farolwebad1

A+ A A-
piątek, 06 grudzień 2013 14:15

Forum z nr. 49/2013: Narodziny gwiazdy

Komunikat KPK zawiadomił czytelników o "narodzinach" nowej organizacji, mającej być "gwiazdą pomyślności", prowadzącej polonijną społeczność z całego świata ku lepszej przyszłości.

Rada Polonii Świata, to właśnie nowa organizacja, powołana do życia w dniach 9-10 listopada tego roku w Pułtusku na zjeździe delegatów organizacji polonijnych z wielu krajów. Kanadę reprezentowała dziewięcioosobowa delegacja (nomen omen tylko z Toronto), składająca się z osób zajmujących najwyższe stanowiska w KPK oraz osób w hierarchii nieco niższej, tworząc silną grupę pod wezwaniem delegacji Polonii kanadyjskiej.

Z komunikatu KPK, zamieszczonego w "Merkuriuszu" nr 46, dowiadujemy się, że liczebność torontońskiej reprezentacji wynikała z wymagań statutu Rady Polonii Świata. No, jeśli tak, to nie ma zmiłuj się, chcesz – nie chcesz, jechać musisz. Tyle że ten wymagający statut Rady Polonii Świata został uchwalony dopiero w Pułtusku.

W tym statutowym wymaganiu znajduje się (jakoby) uzasadnienie przyczyny, dla której uczestnicy torontońskiej, listopadowej uroczystości Dnia Niepodległości, 10.11.2013, zostali osieroceni przez VIP-y KPK "et tout le rest".

Łącznie, w zjeździe inaugurującym to wszechświatowe przedsięwzięcie wzięło udział 67 delegatów, reprezentujących 32 kraje. Z rachunku arytmetycznego wynika, że poza liczną dziewięcioosobową delegacją Kanady, tzn. Toronto, było 58 delegatów reprezentujących 31 pozostałych krajów pochodzenia, czyli średnio statystycznie przypadało mniej niż dwóch delegatów na każdy z 31 reprezentowanych krajów. Górą "nasi"!
Obszernym uzupełnieniem, "suchego" z natury rzeczy, komunikatu KPK jest wywiad świeżo obranego Przewodniczącego Rady Polonii Świata, zamieszczony we wspomnianym "Merkuriuszu". Wywiad, jakiego udzielił Przewodniczący Rady Polonii Świata, uświadamia czytelnikom, z jakim rozmachem postanowił on zmierzyć się z ogromem zadań, odpowiedzialnością i przedsięwzięciami, jak ma zamiar uchwycić w swe ręce nowo narodzoną, organizacyjną gwiazdę pomyślności.

Cóż więc będzie czynić Rada Polonii Świata? Ma ona: reprezentować, koordynować, protestować, integrować, promować, propagować, organizować, współpracować, bronić, wspierać oraz zbierać się co cztery lata "in corpore", czyli w całości, zapewne w różnych miejscach świata, zamieszkanych przez polonijną społeczność, natomiast wyłonione, dwunastoosobowe Prezydium będzie spotykało się minimum raz w roku.

Po odsączeniu "wody" z tekstu wywiadu odnoszę wrażenie powstania organizacji polonijnego towarzystwa turystyczno-krajoznawczego dla VIP-ów.

Ani komunikat KPK, ani wspomniany wywiad nie zawierają informacji na temat budżetu RPŚ, który niewątpliwie jest konieczny dla funkcjonowania tej wszechświatowej organizacji. Jak mówi przysłowie: diabeł kryje się w szczegółach.

Należałoby ten szczegół podać do publicznej wiadomości. Wymienione powyżej hasła, których realizację zapowiada Przewodniczący, wymagają znacznych środków, nie mówiąc o kosztach grupowych podróży.

Odnosząc się do niektórych, najważniejszych, jak sądzę, hasłowo podanych zadań, to ciekaw jestem, jak p. Przewodniczący wyobraża sobie skuteczną obronę praw Polaków zamieszkałych na przykład na Wileńszczyźnie, dyskryminowanych i prześladowanych za polskość, bo jeśli nie w drodze prawnej skargi do Trybunału w Strasburgu lub w Hadze, to nie mówmy o obronie, tylko o jej pozorowaniu. To samo dotyczy sytuacji Polaków w Niemczech, którym odmawia się tam statusu mniejszości narodowej, kiedy niemieckie Jugendraty ingerują w polskość młodego pokolenia, urodzonego w Niemczech.

Jeśli mówi Pan Przewodniczący o publikacjach zniesławiających Polskę i Polaków, to niech Pan, jako Przewodniczący organizacji o wielkich zamierzeniach, zaangażuje dobrego adwokata, który z upoważnienia Rady Polonii Świata będzie procesowo domagał się np. miliona USD odszkodowań od każdej redakcji gazety czy wytwórni filmowej, zniesławiającej nas. Sądy amerykańskie lub kanadyjskie jeszcze nie są całkowicie sparaliżowane poprawnością polityczną. Każda inna forma pańskich domniemanych protestów to pisanie na Berdyczów.

Notabene, czy Rada Polonii Świata posiada osobowość prawną?

Inne hasła, jak: koordynowanie współpracy, protestów, integracja środowisk polonijnych czy promowanie osiągnięć Polski, traktuję jako pustosłowie.

wtk

PS Pan Przewodniczący, jako długoletni aktywista KPK, winien wiedzieć, że Tadeusz Brzeziński nigdy nie był doradcą prez. J. Cartera. Doradcą był syn Tadeusza, Zbigniew.
Być może nadmiar zaszczytów i obowiązków, jakie nagle spłynęły na Pana Przewodniczącego, wywołały pamięciowe zamieszanie.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 30 listopad 2013 22:07

Listy z nr. 48/2013

11 LISTOPADA – NIE MA NAS NA "NEWS", A WIDZĄ TYLKO NA CHWILĘ PASAŻEROWIE TRAMWAJÓW I KIEROWCY ...

Obchody 11 listopada nie łączą niestety Polonii, choć nadarza się wówczas okazja, aby wszystkie organizacje pokazały, że istnieją i działają i, co ważniejsze: współpracują dla wspólnego dobra.

Zawiadomienia o tej manifestacji patriotycznej były mało widoczne i jakby z ostatniej chwili (jak w biuletynie parafii św. St. Kostki). W "Gońcu" zaś (nr 45, str. 24) ogłoszenie KPK, o torontońskim przemarszu, z uwagi na mikrodruk, graficznie przypominało... mrówki na polu golfowym z lotu ptaka.

Zgadzam się z autorem listu "wtk" ("Goniec" nr 46), że w tej materii nie powinno być podziału na Toronto i Mississaugę, gdyż czyni to nas niewidzialnymi. Stolicą prowincji jest Toronto – tego chyba nie trzeba nikomu przypominać i chyba tu powinniśmy zjechać się, by tradycyjnie po Mszy św. gromadnie przemaszerować Queen Street.

To nie ma być marsz w rodzaju "spaceru po parkingu" w Mississaudze i jak z powiedzonka "każdy sobie rzepkę skrobie", lecz... taki solidarny, jak to kiedyś bywało.

W torontońskim marszu, z roku na rok, bierze udział mniej osób.

Sam kościół św. St. Kostki ostatnimi czasy zwykł świecić pustkami – chodzą nawet słuchy, że zanosi się na zamknięcie tej najstarszej polskiej parafii. W czasie większych uroczystości, jak m.in. 11 Listopada br., kiedy kościół się trochę zapełnił (!)... nietrudno było znaleźć siedzące miejsce w ławce...

Czy parafia ta zdoła się utrzymać i dzierżyć prymat celebrowania Święta Zmartwychwstania Polski???

Przykre jest też, jak to zauważył "wtk", że wśród polityków zaszczycających naszą Uroczystość, zabrakło Polaków: polityków i radnych, których wybieraliśmy... Czyżby zapomnieli o swych korzeniach i polonijnych wyborcach????

Niedzielna Uroczystość, tego roku, nie kolidowała z oficjalnymi obchodami – poniedziałkowymi, czego dowiodły posłanki MP i MPP z Parkdale/High Park: panie Peggy Nash i Cherry DiNovo. Jakoś i miłym gościom, w mundurach hallerowców, przybyłym z USA, a reprezentującym tamtejszy Kongres Polonii, też nie było za daleko lub "nie na rękę".

Była szansa pokazania się jako np. Rodzina Radia Maryja, zespół tańca, klub itp. itd.... ale... wyszło mizernie – a parę haseł, na planszach, bez tłumów, ma wymowę... jak bez głosu ryba.

Małgorzata Kossowska

Od redakcji: Mizernie wychodzi nie od dzisiaj, dlatego tak bardzo to boli.

•••

Dzień dobry, panie Andrzeju,

Dzwonię z Waterloo, chciałbym podzielić się ciekawym doświadczeniem, które mnie spotkało w ostatnich dniach.

