O Vademecum obywatela i o niewoli
Jest wiele takich słów, które są albo zupełnie niezrozumiałe dla wielu ludzi, albo każdy z nas rozumie je inaczej bądź nie w pełni. A często jest i tak, że wydaje się nam, że wiemy, co znaczy dane słowo, gdy tymczasem to słowo dzisiaj ma już zupełnie inne znaczenie niż przed wiekami. A nawet ma dzisiaj tak wiele różnych znaczeń, że nic w zasadzie nie znaczy. A nic, to dzisiaj może też znaczyć – wszystko.
Demokracja, prawo, sprawiedliwość, wolność itd. itd. Kiedy ktoś mi mówi, że dzisiaj mamy w Polsce demokratyczne wybory lub że Polska jest państwem prawa, to włosy mi się jeżą… pod pachą. Proszę wejść na Internet i zobaczyć, co tam piszą ludzie, często znawcy, eksperci, o demokracji.
Dzisiaj zamiast mówić o demokracji, powinniśmy mówić o zniewoleniu demokratycznym.
Zatrzymam się nad słowem demokracja. Demokracja oznacza m.in., że wszyscy są równi, że wszyscy mają te same prawa. Np. prawo brania udziału w wyborach. Ograniczmy się tylko do prawa czynnego, czyli do głosowania (bierne prawo wyborcze oznacza prawo do kandydowania). Człowiek, który ukończył 18 rok życia, obywatel, ma prawo głosu w wyborach. Czy to jest dobrze, czy to jest źle? 18-letni człowiek to już nie dziecko, ale czy to już człowiek dorosły, czy to już obywatel? Czy taki człowiek może decydować o losach kraju i jego obywateli? A przestępcy odsiadujący kary więzienia, czy każdy z nich może decydować o losach kraju?
W starożytnych Atenach, jak wyczytałem w Internecie, żeby zostać obywatelem, czyli mieć prawo decydowania o losach kraju, trzeba było uczestniczyć w wieku 18-20 lat w dwustopniowym szkoleniu obywatelskim. Szkolenie to było obowiązkiem, ale i warunkiem uzyskania praw do uczestnictwa w obradach zgromadzenia. Przed uzyskaniem takich praw uczestnictwo w zgromadzeniach było zakazane.
A dzisiaj w Polsce?
Czy szkoła podstawowa przygotowuje swoich absolwentów na obywateli? Ba, nawet śmiem twierdzić, że szkoła średnia nie przygotowuje należycie obywateli państwa polskiego. Czy nie powinno być tak, żeby przed uzyskaniem czynnego i biernego prawa wyborczego każdy obywatel musiał obowiązkowo uczestniczyć w kursie i zdać egzamin z "przedmiotu" Prawa i Obowiązki Obywatela?
Przy okazji zwrócę raz jeszcze uwagę na tzw. sondaże, bo one ciągle są w użyciu i podgrzewają atmosferę. Nie ufam tym "badaniom" zupełnie. Opisałem to szerzej w moim e-booku pt. "Żeby Polska…". Ale ponieważ są w użyciu, więc przynajmniej jedna zasada powinna być tu, podobnie jak przy referendum, przestrzegana. Temat sondażu czy referendum najpierw powinien być powszechnie i rzetelnie przedstawiony społeczeństwu, wszystkie za i przeciw uczciwie przedstawione. Dopiero po takim przygotowaniu można przystąpić do badań sondażowych. Dopiero wtedy te badania miałyby jakiś sens, gdyby je jeszcze uczciwie potem przeprowadzić i podliczyć.
Żeby od obywateli wymagać, trzeba ich najpierw na obywateli wychować.
Powinno być opracowane Vademecum obywatela. Powinny być kursy, wykłady, prelekcje, materiały, broszury, książki, filmy, na których eksperci, nie partyjni agitatorzy, wyjaśniają, po co my żyjemy na tym świecie. Po co nam państwo? Po co mamy Sejm, Senat i rząd? Jakie są prawa i obowiązki posła, senatora, ministra, premiera czy prezydenta w państwie polskim? Jakie są podstawowe prawa i obowiązki obywatela? Co to znaczy suwerenność, niepodległość, praworządność, wolność?
A potem każdy Polak, który chce zostać obywatelem tego państwa odpowiedzialnym za losy kraju i narodu, powinien zdać egzamin z tego kształcenia.
Wyjaśnijmy ludziom, dlaczego nie ma w Polsce demokracji, dlaczego nie ma wolności słowa, dlaczego prawo jest bezprawiem itd. itd. Wychowajmy obywateli, i dopiero potem oczekujmy od nich postawy obywatelskiej.
Wciska się nam ciemnotę, że żyjemy już w wolnym kraju. A mnie się wydaje, że żyjemy ciągle w kraju, gdzie jest niewola partyjna, niewola medyczna, inaczej medyczna mafia i niewola demokratyczna.
Zauważmy, jak szasta się na lewo i prawo słowem demokracja. Przecież to słowo dzisiaj już nie ma nic wspólnego z żadną demokracją. Ono działa jak płachta na byka. Odstrasza od myślenia. Coś, co zostało wprowadzone w życie pod hasłem "demokratycznym", nie podlega żadnym wątpliwościom, żadnym dyskusjom, to jest fragment demokracji. Tego nie wolno dotknąć. Tego nie wolno zmienić, nawet zrozumieć nie wolno. Bo to jest demokratyczne prawo czy demokratyczna zasada. Koniec kropka.
Dla mnie prawie wszystko, co się dzisiaj przykrywa hasłem demokracja, nie ma wiele wspólnego z żadną demokracją, jest to właśnie niewola demokratyczna.
Podobnie mają się sprawy z niewolą partyjną.
Ponad 50 proc. Polaków nie wzięło udziału w ostatnich wyborach parlamentarnych. Może nie wzięło udziału głównie dlatego, że niewiele rozumie z otaczającego ich świata? A ci, co wzięli udział w wyborach, czy oni rozumieją, co czynią? Czy oni są należycie przygotowani do tego, żeby decydować o losach państwa i narodu polskiego? Śmiem twierdzić, że nie. Dlatego mamy to, co mamy.
A czy sami posłowie, senatorowie, ministrowie, działacze partyjni przechodzą jakieś kształcenie patriotyczne, jakieś coroczne rekolekcje wyjaśniające im, przypominające im i przygotowujące ich do pełnienia zaszczytnych i odpowiedzialnych przed Bogiem i narodem obowiązków?
Gdyby tak było, to nie zasiadaliby dzisiaj na wysokich fotelach ani p. Niesiołowski, ani p. Kopacz, ani… setki innych "naszych reprezentantów wybranych w demokratycznych wyborach".
Dzisiaj obywatela się ogłupia, zniechęca, usuwa na bok. Te działania są jeszcze rodem z PRL-u. Żeby tam można było mieć coś do powiedzenia albo żeby się człowieka nie czepiali, nie niszczyli, trzeba było zapisać się do partii. Tak myślało wielu Polaków. Tylko partia miała władzę. Tylko partia mogła wszystko. Obywatel nic nie znaczył. Stąd dowcip, że obywatel to jest takie coś, bez czego partia może się obyć.
I dzisiaj też wielu się wydaje, że partia za nas wszystko zrobi, że nie warto się wysilać, że nie warto się wychylać, że nie warto się nawet interesować tym, co się z Polską i w Polsce dzieje, bo tymi problemami zajmują się partie polityczne, działacze partyjni. Tak jakby państwo składało się tylko z partii politycznych i ich popleczników. Reszta narodu jest zniewalana przez partie polityczne. Zresztą nie tylko reszta. Również członkowie partii i ich poplecznicy też są zniewalani przez partie. A czym jest tzw. dyscyplina partyjna w Sejmie czy Senacie? Przecież tam powinni być reprezentanci narodu, a tymczasem tam są tylko reprezentanci partii politycznych. I posłowie, i senatorowie, ba, i ministrowie też słuchają się i wykonują polecenia i zadania partii politycznych, a nie narodu.
Jeszcze jeden przykład.
KRRiT. Kto zasiada w tej Radzie? Czy tam są reprezentanci narodu, czy reprezentanci partii politycznych? Czy tam są zaspokajane potrzeby narodu, czy zamówienia partii politycznych? A jeśli tam są tylko reprezentanci partii politycznych, to dlaczego ta Rada nazywa się Krajowa? Ona powinna się nazywać Partyjna Rada Radia i Telewizji, w skrócie PRRiT.
A obywatele są po co? A naród jest po co? A państwo jest po co?
Najpierw wyleczmy ludzi z niewiedzy, z nieświadomości, z bierności, z odwracania się do życia w kraju plecami. Pokażmy im, jakie są ich prawa i obowiązki, jako obywateli. Pokażmy im, że to od nich, a nie od partii politycznych, zależą losy Polski i Polaków. Ale nie może się to odbywać tylko w Internecie.
O niewoli medycznej, czyli o panoszeniu się w Polsce medycznej mafii, piszę również bardzo obszernie w moim e-booku pt. "by ZDROWYM być", więc nie będę już tutaj rozwijał tego tematu.
Emanuel Czyżo
Toronto
Forum z nr. 42
Nie warto porównywać śp. Lecha Kaczyńskiego z tym, co mamy teraz, byłoby to bez sensu, ja już dawno wyszyłem sobie na koszulce "Mieliśmy Prezydenta", wydaje mi się, że na pierwszy rzut oka widać moje zdanie. Mimo że wszem wobec głoszą, iż Komorowski ma w społeczeństwie 70 proc. poparcia, tylu ma być zadowolonych z jego poczynań, ale warto się zastanowić, przez kogo te statystyki są przygotowywane, ile z prawdą mają wspólnego.
Osoby uczestniczące w pogrzebie śp. Józefa Szaniawskiego, zdanie w tym temacie miały okazję wyrazić i chyba zupełnie się nie zgadzają z głoszonymi statystykami, co ujawniły w sposób dobitny. "Hańba, hańba" ukazały stosunek, jaki ma część społeczeństwa dla tych wmawiających swoje kłamstwa oszustów, a demonstracja 200 tys. osób była podobno tylko nic nieznaczącym epizodem, protestem "umiarkowanej liczby osób"... (???). Podobne propagandowe instytucje wychwalają rząd, wszelkich dworaków, cwelebrytów i klakierów, potrafiących bez wahania bronić tych, którym się wysługują, na zasadzie – zgodziłeś się za psa, to szczekaj – wielu taka rola odpowiada, czują się docenieni i są wynagradzani, ale łaska pańska na pstrym jeździ koniu. Za grosz nie wierzę w wygadywanie Tuska, Rostowskiego, Komorowskiego, Sikorskiego, Wajdy, Kuca, Gronkiewicz czy Buzka, a ten świergot można porównać z bełkotem dochodzącym z kręgu Kongresu Kobiet, nazwiska znane od lat, kiedyś gromadnie w PZPR, teraz zmieniły... (???), a z takim brakiem poglądów można zaistnieć we wszelkich dzisiejszych układach, "dworskie" maniery nabyte w środowisku bardzo są pomocne, rozpisany na głosy chórek wydziwia bez ładu i składu.
Wuwuzele i różne "autorytety", plus urzędnicy bardzo niezależnych urzędów wychwalają rząd, państwo podobno się sprawdza, osiąga same sukcesy, odwracanie kota ogonem trwa w najlepsze, ale w tym momencie nikt już nie wspomina, że pod Smoleńskiem samolot do lądowania podchodził czterokrotnie, piloci byli niedouczeni, nie znali rosyjskiego, pijany generał szamotał się po kokpicie, były naciski, ale za to pogrzeby były wspaniałe... (???). Nikomu nie przyjdzie do głowy, by przyznać się do kłamstw, Kopacz i Arabski są niewinni, co zaświadcza Tusk, nie ma odpowiedzialnych za niedopuszczenie do otwarcia trumien i przeprowadzenia sekcji, do czego prawo zmusza, takie obowiązują procedury, a te może kiedyś obowiązywały. Zamianie zwłok też, a jakże, winne są tylko rodziny ofiar tragedii, jak zwykle sama prawda, było tylko trochę drobnych niedociągnięć, ale o jakimkolwiek dochodzeniu mowy nie ma. W dzisiejszej rzeczywistości wszystko można właśnie w ten sposób wytłumaczyć, wszelkie afery w ten sposób są zamiatane, inni są winni, a rząd odnosi same sukcesy, z tym że zupełnie nie wiadomo, w jakich dziedzinach. Ale te metody, jak widać, działają z coraz mniejszym skutkiem, do ogółu dociera, że postawa strusia nie ma sensu, słychać coraz więcej głosów niezadowolenia, coraz więcej i coraz bardziej dosadnych. Może najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że właśnie ci młodzi, wykształceni z wielkich miast są najbardziej oszukani, od pokoleń karmieni komunistyczną propagandą, wyssali wiadomości z rodzinnych przekazów, ale dziadkowie i rodzice nie wszystkim się musieli chwalić. Szkielety odnalezione m.in. na Powązkach to dzieło protoplastów tych dzierżących w dzisiejszej Polsce lejce mające kierować "państwem prawa" i nie bardzo zieloną wyspą. POpłuczyny wobec opozycji i patriotów używają metod swoich przodków, czyli niedouczonych komunistów, wyzwiska w rodzaju "faszyści" promowane jako skuteczne już za Stalina, kłamstwa na tematy wszelakie są na porządku dziennym, bezkrytycznie używane przez wuwuzele wypasanych przy rządowym korycie na koszt podatnika.
Przed laty kilkunastu mieszkałem na Pradze w okolicy bazaru i miałem okazję widzieć, jak dowozili całe tabuny ubranych po cywilnemu, taka milicyjno-zomowska gówniażeria, która mieszała się z tłumem; podsłuchiwali, prowokowali i po prostu kradli, a wszystko działo się widocznie w ramach ćwiczeń, w tym momencie na pewno z takich form dokształcania nie zrezygnowano, ktoś na tym musi się znać, prowokować zamieszki, bić, a nawet strzelać, o kadry dbać trzeba.
