – przydałoby się, albowiem nie ma ludzi złych z natury, są tylko odpowiednio wytresowani, są ich treserzy i są treserów nadzorcy. Nie sądzę zatem, by kilka zadanych płazem uderzeń nie mogło was ocalić, a co najmniej pozwolić wam oprzytomnieć. Nam zaś to samo by się przydało, bo wspólnota z zaburzonym systemem wartości nadzwyczaj skromne nadzieje na barkach dźwiga, krocząc w przyszłość. Czy inaczej: aspiracje.

Czy jeszcze inaczej powiedzmy, odkładając na bok panią byłą pierwszą prezes Sądu Najwyższego, a tuląc w dłoniach postać tak zwanego Międzymorza. Czy tam chuchając nań. Czy inaczej: w ramionach kołysząc. Oto wariacki zaiste sen środowisk z aspiracjami do eliciarstwa (inaczej: do efekciarstwa). Wariacki powiadam, bo nawet śnić warto byłoby z krztyną sensu na poziomie podstawowym.

Z drugiej strony poprzesadzajmy sobie nieco: gdyby tak Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Polaków, Węgrów – i tak dalej, i tak dalej – rzeczywiście przekonać do idei Rzeczypospolitej Wspólnej? Wtedy dla wielu sąsiadujących narodów, i to niezależnie od wzajemnych animozji, zarówno pomost bałtycko-czarnomorski, czyli idea zrodzona w latach trzydziestych XX wieku w publicystyce Józefa Łobodowskiego, jak i Międzymorze we współczesnym rozumieniu tego terminu, mogłyby ziścić się same z siebie. Jedno i drugie stanowiłoby bowiem naturalną konsekwencję aspiracji każdej z wymienionych i niewymienionych wyżej wspólnot narodowych. Aspiracji do wielkości. Następnie parę dekad wzrostu gospodarczego, wzmocnionego jednolitą wizją rozwoju regionu, a kształt Starego Kontynentu zmieniłby się trwale w każdym z możliwych wymiarów i aspektów. Oto sen wart wyśnienia.

Niedawno, omawiając perspektywy Unii Europejskiej, Rafał Ziemkiewicz przywołał Rzeczpospolitą Obojga Narodów, przypominając, że: „tolerancja i różnorodność były spoiwem wystarczającym, by jednoczyć w czerpaniu korzyści, ale za słabym, by skłaniać do wspólnego inwestowania i ponoszenia kosztów”. Po mojemu: pierwszorzędna refleksja, wyznaczająca właściwy kierunek. Na dobry początek. Bo jeśli przeszłość nie mogłaby nauczyć nas podobnych przełożeń, lepiej od razu zrezygnujmy z czegokolwiek.

Powiem inaczej i powiem więcej: podsycane przez Moskwę i Berlin antagonizmy między Warszawą, Wilnem, Kijowem, Mińskiem i Budapesztem, nie byłyby problemem. Rzeczywisty problem rozpoznawać należałoby właściwie, a ten leży wszak po zachodniej stronie Odry. To Niemcy są problemem. Czy raczej polityka niemiecka, ta sama od czasów pana Bismarcka. Może nie ta sama w odniesieniu do metod bezpośrednich, ale co do celów? Ta sama bez żadnych wątpliwości. To rozpad Unii jest problemem i zakusy Berlina, by ocalić miliardy miliardów, wydane na kolejną wersję „niemieckiego dzieła odbudowy”. Czy jak to się tam teraz nazywa. Ocalić – choćby siłą.

Nie dziwię się Niemcom, ale z drugiej strony, pamiętam: gdy Rzym walił się w gruzy, większość mieszkańców Imperium modliła się, by przy Rzymie pozostać. Czemu? Bo w tamtym świecie żyć bezpiecznie bez Rzymu i poza Imperium nie dawało się. Inaczej było, gdy rozsypywał się Mur Berliński. Wówczas nawet reprezentanci nomenklatury partyjnej nie chcieli dłużej trwać w komunizmie. Teraz z kolei rozpada się Unia Europejska, lepiona gnijącymi rojeniami pociotków po Gramscim, i chociaż w związku z powyższym niemal wszyscy zbudowani jesteśmy z wątpliwości (w istocie mało co przed Europą pewne), to jedno wiemy – kto pierwszy przedłoży atrakcyjniejszy projekt ludom zamieszkującym kontynent na wschód od linii Szczecin – Praga – Salzburg – Triest, aż po Albanię, Macedonię i granicę bułgarsko-turecką na południu, ten również całej Europie wydzierga realny kształt przyszłości. Rzecz w tym, by tego kształtu nie dziergano bez reszty w Moskwie czy Berlinie, a tylko niezbędną odrobinę w Waszyngtonie.

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 27 lipiec 2018 10:56

Dorzynki letnie i jesienne

michalkiewiczLato jeszcze w całej pełni, ale w Sejmie i Senacie, które w sierpniu zostaną rozpuszczone – jak to przed laty mówiono w Watykanie – ad aquas (do wód), czyli na wakacje – rozpoczęły się dożynki. Właściwie nie tyle dożynki, co dorzynki, bo według obozu zdrady i zaprzaństwa, któremu wtórują folksdojcze i pożyteczni idioci – w naszym nieszczęśliwym kraju dorzynana jest właśnie praworządność. Sejm mianowicie uchwalił, a Senat zatwierdził kolejną nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym. Dotychczas wybór I Prezesa SN wymagał uczestnictwa przynajmniej 110 spośród wszystkich 120 sędziów SN. W rezultacie nowelizacji prezydent wskaże I Prezesa SN spośród 5 kandydatów, wybranych przez Zgromadzenie Ogólne tego Sądu, ale już przy quorum 80 sędziów, a nie 110. Chodzi o zablokowanie możliwości obstrukcji, to znaczy – blokowania wyboru kandydatów na pierwszego prezesa i przedłużenie w ten sposób prezesury pani Małgorzaty Gersdorf aż do kwietnia 2020 roku. W ogłoszonym przez prezydenta w czerwcu br. konkursie na sędziów SN pozostały do obsadzenia jeszcze 44 miejsca, do których mogą pretendować wszyscy przedstawiciele zawodów prawniczych, a więc nie tylko sędziowie, ale również adwokaci, prokuratorzy, notariusze i radcowie prawni, legitymujący się ukończeniem 40 lat życia i przynajmniej 10-letnim stażem zawodowym. W ten sposób można będzie uzyskać niezbędne quorum, ale jest jeszcze jeden szkopuł, przez obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm w tym pospiechu przeoczony. Rzecz w tym, że Zgromadzenie Ogólne sędziów SN, które ma wybrać pięciu kandydatów na I Prezesa SN, musi być zwołane przez I Prezesa. Pani Gersdorf na pewno takiego Zgromadzenia nie zwoła, a poza tym – sama nie wie, czy jest jeszcze I Prezesem SN, czy już I Prezesem „na uchodźstwie” – jak zaprezentowała się w Karlsruhe – podobnie jak nie uczyni tego dawny funkcjonariusz wojskowej razwiedki, dla niepoznaki przebrany w „głupi, średniowieczny łach”, czyli sędziowską togę, pan sędzia Iwulski, który panią Małgorzatę „zastępuje”, podczas gdy ona – to jest na urlopie, to z niego powraca, jakby gonitwę myśli miała ona sama, albo ktoś starszy i mądrzejszy, który by ją każdego ranka nakręcał. W tej sytuacji nie jest wykluczone, że trzeba będzie przeprowadzić jeszcze jedną nowelizację, a to oznacza, że dorzynki przeciągną się do późnej jesieni, a nawet – do zimy. Czy zatem mamy do czynienia z przeoczeniem, czy też wirtuoz intrygi, za jakiego uważam pana prezesa Kaczyńskiego, dopuścił do tego przeoczenia specjalnie, żeby obozowi zdrady i zaprzaństwa, czyli starym kiejkutom, folksdojczom i pożytecznym idiotom, za którymi ukrywa się ręka Naszej Złotej Pani, dostarczyć paliwa również do igrzysk jesiennych – o tym się przekonamy w niedalekiej przyszłości. Jak bowiem wiadomo, na pierwszą dekadę września planowane jest zwołanie Kongresu Opozycji Ulicznej, na którym ulicznice i ulicznicy z całej Polski będą się kongresować. Już takie widowisko mogłoby dostarczyć publiczności stu pociech, a tu jeszcze moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, rzuciła myśl („rzucam myśl, a wy go łapcie”), żeby ten Kongres przepoczwarzył się w alternatywny parlament, w którym by debatowano, głosowano, uchwalano – ale jeszcze nie bardzo wiadomo, kto by to wszystko potem egzekwował. Mogłaby to ewentualnie wymusić nasza niezwyciężona armia, która wprawdzie nie bardzo się nadaje nawet do poważniejszej „operacji pokojowej”, ale głupich cywilów zawsze jeszcze może sterroryzować, jak 13 to zrobiła grudnia 1981 roku.