Z grubsza może nakreślę, chodzi o Block Parent Program, ja już to robię prawie że dwadzieścia lat. Teraz musiałem odnawiać "police check", co trzy lata oni to robią, złożyłem aplikację. Po paru dniach mi oddzwaniają, że muszę się do nich zgłosić, żeby im dać odciski palców. No to się wściekłem i powiedziałem, że to uraża moją godność po tylu latach pracy i ja tego nie zrobię. Zadzwoniłem do Block Parent, oni też się upierają, że to jest OK. No to zrezygnowałem z całej tej mojej dobroczynnej działalności.

Przez dwa dni jestem wściekły przez to. Wszystko potwierdza to, co my, jako wierni czytelnicy "Gońca", wiemy, jak Big Brother czuwa i coraz bardziej nam zaciska pętlę na szyi. To się widzi, bo na co dzień od przedszkola dzieci uczą, że bycie takim czy innym zboczeńcem jest OK, ale jak idzie normalny człowiek koło szkoły, to jest podejrzany i zaraz dzwonią, że ktoś się kręci koło szkoły i policja antyterrorystyczna przyjeżdża i zamyka pół miasta.

Czyli – być normalnym jest zboczeniem, być zboczeńcem – to właśnie o to chodzi. Taki jest mój punkt widzenia.

Wierny czytelnik Gońca pozdrawia
(spisane z automatycznej sekretarki)

Odpowiedź redakcji: Podzielamy Pana punkt widzenia. Normalni ludzie są podejrzani, nienormalni lansowani.

•••

Komentarz do tekstu A. Kumora "Panowie, czas na rachunek sumienia"

"Polacy inaczej" jak ognia boją się dialogu polsko-rosyjskiego. Wolą serwować Polakom na okrągło dialog polsko-żydowski i polsko-islamski. Z całym szacunkiem dla Semitów, to przecież nie oni są naszymi geograficznymi sąsiadami czy ważnymi partnerami handlowymi albo gospodarczymi. Nie u nich kupujemy gaz ani nie im sprzedajemy polską wieprzowinę. Miejscami znakomitymi do polsko-rosyjskiego dialogu byłby zarówno Kaliningrad – Królewiec, jak i Sowieck – Tylża nad Niemnem. Najwyraźniej zgodnego dialogu Polaków i Rosjan boją się Niemcy. Przecież słynne Pułki Smoleńskie walczyły o Wolną Polskę, już pod Grunwaldem. A nuż, widelec polityka rosyjska zaczęłaby sympatyzować z polskimi dążeniami do przywrócenia polskiego władztwa np. nad Pomorzem Przednim, z nadbałtyckim miastem Roztoką czy bałtycką wyspą Rugia, ziemiami polskimi w czasach piastowskich?

Lubomir

Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, po to by "dialogować" z Rosją, podobnie jak z jakimkolwiek innym krajem, rząd w Warszawie nie może być marionetką. Rosja nie ma co z nami prowadzić dialogu, skoro załatwia swoje sprawy w Polsce z prawdziwymi partnerami. Tak więc wszystko sprowadza się do jednego – odwojowania Polski dla Polaków.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 30 listopad 2013 22:04

Forum z nr. 48/2013

Drodzy czytelnicy Gońca,

Z pewnością niektórzy z Was zdążyli mnie poznać za pośrednictwem umieszczanych tu artykułów i po publikacji w Gońcu mojej książki "Życie po skoku".

Chciałbym wszystkim podziękować za zainteresowanie moją osobą i ciepło, które bije z Waszych komentarzy. Niezwykle bezcenne jest każde słowo skierowane w moją stronę. Dodaje mi nowych sił i potęguje w sercu, mobilizując do pisania nowych artykułów bądź felietonów. Po każdym z nich czuję w sobie pewien rodzaj spełnienia, które to zaspokaja palącą niemoc robienia czegoś, czego na razie nie mogę. To też swego rodzaju terapia, poprzez pisanie uchylam rąbka tajemnicy ze świata obrazów widzianych oczyma z innej perspektywy. Obserwuję procesy zachodzących zmian, przyglądam się nim i świadkuję. Czerpię z wielu poczynań, zwłaszcza przyrody, ogromną radość, którą po części dzielę się z Wami.

Czuję się wspaniale, kiedy mogę opowiedzieć o tym, co zaobserwuję. Choć w taki sposób mogę obdarować innych widokami, które kryją się u stóp.

Ja wiem, że w aktywnej codzienności niewiele jest czasu na to, aby zatrzymać się i nacieszyć oczy wszystkim, co nas otacza. Tak wiele traci się przez wymóg obecnego czasu, który okrada nas bez skrupułów z wielu doznań. Życie płynie niczym rwący potok, a wraz z nim chwile, które pomija się nieświadomie. Refleksja przychodzi zazwyczaj po czasie, w którym można było zdobyć niejedną garść radosnych przeżyć. To one dają ciepło sercu w czasie lodowatej samotności bądź u kresu nieuchronnego zmierzchu. To do nich uśmiechamy się w niemocy, to one, chwile zdobyte od tak, lekko, dodają sił, kiedy w duszy czuje się zwątpienie. Im ich więcej, tym łatwiej przetrwać gorycz czasu, gdy taka nadejdzie. A ta dopada każdego, bez wyjątku. Dlatego pragnę zwrócić uwagę, na ile to możliwe, by każdy po trochu przybrał postać "łowcy chwil" i napawał się nimi bez umiaru. Wystarczy poświęcić odrobinę czasu, pochylić się nad otaczającym nas światem... a zapewniam, że każdy zobaczy w nim swój ogród. Owoce, które tam dojrzewają, nie mają sobie równych. Ich smak wywołuje uśmiech, taki z dzieciństwa, beztroski, niezapomniany. To działa niczym magia, bez wróżki, sami przenosimy się w miejsca, gdzie było nam dobrze, cudownie.

Ja sam przypadkiem otworzyłem drzwi do tego wszystkiego. Czułem się przegrany, zrezygnowany, pragnąłem tylko jednego, żeby ktoś wyrwał mi z piersi serce. Po to, żeby nie czuć nic. Stałem na krawędzi, kiedy to ktoś wyprowadził mnie wózkiem na plac przy szpitalu. Było gorąco, słońce raziło mnie w twarz. Popatrzyłem na trawę pokrytą kwiatami mleczu, stokrotek... wpatrywałem się głębiej w jej poszycie. Nie byłem świadomy tętniącego tam życia. Mrówki, robaczki... wszystkie zapracowane coś przenosiły, toczyły. W jednej chwili zapomniałem o wszystkich troskach, zmartwieniach. Na mojej twarzy pojawił się zapomniany uśmiech. Nie mogłem oderwać wzroku od uroku i życia, które ma swój świat pod ludzkimi stopami. Byłem tak zafascynowany i poruszony tym, co zobaczyłem, że za nic nie chciałem wracać do szpitalnego pokoju. Tam mogłem patrzeć tylko na ściany. Tu zaś odkryłem krainę, która mną zawładnęła. Z pozoru wyglądało to na skrawek zużytego zielonego dywanu, który ktoś rzucił w kont przyszpitalnego placu.

Kiedy jednak przez rażące słońce spojrzałem w dół, zobaczyłem w nim piękno, które tak cenię. Dzięki niemu inaczej pojmuję życie. Ostrożnie stawiam "kroki", by dać możliwość rozwoju istotom, dzięki którym jestem bogatszy o chwile, które pochłaniam, będąc na spacerku. Nocami roztaczam wizję życia obok królestwa przyrody, która jest matką olbrzymiej gamy doznań. Marząc o tym, czego pragnę, zawsze towarzyszą temu ubarwione pejzaże botaniki. W ich woni tulę się w ramionach ukochanej i nucę słowa piosenki do muzyki skomponowanej przez artystów nocnego życia w blasku gwiazd i księżyca.

Piszę o tym wszystkim po to, aby na chwilę wyrwać, tak siebie jak i Was, z ponurej jesienno-zimowej aury i zabrać w podróż do świata, gdzie życie mieni się kolorami. Tam doznań wszelakich bije blask, tam chce się tańczyć, śpiewać i śmiać.

Na krótki moment zamknijcie oczy i chwyćcie mnie za rękę. Nic nie sprawi mi większej przyjemności od tego, by zostać Waszym przewodnikiem w łowieniu nieulotnych chwil radości. Przygody czekają na każdego, kto wyrazi chęć ich przeżycia. Małe i zwyczajne rzeczy, te, które mamy obok siebie, są kluczem do uśmiechu.