W temacie Internetu nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że używany rozumnie potrafi przynosić korzyści, są też egzemplarze niepotrafiące wycisnąć z tej technicznej nowinki niczego poza propagandą, słyszę takie świadczące o głupocie teksty często, wielu potrafi przeskoczyć wmówionej kiedyś propagandy, a czym skorupka za młodu nasiąknie... Często słyszę żony naśmiewające się z tych nawiedzonych używających najnowszej techniki, ale nie potrafiących przeskoczyć kłamstw i korzystać z prawdy, wygląda to, jakby czytać św. Tomasza z Akwinu, posługując się nowomową Marksa, Lenina, Michnika ub Urbana, ale wielu nie zdaje sobie sprawy z głupoty swoich działań. Kiedyś coś wmówiono i tak już musi być...(???). Faktem jest, że dla mnie lektura św. Tomasza jest za ciężka, nie jestem w stanie, ale czasami zerknę, próbuję przemyśleć choć kilka zdań... ogólnie jednak jestem za głupi, czemu wcale się nie dziwię.
Janusz Sierzputowski
Cambridge, 6 sierpnia 2012
PS Podobno ma nastąpić straszliwe przyspieszenie przy budowie gazoportu w Świnoujściu... po kilkuletnich opóźnieniach i zablokowaniu dopływu wielkich statków przez rurociąg, ogłasza się wszem wobec następny sukces rządu.
I Zjazd Zmielonych już za nami!
Serdecznie witamy!
Na początku chcieliśmy serdecznie podziękować gospodarzom Zjazdu, w szczególności Arturowi Michalskiemu, za świetną organizację. W spotkaniu wzięło udział ok. 120 przedstawicieli oddziałów lokalnych akcji z 32 miejscowości z całej Polski. Prelekcje wygłosili: Paweł Kukiz, prof. Tomasz Kaźmierski, dr Zdzisław Ilski, Mariusz Wis oraz Wojciech Kaźmierczak. Prezentacje z wystąpień zgodnie z życzeniami uczestników są już do ściągnięcia tutaj.
Uczestnicy Zjazdu jednogłośnie podjęli uchwałę o rozpoczęciu akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum obywatelskie w sprawie wprowadzenia 460 Jednomandatowych Okręgów Wyborczych w wyborach do Sejmu. Nad sformułowaniem pytania referendalnego i stroną formalną będzie czuwał Pan Mecenas Paweł Kawarski oraz prof. Tomasz Kaźmierski. Sztab akcji we Wrocławiu zobowiązał się również do przygotowania szczegółowych instrukcji dla zbierających oraz ustalenia z koordynatorami oddziałów lokalnych danych kontaktowych do osób, do których będą spływać listy z podpisami w poszczególnych regionach.
Zdajemy sobie sprawę z ogromnego wyzwania, jakie przed nami stoi – stworzenia ogólnopolskiego ruchu obywatelskiego zdolnego do zebrania wielkiej liczby podpisów oraz zgromadzenia się w dziesiątki, a może i setki tysięcy ludzi pod Sejmem! Dlatego apelujemy do wszystkich o wytrwałość i podjęcie aktywnych działań w kierunku budowy struktur lokalnych.
Na Zjeździe rozkolportowaliśmy również kilka tysięcy broszur i ulotek. Wszystkie się rozeszły, ale mamy jeszcze zapas we Wrocławiu – chętnych prosimy o kontakt (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.) – doślemy. Już planujemy dodruk ;-)
Najbliższe wydarzenia:
16 X – 23 X – spotkania z Pawłem Kukizem w całej Polsce. Więcej informacji na http://blog.zmieleni.pl/tagged/spotkanie
25 X (czwartek) – symultaniczna akcja uliczna w jak największej liczbie miejscowości w całej Polsce. Chcemy w ten sposób spróbować zaistnieć w mediach ogólnopolskich i wypromować akcję. Szczegóły wkrótce na stronie i u lokalnych koordynatorów.
27-28 X (sobota–niedziela) – warsztaty dla Zespołu Szkoleniowego akcji Zmieleni.pl. Chcemy stworzyć taką "merytoryczną grupę uderzeniową" ludzi, którzy mogliby brać udział w spotkaniach dyskusyjnych organizowanych w miejscowościach w swoim województwie i wygłaszać prelekcje, robić prezentacje, brać udział w dyskusjach i tłumaczyć, jak działają systemy wyborcze, oraz wyjaśniać wszelkie pytania i wątpliwości słuchaczy. To bardzo istotna sprawa – musimy edukować naszych obywateli, bez tego nie uda nam się doprowadzić do zmiany. Chętnych do działania w ramach takiego zespołu prosimy o kontakt – Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
24 XI (sobota) – II Zjazd Zmielonych. Już teraz prosimy o zarezerwowanie sobie terminu. Szczegóły wkrótce.
Chcieliśmy również serdecznie podziękować Wszystkim za dotychczasowe wsparcie finansowe. Bez niego akcja nie jest w stanie się rozwijać. W dalszym ciągu prosimy w miarę możliwości o pomoc w tym zakresie. Wpłat można dokonywać przy pomocy szybkich płatności internetowych lub bezpośrednio na konto Stowarzyszenia:
Stowarzyszenie Jednomandatowe Okręgi Wyborcze
ul. Białoskórnicza 3/1
50-134 Wrocław
nr konta:
75 1020 3714 0000 4202 0084 7335
tytuł wpłaty: zmieleni
W najbliższym tygodniu uruchomimy również nową wersję naszej strony internetowej. Chcielibyśmy, żeby każdy z koordynatorów lokalnych mógł samodzielnie umieszczać na niej informacje o wydarzeniach dotyczących swojej miejscowości. Przy okazji zapraszamy do odwiedzenia zmieleni.pl. Pojawiło się sporo nowych, ciekawych informacji, np. artykuły ekspertów.
Bądźmy w kontakcie!
Pozdrowienia
Wojciech Kaźmierczak,
Patryk Hałaczkiewicz
www.zmieleni.pl
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Filmuję, jak pali się mój własny dom
Z Ewą Stankiewicz rozmawia Andrzej Kumor
Ewa Stankiewicz (ur. 6 czerwca 1967 we Wrocławiu) – polska reżyser, scenarzystka filmowa i dziennikarka. Ukończyła reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi oraz polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów pracowała jako stewardesa w liniach lotniczych Delta Air Lines. Autorka nagradzanych reportaży telewizyjnych i radiowych. Film Dotknij mnie, wyreżyserowany wraz z Anną Jadowską i zrealizowany na podstawie napisanego wspólnie scenariusza, uzyskał w 2003 nagrodę główną w Konkursie Polskiego Filmu Niezależnego na 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W 2008 roku za film Trzech kumpli, zrealizowany wraz z Anną Ferens, Ewa Stankiewicz otrzymała m.in. Nagrodę Główną Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Założycielka i prezes Fundacji "Dobrze że jesteś", pomagającej osobom ciężko chorym i umierającym, oraz prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010. Publikuje m.in. w "Rzeczpospolitej" i "Gazecie Polskiej Codziennie".
– Zrobiła Pani kilka filmów po katastrofie smoleńskiej, co wtedy się stało ze świadomością społeczną Polaków? W tych pierwszych tygodniach po tym straszliwym wydarzeniu wydawało się, że nastąpi przełom, że nastąpi odrodzenie, że Polacy masowo się przebudzili z tego matriksu i zaczęła być ważna ojczyzna, ludzie zaczęli wracać pod stare sztandary.
Wydawało się, że układ, który Polskę ma w szczękościsku przez tyle lat, pęknie; że ludzie zdołają odmienić sytuację polityczną.
A przynajmniej wydawało się, że te tłumy, setki tysięcy ludzi, że to przełoży się na wybory, na działalność polityczną, na zaangażowanie społeczne i Pani robiła o tym wtedy filmy. Dlaczego układ zdołał ludzi z powrotem zapędzić do zagrody?
– Potęga szczękościsku, to po pierwsze.
To był atak i pałowanie społeczeństwa ze wszystkich stron, nikt nie było na to przygotowany, tzn. z jednej strony, media rzuciły się do gardeł i słowo "zamach" było słowem tabu. Pytania o coś, co pierwsze nasuwało się na myśl, były kompromitowane, ludzie ośmieszani, wyszydzani, wystawiani pod pręgierz społeczny. To była wielka siła, zmasowana; spójne działanie największych mediów.
– Bo ta katastrofa obnażyła nieprawdopodobną klęskę państwa polskiego. Po pierwsze, państwo polskie nie zdołało obronić najważniejszej instytucji, prezydenta, bo co by mówić, to jest instytucja państwowa.
Po drugie, jak potraktowano ciało tego prezydenta. Przecież ludzie z BOR-u składają przysięgę na to, że będą bronić również ciała. Na lotnisku stał samolot, którym można było te zwłoki natychmiast przetransportować do Warszawy itd. Kolejna sprawa, że oddano – pomimo istniejących porozumień co do lotów wojskowych – oddano śledztwo Rosjanom. Państwo polskie pokazało nieprawdopodobną słabość i ona unaoczniła się, wszyscy mogli to zobaczyć. Dlaczego nie było siły politycznej, która tę oczywistość mogła wykorzystać?
– Na naszych oczach dokonał się rozpad państwa i to nie jest żadna figura retoryczna.
– Może to państwo nie istniało już wcześniej?
– Myśmy to dopiero zobaczyli po katastrofie, mówię o sobie.
Ja dopiero sobie to uświadomiłam po tym, a właściwie w momencie katastrofy. Bo jeśli coś takiego jest możliwe, to znaczy to, że w ogóle służb nie ma, nie ma ani wywiadu, ani kontrwywiadu, żadnych służb tak naprawdę. Polskie państwo nie ma suwerennych służb. Władze reprezentują interes na pewno nie polski.
– Nie wiadomo do końca jaki?
– No właśnie, czyj? Też nie wiem, ale nie polski, bo nie oddaje się śledztwa w najważniejszej sprawie, w sprawie bezpieczeństwa. A jeżeli nie potrafimy zapewnić bezpieczeństwa głowie państwa, no to komu potrafimy? Nikomu.
A to jest podstawowa, pierwsza potrzeba społeczna, poczucie bezpieczeństwa. Nie ma państwa! Myślę tak, że to był gangsterski majstersztyk wcześniej przygotowany.
Na moich spotkaniach mówię tak: to zachowanie rządu po katastrofie smoleńskiej jest nieludzkie, nielogiczne, nie mieści się w głowie, i nie można tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko tym, że to są ludzie, którzy reprezentują tutaj obcy interes, czyiś inny. Moim zdaniem, to jest w przeważającej mierze interes rosyjski; którzy gwałtownie – jakby byli przeszkoleni po prostu, albo prowadzeni na sznurku – tuż po katastrofie rozpoczęli akcję poszerzania wpływów rosyjskich w Polsce.
Wszyscy dowódcy polskiej armii, którzy zginęli w Smoleńsku i byli szkoleni w NATO, zostali zastąpieni dowódcami, generałami przeszkolonymi w ZSRS. Armia polska w tym momencie zupełnie zmieniła orientację, to nie jest ta sama armia. To jest pytanie o ten organizm.
Natomiast media jedno, władze drugie...
– No ale gdzie są patriotyczne elity, gdzie są ci ludzie, którzy wykorzystując sytuację społeczną, która powstała po katastrofie, mogli sięgnąć po władzę?
– Dla mnie to jest największy ból...
– Jesteśmy tutaj świadkami podpisywania petycji, marszów itd. Tego rodzaju środki stosuje się w państwie kolonialnym, którego ludność chce kolonizatorom dać do zrozumienia, że potrzebna jest większa sfera wolności i dłuższa smycz , ale w normalnym państwie bierze się władzę, bo państwo to my, państwo to ludzie.
– No właśnie, tylko że tutaj jest na przeszkodzie ten matriks.
Sporo ludzi jest przekonanych, że skoro budzimy się, słońce świeci, w sklepach są towary, nie ma wojska na ulicy, wprawdzie od czasu do czasu zdarza się jakieś niewyjaśnione samobójstwo; zawsze będzie jakiś człowiek, który jest krytycznie wobec władzy nastawiony albo obnaża jakieś złe rzeczy, ale zawsze jest jakieś tam wytłumaczenie. Wszystko można, jak się nie chce dochodzić prawdy, jak człowiek się boi, jest w lęku...
– Każde społeczeństwo ma konformistów, ludzi, którzy nie chcą znać prawdy, ale gdzie są elity, ludzie odpowiedzialni za naród?
– Nie ma elit. W tej chwili, po katastrofie, zaczynają się wyłaniać tak bardziej wyraźnie ludzie na horyzoncie. To jest taki czas "sprawdzam" i zaczyna być widać, kto jest kto, i o tyle to jest rzeczywiście dobra sytuacja, że możemy rzeczywiście dostrzec te autentyczne elity i dostrzec to, że te dotychczasowe, to po prostu większość tych ludzi – przepraszam za wyrażenie – to są szmaty.
Ludzie, którzy skompromitowali się, a do tej pory byli forsowani i promowani na autorytety, a okazali się miałcy. O to, o co pan pyta, gdzie jest opozycja, gdzie są elity, bo to, że byliśmy w kleszczach, to jedno, ale to, że nie było żadnej reakcji, to że po katastrofie smoleńskiej w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego było zalecenie, żeby nie mówić o Smoleńsku.
Dla mnie to jest tak, jakby ktoś krzyczał o pomoc, a ktoś mu zatyka ręką usta. I to nie mówię teraz o tych gangsterach, którzy przeprowadzili tę akcję, tylko właśnie o opozycji.
– To może ci gangsterzy są po prostu wpływowi i mają wpływy również wśród tej opozycji?
