farolwebad1

A+ A A-
piątek, 26 październik 2018 16:51

Dzieciuchy, gangsterzy i cioty rewolucji

        Dzięki naszemu sympatycznemu dzieciuchowi premierowi Justinowi Trudeau będziemy płacić na walkę wiatrakami, pardon z globalnym ociepleniem, tzw. podatek węglowy, czyli od emisji paliw węglowodorowych. Podobno dlatego, że inne państwa nie robią w tym temacie dostatecznie wiele i musimy za nie nadrabiać. Pisałem już o tym wielokrotnie, nie będę się więc powtarzał, jest to kompletny idiotyzm. Kanada zresztą wcale dużo nie emituje na jedną osobę. Mimo to premier raczy nas podatkiem na czyste powietrze. Dlaczego? 

        Dlatego że rządzą nami dzieciuchy, do tego zamulone ideologicznie i niedokształcone. Ludzie bez jaj, ludzie wydmuszki, ludzie, którzy gdyby przyszła nie daj Boże wojna i tak przy nich coś strzeliło, to zmoczyliby spodenki. No niestety taki urok padł na ten kraj. 

        Z jednej strony dobijają nas podatkiem, z drugiej strony zaś tym, którzy potrafią tupnąć, czyli wielkim koncernom, gotowi nieba przychylić. Właśnie kilka dni temu darowaliśmy” grubo ponad 2 miliardy dolarów naszych pieniędzy Chryslerowi. Miliard w tą, miliard w tamtą - who cares.

        Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, gdzie jedna opcja syjonistyczna spiera się z drugą opcją syjonistyczną  mamy do czynienia z ciekawymi zagrywkami w przededniu wyborów do kongresu. 

        Jedni nasyłają na Trumpa nachodźców z Ameryki Południowej, organizując - oczywiście spontanicznie - pochód 10 000 los pobres ku granicy amerykańskiej. I jeżeli tam coś się ewentualnie wydarzy - Trump będzie winny. 

        Podobnie, jak winny jest („przez swoją demagogię i jątrzenie”) rozsyłania przez jakiegoś szaleńca albo prowokatora bomb do antytrumpowych polityków i różnych lewaków. Oczywiście, gdy demagogicznie wali się w łeb prawicowych dziennikarzy i prawicowych polityków,  to takiego niebezpieczeństwa nie ma...  Żyjemy więc w fajnych czasach, kiedy zwykły człowiek przestaje nawet dostrzegać co tam mu nad głową lata, a rządzące elity mają go zaś w coraz większym poważaniu.          

 Tymczasem w Polsce strajkuje personel LOT-u usiłując podciąć skrzydła rozwijającego się przedsiębiorstwa. Byłbym z nimi, gdybym nie wiedział ile zarabiają.

        Na świecie pilot to zawód poszukiwany, wszędzie pracy dostatek, jak się nie podoba, to nie muszą pracować w LOTcie, mogą, jak pan Dariusz z kanału Turbulencja na Youtubie, latać dla różnych innych linii europejskich. Droga wolna czemu podcinają skrzydła polskiemu przewoźnikowi? 

        Bo ten przewoźnik zaczął najwyraźniej zagrażać interesom tych większych. Wtedy wystarczy poszczuć, wystarczy zrobić mały problem.  Ale po co się tym wszystkim przejmować? Zapalmy sobie dla odprężenia legalnego dżointa... Co, nie ma?! Poczta strajkuje?! Towar się skończył?!

        Jak żyć?!       

         Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 26 październik 2018 15:53

Rak politycznej wojny daje przerzuty

michalkiewiczUfff! W niedzielę odbyły się wybory do samorządów terytorialnych, w których prawie 185 tysięcy kandydatów ubiegało się o mandaty do rad gminnych, powiatowych i sejmików wojewódzkich, a prawie 7 tysięcy kandydatów – o stanowiska wójtów, burmistrzów albo prezydentów miast. Po zakończeniu glosowania w pierwszej turze – bo 4 listopada odbędzie się jeszcze druga – trwa mozolne liczenie głosów. 

Jeśli możesz wesprzyj nas!

        To niezwykle ważna czynność, na którą zwracał szczególną uwagę wybitny klasyk demokracji Józef Stalin wskazując, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Toteż głosy liczy Państwowa Komisja Wyborcza, o której złośliwcy powiadają, że najpierw sumuje wszystkie głosy, potem wyciąga z uzyskanej w ten sposób sumy pierwiastek kwadratowy. Od tego odejmuje roczną produkcję parasoli, a wynik rozdziela między poszczególne komitety wyborcze, w następstwie czego jedne wygrywają, a inne przegrywają. 

        Czego jednak ludzie nie gadają, zwłaszcza złośliwcy, więc jak byśmy tak we wszystko wierzyli, to nie tylko moglibyśmy utracić wiarę w demokrację, ale i pogrążyć się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, skąd już tylko krok do ciemności zewnętrznych, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów. Niektóre głosy jednak już podliczono i wynika z tego, że Prawo i Sprawiedliwość wybory te wygrało, przejmując pełną kontrolę co najmniej w dwóch sejmikach wojewódzkich; na Podkarpaciu i Podlasiu a także uzyskując szanse na kontrolowanie sejmików w innych województwach, o ile uda się mu zawiązać koalicję. 

        Sęk w tym, że potencjalny partner w postaci PSL expressis verbis wyklucza taką możliwość z powodu uznania PiS za partię „antysamorządową”. Skoro już o PSL mowa, to jest ono największym przegranym tych wyborów, co oznacza, że PiS odwojowało spod wpływów PSL małe miasteczka, gdzie jako dotąd ludowcy mieli wyraźną przewagę. To bardzo niedobra wiadomość dla PSL, bo nie wiadomo, czy bazując na wpływach w gminach wiejskich, uda się Stronnictwu przekroczyć pięcioprocentową klauzulę zaporową w skali kraju. 

        W dużych miastach jest odwrotnie, tu PO może pochwalić się lepszymi rezultatami, wśród których rekord pobiła w Łodzi pani Hanna Zdanowska, nokautując swoich konkurentów wynikiem przekraczającym 70 procent. Pikanterii dodaje okoliczność, że pani Zdanowska właśnie została skazana prawomocnym wyrokiem niezawisłego sądu za poświadczenie nieprawdy, ale na Łodzianach najwyraźniej nie robi to wrażenia. 

        Nie bardzo wiadomo, bo będzie dalej, bo wprawdzie ordynacja nie zabrania skazanym kandydowania, ale inna ustawa zabrania im piastowania urzędu, toteż trzeba będzie z tej sytuacji jakoś wybrnąć. 

        Zwolennicy pani Zdanowskiej zwracają uwagę, że za jej kandydaturą opowiedziała się demokracja, więc nie ma co przywiązywać przesadnej wagi do wyroków jakichś niezawisłych sądów. Warto dodać, że wśród zwolenników pani Zdanowskiej dominują płomienni szermierze praworządności, którzy przy innych okazjach poddają w wątpliwość wyższość demokracji nad praworządnością i z przyjemnością wdziewają koszulki z napisem „konstytucja”. 

        Okazuje się jednak, że wszystko jest względne, również umiłowanie praworządności. Jeśli kogoś nie lubimy, to nie wybaczymy mu nawet najdrobniejszego naruszenia praworządności, a jak kogoś lubimy, to na tę całą praworządność kładziemy tak zwaną lachę.

        Zresztą casus pani Zdanowskiej to jeszcze nic w porównaniu z kandydatem, który swoją kampanią wyborczą na wójta w Przyrowie w województwie śląskim kierował z aresztu. W tym przypadku jednak prawo na szczęście nie zostało złamane, co napawa optymizmem, bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, niż złamane prawo. Zresztą gdzie indziej jest, a w każdym razie – bywało podobnie. W zbiorze reportaży z Ameryki pod tytułem „Królik i oceany” Melchior Wańkowicz wspomina o kandydacie na burmistrza Chicago, który wystartował pod hasłem: „Zło wytępię!”. W Chicago to chwyciło  i kandydat został burmistrzem. Na tym stanowisku tak się rozdokazywał, że sam trafił za kratki, ale kiedy tylko stamtąd wyszedł, znowu zgłosił swoją kandydaturę – oczywiście pod hasłem: „Zło wytępię!” - no i znowu wygrał. 

        Najwyraźniej francuski XVII-wieczny aforysta, Franciszek ks. de La Rochefoucauld miał wiele racji mówiąc, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.  

        Z kolei w Warszawie kandydat PO Rafał Trzaskowski, znokautował kandydata PiS Patryka Jakiego, ale na mieście krążą fałszywe pogłoski, że i on nie jest z tego zadowolony. Wolałby bowiem trafić do Parlamentu Europejskiego, który tak samo rozwiązuje deputowanym ich problemy socjalne, nie obciążając ich żadną odpowiedzialnością za cokolwiek, podczas gdy w takiej Warszawie trzeba będzie się teraz odwdzięczać starym kiejkutom i kto wie, czy nie z jeszcze większym poświęceniem, niż to, jakie musiała okazać pani Hanna Gronkiewicz-Waltz? Tam z kolei, gdzie pierwsza tura nie przyniosła rozstrzygnięcia, sytuacja sprzyja raczej kandydatom spoza PiS – bo kandydaci PiS-owscy wszystkie swoje rezerwy zmobilizowali w pierwszej turze i nie mają szans na więcej, podczas gdy ich przeciwnicy mogą liczyć na głosy SLD, partii Razem, albo – jak w Gdańsku, gdzie najlepszy wynik uzyskał kandydat z własnej nominacji czyli dotychczasowy prezydent Paweł Adamowicz, dystansując kandydujacego z ramienia PO Jarosława Wałęsę, w drugiej turze może liczyć na poparcie jego wyborców, którzy na kandydata PiS raczej nie zagłosują. 

        Wyniki wyborów pokazują, że polska scena polityczna coraz bardziej betonuje się w systemie dwupartyjnym – bo pozostałe ugrupowania uzyskały słabą, albo wręcz symboliczną liczbę głosów i na przykład taki Kukiz 15, wyraźnie odstaje od wyników obydwu antagonistów: PiS i Platformy Obywatelskiej. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłość tej formacji w przyszłorocznych wyborach do Sejmu i może się okazać, że trafnie przewidywałem, że o ile pan Kukiz, który wystrzelił do polityki pod hasłem „antysystemowości” - cokolwiek by to miało znaczyć – potrafi na tę antysystemowość nałożyć jakiś sensowny program polityczny, to może stać się na politycznej scenie zjawiskiem trwałym, a jeśli nie – to będzie jak meteor, który błysnął i zgasł – jak wcześniej biłgorajski filozof Janusz Palikot, który próbował zbudować swoją pozycję polityczną na skandalach i „gryzieniu proboszcza”. Ten proces betonowania politycznej sceny jest rezultatem troski obydwu obozów: zdrady i zaprzaństwa oraz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, żeby ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się żadna polityczna alternatywa. 

        Tym staraniom z pewnością życzliwie kibicują zarówno władze Stronnictwa Pruskiego i Nasza Złota Pani, jak i władze Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego oraz rząd bezcennego Izraela, który z Polską wiąże rozmaite projekty i nadzieje. Taki dwupartyjny system gwarantuje bowiem, że Polskę będzie toczył rak politycznej wojny, która przyczynia się do postępującej degradacji nie tylko naszego bantustanu, ale i naszego narodu w Europie. 

   I oto właśnie Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu nie tylko „zawiesił” uchwaloną przez tubylczy Sejm ustawę o Sądzie Najwyższym, ale w dodatku surowo przykazał, by sędziowie przeniesieni przez tubylczego prezydenta w stan spoczynku, wrócili do pracy i nadal „orzekali”. Rząd sprawiał wrażenie bezradnego, pan prezydent Duda pojechał do Berlina, gdzie został obsztorcowany przez tamtejszego prezydenta Waltera Steinmeiera, więc właśnie wiceminister sprawiedliwości poinformował, że rząd będzie musiał przygotować „podstawę prawną” do tych wszystkich kombinacji, które – jak się okazuje – obejmują również tzw. „odprawy”, jakie sędziowie poprzenoszeni w stan spoczynku już z tego tytułu zainkasowali. Skoro powrócili do „orzekania”, to na dobra sprawę powinni te odprawy zwrócić, ale rzecznik SN poinformował, że muszą się nad tym „zastanowić”, to znaczy – wykombinować jakieś pozory legalności dla zatrzymania tej forsy. Ciekawe, czy to przypadkiem ich nie miał na myśli Mikołaj Machiavelli pisząc, że łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny? 