Wypadek sprawił, że przez chwilę byłem zgorzkniały i w niczym nie widziałem sensu. Jeden impuls, w tym wypadku spacer, okazał się zbawienny, to spacer, który wskazał mi drogę na "Olimp". Zrozumiałem, że to nie koniec życia, ale jego nowy początek. Z wyostrzonym wzrokiem przemierzam świat, choć niejeden pomyśli, że stoję w miejscu. Mam w sercu oręż, który zrodził się z ucisku, z niego wyrzeźbiła się wytrwałość, która z kolei jest matką cnót. Pokorę uzyskałem z otaczającego mnie świata przyrody i podejścia ludzi. Dlatego dziś z tak otwartą radością pragnę dzielić się tym wszystkim, co widzę, tym, co przynosi radość. Pomija się ją, na co dzień wiele razy, nie szkoda? Wystarczy się zatrzymać na chwilę, w drodze do pracy bądź po niej. Popatrzeć na to, co po drodze mijamy, i pomyśleć o czymś innym niż zwykle. W kilka minut można zobaczyć i przeżyć coś uniosłego. Coś, co oderwie nas od rzeczywistości i wniesie do życia powiew świeżości. Każdy może zostać "czarodziejem" i dodać codzienności coś nowego, bogatego w uśmiech. Często popada się w rutynę, która w mgnieniu oka przeradza się w monotonię. I tak żyjemy, godząc się z tym, że tak to musi być. A to błąd! Jeśli jest szansa na to, by cokolwiek zmienić, to trzeba spróbować, tym bardziej że to nic nie kosztuje, a wnosi tak wiele.

Patrząc w trawę, czy też kwiaty, drzewa, zaglądamy do świata botaniki, która koi ból, a wszelakie troski nie są wtedy palące. To "reset" własnych myśli, nowa energia, nowe siły, no i uśmiech. Trzeba korzystać z tego, co mamy, ze wszystkiego, co się da, by ułatwiać sobie i innym życie.

Moja siła, energia pochodzi właśnie z obserwacji przyrody i podejścia ludzi. Czerpię z tego źródła tyle, ile mogę. Piszę o tym, by każdy spróbował tego innego, orzeźwiającego smaku życia. To uczucie trudno opisać, trzeba je przeżyć, najlepiej od razu. Świat inności, pełen barw czeka na każdego, kto zechce do niego wejść.

Mógłbym o tym pisać bez końca, ale na dziś wystarczy. Cieszy mnie ogromnie to, że nie idzie w próżnię moje pisanie, że tak wiele osób to docenia, za co dziękuje. Piszę na swój sposób, może niezbyt uporządkowanie, schematycznie, ale z serca, wprost to co czuję.

Pozdrawiam, Mariusz.


Mariusz Rokicki
www.mariuszrokicki.pl
tel. kom. +48604202231

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 22 listopad 2013 14:44

Listy z nr. 47/2013

Do "Gońca", Pan Andrzej Kumor

Coraz więcej Polaków ma zasobniejszy portfel i lubi gdzieś wyjechać na wakacje. Panie A. Kumor, mógłby Pan uruchomić rubrykę dla takich ludzi, co, jak, ile itd. itp. Mnie interesują np. ceny apartamentów na Karaibach, w Kostaryce, Panamie, Republice Dominikany (oczywiście chodzi o wynajęcie) plus ceny tam, i w ogóle wszystko związane z tym tematem.

Byłem tam, w wielu miejscach, ale chciałbym sam, niezależnie od resortów i biur turystycznych. Chodzi mi o wszystko, bilet lotniczy, żywność, komunikacja, stosunek tubylców do turystów, bezpieczeństwo. Niech Polacy, co już byli, wypowiadają się na łamach Pańskiego tygodnika. Europa czy Azja może też być.

Z pozdrowieniem
Andrzej M.
Brampton

PS Wiem, wiem, Panie Andrzeju, Internet jest, ale to nie to samo co osobiste relacje ludzi będących tam.

Odpowiedź redakcji: Zapraszamy Szanownych Państwa do pomocy. Kto doradzi coś ciekawego Panu Andrzejowi?

•••


Panie Redaktorze – życzę miłego i owocnego pobytu w Ojczyźnie! Niech żyje 11 Listopada!

Pewno Pan tam już jest, więc tylko dodam także życzenie, żeby kiedy w pochodzie wykaże się Szanowny aktywnością (w co nie wątpię), nie doznał Pan jakichś uszczerbków na ciele, bo "nieznani sprawcy" i "prowokatorzy" mogą czegoś próbować. Czasem, choć to przecież spontaniczni cywile – mają policyjne pałki!

Już po ukończeniu moich osobistych wspomnień o prezydencie Kennedym (50. rocznica – 22 listopada go w Dallas zastrzelono), a więc w drodze na pocztę, wstąpiłem do "mojego" głównego zaopatrzyciela w polskie produkty, sklepu Polonez Deli na wschód od skrzyżowania ulic Lakeshore Blvd. West i Royal York. Nabyłem nowego "Gońca" i nie mogąc się oprzeć apetytowi na ich doskonałe wyroby, zwłaszcza pierogi i inne frykasy, nie pomijając też grzecznej, szybkiej, fachowej obsługi – zarządziłem przerwę na lunch. Stoliki dość duże, krzesełka wygodne. Dobre jedzenie, ciekawa prasa – "who can ask for more?" – jak śpiewali Beatelsi.

Zaczynając, jak zawsze zresztą, od Pańskiego felietonu, musiałem szybko wziąć dodatkowo coś ostrego, bo Pan też ostro piszesz: "Kołek w truchło renegatom". (A może lepiej: kołek w tyłek – bo do wiersza... Renegatom – psubratom. Potępiając ugodowców na 90 proc., zostawiam im 10 proc. racji, to tak szacunkowo. Bo polityka jest zwykle niewymierzalna.) A uczta duchowa powinna jakoś współgrać z jedzonkiem. Tworzę na stoliku, mam nadzieję, że mojego listu nie poplamię śmietanką. Musiałem też pożyczyć długopis, bo mój się wyczerpał. Może powinienem pożyczyć komputer z drukarką, ale wątpię, czy taki mają tu pod ręką. Nie mają.

Ale, ale – Jak Pan możesz popierać tych niemieckich rewizjonistów kosztem LOT-u? Gdzie patriotyzm? Ja patriotycznie w Polonez Deli kupuję tylko – a jest ich duży wybór – produkty "made in Poland". A odrzucam germańskie, chińskie etc. Moi duchowi przedwojenni współwyznawcy, narodowcy, głosili hasło "Nie kupuj u Żyda!". A jeśli chodzi pański komfort jazdy i brak zachwytu nad rozbudową kraju (widziałem, że sporo jednak pobudowano), to czego – poza trwonieniem majątku – można oczekiwać od naszego socliberalnego rządu? Mądra maksyma mówi, że "kużden jeden naród ma takiego przywódcę, na jakiego zasługuje". Mieli germańce Hitlera, mieli kacapy Stalina, my mamy rząd "hrabiowsko-kaszubski" i dobrze nam tak! Teraz zachodni sąsiedzi mają udaną A. Merkel, która dba lepiej o narodowego przewoźnika niż my o naszego.

Śp. Tadeusza Mazowieckiego i jego politycznej orientacji też nie popieram. Ale rozmawiając z nim parokrotnie przy herbatce na gruncie towarzyskim, wyciągnąłem wniosek, że był on zwolennikiem poglądów margrabiego Wielopolskiego. Nie starać się osiągnąć zbyt wiele bardzo niepewnego (powstanie styczniowe), a próbować uzyskiwać może mniej, ale pewniejszego. Nie bić się nam było! Ale bogacić!

Łatwo jest tu teraz oceniać – że trzeba i można było załatwiać sprawy inaczej. Ale o tym wiemy mądrzejsi o parę dziesięcioleci. Tadeusz Mazowiecki, wieloletni działacz katolicki, ma jednak na sumieniu – powiedzmy – ciężki grzech. Reżim, walcząc z opozycją, której istotną częścią był Kościół, oskarżył biskupa kieleckiego J.E. Kaczmarka o szpiegostwo (nonsens) i działania na szkodę Polski Ludowej. Kler był drzazgą pod paznokciem rosyjskim namiestnikom. Jednak nie raz – czego durnie nie dostrzegali – hamował rozruchy. Sprawa była mocno nagłaśniana, a biskup był słabszym przeciwnikiem niż kardynał Wyszyński.

T. Mazowiecki potępił publicznie biskupa. Był wtedy w PAX-ie (z którego w 1956 roku wystąpił). Ludzie swoje wiedzieli. Nagonka była szytą grubymi nićmi i wyssaną z brudnego ubeckiego palca – prowokacją. Niestety równocześnie zapiał unisono chórek "postępowych, patriotycznych" prominentów ówczesnego życia kulturalnego, m.in. W. Szymborska. Skoro takie autorytety poparły oskarżenie, to chyba coś w tym jest? To znaczyło więcej dla przeciętnego obywatela niż sto paszkwili "Trybuny Ludu" czy innych obsadzonych przez stalinowców mediów. Bo kto wierzył ówczesnej żydokomunie?

Niemniej ja, zaledwie student, słuchając T.M., nie mylić z T.W., bo takim nie był, próbowałem z nim ostrożnie (nie ta ranga) dyskutować, choć niektóre jego racje rozumiałem. Panie Andrzeju – to był zupełnie inny świat. Inna Polska. "Rano kasza, wieczór kluski – Polska nasza, a rząd ruski!" Albo "Rano kasza, wieczór kasza, p...ona dola nasza!".