– Ja myślę, że na pewno tak. Ta opozycja musi być bardzo zinwigilowana. Pierwszego dnia po katastrofie smoleńskiej trzeba było otworzyć drzwi Pałacu Prezydenckiego. Napływali wtedy ludzie, wezwać tych ludzi, żeby zostali na ulicy, przejąć władzę, ponieważ jest to niezwykle niebezpieczna sytuacja dla Polski, zginął prezydent, nie wiemy, co się dzieje.
Gdyby w tej opozycji byli ludzie, którzy rzeczywiście mają taki kręgosłup właśnie nie rodem z państwa postkolonialnego, tylko wolnego człowieka, który jest świadom powagi sytuacji, to to by się wydarzyło.
Ci ludzie by nie odeszli z Krakowskiego Przedmieścia. Moglibyśmy mieć rzetelne śledztwo, mam taką nadzieję, moglibyśmy być suwerennym krajem. A w tej chwili jesteśmy rzeczywiście kolonią Rosji.
– Nie wiem czy Rosji, nie jestem przekonany.
Pani dokumentuje stan świadomości społecznej w wielu swoich filmach. Wie Pani, co mnie najbardziej bolało tam, na Krakowskim Przedmieściu? Przed wojną tego rodzaju sytuacja byłaby nie do pomyślenia, nawet gdyby była ta "strona sikająca na krzyże".
Przed wojną ludzie bili się o swoje na kastety, jeśli trzeba było, dlatego że bronili swoich przekonań i swoich interesów, bo to byli wolni ludzie. To, czego mi tam brakowało, to wokół tych modlących się ludzi szpalerów warty, młodzieży, która jest wyszkolona w sztukach walki itd. i która broni swoich rodzin, swoich klęczących matek, swoich ciotek.
– Tak, mi też tego brakowało.
– Tam się ujmowali za tymi napadanymi kobietami jacyś obcy pojedynczy mężczyźni, odpychali... A przecież tam trzeba było jednemu czy drugiemu dać w zęby.
– Tak. Ja się z panem całkowicie zgadzam i niestety się zastanawiam, czy my zasługujemy jeszcze na to, żeby tworzyć państwo.
Być może całe to dziedzictwo, w którym pojawia się i gen. Fieldorf-Nil, i rotmistrz Pilecki, być może myśmy to przegrali w karty, nie wiem, zaprzepaścili.
Być może nie ma już ludzi, którzy potrafią mówić to, co myślą, własnym ciałem stanąć w obronie podstawowych wartości, mieć takie poczucie elementarnej wspólnoty z ludźmi, których powinny łączyć historia, tradycja, kultura, język. Być może tego już nie ma, być może jest już tylko zbiorowisko dziczy, barbarzyństwa.
– Ale może właśnie ta elita... ludziom nikt nie powiedział tej podstawowej prawdy...
– Ale nie ma elity.
– ...że to państwo powinno ich reprezentować i bronić ich interesów, że państwo leży w interesie każdego obywatela i polskie państwo powinno bronić polskich rodzin i to państwo jest potrzebne; że nikt w taki sposób tego nie przedstawił. Bo w końcu minęło dwadzieścia lat od upadku, przemiany komunizmu w nowy system. Urodziło się całe pokolenie.
– To była hodowla ludzi o przekonaniu wręcz przeciwnym. To całe pokolenie było hodowane. To jest termin używany przez Służbę Bezpieczeństwa reżimu komunistycznego.
Wyhodowane w przeświadczeniu, że patriotyzm to jest niepotrzebny balast, że to jest przestarzałe, że się im to do niczego nie przyda. Wręcz przeciwnie, że to jest obciach i poczucie jakiegoś mitu – żerując na ich własnych kompleksach – że oni nie muszą być Polakami, oni zaraz będą Europejczykami.
– Ale w ten sposób mogą postępować tylko zdrajcy Polski. Dlaczego druga strona nie oskarża tych ludzi, którzy w ten sposób mówią, o zdradę narodową?
– To nie tylko zdrajcy Polski, ale przede wszystkim hochsztaplerzy, którzy utrzymując tych ludzi w takim fałszywym przekonaniu, chcą po prostu ich drenować, żeby ci byli na pstryk, na aport, żeby zaharowywali się na śmierć, gdy grupa gangsterów będzie drenowała całe dobro, które oni wypracują.
To jest takie utrzymywanie człowieka w myśleniu niewolnika, po to by móc go wykorzystywać, na nim żerować.
– Czemu nie ma więcej takich ludzi jak Pani, jak pan Grzegorz Braun; ludzi, którzy dokumentują te sytuacje; ludzi, którzy pokazują, a przede wszystkim zadają pytania? Gdzie się podziały Pani koleżanki, gdzie się podziali Pani koledzy?
– Powiem tak, ja wyniosłam to z domu. Podam przykład. Jak byłam świadkiem w kłótni w gronie towarzyskim, co jest wyższe, wodospad Niagara czy wodospad Wielka Siklawa, i wszyscy, że oczywiście Niagara, a mój ojciec przeciwko wszystkim, którzy się śmiali z tego, co on mówi, że nie, że to Wielka Siklawa jest wyższa o cztery czy sześć metrów. I każdy się zaśmiewał, póki nie sprawdzili w encyklopedii. Ale on miał odwagę, nie wiem, skąd to wiedział, mówić to co myśli i przeciwstawić się w gronie, nawet przyjaznym, ale potrafił powiedzieć coś, co wszyscy uważali za jakiś absurd.
– Dlaczego nie było więcej takich rodzin, gdzie się podziały te rodziny?
– Ja to wyniosłam z domu, że nawet gdy mi sześćdziesiąt osób mówi: wszyscy wiemy, że jest tak i tak, a ja chcę sama porównać w swojej głowie te bodźce, które do mnie dochodzą, zapytać jedną stronę, zapytać drugą stronę, wyciągnąć samemu wnioski.
Myślę, że to, że jesteśmy teraz tak spsiałym społeczeństwem, zaczyna się w przedszkolu. W przedszkolu i w szkole, kiedy łamie się kręgosłupy ludziom, moralne, psychiczne i emocjonalne.
– No tak, ale były lata 80., była "Solidarność", był polski Papież, Wałęsa, który był takim symbolem wolności.
– Honorowy obywatel miasta Bolków.
– I co się stało z tym narodem, który się wtedy przebudził przecież? Wtedy był dumny z Papieża Polaka, stanął mocno na swoim, co się stało?!
Dlaczego to mnie tak interesuje? Ten mechanizm jest bardzo ciekawy, bo pokazuje, jak można ludzi zniewolić. Dlatego że dzisiaj Polak ma mentalność niewolnika.
– Marian Zacharski w "Rosyjskiej ruletce" mówi coś takiego: mam człowieka; czyli jak łatwo jest zwerbować kogoś, czyli zniewolić w pewnym sensie, kiedy pozna się jego charakter. Najpierw pozna się jego charakter, to jedna rzecz, a druga, to dowiedzieć się, na czym mu zależy.
Przekładając to na społeczeństwo, myśmy byli przedmiotem takiej wieloletniej operacji, jako całe pokolenia; że wyszliśmy z tej niewoli, z komuny z wielkimi kompleksami. W związku z tym ten bat, żebyśmy nie byli zacofani i śmieszni w oczach Europy. Europa jest takim batem w tej chwili; a co w Europie o nas powiedzą...
– To jest zaściankowość, to jest dowód prowincjonalizmu intelektualnego.
– No tak. Przez lata całe wyrzynanie tych najlepszych, fizyczna eliminacja tych ludzi najbardziej wartościowych. Lata komuny – selekcja negatywna.
Autorytetami zostawali ludzie, którzy kolaborowali z władzą, którzy byli miałcy intelektualnie, ale za to słuszni ideologicznie, czyli mieli przetrącony kręgosłup i łatwość zgięcia karku. A ci, którzy nie zginali karku, to płacili mniejszą lub większą cenę.
– Czy, Pani zdaniem, jest możliwość odbudowy tej elity polskiej? Pani powiedziała, że nie wiadomo, czy ten naród jeszcze zasługuje na Polskę, czy ta Polska go interesuje itd., ale czy Pani zdaniem Polska może się podnieść?
Np. pan Stanisław Michalkiewicz kiedyś mówił, że to już jest niemożliwe, że tego narodu praktycznie rzecz biorąc nie ma, mówimy o rzeczach, które są sprzed pół wieku czy stu lat. Pan Grzegorz Braun uważa, że ten naród ma jeszcze ten potencjał, a o tym świadczą środki, które przeciwko niemu są kierowane, tzn. że gdyby już był całkowicie podporządkowany, to nikomu by nie zależało, nie wytaczałby takich armat do walki. Jakie jest Pani zdanie, czy Polacy jeszcze mają szansę, żeby się podnieść?
– Myślę, że w takiej naszej tkance społecznej tkwi siła i tę siłę zawdzięczamy wierze i naszej tradycji, naszym korzeniom.
Myślę, że jest siła; w pewnej masie ludzi, do której można się odwołać, bazując na takich najprostszych wartościach, z którym można znaleźć wspólny język, odwołując się do takiego prostego systemu wartości, co jest dobre, co jest złe, co jest czarne, co jest białe. Wierzę w to, że jednak większość ludzi nie ma wynaturzonych sumień, i to jest klucz, wydaje mi się. Że jest duża siła, duża liczba ludzi, którzy mają sumienia, do których można by się było odwołać.
Tylko problem polega na tym, że te elity, które są, nawet te po naszej stronie, to są elity postkolonialne, które nie chcą się odwołać do ludzi, które po wielu doświadczeniach takiego namacalnego działania agentury, otoczyły się murem i uważają, że za pomocą paru ruchów i swoich kolegów mogą tutaj coś zdziałać.
Brak odwołania się do ludzi, do tej tkanki, przekonania ludzi i dotarcia do tych ludzi, którzy mają niezwichrowane sumienia. Odwołanie się do tych ludzi jest szansą na zbudowanie suwerennego, silnego, porządnego państwa.
– No tak, ale żyjemy też w czasach realizacji projektu globalistycznego, gdzie elity, nie tylko w Polsce, ale również w Europie, nawet tutaj, po tej części Atlantyku, nie chcą odwoływać się do ludzi, dlatego że realizują swego rodzaju bolszewizm intelektualny – my wiemy lepiej, my wiemy, jak wygląda przyszłość; my wiemy jak was do tej przyszłości doprowadzić. Ludzie tylko im przeszkadzają, dlatego trzeba realizować pewien projekt.
I w tym projekcie polskie elity i ich stosunek do własnego narodu bardzo ładnie się plasują. Czy, Pani zdaniem, jest w tym momencie jakakolwiek szansa? Jest więc projekt globalny, jest projekt Unii Europejskiej. Wśród tej elity coraz więcej karier ma podłoże europejskie.
Mówi się, że premier Tusk zostanie wynagrodzony stanowiskiem w Unii Europejskiej. Tak samo jest w większości innych państw typu Łotwa, Estonia, gdzie płace na miejscu są wiele niższe niż te, które są w "centrali" w Brukseli. W tym momencie elita europejska dba sama o siebie. Dokooptowuje tylko nowych ludzi.
To jest elita wykształcona na odpowiednich uniwersytetach, będąca członkiem może masonerii, bractw akademickich, różnych tajnych związków itd. I nasz projekt polski stoi nie tylko w obliczu złej jakości własnej elity, jej upodlenia i zaszłości historycznych, ale również kontrprojektu czy alternatywnego projektu globalistycznego.
– No, ale Węgry robią wyłom...
– I są atakowane.
– Są atakowane, ale na razie trwają. Kilka tysięcy Polaków pojechało na marsz, żeby wesprzeć Węgrów, czyli jest tutaj taka społeczna tęsknota i taka potrzeba pójścia tą drogą.
– No właśnie, czy jest tęsknota za Polską wśród Polaków?
– Myślę, że poważnie obudzona po katastrofie smoleńskiej, w wyniku takiego zagrożenia państwa i polskości. Myślę, że jest, ale rzeczywiście jest też ten bolszewizm, bolszewizm intelektualny.
Być może w równej mierze także po stronie opozycji, co jest przerażające, bo znowu nie widzę tutaj dobrej drogi, która by się rozpoczynała, na którą można by było dzisiaj wejść. Jedyną nadzieją tak naprawdę znowu jest ten społeczny zryw, np. liczba niezależnych mediów, które powstają.
– Ale społeczny zryw jest zazwyczaj kierowany na boczny tor, wykorzystywany przez agenturę, przez ludzi, którzy są przygotowani na to, że zrywy społeczne się zdarzają, w związku z tym oni też mają scenariusze.
– Tak, ale ponieważ to się dzieje w sferze mediów, czyli docierania z informacją do ludzi, to te media mogą zaszczepiać...
– To co, praca organiczna jest jedyną rzeczą, która zostaje? Zmiana świadomości?
Jak Pani chce zmieniać świadomość, nie mając do dyspozycji środków przekazu, programów szkolnych, wpływu na wychowanie dzieci, na kulturę masową, na polskie filmy, na to wszystko, co tworzy przekaz?
Dla mnie jest rzeczą tragiśmieszną, że jeżeli tu w Kanadzie chce Pani oglądać TV Polonia, to dzisiaj w tym programie lecą dwa seriale: "Czterej pancerni i pies" i "Stawka większa niż życie". To tutaj ma wychowywać polskie dzieci?!
– Coraz częściej to słyszę i ja się do tego też przychylam, że powinniśmy budować struktury państwa, być może państwa podziemnego. To jest węzeł gordyjski.
Jeszcze chciałam panu powiedzieć jedną rzecz. Żeby odwołać się do ludzi, do ich sumień, do prawych ludzi...
– Przede wszystkim trzeba tych ludzi szanować, poważać i rozumieć, czuć, trzeba z nimi wyrastać.
