Gratulacje na Wawel przysłali liczni europejscy władcy, a papież Marcin V specjalnym listem wyznaczył nawet biskupa krakowskiego Zbigniewa (Oleśnickiego), aby ten w imieniu papieża ochrzcił polskiego następcę tronu. Ostatecznie jednak aktu chrztu dokonał ówczesny arcybiskup gnieźnieński – Wojciech Jastrzębiec, choć w towarzystwie kilku innych purpuratów, w tym i biskupa Zbigniewa z Krakowa.
Królewskiemu dziecku dano na chrzcie imię Władysław – a to na cześć jego sławnego ojca. Kiedy chłopiec miał kilka lat – przydzielono mu nauczycieli, w tym Wincentego Kota z Dębna i Piotra Ryterskiego. Pierwszy był profesorem Akademii Krakowskiej (w 1437 roku został arcybiskupem gnieźnieńskim, kardynałem i prymasem Polski). Nauczał królewicza łaciny i pobożności, ale też zastępował mu ciągle nieobecnego ojca, toteż stał się dla niego wielkim autorytetem. Drugi z nauczycieli był sławnym rycerzem i podkomorzym królowej (potem został burgrabią krakowskim, czyli zastępcą kasztelana, a więc urzędnika sprawującego władzę nad zamkiem i grodem krakowskim). Królewiczem Władysławem opiekował się również Henryk z Brzegu – astrolog i lekarz królowej Zofii, który – jak pisze Długosz – „na podstawie układu gwiazd (...) twierdził, że pierworodny zdobędzie władzę nad wieloma królestwami i księstwami, jeżeli losy nie pozazdroszczą mu dłuższego życia”. Zdaniem historyków, największy wpływ na królewicza Władysława miał przez lata biskup Zbigniew Oleśnicki.
Syn Władysława Jagiełły został wybrany i ukoronowany na króla Polski, jako Władysław III – już w wieku 10 lat, a więc tuż po śmierci ojca, 25 lipca 1434. W kilka lat później – 17 lipca 1440 roku – na swojego króla ukoronowali go również Węgrzy. Wtedy też otrzymał tytuł wielkiego księcia Litwy.
Ponieważ w 1434 roku nowy polski władca był jeszcze dzieckiem – postanowiono, że tymczasowo rządzić będzie w jego imieniu rada królewska, w której dominującą pozycję miał niezwykle ambitny duchowny i mąż stanu, od 1423 roku biskup krakowski (w roku 1449 został kardynałem) – czyli wspomniany już Zbigniew Oleśnicki. Duchowny ten miał zresztą ogromne doświadczenie polityczne i dużą wiedzę o mechanizmach sprawowania władzy, gdyż przez wiele lat – po studiach w Akademii Krakowskiej – był zaufanym sekretarzem i najbliższym doradcą króla Władysława Jagiełły. Oleśnicki towarzyszył też królowi – jako jego sekretarz osobisty – w bitwie pod Grunwaldem, gdzie ponoć uratował go od śmierci.
Pod koniec życia króla Jagiełły stał się Oleśnicki pierwszoplanową postacią na polskiej scenie politycznej, uczestnicząc w podejmowaniu przez króla wszystkich prawie decyzji. Oleśnicki był zresztą bezspornie wybitną indywidualnością, a przy tym człowiekiem o wielkiej inteligencji, niespożytej energii i wytrwałości. Był też mecenasem sztuki (pełnił funkcję kanclerza Akademii Krakowskiej, był protektorem Jana Długosza, ufundował kilka kościołów – w tym w jego rodzinnym Siennie koło Lipska nad Wisłą), no i cieszył się autorytetem wśród najmożniejszych rodów Rzeczpospolitej i Litwy. Po śmierci króla Jagiełły to właśnie głównie zabiegom politycznym Oleśnickiego wśród możnych rodów królewicz Władysław został królem Polski, a potem także wielkim księciem litewskim.