Myślę jednak, że impuls do takich działań musiałby wyjść od kogoś mądrzejszego niż moja faworyta – i tu rysują się pewne możliwości. Komisja Europejska prowadzi bowiem przeciwko Polsce dochodzenie, które może zakończyć się jakimś kolejnym prawniczym kretynizmem, ale gdyby tak Nasz Najważniejszy Sojusznik dokonał kolejnego „resetu” w stosunkach z Rosją, to kto wie, czy Nasza Złota Pani nie zdecydowałaby się na uruchomienie procedury z traktatu lizbońskiego, czyli „klauzuli solidarności”. Pretekstem mogłaby być wywołana na terenie naszego nieszczęśliwego kraju „wołynka” w wykonaniu zadaniowanych przez BND banderowców, którą siły zbrojne bratnich krajów by następnie spacyfikowały zgodnie z ustawą nr 1066. W Niemczech wszystko musi być akuratnie.
Tedy Europejski Trybunał Sprawiedliwości właśnie udzielił odpowiedzi na pytanie niezawisłego irlandzkiego sądu, czy może wydać Polsce jakiegoś przestępcę, skoro nie ma pewności, czy będzie miał on tam sprawiedliwy proces przed niezawisłym sądem? Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu w całej rozciągłości te obawy względem polskiego wymiaru sprawiedliwości podzielił, co można rozumieć zarówno jako objaw solidarności międzynarodówki przebierańców, albo jako padgatowkę do czegoś poważniejszego. W ten oto sposób sędziowie się doigrali – zarówno ci stojący po stronie obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, jak i stojący po stronie obozu zdrady i zaprzaństwa. ETS podsumował bowiem, że i jedni, i drudzy to kupa gówna – co niestety może być prawdą. Za komuny niezawisłych sędziów formalnie powoływała Rada Państwa – ale w rozprawie doktorskiej Kamila Niewińskiego: „PZPR a sądownictwo w latach 1980–1985” czytamy, że: „Faktycznie o składzie sędziowskim SN na każdą kolejną kadencję decydował Sekretariat KC PZPR w oparciu o listę kandydatów przedstawianych przez Wydział Administracyjny KC PZPR, opracowywaną w porozumieniu m.in. z Ministerstwem Sprawiedliwości, Pierwszym Prezesem SN upływającej kadencji, a także KW PZPR, które opiniowało kandydatów z sądów wojewódzkich” (str. 240). Czytelnikom „Gońca” wyjaśniam, że Wydziałowi Administracyjnemu KC PZPR podlegała bezpieka cywilna i wojskowa. Takie były podówczas kulisy sławnej „niezawisłości” – no a jak jest teraz? Reżym PiS próbuje przejść na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, co w normalnym państwie rzeczywiście byłoby skandalem – ale Polska 2018 roku żadnym normalnym państwem przecież nie jest i sławna „niezawisłość sędziowska” również i dzisiaj ma swoje bezpieczniackie – bo oczywiście już nie PZPR-owskie – kulisy. Wystarczy durniowi pozwolić mówić i zaraz się zdradzi. Tak właśnie stało się z niezawisłymi sędziami. Płomienni obrońcy „wolnych sądów” zarzucają swoim, sprzyjającym aktualnemu rządowi kolegom, że „przeszli na stronę PiS”.

Jeśli to prawda, to wszelką „niezawisłość” możemy spokojnie włożyć między bajki – bo przecież płomienni obrońcy praworządności z panią Małgorzatą Gersdorf na czele uprawiają ostentacyjną amikoszonerię z obozem zdrady i zaprzaństwa, który zza kulis nakręcają stare kiejkuty, z kolei nakręcane przez niemiecką BND. Więc chociaż jestem pewien, że ETS w Luksemburgu miał odmienne intencje, to przecież nolens volens powiedział verba veritatis. Już tam sędziowie, z których wielu wywodzi się zresztą z ubeckich albo partyjniackich dynastii, nie wychodzą z komuny czyści. Unosi się nad nimi smród, jeśli nawet nie od nich samych, to od kolegów, z którymi uprawiają sodomską komedię niezawisłości.

Ale na tym nie koniec letniej fazy dorzynek, bo właśnie Senat dorżnął prezydencki projekt urządzenia referendum konstytucyjnego 11 listopada tego roku. Pan prezydent ogłosił swój zamiar 3 maja ubiegłego roku – według wszelkiego prawdopodobieństwa nawet nie konsultując go z Biurem Politycznym PiS. Przez ponad rok nic się nie działo, aż wreszcie w ostatniej chwili ogłoszony został kuriozalny zestaw pytań – na przykład – czy wpisać do konstytucji, że Polska jest państwem suwerennym, a jednocześnie – że ma należeć do Unii Europejskiej i do NATO. Widać było w tym rękę starych kiejkutów, być może nawet tych samych, co za pierwszej komuny wpisali do konstytucji sojusz z ZSRR i którzy nie mogą wytrzymać bez podpisania Volkslisty – jak nie jednej, to drugiej. Nie ma zatem czego żałować, chociaż oczywiście Senat utrącił tę inicjatywę po pierwsze dlatego, że była to samowolka, po drugie – żeby przypomnieć Andrzejowi Dudzie, skąd wyrastają mu nogi, a po trzecie – że po co zmieniać konstytucję, na podstawie której niepodobna udzielić odpowiedzi na proste pytania, na przykład: kto dowodzi wojskiem, albo – kto jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego lub Trybunału Konstytucyjnego?

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
sobota, 21 lipiec 2018 01:29

Trump idzie na zwarcie

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nie zamierza rezygnować z zaostrzania sporu handlowego z Chinami i innymi partnerami gospodarczymi USA.

Tymczasem negatywnie reaguje na to rynek, zaś niektórzy ekonomiści powątpiewają czy taktyka ta doprowadzi do zwiększenia liczby miejsc pracy w Ameryce. Za amerykańskimi taryfami idę bowiem cła odwetowe wobec towarów z USA.

W piątek w wywiadzie dla CNBC Trump ponowił swoją groźbę nałożenia ceł na praktycznie cały import towarów z Chin o wartości 500 mld dol. rocznie; prezydent nałożył już cła na towary o wartości 34mld dol. i Pekin odpowiedział obłożeniem cłem porównywalną wartość amerykańskiego eksportu.
Biały Dom podał również listę dodatkowych towarów importowanych o wartości 200 mld dol., które mogą być objęte taryfami. Dodatkowo Tramp zwrócił się do Ministerstwa Handlu o wdrożenie dochodzenia czy importowane samochody oraz części zamienne nie stanowią zagrożenie dla amerykańskiego bezpieczeństwa. Takie samo uzasadnienie posłużyło poprzednio do nałożenia ceł na import stali oraz aluminium. Jeśli odpowiedź na to pytanie będzie twierdząca, administracja może obłożyć import aut o wartości 335 mld dolarów rocznie cłem w wysokości od 20 do 25%. Oznaczać to będzie wyższe ceny samochodów dla amerykańskich konsumentów.

We wspomnianym wywiadzie Trump po raz 2. już skrytykował politykę Rezerwy Federalnej łamiąc tym samym długoletnią tradycję powstrzymywania się przez Biały Dom od jakichkolwiek nacisków na tzw. bank centralny. Jednocześnie prezydent oskarżył Chiny o manipulacje walutowe; obniżanie wartości własnej waluty w stosunku do dolara, co w oczywisty sposób pomaga chińskim eksporterom potaniając ich towary na rynkach zagranicznych. Na Twitterze prezydent napisał: Chiny oraz Unia Europejska manipulują walutami obniżając oprocentowanie, podczas gdy Stany Zjednoczone podnoszą stopy procentowe, co z każdym dniem umacnia dolara zmniejszając konkurencyjność naszej gospodarki.

W ubiegłym miesiącu po raz 2. w tym roku FED podwyższył stopę i zapowiedział 2 dalsze podwyżki do końca roku w celu zapobieżenia wysokiej inflacji oraz przegrzania gospodarki. 

Zdaniem większości analityków, cła jakie wprowadzają Stany Zjednoczone nie są krótkoterminową grą lecz mają na celu nakłonienie innych krajów do przyjęcia nowych zasad handlu bardziej sprzyjających Ameryce. - Ludzie nie zdają sobie sprawy w jakim kierunku zmierzamy - mówi Rod Hunter, prawnik który służył jako doradca ekonomiczny za prezydenta George'a Busha. W swoim wywiadzie Trump zignorował perspektywę bessy na giełdzie w rezultacie wojny celnej z Chinami. - Jeżeli tak się stanie, to trudno - stwierdził.

Opublikowano w Goniec Poleca
piątek, 20 lipiec 2018 13:32

Widmo czwartej upiorzycy

michalkiewiczQuidquid agis, prudenter agas et respice finem – mawiali starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Ta akurat się wykłada, że cokolwiek czynisz, czyń rozsądnie i patrz końca. Nawiązuje do niej porzekadło francuskie, że rira bien, qui rira le dernier, co z kolei się wykłada, że ten się dobrze śmieje, kto śmieje się ostatni. Jakże tu nie przywoływać tych pełnych mądrości sentencji, kiedy nie tylko minął szczyt NATO, ale również – jeszcze ważniejszy szczyt w postaci spotkania prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa i prezydenta Federacji Rosyjskiej Włodzimierza Putina w Helsinkach?

