farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
piątek, 07 wrzesień 2012 20:05

Nasza minisonda z nr. 36

Napisał

 

sonda36-1Nina - Separatyści wygrali wybory w Quebecu, czy Pani zdaniem, powinniśmy im pozwolić się oddzielić, zrobić sobie nowe państwo?

- Nie.

- Dlaczego nie?

- Wydaje mi się, że Kanada to była zawsze Kanada z Quebekiem. To jest część historii. Należą do Kanady, nigdy nie byli osobnym państwem.

- No, ale jest prawo do samostanowienia narodów... Czy oni nie mogą powiedzieć, to nasz frankofoński naród i chcemy się oddzielić?

- Dla mnie nie, patrząc na historię Kanady i to, jak tworzyła się.

- Tworzyła się, gwarantując im równe prawa. - Nie jestem przeciwko ich prawom, ale patrząc z historycznego punktu widzenia, Kanada zawsze była z Quebekiem.

- Gdyby byli oddzielnie, poprawiłoby się im?

- Nie wiem, czy oni na tym wygrają? Byłam tam w sumie dwa razy, nie jeżdżę często, nie jestem pewna, czy im się tak bardzo poprawi. Może jeżeli tak bardzo tego chcą powinniśmy im pozwolić, żeby spróbowali.

- Jadąc tam i tak człowiek czuje się jak w innym państwie. - Dokładnie!

- Czyli może im pozwolić?

- Jeśli tak bardzo chcą, wydaje mi się, że... Nie można im tego zabronić. Mają swoje prawa, ale dla mnie Quebec był zawsze częścią Kanady. Byłoby mi bardzo przykro, jeśli to zrobią.

- Ubędzie nas?

- Tak, ubędzie.

 


sonda36-2Irena - Separatyści wygrali wybory, Pani zdaniem, powinniśmy im pozwolić się odłączyć, czy nie?

- Proszę pana, po pierwsze, ja nie wchodzę w politykę, a po drugie, wszyscy mają wolną wolę.

- Czyli mogą?

- Tak.

- Jeździ Pani do Quebecu od czasu do czasu, bywa tam Pani?

- Raz byłam, nie jeżdżę często.

- Nie sądzi Pani, że oni i tak mają bardzo dużo praw w ramach naszej konfederacji?

- Widzi pan, czasami chodzi o coś innego, może oni chcą sobie stworzyć jakieś własne prawa, i im będzie z nimi dobrze. Bo zawsze to jest tak, jakby sąsiad wszedł do pana domu, narzucił panu swoje prawa i powiedział, chłopie, popatrz, jak masz dobrze, ale pan zawsze by myślał, chcę mieć swoje prawa, ja sobie też zrobię dobrze - może oni w taki sposób właśnie myślą. Tak z reguły wszyscy na świecie myślą, którzy chcą się uwolnić i stworzyć własne państwa.

- To jednak Pani się interesuje polityką?

- Nie interesuję się polityką, ale interesuję się wolnością człowieka.

 


sonda36-3Józef - Pana zdaniem, Quebec ma prawo oderwać się od Kanady?

- Według mnie, raczej nie.

- Dlaczego?

- Dlatego, że to osłabi Kanadę.

- Czyli co, nie powinniśmy dopuścić?

- Raczej powinna być jedna Kanada, a nie tak jak w Polsce, że Śląsk chce się oderwać czy tam Kaszuby.

- Ale w Quebecu mówi się po francusku, jest to inny naród, mamy pozwolić?

- Według mnie raczej nie.

- Wojsko powinno wejść, jak to zrobić?

- Powinna być jedna Kanada, tych co chcą się odseparować, trzeba odrzucić, nie dyskutować z nimi. Powinien być jeden kraj, silna, wielka Kanada, nie tam, kurczę, odłamy jakieś.

 

Robert - Co by było, gdyby Quebec się oderwał od Kanady, bo teraz właśnie separatyści zdobyli władzę?

- Kopnąć w d...

- Na pożegnanie?

- Tak. Oni wrócą z powrotem, bo nie mają prawa egzystencji bez tej części.

- Nie sądzę, żeby to nastąpiło.

- Czyli to takie przekomarzanie? - Od iks lat tu jestem, 20 lat, i jest cały czas to samo.

- Chcą coś ugrać?

- Myślę, że tak, bo chyba to jest podstawa tej całej gry.


- Czy Pani była w Montrealu, jeździ pani do Quebecu?

- Nie.

- W ogóle?

- Nie, nie byłam w tamtych stronach w ogóle.

- Separatyści chcą oderwać Quebec, czy Pani zdaniem...

- Wie pan co, ja w ogóle się tym nie interesuję, żyję w innym świecie.

piątek, 07 wrzesień 2012 17:49

"Pijtie wkusnyj czaj..." albo do "Rosji" bez wizy

Napisane przez

Z Mołdawii do Naddniestrza czyli Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej(!) najczęściej wjeżdża się przez przejście "graniczne" w Benderach. Co ciekawe, w ostatnim czasie z nazwy "państwa" zniknął przymiotnik, "socjalistyczna". Inną – chyba nawet ciekawszą – opcją jest przekroczenie naddniestrzańskiej "granicy" pomiędzy miastami Rezina i Rybnica. Można tu dodać, że dodatkową atrakcją jest możliwość odwiedzenia prawosławnego sanktuarium w Sacharna czy bardziej po mołdawsku (lub jak kto woli. rumuńsku) w Saharna, kilka kilometrów od Reziny. Sam " checkpoint" to dwa baraki, w których naddniestrzańscy pogranicznicy cierpliwie wpisują do księgi wjazdów nazwiska wszystkich, którym przyszło do głowy odwiedzić to nieco nierealne, miejsce. Każdy podróżny dostaje też przy wjeździe wydrukowaną, tylko po rosyjsku, "bumagę", w której należy podać cel wizyty oraz adres osoby, której będzie składana wizyta. Co ciekawe, nikt tego nawet nie czyta, nie mówiąc już o sprawdzaniu. Mimo to Rosjanka z Tweru pracowicie wypełnia otrzymaną karteczkę, a w pewnej chwili dzwoni do siostry, którą przyjechała odwiedzić, by upewnić się. czy podany przez nią numer mieszkania jest właściwy! Dwa obiekty, które natychmiast rzucają się w oczy, to sąsiadujące ze sobą: kościół katolicki i cerkiew prawosławna. Oba obiekty stosunkowo nowe, przy czym starszy jest... kościół! Gdy rozpadał się Związek Sowiecki. do Naddniestrza, które wszak nawet nie istniało jako odrębny twór "państwowy". dotarli polscy księża sercanie i to oni jako pierwsi rozpoczęli działalność misyjną w tym skrajnie zateizowanym regionie imperium sowieckiego. Budowniczym kościoła w Rybnicy jest ks. Marek Magierowski. do dziś będący tam proboszczem. Kościół został konsekrowany w 2003 roku, a dokonał tego Józef kard. Glemp! Dopiero później pojawiła się po sąsiedzku parafia prawosławna, mająca być najwyraźniej "przeciwwagą" dla wpływu "papistów"?