Rola Zbigniewa Oleśnickiego w państwie nie zmalała również wtedy, gdy na zjeździe w Piotrkowie – w grudniu 1438 roku – Władysław III został uznany formalnie za dorosłego, a więc mógł już sprawować rządy osobiście. Biskup krakowski pozostał bowiem nadal opiekunem młodego króla i jego najbliższym doradcą. Niektórzy historycy utrzymują nawet, że wszelkie decyzje króla przygotowywał faktycznie biskup Oleśnicki, natomiast władca tylko je aprobował.
W każdym bądź razie, to właśnie biskup Oleśnicki sprawił – ulegając zresztą sugestiom papieża Eugeniusza IV – że w grudniu 1442 roku Władysław, król Polski i Węgier, podjął decyzję o przygotowaniach do polsko-węgierskiej wyprawy zbrojnej przeciwko Turkom, którzy coraz częściej zapuszczali się na Bałkany i w deltę Dunaju, toteż papież uznał, że stanowią zagrożenie dla chrześcijańskiej Europy.
Polsko-węgierska wyprawa zbrojna zaczęła się we wrześniu 1443 roku. Formalnie głównodowodzącym armii, liczącej 25 tysięcy rycerzy, był król Władysław, ale faktyczne dowództwo sprawował Janos Hunyadi – liczący wówczas 59 lat wojewoda siedmiogrodzki, rycerz z bogatym doświadczeniem wojennym (po powrocie z tej wyprawy mianowano go regentem Węgier, sprawującym rządy w imieniu Władysława Pogrobowca).
Mimo małej liczebności, wojska polsko-węgierskie radziły sobie znakomicie, odnosząc wiele zwycięstw i docierając rychło aż w okolice Sofii. Intelektualista Francesco Filelfo nazwał wtedy Władysława III „zesłaniem Niebios” i porównywał go do Aleksandra Wielkiego, który również dojdzie „z wieczystą sławą swoją do Gangesu”. Turcy wycofywali się bezładnie i nie mogli nijak zorganizować skutecznego kontrnatarcia, toteż wiosną 1444 roku skorzystali skwapliwie z propozycji rozejmu i przystąpienia do rozmów pokojowych. Traktat o pokoju podpisano już 1 sierpnia 1444 roku w Segedynie, przy czym w konkluzji stwierdzał on, że nastąpi „wzajemne poniechanie dobywania mieczy przez lat dziesięć”.
Traktat był więc korzystny dla strony polsko-węgierskiej – co nie budzi wątpliwości historyków. Ale już budzi wątpliwości to wszystko, co stało się później. Jedni historycy mianowicie twierdzą, że król Władysław nie tylko podpisał ten traktat pokojowy, ale wręcz go zaprzysiągł – co było swoistą formą ratyfikacji zawieranych umów. Inni historycy natomiast utrzymują, że król Władysław nie tylko nie podpisał traktatu, ale wręcz nie godził się na jego zawarcie.
Faktem jest w każdym bądź razie to, że już 4 sierpnia 1444 roku padł rozkaz kontynuowania wyprawy wojennej przeciwko Turkom. W podjęciu tej decyzji wielką rolę odegrał ponoć wielki pensjonariusz papieski Julian Cesarini, który tłumaczył, że pokój z Turkami można zerwać bez popełniania grzechu, bo to wszak nie są chrześcijanie. Celem wyprawy wojennej miało być – prawdopodobnie – uratowanie jeszcze chrześcijańskiego Konstantynopola (Turcy zdobyli to miasto ostatecznie w 1451 roku, przemianowali go na Stambuł i uczynili swoją stolicą). Polsko-węgierskie wojska ruszyły więc ku brzegom Morza Czarnego, ale w okolicach Warny zagrodziła im drogę turecka armia, dowodzona osobiście przez sułtana Murada II.