Nie zapominajmy, że w Legnicy stały uzbrojone po zęby, gotowe jeśli trzeba do akcji, tysiące czerwonoarmiejców. Takoż w bratniej NRD. Na kremlowskim tronie po bardziej liberalnym i dlatego usuniętym Chruszczowie, siedział stalinowiec dzierżymorda Lońka Breżniew. Pamiętamy "doktrynę Breżniewa". Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Wszystkie socrepubliki w rosyjskiej strefie wpływów mają obowiązek udzielić bratniej pomocy krajowi, który na skutek podżegań imperialistów chciałby się wyślizgnąć z obozu pokoju i socjalizmu (czytaj: wyślizgnąć nam się z naszych łap).

Piasecki, założyciel PAX-u, był kutym na cztery nogi cwanym oportunistą i cynikiem. Ale wyciągał za uszy z kazamatów UB wielu porządnych polskich patriotów. Bez niego mogli nie przeżyć albo pojechać na gościnną ziemię radziecką, tzw. białe niedźwiedzie (ale o niedźwiedziach potem). Na pewno żadnego gwałtowniejszego ruchu antysocjalistycznego (czyt. antyrosyjskiego) do lat 80. nie można było wykonać. Próbowali ostro bratankowie Węgrzy i miękko pobratymcy Czesi. Kończyły się te próby prewencyjnym zaciśnięciem socjalistycznej pętli na szyi i znacznym ograniczeniem swobód obywatelskich. No i śmiercią wielu patriotów. Tego nie tylko Mazowiecki, ale ogromna większość nie chciała. Udawała się za to polityka małych kroczków. Dzięki temu nasz kraj był stosunkowo najswobodniejszym i najweselszym barakiem w całym socjalistycznym obozie. Choć gospodarka słabowała. Bida. Gdzie lecisz, chudzino? – pytał czeski kundelek polskiego. Biegnę, żeby się najeść! Mijali się na granicznym moście. A ty – pytał polski piesek – po co do nas? Biegnę, żeby sobie poszczekać! Więc coś tam ugodowcy ugrywali, a sąsiedzi nam zazdrościli. Bo i poszczekanie lepsze od zakneblowanych ust.

Wspomnę o prawdziwej historii z Norwegii. Trzymany tam w klatce biały niedźwiedź zgłupiał. Chodził wzdłuż ścian klatki przez cały dzień. Obrońcy zwierząt wykupili go i uwolnili w krainie niedźwiedzi polarnych. Był wolny. Ale cóż z tego, skoro i na wolności zaczął chodzić w kółko – robiąc dokładnie tyle kroków, ile robił tak długo (zbyt długo!) w klatce. Nie tknął pożywienia położonego za kratami, które istniały tylko w jego wyobraźni. Krawczyk śpiewał: "A mury runą...".

W 1989 roku mury socjalinternacjonalizmu-bolszewizmu runęły. Ograniczenia zniknęły. Ale jeśli ktoś całe życie musiał ostrożnie manewrować wśród wszechmocnych towarzyszy PZPR – z prawdziwej wolności nie umiał już korzystać. Nie on jeden. Przecież Wałęsa też sprzeciwiał się wycofaniu wojsk radzieckich z Polski – żeby drażnić Rosjan. Przyzwyczajenie psa do obroży.

Tacy opozycjoniści wobec walącego się i tak systemu byli darem niebios dla Jaruzelskiego, Kiszczaka et consortes. Bo nie brakowało bardziej gorących głów. "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!" Trzęśli portkami.

Dzisiaj wiemy, że gdybyśmy tak w 1989/90 roku próbowali drzewa dekorować – to nic by się nie stało dekoratorom. Raz wojsko generała posłuchało z kiepskim skutkiem. Stan wojenny cofnął Polskę o dekadę. Kadra oficerska prześcigała się w deklarowaniu zamiłowania (od zawsze!?) do demokracji.

Na nich w 1989 r. partia zbyt liczyć już nie mogła. Oficerowie instynktownie czuli, że reżim się sypie. Złą strategią byłoby walczyć w jego obronie. A szeregowi? Wielu byłoby chętnych do wieszania komunistów. Jak w Rumunii. Teraz jesteśmy mądrzejsi. Choć nie wszyscy. Lud polski wszak oddał z powrotem władzę postkomunistom (Miller, Kwaśniewski). A kiedy ci się – no bo jak – zblamowali, socliberałom. Ależ przecież podobnież głos ludu to jest głos Boga! Czasem widocznie lud nie może dosłyszeć głosu Stwórcy. Wybraliby wreszcie drodzy rodacy jakichś ekonomicznie mądrych i uczciwych (czy to nie stoi w sprzeczności?) ludzi do rządzenia. I na Boga patriotów. Bo chociaż wielu (zbyt wielu!) ma ciągle rano kaszę, a wieczór kluski – to Polska jest teraz nasza. Tylko wziąwszy to do kupy – ci rządzący są do... powiedzmy do wymiany. Przecież wszyscy ministrowie (może są inni, ale ja ich nie widzę), to partyjni karierowicze bez większego pojęcia o wyobrażeniu odnośnie do działów gospodarki, którymi mają kierować. Minister Mucha (mucha nie siada!) zna się na sporcie jak ptak na ornitologii. Do ilu goli grają? Po angielsku "macza".

Ma Pan słuszność co do mojego otwartego listu. Pan wybiera i decyduje. Może ja i pochlebcy uważamy moje felietony za perełki literackie – ale oczywiście – de gustibus non est disputandum. A co do mojej polszczyzny, to musi Pan przyznać, że jak na biologa, który kończył SGGW, jest całkiem niezła. "Nie wypowiem się" – to zabrzmiało jak – dobrego nic powiedzieć nie mogę, a złego nie chcę! A Pan, choć niedyplomowany – pisze dobrze, miło, lekko i przyjemnie, a jak trzeba, to i ostro. A propos ostatniego felietonu, tego o kołku w coś tam – to poza opisanymi przybytkami odosobnienia, podobały się Szanownemu toalety pań, współtowarzyszek podróży?

Ale odejdźmy od spraw prywatnych, bo mój list jest publicystyczny. Do wsiech! A w tym nazwanym "otwartym" – to tak go zatytułowałem z myślą, że łatwiej się drukiem ukaże jako taki. Bałem się, że tak się może nie stać, bo zrobiłem w nim wycieczkę do znanego i lubianego przeze mnie i wielu jako aktora – Daniela O. Także tuszę, że uderzyłem w stół polonijny i jakieś nożyce się odezwą. Temat drażliwy i dobrze.

Mówi się, że w powieściach kryminalnych nic tak nie ożywia akcji jak trupy. A w felietonach i listach akcję ożywią kontrowersyjne opinie. Ja nikogo palcem wskazać nie mogę, ale wiem, że byli TW są wśród nas. Mam też swoje typy i typowe. Te też się nadawały i och – jak chciałyby pokryć wstydliwą przeszłość pyłem zapomnienia. Nie grzeb waść już! Wstydu oszczędź!

Po raz sto pierwszy zapodam, że lubię "Gońca" i że jest on bardzo potrzebny, ale jakoś wyraźnie dyskryminowany, bo... (patrz wyżej). Trzeba go czytać. Choć niektórzy bardzo skostnieli na prawdach reprezentowanych m.in. przez gazetę zwaną – wybiórczą. Nie zamykajmy się w ciasnych, jedynie słusznych poglądach jak ten wspomniany niedźwiedź, który już wyjść na zewnątrz nie potrafi. Yes, we can!

Ja czytam też i uważam za dobrze redagowaną i ciekawą informacyjnie gazetę tutejszą, tę dwojga imion.

Nie wiem, czy można w "Gońcu" zareklamować felietony p. Wojnarowicza w "Życiu". Pisze dobrze, ciekawie i prawicowo – precz z lewakami i rowerzystami! Nie dziwi mnie to, bo jest wrocławianinem jak ja. Cytuje też – jak ja – "Ojca chrzestnego". Ale myślę, że adwersarz Vita Corleone nazywał się Barzini. Może korekta "r" zgubiła. Errare humanum est. Czarna krowa w kropki bordo... Pewien Japończyk kiedyś uświadamiał mnie – tak jakby wszyscy o tym nie wiedzieli – że oni jedzą bardzo dużo ryżu. A że miał kłopoty z "r", to mówił (po angielsku), że my jemy codziennie "laiz" (wszy) zamiast "rais" – ryż. Smacznego.

Popełniłem ten tekst o Kennedym, ale – szczególnie jeśli Pan jest w Polsce – nie wiem, czy się zakwalifikuje i ukaże około rocznicy 22 listopada 1963.
Pozdrawiam czytelników "Gońca". Może ci, co nigdy nikomu nie zaszkodzili – się odezwą?