        Czyż w tej sytuacji można dziwić się prostym wyborcom,  że gotowi są głosować nawet na szubieniczników?

Stanisław  Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 26 październik 2018 15:50

O rany, nie ma Polski

farmusTen facet z Izraela, o którym tak ostatnio głośno i dorobił się nawet przezwiska ‘król Polski’ zwany Jonny Daniels zaprezentował ‘niby’ to znaczek, wspólny dla Polski i dla Izraela. Polska 100 lat, a Izrael 70 lat, czy też raczej odwrotnie, bo pierwsza jest flaga Izraela z liczbą 70. 

        Szatę tego znaczka można zobaczyć w necie, w zeszłym tygodniu „Goniec” o nim wspominał i pokazał na pierwszej stronie. Szata graficzna, tego projektu jest prymitywna i w kolorystyce i w symbolach. Krzykliwa, ale wymowna. 

        Na pierwszym miejscu jest flaga Izraela, a na drugim Polski. Tak jak w naszych relacjach, patrzą na nas z góry. Znaczek ma być wydany wspólnie z Pocztą Polską. Przypominam, że Poczta Polska jest spółką skarbu państwa, i nie może być używana przeciwko historii i tradycji Polski. Sprawdziłam na stronie internetowej Poczty Polskiej – nic tam nie ma na temat emisji 5 listopada tego bardzo brzydkiego pod każdym względem znaczka. Więc może to po prostu fałszywa informacja  i pan Jonny Daniels tylko wypuszcza czujkę i sprawdza, jak zareagujemy? Jako część toczącej się przeciwko Polakom wojny hybrydowej trzeba nas upokorzyć z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości i pokazać, kto górą.

        Taki znaczek pocztowy z flagą Izraela na pierwszym miejscu i numerem 70 (tyle  to państwo liczy lat) i polską flagą z numerem 100 jest dobrym probierzem reakcji Polaków, a zarazem przygotowaniem ich na więcej. 

        A co ma piernik do wiatraka zapytałam, czyli co ma 100-lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości z 70-leciem sztucznie stworzonego przez ONZ państwa Izrael na terytorium Palestyny, będącej po upadku Turcji osmańskiej pod protektoratem brytyjskim? Niewiele. Jak zareagują elity polskie (szczególnie te nowo oświecone), to już wiemy, bo zostały one odpowiednio urobione. Pan Prezydent już nas pouczał o tysiącletnim wspólnym dzieleniu historii przez Polaków i Żydów. W Krakowie roku bieżącego powiedział ‘W Polsce, a w efekcie i na całym świecie, gdzie rozjechali się Żydzi niesiemy w sobie 1000 lat wspólnej historii, 1000 lat życia obok siebie i bardzo często razem poprzez małżeństwa, więzy krwi różne’’, i dodał “ Nikt w Polsce nie wie, ile tak naprawdę ma w sobie krwi żydowskiej.’ 

        O Polakach, którzy byli wypędzani ze swojego kraju i porozjeżdżali się po świecie zapomniał.  I Panie Prezydencie, ja wiem, bo zrobiłam sobie badania genetyczne, że mam 0% krwi żydowskiej. Potwierdzenie tego co piszę jest do wglądu po uprzednim skontaktowaniu się ze mną. Też mi przypisywano różne pochodzenie, szczególnie różne polonijne łachmyty w tym się prześcigały, żeby mnie i moją rodzinę skompromitować. 

        Więc proszę nam nie urabiać historii, i nie wmawiać tego czego nie ma.  A co z innymi?  Na przykład Ślązakami, Kaszubami, Niemcami, Czechami, Słowakami, Francuzami, Ukraińcami, Rosjanami, Tatarami, Ormianami?  

        Z nimi nie dzielimy naszej 1000-letniej historii?  

        Dlaczego wymienia się tylko jedną grupę etniczną, a inne narody pomija? Zagrożeniem do przekabacenia są zwykli Polacy – nazywani kibole, ciemnogród, katole, mohery, a ostatnio nawet Janusze i Grażyny. 

        Obojętnie, jak nas nie nazwiecie, to nie zmienimy skóry, bo nam dobrze w tej, którą mamy. Pamiętacie jak koszulki dla piłkarzy na mistrzowstwa Europy w 2012 zaprojektowano z okaleczonym orłem? Tylko protesty i zawodników i kibiców zdołały ocalić naszego pięknego orzełka. Mam nadzieję, że projekt tego znaczek to test na uległość Polaków w realizowaniu strategicznego planu ubezwłasnowolnienia nas – i tylko ‘fake news’. Tak zwane polskie elity oświecone (np niektórzy aktorzy, niektórzy politycy) są już zaorane. Tylko te pogardzane masy polskie trzymają się swego, jak zwykle, twardo i uparcie. I nie odpuścimy.  

Wszyscy co roku świętujemy Święto Niepodległości Polski. 

        A jak wy świętujecie 100 lat odzyskania  państwa polskiego? Organizowanych imprez co nie miara. Nie wiadomo co wybrać. Jak zwykle mówię: to nie problem, problem byłby gdyby nic się nie działo. Nasze polskie elity przez stulecia były likwidowane poprzez doprowadzania do zubożenia, przejmowanie majątków szlachty i ziemian za lichwę, odsuwane od biegu wydarzeń i zabijanie – tylko za to kim jesteśmy. 

        A ten lud polski co pozostał miał być ośmieszony, wyszydzony i upokorzony. Posłuszny do niewolniczej pracy dla innych. Ale nie jest – ten lud skundlić się nie dał i nie da. Ofiara krwi przelanej przerodziła się najpierw w gniew, a potem w powstanie sfinksa ze zgliszcz.  

        Dlatego też w moim rodzinnym domu, w tym roku po raz pierwszy, z okazji Święta Niepodległości Polski urządzam duży wystawny polski obiad. Z polskimi daniami, w  przyozdobionym polskimi symbolami domu. 

        To jest święto Niepodległości Polski, a nie święto multi kulti Polski. Już rodzina zaproszona. I mam zamiar powtarzać ten rodzinny obiad co roku, tak jak Wigiilię, i święcenie jajek w Wielką Sobotę, i Śniadanie Wielkanocne, i inne ważne dni rodzinne w naszym polskim kalendarzu. 

        Siłę nasz naród czerpie z pielęgnowania tradycji i z pamięci o ofiarach poniesionych w walce o naszą niezawisłość. Nie wolno nam pozwolić, aby po raz kolejny odebrano nam państwo. Tym razem nie ofiarą krwi, ale trwaniem przy tym kim jesteśmy musimy pilnować Polski.  

Alicja Farmus

Opublikowano w Teksty

ostojanKto pamięta ten pamięta, a ci co interesują się polityką jak ja, nigdy nie zapomnę powiedzenia prezydenta Reagana określającego Rosję,  ówczesne ZSSR, jako „Imperium Zła”. 

        To przykład, jak celne powiedzenie stało się jednym więcej gwoździem do trumny Sowieckiego Sojuza. To przykład klasyczny. 

        Ponad pół wieku wcześniej kiedy władza Lenina dopiero się umacniała, zwrotem groźniejszym od pistoletu czekisty były dwa słowa: „wróg ludu”. Trafiony nimi delikwent rzadko miał możliwość obrony, bo zwykle otoczenie chcąc się wykazać proletariacką czujnością takiemu epitetowi gorliwie przytakiwało. Że to przecież oni też czujni i stoją po właściwej stronie. 

        Wskazać palcem mógł w zasadzie każdy każdego, zwłaszcza w czasie rewolucyjnych mityngów. Można przyjąć, że był to rodzaj rosyjskiej ruletki. Szło się na takie zebrania z duszą na ramieniu, bo każdy ma często niechętnych sąsiadów, czy konkurentów do czegoś. Słowny strzał, a czekiści też chcieli się czujnością wykazywać. Strach było na mityng iść, ale też bardzo niebezpiecznie na nim się nie pokazać. Co się na takim jednym zebraniu wydarzyło czytałem kiedyś we wspomnieniach autora eseju pt. „W kraju ponurej anegdoty”. Jedna z kobiet wskazując palcem stojącego obok mężczyznę powiedziała: „Patrzę głęboko w oczy tego towarzysza i widzę – wróg ludu!”. Skórzane płaszcze odwróciły się w tę stronę poprawiający naganty (pistolety). W ciszy odezwał się, już wydawałoby się pogrzebany delikwent, głośno oświadczając: „A ja patrzę jeszcze głębiej w oczy tej towarzyszki i widzę – k..wa!”. Gromki śmiech otoczenia i po sprawie. Celne słowo przeciw chyba jeszcze celniejszemu. Nie zawsze słowa są srebrem, a milczenie złotem, nie w tym ustępie. 

        Trafione określenia mają swoją siłę. Pomagdalenkowo – popeerelowska władze mocno w 1989 r. chwyciły lejce (miały wprawę) i dopilnowały, aby sprawy potoczyły się w korzystnym dla nich kierunku. Karierę robił epitet – oszołomy, którym obdarzano w wojnie tych co domagali się radykalniejszych a przede wszystkim uczciwych zmian. Należało ich spacyfikować bo zagrażali tworzącym się układom. No bo jak to? Wreszcie wolna Polska, bezkrwawe przejście, przejęcie władzy, odkreślamy się od przeszłości grubą kreską Mazowieckiego, a jakieś oszołomy chcą rozliczeń, grzebania w słusznie minionej przyszłości!  

        Oszołomskie mącenie zostało szybko przytłumione. Krótka pierwsza pieredyszka za rządów premiera Olszewskiego dała okazję „sztandarowemu oszołomowi” (brrr!) ministrowi Macierewiczowi do przedstawienia listy polityków na różnych stanowiskach, które załapali, nieco umoczonych poprzednio w okresie słusznie minionym. Obecnie płomiennych bojowników o wolność i demokrację. „Lista Macierewicza” zawierała nazwiska TW, czyli tajnych współpracowników peerelowskiej służby bezpieczeństwa, których to donosicieli dowcipny naród zaczął nazywać w nawiązaniu do opowiastek De Milne’a - kapusiami parchatkami. Jeżeli ktoś jeszcze nie wiedział wtedy kto w polskiej polityce rozdawał wówczas karty, to przekonał się o tym w „noc długich noży”, po której rząd premiera Olszewskiego upadł. I pozamiatane. Jeszcze były lata 2005 – 2007 przerwane przez dojście do władzy koalicji PO z obrotowym PSL-em na długie, za długie 8 lat. Przywróciły „porządek”. 

        Katastrofa Smoleńska. Oszołom Macierewicz dał o sobie znów znać kwestionując oficjalną wersję katastrofy. Narażał lekkomyślnie zadzierzgniętą przyjaźń Putinowo – Tuskową. A przecież niezależne komisje polska i rosyjska „ustaliły niezbicie oczywiste fakty”. Pilot Tupolewa był niedoszkolony, w kokpicie pilotom wydawał rozkazy ich przełożony, pijany generał Błasik, a prezydent Lech Kaczyński „kazał bezwzględnie lądować”! 

        Antoni – oszołom i tyle! Czy kiedyś dowiemy się prawdy – bo na pewno jej nie znamy. Śmierć premiera Sikorskiego w 1943 r. pokazuje, że chyba nie. 

        Ale przyszedł rok 2015. I koło historii się obróciło. „O roku ów, kto ciebie widział wówczas w naszym kraju ...”. I stało się! Najpierw odleciał orzeł z czekolady unosząc ze sobą prezydenta Komorowskiego. Szok! On nie mógł przegrać! To oczywista wina przecież Adasia z ulicy Czerskiej, który stracił i do dzisiaj traci okazję, żeby siedzieć cicho. Ostrzegł wszystkie zakonnice, które akurat były w ciąży, aby pozostały za murami klasztornymi, a już na pewno nie pokazywał się na przejściach dla pieszych. O tych przejściach jeszcze wspomnę. Drzemki pod żyrandolem się skończyły, trzeba się wynosić z pałacu, a to mieszkanie wynajęty na całe 10 lat! Najlepszy myśliwy wśród prezydentów od czasów Mościckiego – odszedł w lasy do Budy nomen omen Ruskiej.  A gdzie „Gęsiareczka”? I do tego w samo lato wykopsnięto (wraz z rebiatą) Kopaczową. Sic transit gloria mundi! Ale w zamieszaniu miłe słowo „oszołomy” gdzieś się zawieruszyło. A szkoda, może do niego wrócić? Są kandydaci, a jakże. 