– Właśnie tak, ma pan rację. Ale z drugiej strony, przecież pokazuje to Piłsudski i przewrót majowy. Jest w nas jakiś rodzaj autodestrukcji, w nas, Polakach, i gdyby nie zdecydowana postawa marszałka Piłsudskiego i przelana wtedy krew...
– Myślę, że nie można tego porównywać, to są zupełnie inne sytuacje.
– Nie, ja mówię o sytuacji, w której odwołanie się do społeczeństwa to jedno, a z drugiej strony, rzeczywiście silne przywództwo.
– Ale marszałek Piłsudski się odwołał do społeczeństwa, do kolejarzy, którzy nie dopuścili wojsk idących na odsiecz itd.
– A pan jak myśli, co trzeba zrobić? Bo ja jestem zdruzgotana.
– Nikt nie jest wróżką, nikt nie ma magicznej różdżki, za pomocą której wyciągnie Polskę z kapelusza, ale pierwsza rzecz, to jest przekonanie ludzi do tego, o czym cały czas mówię z Panią, że państwo to jest ich interes własny.
Ja bym się nie odwoływał do altruizmu ludzi i do ich postaw prospołecznych. Ja bym mówił: dbaj o swoją rodzinę, dbaj o swoje dzieci, dbaj o swoje wnuki, zrób dla nich państwo polskie.
Kiedy tutaj spotykałem się z kombatantami – teraz ich już nie ma wielu, nawet czasem myślę sobie, że źle robiłem – kiedy ktoś mi zarzucał, że źle myślę, bo urodziłem się w komunizmie, albo że przyjechałem z PRL-u i to był argument w dyskusji, to moja reakcja zawsze była taka: "no tak, ja się urodziłem w komunizmie, proszę pana, dlatego że pan przegrał wojnę, pan mnie nie obronił; ja się urodziłem w kraju, z którego pan uciekł, a przecież to pana wojsko miało do tego kraju wrócić. Ja bym się w tym kraju nie urodził pod panowaniem komunizmu, gdyby pan obronił swoje przyszłe pokolenia, swoje dzieci, swoją rodzinę".
Trzeba sprowadzić wszystko do prostego myślenia, to jest jedyna metoda.
Druga rzecz – miałem nadzieję, kiedy Polacy wyjeżdżali na Zachód pracować, że choć to jest straszny upust krwi, bo wyjeżdżają ludzie przedsiębiorczy itd., ale tam jest blisko; tam latają samoloty – godzina i jest się z powrotem w domu; że oni poznają, jak wygląda normalna organizacja państwowa, jak się ludzie organizują w Wielkiej Brytanii, jak bronią swoich interesów, również jak bronią swoich interesów przed nimi, dlatego że ich nie lubią, że bronią swoich miejsc pracy itd.
I gdy ci ludzie wrócą do Polski, gdy będą do niej przyjeżdżać, to będą mieli pewne oczekiwania, przywiozą oczekiwanie tych samych standardów ze sobą.
Tak się, niestety, nie stało, dlatego że większość tych ludzi pracuje w zawodach poniżej swojego wykształcenia, a jeżeli nie, to wrasta w tamtejsze społeczeństwo i po prostu zostaje stracona dla Polski.
Wierzę w Polskę nie tylko dlatego, że jestem Polakiem. Dla mnie Polska to jest fajny projekt. To jest solidarność, która wynika właśnie z języka, kultury, solidarność etniczna. I obserwując, już nie mówię o Żydach, którzy są takim skrajnym przykładem troski o własne państwo niezależnie od tego, gdzie się mieszka, to uważam, że taka solidarność się opłaca.
Stworzyć silne państwo bardzo się wszystkim opłaca, i tym na górze, i tym na dole.
Dlatego jeszcze powalczmy o tę Polskę, jeszcze nie szukajmy sobie wśród przodków krwi niemieckiej, żydowskiej, rosyjskiej, żeby się asymilować czy przekabacać. Niestety, historia pokazuje, że silne narody asymilują. No bo ci wszyscy konformiści do nich lgną.
Polska to nie jest pustka i da się w Polsce powalczyć.
Myślę, że z tego rodzaju przesłaniem można w Polsce stworzyć ruch społeczny; ruch, który wykraczałby poza partyjność, poza układ i przede wszystkim kierowałby swoje przesłanie do ludzi młodych, którzy mają życie przed sobą. Tym ludziom, którzy teraz maturę zdają i dla których szanse gospodarcze nie są takie duże, tym ludziom trzeba powiedzieć, że ich największa szansa to nie jest emigracja, w której łatwo się pogubić, tylko budowa silnej Polski. I że oni są w stanie tę Polskę zbudować, bo jedno pokolenie jest w stanie zbudować państwo. Jedno pokolenie zbudowało Polskę po wojnie. Nie trzeba kapitału, trzeba ducha, wiary i pracy. To jest wszystko do zrobienia, tylko żeby chciało się chcieć.
Inna rzecz, która jest w Polsce bardzo istotna i zła. Janusz Szpotański mówił, że czekiści sowieccy mieli ideę państwową w żyłach; oni imperium budowali – powtarzał, że w przeciwieństwie do PRL, Związek Sowiecki był państwem niepodległym. I dlatego teraz – mój wniosek jest taki – tym putinowcom w Rosji jest dużo łatwiej.
Niestety, nie możemy naszych nadziei ulokować u czekistów polskich, choć są to ludzie wpływowi, z informacjami – kościec obecnego układu. Dlaczego? Bo to są gangsterzy, którzy dbają tylko i wyłącznie o interes grupowy, nie widzą swojej przyszłości w silnym państwie.
Ja bym się nawet zgodził na tych czekistów polskich, żeby byli w państwie czy też budowali państwo – gdyby oni byli narodowi.
Tymczasem oni są międzynarodowi od kołyski, oni są z innej elity, z innej bajki. Taki jest mój obraz rzeczy.
– A pan bywa czasem w Polsce?
– Często, mam tam rodzinę. Mam to szczęście, że mam informacje z wielu środowisk, rodzina mojego ojca jest ze wsi, rodzina mojej śp. mamy z małego miasteczka. Chodziłem do szkoły w dużym mieście.
Co Pani zamierza teraz robić? Patrząc z punktu widzenia dokumentalisty, to piękny czas, w którym można wiele rzeczy pokazywać przynajmniej dla pokoleń, które przyjdą po nas, żeby było się do czego odwołać, żeby kultura trwała.
– Tak, aczkolwiek ja wcześniej nie narzekałam na nudny czas.
Jako dokumentaliście, było mi znacznie lepiej być w cieniu, bo pewnych rzeczy już nigdy nie zrobię w tej sytuacji, w której jestem teraz, i tego bardzo żałuję.
Z drugiej strony, zrobiłam rzeczy, mówię tu o filmie "Solidarni 2010" i filmie "Krzyż", których bym nie oddała za żadne skarby, nawet za możliwość pozostania w cieniu i robienia dobrych dokumentów, bo niektórych tematów już nie podejmę, część drzwi się przede mną zamknęła. To jest fascynujący czas, czas bardzo dużego zawirowania w moim życiu.
Natomiast ja jestem Polakiem, żyję w Polsce i ten bonus dla dokumentalisty jest jednocześnie wielkim... nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało patetycznie – dużą raną, którą odczuwam jako Polak.
To tak jakbym jako dokumentalista mogła filmować mój dom, który się pali, i to obserwować.
Tzn. co, że coś ciekawego mam zarejestrowanego, ale widzę, że na moich oczach rozpada się mój świat, wszystko co kocham, cenię, skąd pochodzę.
Wydaje mi się, że my w tej sztafecie pokoleń – tak jak pan mówił, że urodził się w zniewolonym kraju, bo ten pan z pokolenia wcześniej przegrał wojnę – wszystko na to wskazuje, że my... Mam nadzieję, że tak nie będzie, że Polacy się jednak rzeczywiście obudzą i teraz jakieś pierwsze ruchy widać, że jednak budzi się ten naród. Ale to wszystko jest niewystarczające.
My straciliśmy suwerenność jako państwo.
Naprawdę nie ma państwa, a takiej świadomości nawet nie ma. Gdyby przeciętnemu Polakowi to powiedzieć w twarz...
– Nie sądzi Pani, że tej suwerenności nigdy nie odzyskaliśmy?
– Tak, nigdy. Może były jakieś błyski za rządów Olszewskiego. Ale wyraźnie widać, że te rządy natychmiast upadały, były przewroty, w ciągu jednego dnia upadł rząd kopany po kostkach od samego początku.
Ten wściekły atak na Prawo i Sprawiedliwość w momencie, kiedy byli władni zmieniać jakoś tę rzeczywistość, to też pokazuje.
Tak, ma pan rację, myśmy nigdy nie odzyskali niepodległości. Ale gdyby pan to powiedział przeciętnemu szesnastolatkowi, toby ten popatrzył na pana, jakby pan opowiadał, że się urodził na księżycu. To jest jeden z dramatów, że ludzie żyją w matriksie.
– To jest najwyższa forma niewolnictwa, gdy niewolnik nie wie, że jest pozbawiony wolności.
Jedną z moich najbardziej ulubionych lektur jest "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya, gdzie każda warstwa niewolników uważa, że ma najlepiej, i jest z tego zadowolona.
Niewolnicy w czasach rzymskich mieli przewagę nad niewolnikami dzisiejszymi między innymi dlatego, że: a. zdawali sobie sprawę z własnego statusu, a b. znali cenę swojej wolności; mogli oszczędzać i się wykupić. W dzisiejszych czasach nie ma takiej możliwości.
– Nie, zawsze jest taka możliwość i zaczyna się właśnie...
– Jest możliwość, żeby zrozumieć, a do tego jest potrzebny film, telewizja, środki przekazu, rozmowa. Przekonywanie niewolników, że są niewolnikami, jest jednym z najbardziej niewdzięcznych zadań pedagogicznych...
– Tak. Zrobiłam taki króciutki cykl filmów, spotów do muzyki właśnie pt. "Ćwiczenia na wyobraźnię", i motywem przewodnim tych spotów jest hasło, że jesteśmy w stanie tyle wywalczyć wolności , ile jesteśmy jej w stanie sobie wyobrazić, i że wolność powstaje w głowie. I też zniewolenie rodzi się w głowie. Można być wolnym człowiekiem w więzieniu, a można być zniewolonym człowiekiem drepczącym po supermarkecie pełnym towarów.
– Takich niewolników jest mnóstwo. Dziękuję bardzo za rozmowę, bo wyszła nam z tego rozmowa, a nie wywiad...
Czas wyobrazić sobie Polskę - Ewa Stankiewicz w Kanadzie:
Batalion Jasona Kenneya
Rząd premiera Harpera podjął decyzję, by wesprzeć wybory na Ukrainie, wysyłając aż 500 obserwatorów, których rola, jak się domyślam, zamyka się w biernej obserwacji punktów wyborczych bez możliwości ingerencji w cały proces wyborczy.
Postulat utworzenia takiej delegacji wypłynął pod naciskiem lobby ukraińskiego, które reprezentuje 1 mln 200 tys. Ukraińców w Kanadzie. Podniecenie wśród szczęśliwych wybrańców sięgnęło zenitu. Szykuje się atrakcyjna wycieczka za pieniądze podatników, czyli za nasze. Oczywiście nikt nas nie pytał o zdanie, czy budżet Kanady (czyt. nasz budżet) ma tak ogromne nadwyżki, że lekką rączką możemy szastnąć niebagatelną sumką, wspierając ludek, który od czasu pomarańczowej rewolucji jest rządzony przez związki nieformalne: mafię odeską liczącą 200 lat prosperity i mafię doniecką – najbezwzględniejszą i najokrutniejszą z obecnie poznanych. Zadałem pytanie naszemu posłowi panu Władysławowi Lizoniowi: Jaki interes ma Kanada w angażowaniu się w sprawy wewnętrzne Ukrainy? Czy chodzi o relacje wymiany handlowej? Wątpię, gdyż produkcja na Ukrainie leży na łopatkach. Może o ropę lub gaz? Ukraina sama importuje te paliwa z Rosji. Może o prestiż naszego kraju?
Jest to wielce wątpliwe i niebezpieczne popierać kruchutkie państwo, którego parlamentariusze nie potrafią zachować powagi obrad w sejmie i piorą się po głowach pięściami, urywając sobie krawaty. Państwo, w którym przeciwników politycznych, opozycję, eliminuje się fizycznie jak w sąsiedniej Polsce (przykład Tymoszenko), państwo, w którym prawa człowieka istnieją tylko na papierze, a w więzieniach maksymalna długość życia skazanego wynosi 7 lat. Państwo, w którym pogrobowcy byłego KGB nadal mają wiele do powiedzenia i często posługują się byłymi żołnierzami Specnazu, egzekwując swoje racje.