Ostojan
Toronto, 8 listopada 2013

Odpowiedź redakcji: Tekst pójdzie w następnym numerze

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 22 listopad 2013 14:40

Standing, ale nie ovation

Uwaga dotycząca tegorocznych obchodów polskiego Święta Niepodległości w Toronto.

Uroczystość 95. rocznicy odzyskania przez Polskę państwowości, która odbyła się 10 listopada br. pod ratuszem w Toronto, miała przebieg "na stojąco", w przeciwieństwie do lat ubiegłych.

Zabrakło na ratuszowym placu krzeseł i/lub ławek dla licznie przybyłych gości, w tym weteranów i seniorów. Powiększyło to ogólnie panujący chaos będący wynikiem złej organizacji uroczystości. I na niewiele się zdało "ręczne" regulowanie ruchem przez pana w harcerskiej czapeczce: "niech się państwo posuną", "proszę zrobić przejście dla gości" (tych honorowych oczywiście) itd. itp.

Bałagan spowodował, że stłoczeni, potrącając się nawzajem, stawaliśmy na palcach, aby zrobić zdjęcie, film, usłyszeć i zobaczyć zabierających głos.

Barwna ilustracja uroczystości:

rekonstrukcyjna grupa hallerczyków z Camp Kosciuszko, przybyła ze Stanów Zjednoczonych,
harcerska młodzież,
przedstawiciele wyższego dowództwa Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej,
orkiestra Brass Band,
poczty sztandarowe,
Panie z Koła "Nadzieja" jak zawsze na zielono.

Panie z PSK oraz przedstawiciele innych organizacji społecznych zostali przesłonięci przez przepychających się i nawzajem sobie przeszkadzających w jej odbiorze uczestników tej pięknej polskiej ceremonii.

Czyżby to organizacyjne zamieszanie pozostawało w związku ze zbiorowym opuszczeniem Kanady przez prezesów KPK (łącznie z ich wice) na czas uroczystości 11 Listopada, aby... udać się na obchody do Polski? Zgodnie z treścią komunikatu, podanego obecnym do wiadomości przez rzecznika prasowego KPK.

E.Z.

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 16 listopad 2013 22:23

Listy z nr. 46/2013

Szanowna Redakcjo!

Swego czasu napisałam już, że nie odpowiem na ataki p. Sędziaka, nieznającego podstawowych zasad: dyskusji, dobrego wychowania i tolerancji religijnej.

Dzisiaj więc bezpośrednio zapytuję Szanowną Redakcję: czy nie powinna selektywniej patrzeć na propagandę wyborczo-wybiórczą, szerzoną przez tego jegomościa, i zaprzestać publikowania jego listów? – gdyż skomentowanie "no comments" nie wystarcza.

Zwracam tu uwagę na kolejny, obraźliwy list – z nr 45 br., w którym ujawnia się p. Sędziak jako nie tylko wielbiciel, ale i agent p.Owsiaka.
W liście tym jest maniakalny jad oraz impertynencje, wśród których króluje szczególna nienawiść do religii i ludzi wierzących oraz duchowieństwa – włączając przez niego "uhonorowanych" epitetami ks. dyr. Tadeusza Rydzyka oraz... papieża (!!!!).

Z poważaniem
Małgorzata Kossowska

Od redakcji: Szanowna Pani, stare przysłowie mówi, pies ma prawo szczekać, czasem potrzebne jest jakieś exemplum.

 

•••

Kilka refleksji na temat polonijnych obchodów Święta Niepodległości w Toronto w dniu 10.11.2013

Pomimo braku jakiejkolwiek informacji zarówno o święcie, jak i o programie uroczystości w – jakoby odzyskanym – polskim, a raczej polskojęzycznym czasie antenowym Rogersa, o znacznej (?) oglądalności, uroczystość rocznicowa licznie zgromadziła polską społeczność. Jest to zasługą, między innymi, polonijnych tygodników, które w sposób mniej lub bardziej widoczny zamieściły informację o dacie i miejscu uroczystości.
Pochód, uformowany po Mszy, przed kościołem p.w. św. Stanisława Kostki, jak zwykle, prowadził komendant polskiej Placówki SWAP, Pan Krzysztof Tomczak, co warto podkreślić, czynił to z właściwą Mu klasą i elegancją.

Weterani, poczty sztandarowe polskich organizacji kombatanckich i społecznych, polonijna orkiestra "Brass Band", licznie reprezentowane szczepy harcerskie dziewcząt i chłopców oraz niezmiennie nam towarzyszące w uroczystościach i okazujące sympatię, Panie: Peggy Nash – posłanka do federalnego parlamentu, oraz Cheri DiNovo – posłanka do parlamentu ontaryjskiego.

Efektownie zaprezentowała się polonijna delegacja SWAP ze Stanów, w błękitnych mundurach armii "hallerowskiej", z przemówieniem, dobitnie wygłoszonym, retrospektywnie przedstawiającym udział amerykańskich Polaków w walce o odrodzenie polskiej państwowości.

W ogóle, to kogóż tam nie było! Nie było przewodniczącej KPK, nie było przewodniczącego KPK Okręg Toronto, nie było też żadnego z dwóch posłów do parlamentu federalnego, wybranych polonijnymi głosami.

Po odegraniu przez orkiestrę hymnu kanadyjskiego i polskiego oraz podniesieniu na maszt polskiej flagi, nastąpiły liczne przemówienia, które zakończyły niedzielną, rocznicową uroczystość.

wtk Toronto

PS Zastanawiam się, dlaczego polonijna społeczność torontońskiej aglomeracji musi być podzielona w tych rocznicowych obchodach na dwie grupy: organizowane przez KPK Okręg Toronto oraz organizowane przez KPK Okręg Mississauga. W jedności, także organizacyjnej, jest siła, także większa wyrazistość polskiego święta, publicznie prezentowana.

Odpowiedź redakcji: Smutne, że osobno.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 01 listopad 2013 15:55

Listy z nr. 44/2013

Szanowni Państwo Redaktorzy Goniec,

Jestem jedną z dyrektorów Society for Quality Education i chcę przedstawić polskim mediom naszą organizację, jak i zaprosić na spotkanie z Panem Johnem Ellisem Bushem, byłym gubernatorem stanu Floryda, w Fairmont Royal York, 30 października, o 11.45. Współpracując z Economic Club of Canada, jak i innymi sponsorami, stało się dla nas możliwe "spełnienie marzeń", uświadomienie społeczeństwa, jak można ulepszyć system szkolnictwa.

Rozmawiając z Polakami, jak i z innymi ludźmi w naszym multikulturalnym świecie, no i sama będąc matką dwóch dziewczynek, wiem, że przeżywamy kryzys w naszym systemie szkolnym.

Misją naszej organizacji www.societyforqualityeducation.org jest działalność na rzecz znacznego ulepszenia edukacji w Kanadzie.

Uważamy, że jedną z metod osiągnięcia tego celu byłoby wprowadzenie systemów "voucherowych", jak i "szkół czarterowych" w Ontario. Jesteśmy organizacją charytatywną, a więc nie możemy ubiegać się o to na zasadzie lobbingu, ale uświadamiamy społeczeństwo i media, że taka możliwość uzyskania voucherów nawet w sumie 6000 dol. (obecnie rząd wydaje ponad 12.000 na dziecko na rok od przedszkola po dwunastą klasę) pozwoliłaby wielu osobom na skorzystanie z prywatnych szkół. A system czarterowy, finansowany przez rząd, istnieje już od lat w prowincji Alberta, umożliwiając rodzaj prywatnopodobnej edukacji bezpłatnie dla korzystających.

System czarterowy jest całkowicie opłacany przez rząd i Ministerstwo Edukacji, i pozwoliłby na powstanie szkół ze specjalnościami (bardziej akademickie, lub religijne, lub matematyczne, lub dla dzieci niepełnosprawnych, lub artystyczne, lub nawet szkoły, w których uczą tradycyjnymi metodami tak jak dawniej, itd....).

Te szkoły nie podlegałyby Board of Education ani przez to żadnemu związkowi zawodowemu. Szkoły musiałyby spełniać minimum wymagane przez ministerstwo, no i mieć zaakceptowany "charter". Ale decyzje dot. zatrudniania nauczycieli, prowadzenia szkoły, wyboru podręczników itd. byłyby podejmowane przez zarząd, dyrektora i rodziców, a nie przez Board of Education. Jeśli szkoły te nie spełniałyby wymagań rodziców, upadłyby śmiercią naturalną. System jest wtedy bardziej uzależniony od tego, czy szkoła spełnia swoje zadanie, i bardziej odpowiedzialni musieliby być nauczyciele.

Fundusze rządowe są przeznaczane w zależności od rejestracji dzieci – jeżeli szkoła czarterowa nie zdaje egzaminu i nie ma minimalnej liczby zapisanych uczniów, szkoła ta upada, ponieważ fundusze rządowe są uwarunkowane od liczby zapisanych uczniów.