    Transport publiczny w Naddniestrzu nie poraża może nowoczesnością, ale trzeba przyznać, że jest zorganizowany dość sprawnie. Podróż z Rybnicy do Raszkowa jest więc chyba nawet łatwiejsza niż podróż pomiędzy odległymi dzielnicami jednego polskiego miasta? Do celu wiezie nas poczciwy, węgierski ikarus w wersji "dalekobieżnej". Oczywiście każdy cudzoziemiec jest tu traktowany jako swoista "ciekawostka przyrodnicza", co oznacza, że pasażerowie bardzo chętnie nawiązują rozmowę. Nie oznacza to wcale zwykłego dialogu, gdyż do dwójki rozmówców szybko dołączają kolejne osoby, a to dopytując o różne interesujące JE kwestie, a to prostując nieprawdziwe w ich mniemaniu, informacje przekazywane podróżnemu. Taki zresztą los był udziałem podróżującego ze mną kolegi, który wdał się w pogawędkę ze swoim współpasażerem, jak się okazało, byłym oficerem armii sowieckiej, który miał za sobą "internacjonalistyczną" misję w Czechosłowacji w 1968 roku. Jego gorące zapewnienia, że wcale nie chciał tam jechać, że wykonywał tylko rozkazy, że lubił Czechów i Słowaków, przerywane były szyderczymi komentarzami innych pasażerów i wybuchami gromkiego śmiechu. Poza rozmową podróż umila muzyka; głównie rosyjskie i ukraińskie przeboje popowe, rockowe, a nawet lekko jazzowe...Tu po raz pierwszy przyszło mi usłyszeć folk-rockowy utwór "Pijtie wkusnyj czaj". Cel tej części podróży, Raszków, wita przyjezdnych pomnikiem Ilicza i rozwieszonym nad drogą transparentem w czerwonym kolorze z białym napisem. Ponieważ na dniach będzie tu obchodzone święto 1 Maja, skojarzenie jest oczywiste i... całkowicie mylne! Napis bowiem głosi "Christos woskriesien! Woistino woskriesien!"! Synkretyzm kulturowy, który może być wyzwaniem dla niejednego antropologa, socjologa czy politologa; komunistyczna forma i religijna treść! Raszków to biedna wieś; bezrobocie jest tu ogromne, po likwidacji kołchozu pracę zapewniają chyba tylko nieliczne sklepy. Wokół jest czysto i bardzo schludnie. Cieszy, widoczny zresztą i po drugiej stronie Dniestru, brak wszechobecnych w Polsce graffiti. Prawdopodobnie jest on podyktowany biedą, a co za tym idzie, brakiem środków na zakup farb, ale i tak efekt końcowy (czy może raczej brak jakichkolwiek efektów?) jest godny naśladownictwa. Idąc przez wieś, widać, że młodych jest tu mało, a nawet bardzo mało. Dominują ludzie starsi, jest trochę dzieci, ale praktycznie nie widać młodzieży i ludzi w średnim wieku. Wystarczy chwila rozmowy, by potwierdziły się przypuszczenia: wyjechali... Do pracy, po naukę, w poszukiwaniu lepszego życia.


    Kilka minut drogi od przystanku położony jest kościół katolicki. Dokładnie ten sam, w którym autor Trylogii umieścił ślub Michała Wołodyjowskiego z Hajduczkiem! Odbudowany, z zewnątrz niewiele różni się od tego sprzed kilku wieków i dopiero wnętrze przypomina, że mamy XXI wiek, a historia obchodziła się z tym miejscem wyjątkowo brutalnie. Ponieważ trafiamy akurat na wieczorną mszę, bez problemu dostajemy się do wnętrza. Niestety, nie ma tu niczego "historycznego". Surowe ściany, prosty ołtarz, "nowoczesne" ławki bardziej przypominają wnętrze świątyni któregoś z wyznań protestanckich niż kresowy kościół. Do mszy służy... ministrantka! Jak się okaże, "braki kadrowe" wymuszają tu rozwiązania, które w niejednej polskiej, szczególnie wiejskiej parafii nie zostałyby przyjęte z uznaniem. Ksiądz proboszcz jest Polakiem, ale... miejscowym! Kilka kilometrów od Raszkowa leży bowiem Słobodzia Raszkowska, jedyna wieś w Naddniestrzu, gdzie przetrwali Polacy. Inna sprawa, że – jak mówi ksiądz Marcin – i w samym Raszkowie nie brakuje ludzi z polskimi korzeniami, tyle tylko, że lata - wpierw rusyfikacji, a później sowietyzacji – zrobiły swoje i nikt tu nie uważa się za Polaka.


    Nie zachował się nawet najmniejszy ślad stanicy, której komendantem "był" płk Wołodyjowski. Natomiast to, co zachwyca dziś, a zapewne zachwycało i w czasach I Rzeczypospolitej, to widok na Dniestr. Rzeka płynie tu w zakolu, a kościół i spora część wsi położone są na wysokim i dość stromym brzegu. Widok płynącego w dole Dniestru i wsi na drugim brzegu zapiera dech w piersiach. Nieco wyżej niż kościół są za to skalne ściany, zupełnie niepodobne do tych znanych z mołdawskich krajobrazów. Bez wątpienia dla tych widoków warto ponieść trudy podróży z Polski. W pobliżu jest więcej "literackich" miejsc; wszak to tu, na terenie Naddniestrza znajduje się jar Horpyny, w którym wiedźma strzegła kniaziewiczówny, to również w Naddniestrzu na pal został nawleczony Azja Tuhajbejowicz! Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że całe to "państwo" można przejechać w parę godzin, to atrakcji jest tu niemało. Północne Naddniestrze jest zresztą zdecydowanie bardziej malownicze niż – bardziej zaludnione – południe. Oczywiście tutejsze pagórki to nie szczyty Karpat czy chociażby Krymu, niemniej jednak nadają okolicy bardzo malowniczy charakter.


    Mimo iż jest ciepłe, wiosenne, sobotnie popołudnie, we wsi trudno spotkać kogokolwiek. Nieliczni napotkani mieszkańcy pielą grządki w przydomowych ogródkach. Praktycznie wszyscy to osoby starsze i tylko czasami widać krzątające się przy nich dzieci. Kilku nastolatków spotykamy dopiero w sklepie "wielobranżowym". Nic nie kupują, a jedynie wpadli pogadać ze sprzedawcą. Chętnie służą radą przy wyborze wina, polecając "naddniestrzańskie porto", jak się wkrótce okaże, wyjątkowo obrzydliwe i bodaj najgorsze z mołdawskich win, jakie miałem okazję pić!