Emigracja ukraińska tak jak nasza, polska, należy na pewno do postępowych, głęboko patriotycznych nacji w Kanadzie.Tak jak my mamy wizję wolnej niezależnej Polski, tak samo wizję wolnej, niezależnej i demokratycznej Ukrainy posiada emigracja ukraińska. Bez przeprowadzenia lustracji byłej nomenklatury i obecnie rządzącej nawet Herkules jest contra plures. I dotyczy to zarówno Polski, jak i Ukrainy. Jest dużo analogii z naszym sąsiadem. Jest też ogrom różnic wynikających chociażby z podstaw prawnych, na których Polska opiera się nawet z okresu ustawodawstwa jeszcze przedwojennego, a Ukraina dopiero to prawo tworzy. Jest państwem młodym, nieustabilizowanym, z gigantycznym bezrobociem, ogarniętym związkami nieformalnej nomenklatury oligarchicznej, rozwiniętą przestępczością, dezorganizacją administracji państwowej, brakiem planów rozwoju gospodarczego, w którym inicjatywa jest dewaluowana przez grupy interesów.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/tag/polityka%20polska?start=1290#sigProId7f326cbe9e
Powróćmy do kosztów, które pozwolą nam odpowiedzieć na ukryte cele tej Jasonowej inwazji. Koszty przelotów wyniosą, zaokrąglając, 750.000 dol.... 425 delegatów wróci już po tygodniu, 75 jednak pozostanie na dłużej. Koszty zakwaterowania przy średniej 100 dol. za noc wyniosą 50.000 razy 7 dni = 350 tys. dol. + 75 osoby pozostające na dwa tygodnie 52.500. Teraz, jeżeli doliczymy stawki żywieniowe, to na okres 7 dni – wynoszą one 175.000 + 26.250 przy przeciętnej diecie 50 dol. dziennie. Można dodać przypuszczalne koszty transportu, bo nasi bohaterowie nie będą wędrować per pedes po zaułkach Kijowa czy Lwowa, średnio 25 dol. dziennie na osobę, co da nam 12.500 dol. tylko przez 7 dni pobytu. Cóż otrzymamy? Sumę 1 miliona 365.750 dol., pomnóżmy przez 3 przy znanej rozrzutności naszych notabli, i mamy niezłą sumkę z naszych podatków. Farsy wyborcze przeżywaliśmy w Polsce i Ukraina też posiada własne tradycje w tym zakresie. Ale brać udział w wyborach, w których farsa i zamieszki mogą się powtórzyć, przez państwo sztandarowe, jakim jest Kanada, może nasz kraj narazić na kompromitację i drwiny. Być może istnieją inne powody tej wycieczki, a obserwacja wyborów jest tylko pretekstem. Przypatrzmy się, kogo mamy na czele delegacji Kanady. Oto minister imigracji Jason Kenney, minister obrony Julian Fantino, John Baird, Bob Dechert, Louis Brown, Ted Opitz, i nasz operatywny poseł Władysław Lizoń, dalej przedstawiciele oczywiście społeczności ukraińskiej, w której nie brakuje popa.
Ukraina jest na pewno łakomym kąskiem w rozwinięciu wpływów USA w tym regionie. Żeby się nie narazić międzynarodowej – europejskiej – oligarchii i putinowskiej Rosji, wysyła się emisariuszy, a na takich nadaje się bez wątpienia Kanada o tradycjach pokojowych i pozytywnej opinii międzynarodowej. Nasuwa mi się myśl może zgoła abstrakcyjna, że cała delegacja posiada immunitet dyplomatyczny. Każdy członek tych "strażników" praworządności może w kopertce przewieźć do 10.000 dolarów, a w czekach jeszcze więcej. Da to kilka ładnych "baniek" na pomoc w sfinansowaniu kompanii wyborczej. Znając metody tam obowiązujące, nie zdziwiłbym się, gdyby z alternatywną propozycją transportu gotowizny zurueck, spotkali się delegaci, nawet nie wiedząc, co przewożą.
Tą prostą metodą możemy przerzucić nawet spore sumy, otrzymując niezły procent od nich. Fe! Tak okropne myśli mi krążą po głowie, że trudno uwierzyć w moje fantazje. Ale czyż są one nie do zrealizowania? Cóż wiemy o nastrojach mieszkańców Ukrainy? ...80 proc. ludności nie chce widzieć Janukowycza u sterów rządu. Nawet opinie 30 proc. Rosjan zamieszkujących rejon Odessy i Kijowa są bardzo podzielone. Jeżeli w tych "nadzorowanych"wyborach ponownie wygra Janukowycz, wiadomo będzie, jaką dodatkową misją było delegowanie "batalionu" Jasona Kenneya.
Andrzej Załęski
Toronto
Brudny nos Pinokia
Brudny nos Pinokia
Przed tygodniem wspominałem w tym miejscu, śladem branżowego pisma "The Lancet", że w polskich szpitalach nawet dziesięć osób na sto umiera w wyniku planowych operacji chirurgicznych, co więcej, że ta upiorna statystyka nie dotyczy nagłych wypadków czy skomplikowanych zabiegów.
Wspomniałem też, że nasze Ministerstwo Zdrowia stanowczo oprotestowało wyniki badań. Dziś muszę koniecznie dodać, że ze strony naszych specjalistów od zdrowia niczego innego jak stanowczego protestu nie należało oczekiwać. Nie należało tym bardziej, gdy dysponuje się wiedzą o traktowaniu pacjentów na szpitalnych oddziałach zwanych nie wiedzieć czemu "ratunkowymi".
Dni ubezpieczonego
Mianowicie tak oto są oni traktowani, że, półprzytomni z bólu, leżąc we własnych odchodach, z połamanymi kośćmi miednicy, czekają dwie godziny na konsultację ortopedyczną. Dwie godziny! Powyższe zdarzyło się na "oddziale ratunkowym" szpitala o najwyższym stopniu referencji, w mieście z aspiracjami do stolicy województwa. Pacjent, o którym piszę, zmarł po paru dniach, na skutek pourazowych i pooperacyjnych powikłań.
Banda konowałów i urzędasów, nie żadnych lekarzy. A idźcie wy z waszym guru do diabła, tam wasze miejsce. Albo do ZUS-u idźcie i z "Dni ubezpieczonego" nigdy nie wracajcie.
"Dni ubezpieczonego", boki zrywać. "Chcemy naszym klientom przekazać wiedzę o zasadach podlegania ubezpieczeniom społecznym oraz o prawach i obowiązkach, jakie z tego tytułu wynikają" – wykrztusza z siebie szacowna instytucja zwana niekiedy zasadnie acz bardzo kąśliwie Zakładem Utraty Składek. "Wyjaśnimy, co dzieje się ze składkami, gdzie są ewidencjonowane i na jakie cele przeznaczone" – dodaje ZUS ustami jednego z dyrektorów. To niechybnie tytułem żartu, który brzmi niczym śmieszny dowcip w czasie ceremonii pogrzebowej.
Niemniej teraz wiemy już, jak bardzo nam Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest potrzebny. Sama instytucja jest potrzebna, a przede wszystkim – jasna rzecz! – bardzo potrzebni są zatrudnieni w tejże instytucji urzędnicy. Swoją drogą, gdyby zatrudnić ich jeszcze więcej, dopiero by się nam poprawiło, ho, ho! Najpewniej przez tę ich urzędniczą wiedzę, którą tak bardzo pragną się z nami dzielić.
A kto nie zechce w zdroju wiedzy z ZUS-u dobrowolnie i z głową zanurzyć się – tego na oddział ratunkowy. Tam jeden z drugim absztyfikant i malkontent poleżą sobie godzinkę czy dwie, następnie po nieszczęśnikach posprząta się – i załatwione. Podobnie jak w ZUS-ie, na polskich oddziałach ratunkowych również wiedzy dostatek. Można powiedzieć: wylewa się z basenów.
Największa przegrana
Na temat stanu nadwiślańskiego systemu ochrony zdrowia w sejmowym przemówieniu Donalda Tuska nie padło ani słowo. I nawet nie z tego powodu wspomniane expose rozszarpano na strzępy. Od siebie dodam tyle, że miłościwie nam panujący premier przegrał siebie i swoją rolę w historii w ciągu paru godzin, jednego dnia, mianowicie 10 kwietnia 2010 roku. Owszem, człowiek rozumny dostrzegał w tym człowieku predyspozycje do zachowań podłych i nikczemnych, ale dopiero realia polityczne po 10 kwietnia przerosły go ostatecznie, ostatecznie definiując, a zarazem definitywnie przekreślając. Kto wie, czy fakt, że Donald T. dotąd nie potrafi zachować się jak mężczyzna i nie odchodzi z życia publicznego, to nie jest jego największa przegrana.
Po 10 kwietnia Donalda T. nie warto słuchać. Nie warto, albowiem czyniąc to, infekujemy umysły, wkraczając do aksjologicznego rynsztoka. To oczywiste: kiedy wpuścimy do mieszkania kłamstwo, nieprzyzwoitość i podłość, nie ma to, tamto – parkiet zachlapany, a na smród sposobu nie ma. Nie pomogą płyny, mleczka, proszki, żele, pasty, tabletki, granulki, udrażniacze, neutralizatory zapachów, wybielacze, szampony, zmywacze, balsamy, odświeżacze i co tam jeszcze Matka Chemia rekomenduje rozsądnej gospodyni. Na aksjologiczny brud kapiący z nosa Pinokia nie ma skutecznego, a zarazem szybko działającego środka. Owszem, podobno Boguś Prztyprztycki poradził sobie, używając sporej dawki napalmu, ale ani Prztyprztyckiego, ani jego żony nikt już potem nie widział.
Krzysztof Ligęza
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Teoria spiskowa wraca do łask
Co tu gadać – za Kaczora było lepiej. Podobnie jak za Gomułki było więcej śniegu niż za Gierka, to – jak pamiętamy – za Kaczora było więcej deszczu niż za Tuska – a mimo to nikt nigdy nie odwołał meczu z powodu podtopienia Stadionu Narodowego.
Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze Stadionu Narodowego, ale to właśnie było dobre, bo teraz, kiedy Stadion Narodowy jest, mamy z nim tylko same zgryzoty. Już nie chodzi o to, że kosztował znacznie więcej niż opiewał pierwotny kosztorys, chociaż ta okoliczność wzbudza podejrzenia, że cała konstrukcja może być przeżarta korupcją i któregoś dnia zawalić się na głowy zgromadzonej publiczności, ale przede wszystkim o niemożność ustalenia, kto właściwie podjął decyzję, by nie otwierać stadionowego parasola. "Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd dobrobyt" – trawestował Mikołaja Reja satyryk w dobie pierwszej propagandy sukcesu za Gierka.
Dzisiaj, kiedy przeżywamy kolejne wydanie propagandy sukcesu, tamta trawestacja nic a nic nie straciła na aktualności. Przeciwnie – nawet jakby zyskała i kiedy z powodu intensywnej kontroli w Ministerstwie Sportu i Narodowym Centrum Sportu nie możemy się dowiedzieć, jaką rolę odegrały te potężne instytucje w podtopieniu Stadionu Narodowego, Polski Związek Piłki Nożnej domaga się odszkodowania za straty materialne i "wizerunkowe", spowodowane odwołaniem meczu.
Jestem prawie pewien, że intensywna kontrola nie doprowadzi do ustalenia autora fatalnej decyzji, podobnie jak mimo upływu ponad 20 lat nie można ustalić autora decyzji o wprowadzeniu w naszym nieszczęśliwym kraju moratorium na wykonywanie kary śmierci. Chociaż ów dobroczyńca ludzkości, a zwłaszcza – dobroczyńca zbrodniarzy pozostaje anonimowy do dnia dzisiejszego, wszystkie organy naszego demokratycznego państwa prawnego w podskokach się do tej decyzji akomodowały.
Normalnie wyjaśnić tego fenomenu się nie da, chyba że odwołamy się do teorii spiskowej, według której prawdziwą władzę w naszym nieszczęśliwym kraju trzymają bezpieczniackie watahy, natomiast Umiłowani Przywódcy, co wszyscy prezydenci, premierzy i tak dalej – pełnią rolę dekoracyjną, żeby było ładniej.
Jeśli tedy wyjdziemy od teorii spiskowej, to wszystko staje się jasne nie tylko w sprawie moratorium na wykonywanie kary śmierci z 1988 roku, ale również w sprawie afery parasolowej na Stadionie Narodowym.
I w jednym, i w drugim przypadku decyzję musiała podjąć bezpieka i to tłumaczy zarówno posłuszeństwo prokuratur i sądów w przypadku moratorium, jak i niemożność ustalenia sprawcy afery parasolowej, a także – zmowę milczenia. Zwłaszcza ta zmowa milczenia stanowi poszlakę potwierdzającą teorię spiskową; żadna z zainteresowanych osobistości nie ma odwagi, by ujawnić tę największą tajemnicę państwową, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju znajduje się poza konstytucyjnymi organami państwa.
Na dodatkową poszlakę naprowadzają nas starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz formułowali w postaci pełnej mądrości sentencji – w tym przypadku: is fecit cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A któż bardziej mógł skorzystać na moratorium w sprawie wykonywania kary śmieci w roku 1988, jak nie bezpieka? Niejednemu przecież taka kara słusznie się należała, więc nic dziwnego, że zawczasu się przed tym zabezpieczyli, nakazując niezawisłym sądom zastosowanie się do decyzji anonimowego dobroczyńcy zbrodniarzy.
Wreszcie kiedy odwołać się do teorii spiskowej jeśli nie dzisiaj, kiedy właśnie usłyszeliśmy słowa dyspensy i to z ust samego premiera Donalda Tuska?
Chodzi oczywiście o "drastyczne zdjęcia" ofiar katastrofy w Smoleńsku, jakie ukazały się na stronach internetowych już 28 września, ale zarówno minister Radosław Sikorski, jak i premier Tusk zareagowali na nie dopiero teraz, po dwóch tygodniach, kiedy Platforma Obywatelska ruszyła do odrabiania sondażowych strat spowodowanych i aferą taśmową, i dwoma aferami trumiennymi, w momencie wybuchu afery parasolowej, mając w dodatku świadomość, że w najbliższej perspektywie może dojść również do afery budżetowo-unijnej.
Ponieważ fotografie ukazały się na blogu pewnego Rosjanina z Kraju Ałtajskiego, minister Sikorski wezwał rosyjskiego ambasadora i surowo mu przykazał, by rosyjskie władze wykryły i ukarały winowajcę. Wyobrażam sobie rozbawienie ambasadora na widok groźnych min, których minister Sikorski na pewno mu nie oszczędził w sytuacji, gdy przedstawiciele Stronnictwa Ruskiego w warszawskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych właśnie wysłali na białoruskie adresy tamtejszych stypendystów formularze PIT-ów dla celów podatkowych, dzięki czemu straszliwy Łukaszenka dostał na tacy informacje, kto, ile i za co dostał forsy od naszego nieszczęśliwego kraju. Chi, chi! Cha, cha! O takiej akcji rosyjski ambasador w Warszawie mógł wiedzieć i stąd przypuszczam, że mógł być szalenie rozbawiony groźnymi minami ministra Sikorskiego, chociaż oczywiście niczego nie dał po sobie poznać. Tego, ma się rozumieć, nikt zobaczyć nie mógł, natomiast media głównego nurtu miały okazję pokazania stanowczości ministra Sikorskiego, który potrafi szurać samemu Putinowi.