        O to rozwrzeszczany rudy babsztyl oszałamiająco zza barierki wrzeszczy na maszerujących staruszków weteranów: Kon – sty – tu – cja! Wielu na uroczystość przyjechało z zagranicy i chyba nie wiedzą o co chodzi. Pilotująca pochód nie zdzierżyła i trzepnęła wrzeszczącą „z liścia”. Szkoda że tylko damską rączką. 

        To jest pierwsza na liście zgaga wrzaskun otwierająca poczet dzisiejszych oszołomów. 

        Drugi to może Frasyniuk? Nie pchać się! Dla innych też są miejsce znajdzie! „Władek musisz” wygląda jakby dawno już przedszkole opuścił ale pewne nawyki mu pozostały! Jak krnąbrne dziecię rzuca się na plecy na ziemię, macha nogami, kopie barierki i głośno płacze – o przepraszam - krzyczy! Z przedszkolanką (policją) się szarpie. Oszołom? 

        Następnym w tym gabinecie kontestujących osobliwości oszołomem, może być cienias z gabinetu cieni, charyzmy, pełen totalnego oszołomstwa Schetyna. Po ziemi się nie turla, z policją nie szarpie. Gra na personalnych intrygach ze swoimi koalicjantami nieco zagubionymi, jak pijane dzieci we mgle. On też Dolnoślązak, jak „Władek musisz”, czy dutkający Wrocław Dutkiewicz i piszący te słowa. Wkrótce może wstyd będzie się przyznać, że się we Wrocławiu wyrosło, prawda, kolego Wojnarowicz? Odra twoja rzeka. 

        „Rozjechani” przez samochody pod Sejmem i wwożeni do tegoż w bagażnikach (ciasnotą i ciemnością oszołomieni) – to następni kandydaci do gabinetu osobliwości. Spędzani, zwożeni na coraz chudsze, ale „spontaniczne” protestancje przypominają (czy ktoś jeszcze to pamięta?) – że za przeproszeniem użyją chińszczyzny – „hujwej-binów” w Pekinie machających czerwonymi książeczkami Mao. Z niego cała nauka. 

        Jedną – szczególnie wyeksponowaną oszołomkę huj-wej-Bino-podobną, drącą buzię: kon – sty – tuc – ja! Andrzej Gwiazda zapytał z ciekawości męskiej, ile bierze za numer? Nagranie tej scenki ubogaciło internet. Ale ile, nie wiemy. Trzeba przyznać, że oszałamia lista przygłupów oszołomów, ale samo określenie zanika. Chyba niestety. Szkoda. 

%

        Natura nie znosi jednak próżni. Popularność zdobywa termin oikofobia. Oznacza ona wyobcowanie się z własnego środowiska, alienację od swoich, podły serwilizm wobec obcych. Od takich sprzedawczyków roi się w polskojęzycznych, choć naprawdę niemieckich mediach, a także żydowskiej gazecie dla Polaków „Wybiórcza”, subsydiowana przez milionera Żyda Sorosza, który przyjazny Polsce nie jest. O nie! 

        Skoro totalniacy nazywają Pisowców faszystami, to o ile bliższe prawdy będzie nazywanie mainstreamowych dziennikarzy folksdojczami. Nu, Michnik z racji etnicznej przynależności, do tego grona zaliczany być nie może, ale ojkofobii przerasta często gęsto niemco – dupolizów. Choć niby innemu panu służy. Ale czy naprawdę innemu? 

Ukłon w stronę totalnej opozycji. 

        Rozpatrywana jest na polit-poprawnym Zachodzie, kwestia zezwolenia tylko turbano-odzianym sikhom na jazdę motocyklami bez kasków. Popieram! Specjalne prawa dla odrębnych. Szerokiej drogi! 

        Ponieważ nad Wisłą totalne ojkofoby też tworzą odrębną kasty (sitwę?) możnaby przynajmniej przywódców obdarować tudzież specjalnymi przywilejami. Nie chodzi o motocykle, bo oni jeżdżą wypasionymi limuzynami: Tylko czasem dla fasonu – że to niby nie kopcą – rowerami. A nawet - choć niezbyt często - poruszają się wśród plebsu per pedes. Rządzący mogą pokazać, że nie są żadną dyktaturą. Przeciwnie, chcą wprowadzić dla bonzów opozycji specjalną dobrą zmianę. Otóż, poruszający się na piechotę i rowerzyści totalniacy, ale tylko ścisła wierchuszka, zwolniona będzie zupełnie z obowiązku przestrzegania przepisów ruchu drogowego! Obywatele są karani (police brutality) za przekraczanie skrzyżowanie na czerwonym świetle. To nie będzie obowiązywać opozycyjnych elit. Przeciwnie, powinni być do tego zachęcani, aby wszędzie maszerować swobodnie i dziarsko. Co za ulga, na przykład, dla bonzów SLD! Czerwony to przecież ich kolor. Schetyna też robi się coraz bardziej lewoskrętny. Partia Korwina też żadnych restrykcji nie uznaje. To byłoby szczere wyciągnięcie ręki do tak niesłusznie zagniewanych na PiS opozycjonistów. Oczywiście, muszą być znaki rozpoznawcze. Kon – sty – tu – cja trzymana nad głową, albo szalik w kolorach tęczy (spec dla Biedronia i jemu podobnych). Dla pań może druciany wieszak? Odpowiednio zakrzywiony. Mały gest przyjaźni w stronę ojkofobów, przywódców opozycji – a jaki szczery! 

        Okularnik pomarańczowy z orkiestry woła „Róbta co chceta” elito! Od dawna stawiacie się ponad prawem, więc władza , prawo do nieprzestrzegania prawa daje wam ręką Prawa i Sprawiedliwości - w pełni sprawiedliwie. Zasługujecie! Aha, nowe zasady tej dobrej dla was zmiany obejmują te swobodne przekraczanie ruchliwych (szczególnie tych) ulic w dowolnym miejscu. Niech na skrzyżowaniach wystaje plebs. Śmiało! PiS zawsze chciał spokoju i porządku, bo jest przeciw podziałom rodaków. To byłby gest we właściwym kierunku z niewątpliwymi konsekwencjami. Uspokajanie nastrojów, a przecież o to nam wszystkim chodzi! Ważne są tzw. godziny szczytu, bo wtedy będziecie drodzy totalniacy mogli najlepiej zwracać na siebie uwagę. Pijar doskonały! Ochoczo, bo wybory tuż tuż. 

        Toronto październik 2018 

Ostojan 

P.S. Ruch, bieganie po ulicach hartuje ciało i ducha. Pomaga też wyrabianiu szybkiego refleksu, (bo jak nie?) – co w polityce pomaga.

Opublikowano w Teksty
piątek, 19 październik 2018 08:58

Pora poszukać rezerwatu

Przez miniony tydzień wyobraźnia społeczna Kanady spowita była marihuanowym dymem. Nasze wymóżdżone „dzieci kwiaty” doprowadziły wreszcie do legalizacji ziela. Cóż, wszyscy będziemy za to płacić, no ale na razie mówi się że to dochodowy biznes i przyniesie bardzo dużo wpływów podatkowych.


Zapraszamy do wspierania naszej działalności!

        Powiem szczerze, że nie mam problemów z narkotykami i drażnią mnie zakazy palenia papierosów nawet w miejscach wydzielonych. Kocham wolność - jeśli ktoś się chce czymś truć i zabijać to zawsze znajdzie drogę, ale niekoniecznie musi to być droga legalna czy też niekoniecznie państwo powinno ludzi na nią zapraszać. 

        Jeśli społeczeństwo jest dojrzałe, a ludzie wychowani ku odpowiedzialności, to nawet jeśli w aptece można kupić bez recepty  morfinę, heroinę, kokainę czy inne trucizny, to i tak nie będzie to miało złego wpływu. Jeśli natomiast społeczeństwo zostało celowo zinfantylizowane, oduczone od odpowiedzialności, wyzute z tradycyjnych wartości, a teraz jeszcze popchnięte w stronę upodlenia, no to niedługo będziemy mieli wspólnie problem społeczny do rozwiązania. 

        Oczywiście, można argumentować że ten problem społeczny (narkotyki) jest już dzisiaj, tylko właśnie zarabiają dilerzy, a tak to będzie zarabiał „podatnik”.

        Narkotyki relaksujące są cicho lansowane przez elitę globalną. Dlaczego? Dlatego że ludzie mogą się w ten sposób wyluzować, rozładować, pozbawić frustracji - słowem wszystko odbywa się przyjemnie i odbiera ochotę buntu.

        Zauważył to już dawno temu Aldous Huxley, u którego w szczęśliwym totalitaryzmie nowego wspaniałego świata dominowała „soma”.  Narkotyk posiadający „wszystkie zalety religii oraz alkoholu bez żadnych złych stron obydwu” - jak wyjaśniał jeden z bohaterów. Soma pozwalała żeglować w szczęściu na niby, a także ograniczała długość życia do ok. 55 lat, co z punktu widzenia systemu było bardzo pożądane. 

        Co ciekawe, nasz obecny system, który z taką zaciętością zwalcza palenie tytoniu, jakoś zupełnie nie ma problemu z lansowaniem palenia marihuany w skrętach bez filtra tak, jakby substancje smoliste i inne trucizny zawarte w takim skręconym papierosie szkodziły przy marihuanie mniej. W Nowym Brunszwiku władze posunęły się nawet do tego by organizować kursy robienia skręta. Tu mógłbym nawet być instruktorem, jako że kręcenia papierosów nauczyłem się w stanie wojennym, kiedy to obowiązywał system kartkowy. 

        Poważnie zaś mówiąc papierosy nie wprowadzały w stan nirvany, lecz przeciwnie, zaostrzały koncentrację i pozwalały dostrzegać niewygodę bytowania. 

        Marihuana - jak wszystko - ma oczywiście swoje dobre i złe strony. Te dobre powinny być właśnie używane w medycynie i kontrolowane. Złych jest całe multum, bo oprócz tych, którzy przez marihuanę przeszli i nic im złego nie zrobiła, są i tacy, którzy przez nią stracili życie; może nie zawsze dosłownie, ale po prostu przetracili. 

        Najgorsze jest zaś to, że jak podejrzewam, za kilka lat  cwani adwokaci będą otwierali pozwy klasowe przeciwko prowincji i federacji za to że nie było odpowiednich ostrzeżeń etc. Za zło, które marihuana wyrządzi, zwłaszcza ludziom młodym, zapłacimy wszyscy w swoich podatkach. 

        Jak powiedziałem, w normalnym społeczeństwie ludzi odpowiedzialnych być może byłoby to dobre posunięcie, w naszym społeczeństwie coraz bardziej zidiociałym jest to jeden z elementów  szerzenia jeszcze większego zidiocenia. 

        A jakimi jesteśmy już idiotami najlepiej widać po kanałach ASMR dostępnych na YouTubie, gdzie lansuje się relaksujące „białe” dźwięki, jak na przykład odgłos suszarki do suszenia włosów włączonej przez 3 h. Ile ludzi oglądało  filmik z włączoną suszarką? A tak prawie 14 mln. Czy można mieć jeszcze jakieś wątpliwości że doczekaliśmy społeczeństwa nowego typu? Czas rozejrzeć się za rezerwatami dla „dzikich”.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor

        Chodzi o Kanadę, bo Toronto to centrum Ontario, a Ontario to centrum Kanady.

Kontekst kanadyjski 

        Kanadyjska polityka od lat 60-tych miała wybitnych liderów, takich jak Diefenbaker, Trudeau, Mulroney, Chretien i Harper, którzy niezmiennie kończyli swoje kadencje poważnymi szkodami dla ich własnych partii.