    Następnego dnia na przystanku czekamy wraz z grupą "tubylców" na przyjazd autobusu. Polszczyzna niemal natychmiast wzbudza zainteresowanie. Po raz kolejny potwierdza się teza o wyludnianiu się Naddniestrza. Ludzie z przystanku to – z jednym wyjątkiem – osoby starsze. Tym wyjątkiem zaś jest kilkuletnia dziewczynka, która wybiera się z babcią w odwiedziny do... rodziców. Ci wyjechali do Rybnicy "za chlebem", ale warunki mieszkaniowe nie pozwalają im mieszkać z córką, więc zostawili ją pod opieką dziadków. Z rozmowy łatwo wywnioskować, że ludzie są tu przygnębieni i zrezygnowani. Lata młodości minęły, a zamiast szczęśliwej starości jest bieda i walka o byt. W pewnym sensie można zrozumieć ich tęsknotę za władzą sowiecką, która wszak "dawała" dom, pracę, a na starość emeryturę, o wiele więcej wartą od tej otrzymywanej dziś. Co więcej, dla ludzi od pokoleń żyjących na wsi osobistą tragedią jest fakt, że dzieci nie mogły zostać na miejscu, by pomagać starym rodzicom, ale muszą "tułać się" po świecie w poszukiwaniu pracy i zarobku. Stary raszkowianin niemal przez łzy opowiada o tym, jak kiedyś tętniło tu życie, pokazując przy tym kolejne opuszczone domy, w których – po śmierci staruszków – nie ma kto zamieszkać. No cóż, miejsce malownicze, ceny niskie, nawet kościół katolicki na miejscu, więc może polscy emeryci skorzystają z okazji? Skoro emerytowani Niemcy mogą mieszkać w Hiszpanii, a Brytyjczycy w południowej Francji...


    Tym razem na przystanek autobusowy podjeżdża niemiecka setra. Co prawda ząb czasu dość wyraźnie ją nadgryzł, ale znając dbałość tutejszych kierowców o pojazdy, można założyć, że pojeździ tu jeszcze z kilkanaście lat. Brak rubli naddniestrzańskich okazuje się nie być przeszkodą w kupieniu biletów. Mimo antymołdawskiej propagandy oficjalnych czynników, kierowca chętnie przyjmuje zapłatę w mołdawskich lejach. Mimo że teoretycznie tutejszy rubel jest nieco mocniejszy od leja, w praktyce wszyscy przeliczają 1/1. Oczywiście z wyjątkiem banków i kantorów, które wszak muszą na czymś zarabiać. Droga powrotna wiedzie ponownie przez Rybnicę. Miasto jest dość odświętnie przystrojone, a podejrzenia, że przyczyną jest nadchodzący 1 maja, okazują się fałszywe! Dzień wcześniej brał tu bowiem ślub Jewgienij Szewczuk, nowy prezydent Naddniestrza, który po wielu latach zastąpił na tym stanowisku Igora Smirnowa. Szewczuk pochodzi z Rybnicy i w tutejszym urzędzie stanu cywilnego, powiedział "tak" swojej wybrance. No właśnie...Czy rzeczywiście swojej? Niemal każdy mieszkaniec Naddniestrza opowiada, jak to wysłannik Putina do Naddniestrza, Dimitrij Rogozin, KAZAŁ ożenić się Szewczukowi, uzasadniając polecenie stwierdzeniem, że "prezidentu bez żieny, zit' nie lzia"! I "niezawisły" prezydent w te pędy polecenie wykonał... Co więcej, niemal wiernie kopiując zwyczaje panujące w pewnej sycylijskiej niejawnej organizacji, tuż po wygranych wyborach nowy prezydent zabrał się za czystkę w administracji, "wycinając" gdzie tylko się da ludzi swojego poprzednika. Tyraspolski taksówkarz z wypiekami na twarzy opowiadał, jak to milicja "w ostatniej chwili" zatrzymała na granicy żonę byłego ministra spraw wewnętrznych z walizkami wyładowanym "jewro"... Oczywiście zupełnie "przypadkiem" akurat przejeżdżała obok ekipa miejscowej telewizji, która wszystko udokumentowała dla potomnych. Ciekawostką Rybnicy może być również to, że czwartą co do wielkości grupę narodowościową stanowią tu Polacy, wyprzedzając nawet Białorusinów. Niestety, poza wspomnianym już kościołem, w Rybnicy niewiele jest do oglądania; "stara" Rybnica położona tuż nad brzegami Dniestru "odpłynęła" wraz z powodzią w latach 50. ubiegłego wieku. "Nową" wybudowano na wysokiej skarpie, tak by kolejna powódź już jej nie zagroziła. Blokowiska prezentują się obrzydliwie, za to można sobie wyobrazić widok z ich okien, o ile wychodzą na rzekę... No cóż, zawsze to odrobina koloru w szarej rzeczywistości. Dla miłośników starych autobusów niewątpliwą gratką są stojące na rybnickim dworcu autobusowym PAZ 652, ŁAZ 695, które produkowano w czasach gdy sowieccy kosmonauci rozpoczynali "podbój kosmosu",czy "nowszy", bo z lat 80., PAZ 3205. Inna sprawa, że wszystkie mają instalację gazową, o czym świadczą rzędy butli gazowych, dumnie dźwiganych na dachach! Cóż, przy spalaniu benzyny w ilości ~30 litrów na 100 kilometrów rozwiązanie ma niewątpliwie uzasadnienie ekonomiczne.


    Najwyraźniej kierowcy autobusów słuchają tu jednej płyty, bowiem z głośników płyną te same melodie, które płynęły w drodze do Raszkowa? Nie da się przy tym ukryć, że dobrze świadczy to o gustach muzycznych tutejszych kierowców autobusów, gdyż utwory prezentują poziom o kilka klas wyższy, niż – jakże popularne u nas – disco polo. Oczywiście i w autobusie, i na ulicach dominuje język rosyjski. Rosjanie nie są tu aż tak dominującą grupą narodowościową, jak mogłaby na to wskazywać używalność języka, niemniej jednak rosyjski zdominował Naddniestrze bezdyskusyjnie. Nawet mieszkający tu w dużej liczbie Ukraińcy, mimo bliskości Ukrainy, całkowicie się zrusyfikowali. Wszelkie szyldy, reklamy, tablice informacyjne są tu po rosyjsku. Mimo że – w myśl prawa międzynarodowego – jesteśmy w Mołdawii, trudno tu znaleźć jakikolwiek na to dowód. Co więcej, Mołdawia jest tu cały czas przedstawiana jako agresor i zagrożenie, które powstrzymać może tylko "bratnia Rosja". Można oczywiście zapytać, czy w tej sytuacji jest szansa na "repolonizację" tutejszych Polaków? Patrząc na Słobodzię Raszkowską, wydaje się, że tak! W sytuacji konfliktu mołdawsko-rosyjskiego, ukraińskiej biedy i beznadziei panującej w Naddniestrzu, polskość mogłaby być ciekawą i atrakcyjną alternatywą dla "zgubionych polskich owieczek". Co więcej, przywrócenie ich na łono Narodu Polskiego mogłoby dokonać się stosunkowo szybko i nakładem bardzo małych środków. Trudno jednak wyobrazić sobie, by było to możliwe przy tym prezydencie, przy tym premierze, przy tym ministrze spraw zagranicznych...