        Te Helsinki mają już swoją świecką tradycję, bo właśnie tam w roku 1975 odbyła się Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, na której przyjęty został tzw. Akt Końcowy. Z jednej strony, zatwierdzał on wszystkie sowieckie zdobycze terytorialne na Starym Kontynencie, ale jednocześnie składał na czole Imperium Sowieckiego pocałunek Almanzora („pocałowaniem wszczepiłem w duszę jad, co was będzie pożerać”) w postaci tzw. trzeciego koszyka, zawierającego zobowiązania do przestrzegania pewnych standardów w postępowaniu rządów z własnymi obywatelami. W rezultacie porządek jałtański został dotknięty przyspieszoną erozją, która  doprowadziła nie tylko do ewakuacji imperium sowieckiego ze Środkowej Europy, ale i do rozpadu samego Związku Sowieckiego.

        Toteż nic dziwnego, że przed helsińskim szczytem świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na to, co go czeka. Można było to i owo wydedukować z występów prezydenta Trumpa na szczycie NATO, kiedy ofuknął on Niemcy, że za mało płacą Stanom Zjednoczonym za ochronę i w ogóle – że są „zakładnikiem Rosji”, bo zamiast płacić Ameryce za ochronę, pakują miliardy w złowrogi rosyjski gaz, kiedy przecież mają przyjazny gaz amerykański. Bo przy rosyjskim gazie nie ma dywersyfikacji, podczas gdy przy amerykańskim – ooo, dywersyfikacja jest taka, że aż miło popatrzeć! Niemcom, jako „zakładnikom Rosji”, prezydent Trump przedstawił do naśladowania przykład Polski, która niczyim zakładnikiem nie jest, bo i za ochronę płaci, ile się należy, i gaz będzie kupowała w USA, no i że prezydent Trump tylko co podpisał ustawę nr 447 JUST, na podstawie której USA zobowiązały się dopilnować, by żydowskie roszczenia zostały przez Polskę zrealizowane do ostatniego centa, co w rezultacie zakończy się żydowską okupacją naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju.

        Tymczasem po zakończeniu ponad dwugodzinnej rozmowy w cztery oczy z zimnym rosyjskim czekistą Putinem, prezydent Trump na konferencji prasowej w Helsinkach oznajmił, że o ile jeszcze przed czterema godzinami stosunki USA z Rosją były „bardzo złe”, to teraz, po czterech godzinach, już takie nie są. Najwyraźniej w ciągu tych czterech godzin musiało stać się coś bardzo ważnego. A co takiego ważnego mogło wydarzyć się w ciągu tych czterech godzin, spośród których ponad dwie prezydent Trump poświęcił na rozmowę w cztery oczy z prezydentem Putinem? Nie ma innej możliwości, jak ta, że prezydent Putin powiedział prezydentowi Trumpowi coś, co go bardzo ucieszyło, a nawet wprawiło w stan bliski euforii, który – jak wiadomo – jest następstwem oddziaływania na organizm ludzki gersdorfin. Co to mogło być? Nie sądzę, by prezydent Putin zaoferował prezydentowi Trumpowi przyłączenie Rosji do Stanów Zjednoczonych, ale w takim razie co mu obiecał?

        Na tę zagadkę pewne światło rzuca nie tylko okoliczność, że prezydent Trump znajduje się w USA pod śledztwem, które ma wyjaśnić sprawę interwencji Rosji w amerykańskie wybory prezydenckie, a konkretnie – czy sukces wyborczy Donalda Trumpa nie był przypadkiem spowodowany rosyjskimi intrygami. To bardzo ciekawa hipoteza, bo gdyby tak rzeczywiście było, to by znaczyło, że Rosja podstawia amerykańskim twardzielom prezydentów, jakich tylko jej się spodoba, czyli – że USA, oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, idą na pasku Rosji. To podważałoby wiarygodność USA, zwłaszcza w Europie Środkowej, no i wiarygodność Donalda Trumpa. Gdyby w tej sytuacji zimny ruski czekista zapewnił prezydenta Trumpa, że Rosja nie tylko pozaciera wszelkie ślady swojej ingerencji, ale nawet zatrze ślady po zatarciu, to czyż prezydent Trump nie przyjąłby takiej deklaracji z ulgą i radością? Na taką możliwość wskazywałoby oświadczenie prezydenta Putina podczas wspomnianej konferencji prasowej, że on w żadne takie „bzdury” nie wierzy, ale na wszelki wypadek Rosja postara się tę sprawę wyjaśnić. Zwróćmy uwagę, że ta deklaracja zawiera w sobie ostrzeżenie, że jeśli nawet Rosja pozaciera wszelkie ślady, to nie za darmo. „Z obfitości serca usta mówią” – powiada Stary Testament, więc nie można wykluczyć, iż gersdorfiny tak mocno na prezydenta Trumpa podziałały, iż oświadczył on, że bardziej ufa prezydentowi Putinowi niż własnemu FBI. W Ameryce wywołało to ogromny rezonans; pojawiło się nawet słowo „zdrada”, więc prezydent Trump, kiedy działanie gersdorfin nieco osłabło, wyjaśnił, że został źle zrozumiany, że tak naprawdę powiedział co innego – i tak dalej.

        W takiej sytuacji nie możemy wykluczyć powtórki z historii w postaci kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, podobnego do tego z 17 września 2009 roku. Jak pamiętamy, w następstwie tego „resetu” szczyt NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku proklamował strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, co w konsekwencji doprowadziło m.in. do podpisania w sierpniu 2012 roku na Zamku Królewskim w Warszawie deklaracji o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Gdyby zatem pojawił się kolejny „reset”, to pewnie uczestniczylibyśmy w podniosłej uroczystości „odnowienia” wspomnianej deklaracji, która nosi w sobie wszelkie znamiona „zawierzenia”.

        Najwyraźniej na to właśnie stawiają Niemcy i w dążeniu do odwojowania swoich wpływów politycznych w naszym bantustanie, planują na jesień eskalację anarchii w Polsce na skalę dotąd niespotykaną. Teraz są wakacje, sezon urlopowy, więc chociaż praworządność doznaje coraz to nowych ciosów, manifestacja przed Sejmem była nieliczna. Płomienni szermierze praworządności ładują bowiem akumulatory na jesienną ofensywę, kiedy to już „w pierwszym tygodniu września” ulicznicy i ulicznice w ramach Opozycji Ulicznej odbędą swój kongres. Moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, zaproponowała, by kongres Opozycji Ulicznej przybrał formę „parlamentu obywatelskiego”, to znaczy – „debatował, obradował, głosował i uchwalał”. Słowem – żeby ulicznicy i ulicznice utworzyli w naszym bantustanie alternatywny ośrodek władzy. Ten eksperyment z udziałem PO, Nowoczesnej i PSL nie udał się w grudniu 2016 roku, ale widocznie w BND uznano, że po helsińskim szczycie sytuacja międzynarodowa będzie bardziej sprzyjająca i w ten sposób uda się doprowadzić do przesilenia politycznego w Generalnym Gubernatorstwie – bo chyba tylko z GG Niemcy pozwolą Żydom realizowanie swoich „roszczeń”? Ciekawe, jakie rozkazy dostały w związku z tym stare kiejkuty, bo wtedy, 16 grudnia, wśród manifestujących pod Sejmem folksdojczów, pojawił się w cywilnym przebraniu sam Najstarszy Kiejkut III Rzeczpospolitej, czyli pochodzący z porządnej, resortowej rodziny pan generał Marek Dukaczewski. Kto wie, czy w kongresie Opozycji Ulicznej obok starych kiejkutów nie wezmą udziału również przedstawiciele naszej niezwyciężonej armii, dzięki czemu można by podjąć próbę egzekucji uchwał „parlamentu obywatelskiego”. Czy nie to właśnie miał na myśli pan Bronisław Komorowski, stręcząc Polsce „konfederację”? Warto tedy przypomnieć, że to właśnie trzy konfederacje: radomska, barska i targowicka, to były – jak powiada Stanisław Cat-Mackiewicz  – trzy upiorzyce, które wyssały z Polski życie państwowe. No a teraz pojawia się widmo czwartej.

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 20 lipiec 2018 10:19

Nowe jest głupie i brutalne

        Niemcy trzymają w więzieniu Kanadyjkę, która na YouTube opublikowała jakieś filmiki zaprzeczające holokaustowi. W świetle oburzenia, jakie wywoływała polska ustawa o IPN, jest to po prostu obrażanie logiki. Informacja przeszła przez media bez wzbudzania zainteresowania i jedynie jedno kanadyjskie stowarzyszenie broniące swobód obywatelskich zaapelowało do rządu w Ottawie o interwencję w Berlinie. Zdaniem stowarzyszenia, wsadzanie do więzień ludzi za to, co uważają na temat historii, jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. No pewnie tak jest, tylko te wszystkie politycznie poprawne bandy usługowych „ludzi mediów” nawet się o tym słowem nie zająkną. Jak wiadomo, współczesne „herezje” należy zwalczać z całą bezwzględnością zamykając czarownice do tiurmy.  Co ciekawe, przymknięta w Niemczech Kanadyjka opublikowała swoje wynurzenia na kanadyjskim serwerze.