Systemy publiczne nadal by istniały, lecz teraz miałyby konkurencję, aby uzyskać fundusze rządowe. Szkoły publiczne, poprzez istnienie szkół czarterowych, byłyby nagle postawione w takiej sytuacji, gdzie wymagana od prowadzących szkoły jest odpowiedzialność wobec społeczności uczniowskiej, jak i ich rodziców. Obecnie widać po wstrząsającej liczbie miejsc udzielających korepetycji, które się pojawiają jak grzyby po deszczu, typu Kumon, Learna, Oxford, Sylvan i prywatne, że system szkolnictwa nie spełnia oczekiwań rodziców.

Trzeba dodać, że obecne granice przynależności do szkół osiedlowych, ustanowione w zależności od miejsca zamieszkania, nie podlegałyby szkołom czarterowym, ponieważ jeśli rodzic zechce zawozić dziecko przez całe miasto, aby mogło uczęszczać do szkoły czarterowej przystosowanej do potrzeb dziecka, to jest jego sprawa.

Ten system pozwala, by rodzic decydował i wybierał to, co uważa za najlepszy system nauczania dziecka. A wiadomo, że nie wszystkie dzieci uczą się w ten sam sposób.

W tej sprawie, 30 października, w hotelu Fairmont Royal York w Toronto, będzie przemawiał Pan John Ellis (Jeb) Bush, były gubernator stanu Floryda, brat i syn przeszłych prezydentów. Postać ta umożliwiła powstanie systemów czarterowego, jak i voucherowego w stanie Floryda, gdzie od momentu ich uruchomienia zmieniły się oczekiwania studentów, rodziców i szkół na bardziej optymistyczne, a warunki szkół na bardziej korzystne.

Ja też chętnie udzielę wszelkich informacji po polsku, jako jedyna Polka należąca do tej organizacji.

Z poważaniem
Monika Gucma-Deras

Od redakcji: Bardzo nam się podoba inicjatywa!

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 25 październik 2013 22:43

Listy z nr. 43/2013

Poniższe wypowiedzi to komentarze do tekstu A. Kumora "Ambasador off the record"

Jacek: Serdecznie gratuluję Panu dokonanego wyboru. A odnośnie do relacji ze "spotkania", to proszę się nie martwic ani nie tłumaczyć. Złożył Pan najlepszą jaka może się zdarzyć, bo prawdziwą.

To, że p. Bosacki był funkcjonariuszem gw, mówi samo za siebie. Należy do tej samej stajni, tzn. Augiasza, a czy filia jest "naszego" drogiego Bronisława, czy też równie "naszego" a, a… d, ad... asia, to co za różnica. Same difference, jak mówią Anglosasi.

•••

Lubomir: Pogratulować siły sprawczej co niektórym gazetom. Nawet "Der Angriff" za czasów naczelnego redaktora doktora Josefa Goebbelsa, nie prowadził rozdawnictwa intratnych urzędów.

•••

Victoria: Przyznam, że ten niezwykły pod wieloma względami artykuł powinien być lekturą obowiązkową w szkole. Jasny, prosty, oczywisty… Ambasadorek to długi niekończący się przekręt historii. Niby wszystko to wiemy, ale tekst robi wrażenie. Zgrabnie napisany. Strzał w dziesiątkę! Baaardzo ciepłe pozdrowienia dla AUTORA!

•••

Waldemar Glodek: Panie Andrzeju, za dużo sobie Pan obiecuje po reprezentantach Nadwiślańskiego Kraju.

A co do tego:

…"No chyba że całkiem wracamy do czasów PRL-u, kiedy to konsulat prowadził własną «polonijną» agenturę, wydawał własną gazetę i generalnie robił wszystko, by zneutralizować wpływy tego środowiska tak w Kraju, jak i przybranej ojczyźnie"... to trafił Pan w dziesiątkę.

Z tym że, moim zdaniem, to nie jest powrót do PRL-u. Z niego nie było wcale wyjścia. Przekazanie przez śp. prezydenta Kaczorowskiego insygniów RP było im bardzo na rękę. Na ten akt złapało się wielu nawet zatwardziałych przeciwników PRL-u. Ten manewr pozwolił im skutecznie zneutralizować starą Polonię i tę młodą, co jednak nie chciała się z nimi łączyć po wyjeździe z Polski. Udało im się na to chwycić wiele organizacji, które przejęli ich ludzie, ale także polonijne parafie znalazły się pod ściślejszą agenturalną opieką.

W Kalifornii dla przykładu, wszystkie imprezy są pod auspicjami konsulatu, tak zwana dyplomacja zajęta jest rozsyłaniem informacji, co gdzie kiedy, gdzie ognisko, gdzie grają na bałałajce, a gdzie można zapalić świeczki w dostojnym towarzystwie.

Organizacje chętnie zapraszają konsulów na swoje zebrania i uroczystości (znaczy się są wyjątki, ale tyle ich, że potwierdzają regułę).

Konsulaty mają pieniądze dla organizacji, czym chwalili się, rozsyłając aplikacje. Myślę, że to też wpływa na to, czego uczą w szkołach nasze dzieci i wnuki.

Po lekturze można poznać, że wspomagane są wydawnictwa polonijne, które odwdzięczają im się pisaniem o wskazanych słodziutkie panegiryki, by takim opornym bardziej przywalić. Ich ludzie skarżą oporne polonijne organizacje i działaczy do sądów w celu zniszczenia, itp. itd.

Może w Kanadzie jest inaczej i stąd Pana nadzieja, że coś się zmieniło.

Dzięki za to interesujące sprawozdanie z działalności nadwiślańskiej dyplomacji.

Pozdrawiam.

•••

Jan z Toronto: Osobiście zapytałbym "konszula", kto waści pana przysyła i z jakiego firmamentu raczy pan wyrażać swoje "tajemne wskazówki???"…
Szkoda czasu na błaznów z "przeciągami w swych łbach"…
Jasiek z Toronto

Od redakcji: Polska dyplomacja powinna wspierać wszystkie "tożsamościowe wysiłki", a nie prowadzić polit-poprawną politykę, no ale do tego potrzebujemy suwerennej Polski – A.K.

Opublikowano w Poczta Gońca
piątek, 25 październik 2013 22:37

Forum z nr. 43/2013:Obrona "Pana Tadeusza"

Szanowny Panie Redaktorze,

Uważam, że za słabo reagujemy na skandaliczne pociągnięcie minister oświaty pani Szumilas, która wyrzuciła z lektur gimnazjów polskich "Pana Tadeusza". Nie ma już obowiązkowej Trylogii Henryka Sienkiewicza, wycofuje się z obowiązku poznawania przez polską młodzież klejnotów naszej literatury uzasadniając to jakoby staromodnym patrzeniem na nasz dzisiejszy nowoczesny świat.

Dlatego proszę o umieszczenie tych kilku uwag, które nasunęły mi się po obejrzeniu wydarzeń w Krakowie i w Warszawie.

 

O tym jak pan Jan mistrza Adama salwował

17 października br. przy pomniku Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbył się zorganizowany przez Towarzystwo Patriotyczne "Protest Poetów" przeciwko usunięciu z kanonu lektur szkolnych "Pana Tadeusza" i innych ważnych dla polskiej kultury pozycji. Głównym organizatorem w Warszawie był dobrze znany nam wszystkim Jan Pietrzak – drogi pan Jan, który stanął w obronie Mistrza Adama.

Wydarzenie to było chyba odpowiedzią na apel nauczycieli jęz. polskiego, którzy tydzień wcześniej w Krakowie zorganizowali przed krakowskim Ratuszem spotkanie "Pan Tadeusz protestuje". Wszyscy, którzy wzięli udział w tych spotkaniach, podkreślali, jakim niegodnym posunięciem minister Szumilas stała się jej skandaliczna decyzja usunięcia "Pana Tadeusza" z kanonu obowiązkowych lektur.

Wspaniałe, pełne patriotycznego ducha wypowiedzi przeplatane recytacjami z "Pana Tadeusza" wykonanymi przez aktorów, nauczycieli i młodzież jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki uzmysłowiły zapewne uczestnikom, jak i użytkownikom Internetu, czytelnikom "Gazety Polskiej Codziennie", jak ważną sprawą powinna być nasza stanowcza postawa i walka z niezrozumiałymi i poniżającymi nas pociągnięciami Ministerstwa Oświaty w Polsce.

Lektury, na których wychowały się liczne pokolenia Polaków, lektury, które podnosiły ducha Polaków z czasów zaborów i zrywów wolnościowych, lektury, które zrosły się z narodem polskim na tyle, że niektóre teksty są wypisywane na cmentarnych pomnikach, a były myślą przewodnią działania tych osób, które doprowadziły do powstania Polski po 123 latach niebytu (Rossa – słowa z "Beniowskiego" Juliusza Słowackiego uwiecznione na płycie nagrobnej Józefa Piłsudskiego) – raptem okazały się niepotrzebne, a nawet niestosowne dla młodzieży polskiej pobierającej nauki w polskich gimnazjach.