    Wyjeżdżając z Rybnicy na południe, niemal natychmiast zauważymy zmianę krajobrazu. Podróż ponownie umila nieśmiertelny przebój " Pijtie wkusnyj czaj", niezidentyfikowanego rosyjskojęzycznego zespołu. Za oknami autobusu szybko znikają pagórki, a zamiast nich pojawia się gładka niczym stół równina. Dawniej step, dziś częściowo uprawiana, częściowo zaś powróciła do pierwotnego stanu i uległa wtórnemu stepowieniu. Pasażerowie autobusu, którzy dosiedli się w Rybnicy, z pewnym zaciekawieniem przyglądają się, rzadkim tu, cudzoziemcom. Standardowe pytania: do kogo, po co, co tu oglądać i oczywiście narzekania, na biedę, brak pracy, brak perspektyw...
    Bendery witają nas brzydkim, choć czystym dworcem autobusowym. Jak wszędzie w Mołdawii, tak i tu trawniki, nagrzane promieniami słonecznymi betonowe chodniki okupowane są przez watahy bezdomnych psów i pojedyncze egzemplarze kotów. Mimo przysłowiowej wrogości przedstawiciele obu gatunków bez problemu się tolerują. Lata życia w półdzikim stanie i krzyżowanie się wielu ras dały dość ciekawy efekt: wszystkie psy zaczęły nosić cechy czegoś w rodzaju nowej rasy! Są średniej wielkości, "mysio" umaszczone, z obwisłymi uszami... Cóż, może za kilka lat do dobrego tonu będzie należało hodowanie psa rasy mołdawskiej nizinnej? W każdym razie, gdyby tak się stało, to roszczę sobie prawo pierwszeństwa jeśli chodzi o opis i nazwę nowej rasy!


    Kilkanaście minut drogi od dworca znajduje się twierdza Bendery, czyli cel naszego przyjazdu. Po drodze mijamy posterunek "graniczny" blokujący drogę z Mołdawii. Transporter opancerzony BTR, gniazdo karabinów maszynowych i siatka maskująca robią dość komiczne wrażenie. Tym bardziej, że siatka, zamiast maskować, wręcz "stygmatyzuje" posterunek. Oczywiście trudno przepuścić okazję i nie zrobić paru zdjęć... Nie tylko zresztą posterunkowi; brama koszar z czerwonymi gwiazdami, bojowy wóz piechoty – pomnik na chwałę "obrońców Bender przed faszystowską agresją Mołdawii" (w 1990 roku) czy wszechobecne pomniki armii rosyjskiej i sowieckiej są wyjątkowo wdzięcznymi "modelami". Najwyraźniej jednak ktoś z posterunku lub z koszar miał inne zdanie na ten temat, bo już kilkanaście minut później, kilkadziesiąt metrów od nas pojawia się terenowy samochód z ciemnymi szybami. Nikt z niego nie wychodzi, ale będzie nam towarzyszył przez kilka najbliższych godzin.


    Sama twierdza, czyli kriepost', położona jest na terenie koszar i można ją oglądać przy okazji świąt: pracy, zwycięstwa oraz w dniu armii rosyjskiej. Niestety, 29 kwietnia nie jest żadnym z tych dni, wobec czego możemy obejrzeć twierdzę jedynie zza płotu... Szkoda! Ciekawostką w przypadku Bender jest fakt, że leżą one po "mołdawskiej" stronie Dniestru, a więc – w przeciwieństwie do reszty Naddniestrza – na jego zachodnim brzegu. Kolejny etap naszej podróży to stolica Naddniestrza, Tyraspol. By się tam dostać, można wybrać autobus lub trolejbus. Oczywiście wybieramy trolejbus, a więc środek transportu dla nas "egzotyczny". Bodaj najciekawszą budowlą po drodze jest stadion piłkarski Szeryfa (Sheriffa) Tyraspol, na przedmieściach stolicy. Nie jest to może Camp Nou czy Maracana, ale i tak robi wrażenie. W każdym razie na tle szarej i biednej architektury Tyraspola wyraźnie się wyróżnia. Miasto, jak wszystkie tutaj, jest bardzo czyste. Niestety, nie ma w nim chyba niczego, co mogłoby stanowić jego atrakcję. Co więcej, dla kogoś niezorientowanego jest to typowe prowincjonalne miasto rosyjskie! W przeciwieństwie do Bielc, Sorok, a nawet Rybnicy nie ma w nim nic, co mogłoby uchodzić za mołdawskie. Kto wie, czy nie jedyną "atrakcją" miasta jest sklep firmowy miejscowych zakładów alkoholowych Kvint? Bo rzeczywiście, w przeciwieństwie do przaśno-sowieckich sklepów spożywczych, czy nawet "supermarketu" Sheriff – podobnie jak klub sportowy i sieć stacji paliw o tej samej nazwie, należących do rodziny byłego prezydenta Igora Smirnowa – sklep zakładów Kvint robi absolutnie "zachodnie" wrażenie. Wykończony ciemnym drewnem, z podświetlanymi wnękami, w których "pysznią się" wytwory gorzelni i winnic należących do Kvinta. Samych koniaków jest tu z kilkanaście gatunków. Co ciekawe, nikt nie przejmuje się tu faktem, iż według Francuzów tylko ich produkty, i to jedynie z regionu Cognac, mogą nosić taką nazwę. (...) Trzeba zresztą przyznać, że miejscowe w niczym nie ustępują mołdawskim, a francuskie zostawiają w tyle o kilka długości!
    Ostatnim, i być może najciekawszym akcentem pobytu w Naddniestrzu była rozmowa z miejscowym taksówkarzem, który wiózł nas do Odessy. Stiepan, bo tak miał na imię, to człowiek około czterdziestoparoletni, a więc ktoś, komu przyszło żyć zarówno w Związku Sowieckim, jak i w "niepodległym" Naddniestrzu. O tej niepodległości ma on zresztą jak najgorsze zdanie. Dla Stiepana czas sowiecki to najlepsza część jego życia i historii tego miejsca. Co ciekawe, jak sam się pochwalił, legitymuje się on aż trzema paszportami: naddniestrzańskim, mołdawskim i rosyjskim. Ten pierwszy jest ciekawym eksponatem kolekcjonerskim, bo nikt na świecie go nie honoruje, drugi to chęć pokazania przez Mołdawię, że nadal jest suwerenem na tym terenie. A rosyjski? No cóż, w przeciwieństwie do asekuranckiej polityki Polski, Rosja nie przejmuje się opinią międzynarodową i wszędzie tam, gdzie znajdzie Rosjan albo i "Rosjan", hojną ręką rozdaje swoje paszporty. Najbardziej jaskrawe przykłady tej polityki faktów dokonanych to Krym i właśnie Naddniestrze. Z jednej strony, ma to utwierdzić miejscową ludność w ich rosyjskości, z drugiej zaś, jest kartą przetargową w negocjacjach z Mołdawią i... Ukrainą. Ukraina bowiem ma własny pomysł na Naddniestrze, który przewiduje przyłączenie go do Ukrainy... Mołdawia otrzymałaby w zamian Besarabię. Oczywiście Stiepan wie o tych pomysłach i budzą one w nim wrogość.
    – Tu ma być Rosja! Bo my jesteśmy Rosji potrzebni... My tu stoimy NATO, Turcji, Ameryce, Rumunii i Ukrainie jak kość w gardle! Co nam taka Ukraina zaoferuje? A Rosja? Proszę bardzo, oni już na Syberii dają każdemu chętnemu dom z meblami, samochodem w garażu i 40 hektarów ziemi! Za darmo!
    Na uwagę, że póki co, to Syberię kolonizują Chińczycy, Stiepan wścieka się:
    – Jacy Chińczycy? My ich możemy kijami pogonić i co? Kto nam zabroni?
    – Chiny?
    – A co oni tam mogą?
    Gdy wyjeżdżamy z Tyraspola, Stiepan z dumą pokazuje na kwitnące przy drodze drzewa owocowe:
    – Patrz! Wiśnie, śliwy, jabłonie, grusze, morele, brzoskwinie, czereśnie... Tu były największe sady w Europie! 10 tysięcy hektarów!
    – To dlaczego zdziczały? Dlaczego nikt się tym nie zajmuje?
    – Rosja jakby chciała, to już by nas przyłączyła! Rogozin był niedawno i tak mówił...
    Cóż, najwyraźniej zadałem nie to pytanie co trzeba albo nasz kierowca go "nie zrozumiał"?
    Już całkowicie ostatnim akcentem jest odprawa paszportowa. Oczywiście okazuje się, że brakuje nam pieczątki i jest to – ojojoj – straszne wykroczenie... Tak straszne, że kosztuje 60 dol. kary! Płatnej oczywiście w banku... Chwilowo nieczynnym! No cóż, "wyrozumiały" major bezpieczeństwa przymknie oko na tę straszną zbrodnię... Za 30 dol. możemy jechać dalej...
    Już po ukraińskiej stronie Stiepan włącza radio, a z głośników dobiega piosenka "Pijtie wkusnyj czaj"...