        Trzech z tych przywódców popełniło również ciężkie błędy polityczne pod koniec swych rządów: Diefenbaker zniszczył wiodący na świecie program samolotów myśliwskich, Mulroney wprowadził zmieniający na gorsze Kanadę podatek GST, Harper przyjął zabójcze dla branży samochodowej Ontario tzw. partnerstwo transpacyficzne (Trans-Pacific-Partnership).  

Kontekst ontaryjski 

Partia Postepowo-Konserwatywna (PC) rządziła konserwatywnie w Ontario od 1943 roku przez 42 lata, aż do 1985 roku. Ostatni premier Bill Davis rządził przez 14 lat tak dobrze, jak nikt przed lub po nim, lecz pozostawił po sobie próżnię przywództwa i nie było nikogo do kontynuacji wielkich sukcesów PC. PC zawaliła się i jej szczątki dryfując w lewo nie przyniosły nic pozytywnego do 2018 roku. 

        Pogarszanie się Ontario w 4 latach socjalistycznych rządów NDP kontynuowała fatalna próba imitacji amerykańskiego neokonserwatyzmu przez PC rząd Harrisa. Zniszczył on między innymi najlepszy w Ameryce Północnej przemysł generacji energii elektrycznej, przy okazji dodając 4 miliardy dolarów do długu Ontario. 

        15-letnie rządy Partii Liberalnej po Harrisie nigdy nie zostały zagrożone przez beztreściową PC z dwoma beznadziejnie słabymi przywódcami (Tory i Hudak), Tory przegrał po dodaniu do swego miernego programu szaleństwo publicznego finansowanie wszystkich religijnych systemów szkolnych. Hudak popełnił polityczne samobójstwo koronując swój jałowy program obietnicą likwidacji 100 000 rządowych miejsc pracy. 

        15-letnie rządy Partii Liberalnej, z przyzwoleniem PC and NDP, przyniosły różnorodność wątpliwych, często ukrytych dotacji, fundacji i programów, ustawodawstwo dotyczące nowych norm moralnych, mowy nienawiści, prawnie egzekwowanej mowy, pozalegalnego-przyspieszonego “specjalnego systemu sprawiedliwości” - równolegle do legalnego systemu prawnego, plagi wiatraków, a przede wszystkim niezmiennie rosnącej mieszanki podstępnych i ukrytych podatków. Od 2016 r. zarówno gospodarka kanadyjska, jak i Ontario, np. PKB i zatrudnienie zaczęły zmniejszać się, coraz znaczniej pozostając w tyle za Ameryka. 

        Doug Ford poddał PC, cytując Stanisława Michalkiewicza „kuracji przeczyszczającej”. Po tej kuracji czyli przenicowaniu wierchuszki partii, nareszcie konserwatywna PC przedstawiła konkretny program kompletnej zmiany, zdobywając wyborców i rząd Ontario, i ruszyła do natychmiastowej realizacji. 

O co chodzi?

        Chodzi o wybór pomiędzy Nowym, a Starym dla Toronto, Ontario i Kanady. Chodzi o Kanadę, bo Toronto to centrum Ontario, a Ontario to centrum Kanady. Po prostu Nowe Toronto pomoże Nowemu Ontario i pomoże w zmianie Starej Kanady na Nową Kanadę. Jak wolisz to co było, głosuj na Stare Toronto, by hamowało Nowe Ontario i podtrzymywało Starą Kanadę. 

        W moim okręgu wyborczym mamy przechlapane, prowadzi dwóch super-fanatyków Starego Toronto, Matlow i Mihevc, ten ostatni jest publicznie popierany przez faworyta na burmistrza Toronto, super-fanatyka Starego Toronto, “czerwonego torysa” Torego...

        Jan Jekiełek

Opublikowano w Teksty
piątek, 19 październik 2018 08:18

Nieznośny wrak Tupolewa

farmusW zeszłym tygodniu napisałam o ‘Nieznośnej lekkości katastrof samolotowych’ podkreślając, że łatwo idą one w zapomnienie, i przez to są lekkie. Może bardziej precyzyjne byłoby tutaj określenie, że niektórzy chcą, żeby poszły one w zapomnienie. Tak było z katastrofą lotniczą, gdzie nad Gibraltarem zginął w 1943  roku generał Władysław Sikorski – Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych i premier Rządu na Uchodźstwie podczas 2-giej Wojny. Tak było z katastrofą wojskowego samolotu CASA C-295 M, która wydarzyła się 23 stycznia 2008 i w której zginęli oficerowie sił powietrznych wracający z konferencji dotyczącej (nomen omen) bezpieczeństwa lotów sił powietrznych RP. W tej katastrofie zginęła śmietanka polskich dowódców powietrznych, większość już szkolona w ramach NATO, między innymi na lotniskowcach w Norfolk, Virginia. No i do dzisiaj niewyjaśniona Katastrofa Smoleńska z kwietnia 2010,  w której śmierć poniosło 96 osób łącznie z parą prezydencką Marią i Lechem Kaczyńskimi i ostatnim prezydentem RP na uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim. Ta katastrofa przeszła do historii jako przykład gmatwania śledztwa po to, aby nie dopuścić do prawdy. Najbardziej naiwna było pierwotna wersja o złamanej brzozie, która przewróciła samolot. Do dzisiaj chodzą po ziemi (torontońskiej też)  członkowie tej sekty, którzy z pianą na ustach atakują tych co w złamaną brzozę nigdy nie wierzyli - na przykład mnie. Do dzisiaj w internecie w encyklopedii wiki, podaną przyczyną katastrofy jest błąd załogi, która zeszła za nisko. Nie wierzycie, to sprawdźcie. Więc chodziło mi o to aby podkreślić, żebyśmy się na tę lekkość katastrof nie zgadzali, bo one nie są wcale lekkie. Słowa ‘nieznośna’ tłumaczyć nie muszę. 

Skąd to się wzięło?

        W 1982 roku czeski pisarz Milan Kundera napisał książkę ‘Nieznośna lekkość bytu’ (po czesku ‘Nesnesitelná lehkost bytí’). Książkę wydano w tłumaczeniu na język francuski w 1984 we Francji, a w 1985 w Kanadzie. Pierwsze wydanie w języku czeskim było także w 1985 w Kanadzie (w emigracyjnym wydawnictwie ‘68 Publishers, które prowadził  Josef Škvorecký ). W tym samym roku ukazało się pierwsze polskie wydanie, w przekładzie Agnieszki Holland. W Czechach książka została wydana dopiero w 2006. W 1988 roku powstał w Stanach film na bazie tej książki  ‘The Unbearable Lightness of Being’.   I książka i film warte są przypomnienia. Szczególnie polecam tym, którzy lubią Złotą Pragę, i lubią filmy historyczne. Wiosna Praska 1968 to historia. A przesłanie jest takie, że z zatratą znaczenia bytu, jego lekkość staje się nieznośna. A my przyzwalając na zapomnienie przyczyniamy się do nadania lekkości tym ważnym dla nas jako narodu katastrofom. One niekorzystnie dla nas zmieniły bieg historii. 

        Rezolucja Rady Europejskiej w sprawie zwrotu prez Rosję wraku TU-154 do Polski.

        Jak to często bywa, poleciały pod moim adresem gromy, że ja znów o tej złamanej brzozie. Jeszcze nie zdążyłam piłeczki odbić. a tu zabłysnął promyczek słońca w moim bardzo już jesiennym oknie, przy którym piszę. Otóż, Rada Europejska jednogłośnie przegłosowała rezolucję, że Rosja musi oddać Polsce wrak. Moja radość była równa tej posła PIS-u Dominika Tarczyńskiego, od którego się o tym dowiedziałam. No nie, nie jestem aż tak naiwna, żeby wierzyć, że Rosja odda nam wrak na mocy tej rezolucji. Zresztą mają  cały rok na wykonanie. Siła tej rezolucji ma inny wymiar, co najmniej podwójny. 

        Po pierwsze jest to rezolucja Rady Europejskiej, czyli wspólny głos UE. Tym samym przechodzi do historii Rady Europejskiej i Unii Europejskiej. Nie jest to tylko głos Polaków. Jest to pierwszy międzynarodowy dokument wzywający Rosję do zwrócenia wraku. A tym samym uznający, że wrak powinien być dawno zwrócony. Projekt rezolucji jest oparty na Konwencji Chicagowskiej, zgodnie z którą od państwa, w którym doszło do wypadku, wymaga się zwrotu wraku oraz innych materiałów dowodowych państwu które jest właścicielem samolotu. 

        Po drugie rezolucja została świetnie przygotowana prawnie i zgłoszona przez holenderskiego posła. To wszystko świadczy o dużym politycznym wyrobieniu. I były na to przeznaczone pieniądze - prawnicy nie robią ekspertyz w czynie społecznym. O tym wszystkim, czyli kto stał za kulisami jeszcze nie wiem, ale postaram się dowiedzieć. Za to nasz MSZ jąka się, bo nie wie co z tą rezolucją zrobić. Projekt rezolucji został oparty na raporcie posła Pietera Omtzigta z Holandii, który opracował go na postawie opinii dwóch ekspertów prawa międzynarodowego - Timothy Brymera z Wielkiej Brytanii i Pablo Mendesa de Leona z Hiszpanii. Niestety rezolucja nie wspomina nic o czarnych skrzynkach. Jak było do przewidzenia europosłowie z PO byli nieobecni podczas głosowania nad rezolucją. I o tym też pamiętajcie, i przypomnijcie swoim znajomym i rodzinie w Polsce, żeby nie wybierali anty Polaków do Parlementu Europejskiego.  

Alicja Farmus 

Opublikowano w Teksty
piątek, 19 październik 2018 08:14

Konkurs z kretynizmem prawniczym w tle

michalkiewiczJuż tylko dni i godziny dzielą nas od rozpoczęcia konkursu na obsadzenie około 50 tysięcy synekur, zwanego elegancko wyborami do samorządów terytorialnych. 

Zapraszamy do wspierania naszej działalności!

        Funkcjonują one na trzech poziomach. Pierwszy poziom, to gminy wiejskie i miejskie, które zostały utworzone w ramach reformy samorządowej w 1990 roku. Za pierwszej komuny bowiem żadnych samorządów terytorialnych nie było, tylko tak zwane „rady narodowe”. Obowiązywała bowiem teoria jednolitej władzy państwowej, za którą to elegancką nazwą kryła się dyktatura PZPR, od lat 80-tych wyparta przez dyktaturę wywiadu wojskowego. Te „rady narodowe”, podobnie jak ówczesne przedsiębiorstwa, wykonywały „uprawnienia płynące z własności państwowej” - bo właścicielem wszystkiego było „państwo”. 

        Rewolucyjny charakter reformy samorządowej z 1990 roku polegał na częściowej „komunalizacji mienia państwowego”, to znaczy – na przekazaniu samorządom gminnym części dotychczasowej własności państwowej. Powstała w ten sposób własność samorządowa, odrębna od państwowej, co miało również swoje – jak powiada Kukuniek - „plusy ujemne”. 

        Oto w odpowiedzi na  próby wykorzystywania przez Niemcy niejasności w stosunkach własnościowych na Ziemiach Zachodnich i Północnych z inicjatywy UPR i innych ugrupowań prawicowych, zaczęły powstawać stowarzyszenia użytkowników wieczystych, domagające się zamiany dotychczasowego użytkowania wieczystego na prawo własności. W rezultacie we wrześniu 1997 roku Sejm, z inicjatywy nieżyjącego już posła Jerzego Eysymontta, uchwalił stosowną ustawę. Jednak urząd gminy w Namysłowie na Opolszczyźnie zaskarżył tę ustawę do Trybunału Konstytucyjnego podnosząc, że Sejm może sobie dowolnie rozporządzać własnością państwową, ale nie samorządową. Trybunał uznał zasadność tej argumentacji i w rezultacie na tzw. Ziemiach Odzyskanych nadal trwał stan tymczasowości, wykorzystywany m.in. przez panią Erykę Steinbach, za aprobatą niemieckich władz. 