Do frontalnej bitwy doszło 10 listopada 1444 roku. Król Władysław stał na uboczu, na czele dwu hufców ciężkiej jazdy. Była to właściwie rezerwa taktyczna, która miała być użyta w walce tylko w przypadku groźby klęski strony polsko-węgierskiej lub w celu przyspieszenia ostatecznego zwycięstwa, a więc w rozstrzygającej fazie bitwy. Mimo liczebnej przewagi armii tureckiej – ani król Władysław, ani Hunyadi nie wątpili jednak w swoje zwycięstwo.
Początkowo wszystko rzeczywiście wskazywało, że tak się stanie. Bój był ciężki i trwał wiele godzin, ale wojska polsko-węgierskie triumfowały coraz wyraźniej. Uniesiony tym powodzeniem król Władysław, który nie miał właściwie najmniejszego wojennego doświadczenia, nie czekał na dalszy rozwój wypadków, lecz poderwał rycerzy do ataku.
I to był fatalny błąd, który odwrócił losy nie tylko tej bitwy, ale i całej wojennej wyprawy. Ciężką polską jazdę otoczyli zwinni tureccy jeźdźcy, waląc rycerzy z koni. Taki też los spotkał króla Władysława: powalony na ziemię, w ciężkiej zbroi, która utrudniała ruchy – został zabity przez janczara o imieniu Kodża Khizr. Odciętą głowę monarchy wbito na spisę i obnoszono triumfalnie na polu walki, co spowodowało załamanie w oddziałach polsko-węgierskich, a wreszcie ich bezładny odwrót. Taki obrót sprawy przesądził potem na długo o losach Bałkanów, które na kilka stuleci stały się częścią tureckiego imperium. Wprawdzie sam Hunyadi odniósł jeszcze potem zwycięstwo nad Turkami pod Belgradem, ale nie odmieniło ono już losów tej części Europy.
Ciała poległego króla Władysława nigdy nie odnaleziono. Nie ustalono też, czy został on pogrzebany z innymi poległymi, czy też zwłoki zbezczeszczono – co na wyprawach wojennych tamtych czasów było regułą.
Na pobojowisku, w okolicach Warny, wzniesiono potem symboliczne mauzoleum króla Władysława, z pustym grobowcem. Także trumna króla Władysława III (w dziejach Węgier nazwany został Władysławem I Jagiellończykiem), złożona uroczyście na krakowskim Wawelu, w katedrze, jest pusta.
Dla potomnych w Polsce król Władysław III, zwany potocznie Warneńczykiem, był przez wieki postacią heroiczną i wielce zasłużoną dla obrony chrześcijaństwa. Nic dziwnego, że tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, kiedy zbliżała się 470. rocznica bitwy pod Warną, Akcja Katolicka w Galicji podjęła starania o wyniesienie Władysława Warneńczyka na ołtarze. Jedną z form tych zabiegów były liczne odczyty, do których zapraszano cieszących się dużą renomą naukowców.
Właśnie jeden z takich odczytów wygłosił historyk z uniwersytetu we Lwowie (potem został profesorem tej uczelni), poza tym cięty publicysta (polemizował w sprawach historycznych zwłaszcza z Henrykiem Sienkiewiczem) oraz polityk (był potem dyplomatą na polskich placówkach w Bernie, Bukareszcie i Jerozolimie) – Olgierd Górka. Jako historyk bardzo dociekliwy, Górka sławił wprawdzie króla Władysława Warneńczyka, ale też pod koniec napomknął o raporcie wspomnianego już Juliana Cesariniego, który jako legat papieski towarzyszył wyprawie wojennej pod Warnę (zginął w kilka dni później, w czasie odwrotu). Otóż w przeddzień swojej śmierci, donosił on papieżowi o przebiegu bitwy i o śmierci króla Władysława. Opisując wszystko w szczegółach – Cesarini napomknął też, że noc przed bitwą pod Warną król Władysław (miał wtedy 20 lat i 10 dni) „spędził w ramionach pięknego młodzieńca”. Wiadomość wywołała konsternację i pospieszne wycofanie się ze starań o beatyfikację Władysława Warneńczyka…