Bogdan Pliszka
Polska

 

piątek, 07 wrzesień 2012 17:28

Abarth - kieszonkowa wyścigówka

Napisane przez

 

Jeśli jadąc ze zdrowo przekroczoną prędkością po autostradzie, dostrzeżemy kątem oka, że właśnie wyprzedza nas jakaś mała "pluskwa", to nie jest wykluczone, że będzie to nowa  pięćsetka fiata, model Abarth. Carlo Abarth, kultowy projektant i tuningowiec lat 50., od dawna nie żyje, ale stworzył legendę, która jak widać – trwa do dzisiaj.
    Dostępna w Kanadzie wersja abarth fiata 500 produkowana jest w meksykańskich zakładach koncernu, w nowej fabryce w Toluca. Co ciekawe, europejski model – nieco odmienny od amerykańskiego, montowany jest w Tychach.

abarthsrodek
    Fiat 500 abarth to z pewnością samochód dla ludzi, którzy niczym Pan Samochodzik lubią działać z cicha pęk – nikt nie spodziewa się rajdowej charakterystyki po wózku niewiele większym od smarta, a tymczasem... turbodoładowany 1,4-litrowy motor ma 160 KM (samochód waży 1100 kg) co w zestawieniu z 5-biegową ręczną skrzynią biegów (nie ma opcji automatycznej) pozwala abarthowi "palić gumy"; 100 km/h auto uzyskuje w 7 sekund, a prędkość maksymalna jest elektronicznie ograniczona do 210 km/h. Jeśli do niej dociągniemy na którejkolwiek ontaryjskiej szosie, zabiorą nam prawo jazdy i samochód.
    Moc nie jest jednak równomiernie odczuwalna. Przy zwykłej jeździe auto niewiele odbiega od swej "zwyczajnej" ciotki – fiata 500, dopiero gdy zdecydujemy się trochę poszaleć, czujemy nagły wiatr w plecy – kiedy włącza się turbodoładowanie.
    Skrzynia biegów jest precyzyjnie wysterowana, biegi wchodzą łatwo i dokładnie; układ kierowniczy  wspomagany elektryczne, 16 lub 17-calowe koła  z niskoprofilowymi oponami 205/40R17 Pirelli P Zero Neros (opcja)  zapewniają dobrą przyczepność.  Zawieszenie sportowe i  twarde daje kierowcy satysfakcję na zakrętach.
    Ponadto abarth 500 wyposażony jest w siedem poduszek powietrznych, w tym jedną kolanową kierowcy, co stawia go na czele małych samochodów w kwestii bezpieczeństwa.
    Wszyscy zgodnie twierdzą, że pomimo kilku mankamentów – jak na przykład niewygodna pozycja kierowcy – prowadzenie fiata 500 abarth daje wrażenie dużej zabawy. Niestety bardzo kosztownej.
    Trzeba bowiem mieć wiele samozaparcia i być prawdziwym fanatykiem małych, zwinnych samochodów, by za taką przyjemność zapłacić ok. 30 tys. dol. Co prawda, negocjacje zaczynają się od 23.995 dol., ale jeśli weźmiemy to, co należy. cena skacze do 30 tysięcy dolarów.
    I to w sytuacji, gdy zwykły fiat 500 rozprowadzany w Kanadzie przez Chryslera  zmniejszył ostatnio cenę wyjściową z 15.995 do 13.495 dol.
    Miły samochód, ale trzeba mieć dużo pieniędzy na zbyciu, by na takie  maleństwo wysupłać 30 tys.  

    Nawet jeśli ktoś bardzo lubi prowadzić, to za te pieniądze może mieć całkiem sensowne BMW z drugiej ręki. Jak ktoś zaś uprze się na mały samochód, no to może... mini?