   W następstwie wyborów jesienią 1997 roku władzę objęła koalicja Akcji Wyborczej ”Solidarność” - Unia Wolności, a na czele rządu stanął „charyzmatyczny” premier Jerzy Buzek. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek przeforsował cztery wiekopomne reformy, między innymi – reformę samorządową, która polegała na utworzeniu dwóch dodatkowych szczebli samorządu: powiatowego i wojewódzkiego. Wraz z innymi wiekopomnymi reformami, doprowadziła ona do skokowego wzrostu liczby synekur w sektorze publicznym i skokowego wzrostu kosztów funkcjonowania państwa, mniej więcej o 100 mld złotych rocznie. Mówiąc entre nous, te dwa dodatkowe szczeble samorządowe powstały wyłącznie z powodów socjalnych. Rzecz w tym, że administrująca naszym nieszczęśliwym krajem w latach 1993-1997 koalicja SLD-PSL dokonała tzw. „zawłaszczenia państwa”, to znaczy – obsadzenia wszystkich synekur w sektorze publicznym członkami swego zaplecza politycznego i to z takimi gwarancjami, że nie mogła im zaszkodzić nawet zmiana rządu. Toteż dla ekipy AWS- UW nie pozostawało nic innego, jak wprawić w organizm Rzeczypospolitej mnóstwa dodatkowych klamek, na których mogliby się uwiesić członkowie zaplecza politycznego obydwu formacji. I tak już zostało, toteż o synekury, to znaczy pardon – nie o żadne „synekury”, tylko możliwość poświęcenia się dla Polski i dla „mieszkańców” - bo dla „obywateli” będą poświęcać się kandydaci na Umiłowanych Przywódców dopiero w roku przyszłym, kiedy odbędą się wybory parlamentarne – więc poświęcić się dla Polski i dla mieszkańców w charakterze radnych zapragnęło prawie 185 tysięcy obywateli, a prawie 7 tysięcy – w charakterze wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Taki konkurs, to nie żarty, bo od jego wyników zależy nie tylko osobisty los pretendentów, ich rodzin i przyjaciół, ale również szanse partii politycznych w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, w których samorządy stanowią aparat wyborczy. 

        Toteż emocje wokół wyborów są tak samo duże, jak przy parlamentarnych, a może nawet większe, bo dotyczą znacznie większego grona pretendentów. Owszem – samorządy nie stwarzają  tylu okazji do wydobycia się z ubóstwa, jak uczestnictwo we władzach centralnych, ale czasy są takie, że nie ma co grymasić. Toteż sytuacja polityczna i emocjonalna przypomina nieco anegdotkę, jak to w synagodze modlili się Żydzi. Jeden wydzierał się w niebogłosy, zaklinając Najwyższego, by sprawił mu 500 dolarów. Jego wrzaski coraz bardziej przeszkadzały pozostałym, toteż w pewnym momencie jeden z nich podszedł do krzykacza i powiada: masz tu 500 dolarów i się wynoś, bo my się tu modlimy o znacznie większe pieniądze!   

        Tymczasem w kraju narasta polityczna wojna, w której na pierwszą linię frontu przeciwko rządowi zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Przez kogo rzuceni? Aaaa, to tajemnica, w obliczu której jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy! Ja na przykład domyślam się, że przez niemiecką BND, bo przyczyną tej politycznej wojny jest niemieckie pragnienie odzyskania w Polsce wpływów utraconych wskutek powrotu USA do aktywnej polityki w naszym zakątku Europy, w następstwie czego Polska spod kurateli strategicznych partnerów ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską. 

        Praworządność jest tylko pretekstem, ale skoro Niemcy zdecydowały się na taki pretekst, to rzeczą naturalną jest, że mięsem armatnim staną się niezawiśli sędziowie. Toteż uwijaja się oni jak w ukropie, śląc do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości „pytania prejudycjalne”, czy są niezawiśli i w ogóle – czy jeszcze są sędziami. Pewne zawirowanie pojawiło się wskutek wycofania przez ZUS w Jaśle zażalenia, które sprytni sędziowie SN wykorzystali jako pretekst do postawienia owych pytań. Toteż niezawisły Sąd Najwyższy „orzekł”, że ZUS w Jaśle nie miał prawa wycofywać swego zażalenia. 

        Przypomina to trochę procedurę wyboru atamana koszowego na Siczy Zaporoskiej. Kiedy kandydat wahał się, czy przyjąć godność, zniecierpliwieni wyborcy  krzyczeli: „przyjmuj zaszczyt, psi synu, a nie – to w gardło wepchniemy!”

        Wszystko to zaś stanowi tylko tło dla skargi, jaką przeciwko Polsce wniosła do luksemburskiego Trybunału Komisja Europejska, kierowana przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa. Toteż minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego o orzeczenie, czy artykuł traktatu lizbońskiego, pozwalający na kierowanie „pytań prejudycjalnych” nie jest aby sprzeczny z polską konstytucją. Nietrudno się domyślić, co Trybunał Konstytucyjny orzeknie, toteż w środowisku europejsów podniosły się trwożne głosy, że jest to wstęp do „polexitu”. 

        Pan premier Morawiecki, który od Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego otrzymał był misję „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską powiedział jednak, że inicjatywa ministra Ziobry była z nim „uzgodniona”, a w tej sytuacji wydaje się, że obawy europejsów są przesadzone. 

        W ramach przekomarzania się z niezawisłymi sędziami pan prezydent Duda właśnie mianował 27 nowych sędziów Sądu Najwyższego na podstawie przepisów ustawy, o której Sąd Najwyższy twierdzi, że ją „pytaniami prejudycjalnymi” wziął i „zawiesił”. 

        Widzimy, że w ramach walki o praworządność kretynizm prawniczy rozwija się niczym „grzyb trujący i pokrzywa”, no ale takie jest prawo puszczy.

Stanisław Michalkiewicz   

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 12 październik 2018 08:48

Nie rozumiem ludzi, którzy odrzucają polskość

Bernard Margueritte (ur. 18 maja 1938 w Paryżu) – francuski dziennikarz i publicysta związany z Polską. Prezes International Communications Forum, które zajmuje się problematyką mediów . W latach 1966-1970 był korespondentem prasowym Le Monde w Polsce, jednak w 1971 został zmuszony przez władze PRL do jej opuszczenia. W 1977, po okresie pracy na Uniwersytecie Harvarda, Margueritte powrócił do Polski jako korespondent francuskich mediów. Z żoną, architektem, mają syna Eryka (ur. 1979), oficera armii francuskiej (pilot śmigłowca), oraz córkę Joannę (ur. 1986), która przebywa w USA na studiach.

Andrzej Kumor: Jest mi niesamowicie miło, że Pan się zgodził na wywiad; jest pan jest dla mnie postacią, która zawsze kojarzyć mi się będzie z konferencjami Jerzego Urbana, który dementował rzeczy, o których Pan pisał. Z drugiej strony, nie wiem też czy jest Pan Polakiem pochodzenia francuskiego? Czy Francuzem mieszkającym w Polsce? Jak to jest? 

Bernard Margueritte: Jeszcze nie doszedłem do tego, żeby zostać Polakiem, ale mam nadzieję, że dojdzie. To jest powołanie mojego życia; moje życie jest długim marszem ku polskości. 

        - Co takiego jest w polskości atrakcyjne? Przecież to jest kraj, który został pobity podczas II wojny światowej, który spotkała katastrofa; 30% inteligencji zginęło; cały czas odwołujemy się do jakichś mitów, literatury która  nie ma odniesienia do dzisiejszej rzeczywistości. Jak Pan ocenia Polaków? 

        - Broń Boże nie jestem od oceniania nikogo, szczególnie Polaków nie oceniam, ja ich tylko podziwiam. 

        I to zaczęło się normalną drogą; moja droga ku polskości szła przez dziewczynę, a potem moją żonę. Jesteśmy małżeństwem już 51 lat, a znamy się jeszcze dłużej. 

        Więc jest to bardzo dobra droga najpierw kochać Polkę, a potem Polskę, to jest dobry sposób poznania polskości z bliska. 

        To wszystko, o czym pan mówił, to jest bardzo ważne, poniekąd smutne, bo wydaje mi się, że Polska jest podzielona, ale nie według linii podziałów politycznych, koncepcji gospodarczych, tylko właśnie według tego, jaki jest stosunek do polskości. 

        Z jednej strony są tacy, dla których polskość to jest pasmo przeróżnych klęsk i tragedii, jak to niejaki pan Tusk powiedział, że kiedy słyszy słowo „polskość” to, że chce od tego odejść, od polskości, że to jest taki ciężar, którego nie chce nieść. 

        I nie tylko on; inni zacni ludzie, jak na przykład, profesor Geremek, to też są osoby, które zauważają, że historia Polski to jest pasmo tragedii, porażek, co uważają, że wszystko, co jest gdzie indziej jest lepsze. 

        To nie jest nowe nastawienie, bo nawet komuniści też mieli podobne. Tylko oni patrzyli na Moskwę i tam był Wielki Brat, który miał poprowadzić Polskę.

         - A może to jest jeszcze wcześniej, bo przecież wieszcz mówił, byłaś papugą narodów... 

        - Tak, to ludzie, którzy odrzucali wszelki patriotyzm i w zamian  chcieli mieć kosmopolityczną wizję. I widzieliśmy to między innymi u tych, którzy uważają, że Europa Zachodnia, no to jest dopiero to! Taką mają wizję nowoczesności i Polska - ich zdaniem - powinna dążyć jak najszybciej do przyjmowania tych wszystkich  wzorców zachodnich. 

        To jest jeden trend. Ale na szczęście jest i drugi, że Polacy powinni być dumni z siebie, nie tylko z historii. Demokracja szlachecka była jednak bardzo zaawansowane, jak na tamte czasy. Pierwsza konstytucja europejska była w Polsce,   II Rzeczpospolita potrafiła w tak krótkim czasie odbudować państwo, że potrafiła nawet pokonać bolszewików.

        - Co jest atrakcyjnego w Polakach? Fantazja? 

        - Mnie chodzi o co innego, wymieniam takie historyczne momenty, na przykład też II wojna światowa, wspaniała postawa... Wszystkie te rzeczy pokazują, że Polacy powinni być dumni z siebie. 

        A jako Francuz wiem, że Europa Zachodnia jest w stanie jakiejś duchowej śmierci klinicznej, że nie ma entuzjazmu, nie ma wizji, nie bardzo wiemy co chcemy, co będzie jutro... 

        - Dlaczego stawia Pan taką diagnozę? 

         - To nie jest moja diagnoza, to jest diagnoza świętego Jana Pawła II, który w 2005 r. w książce „Pamięć i tożsamość” napisał, że kraje Europy zachodniej są na etapie post-tożsamości, czyli po prostu utraciły swoją tożsamość. Już nie mają tożsamości, nie wiedzą dokąd iść. 

        Natomiast, paradoksalnie, kraje Europy Środkowej w walce z komuna się hartowały i uratowały swoją duszę, swoją identity. I wobec tego - pisze tam papież - groźba dla Europy centralnej, to właśnie powielać teraz te wzorce z Europy zachodniej, która się już zagubiła. 

        - Ale ta Europa Zachodnia właśnie Polskę krytykuje i uważa za kulę u nogi postępu, który sama lansuje. 

        - To jest normalne, bo rzeczywiście widzi w Polsce to zagrożenie. 

        Ja to dostrzegłem, wie pan, bardzo szybko. Czasem jestem trochę naiwny, więc w 1989, kiedy - no można myśleć różnie na temat „okrągłego stołu” - ale jednak zaczął się wtedy okres niepodległości Polski – tak się wtedy wydawało –  miałem rozmowę z ważnym politykiem francuskim i pełen wiary w przyszłość powiedziałem, teraz, w końcu „Solidarność” wygrała i zaczyna się nowy etap, nie tylko dla Polski, nie tylko dla Europy nawet, ale dla całego świata, bo ta wizja Jana Pawła II może wreszcie zostać zrealizowana. 

        On popatrzył się na mnie, jak na debila i stwierdził, panie Bernardzie, pan żartuje, przecież ta „Solidarność” to było narzędzie w walce z komuną, ale tak naprawdę, to jest jeszcze gorsza, my tu nie chcemy czegoś takiego.

        Bo co to była „Solidarność”? To było uosobienie - można powiedzieć - nauki Jana Pawła II. Ja tam spędziłem prawie 6 tygodni, spałem w tych stoczniach... 