Z kolei premier Tusk wyraził przypuszczenie, że "nie można wykluczyć", iż Rosjanie zrobili to specjalnie, żeby podsycić płomień pod smoleńskim kotłem. Rzeczywiście – w momencie, gdy Jarosław Kaczyński stara się pokazać, iż PiS ma zdolność koalicyjną, afera zdjęciowa potrzebna jest mu jak psu piąta noga. Ale potrzebna, czy niepotrzebna – tak czy owak premier Tusk daje do zrozumienia, że teoria spiskowa może być prawdziwa. Jest to taka sama dyspensa jak ta, której swoim mikrocefalom udzielił w 2002 roku pan red. Michnik, ujawniając, że nagrał korupcyjną propozycję Lwa Rywina i w ten sposób zdemaskował straszliwy spisek przeciwko spółce "Agora". Jak pamiętamy, mikrocefale natychmiast skwapliwie we wszystko uwierzyli, a kiedy dyspensa została odwołana, znowu w podskokach powrócili do pryncypialnego potępiania teorii spiskowej. No a teraz – sam premier Tusk. Zatem – "jeśli nie teraz – to kiedy? Jeśli nie my – to kto"?
A tu jeszcze na dodatek premier Tusk wygłosił przemówienie zwane "drugim expose", w którym zaprezentował dar przebłagalny dla bezpieki w postaci spółki "Inwestycje Polskie" z budżetem 40 mld złotych, na którą mają złożyć się wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa. Ta spółka będzie koordynowała państwowe inwestycje, na które premier Tusk zamierza w ciągu 8 najbliższych lat wydać 800 mld złotych. Skąd je weźmie – tego nie powiedział, ale przecież i bez tego wiadomo, że wydrenuje z podatników, czy to bezpośrednio, czy to podnosząc tempo przyrostu długu publicznego. Zaraz tedy sondażowe notowania Platformy Obywatelskiej wyprzedziły sondażowe notowania PiS, ale tylko o jeden procent, co może oznaczać, że bezpieka wprawdzie dar przebłagalny przyjęła, ale zachowuje wobec premiera Tuska chłodną rezerwę. I słuszna jej racja – bo czy premieru Tusku można wierzyć, kiedy tak szasta tymi miliardami?
Nawet najbardziej bezlitosne drenowanie mniej wartościowego narodu tubylczego nie gwarantuje powodzenia, bo właśnie Nasza Złota Pani Aniela namawia się ze swoim francuskim kolaborantem, żeby obciąć subwencje dla krajów spoza strefy euro pod pretekstem kryzysu. Trudno odmówić jej logiki, bo skoro już te nieszczęśliwe kraje podpisały cyrograf Traktatu lizbońskiego, to nie ma już najmniejszego sensu futrować ich pieniędzmi. A skoro tak, to w budżecie na lata 2014–2020 będą musiały obejść się smakiem.
Nasi Umiłowani Przywódcy czują, że mogą przez państwa poważne zostać wydymani, tedy apelują, żeby "walczyć" o "unijny budżet" viribus unitis "ponad podziałami", co w przełożeniu na język ludzki oznacza, żeby w razie wydymania, to znaczy – wybuchu afery budżetowo-unijnej – nie robić sobie nawzajem zarzutów, ani tym bardziej – nie robić zarzutów okupującym nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniakom, zwłaszcza że oficjalnie przecież ich "nie ma".
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Czy ciągle za wcześnie na prawdę o Smoleńsku?
– Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie jeszcze czas, że będziemy mogli o tym mówić do końca, ale ten czas nie jest jeszcze w tej chwili – Jarosław Kaczyński.
Pozwolę sobie przedstawić osobiste myśli za pomocą pewnej historii sprzed prawie sześciu wieków. Często emocje uniemożliwiają nam trzeźwą analizę bieżącej sytuacji i dawne historie mogą nam pomóc we właściwym zrozumieniu aktualnych problemów.
Cofnijmy się więc do wieku XV, do imperium Inków. Rządził nim wtedy władca o imieniu Pachacuti, król o wielkim umyśle i rozmachu. Doprowadził Inków do szczytu rozwoju – odbudował Cuzco wraz ze świątynią Inti (Słońca) i wzniósł wiele fortec z Machu Picchu włącznie. Nie zatrzymał się jednak tylko na materialnym umacnianiu swego królestwa. Nurtowały go kwestie zasadnicze. Zastanawiał się nad Bogiem, którego czcił wraz ze swoim ludem. Czy Słońce, które codziennie wykonuje swoją powtarzalną pracę jak zwykły robotnik, może być Wszechmogącym Bogiem? Zauważył też, że może zostać ono zasłonięte przez byle jaką chmurę. Doszedł do rewolucyjnego wniosku: jeśli Inti byłby prawdziwym Bogiem, to żadna stworzona rzecz nie mogłaby zaćmić jego światła! Pachacuti ze zgrozą skonstatował, że dotąd oddawał cześć zwykłej rzeczy tak, jak gdyby była ona Stwórcą! Zaczął badać przekazy wcześniejszych inkaskich pokoleń i odkrył, że praojcowie nie oddawali czci Słońcu, ale Wszechmocnemu Stwórcy Wszechrzeczy, którego nazywali Viracocha. Król skonstatował, że bezsensowne jest jednoczesne czczenie części Jego stworzenia w taki sposób, jakby była ona Nim.
Zwołał więc kapłanów Słońca na sobór do Coricancha, przedstawił im swoje wnioski i rozkazał, by odtąd modlitwa była kierowana wyłącznie do Viracochy. Sobór postawił jednak przed królem problem: jak zareagują masy, gdy kapłani Słońca ogłoszą: "Wszystko, co nasze kapłaństwo nauczało przez ostatnich kilka wieków, okazało się błędne! Inti wcale nie jest Bogiem! Te okazałe świątynie, które z ogromnym trudem – i z naszego rozkazu – zbudowaliście dla niego, są bezużyteczne. Wszystkie rytuały i modlitwy związane z Inti są bezowocne. Teraz musimy rozpocząć od początku, od zera z tym prawdziwym Bogiem – Viracochą!"?
Komisyjnie ustalili, że choć kult Inti jest fałszywy, to prawdę o tym zachowamy tylko w obrębie klasy wyższej. Może z czasem lud dojrzeje do poznania rzeczywistości.
Okazuje się jednak, że klasy wyższe miewają niekiedy krótki żywot. Pachacuti nie przewidział pojawienia się konkwistadorów…
* * *
Gdyby kogoś z Państwa zainteresowała powyższa historia i chciałby o niej poczytać więcej, odsyła do książki "Wieczność w ich sercach – sensacyjny dowód wiary w jedynego prawdziwego Boga" Dona Richardsona, którą kiedyś przetłumaczyłem.
Czas wrócić do naszej rzeczywistości. W dzień katastrofy Jarosław Kaczyński wypalił do Sikorskiego: "To wyście Go zabili" (sam później tak to wspomina: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki", choć psychologicznie bardziej uprawniona jest wersja pierwsza). Elita PiS ma zapewne wiedzę o Smoleńsku daleko wykraczającą poza obiegowe opinie. Miała ją też zapewne już tuż po katastrofie. I wtedy był właściwy czas, by podzielić się tą wiedzą z prostym ludem, który płakał po swoim Prezydencie i towarzyszącej mu elicie narodu. Wybrano jednak opcję zabawy w demokrację i uwiarygodnienie Komorowskiego.
I dziś JK mówi, że jeszcze nie czas. Czy bierze jednak pod uwagę możliwość, że w pewnym momencie może zostać definitywnie odcięty od kontaktu z masami? Na przykład poprzez blokadę Internetu i neutralną postawę RM? Swoich mediów przecież nie ma. Warto niekiedy wyciągać zawczasu lekcje ze starych, inkaskich dziejów…
Paweł Chojecki
"Idź Pod Prąd"
Dla kogo te bajki?
Co może jeszcze uratować Polskę, jaka sanacja jest możliwa w ciągu jednego pokolenia?
Mądry, wyważony nacjonalizm, powrót do narodowych źródeł, moda na polskość.
Część polskich euroelit zwodzi siebie i kolegów, że nacjonalizm to zakończony już "etap historyczny" – dziecko XIX wieku masy, węgla, kotła i pary, nieprzystający do postindustrialnego społeczeństwa globalnych struktur. Naród – przekonują – być może był czymś oczywistym w czasach szlachty, mieszczaństwa i obywateli ziemskich.
Dzisiaj, w dobie skurczonego świata tanich linii lotniczych, nieskrępowanego i błyskawicznego przepływu kredytu, kapitału i technologii, stare lojalności narodowe tracą sens i znaczenie, dzisiaj naszą ojczyzną jest korporacja, ziomkostwem – transnarodowa elita profesjonalistów...
Oczywiście są to bujdy.
Zwolennicy takich teoryjek w najzwyklejszy sposób starają się nie dostrzegać nowoczesnych nacjonalistów, którzy niejednokrotnie we własnym dobrze pojętym interesie tłumaczą innym, że nacjonalizm to przeżytek – Chińczycy, Żydzi, Niemcy, Brytyjczycy, ba, nawet Amerykanie...
Niestety, Polakom tak w minionych latach zmydlono oczy, że nie są w stanie myśleć. Polska podbita i okupowana stała się krainą niewolników, w której byle szachraj grał kompleksami zataczającej się gawiedzi.
Tą krainą jest do dzisiaj mimo narodowych symboli nad głowami. I choć jest to okres, w którym wielu Polaków całkiem nieźle sobie radzi na obcych dworach, to jednocześnie wbija im się skutecznie do głowy przekonane, że własny dwór nie ma sensu.
Tymczasem do podźwignięcia Korony potrzeba kilku zwinnych Polaków zdolnych tchnąć ducha w młode pokolenia, pokazać, że własne państwo to zbiór instytucji, które zapewniają dobrobyt i wolność, pozwalają samemu decydować o sobie.
Kraj można podnieść w ciągu jednego pokolenia, trzeba tylko skopać układ polityczny, rozpalić narodowy ogień, rozniecić oczyszczający płomień wiary.
Nacjonalizm nie oznacza szowinizmu, zamykania granic i nocy kryształowych; nacjonalizm to sprawna realizacja interesu polskich rodzin – proszę zapytać w Izraelu, jak to się robi. Tylko myśl narodowa może zdjąć polskie bielmo.
Wiele w Polsce mówi się o środkach przekazu – owszem, smutno, że ich nie mamy, co nie oznacza, że musimy siedzieć na rękach, załóżmy politycznego amwaya – dystrybucja idei może być jak dystrybucja proszku do prania. Czy ktoś przeszkadza być politycznym domokrążcą? Bądźmy politycznymi kociarzami! I nie piszmy non stop petycji do Bóg wie kogo. Pisanie próśb, skarg i zażaleń stawia nas w roli petenta, a nie suwerena, jakim jest naród. Wolność rodzi się w głowach.
Żeby odrodzić Polskę, trzeba tylko, by naród elicie nie śmierdział, trzeba odbudować więź między profesjonalistą w warszawskim condo a cuchnącym alkoholem bezrobotnym górnikiem; między właścicielem sklepu na gdańskiej promenadzie a chłopem ze świętokrzyskiej wiochy; między studentem UW a jego rówieśnikiem wyładowującym frustrację w słuchowiskach rapera Pei i na kibolskich imprezach.
Wówczas wiadomo będzie, że nikt na krzyż nie nasika, bo zgubi zęby; wiadomo będzie, że jest Polska.
Jeden naród to nie jest bowiem jeden język czy jedna historia, ale przede wszystkim odpowiedzialność jeden za drugiego.Odpowiedzialność elit za lud, z którego wyrastają; odpowiedzialność ojców za rodziny; matek za dzieci...
fot. Jan Bodakowski
Andrzej Kumor
Mississauga
Strzelnica – rzecz zbożna
Przedstawiamy Państwu zapis magnetofonowy spotkania z Grzegorzem Braunem, zorganizowanego przez redakcję "Tajnych Kompletów" w niedzielę, 23 września, w Mississaudze.
Teraz tło międzynarodowe tego, co się z Polską wyrabia i co się z nami będzie działo. Najistotniejsza kwestia, która się teraz rozstrzyga, to czy się zacznie wreszcie ta wojna, która miałaby być preludium do trzeciej wojny światowej, czy nie zacznie. Czy nastąpi atak wojsk Izraela i Stanów Zjednoczonych na Iran, czy też Iran – jak to dzisiaj przeczytałem – jak to zapowiadają irańscy generałowie, uzna za stosowne dokonać uderzenia uprzedzającego. Wiadomo, że broni nakupiono bardzo dużo, że kto wydał takie pieniądze na wojnę, no to bardzo nie będzie chciał zbankrutować. Więc tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy to tej jesieni tam na Bliskim Wschodzie, czy gdzieś indziej, jakoś powietrze będzie musiało zejść z tego balona.
Może to nie jest dobre porównanie, bo to określenie by znamionowało jakąś fikcyjność zdarzeń, a to są zdarzenia bardzo realne. Przeglądając izraelskie gazety w Internecie w ich wersjach anglojęzycznych, czytam codziennie o tej wojnie jako o właściwie już fakcie przesądzonym. Wszystkie agencje światowe tym się zajmują. Trwa jakaś próba sił, wszyscy się zastanawiają, czy to przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, czy po. Obawiam się, że ta wojna w jakiś sposób rozegrać się musi.