 


Schoolbus - pojazd, na który można się naciąć
    schoolbusWrzesień – wiadomo, na ulicach trzeba uważać;  dzieci idą do szkół. Nie tylko idą, ale też jadą – autobusy szkolne to prawdziwa zmora. Wielu ich kierowców wydaje się być niedokształcona, lub też mieć objawy jakichś zaburzeń hormonalnych.
    Być może dlatego, że starający się o posadę kierowca schoolbusa musi mieć czysty "record", czyli nie mieć mandatów etc. – no, a któż nie ma żadnych mandatów?! – Z pewnością ten, kto po uzyskaniu prawa jazdy nigdy niczym nie jeździł...    
    To taka moja prywatna teoria.
    Wielu z nas na widok schoolbusa dostaje paraliżu niczym sarenka w świetle reflektorów i nie do końca wie, jak się zachować. Oto przykład zaczerpnięty z wypowiedzi rzecznika Ministerstwa Transportu Boba Nicholsa na pytanie czytelnika wheels.ca.
    Pytanie: Ostatnio  podjechałam od tyłu do stojącego schoolbusa, który miał włączone światła awaryjne i wysadzał dzieci przy krawężniku, zatrzymałam się i czekałam, ale mój mąż uważał, że mogłam go wyminąć, ponieważ autobus migał tylko światłami awaryjnymi i nie miał włączonych czerwonych świateł górnych. Jak powinnam była się zachować?
    Odpowiedź – Według ustawy o ruchu drogowym, kierowcy nadjeżdżający z obu kierunków muszą się zatrzymać, kiedy zbliżą się do stojącego schoolbusa z włączonymi górnymi światłami o kolorze czerwonym.
    Kierowcy jadący w stronę autobusu od przodu nie muszą się zatrzymać, o ile droga rozdzielona jest przegrodą środkową.
    Jeśli schoolbus ma włączone tylko światła awaryjne, bez migających czerwonych świateł górnych – traktujemy go jak każdy inny pojazd z włączonymi światłami awaryjnymi – można go wymijać przy zachowaniu ostrożności.
    Przepisy o ruchu drogowym nakazują, by pojazd szkolny był pomalowany na kolor żółty i miał napis schoolbus z przodu i z tyłu. Z tyłu powinien również być napis angielski "Nie wymijaj, gdy miga sygnalizacja świetlna".
    Pojazdy te mogą wstrzymywać ruch, wysadzając lub załadowując pasażerów lub też niepełnosprawne osoby dorosłe, niezależnie do tego, czy podróż związana jest ze szkołą czy też nie.
    Kierowcy autobusów szkolnych mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, jeśli nie włączą sygnalizacji alarmowej, tak jak tego wymaga prawo, jak również włączą ją w miejscu niewłaściwym – np. kodeks drogowy wymaga, by kierowca schoolbusa nie włączał czerwonych świateł i wstrzymywał ruchu bliżej niż 60 metrów od skrzyżowania z sygnalizacją świetlną.
    Prawo nakazuje, by w przypadku przekazania schoolbusa do innej funkcji, przemalować pojazd, usunąć sygnalizację oraz słowa "schoolbus" i  "do not pass when signals flashing".
    Kolejne pytanie: Zauważyłem, że wiele autobusów szkolnych ma obecnie zainstalowane białe światła stroboskopowe w okolicy dachu – co one oznaczają? Jak powinien zachować się kierowca, kiedy widzi włączone takie światła?
    – Odpowiedź ministerstwa: Białe światła stroboskopowe nie są w przypadku autobusów szkolnych wymagane ani też nie są zakazane. W Ontario nie ma przepisów, które by regulowały ich instalację i stosowanie.

    Jak Państwo widzą, dobrze jest być w wiedzę uzbrojonym, by czasem z własnej głupoty i szczerej naiwności nie stracić 6 punktów z prawa jazdy.
      A licho nie śpi, ponieważ Ministerstwo Komunikacji zachęca wszystkich do składania donosów w przypadku zauważenia nielegalnego wymijania czy omijania schoolbusów – należy takie przypadki natychmiast telefonicznie bądź osobiście raportować policji, podając numer rejestracyjny, markę, model i kolor samochodu, miejsce i czas zdarzenia, jak również – o ile to możliwe – rysopis kierowcy, to czy samochód przejechał z tyłu czy z przodu; czy autobus miał włączone czerwone światła migające, czy wsiadały, wysiadały dzieci...
    Pomocne będą też dodatkowe informacje jak dane osobowe świadków oraz ewentualne fotografie lub filmy...
    Uff.
    Z policją nie ma żartów, z policją trzeba być dokładnym,
    
    o czym zapewnia Wasz Sobiesław.

piątek, 07 wrzesień 2012 17:22

Mój dom: Problemy domem

Napisane przez

maciekczaplinskiKupując "starsze" nieruchomości, możemy spodziewać się pewnych problemów technicznych i środowiskowych. Czy możesz coś na ten temat powiedzieć?

    Problemy techniczne mogą wystąpić  nawet w relatywnie nowych domach, jeśli nie są one właściwie pielęgnowane. Zwykle podstawowe problemy są łatwe do wychwycenia w czasie rutynowej inspekcji technicznej domu. Natomiast problemy, o których chciałbym dziś powiedzieć, są czasami trudne to wychwycenia i nie są często widoczne na pierwszy rzut oka. Problemy te dotyczą zwykle starszych budynków.


    Zakopane w ziemi zbiorniki na olej opałowy. Jest to coraz rzadszy problem, ale ciągle od czasu do czasu – szczególnie w podmiejskich nieruchomościach – zdarzają się domki, w których "medium" opałowym był olej przechowywany w zbiorniku zakopanym w ziemi. Po latach taki zbiornik może zacząć przeciekać, gdyż rdza robi swoje. Oczywiste jest, że powodować może to ogromne skażenie terenu i, co za tym idzie – duże problemy techniczne. Domy takie są bardzo trudne do ubezpieczenia. W chwili obecnej wręcz wymagane jest usunięcie takiego zbiornika z ziemi i zastąpienie go nowym. Wiążą się z tym ogromne koszty.


    Aluminiowe okablowanie domu nie jest tak naprawdę problemem, ale media poprzez nagłaśnianie sprawy zrobiły z tego problem. Aluminium stosowano w końcowych latach 70., kiedy brakowało miedzi, bo ta była potrzebna do produkcji amunicji na wojnę w Korei. Nie jest ono stosowane obecnie, ale ciągle spotykamy wiele domów z tym typem okablowania. Jeśli tylko zachowamy właściwe środki ostrożności, to nie będziemy mieli żadnych problemów. Wbrew powszechnej opinii nie jest wcale trudno znaleźć firmę, która ubezpieczy nasz dom. Zwykle jednak będzie wymagana specjalna inspekcja przeprowadzona przez ESA (Electrical Safety Authority).