        No i tak ma być! Ordnung muss sein!

        Co jeszcze ciekawsze, komentujący zdarzenie politpoprawni transwestyci intelektualni gromko zapewniali, że „zaprzeczanie holokaustowi” równa się „wzbudzaniu nienawiści do Żydów”. Nie za bardzo widzę, jak idzie tutaj rozumowanie, ale w dzisiejszym świecie wszystko można wywieść ze wszystkiego, bo w szkołach nikogo klasycznego sylogizmu nie uczą. Uczą za to odruchowego reagowania, mamy więc reakcje jak u psów Pawłowa.

        Oczywiście w niczym to „swobody ekspresji i prowadzenia badań naukowych” nie narusza. Swobodę taką naruszają jedynie teorie sprzeczne z oficjalną doktryną – jak polskie przepisy o IPN-ie.

        Nawiasem mówiąc, różnice między cywilizacjami zachodnią i nową europejską doskonale pokazane zostały przez obchody piłkarskiego zwycięstwa (II miejsce to też zwycięstwo) w Zagrzebiu i Paryżu. Zachód obsuwa się dzisiaj w centrum, rubieże wciąż się bronią.

        Komentując imprezę, ponoć jakiś „idiota nowego czasu” stwierdził, że te w Chorwacji były „zbyt białe”. Coraz częściej słyszę wokół siebie taką uwagę, i obawiam się, że padł nowy rozkaz. Biała jednorodność może już niedługo być tożsama z rasizmem, ksenofobią, a może nawet faszyzmem. Już drżę na próbę załatwienia w ten sposób polskiego harcerstwa. Bądźmy więc gotowi na nowy etap rewolucji. Bądźmy gotowi, że nie będzie lekko i albo damy się prowadzić jak w kolejce na Umschlagplatzu, albo jednak będziemy wierzgać.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
niedziela, 15 lipiec 2018 23:40

Przy stoliku w Helsinkach

Już za moment prezydent Stanów Zjednoczonych spotka się z prezydentem Rosji.
Stawka jest duża, więc poukładajmy sobie karty na stole.
1. Głównym problemem Ameryki nie jest konkurencja z Rosją lecz walka o hegemonię z Chinami.
2. Aby móc marzyć o tym by z Chinami wygrać trzeba mieć Rosję po swojej stronie.

To jest główne tło.

Ale na nim jest kilka mniejszych rozgrywek, przede wszystkim ta bliskowschodnia.
Stany Zjednoczone usiłowały wyrwać Rosji Ukrainę (co połowicznie się udało) w następstwie rosyjskiego oporu wobec zmiany władzy w Syrii -jednego z głównych elementów konstruowania strefy bezpieczeństwa wokół Izraela i tak zwanego Wielkiego Izraela.
Zablokowanie przez Rosję usunięcia Asada zaowocowało sfinansowaniem przez Waszyngton operacji zastąpienia na Ukrainie oligarchów prorosyjskich przez tych proamerykańskich w większości Żydów.
Rosyjską odpowiedzią była wojna niesymetryczna na wschodzie Ukrainy oraz aneksja Krymu idramatyczne zwiększenie pomocy dla Syrii, likwidacja tzw Państwa Islamskiego i wyparcie Amerykanów oraz Żydów z dużych połaci. To zmusiło Żydów do negocjacji z Rosją. Dla Żydów sprawą zasadniczą jest nie tyle Damaszek i zablokowanie irańskich w Syrii oraz Libanie, co zmiana władzy w samym Teheranie. Amerykanie i Żydzi nie są tego w stanie tego przedsięwziąć bez zgody Kremla. Sytuację dodatkowo komplikuje wpływ Chin w Iranie. Widząc możliwość takiego obrotu spraw Persowie zaczynają grać na Pekin. W ten sposób Chińczycy mogliby pozyskać atuty w żywotnie ich interesujących rozgrywkach na Pacyfiku.

Co więc może leżeć na stole w Helsinkach?
Uznanie przez USA nowej wschodniej granicy Ukrainy i aneksji Krymu, a w zamian za to zgoda na zmianę władzy w Teheranie.
Mogłaby być to też oferta zgody na zwiększenie wpływów Rosji na Ukrainie oraz Europie Środka łącznie z Polską. Realizatorami takiej oferty na tym terenie byliby Żydzi, którzy są postrzegani jako ludzie zdolni uzyskać tam wszystko, co jest potrzebne.
Oczywiście jest to zarys oparty na domysłach, na ile zgodnych z rzeczywistością? Gdybym wiedział, z pewnością nie mógłbym pisać...

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 13 lipiec 2018 14:24

Opcja polityki realnej

orientacja-na-prawoZ Józefem Białkiem, właścicielem kwartalnika „Opcja na Prawo”, z okazji 150. jubileuszowego wydania rozmawia Wojciech Trojanowski.

Wojciech Trojanowski: Jesteś, trzeba to przyznać, dość nietypowym typem przedsiębiorcy. Zamiast spijać przysłowiową piankę i przeznaczać zarobione przez siebie środki na zwiększanie komfortu własnego życia, od wielu lat inwestujesz w to dość niedochodowe przedsięwzięcie, którym jest wymagające, niszowe pismo o profilu polityczno-społecznym. Skąd się to wzięło?

        Józef Białek: Cała przygoda z polityką, wydawnictwami itd. zaczęła się dawno, dawno temu w podziemiu. Około roku 1984 uruchomiliśmy „Wyrostka”, pismo przeznaczone dla młodzieży szkół średnich, który już wtedy profilowane było w kierunku konserwatywno-liberalnym. Potem powstało pismo „Dziś” ,a następnie przejęliśmy miesięcznik „CDN – Koliber”. W redakcji „Dziś” uczestniczyli: Aleksander Popiel, Tomek Gabiś, Krzysiek Bąkowski, Waldek Czachowski, w zasadzie w tym składzie tworzyliśmy oba te pisma.
Pochłaniały was idee wolnościowe...

        Jeszcze jako dwudziestokilkuletni gówniarze określaliśmy na łamach naszej prasy, czym musi być owa wolnościowość. Także dzisiaj, mimo ewolucji poglądów, mógłbym się pod tamtymi definicjami podpisać dwoma rękami. Wolność była dla nas związana z odpowiedzialnością i zakreśleniem jej pewnych ram. Takie postawienie sprawy przez niedoświadczonych jeszcze małoletnich działaczy podziemia było, można powiedzieć, bardzo dojrzałe, choć, jak to widzę, nie w pełni jeszcze rozumieliśmy zastaną polityczną rzeczywistość. Było to już wtedy nieco inne podejście do tematu niż w przypadku współcześnie egzystujących partii libertariańskich. Może to były po prostu inne czasy. Te pisma zostały zamknięte przez ówczesne służby bezpieczeństwa. Miałem liczne rewizje. Zarekwirowano mi łącznie dwa worki książek i nielegalnej prasy. Tomek Gabiś odsiedział swoje pół roku za „CDN-Koliber”, podobnie jak Krzysiek Bąkowski.

        W środowisku podziemnym prezentowane przez was idee były powszechne?

        Jako redaktorzy wymienionej gazetki „Dziś” przeprowadziliśmy w środowiskach podziemia pewną dającą do myślenia ankietę, którą wypuściliśmy w tysiącu egzemplarzy. Jej wyniki były dla nas wielce zaskakujące. Wychodziło z nich, że idealne ustroje według działaczy podziemia panowały wtedy w socjalistycznych krajach, konkretnie w Jugosławii i na Węgrzech – wskazało je około 90 proc. ankietowanych! Wtedy zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z zupełnie lewicową orientacją wśród naszych podziemnych kompanów.

        Potem były dalsze doświadczenia z prasą prowadzące prostą drogą do „Opcji na Prawo”.

        Tak, Po przygodzie z „Dziś” i „CDN-Koliber” zacząłem współtworzyć pismo podziemne Solidarności Walczącej „Replika” z Pawłem Falickim, Teresą Witkiewicz, Wojtkiem Jankowskim. Ta gazeta należała również do tych bardziej niepokornych, ponieważ prezentowane na jej łamach poglądy nie całkiem przystawały do reszty podziemia.

        Gdy w 1989 roku nastąpiła w Polsce tzw. transformacja, doszedłem do wniosku, że jest czas na to, byśmy dalej krzewili idee wolnorynkowe. Z częścią ludzi z „Repliki”, m.in. z Wojtkiem Jankowskim, Tomkiem Gabisiem, założyliśmy „Opcję na Prawo”. Z początku ukazywała się ona jako miesięcznik. Trwało to jakieś dwa – trzy lata, potem wziąłem się jednak za interesy i pismo na jakiś czas zostało zawieszone. Po wielu latach, obserwując nieco z boku politykę i gospodarkę naszego kraju, doszedłem do wniosku, że nadal brakuje zdrowego, trzeźwego myślenia zarówno u rządzących, jak i opozycyjnych polityków. Przyszedł więc czas na reaktywację mojej gazety.

        Muszę tu już wtrącić, że powoli zacząłem się wtedy leczyć z ideologicznego zafiksowania na punkcie wolnego rynku. W mniej więcej równym tempie ewoluowało pismo.