I teraz co to ma do spraw polskich? Do spraw polskich to ma tyle, że my jesteśmy koalicjantem w tej wojnie, że chcąc, nie chcąc, zostaliśmy wciągnięci na afisz tej koalicji, jeszcze nie walczącej i jeszcze właściwie nie proklamowanej, ale ponieważ nasze samoloty brały udział w manewrach wiosennych na pustyni Negev, zostały tam sfotografowane, w związku z tym chcemy czy nie chcemy, jesteśmy koalicjantem. I teraz problem polega na tym, żebyśmy nie byli tym koalicjantem całkiem za darmo, żebyśmy nie poszli na tę wojnę tak jak na wszystkie poprzednie, w Afganistanie, w Iraku, żebyśmy nie poszli na tę wojnę – jak to się mówi – za frajer. A wszystko na to wskazuje, że tak właśnie będzie.
Stany Zjednoczone, które w 2009 roku za sprawą swojego nowego wówczas prezydenta Obamy ogłosiły tzw. reset w relacjach z Moskwą, w ostatnim roku jakby troszkę żałowały pochopności tamtej decyzji, czyli faktycznego wycofania się politycznego z naszej części Europy, zostawienia nas na pastwę dyplomatów i generałów moskiewskich. Stany Zjednoczone jednak w moich oczach nie odzyskały wiarygodności jako polski sojusznik. Stany Zjednoczone nam ostatnio podarowały taki piękny prezent, dokumenty katyńskie, no ale trzeba powiedzieć, że to jest prezent – chociaż cenny dla historyków – ale bynajmniej nie wnoszący żadnej rewolucyjnie nowej wiedzy w tej dziedzinie, no i troszeczkę to jest zwietrzałe i przestarzałe. Jeżeli takimi rzeczami Stany Zjednoczone próbują Polaków pozyskać dla swojej polityki, to oczekiwałbym czegoś więcej.
W polskiej prasie orientacji – nazwijmy to roboczo – patriotycznej dominuje spory w tych sprawach bezkrytycyzm. Za przykład podam numer czasopisma "Nowe Państwo", które jest redagowane i zapełniane przez publicystów zbliżonych m.in. do "Gazety Polskiej", na pewno państwu świetnie znanej. Otóż ostatni numer "Nowego Państwa" ma okładkę, na której wymalowany jest prezydent Iranu Ahmadineżad w mundurze esesmana, z pytaniem, czy Iran podpali świat? Takie pytanie postawione jest przez to czasopismo.
To jest jakaś zupełnie dla mnie może nie tyle co niezrozumiała, ale przykra taka neosowiecka, chociaż w duchu patriotycznym, propaganda. To jest czysta propaganda, dlatego że jak nam wszystkim wiadomo, akurat Iran nie proklamował żadnej III Rzeszy, Iran nie ma roszczeń terytorialnych, które na mapie mogłyby być wyrysowane w postaci jakiegoś wielkiego Iranu, Iran natomiast spotyka się z wieloletnią kampanią pogróżek, także o charakterze militarnym, ze strony innego państwa położonego w tamtym regionie, to jest właśnie państwa położonego w Palestynie.
I teraz jeśli idzie o polskie interesy w tej sprawie, proponuję, żeby tak na to spojrzeć. Nie ma żadnych irańskich artystów, którzy by prezentowali artystyczne happeningi i instalacje, których elementem byłaby kampania "Trzy miliony Irańczyków wracają do Polski". Takich irańskich artystów nie ma. Są natomiast tacy artyści izraelscy. Państwo mogliście jakiś czas temu nawet w swoim mieście zwiedzić taką wystawę, na której był eksponowany m.in. taki manifest izraelskiej artystki, która inicjuje ruch renesansu żydowskiego w Polsce; i szacuje się tam liczbę tych, którzy mogą i powinni do Polski wrócić, na właśnie wspomniane trzy miliony.
No więc z polskiej perspektywy – tak mi się to układa – z jakiego powodu Polska miałaby włączać się do koalicji wojennej przeciwko państwu perskiemu, państwu, które się nazywa Iran. I nie widzę takich praktycznych względów poza tymi względami, które się na nasz użytek nazywa potrzebami sojuszniczymi. Niektórzy właśnie z tych dobrych polskich patriotów, którzy piszą m.in. w "Gazecie Polskiej" i w "Nowym Państwie", oni natychmiast sprawę tak postawią – no jeżeli nie ze Stanami Zjednoczonymi, no to znaczy, że z Rosją. No cóż, wydaje mi się, że to też jest pewne uproszczenie, dlatego że jeżeli nastąpi ten atak na Iran, to czy będzie lepsza okazja dla Moskwy, żeby przeprowadzić ostateczne rozwiązanie kwestii kaukaskich. Myślę, że nie będzie. Tam, na Kaukazie, w Gruzji, cały czas sytuacja jest nieprzesądzona, zbliżają się wybory, one będą miały miejsce właśnie za tydzień (red. – spisane już po wyborach w Gruzji), a tymczasem Rosja przygotowuje w tym rejonie bardzo poważne manewry wojskowe. Manewry wojskowe są zawsze czymś bardzo poważnym.
Obawiam się, że odgrywając rolę niezawodnego i bezkrytycznego koalicjanta państwa położonego w Palestynie w imię dobrych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, moglibyśmy równocześnie, niestety, otworzyć furtkę dla jakichś bardzo nam przecież niemiłych radykalnych działań politycznych sterowanych z Moskwy. Proszę nie polegać tutaj na tych moich dywagacjach, proszę samemu zajrzeć na strony internetowe chociażby właśnie tych izraelskich gazet i agencji prasowych. Co to za ludzie są, których mielibyśmy być koalicjantami w tej wojnie?
Moją uwagę zwrócił w ostatnich tygodniach taki prominentny przywódca duchowy izraelski, który nazywa się Ovadia Josef, jest przywódcą duchowym partii Szas, jednej z partii, które wchodzą do parlamentu izraelskiego, i jest zdaje się najwyższym rabinem wśród sefardyjczyków. Z tym to człowiekiem konsultował się w ostatnich tygodniach, po raz kolejny zresztą, premier Izraela Netanjahu właśnie w sprawach wojennych. Szukał, jak rozumiem, poparcia rabina Ovadii Jozefa dla swoich działań. Mówię o tym, żeby było jasne, że rabin Ovadia Josef to nie jest byle kto i to nie jest jakiś tam marginalny oszołom, tylko to jest polityk całą gębą. No właśnie rozmawia z nim premier i nie może iść premier na wojnę, zanim nie kiwnie głową rabin Ovadia Josef. A zatem to jego mielibyśmy wspierać naszym skromnym wysiłkiem koalicyjnym.
A kto to jest rabin Ovadia Josef? To jest taki człowiek, którego szereg razy wypowiedzi stały się głośne, także na arenie międzynarodowej. Jakiś czas temu publicznie powiedział publicznie, że goje niczym zwierzęta do tego są powołani, żeby służyć narodowi wybranemu. Proszę nie wierzyć mi na słowo, proszę samemu zerknąć do gazet, które gdzieś tam w archiwach internetowych wiszą. Tak właśnie powiedział, że do tego jesteśmy stworzeni, żeby jak zwierzęta dawać pożytek Izraelowi.
I teraz pytanie jest takie, czy to jest dobry dla nas koalicjant? Czy to są ludzie, z którymi wchodzenie w parantelę, w jakiejkolwiek sprawie, może przynieść pożytek Polsce, może być dobre dla świata? Moje wątpliwości są tak daleko posunięte w tej sprawie, jak tylko to możliwe. Nie słyszałem żadnych tego typu wypowiedzi duchowych przywódców Iranu. Oczywiście że tamtejsi możnowładcy zapewne nie są postaciami, które bym państwu rekomendował jako bohaterów mojego romansu, inna cywilizacja, inna kultura, ale jeszcze raz powtórzę, tamto państwo nie ma względem mojego kraju żadnych roszczeń o charakterze materialnym, nie ma żadnych roszczeń o charakterze politycznym, no i jak by to powiedzieć, nasza chata z kraja, oni nas nie starają się publicznie upokarzać, obrażać.
Natomiast państwo położone w Palestynie od półtora roku włączyło wszak do swojej agendy te roszczenia materialne, które zostały wyliczone na zawrotne sumy, przekraczające kilkakrotnie budżet państwa polskiego, zostały wyliczone już przed laty przez różnych tam nowojorskich prawników cwaniaków. I przez lata nam powtarzano, że to nie jest problem, że to są jakieś prywatne zupełnie instytucje, zgoła niepaństwowe organizacje, i że w związku z tym dla Polski to żaden problem, nie należy się przejmować. No tak, ale właśnie półtora roku temu państwo Izrael powołało specjalną komórkę do spraw tych roszczeń i od tej pory to już jest sprawa izraelskiej racji stanu najwyraźniej, żeby Polacy zapłacili za zbrodnie niemieckie i sowieckie popełniane na naszym terytorium, kradzieże i rabunki.
I teraz spójrzcie państwo sami, na tę wojnę z takim sojusznikiem przeciwko państwu, które przez sympatycznych skądinąd i nawet mądrych polskich patriotów jest obmalowywane na potrzeby propagandy amerykańskiej i izraelskiej w bardzo czarnych kolorach. To jest takie moje domowe politykierstwo przy własnym biurku. Mówię o tym dlatego, że wydaje mi się, że to jest bardzo istotny kontekst, być może decydujący o tym terminie kryzysu kontrolowanego, który u nas wewnętrznie ma się rozegrać. Być może jedno musi zaczekać na drugie.
Być może właśnie z tego powodu, że tam na Bliskim Wschodzie sprawa nie jest jeszcze przesądzona, to być może dlatego nie zostały zapalone światła zielone do uruchomienia tej sekwencji przetasowań, które miałyby wiele zmienić, tak żeby wszystko zostało w Polsce po staremu.
Z kontekstu międzynarodowego to jeszcze zwrócę uwagę państwa na wypowiedź przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli tego niby-rządu, który udaje, że nie jest rządem, a tak naprawdę chciałby być rządem Unii Europejskiej, pana Barroso, który wprost wezwał do federalizacji projektu europejskiego, czyli już właśnie bez ogródek oświadczył, że to ma być państwo europejskie. Do tej pory to jeszcze formalnie państwo nie jest, do tej pory jeszcze nie ma wszystkich atrybutów takiej organizacji państwowej, ale widać, że jeszcze nie wywietrzały te pomysły, mimo że Unia Europejska jest w stanie głębokiego upadku i rozkładu. To bankructwo, które się spektakularnie ujawniło w Grecji, ono dotyczy właśnie całej Unii Europejskiej.
I teraz część z tych, którzy wszystko postawili, całe swoje kariery, całe swoje życie, na ten projekt eurokołchozu, będzie dalej dążyła do tego, żeby to się jednak skrystalizowało i żeby powstało państwo europejskie. To też jest jeden z kontekstów tego wszystkiego, co się w Polsce dzieje, i to jest jeden z kontekstów, w którym wpływy polityków, którzy cieszą się może nie tyle sympatią, ile namaszczeni zostali w ościennych stolicach, mogą doznawać jakiegoś uszczuplenia lub też wzrostu.
Donald Tusk najwyraźniej szuka sobie jakiejś może nie ciepłej emerytury, ale ścieżki ewakuacyjnej. Wspomniała pani kanclerz Merkel, która z panem Tuskiem, jak wiemy, była na telefon w bliskim kontakcie, o tym, że mógłby on robić jakąś karierę właśnie w strukturach eurokołchozowych.
Tyle politykowania krajowego i zagranicznego. (...)
W przededniu tych wszystkich nie wiadomo czy wojen, na które chcą nas zabrać, czy tych kryzysów kontrolowanych (...) myślę, że nie nad wszystkim zapanujemy, może nawet wręcz przeciwnie, nad mało czym będziemy mogli zapanować, pociągną nas na tę wojnę, urządzą nam w kraju przetasowanie. Ważne, niezależnie od tego, jak to się wszystko potoczy, żebyśmy często może rzuceni w te okoliczności, których sami nie wybieraliśmy, nie zapominali imienia Pana Boga na ustach i wtedy może jakaś jeśli nie wielka, to mała sprawa na korzyść rozstrzygnie. To najważniejsza rzecz, która w tym zamęcie krajowym i międzynarodowym musi nam towarzyszyć. Niczego nie da się trwale zbudować, niczego się nie da ufundować na innym fundamencie niż ten, który nam podsuwa Kościół katolicki. I w związku z tym miło mi jest państwa w takiej ilości zgromadzonych widzieć, jak rozumiem, w pomieszczeniach, które nie są daleko od kościoła. (...)
– W naszym gronie "Tajnych Kompletów" wpadliśmy na pomysł zbierania podpisów i funduszy wśród Polaków w kraju i wśród Polonii na początku na cel przeforsowania zmiany ordynacji wyborczej, a później na inne doraźne akcje. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
– Już obiecywała, idąc do władzy, aktualnie rządząca ta neo-PZPR, czyli Platforma Obywatelska, to było w ich agendzie wyborczej i to należało do ich programu, zmiana ordynacji na większościową, czyli okręgi jednomandatowe, w których mielibyśmy kandydatów, a nie listy partyjne. To było obiecywane, były nawet całe tony podpisów w tej sprawie. No i potem jakąś niszczarką w Sejmie oni się pozbywali tych podpisów, no bo jak już do władzy doszli, to ani myśleli zmieniać ordynację. I jeżeli teraz zechcą ją zmieniać, toby znaczyło, że sobie wyliczyli, że w tym układzie też zgarną całą pulę.