Larum na Boga! Dopiero co niedawno polscy nauczyciele historii "wygłodowali" usunięcie skandalicznych zakusów umniejszenia godzin lekcyjnych historii, a tu masz babo placek... pani Szumilas odważyła się podnieść rękę na "Pana Tadeusza"!!!

Na naszego "Pana Tadeusza", którego strofy recytuje wielu Polaków całymi księgami, a przynajmniej naprawdę imponująca ich większość umie na pamięć Inwokację. Tu, w Kanadzie, często na jakichś rocznicowych spotkaniach Fundacji im. Adama Mickiewicza czy rocznic bibliotek im. Adama Mickiewicza można usłyszeć recytowane z pamięci obrazy ogrodu, polowania, koncertu Jankiela, zachodu słońca, poloneza tańczonego na weselu Zosi i Tadeusza – strofy tak piękne i wzruszające, że nic dziwnego, że zadziwiły kanadyjskiego profesora Uniwersytetu McMaster w Hamilton śp. pana Watsona Kirckonella, który na 1000-lecie Polski Chrześcijańskiej dał nam imponujące, wierszowane angielskie tłumaczenie naszego polskiego skarbu. Pan profesor Kirckonell po prostu uznał za konieczne dać Anglikom szansę na zapoznanie się z tym epokowym dziełem naszego wieszcza i ofiarował nam go w angielskim darze na 1000-lecie Polski w 1966 r.

Tłumaczenie to można otrzymać w biurze Funduszu Millenium w Toronto.

A nasi "stróżowie" polskiej oświaty dopuszczają do siebie myśl, że polskie dzieci nie muszą wiedzieć, gdzie rośnie "...bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała..." i że to było "...przed laty, nad brzegiem ruczaju, na pagórku niewielkim we brzozowym gaju...".

Nie muszą wiedzieć, jak młody Tadeusz, przysłuchując się wywodom ówczesnych mądrali o wyższości zagranicznych cyprysów, cytryn i kaktusów, opisuje polską wierzbę, która niczym matka płacze za straconym dziecięciem, podczas gdy tamte zagraniczne rośliny są zimne i kolczaste. Tadeusz wg tych "stróżów" nie musi otwierać oczu polskim dzieciom na piękno życia i polskich obyczajów, gdzie "...brama na wskroś otwarta przechodniom ogłasza, że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza...".

Mój Boże panie Adamie!! Cóż to się stało z polskim narodem? Komu to tak przeszkadza bogactwo naszego języka i estetycznych doznań, które czerpiemy z naszej kultury? Dlaczego Twoje gorące polskie serce i Twój ogromny talent stały się niewygodne dzisiaj, w XXI wieku? Ku czemu dążymy?

A zróbmyż jakieś wielkie pospolite ruszenie i nie dajmy się ograbić z tych skarbów.

Czyż nie mamy oręża naszej pięknej mowy, w której Mistrz Adam, Juliusz Słowacki, Cyprian Kamil Norwid, Marian Hemar, Julian Tuwim, Jan Kochanowski, Tadeusz Różewicz, Artur Oppman, Adam Asnyk, Henryk Zbierzchowski, Feliks Konarski i wielu, wielu innych pokazali nam świat i Polskę z jak najlepszej, najpiękniejszej strony? Czy nie słyszymy polecenia Zbigniewa Herberta u "Pana Cogito": "Wstań i idź!..."?

Ale może jeszcze nie jest tak źle!

Bo oto nasz "drogi Pan Jan" na spotkaniu w Warszawie, a także organizatorzy protestu w Krakowie wywoływał jak do tablicy kolejnych wykonawców i mówców.

Ktoś z wykonawców powiedział, że nie byłoby Józefa Piłsudskiego i nie byłoby Jana Pawła II, gdyby nie było naszych wieszczów. Istotnie miał świętą rację.

Jak na Reducie Ordona nasi współcześni poeci i aktorzy: Jarosław Rymkiewicz, Wojciech Wencel, Leszek Długosz, Krzysztof Koehler, Marcin Hałas, Marcin Wolski, Przemysław Dakowicz, Anna Chodakowska, Halina Łabonarska, Jerzy Zelnik, Halina Roweska, Krzysztof Kaliczyński, Maciej Rayzacher, Irena Biernacka, Jan Kulczycki, Rafał Ziemkiewicz i prof. Andrzej Nowak bronili Mistrza Adama, polskiej poezji i polskiej literatury tak dzielnie, że na pewno inne polskie miasta podejmą apel i obronimy naszą narodową dumę. Wszędzie! W kraju i poza jego granicami!

Po to, abyśmy po latach na spotkaniach rodzinnych czy koleżeńskich, kameralnych czy bardzo oficjalnych mówili tym samym językiem. Aby każdy młody Polak na hasło "Litwo, Ojczyzno moja... – umiał ze zrozumieniem odpowiedzieć: "Ty jesteś jak zdrowie. Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił...".

Zofia Kata

Opublikowano w Poczta Gońca
sobota, 19 październik 2013 19:17

Listy z nr. 42/2013

Szanowni Redaktorzy,

Dziwi mnie, że Goniec z jednej strony oczernia obecną Polskę, z drugiej zaś publikuje teksty gloryfikujące Wałęsę, który właśnie taką "bezrobotną" i niespokojną Polskę, jaką mamy dziś, wywalczył. Jan Czekajewski, autor artykułu "Gratulacje na 70. urodziny Lecha Wałęsy" opublikowanego w ostatnim wydaniu Gońca, myli się. Wałęsa zrobił więcej złego niż dobrego dla Polski. Przede wszystkim, poszedł stanowczo za daleko w ustępstwach na rzecz komunistów, a po rozmowach w Magdalence już kompletnie się zagubił.

Komunistów nie trzeba było wieszać, ale na pewno trzeba było odsunąć ich od władzy ustawowo, tak jak zrobiono to w innych krajach sowieckiego bloku.

To, że przemiany w Polsce zostały wprowadzone tak pokojowo, nie ma żadnych powodów do dumy. Wiele wskazuje na to, że ten układ może źle skończyć. Już niewiele brakuje, aby zdesperowani bezrobotni wyszli na ulice z kamieniami, aby obalić rząd Tuska. Dwa miliony Polaków, osób w sile wieku, wyjechało za robotą do różnych krajów Unii, a bezrobocie w kraju stale wysokie, wynosi teraz ponad 13 procent.

Aby wykazać błędy w rozumowaniu pana Czekajewskiego, musiałbym napisać długi list polemiczny, ale nie mam na to czasu i ochoty. O Wałęsie napisano tak wiele, że nie warto zaczynać wszystkiego od początku. To Wałęsa przez swoją niekompetencję i swoje prostactwo utorował drogę do prezydentury Kwaśniewskiemu. Kiedy dowiedział się, że przegrał z nim wybory, powiedział: "Takiemu prezydentowi to ja mogę podać nogę, a nie rękę". To są właśnie maniery naszego "bohatera narodowego".

W każdym razie, tezy p. Czekajewskiego są bardzo naiwne. Mogą trafić do przekonania tylko komuś, kto nie zna wielu faktów z najnowszej historii Polski. Poza tym, dlaczego p. Czekajewski, jak sam przyznaje, pomagał SB w sporządzaniu charakterystyki swojej osoby? Czyżby, podobnie jak Wałęsa, był "za komunizmem, a nawet przeciw"?

Edward Rybarczyk

Od redakcji: Tekst p. Czekajewskiego zamieściliśmy jako reprezentatywny dla pewnej szkoły myślenia. Pan Czekajewski nie ma racji, ale warto zastanowić się dlaczego?

•••

Z wielkim niesmakiem przeczytałem bełkotliwy artykulik niejakiego Czekajewskiego. Rozumiem, że demokratycznie wszyscy mogą pisać i mówić co im ślina na język przyniesie, ale żeby to mało sens i znajomość realiów, a tu co jakiś bełkot byłego kapusia SB, hasło, proletariusze wszystkich krajów łączcie się, można przełożyć na kapusie SB ze wszyskich okresów, łączcie się. Szkoda mi mojego dobrego znajomego Pana Michalkiewicza, że się produkuje w towarzystwie takich osobników.

Od redakcji: Oprócz niesmaku, przydałyby się jeszcze jakieś argumenty "kontra".

•••

Szanowni Redaktorzy, szanownego Gońca,

koresponduję z Mariuszem Rokickim, to ten, dla przypomnienia, który złamał kręgosłup, niefortunnie skacząc do wody,to ten, którego szanowny pan Kumor drukował. Jego książkę pt. "Życie po skoku". Wydawałoby się, że Mariusz nie ma już żadnych problemów ze zdrowiem. Niestety, ostatnie miesiące to znowu wysoka gorączka, nerki nie funkcjonują tak jak powinny, stany zapalne i inne dolegliwości, z którymi nie mogli poradzić sobie miejscowi lekarze. Zawożą go do Warszawy na konsultacje. Mariusz ma powody do chwil załamań, a jednak otrzymuję wspaniały list od niego. Moja i Jego prośba, aby pan Kumor zamieścił ten list w swojej gazecie, proszę.