        - No właśnie był Pan w Polsce na Wybrzeżu i w 70. roku i w latach 80. i widział to Pan bezpośrednio... 

        To z 80. roku, to we mnie pozostaje, śnię o tym czasem, o tych młodych robotnikach, zresztą moja książka jest im dedykowana... 

         Oni mieli naukę Jana Pawła II w sercu, oni się modlili na kolanach i pragnęli, aby wreszcie budować „cywilizację miłości”. A co to jest? To nie jest ani na lewo, ani na prawo to jest na zupełnie innym poziomie. 

        Zresztą Ojciec Święty też napisał, że nauka społeczna Kościoła nie ma nic wspólnego ani z liberalizmem, kapitalizmem, ani z kolektywizmem marksistowskim i nie chce szukać trzeciej drogi między nimi, tylko jest na innej płaszczyźnie, innym poziomie. To jest już metapolityka. 

        To jest po prostu chęć, żeby wszystko było oparte na afirmacji godności osoby ludzkiej w każdym wymiarze, czyli w wymiarach, gospodarczym, społecznym, ale również i duchowym. To było coś nowego. 

        A ten człowiek mi wtedy mówi, no proszę pana, nikt tego tak nie traktuje. 

        - Nie chce Pan wymienić nazwiska tego polityka? 

        - Nie, nie powiem. 

        Zachód był w panice, że przykład „Solidarności” mógłby się rozszerzyć bo to byłoby zagrożenie. Co mamy w tej chwili w Europie, mamy taką tendencję neoliberalną, że bogaci stają się coraz bogatsi.

        - Ale w Polsce to było jeszcze gorzej niż ta tendencja, to był kapitalizm rodem z XIX wieku... Ci robotnicy, którzy - jak Pan mówił - mieli tego Jana Pawła II w sercu, to przecież dla nich to był szok, że tracili zakłady, że je sprzedawano i wyrzucano ich z pracy... 

        Absolutnie i powiem panu, że wówczas, w 1993, po raz czwarty chyba byłem fellow na Harvardzie i prowadziłem właśnie rozmowę ze słynnym ekonomistą, prawdopodobnie najlepszym ekonomistą XX wieku czyli Kenethem Galbraithem. I profesor Galbraith – bo to też jest zabawne, że ludzie czy to we Francji czy gdzie indziej, kiedy mnie widzą pytają, „a co tam u ciebie w Polsce?”. I on też mówi do mnie; ale co wy tam w tej Polsce robicie?! Jaki kapitalizm tam wprowadzacie?! To my, w Stanach Zjednoczonych nigdy byśmy nie zaakceptowali czegoś takiego, to jest dziki kapitalizm, dziewiętnastowieczny. To było zabawne, bo ja mówię, no tak panie profesorze, ale to pański uczeń Jeffrey Sachs to wprowadza.

         I Galbraith miał na to bardzo miłą odpowiedź - tego nie zapomnę - bo powiedział: Jeffrey is a nice boy, he will grow up; sympatyczny chłopczyk, jeszcze dorośnie.

         Sachs - on był tym przedstawicielem sił zachodnich, który dbał o to, żeby broń Boże ta autentyczna solidarność nie zatriumfowała. 

        Potem Jeffrey Sachs się zmienił, bo teraz robi zupełnie co innego, w Ameryce Łacińskiej. Rzeczywiście, dojrzał, tak jak Galbraith przewidywał, ale za późno dla Polski. To, co robili z Balcerowiczem to była tragedia. Muszę to powiedzieć, bo tak odczuwam to po prostu nie tylko Solidarność została zdradzona, nie tylko nauka Jana Pawła II, ale został wprowadzony system rozwoju tylko biznesu i do tego poprzez korupcję. 

        - Nie kojarzy się to Panu z systemem kolonialnym? 

        - W ogóle panie redaktorze to nie ma powodu żebyśmy robili wywiad, bo pan może tak samo odpowiadać na te pytania jak ja. (śmiech)

        Rzeczywiście, wiedzieliśmy co się stało przez te lata, całe serie skandali, afer, tajemniczych samobójstw, rządy mafii ze wschodu, wyprowadzenie pieniędzy do zagranicznych kont bankowych, wyprzedawanie majątku narodowego; ponad 2/3 przemysłu polskiego oddane w ręce kapitału zagranicznego, 80% banków, 80% mediów. Czy w takiej sytuacji można powiedzieć, że kraj jest naprawdę niepodległy? 

        No więc to były dramatyczne momenty. I to jest też pewien cud, że jednak coś innego się rozpoczęło i nastąpiła zmiana; mam nadzieję że będzie dobra. Ta zmiana była bardzo potrzebna, bardzo korzystna. 

        Wiadomo że Adam Michnik powiedział że nie ma możliwości żeby coś się stało bo „mamy wszystko”, i prezydent Komorowski pijany musiałby przejechać zakonnicę... Ale tak to się stało. To jest cud Opatrzności jednak jest obecna i działa. I to był najwyższy czas, bo teraz dopiero jest proces ukrócenia tej korupcji. Od razu są skutki, rzeczy, które były niemożliwe, bo „nas na to nie stać”, no to są możliwe. Ten program prorodzinny, na przykład 500 +, a tymczasem dochód narodowy wzrośnie w tym roku ponad 4%, bezrobocie jest najmniejsze od nie wiem ilu lat. 

        To pokazuje, że nastawienie prospołeczne i etyczne idzie w parze z rozwojem gospodarczym. Nie tylko nie ma tutaj sprzeczności, ale to się wspiera. Więc te wszystkie rzeczy były źle widziane,  mówią nam, na przykład, że „Polska jest utrzymywana przez Europę Zachodnią”. Pan (niestety Francuz) prezydent Hollande powiedział te słynne słowa do byłej premier pani Szydło, „wy macie wartości, ale my mamy fundusze”. To taki pełny cynizm. 

        A przecież, to nie jest tak! Bo jak popatrzymy co się dzieje z funduszami europejskimi, które pewnie są potrzebne i fajnie że są, to widzimy że Polska dostaje teraz około 7 mld dol. rocznie, ale 70% tej sumy idzie do przedsiębiorstw zagranicznych, zachodnich, które są obecne w Polsce, czyli rykoszetem wraca. Poza tym, te firmy zachodnie pracujące w Polsce wysyłają co roku 10 mld euro bez podatku z powrotem do swojej centrali. 

        Rozmawiałem niedawno, zresztą mogę podać nazwisko, z prezesem Électricité de France czyli EDF, tam w Polsce z panem Doucerain i on mi mówi, proszę pana, dla nas Polska to była i jest prawdziwym Eldorado. 

        Myślę, że gdyby były na przykład sankcje przeciwko Polsce to pierwsze  byłyby dotknięte właśnie te firmy zachodnie, dlatego nie wierzę, że to nastąpi szybko, bo one będą się sprzeciwiać; bo wiedzą co jest grane i jaka jest rzeczywistość. 

        A co mamy; mamy „Europę Brukselską”, bo to nie jest nawet Unia Europejska, która po pierwsze, nie jest demokratyczna, bo ci wszyscy ludzie na czele są tam dokooptowani, nie są wybrani przez narody, oni prowadzą politykę neoliberalną, politykę tak zwanego nowoczesnego laicyzmu, czyli dla mnie, człowieka wierzącego, to jest coś okropnego, i widzą że tu jest Polska, która w dalszym ciągu jest krajem wierzącym i broni pryncypiów.

        Zresztą to były słowa świętego Jana Pawła II, jako kierunek dla Polski połączyć zasady wolnego rynku z „Solidarnością”. Ale taka koncepcja wolny rynek + „Solidarność” i wraz z „Solidarnością”, to jest absolutnie nie do przyjęcia w Brukseli w tym momencie. 

        Poza tym też afirmacja ojczyzny, afirmacja narodów... To, co się dzieje teraz i co jest dla mnie też fascynujące, co propaguje Viktor Orban, ale też przywódcy polscy, to jest wizja Europy (bo oni też są Europejczykami i nikt tam nie kwestionuje dążenia do utworzenia jednej Europy), Europy, która jest wierna swoim chrześcijańskim korzeniem; to jest po pierwsze; która dąży do poszanowania godności człowieka i do respektowania patriotycznej wizji poszczególnych narodów, co wcale nie przeszkadza być razem i działać razem; odwrotnie tylko, jeśli szanujemy się wzajemnie, możemy być razem i działać razem. 

        A co to jest za koncepcja? To jest, na przykład, koncepcja kiedyś generała de Gaulle’a, który mówił o Europie Ojczyzn. On mówił zawsze, że była Europa zachodu, środka i wschodu. Europa ojczyzn to właśnie jest ta Europa ojców założycieli Unii Europejskiej Schumana, Monneta, De Gasperi; oni też chcieli Europy chrześcijańskiej, społecznej, która szanuje poszczególne narody. 

        - Czy odwrócenie tej samobójczej tendencji dzisiejszej Europy, w świetle masowej nie regulowanej imigracji i walki z Europą ojczyzn, gdzie pewne instytucje zaczynają się walić pod naporem tej nowej kultury jest możliwe?

        - Ta polityka niekontrolowanej imigracji, bez reguł - pani Merkel się zagubiła) ta polityka była poniekąd konsekwencją tej polityki brukselskiej i berlińskiej skierowanej tylko na rozwój gospodarczy, rozwój biznesu, opartej wyłącznie na kryteriach materialistycznych. Merkel widziała, że Niemcy się wyludniają, że jest kryzys demograficzny i pomyślała, no nasz biznes potrzebuje rąk do pracy, których teraz nie mamy -  tragedia co będzie dalej, za 15 lat - a tutaj są ci, którzy chcą przyjść. Na co przyjdźcie! – Jesteśmy uratowani! I dopiero po jakimś czasie ona też zaczęła rozumieć, że to prowadzi donikąd, bo nie można zastępować jednego Niemca przez jednego muzułmanina bo zmienia się wtedy charakter kraju. 

        - Ma Pan nadzieję na odrodzenie się Europy zachodniej? 

        - Lubię hasła, bo hasła kierują nasze myślenie i podoba mi się hasło „aby Polska była Polską”, uważam że to jest bardzo ważne i bardzo aktualne i myślę, że jeżeli chcemy, aby Europa była Europą to najpierw rzeczywiście jest konieczne, aby do końca Polska była Polską. 

        I tak, jak Jan Paweł II to widział, nowy Duch, nowe natchnienie, nowy początek tej prawdziwej Europy, to może przyjść tylko z Polski, więc to że Bruksela atakuje, potępia to jest nieważne. Promyki nadziei to właśnie są jeszcze w tej Europie Wschodniej. To zależy od Was od Polaków gdziekolwiek się znajdujecie, bo ta polskość jest wszędzie. 

        -To może „od nas”, bo to Pan już do nas należy. 

        - O ja dziękuję bardzo, bo mam nadzieję, że przed śmiercią będę miał taki zaszczyt. Ja na to reaguję emocjonalnie. Pamiętam, miałem przyjemność i zaszczyt, przywilej, być przyjętym przez Ojca Świętego w Watykanie, w jego bibliotece. Zawsze rozmawialiśmy o mediach, co ta moja organizacja robi, ale bardzo szybko Ojciec Święty nie wytrzymał i pyta, ale jak pan redaktor widzi sytuację w kraju? On, właśnie w latach dziewięćdziesiątych bardzo się przejmował, że to odbiega od tego, co powinno było być. 

        Bardzo był zaniepokojony i mówił zawsze, też publicznie mówił, że się przejmuje, bo „to moja matka, ta ziemia”. 

        I tutaj mi dał do myślenia, bo wie pan co, to jest bardzo piękna wypowiedź, ale ja nie będę nigdy mógł powiedzieć, że się przejmuję, bo to moja ziemia, moją matką ta ziemia nigdy nie będzie.

        Ale to jest jednak moja żona, to są moje dzieci urodzone w Warszawie. Jeżeli nie urodziłem się na ziemi polskiej to spocznę na tej ziemi. Wydaje mi się, że to zobowiązuje do czegoś.