Bardzo bym nie chciał zarażać nikogo jakimś płonym sceptycyzmem i nie chciałbym tu na takiego wychodzić, co to myśli, że i tak się nie uda. Generalnie i teoretycznie to ja bardzo popieram ten pomysł, tak, jasna sprawa. Lepiej, żebyśmy wybierali kandydatów, żebyśmy wybierali konkretnych ludzi, niż żebyśmy głosowali na listy partyjne, na których kolejność ustalają biura polityczne partii znajdujące się w Warszawie, bo w tej chwili w Polsce ma to wymiar kuriozalny. To dotyczy Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości. Żeby nie było wątpliwości, Prawo i Sprawiedliwość także ustala drobiazgowo w centrali, kto na jakim miejscu się znajdzie, nawet w wyborach samorządowych, nawet w wyborach do rad gmin. I to oczywiście jest paranoja i nic z tego dobrego być nie może.
Ale przestrzegałbym nie tyle przed ordynacją większościową i okręgami jednomandatowymi, ile przed takim mniemaniem, że jak to się załatwi, to już wtedy będzie Polska od pierwszego. No bo nie będzie.
Tak w ogóle, co już miałem okazję publicznie deklarować, nie jestem, jeśli idzie o szczebel centralny władzy, demokratą, nie wierzę w demokrację. Wierzę w monarchię, wierzę w potrzebę pilną powrotu króla. Pilna jest potrzeba, oczywiście, czy Pan Bóg to kiedykolwiek zdarzy, to jest już zupełnie inna sprawa i to się okaże z biegiem czasu i z biegiem dziejów. Oczywiście moja tęsknota za prawowitym monarchą nie wyklucza i nie podpowiada mi tego, żeby państwa zachęcać do wypisywania się z życia politycznego takiego, jakie ono jest w tej chwili, w tym kształcie demokratycznym. Nie, broń Boże.
A zatem jeżeli państwo się zechcecie przyłączyć do kampanii, która teraz nabrała w Polsce nowego oddechu, zaangażował się jeden artysta w propagowanie idei okręgów jednomandatowych. Pan profesor Jerzy Przystawa z Wrocławia od dwudziestu lat o tym mówi, i od czasu do czasu to jest podchwytywane, gdzieś tam przenika do głównego nurtu. Więc jeśli państwo zechcecie się w to zaangażować, to bardzo dobrze, bo w ogóle angażowanie się Polaków w sprawy publiczne to jest dobra rzecz.
Natomiast muszę powiedzieć, że jeżeli chcecie zbierać pieniądze, to też świetnie, ale namawiałbym, żebyście zbierali te pieniądze na jakiś bardziej konkretny cel, bo zbierać pieniądze tak w ogóle, na idee jednomandatowych okręgów wyborczych, to może nie tyle źle się skończy, może się skończy świetnie, może mnóstwo pieniędzy zbierzecie, ale może być problem z przeznaczeniem tej sumy.
Co to właściwie, jakaś organizacja miałaby te pieniądze potem wykorzystać, żeby szerzyć tę ideę. Wymyślcie więc państwo jakiś konkret. Tym konkretem niech będzie albo myśl o funduszu wyborczym na przez was wskazanego kandydata, który miałby wygrać w tych wyborach, w przez was wytypowanym okręgu czy okręgach jednomandatowych. I wtedy to będzie bardzo poważna rzecz, jeżeli wy będziecie mogli jakiegoś kandydata czy kandydatów wspierać. Ale z góry sobie powiedzcie, że zbieracie na to, żeby był na przykład wystawiony w Siedlcach lub Augustowie jeden kandydat, ale kandydat wspierany przez was, Polaków z Toronto, albo może z zupełnie jakichś innych okolic.
To by była nawet fajna rzecz, bo władza ludowa w Warszawie wiele zrobiła, żeby Polaków, którzy są w diasporze, którzy są na emigracji, odsunąć od spraw publicznych i żeby im utrudnić na przykład głosowanie i żeby jak już głosują, to miało jak najmniejsze znaczenie. I to by mogło coś nowego i coś dobrego, gdybyście tak wy, tak jak powiedzmy ta Partia Herbaciana amerykańska, nie wystawia kandydatów własnych, tylko wskazuje na listach tych, których popiera, czy też odwrotnie, wskazuje tych, których potępia, nie popiera i których awansu do Kongresu sobie nie życzy.
Namawiałbym, żebyście bardziej skonkretyzowali swoje cele, jeżeli chcecie z jakąś kampanią o wymiarze finansowym ruszać. A żeby ona miała wymiar finansowy, to też dobrze by było, bo właśnie zbieranie podpisów pod petycjami... No widzicie państwo, ponad dwa miliony ludzi się podpisały w obronie Telewizji Trwam i władza to lekce sobie waży, władza to ma w nosie, nic sobie z tego nie robi. Więc gdybyście wy mieli siłę wymierną w dolarach amerykańskich czy też kanadyjskich i gdybyście te pieniądze przeznaczyli na kampanię swojego kandydata czy kandydatów, to by na pewno nie przeszło niezauważone.
Ale jeszcze jeden mały podpunkt. Zdaje mi się, że jest jeden cel bardzo konkretny, na który wasza zbiórka pieniędzy i jakieś działania organizacyjne bardzo by się przydały. Ja bym was mianowicie, rodacy, namawiał do tego, żebyście gdzieś w kraju, ale to znowu musiałoby być konkretne miejsce, najlepiej oparte na jakiejś parafii, na jakiejś szkole katolickiej przy wybranej przez was parafii, gdybyście obdarowali taką dotacją celową tę wybraną przez siebie parafię, tego wybranego przez siebie księdza proboszcza, z tą wybraną szkołą i jej dyrektorem, żebyście ich obdarowali taką dotacją celową na to, żeby sobie zbudowali strzelnicę przy tej szkole i przy tym kościele. Nawet gdyby była jedna strzelnica – oczywiście marzyłbym, żeby tych strzelnic rozkwitło tyle, ile parafii w Polsce, żeby ludzie po sumie niedzielnej zamiast iść do malla, zamiast iść do galerii handlowej, żeby babcia z wnuczkiem na tę strzelnicę się udała i wydała parę złotych na ćwiczenie. Ale jak tak byście zaczęli od jednej strzelnicy, żeby była taka strzelnica, np. w Pcimiu albo w jakiejś Wólce Dolnej czy Górnej, ale żeby to była wasza strzelnica.
Analogię tutaj bym widział do tych pięknych akcji Polonii amerykańskiej, która za I w.św. kulminowała tym poborem do wojska. Dzisiaj jeszcze poboru żadnego nie urządzamy, bo nie wiemy, do jakiej armii by poszli ci, co by się zgłosili, i kto nimi by dowodził i czy przypadkiem nie izraelski generał Amir Eshel, który mówi: osiemset lat słuchamy Polaków i więcej już nie musimy. Lepiej ostrożnie z tym zaciągiem wojskowym dzisiaj, natomiast strzelnicy dla dziatwy szkolnej i akademickiej to jest rzecz naprawdę potrzebna, dzieło by było zbożne. (...)
Spójrzcie państwo na sztukę celnego strzelania, to jest rzecz, która kształci odpowiedzialność, kształci skupienie, precyzję, to nie chodzi tylko o jakieś bezmyślne walenie z kałacha do słomianych manekinów, tylko chodzi o kształcenie do odpowiedzialności. Byłoby najpiękniej, gdyby ta strzelnica w tym Pcimiu czy tej Wólce, poszerzona o piwiarnię, żeby jak się już Polacy spotkają na strzelnicy, to żeby potem mieli gdzie usiąść i pogawędzić. Nie traktujcie tego jako żartu z mojej strony, niewczesnego, może ktoś pomyśli, tu poważne sprawy, trzecia wojna światowa, Polska upada, a ten o piwie i strzelnicy. Przy tym się trzeba zakrzątnąć.
Sto lat temu nawet po głowie nie chodziła ludziom wojna światowa kolejna, wojna powszechna ludów, a były tu i ówdzie gromadki Polaków, którzy uczyli się obchodzić z bronią palną. Oczywiście pole walki już dziś nowoczesne, nie to samo, ale dlaczego mają tylko sprzedawczycy, zdrajcy, bandyci, gangsterzy mają mieć monopol na tę umiejętność. Niech też troszeczkę rozgarniętych, inteligentnych, wrażliwych, miłych, wykształconych dzieci polskich przynajmniej wie, którą to stroną brać do ręki i co zrobić, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Więc ufundujcie państwo strzelnicę.
Grzegorz Braun
z wizytą w Toronto!
Redakcja "Tajnych Kompletów" zaprasza na spotkania z p. Grzegorzem Braunem. Kolejna okazja wysłuchania komentarzy znanego i cenionego reżysera dokumentalisty, zadawania swoich własnych pytań oraz zapoznania się z fragmentami najnowszego filmu "Transformacja – od Lenina do Putina".
28 października, niedziela
• godz. 13.30 sala parafialna kościoła Chrystusa Króla w Toronto,
• godz. 18.00 kawiarnia Centrum Kultury Polskiej w Mississaudze.
Wstęp wolne datki.
Redakcja "Tajnych Kompletów"
Po stronie dobra, po stronie zła
Życie to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. W tym boju bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Po której stronie stoisz?
Jeszcze do niedawna każdy, byle tylko nie Jarosław Kaczyński, aż tu nagle proszę: nieważne kto, byle nie Donald Tusk. Jak to się dziwnie plecie na tym świecie, że dnia ani godziny żaden tak zwany elektorat nie zna. Że o tytularnych premierach czy zwykłych członkach elektoratu nie wspomnę.
Bo to przez sondaż, czyli właśnie przez głos elektoratu, ta zmiana. Zmiana przez jednych wypatrywana, a dla innych w żadnej części nie do zaakceptowania. 39 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, 33 proc. dla Platformy Obywatelskiej, a potem długo, długo nic. Takie wyniki niejednego wprawiły w osłupienie.
Mało skromnie wyznam, że mnie konfuzja ominęła. Ja uparcie powtarzam swoje: istnieje kilka skutecznych narzędzi, umożliwiających tresurę tak zwanego elektoratu do zadowalającego władców marionetek poziomu "trzoda u wrót masarni". Jednym z tych narzędzi są sondaże zwane "badaniami opinii". De facto służą one do odczytywania oraz kontrolowania trendów. Przy czym wyłącznie to drugie dotyczy przestrzeni publicznej, bo tylko to rzuca się dziennikarskim hienom na żer.
Innymi słowy, nie ma czym aż tak się podniecać i trzeba wiedzieć, że czas prawdziwych przetasowań na scenie zwanej powszechnie acz niesłusznie sceną polityczną, dopiero przed nami.
Protest pryncypialny
Jako się rzekło, przed nami zmiany na scenie zwanej polityczną, zatem przed nami również wielce frapująca sondażowa przyszłość. Natomiast zupełnie za nami wyniki innych badań, opublikowanych niedawno w tygodniku "The Lancet". Mianowicie w kwietniu 2011 roku prześledzono los prawie 50.000 pacjentów "chirurgicznych" w ponad pięciuset szpitalach w 28 państwach Starego Kontynentu. Pod lupę brano wyłącznie przebieg leczenia i szpitalnej rekonwalescencji po rutynowych, planowych operacjach. Żadnych mocno skomplikowanych zabiegów kardiologicznych czy neurologicznych. Szacowano zaś, jaki procent pacjentów nigdy ze szpitali nie wyszło – ponieważ zmarli albo bezpośrednio w wyniku tychże standardowych operacji, albo w wyniku pooperacyjnych powikłań. I cóż się okazało?
Okazało się, że o ile w Niemczech umiera (przypomnę: po wykonaniu operacji o rutynowym charakterze) dwadzieścia pięć osób na każdy tysiąc pacjentów poddanych zabiegom (w Norwegii, Szwecji, Finlandii, Szwajcarii i Holandii nieco mniej, we Włoszech, Irlandii, Rumunii więcej, w Chorwacji nawet trzykrotnie więcej), to w Polsce z życiem rozstaje się co najmniej dziesięć procent szpitalnych pacjentów (co oznacza, iż statystycznie rzecz ujmując, na sto planowych zabiegów mamy w Polsce minimum dziesięć wypadków śmiertelnych – bezpośrednio "na stole", bądź w wyniku powikłań).
Po ujawnieniu tych szokujących danych, w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej zawrzało. Szczęściem Ministerstwo Zdrowia pryncypialnie przeciwko liczbom zaprotestowało, natychmiast dezawuując dokonania najwyżej cenionego i najdłużej wydawanego na świecie medycznego czasopisma branżowego. Ot, "The Lancet" nieodpowiedzialnie opublikował fałszywe dane, może metodologię zakłamał czy coś w tym rodzaju, normalnie nie ma o czym gadać. I dyskusja umarła jak ci nieszczęśni pacjenci, o których w badaniach wspominano.
Między prawdą a kłamstwem
Wbrew pozorom, powyższe refleksje nie dotyczą ani sondaży, ani dramatycznej sytuacji w polskim systemie ochrony zdrowia. Wszystko, co napisałem, wszystko co do ostatniej literki, należy tłumaczyć w kontekście tego jednego pytania ze wstępu: "po której stronie stoisz?".
Bo życie naprawdę jest areną, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Bo w tym boju bezstronność naprawdę jest iluzją, zaś deklaracja neutralności niekwestionowanym oszustwem. Bo człowiek przyzwoity naprawdę musi wiedzieć, którą stronę wybiera, i w imię czego pragnie przy niej trwać bez względu na okoliczności. Wreszcie, bo rację ma ksiądz Stanisław Małkowski, oświadczając, iż: "Złudzeniem jest mniemać, iż między prawdą i kłamstwem, dobrem i złem, życiem i śmiercią istnieje jakaś miła przestrzeń neutralna, w której możliwa jest samorealizacja, bez piekła i bez nieba, bez szatana i bez Boga, poza dobrem i złem, na wzór zwierząt".
Zatem: po której stronie stoisz?
Pytam i będę to pytanie powtarzał nieustająco, wciąż i wciąż na nowo, i raz za razem. Albowiem dla rzeczywistych władców naszego świata, dla ludzi skrytych za medialną mgłą i kaleczących świat do krwi, nie ma nic bardziej złowrogiego, niż uczciwy człowiek.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.