Jakże list ten napawa optymizmem, jakże dowodzi nam, często roznarzekanym na wszystko i wszystkich, zwłaszcza w tym okresie, że pomimo tak strasznego kalectwa można czerpać optymizm, chęć życia. Jestem w wieku emerytalnym, ponoć twardzielem, na szczęście nic mi nie dolega, dalej pracuję, ale czytając list Mariusza, ukradkiem ocierałem łzy, ciesząc się razem z Nim, że pokonał depresję. Nie miałem okazji poznać go osobiście, znajomość zapoczątkowały kolejne rozdziały Jego książki drukowane w Gońcu. Z poważaniem Zbigniew Szczęsnowicz.

Od redakcji: Czynimy to z prawdziwą radością.

 

Nie pamiętam już sam, kiedy napisałem tu coś wesołego, radosnego, co kiedyś robiłem tak często. Optymistyczne tematy, pełne życia, wiary, które dotykały, a wręcz wdzierały się do serca, duszy i bawiły od środka. To były teksty, które kruszyły skały i zmiatały wszystkie napotkane przeszkody. Dodawały pewności siebie, otwierały drzwi bez kluczy, porywały i zabierały do innego świata. Postaram się, aby i ten tekst był taki jak te wspomniane.
No, dobrze, trochę się lękam, ale mam nadzieję, że nie zapomniałem, jak się pisze.

Latem, kiedy wyjeżdżałem na spacery, nie mogłem się początkowo odnaleźć, szukałem czegoś, hm... sam nie wiem. Nie słyszałem i nie widziałem tego, co kiedyś, drobiazgów, które pieściły oczy i koiły zmysły. Za każdym razem, kiedy wychodziłem, byłem ciekaw, czy ujrzę mój kolorowy świat. Niestety przepadł, nie mogłem dostrzec nic, nawet odrobiny, choćby jednej z jego barw.

Nocami miałem mnóstwo pytań do siebie, do Boga, co się stało, dlaczego nic nie widzę, nie słyszę i nie czuję? Gdzie zapodział się mój botaniczny ogród, z którego czerpałem tyle energii i zachwytu, dzięki któremu zasypiałem z uśmiechem. Każdej nocy zabierał mnie do pociągu pełnego marzeń. Nagle, z niewiadomych przyczyn stoję na peronie, a on nie nadjeżdża!

Długo myślałem, szukałem przyczyny takiego stanu rzeczy. W końcu

zrozumiałem, co jest powodem utraty widzenia tego, czego nie dostrzegają inni.

W moim życiu było za dużo chaosu, dopuszczałem do siebie każdy problem, nawet błahy, i stawiałem przed sobą mur, mur, który rósł i rósł... to on nie pozwalał mi przekroczyć mojego mostu do Terabithii. Kiedy wyrzuciłem z głowy większość " śmieci " sztucznie budowanych, które niepotrzebnie mnie nakręcały i nękały, wszystko się zmieniło.

Nowe dni przynosiły wiele radości. Wychodząc na spacer, już w progu dostrzegłem olśniewający blask zaginionego świata. Odzyskałem do niego wstęp. Każda roślina się uśmiechała, z zewsząd słychać było głosy: "Mariusz jak dobrze, że jesteś, że wróciłeś, czekaliśmy na ciebie! Co się z tobą działo? Wołaliśmy cię, mówiliśmy do ciebie, a ty tylko patrzyłeś i nie odpowiadałeś. Miałeś takie smutne i puste oczy, teraz bije z nich
życie, które napełnia nasze serca radością!".

Znów czułem się jak król, uwielbiany, najważniejszy. Cudownie było słyszeć szept traw, patrzeć na pocałunki kwiatów, na owoce ich miłości. Wokół było przepięknie, ani jednego miejsca bez koloru, wszystko żyło, nawet kamienie toczyły bezustanny dialog...

To nie żart, a szczera prawda, ten świat istnieje. Każdy powinien go zobaczyć i poczuć moc, którą w sobie ma.

A kiedy chce się więcej, wystarczy zatrzymać się gdziekolwiek i zamknąć oczy. Choćby na krótką chwilę. A w niej można przeżyć wiele innych, tych, o których się marzy.

Przepięknych, zapierających dech, z których czerpie się mnóstwo rozkoszy i siły do życia.

W jednej chwili podnoszę się z wózka, rozkładam koc na trawie i całuję wymarzoną dziewczynę, która nie odstępuje mnie na krok. Wokół nas gra muzyka, na naszych oczach wyrastają kwiaty, rozkwitają, chwytają się za dłonie i tańczą... motyle bawią nas muskając po twarzach swoimi delikatnymi jak jedwab skrzydełkami. Niczego więcej nie pragnę, wszystko mam przy sobie. Patrzę w oczy ukochanej i czytam z nich miłosny wiersz, pisze go jej spojrzenie, dotyk, pocałunek... czuję ciepło jej dłoni, splatamy je ze sobą, tworząc krąg, wokół którego natura rzeźbi nasz prywatny Eden.

To nagroda za wiarę w niemożliwe i pozbycie się nawarstwionych problemów.

To one odbierały mi radość z każdego nowego dnia i widoku wschodzącego słońca. Przecież wcześniej nie było mi łatwiej niż obecnie, a potrafiłem się śmiać i zarażać uśmiechem innych. Ocknąłem się w ostatnim momencie, kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że stoję po szyję zanurzony w morzu. Woda napływała mi do ust, nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Ostatkiem sił dopłynąłem do brzegu i wypełzałem na suchy ląd. Byłem wyczerpany, sam w środku nocy. Z trudem obróciłem się na plecy, spojrzałem na niebo, było bezchmurne, usiane gwiazdami. Im bardziej wpatrywałem się w ich uroczy blask, tym więcej słów mogłem z nich wyczytać. Ich łagodny przekaz dodawał mi coraz więcej sił i odwagi.

Dziś stoję w przedsionku nowego dnia, czekam na świt z podniesionym czołem i nie czuję lęku przed niczym.

To nie przypadek, że posługuję się wieloma przenośniami. Ich barwny język łatwiej przekona inne osoby do odrzucenia problemów, które zatruwają życie i odbierają tak wiele radości. Wszystko da się pogodzić i nie warto pogrążać się w błędnym kole, w którym rządzi chaos. Zadręczanie się niczego nie rozwiąże, a wprowadzi tylko człowieka na ścieżkę mroku, gdzie łatwo się pogubić. Sam tego doświadczam, ale z całych sił wyrywam się ze szponów.

Już nie uciekam od gwaru, przeciwnie, lgnę do niego i to tam pobieram lekcje nauki, śmiechu i luzu w codziennej egzystencji. Kiedy ja się uśmiecham, ktoś inny robi to samo i dzień wygląda zupełnie inaczej.

Najwięcej radości mam wtedy, kiedy nie myślę źle o tym, co będzie jutro. Marnowałem bieżący dzień, lękiem o kolejny. To strata czasu, no głupota.
Teraz liczy się tu i teraz, nie chcę tracić żadnej z chwil, żadnej okazji do uśmiechu, bo to dar, z którego trzeba korzystać. Pragnę wyciągać z każdego dnia jego czystą esencję, spijać każdą kroplę i przyczyniać się do uśmiechu innych ludzi. Może nie mam w sobie takiej mocy, o której piszę, ale ona jest wokół nas i czeka, by się o nią upomnieć. Wierzę bardzo, że każdy, kto przeczyta ten tekst, wyciągnie jakieś wnioski. Tym bardziej, że pisze to ktoś, kto ma powody do różnego rodzaju trosk, obaw czy lęku.

Każdego dnia toczę boje o to, by uciec przed mrokiem i żyć najlepiej jak umiem. Nie pamiętam, jak to jest, kiedy nic nie boli, a mimo to odnajduję się w takim życiu. To też zasługa innych, musimy sobie pomagać, po to tu jesteśmy. W samotności jest mnóstwo cierpienia, znam wszystkie jego smaki, nie są przyjemne. Dlatego nie pozwól, by twoja samotność trawiła Cię za życia i staw czoło codzienności. Tak, aby nowy dzień był przygodą, a noc zmieni swe oblicze tak, że nie będzie powodów do ocierania z twarzy łez.

Otworzą się przed tobą horyzonty do kreślenia scenariuszy i nie będziesz mógł doczekać się poranka, by wprowadzić je w życie.

Cholera, mam tyle myśli w głowie, uśmiecham się pod nosem, bo dawno nie czułem takiej radości z pisania. To dobry znak, tego samego życzę wszystkim, którzy stracili z oczu właściwą drogę, by wrócili na nią jak najszybciej, natychmiast!

Ja już nie mogę się doczekać mojego świtu...

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Mariusz Rokicki
www.mariuszrokicki.pl
tel. kom. +48604202231

Opublikowano w Poczta Gońca
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.