        Czym to było spowodowane?

        Punktem widzenia, który miał na rzeczywistość polski przedsiębiorca. Bądź co bądź, byłem nim w całej pełni. Na moich oczach odbywała się tzw. prywatyzacja, czyli rozprzedaż polskiego majątku, otwarcie na zachodnie koncerny w imię liberalizmu, a w efekcie postępująca monopolizacja i coraz trudniejsza dla raczkującego polskiego biznesu konkurencja z wielkimi zachodnimi molochami. Im większy był gospodarczy liberalizm, tym mniejsze szanse po naszej stronie. Słowem, wolny rynek w tym wydaniu był narzędziem podboju gospodarczego naszego słabego państwa.

        Idea wolnego rynku wygląda dzisiaj inaczej niż przed nastaniem lat 80., gdy na Zachodzie tworzyły się hiperkorporacje, którym idee liberalne otwierały na oścież dowolne drzwi, tak wśród krajów Trzeciego Świata, jak i dowolnie wybranego miejsca na ziemi.

        Zresztą sama idea takiego podboju jest znacznie starsza. Wystarczy przytoczyć przykład Kompanii Wschodnioindyjskiej, prywatnej firmy, która kolonizowała Indie, siejąc poważne spustoszenie w tym zakątku ziemi.

        No dobrze, przedstawiasz wolnorynkowość w pejoratywnym świetle, co to oznacza w praktyce? Czy przedsiębiorca Józef Białek jest dzisiaj za zniesieniem praw i przywilejów przedsiębiorców?

        O nie! Są różne wyobrażenia wolnorynkowości. Większość liberałów chce w ramach swojej ideologii jak największego ograniczenia roli państwa i to właśnie najczęściej sprzyja podbojowi słabszych rynków przez korporacje. Na straży prawdziwie wolnorynkowej polityki musi stać państwo strażnik, które jest gwarantem praw słabszych rodzimych biznesów, którym jednocześnie stwarza maksymalne szansę rozwoju, minimalizując swoją opresyjność właśnie w tym przedziale. Oczywiście to w ramach obowiązującego prawa i zdrowego rozsądku i nie tak by zamknąć przed przedsiębiorcami rynki zagraniczne. To jednak trochę inna rola państwa niż ta tradycyjnie definiowana przez środowiska leseferystów, wg której państwo miało być zaledwie nocnym stróżem, strzegącym jedynie fundamentalnych zasad uczciwości.

        Przykłady propaństwowych gospodarek funkcjonują w dzisiejszym świecie i mają cechy dobrze się rozwijających. Przykład Azji, czy ściślej Chin. Tysiące sklepów działających według wszelkich zasad wolnorynkowości, a silne państwo nie dopuszcza do monopolizacji przez hipermarkety i korporacje. Trzeba tu wtrącić, że wpuszczenie na szeroką skalę obcych hipermarketów jest bardzo groźne. Jest to przejęcie i zagospodarowanie wewnątrz danego podbijanego kraju praktycznie całego handlu. W dalszej perspektywie załamanie handlu powoduje upadek i przejęcie drobnych przedsiębiorstw i kółko się zamyka. Nie dostrzegają tego kompletnie tzw. wolnorynkowe, czy szerzej – liberalne – elity. Żeby dzisiaj zapanował wolny rynek, który przyniesie nam wszystkim korzyści, musi istnieć silne państwo, ustanawiające silne prawo i ochronę przed monopolami na rzecz wolnej przedsiębiorczości. Jakie ma szanse dzisiaj powiedzmy młody przedsiębiorca, który posiada na inwestycje dajmy na to sto tysięcy dolarów, z korporacją, która posiada miliard dolarów, której naturalnym celem będzie pozbycie się wszelkiego planktonu na swojej drodze rozwoju? Tak więc przeciwstawiamy nasze idee silnego państwa chroniącego wolny rynek, panującemu obecnie modelowi silnego państwa stojącego na straży korporacji, którego to modelu okazuje się być obrońcą również nowy rząd Mateusza Morawieckiego, który wedle ostatnich doniesień zdecydował się na dofinansowanie w Polsce jednego z największych i najbogatszych molochów finansowych, jakim jest JP Morgan.

        Podałeś jako przykład Chiny. Powszechnie znany jest jednak fakt, że kraj ten wypracował swój status przodującej światowej gospodarki, stawiając właśnie na inwestycje zagraniczne. Jak to skomentujesz?

        To, co jest ważne w tym wszystkim, to trzeba zauważyć mądrość, która towarzyszyła Chińczykom. Chiny miały jasno zdefiniowany cel, którym był rozwój ich państwa, i dostosowywały do osiągnięcia tego celu środki na kolejnych etapach rozwoju. Ich instytuty określiły jasno gałęzie przemysłu, w których mogą się rozwijać, i instrumenty, które mogą temu rozwojowi pomóc. Tam gdzie potrzebne były nowe technologie, a także kapitał, otworzyły swoje rynki, na pewien czas, w sposób kontrolowany. W tym czasie ich specjaliści uczyli się od Zachodu jego technologii. Państwo wspomagało cały czas rozwój rodzimych inicjatyw. Chiny rzeczywiście wiedziały, że bez Zachodu sobie nie poradzą, więc stworzyły tzw. strefy ekonomiczne. Sprzedaż z tych stref była obwarowana. 60 proc. towarów w tych strefach musiało być wyprodukowane w Chinach. Towarów produkowanych w strefach nie można było sprzedawać wewnątrz państwa. Jeśli chodzi o amerykańskie korporacje, to warto zwrócić uwagę, że nie wpuszczono za bardzo do Chin banków i korporacji finansowych. Niektóre przedsiębiorstwa jednak wpuszczono. Wszedł np. Siemens, niektóre fabryki samochodów, widziałem nawet w Chinach market IKEA. W siedemnastomilionowym mieście jest jedna IKEA, która tak naprawdę sprzedaje chińskie meble. Jak widzimy, w tym wszystkim był jasno zarysowany propaństwowy plan.

        Dla odmiany, w Polsce mamy tylko chaos idei i brak zainteresowania wytyczeniem konkretnej strategii gospodarczej. Zamiast tego kazano nam zachłysnąć się mądrościami, które przywieźli nam w teczkach zagraniczni specjaliści od prywatyzacji. Nawet dzisiaj widać gołym okiem ten chaos i niezdecydowanie, ale i też brak kompetencji. Tu przekopywanie mierzei, tam stawianie portów lotniczych, projekty elektrycznych aut, to wszystko przypomina miotanie się. Efektem tego miotania i braku własnej strategii jest utrata całych gałęzi gospodarki na rzecz obcych podmiotów.

        Wracając do kwartalnika. Sam tytuł „Opcja na Prawo” sugeruje, że jest to kwartalnik o jasno zarysowanym prawicowym profilu, a pojawiają się w nim artykuły również osób o czasami skrajnie innych zapatrywaniach. Jak to skomentujesz?

        To właśnie kolejna, ciekawa do omówienia sprawa. Myślę, że w obecnych czasach muszą ulec zredefiniowaniu pojęcia prawicy i lewicy, których definicje są mocno przestarzałe, bo ukute jeszcze w XVIII-XIX wieku. Przez te dwieście lat świat jednak bardzo się zmienił. Sam przepływ informacji, towarów – wszystko poszło do przodu, a my nadal tkwimy w XIX-wiecznych teoriach, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. W minionych wiekach nie istniało praktycznie zjawisko wielkich korporacji o takim zasięgu jak dzisiaj. Obecnie trzy grupy finansowe posiadają łącznie 12 bilionów dolarów i praktycznie rządzą tym naszym światem. Czy przeciwstawianie się im należy dzisiaj do lewicy – tradycyjnie wrażliwej na ucisk mas, czy może do prawicy, która tradycyjnie powinna odrzucać je, jako hybrydy postępu niszczące zastany porządek? Bywa, że ludzie przypisywani kręgom lewicowym mają lepsze pojęcie o tym, co dzieje się w gospodarce czy geopolityce, niż tzw. prawica. Przykładem mogą być niektóre wypowiedzi Leszka Milera.

        Z drugiej strony, wiele kręgów zarówno lewicowych w ramach aliansu z liberalizmem kulturowym, czyli tzw. postmarksizmu, jak i prawicowych, w ramach błędnego poparcia udzielanego liberalizmowi ekonomicznemu, ręka w rękę przykłada się do budowania tego nowego światowego porządku. Czym więc dzisiaj jest owa lewica i prawica? Te podziały są dziś zamazywane również na wysokich szczeblach władzy. Jeśli obecnie np. CDU tworzy koalicję z SPD, to o czym my mówimy. Czas zredefiniować cele, pojęcia i dążenia. Dla konserwatysty, ale chyba tym bardziej dla części pseudopostępowej lewicy te różnice ideologiczne postawione są na pewno na gruncie moralnym, coraz mniej na geopolitycznym czy gospodarczym. Tutaj podziały przebiegają w poprzek. Prędzej czy później ideologii globalizacji czy korporacjonizmu musi się przeciwstawić idea państwa, która może być przypisana zarówno części lewicy czy tzw. prawicy. „Opcja na Prawo” na pewno wychodzi z pozycji konserwatywnych i prawicowych w kwestiach kulturowych i moralnych. Chcemy cały czas stać na straży obyczajów, tradycji, wiary. Te idee stanowią fundament, od którego zależy być albo nie być naszej cywilizacji.