        To właśnie jest na tyle ważne dla mnie, że jeżeli są ludzie, którzy chcą uciekać od tej Polski, chcą odrzucić polskość, którzy chcą wyjechać do Brukseli czy bądź wie dokąd, to dla mnie to jest bolesne. Ja nie mogę tego zrozumieć, bo moje życie zawsze jakoś szło w przeciwnym kierunku, od ziemi francuskiej do Polski. 

        Dlaczego ktoś, kto miał zaszczyt urodzić się jako Polak może odrzucić polskość? Niech ktoś mi to wytłumaczy, ja nie mogę, nie potrafię tego zrozumieć, bo ja idę mozolnie ku polskości cały czas i widzę że właśnie nadzieja Europy w tej chwili, ona jest właśnie w Polsce.

        To jest coraz bardziej wyraźne i to zaczyna nawet odnosić skutki - powiedziałbym. 

        Wystarczy dzisiaj być we Francji, widzimy brak wiary, ludzie są niezadowoleni, nie mają perspektyw, nadziei, więc myślę, że to wszystko ta tendencja niedemokratyczna, biurokratyczna, probiznesowa się załamie. Już widzimy pierwsze oznaki i gdy Francuzi zaczną się bardziej rozglądać dookoła, to  tu jest inna koncepcja - to, co się dzieje w tej Polsce. 

        Korupcja jest zwalczana, jest coraz mniej pieniędzy wyprowadzanych do Szwajcarii czy gdziekolwiek, a z drugiej strony odkupujemy mozolnie banki, są  bardzo dobre wskaźniki gospodarcze, ekonomiczne i nawet 23 września to Polska została przyjęta do klubu krajów najbardziej rozwiniętych jako 26-ty kraj wysoko rozwinięty. 

        No to jak, gdzie jest nadzieja? Gdzie jest przykład? Gdzie jest Inspiracja? W Polsce ! 

        Ale Polacy muszą to też uznać, i to jest właśnie ten problem;  bo to jest wyzwanie; to jest ogromne wyzwanie, ale myślę że podołają.. 

        - Był Pan świadkiem historycznych polskich wydarzeń, był też pan z świadkiem rozczarowania, które nastąpiło w latach 90., jak Pan ocenia tych liderów „Solidarności”? Jak Pan ocenia Lecha Wałęsę? Czy mamy tutaj do czynienia ze zdradą? 

        - Do pewnego stopnia tak. O tym piszę w mojej książce, może odpowiedzi tam zawarte nie są wystarczające, ale są tam pewne odpowiedzi na te pytania. I to na ogół nie są łatwe odpowiedzi, bo na przykład, Wałęsę znałem długo i miałem szacunek dla niego, chociaż on mnie z jednej strony fascynował, ale z drugiej zaniepokoiło mnie to na początku - muszę powiedzieć - bo gdy przyjechałem do stoczni w Gdańsku w 80. roku, 14 sierpnia to pierwszą rzeczą, którą widziałem tam przed budynkiem BHP - tym słynnym budynkiem - okropną kłótnię między Wałęsą, a panem Gwiazdą, bo chwilę wcześniej Wałęsa ogłosił koniec strajku.

        Bo jeżeli zakładamy, że cały ten strajk był prowokacją, że zależało niektórym w aparacie bezpieczeństwa, w partii, czy nawet w Moskwie, aby się pozbyć pierwszego sekretarza, no to ktoś taki jak Wałęsa był bardzo przydatny i pierwsza faza tych strajków już by wystarczyła, żeby spowodować niepokój i można było z tym skończyć. To była właśnie sprawa pani Walentynowicz, jej powrotu do pracy, jakaś premia, to wszystko zostało załatwione i Wałęsa ogłosił koniec strajku. 

        A Gwiazda powiedział, że nie, że to dopiero się zaczyna, że nie możesz... I w tym momencie na szczęście przyszła delegacja innych zakładów Wybrzeża z transparentem „solidaryzujemy się”, wówczas Wałęsa nie mógł inaczej zareagować wrócił na salę, prawie nikogo już nie było, ale powiedział że nie ma końca - że strajk trwa. Już wówczas widać było że on jest chwiejny. 

        Cały ten ruch - może to pisałem - dla mnie „Solidarność” istniała od 14 sierpnia do 20 sierpnia.

         20 sierpnia to był moment, gdzie do stoczni przyjechali doradcy. Wówczas to ta cała autentyczna robotnicza i chrześcijańska tendencja zeszła na drugi plan i już były negocjacje polityczne. 

        Przecież pan Geremek, to wiadomo, zanim wyruszył z Warszawy to się spotkał z Gierkiem, zapytał się dokąd możemy naprawdę iść,  jeżeli nie chcemy interwencji sowieckiej czy Bóg wie co. To był początek końca, bo zamiarem tych ludzi było uzgodnić jakieś porozumienie między umiarkowanymi w partii, a umiarkowanymi w opozycji. To jest może też przykre, że Kościół poszedł na to i wspierał ten ruch, miał nadzieję, że będzie można budować jakiś system socjaldemokratyczny opierający się na Kościele - no i stąd tam był pan Mazowiecki, ale wiadomo było, że to się rozleciało z hukiem bardzo szybko więc to było złudzenie. 

        A co do Wałęsy, mój Boże to jest, jak z okrągłym stołem; ja nie wiem, co myśleć, bo z jednej strony pewnie nie byłoby „Solidarności”, gdyby ktoś taki, jak Wałęsa nie był na czele tego ruchu. On był takim wspaniałym przywódcą takiego ruchu, charyzmatycznym i on utożsamiany był z przywódcą tego ruchu, to nie ulega wątpliwości. 

        Nie ulega też wątpliwości, że od dłuższego czasu był cały czas w kontakcie z SB. Nawet kiedy był w Arłamowie i kiedy wychodził to są dokumenty słynne, jest nawet stenogram rozmowy z takim pułkownikiem, gdzie Wałęsa mówi, ja wam wszystko załatwiłem, przecież wyrzuciłem z tej Komisji Krajowej wszystkich, którzy się wam nie podobali. No to teraz bardzo proszę mi dać kogoś kto będzie mi w stanie powiedzieć, dokąd mogę się posunąć. Z drugiej strony, gdyby tak nie grał z SB to może, by nie doprowadził do zmian, więc to jest takie właściwie bardzo dramatyczne pytanie. 

        Tak samo jest ze okrągłym stołem, który był kompromisem rzeczywiście niespecjalnie godziwym, ale nastąpiło przejście do systemu, prawie demokratycznego bez rozlewu krwi, spokojnie. I tutaj pytanie natury filozoficznej czy lepiej - gdy mamy system, który nam się nie podoba - czy lepiej przejść na inny system przez rewolucję, wyrzucić wszystkich i zacząć od nowa, czy też iść przez ewolucję, która pozwala... 

         - Czy to w ogóle jest możliwe, czy elity władzy nie przejdą do nowego systemu? 

         - Tak, tak bo tutaj ci dyrektorzy firm państwowych za przysłowiową złotówkę stali się z dnia na dzień właścicielami i kapitalistami. I doskonale się porozumieli z częścią „Solidarności”, która poszła z nimi na układ, stworzył się ten układ pewnej elity „Solidarności” z elitą partyjną. 

        Widzimy dzisiaj w każdej dziedzinie konsekwencje tego. Między innymi i to jest najbardziej bolesne,  może najtrudniejsze do rozwiązania w systemie sprawiedliwości. Tam są ludzie, którzy wywodzą się z tamtego okresu, nawet jeżeli to są już ich dzieci, to dalej przenosi się ta cała koncepcja. 

        Widzieliśmy przed wyborem prezydenta Dudy przecież były takie orzeczenia sądowe dziwaczne, bardzo łagodne dla ludzi mafii, a surowe dla człowieka z ulicy, albo ta pani posłanka, która była na gorącym uczynku przyłapana jak bierze łapówkę, a później atakowany był ten, który ją chwycił za rękę, a nie ona. 

        Widać że coś z tym aparatem sądowym szwankuje. Tylko jak to teraz wyprowadzić? Brutalnie? Mniej brutalnie? I naturalnie przy sprzeciwie Europy. 

        Widzieliśmy, kiedy Tusk został premierem pojechał do Berlina - no to jest szarmancki polski gest pocałować w rękę - ale on ucałował w rękę panią Merkel. To jest jednak coś nie w porządku kiedy szef rządu jednego kraju tak się poniekąd poniża wobec szefa drugiego. I pozwolił właśnie żeby firmy zachodnie wykupiły wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, żeby robiły kokosowe interesy, nie płaciły podatków i to wszystko właśnie z dyrektorami polskimi, którzy przez to mają się bardzo dobrze, to jest 15% społeczeństwa, tej klienteli, że tak powiem, która ma się dobrze i to jest potężny układ, układ brukselski, postsolidarnościowy, bezpieczniacki również - więc to jest chore. To właśnie jest układ feudalny, zupełnie feudalny. 

        - Kolonialny, taki, jak widzimy w krajach Trzeciego Świata. 

        - Absolutnie, kiedy widzimy, że 80% banków, 80% mediów 2/3 przemysłu jest w rękach kapitału zagranicznego. No to, co to jest, jeżeli nie  feudalizm?

        Panie redaktorze, moglibyśmy pewnie tak rozmawiać przez całą noc, ale korzystając z tego, że mam przed sobą człowieka, który jest klasykiem dziennikarstwa, chciałem zapytać jak pan ocenia kondycję tego zawodu bo myślę że on się bardzo zmienia ze względu na środki nowe środki przekazu. Dawniej jednak były chyba jakieś wyższe standardy komunikacji publicznej?

        - Tak, sytuacja jest wręcz dramatyczna, nie wiem czy to się nadaje do tak poważnej rozmowy, ale w International Communications Forum opowiadamy sobie taki dowcip: Pewnego dnia umarł dziennikarz i Ojciec Święty. Obaj stanęli przed Świętym Piotrem i najpierw Święty Piotr mówi do dziennikarza: no witam pana redaktora, tutaj przygotowaliśmy obszerny apartament meble gdańskie, piękne duże okna, dziennikarz jest bardzo zadowolony. Potem Święty Piotr zwraca się do Ojca Świętego i mówi dla Waszej Świątobliwości to mamy tutaj ten pokoik 2 na 3 metry, jest łóżeczko, jest stolik. Ojciec Święty nie chce protestować, ale pyta, czy naprawdę tak miało to być, czy to nie jest jakaś pomyłka, więc Święty Piotr mówi - tak miało być, bo Wasza Świątobliwość musi wiedzieć, że tutaj papieży mieliśmy już 265, ale z dziennikarzy on jest pierwszy...

         Naszym celem w International Communications Forum jest przemycić tam przynajmniej drugiego... (śmiech)

        Sytuacja jest dramatyczna, we Francji mamy, na przykład 18% ludzi, którzy mówią że mają szacunek dla dziennikarzy; że wierzą w to, co dziennikarze mówią. Z drugiej strony jednak pozostaję optymistą, bo to jest przynajmniej początek pewnej presji obywatelskiej. Na przykład, było takie badanie prowadzone w Stanach Zjednoczonych, zapytano słuchaczy i widzów kilkudziesięciu stacji telewizyjnych, jakich wiadomości chcą, czy krótkich, czy dłuższych, czy tylko krajowych czy lokalnych, czy międzynarodowych, czy różnorodnych z różnymi opiniami i tak dalej tak dalej. Wynik był zaskakujący. Okazuje się, że obywatele chcą być traktowani poważnie, oni chcą więcej wiadomości, różnorodność opinii, wiadomości międzynarodowych. Pięć tych stacji odważyło się zmienić swój program biorąc pod uwagę wyniki tej ankiety i o dziwo wzrosły im notowania. To pokazuje że jest jednak pewna presja oddolna, ludzi którzy mają dość bycia traktowanym jak... 

        - Czyli głupota idzie od góry, jest narzucana? 

        - Bo myślą, że można więcej zarobić, sprzedając byle co i naiwne wiadomości, a okazuje się że obywatel tęskni za prawdą. 

        Mogę tutaj panu opowiedzieć historię z własnego życia kiedy zacząłem, jako dziennikarz, byłem świeżo po Sorbonie, w krótkim czasie byłem redaktorem Le Monde, największego dziennika we Francji, jednego z największych w świecie i oczywiście miałem tam wodę sodową w mózgu, napisałem taki artykuł, w którym pełno było zwrotów: „myślę, że tutaj nasi przyjaciele w Polsce popełniają błąd”, „moim zdaniem, powinni to i to”, „ja sądzę, że tak byłoby lepiej” i tak dalej.