    UFFI – było używane jako środek izolacyjny w latach 70. Zostało ono wycofane całkowicie z użytku w Kanadzie w latach 80. Najbardziej rozpowszechniony środek ten był w latach 1975–78. W tym czasie ocieplono przy jego pomocy w Kanadzie około 100.000 domów. W tych latach istniał nawet specjalny program rządowy, który dopłacał właścicielom domów, by docieplali je przy pomocy UFFI.
    Okazało się, że ta początkowo cudowna izolacja wydzielała gaz – formaldehyd. Jego obecność została dość szybko połączona z podrażnieniami dróg oddechowych, chronicznym katarem, bólami głowy, ogólnym zmęczeniem, a nawet sugerowano, że może wywoływać raka. Spowodowało to prawdziwą panikę, do tego stopnia, że domy, które posiadały UFFI, stały się bardzo trudne do sprzedaży. Rząd federalny został zmuszony pod naporem opinii publicznej do wprowadzenia programu pomagającego finansowo właścicielom domów w usunięciu UFFI.
    Prowadzone intensywne badania laboratoryjne próbujące potwierdzić szkodliwość UFFI nigdy nie zakończyły się sukcesem. Okazało się, że gaz zawarty w piance szybko ulegał rozpadowi. Po latach na skutek rozpadu  i ulatniania się formaldehydu problem praktycznie przestał istnieć. Warto dodać, że w USA UFFI zostało ponownie wprowadzone do użytku w 1983 roku i jest powszechnie używanym materiałem izolacyjnym, gdyż nic nie potwierdziło jego szkodliwości.


    Vermiculite Insulation – była używana prawie przez 60 lat pod nazwą Zonollite. Zaprzestano jej stosowania w połowie lat 80. Liczbę domów zaizolowanych przy jej pomocy w Stanach i Kanadzie szacuje się na 16 milionów. Jest to mineralna izolacja wytwarzana z surowca pozyskiwanego ze złoża w miejscowości Libby w Montanie. Surowiec ten po poddaniu prażeniu zachowywał się podobnie jak popcorn i tworzył kryształy bardzo lekkie o dobrych właściwościach izolacyjnych. Używano jej jako sypkiej izolacji na poddaszach lub do izolacji ścian zewnętrznych zmieszanej z cementem. Oczywiście po jakimś czasie okazało się, że produkt ten zawiera stężenie azbestu do 1 proc. – i pojawił się kłopot. Często izolacja ta mylona jest z izolacją z celulozy, włókna szklanego (fiberglass) czy wełny mineralnej (rock wool). Rozpoznanie jest proste. Granulki mają kolor brązowo-różowy lub brązowo-srebrny i mają kształt małej harmonii.


    Azbest – od dawna jest on kojarzony z materiałem, który może powodować raka. Wdychane drobne pyłki azbestu osadzają się w płucach. Jak wprowadzano azbest jako materiał izolacyjny, widziano jego świetne właściwości – wysoką odporność i niską przewodność cieplną. Większość domów, w których na przełomie wieku instalowano instalację wodną (kaloryfery), miało rury rozprowadzające gorącą wodę zawinięte matami azbestowymi – nadal jest to spotykane w wielu starych domach.


    Zabawne jest to, że wpadamy w panikę, słysząc o potencjalnych skażeniach (które występują w znikomej liczbie domów), a tym samym zapominamy o właściwej wentylacji i wymianie powietrza w nowych domach. Na skutek wielkiej ilości sztucznych produktów używanych obecnie w budownictwie, jak i faktu, że używamy w kółko tego samego powietrza – okazuje się, że potrafi być ono skażone 100-krotnie bardziej niż to, co jest na zewnątrz naszych domów. Tak więc pamiętajmy o wentylacji i wymianie powietrza w naszych mieszkaniach!
    Poważnym problemem naszych czasów są  tak zwane "grow houses", czyli domy, w których uprawiano "trawkę" (marihuanę).
    Jest to ostatnio największym problemem, na który możemy trafić. Najgorsze jest to, że często nie wiemy o problemie, gdy jeszcze nie jest za późno. Domy, w których uprawiano "trawkę" na większą skalę, mają problemy z grzybem, co może spowodować poważne konsekwencje zdrowotne, prawne oraz spadek wartości naszego domu. Jest to na tyle obszerny temat, że zajmiemy się nim innym razem.

 

 

Maciek Czapliński
Mississauga
905-278-0007

piątek, 07 wrzesień 2012 17:13

Mój dom: Problemy domem

Napisane przez

maciekczaplinskiKupując "starsze" nieruchomości, możemy spodziewać się pewnych problemów technicznych i środowiskowych. Czy możesz coś na ten temat powiedzieć?

    Problemy techniczne mogą wystąpić  nawet w relatywnie nowych domach, jeśli nie są one właściwie pielęgnowane. Zwykle podstawowe problemy są łatwe do wychwycenia w czasie rutynowej inspekcji technicznej domu. Natomiast problemy, o których chciałbym dziś powiedzieć, są czasami trudne to wychwycenia i nie są często widoczne na pierwszy rzut oka. Problemy te dotyczą zwykle starszych budynków.


    Zakopane w ziemi zbiorniki na olej opałowy. Jest to coraz rzadszy problem, ale ciągle od czasu do czasu – szczególnie w podmiejskich nieruchomościach – zdarzają się domki, w których "medium" opałowym był olej przechowywany w zbiorniku zakopanym w ziemi. Po latach taki zbiornik może zacząć przeciekać, gdyż rdza robi swoje. Oczywiste jest, że powodować może to ogromne skażenie terenu i, co za tym idzie – duże problemy techniczne. Domy takie są bardzo trudne do ubezpieczenia. W chwili obecnej wręcz wymagane jest usunięcie takiego zbiornika z ziemi i zastąpienie go nowym. Wiążą się z tym ogromne koszty.


    Aluminiowe okablowanie domu nie jest tak naprawdę problemem, ale media poprzez nagłaśnianie sprawy zrobiły z tego problem. Aluminium stosowano w końcowych latach 70., kiedy brakowało miedzi, bo ta była potrzebna do produkcji amunicji na wojnę w Korei. Nie jest ono stosowane obecnie, ale ciągle spotykamy wiele domów z tym typem okablowania. Jeśli tylko zachowamy właściwe środki ostrożności, to nie będziemy mieli żadnych problemów. Wbrew powszechnej opinii nie jest wcale trudno znaleźć firmę, która ubezpieczy nasz dom. Zwykle jednak będzie wymagana specjalna inspekcja przeprowadzona przez ESA (Electrical Safety Authority).