        Nasza prawica tego, o czym tu powiedzieliśmy, wydaje się nie zauważać. Zamiast tych współczesnych bolączek, mamy wciąż w przestrzeni tematy historyczne, rozrachunki krzywd, skrajny antykomunizm (czyli nienawiść do systemu, który przestał istnieć), żołnierzy wyklętych, tematy: „kto kogo bardziej w przeszłości skrzywdził”, organizację marszów i pikiet podejmowanych w tych dziedzinach, nikt jednak nie przejmuje się tym, co obecnie dosłownie wisi nam nad głowami.

        No właśnie, w dzisiejszej „Opcji” mało jest tematów stricte historycznych.

        Kiedyś, w miesięczniku pod redakcją Romka Lazarowicza, było trochę inaczej. Ja zgadzam się z linią, jaką przyjąłeś jako redaktor naczelny, że obecnie ten aspekt jest zupełnie poboczny, choć nie da się całkiem od niego odejść. Owszem, przeszłości należy się pamięć i szacunek, ale gdy zajmuje ona miejsce spraw decydujących o naszej egzystencji, czy nawet o przetrwaniu, kiedy wypiera z przestrzeni publicznej rzeczy pierwszej wagi, jak polityka moralna, gospodarcza, geopolityka, to coś jest nie tak. Mimo że elektorat PiS czy niektórych partii narodowych jest z tego zadowolony, odnosi się wrażenie, że są to specjalnie dla niego konstruowane tematy zastępcze, które mają odwrócić uwagę od tego, jak się np. w tej chwili w Polsce monopolizuje całe życie gospodarcze. Za chwilę będziemy trzydziestomilionowym krajem niewolników, pracujących w zachodnich korporacjach i na kasach w marketach, ale nikt na to nie zwraca uwagi. Oczywiście elektorat Platformy miał mniejsze wymagania i wystarczyła mu, jako temat zastępczy, „matka małej Madzi”, ale czy to ma mnie pocieszyć? Treść tematu zastępczego jest nieistotna, gdy efekt pozostaje ten sam: obudzimy się jako ludzie zależni finansowo, bez prawa głosu. O tej nowej formie kolonizacji jakoś wszędzie głucho. Mamy za to w tej chwili wręcz przesyt historyzmu w przestrzeni publicznej, ale w „Opcji” chcemy, jak wiesz, przywracać właściwą równowagę.

        „Opcja” poświęca wiele miejsca polityce zagranicznej i, jak się wydaje, również nie wpisuje się tutaj w najbardziej popularny nurt światopoglądowy.

        W epoce globalizacji i tak ogromnych wzajemnych zależności temat prowadzenia dobrej strategii geopolitycznej jest fundamentalny, jak nigdy dotąd. Tak jak mówiłem, świat się szybko zmienia, i żeby być dobrym komentatorem, żeby mówiąc kolokwialnie: wiedzieć, o co chodzi, trzeba się mocno i uczciwie, bez nadmiernego zacięcia ideologicznego temu przyglądać. Mówiąc o odmiennym nurcie światopoglądowym „Opcji”, masz zapewne na myśli to, że nie boimy się, w kontekście polskiego interesu narodowego, pisać obiektywnie na temat Rosji i Chin. Choć, jak wiesz, publikują u nas różni autorzy o różnych zapatrywaniach na tę sprawę. Poważne i rzeczowe argumenty same się obronią, a cenzury w „Opcji” nie ma. (...)

        Dlaczego nie powinniśmy kierować się sentymentami?

        Sentymentami w polityce możemy się kierować w bardzo nieznacznym stopniu. Pan Bóg dał człowiekowi rozum i nieużywanie go prowadzi do tragedii. Przykład Ukrainy. Byliśmy trzecim eksporterem towaru do tego państwa. Poparliśmy Majdan, który spowodował, że jesteśmy dzisiaj co najwyżej dziesiątym, a nasze miejsce zajęli Niemcy, Holendrzy, Amerykanie itd. Wiele polskich firm poniosło niepowetowane straty. Ta polityka jest dobrym przykładem kierowania się sentymentami. Polskie poparcie dla Majdanu miało chyba na celu tylko tyle, że zrobimy Rosji na złość. Wiadomo było, że zbliżenie Ukrainy do Europy to otwarcie drzwi w tym państwie na wymieniony wyżej wolny rynek i tym samym na zachodnie korporacje. W ślad za tym musiało pójść wyrugowanie z Ukrainy nie tylko części rosyjskiego biznesu, ale także polskiego, choć my, w przeciwieństwie do Rosji, jesteśmy przecież sojusznikami państw zachodnich.

        Wielokrotnie już mówiłem o tym, że zupełnie niezrozumiała jest w kontekście polskiego interesu gospodarczego nasza polityka wobec Rosji, która jest głównym importerem surowców do Polski. Zamiast wykorzystywać – zwłaszcza teraz, tę sprzyjającą negocjacjom, sytuację osaczania Rosji i rozmawiać o cenach gazu, ropy, wolimy kupować te surowce w Katarze, w Stanach Zjednoczonych, płacąc może i ze 40 proc. więcej za gaz.

        Czyli co – mamy postawić na Rosję i zrezygnować z rynków zachodnich?

        Z niczego nie mamy rezygnować. Polityka jest grą interesów. Mówiąc językiem biznesowym: jeśli mamy interes do/z Niemcami, to robimy deal z Niemcami. Jeśli wychodzi, że są dla nas za mało atrakcyjni powiedzmy w porównaniu z Czechami, negocjujemy, stawiamy warunki, wybieramy lepszą, biorąc pod uwagę wszystkie czynniki – atrakcyjność finansową, jakość, jak również długofalowość inwestycji. Stawiamy się wtedy w pozycji gracza, który ma swoje karty przetargowe, i nie prowadzimy polityki klientystycznej, a z drugiej strony, nie wszczynamy niepotrzebnych awantur. To tylko biznes. Brzmi to dość cynicznie, ale to właśnie powodzenie tak pojętego naszego polskiego biznesu zagwarantuje przyszłym pokoleniom nie tylko lepszy byt, ale i niepodległość.

        Jest taki znany dowcip, w którym Rosjanin podróżuje pociągiem do Paryża, a Francuz w przeciwnym kierunku, do Moskwy. Obaj wysiadają na dworcu w Warszawie i myślą, że są na miejscu. Jesteśmy krajem tranzytowym między Wschodem i Zachodem i powinniśmy to umieć wykorzystać. Zamiast tego trąbimy o tym, jak bardzo złe jest nasze położenie pomiędzy wrogimi państwami. Zła jest jedynie nasza strategia polityczna, wrogiego nastawienia wobec sąsiadów i szukania przyjaciół za morzem. Dzisiaj potęgi nie zdobywa się militarnie. Musimy się bogacić. Wygrywać wojnę o gospodarkę. Inna prezentowana przez nas postawa to serwilizm. Ta postawa powoduje, że bezkrytycznie przyjmujemy wszystkie wytyczne zagraniczne. (...)

        Wróćmy jeszcze do doboru treści. Również na łamy kwartalnika redakcja stara się zapraszać tych, którzy mają coś mądrego do powiedzenia, ale nie zasklepiają się w utartych schematach...

        ...ale nie jest w naszym kraju dziś o to łatwo. W Polsce trudno o ludzi naprawdę znających się, powiedzmy, na geopolityce, ekonomii, których fachowość koresponduje z percepcją, pragmatyzmem, odwagą i obiektywizmem opisania rzeczywistości taką, jaka ona jest. Nasz świat, co już jest utartym sloganem, bardzo dynamicznie się zmienia, a większość polskich publicystów zachowuje się tak, jakby utknęła w swoim oglądzie na etapie lat 80.-90., co wskazuje na to, że zostali zakładnikami jakiejś ideologii, nieważne czy ta ideologia definiuje się jako lewicowa, czy nawet ultraprawicowa. Wielu nie wyrasta ze swoich małych środowisk, bo najwyraźniej się po prostu boi napiętnowania. Kluczem jest więc też odwaga. Polska scena polityczna działa jak swojego rodzaju sekta. Wyjście poza granice grozi emblematem agenta (nieważne czy ruskiego, czy żydowsko-amerykańskiego), zamiast merytorycznej odpowiedzi. To w oczywisty sposób szkodzi percepcji politycznej i odważnemu stawianiu diagnoz. Szkodzi dyskusji i wykuwaniu w jej ogniu nowych, adekwatnych do czasu i miejsca poglądów. Zachowujemy się też często jak mieszkańcy małej wioski, którym się wydaje, że jest ona pępkiem świata, a żyjemy w świecie globalnych zależności.