        I dyrektor zrobił rzecz, której nigdy nie robił, czyli zawołał dziennikarza, czyli mnie, do siebie. To było imponujące, miał wielki gabinet i z daleka machał i krzyczał, co to jest?! Ja mówię, no to jest mój artykuł, panie dyrektorze..

         - Właśnie, ale co za język?! „Ja wierzę”, „wydaje mi się”, „według mnie”... Proszę pana, to co pan myśli jest absolutnie nieciekawe dla naszych czytelników! Może za lat 30, jak spytają pana opinię, to pan będzie mógł ją podać, ale to nie jest dziennikarstwo jako takie! A chce pan wiedzieć co to jest dziennikarstwo? To jest bardzo proste!

        - To było w ogóle w 1966  roku.

        I on mówi, wydarzyło się coś, pan tam jedzie, relacjonuje, podaje fakty. Tak, tak i tak to wyglądało, ale to nie wystarczy. Trzeba powiedzieć dlaczego to się wydarzyło, jakie są źródła historyczne, socjologiczne, gospodarcze i inne tego wydarzenia. To też nie wystarczy bo trzeba później powiedzieć to, co pan A czy pan B proponują, żeby rozwiązać ten problem, albo co partia X, czy partia Y...-  mówi. 

        Wówczas, proszę pana, ten pański czytelnik będzie miał wszystko, aby wyrobić sobie swój własny pogląd i wówczas, proszę pana, on będzie obywatelem, a my będziemy żyli w demokracji.

        On też mówił, że to jest wasza misja jest też druga misja, to bycie korespondentem zagranicznym, to jest jechać do  innego kraju tam poznać ludzi, poznać religię, problemy, marzenia ludzi i tak dalej. 

        To były te dwie misje. Myślę że to zostało, tylko oczywiście w nowych warunkach, ale nawet te warunki też mogą pomagać. Fakt że jest internet że jest twitter może też ułatwić zadanie odrodzenia prawdziwych mediów, bo ludzie nie szukają już wiadomości; jeżeli wezmą gazetę rano to nie po to, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie, bo wszystko już widzieli słyszeli, na komórkach, mają te informacje zewsząd, z komputera, setek stacji telewizyjnych i tak dalej, więc mają wiadomości, ale są zagubieni, bo nie wiedzą, co ten pan reprezentuje, który stara im się sprzedać taki pogląd, czy on jest wiarygodny czy nie. 

        W gazecie to było proste, bo widziałem tego człowieka przez 20 lat, bo wiedziałem, że ten  jest dobry wartościowy, a tamten już nie, a tutaj nie ma możliwości się tego dowiedzieć, więc jestem zagubiony i szukam znaczenia tych informacji,  kontekstu tej wiadomości, a tu jest tylko jedna możliwość, że dziennikarz przyjdzie i właśnie da ten kontekst, udzieli tych odpowiedzi i pozwoli ludziom zorientować się co te wiadomości oznaczają.  Gazeta codzienna papierowa jest w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli szukam wiadomości to teraz raczej w Internecie.  Okazuje się że dziennik staje się teraz coraz bardziej tygodnikiem, tygodnik się staje miesięcznikiem, a miesięcznik staje się książką i taka jest ewolucja. 

Nie sądzi Pan, że tutaj jest bardzo ważne sprzężenie: wolne media, a demokracja; że demokracja jest coraz bardziej manipulacją i tym, którzy mają władzę nie zależy na tym, żeby ludzie krytycznie myśleli. Coraz częściej odwołują się do takich pijarowych zagrań, że komuś zależy na tym żeby nie było prawdziwej demokracji, żeby była fasada?

        - Można tu przytoczyć cytaty na przykład pewien socjolog napisał na temat telewizji  że zapełnia bardzo cenny czas antenowy rzeczami drugorzędnymi i właśnie mówi że w tym szaleństwie jest metoda, że celem jest to żeby nie było czasu i pieniędzy na poważniejsze rzeczy. 

        Tak samo Paul Krugman w New York Times wielokrotnie tutaj alarmował w Stanach Zjednoczonych, że właściwie wszystkie media  są kontrolowane przez małą grupę kilku wielkich korporacji i pytał czy to nie jest zagrożenie dla demokracji. 

        No na pewno, to jest zagrożenie, na pewno jest to celowo robione, Ale to jest samobójcze komuniści tak samo myśleli, że jeżeli będą kontrolować i manipulować mediami to obywatel będzie zdezorientowany i już nie będzie im przeszkadzał ale okazało się że oni sami padli tego ofiarą.

        Władza się deformuje jeżeli nie ma wolnej prasy - w końcu nie wie co się dzieje, co jest grane i taki system upadnie. 

        System komunistyczny upadł, moim zdaniem w sporej części z powodu tego, że system komunikacji społecznej był kompletnie błędny i manipulowany. I teraz tak samo będzie się działo z systemem liberalnym, jeżeli pójdziemy dalej w tym kierunku. Więc co robić? Więc są te media społeczne. Le Monde był swego czasu bardzo dobrym przykładem bo stowarzyszenie czytelników miał 1/3 udziałów pisma, 1/3 miało stowarzyszenie redaktorów - też oni byli właścicielami czy współwłaścicielami, a tylko 1/3 miały banki, co dawało autentyczną niezależność. Takie systemy są możliwe dzisiaj. 

        No w Polsce mamy coraz więcej mediów - na przykład to, co robi Krzysztof Skowroński,  radio Wnet, telewizje internetowe czy internetowe pisma jak wpolityce.pl, wsieci i tak dalej. To ma coraz większą moc i wiarygodność. Więc możemy się bronić. 

- Dziękuję bardzo za rozmowę.

Opublikowano w Wywiady
piątek, 12 październik 2018 08:25

Nieznośna lekkość katastrof samolotowych

farmus         Oczywiście Katastrofa Smoleńska już przeszła do historii jako ewenement zaprzeczenia  wszystkich reguł. Przeszła jako katastrofa wciskania ludziom w oczy kitu. Jako przykład tego, co się dziać nie powinno. Taka nasza tradycja. 

        Generała Władysława Sikorskiego też sprzątnięto w okolicznościach katastrofy lotniczej, choć wszystko wskazuje, że zamordowano go już wcześniej. Jako naczelnik Polskich Sił Zbrojnych i Premier był bardzo politycznie niewygodny. Dla Aliantów, szczególnie dla Churchilla, jak i dla Sowietów. Przede wszystkim nie miał zamiaru (bo też i nie mógł) udawać, że nie było Mordu Katyńskiego na polskich oficerach. Sowieci twierdzili, że gdzieś te tysiące polskich oficerów „zaginęło”, i robili wszystko, aby winę zwalić na Niemców. Niemcy już pomni swoich zbrodni bronili się jak mogli. I tak to trwało przez następne dekady. A my jako naród niedojrzały szybko ucichliśmy po tych morderstwach: i tym w Katyniu, i tym generała Sikorskiego. Nie nazwane i nie ukarane zbrodnie rozzuchwalają. Ten mordy rozzuchwaliły naszych oprawców. Uszło płazem jeden raz, ujdzie i drugi. I następny. 

        Uszła płazem katastrofa wojskowego samolotu CASA C-295 która wydarzyła się 23 stycznia 2008, podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku wojskowym w Mirosławcu. Śmierć w tej katastrofie poniosło 20 oficerów, asów polskiego lotnictwa, prawie wszyscy już szkolni w USA w ramach NATO. Przyczyny? Pilot się pomylił, albo coś takiego. Tak jak złamana brzoza, albo coś takiego. Nieważne, cokolwiek. Najlepiej winę zwalić na nieżyjącego pilota: był pijany - choć nie pił, albo był niedouczony i nie umiał latać - choć był asem sił powietrznych, albo dostał rozkaz – choć nie ma tego na nagraniach z czarnych skrzynek. Ale nie ma i czarnych skrzynek. Zaraz, zaraz, są przecież przekazane przez Rosjan nagrania z czarnych skrzynek, Jest ich nawet kilka wersji. Cokolwiek, byle zwalić jak najdalej od przyczyny. A potem po kolei eliminować świadków, którzy za dużo wiedzą, bo mogą zaświadczyć o prawdzie. 

Chodzi o to aby ucichło 

        Jeśli ucichnie, to daliście się ponownie omamić. Jeśli droga wolna to powtórzymy jeszcze bardziej boleśnie. A potem ta niby światła elita (w której nie wiadomo czemu brylują niektórzy aktorzy) wyśmiewa tych co ku pamięci zapalają znicze. Tym razem nie zapomnimy. Choć do dzisiaj pałętają się wyznawcy sekty złamanej brzozy. Zapomniano, że grupy i narody podlegają procesowi rozwoju, także upadku. Już podnieśliśmy głowę, już jej nie schylimy. A tu proszę, aktorzy (uznający się za nową samozwańczą światłą elitę) wyszydzają nas i Katastrofę Smoleńską. A my niepomni, walimy jak barany na ich przedstawienia. Powiecie mi, że co ma sztuka do Katastrofy Smoleńskiej? No właśnie. To i po co ci światli aktorzy występują, nawet bez wywoływanki, przed szereg obrażając nas? 

        A jeśli te detale do Polonii nie dotarły, i dalej jak muchy do lepu łazicie na łachmytów aktorskich, to wasza sprawa, ale i wasz wstyd. Katastrofa Smoleńska pokazała, że potrafimy niestrudzenie dochodzić swego ponad wyszydzającą nas sektę złamanej brzozy. Szydzili z nas i o to, że zapalamy znicze i pamiętamy. I za to, że mieszkaliśmy w bloku (ci szczęśliwcy), i za to, że nasze mamy, babcie i ciocie chodziły do kościoła w beretach, jak przystało pięknie wyczesanych moherkach. No i co w tym złego? Czyż jest to powód do frontalnych ataków nienawiści i szydzenia? Zadajcie sobie pytanie, kto z nas szydzi i dlaczego?

Rosyjski samolot zwiadowczy spadł nad Syrią 

        18-go września zestrzelono nad Syrią zwiadowczy samolot rosyjski, tzw ‘intelligence flight’. Zginęło 15 Rosjan. Zestrzeliła samolot obrona przeciwlotnicza Syrii, która celowała w izraelskie samoloty bombardujące magazyny. Żydzi posłużyli się rosyjskim samolotem jako zasłoną w bombardowaniu, dlatego Rosja oskarża Izrael. Izrael zaprzecza, że to oni, a jeśli nawet oni to tak niechcący. Rosja ma z Izraelem umowę zobowiązującą do powiadomień o lotach zwiadowczych. Tylko, że Izrael powiadamia Rosję tylko o niektórych swoich lotach. Na ponad 200 lotów i bombardowań nad Syrią, powiadomiono zalewie o 20%. O tym wszystkim można sobie poczytać w żydowskiej gazecie po angielsku ‘Haaretz’.  Izrael wydaje dla swoich gazetę po angielsku, podobnie jak i Gazeta Wyborcza jest gazetą po polsku dla globalistycznych lewaków i diaspory żydowskiej. To wyjaśnia dlaczego w GW jest tyle anytpolonizmów. 

        Kolejna śmierć w katastrofie lotniczej

        4 października, br. w katastrofie lotniczej w obwodzie kostromskim zginął Saak Karapetjan, zastępca Prokuratora Generalnego Rosji, który przekazał Polakom dokumentację dotyczącą Mordu Katyńskiego w 2010 roku (20 tomów), a później Katastrofy Smoleńskiej. Zginęły jeszcze trzy osoby. Przyczyną wypadku miał być błąd pilota, albo złe warunki pogodowe, albo i jedno i drugie. Zaraz, zaraz, skąd my to znamy? To jak coraz bardziej gęstniejąca mgła w komunikatach z 10-go kwietnia 2010 roku. A potem była wina pijanego (choć nie pił) pilota, złamana brzoza, i kilka wersji nagrań z czarnych skrzynek. Kawałki puzzla składajcie sobie sami.

Alicja Farmus 

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.