        My jednak możemy się poszczycić wieloma stałymi lub doraźnymi publicystami, których artykuły różnią się znacznie poziomem i obiektywizmem od konkurencji. Trzeba tu podziękować wielu zaangażowanym w nasze wydania redaktorom, których współpraca z „Opcją” okazała się dla kwartalnika bardzo cenna. Wolałbym nie zamieszczać w tym wywiadzie ich listy, w lęku, że kogoś istotnego pominę, a przewinęło się ich naprawdę wielu.

        Dokładnie. Ja jednak właśnie chciałby wymienić kilku bardzo ważnych dla „Opcji” ludzi z nazwiska, żeby złożyć swoje osobiste podziękowania: pierwszemu redaktorowi naczelnemu Ludwikowi Kluźniakowi, Romkowi Lazarowiczowi, który wiele lat wytrwale stał na czele redakcji miesięcznika, redaktorom, którzy towarzyszą lub towarzyszyli naszemu pismu przez wiele lat, a także tym, którzy są krócej, ale nadawali i nadają „Opcji” jej niepowtarzalny, merytoryczny charakter, Romkowi Konikowi, Damianowi Leszczyńskiemu, którzy wkładali wiele starań w podwyższanie poziomu naszego pisma; redaktorom Stanisławowi Michalkiewiczowi, Tomaszowi Gabisiowi, Pawłowi Falickiemu, Tomaszowi, Michałowi Krupie, Tomaszowi Cukiernikowi, Andrzejowi Szczęśniakowi, profesorowi Witoldowi Modzelewskiemu, profesorowi Stanisławowi Bieleniowi, Wojciechowi Grzelakowi, profesorowi Jerzemu Robertowi Nowakowi i wielu innym. Na koniec chciałbym wyrazić to, co myślę o dziesięcioletniej współpracy z małżeństwem Trojanowskich. Odkąd weszliśmy we współpracę i zajęliście się moim wydawnictwem, podnieśliście poziom zarówno wydawnictwa, jak kwartalnika, za co wam dziękuję. Wydaliśmy razem już blisko sto książek, a teraz mamy 150. numer kwartalnika... Mało osób zdaje sobie sprawę, że odpowiadasz nie tylko za redakcję, ale od lat osobiście nadajesz „Opcji” i książkom charakter graficzny.

        No, jeśli chodzi o podziękowania, na największe zasługuje chyba właściciel „Opcji” i wydawnictwa, który zainwestował w jej 150 wydań – tym bardziej, biorąc pod uwagę fakt, że wydawanie kwartalnika nie należy do najbardziej dochodowych biznesów, prawda?

        No tak, ale trzeba podkreślić, że taka opcja „Opcji” gwarantuje mojemu pismu dużą niezależność. Nie korzystamy z dotacji, dopłat. Wolni jesteśmy od zależności, które mogłyby ograniczyć lub wpłynąć w jakikolwiek sposób na linię programową pisma. Nie finansują nas organizacje pożytku, ani Soros, ani Putin.

        No i co najważniejsze, Ty sam bardzo powstrzymujesz się od wpływania na ograniczanie treści w „Opcji”. Przecież pojawiają się w niej artykuły, z którymi Józef Białek się nie zgadza, można powiedzieć, z lekkim przymrużeniem oka, że niektóre wywołują u niego wręcz oburzenie.

        Starałem się, aby nigdy nie zostać cenzorem. Redakcja żyje swoim życiem, choć i ja jestem jej częścią. Jeśli ktoś ma jakieś przeciwne poglądy, może je u nas wyrazić, pod warunkiem że nie ucierpi na tym zbytnio sam poziom argumentów i elementarna przyzwoitość. Jeśli tekst jest merytorycznie dobry, to nie mam nic przeciwko, żeby był u nas opublikowany, myślę też, że mamy wymagającego i myślącego czytelnika, który sam potrafi wyciągać wnioski i formułować swoje zdanie, opierając się na argumentach obu stron. Oczywiście nie chciałbym też sprawiać wrażenia liberała, którego głównym celem jest stworzenie swoistego Hyde Parku. Nie, „Opcja”, choć to się zmieniało, ma jednak jasno określoną wizję i raczej szukamy autorów, którzy w różnych aspektach patrzą podobnie i potrafią ten kierunek rozszerzyć i ubogacić. Inaczej to wszystko byłoby po nic.

        Dziękuję za rozmowę.

Wywiad pochodzi z jubileuszowego 150. wydania „Opcji na Prawo”.

Opublikowano w Wywiady
piątek, 13 lipiec 2018 09:46

Szczęścia chodzą poszóstnie

michalkiewiczMówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Wszystko to być może, ale jak w takim razie chodzą szczęścia? One też mogą chodzić parami, albo nawet trójkami, a jak się uprą, to i poszóstnie. I wygląda na to, że taka przygoda przytrafiła się naszemu do niedawna jeszcze nieszczęśliwemu krajowi. Kiedy Polska odniosła niebywały sukces, na polecenie Izraela, diaspory żydowskiej i Departamentu Stanu USA nowelizując znowelizowaną ustawę o IPN, to otworzyło się przed nami istne pasmo sukcesów, od którego wszyscy, a zwłaszcza koła rządowe i okoliczne, dostają zawrotu głowy. Przestrzegał przed tym wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, pisząc o zawrocie głowy od sukcesów, bo niekiedy powoduje on niezamierzone efekty komiczne. Na przykład w sprawie nowelizacji wspomnianej ustawy, Polska na oczach całego świata została wytarzana w smole i pierzu, a w dodatku – przeczołgana, ale skoro jest rozkaz, by wszystko przekuwać w sukces, to przekuwamy. W rezultacie tej pieriekowki Polska przypomina kobietę, która wprawdzie właśnie doznała gwałtu zbiorowego, ale nie traci animuszu, przeciwnie – wybiega na ulicę i woła do przechodniów: patrzcie, jakie mam powodzenie u mężczyzn! Prawdopodobnie z tej właśnie przyczyny również pan red. Tomasz Sakiewicz rzucił pomysł, by prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu i izraelskiemu premierowi  Beniaminowi Netanjahu przyznać Pokojową Nagrodę Nobla. Ponieważ każda słuszna myśl rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora, będziemy musieli stawić czoła jeszcze jednemu sukcesowi. Złośliwcy i zawistnicy, których nigdzie nie brakuje, powiadają wprawdzie, że ta pomysłowość pana red. Sakiewicza jest następstwem ponad 7 milionów złotych, jakie ma dostać na portal o Puszczy Białowieskiej, ale kto by tam słuchał takich bzdur, a poza tym, od kiedy to uczucie wdzięczności nie zasługuje na pochwałę? Zasługuje tym bardziej, że właśnie prezes Kaczyński wprawił swoich wyznawców w konsternację oświadczeniem, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy. Zaskoczeni spoglądają po sobie ze zdumieniem i pytają jeden drugiego – to w takim razie – po co? Przecież polityka jest realizacją dobra wspólnego, a ponieważ wiadomo, że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”, to w tej sytuacji niechże przynajmniej posmakują ich Umiłowani Przywódcy, co to pragną nam wszystkim jak najszybciej przychylić nieba! Czasy, chociaż oczywiście pomyślne, bo jakżeby inaczej, niemniej jednak wciąż ciężkie, więc kogóż wynagradzać w takich ciężkich czasach, cóż premiować, jeśli nie gotowość do służenia obywatelom? Ale zbliżają się wybory, toteż nic dziwnego, że coraz częściej pojawiają się wzniosłe maksymy. Wszyscy się nimi zachwycają, no bo jakże inaczej – ale każdy wie, że to nie naprawdę, tylko tak sobie, żeby było ładniej. Podobnie zachowywał się za pierwszej komuny generał Bagno, apelując do swoich pretorian: „dzieci moje, wstrzymajcie wy się z tym rozbojem, nim ostateczne rozwiązanie nie da nam Polski we władanie! Od dzisiaj żądam cnoty od was i daję generalskie słowo, że ten, kto zlekceważy rozkaz, zapłaci jak Wawrzecki, głową!”.

        Oczywiście dzisiaj czasy są inne i chociaż Kukuniek się odgraża, że będzie wszystkich dusił gołymi rękami, to każdy wie, że chodzi mu tylko o wsadzenie syna Jarosława na fotel prezydenta Gdańska, a w ostateczności – o wytargowanie od prezydenta Pawła Adamowicza stosownego odstępnego. I tak gdańszczanie mają szczęście, bo ten Jarosław, spośród Kukuńkowej progenitury i tak jest najbardziej udany, a przecież mogło być gorzej. Więc chociaż nie każdy kraj, ani nie każdy naród może pochwalić się takim prezydentem, jak Kukuniek, to przecież pasmo sukcesów na tym się nie kończy.

        Oto cała Europa wsłuchuje się w słowa premiera Mateusza Morawieckiego i jeśli wierzyć temu, co w telewizji podaje do wierzenia pani red. Danuta Holecka – w dodatku swoimi słowami powtarza jego złote myśli i argumenty, to jednak potem robi coś innego. Komisja Europejska wszczęła bowiem wobec Polski procedurę sprawdzającą, czy celem zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym nie było usunięcie stamtąd agentów Stasi, albo nawet nie Stasi, tylko zwyczajnie – SB, albo Wojskowych Służb Informacyjnych, które przecież tyle się napracowały, żeby nasze państwo było bardziej przewidywalne – również dla naszych sojuszników. Oczywiście ta procedura też zakończy się sukcesem Polski, bo inaczej nie może, zwłaszcza w sytuacji, gdy prezydent USA Donald Trump, jeszcze przed rozpoczęciem brukselskiego szczytu NATO 12 lipca, nie tylko pryncypialnie skrytykował Niemcy, że za mało płacą Ameryce za ochronę, ale w dodatku – że są zakładnikiem Rosji, bo wydają miliardy na zakup gazu ruskiego, a nie amerykańskiego. Tymczasem Polska, która zgodnie z podpisaną niedawno przez prezydenta Trumpa ustawą, będzie musiała zrealizować żydowskie roszczenia szacowane na ponad 300 mld dolarów, niczyim zakładnikiem nie jest – na dowód czego prezydent Trump nie tylko porozmawiał z prezydentem Dudą w swoim gabinecie, ale podobno rozważa, czy nie wpuścić go do Białego Domu, do którego przed nowelizacją znowelizowanej ustawy o IPN, miał szlaban.

        Nawiasem mówiąc, jednym z tematów obrad szczytu NATO ma być: „kobiety i bezpieczeństwo”. Czyżby za tymi zagadkowymi sformułowaniami kryła się informacja, że całe NATO stanie murem w obronie prezydenta Stanów Zjednoczonych przed kobietami, które, jedna przez drugą, przypominają sobie, jak to Donald Trump  je „molestował”? To już się robi prawdziwa epidemia i jeśli przynajmniej połowa tych oskarżeń była prawdziwa, to Donald Trump nic, tylko musiał molestować od oceanu do oceanu niczym tornado. Taki wigor nie może nie wzbudzać respektu, ale też i pytania – kiedy w takim razie zdążył zrobić taki majątek?

        Bardzo możliwe, że w przerwach między molestowaniami, a to by oznaczało, że te oskarżenia mogą być inspirowane przez złego ruskiego czekistę Putina, z którym prezydent Trump 16 lipca w Helsinkach ma się namawiać, jak by tu urządzić świat, żeby było dobrze.  Czego w tej sytuacji może prezydent Trump chcieć od ruskiego czekisty, który z Niemiec zrobił swojego zakładnika? Po pierwsze – żeby kobiety przestały sobie już przypominać, bo od tego zależą kolejne sprawy. Więc – żeby Rosja nie urządzała już wspólnych manewrów z Kitajcami i razem z USA nacisnęła koreańskiego Umiłowanego Przywódcę Kim Dzong Una, aż zacznie wytapiać z siebie tłuszcz. Po trzecie – żeby Rosja nie przeszkadzała w utworzeniu niepodległego Kurdystanu i zgodziła się na zrobienie mokrej plamy z syryjskiego tyrana. Wreszcie – po czwarte – żeby machnęła ręką na strategiczne partnerstwo z Niemcami. No dobrze – ale co w takim razie chciałby zimny ruski czekista od prezydenta Trumpa? Ano – jeśli ma nie kombinować z Kitajcami i przycisnąć złowrogiego Kim Dzong Una, to za cenę jakichś dobrze ubezpieczonych gwarancji, że Rosja będzie współdecydować o wszystkich sprawach Dalekiego Wschodu. Co do Kurdystanu i Syrii, to owszem – Rosja może zgodzić się na rozbiór tego kraju pod warunkiem utrzymania morskiej bazy w Tartus, a w dodatku – syryjskiego wybrzeża Morza Śródziemnego, dzięki czemu mogłaby wziąć w podwójne kleszcze Turcję, która w tej sytuacji może łatwiej zgodzi się na własny rozbiór – bo to właśnie oznacza dla niej Kurdystan. Ale Rosja będzie chciała amerykańskiej zgody na rozbiór Ukrainy, to znaczy – na uznanie niepodległości Noworosji, dzięki czemu uzyskałaby lądowe połączenie z Krymem. No dobrze – a w takim razie co z Zachodnią Ukrainą? Ano, może by ją połączyć ze Wschodnią Polską i utworzyć tu Judeopolonię. To by była ta „strefa buforowa”, o której w 1989 roku mówił na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych OBWE w Wiedniu sowiecki jeszcze minister spraw zagranicznych Edward Szewardnadze, pytany o stosunek ZSRR do zjednoczenia Niemiec. Niemcom na otarcie łez i skłonienie ich do zwiększenia opłat za amerykańską ochronę, można by przekazać „Ziemie utracone”, z których Żydzi nie mogliby już zaspokajać swoich „roszczeń” – oczywiście po uroczystym zagwarantowaniu, że Berlin nie będzie deportował mieszkających tam Polaków, tylko ich oczynszuje, podobnie jak Żydzi w Judeopolonii. W Judeopolonii za to zatriumfuje „judeochrześcijaństwo” – o czym może świadczyć zdjęcie suspensy z przewielebnego księdza Wojciecha Lemańskiego już następnego dnia po tym, jak w jarmułce na głowie przewodził on modłom przy pomniku w Jedwabnem. Przewielebny odtąd będzie mógł pilotażowo stręczyć judeochrześcijaństwo w diecezji łódzkiej, a potem się zobaczy. Przy takim ułożeniu stosunków wszyscy powinni być zadowoleni, więc jakże tu nie przebierać nogami z niecierpliwości?

 Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 13 lipiec 2018 09:39

Ludzie z kupą zrobioną do głowy

Nie dajmy się sterroryzować politycznej poprawności i nie bójmy się myśleć ze względu na politycznie poprawne klisze, które nam podsuwają aparatczycy Nowego Jeruzalem. Bądźmy sobą! Zniewolenie zawsze zaczyna się w głowie. Owszem, wolność czasem ma swoją cenę. Ale warto ją płacić.

        Mówię o tym dlatego, że coraz częściej i szerzej rozpościerają się przed nami pomyje obłudy i hipokryzji, jakimi dzisiaj rzygają na nas różne cioty kolejnej rewolucji. Różni tacy posługują się straszakiem politycznej poprawności, z której uczyniono pałkę do bicia po głowie. Wielu z nas, obitych w ten sposób, milczy w strachu.

        Tymczasem żeni się nam kit. Premier federalny Trudeau po spotkaniu z premierem Ontario Dougiem Fordem zasugerował, że ten ostatni nie zna przepisów międzynarodowych dotyczących praw uchodźców. Jak wiadomo, Trudeau otworzył na nasz koszt kanadyjską granicę do napływu nielegalnych migrantów ze Stanów Zjednoczonych, korzystających dzisiaj z różnego rodzaju  zorganizowanych kanałów przerzutowych.

        Trudeau oraz jego minister imigracji urodzony w Somalii Ahmed Hussen próbują nas moralnie zaszantażować, powołując się na konwencje o uchodźcach, tymczasem międzynarodowe przepisy o uchodźcach stanowią jasno, że o azyl należy wystąpić w pierwszym kraju uznanym za bezpieczny i tylko ten kraj zobowiązany jest go udzielić. Takim krajem na mocy kanadyjskiego prawa są Stany Zjednoczone; odpowiednie przepisy zostały wprowadzone w życie za kadencji poprzedniego rządu, po to aby osoba, która pojawi się na granicy kanadyjsko-amerykańskiej, po tym jak odmówiono jej azylu w USA, nie mogła od nowa rozpoczynać całego żmudnego, kosztownego i długotrwałego procesu. Jest to proste uznanie, że łączą nas – Kanadę i USA – podobne wartości i troska o prawa ludzi. Niestety, przepis ten został tak niedoformułowany, że mowa jest w nim o „przejściach granicznych”, co (ci sami co zawsze) adwokaci imigracyjni zinterpretowali tak, że tzw. zielona granica nie jest nim objęta.

        Skutkuje to masowym napływem różnego rodzaju ludzi, którzy chcą wejść tu poza kolejką imigracyjną, na krzywy ryj, i korzystać z kanadyjskiego systemu socjalnego, opieki medycznej i innych udogodnień. No bo czemu nie?

        Na dodatek, na złość strasznemu Trumpowi, takie miasto, jak Toronto, ogłosiło się jakiś czas temu miastem-schronieniem, co oznacza, że usługi miejskie, finansowane z naszych podatków, są świadczone każdemu, kto po nie wyciągnie rękę, niezależnie od tego co tu robi i jak. Wszelkie miejskie dofinansowania, dodatki, ulgi, szczepienia, pomoc medyczną czy dofinansowanie przedszkola dla dzieci uzyskuje się bez względu na to, czy się jest stałym mieszkańcem Kanady, czy jej obywatelem i czy w ogóle płaci się tutaj podatki. Skutek jest taki, że liczbę nielegalnych imigrantów w Toronto szacuje się na 200 tys. No bo skoro jest okazja...

        Dlaczego się tak dzieje? Skąd ta nasza głupota? Proszę pytać wszystkich ober-globalistów, którzy uważają, że ludzi należy mieszać, bo wtedy stare padnie i powstanie nowe. Słowem, są to pomysły ludzi, którym agitatorzy zrobili kupę do głowy.

        Jeśli na czas nie podłożymy im nogi, wkrótce zagipsują nam usta.

 Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.