    UFFI – było używane jako środek izolacyjny w latach 70. Zostało ono wycofane całkowicie z użytku w Kanadzie w latach 80. Najbardziej rozpowszechniony środek ten był w latach 1975–78. W tym czasie ocieplono przy jego pomocy w Kanadzie około 100.000 domów. W tych latach istniał nawet specjalny program rządowy, który dopłacał właścicielom domów, by docieplali je przy pomocy UFFI.
    Okazało się, że ta początkowo cudowna izolacja wydzielała gaz – formaldehyd. Jego obecność została dość szybko połączona z podrażnieniami dróg oddechowych, chronicznym katarem, bólami głowy, ogólnym zmęczeniem, a nawet sugerowano, że może wywoływać raka. Spowodowało to prawdziwą panikę, do tego stopnia, że domy, które posiadały UFFI, stały się bardzo trudne do sprzedaży. Rząd federalny został zmuszony pod naporem opinii publicznej do wprowadzenia programu pomagającego finansowo właścicielom domów w usunięciu UFFI.
    Prowadzone intensywne badania laboratoryjne próbujące potwierdzić szkodliwość UFFI nigdy nie zakończyły się sukcesem. Okazało się, że gaz zawarty w piance szybko ulegał rozpadowi. Po latach na skutek rozpadu  i ulatniania się formaldehydu problem praktycznie przestał istnieć. Warto dodać, że w USA UFFI zostało ponownie wprowadzone do użytku w 1983 roku i jest powszechnie używanym materiałem izolacyjnym, gdyż nic nie potwierdziło jego szkodliwości.


    Vermiculite Insulation – była używana prawie przez 60 lat pod nazwą Zonollite. Zaprzestano jej stosowania w połowie lat 80. Liczbę domów zaizolowanych przy jej pomocy w Stanach i Kanadzie szacuje się na 16 milionów. Jest to mineralna izolacja wytwarzana z surowca pozyskiwanego ze złoża w miejscowości Libby w Montanie. Surowiec ten po poddaniu prażeniu zachowywał się podobnie jak popcorn i tworzył kryształy bardzo lekkie o dobrych właściwościach izolacyjnych. Używano jej jako sypkiej izolacji na poddaszach lub do izolacji ścian zewnętrznych zmieszanej z cementem. Oczywiście po jakimś czasie okazało się, że produkt ten zawiera stężenie azbestu do 1 proc. – i pojawił się kłopot. Często izolacja ta mylona jest z izolacją z celulozy, włókna szklanego (fiberglass) czy wełny mineralnej (rock wool). Rozpoznanie jest proste. Granulki mają kolor brązowo-różowy lub brązowo-srebrny i mają kształt małej harmonii.


    Azbest – od dawna jest on kojarzony z materiałem, który może powodować raka. Wdychane drobne pyłki azbestu osadzają się w płucach. Jak wprowadzano azbest jako materiał izolacyjny, widziano jego świetne właściwości – wysoką odporność i niską przewodność cieplną. Większość domów, w których na przełomie wieku instalowano instalację wodną (kaloryfery), miało rury rozprowadzające gorącą wodę zawinięte matami azbestowymi – nadal jest to spotykane w wielu starych domach.


    Zabawne jest to, że wpadamy w panikę, słysząc o potencjalnych skażeniach (które występują w znikomej liczbie domów), a tym samym zapominamy o właściwej wentylacji i wymianie powietrza w nowych domach. Na skutek wielkiej ilości sztucznych produktów używanych obecnie w budownictwie, jak i faktu, że używamy w kółko tego samego powietrza – okazuje się, że potrafi być ono skażone 100-krotnie bardziej niż to, co jest na zewnątrz naszych domów. Tak więc pamiętajmy o wentylacji i wymianie powietrza w naszych mieszkaniach!


    Poważnym problemem naszych czasów są  tak zwane "grow houses", czyli domy, w których uprawiano "trawkę" (marihuanę).
    Jest to ostatnio największym problemem, na który możemy trafić. Najgorsze jest to, że często nie wiemy o problemie, gdy jeszcze nie jest za późno. Domy, w których uprawiano "trawkę" na większą skalę, mają problemy z grzybem, co może spowodować poważne konsekwencje zdrowotne, prawne oraz spadek wartości naszego domu. Jest to na tyle obszerny temat, że zajmiemy się nim innym razem.

 

Maciek Czapliński
Mississauga

905-278-0007

piątek, 07 wrzesień 2012 17:08

Zobowiązania dzieci wobec rodziców

Napisane przez

Curyk M 9264Zarówno prawodawcy, jak i media w Kanadzie dużo uwagi poświęcają zobowiązaniom rodziców w stosunku do swoich dzieci. Prawo dyktuje, że rodzice są zobowiązani do utrzymywania dzieci zgodnie ze swoim poziomem dochodów. Jeżeli rodzice nie mieszkają razem, to rodzic nie mieszkający z dziećmi musi na nie łożyć proporcjonalnie do swoich zarobków. Wysokość płatności wyznaczają, z dużą dokładnością, odpowiednie tabele. Ponadto od rodziców oczekuje się, że finansować będą koszty edukacji dzieci, ich leczenia, o ile zajdzie taka potrzeba, i opieki nad nimi tak długo, jak jej potrzebują.
    Równie wiele uwagi poświęca się kwestii alimentacji byłych partnerów i współmałżonków. Mimo że kwestie prawne związane z alimentacją współmałżonków są nieco bardziej zagmatwane, ilość uwagi poświęcana temu zagadnieniu oraz istniejących decyzji sądowych na ten temat jest olbrzymia.   
    W odróżnieniu od powyższych problemów, zarówno media, jak i prawodawcy stosunkowo zdawkowo traktują kwestię zobowiązań prawnych dorosłych dzieci w stosunku do starzejących się rodziców.


    Historycznie rzecz biorąc, już w Cesarstwie Rzymskim prawo nakładało na dorosłe dzieci obowiązek troszczenia się o starzejących się rodziców. Przepisy takie były też uwzględnione w Kodeksie Napoleońskim. W Wielkiej Brytanii po raz pierwszy sprawę tę poruszono w 1601 w akcie prawnym zwanym Elizabeth Poor Law Act.  Ustawa ta po raz pierwszy wyraźnie nałożyła na dorosłe osoby obowiązek pomocy biednym i starzejącym się krewnym (rodzicom lub dziadkom).
    Ontario po raz pierwszy zajęło się sprawą zobowiązań dzieci w stosunku do rodziców w 1921 roku, kiedy wprowadzono w życie Parents' Maintaince Act, który wyraźnie zobowiązywał dzieci do utrzymywania swoich rodziców, gdyby nastąpiła taka konieczność.  W roku 1978 ustawa ta została zastąpiona przez Family Law Reform Act, a następnie przez obowiązującą do dzisiaj ustawę Family Law Act, która stanowi, że dorosłe dzieci, o ile sytuacja im na to pozwala, mają obowiązek zapewnić opiekę i utrzymanie swoim starzejącym się rodzicom, jeżeli wymagają oni pomocy i jeżeli rodzice w przeszłości zapewniali dzieciom opiekę i utrzymanie.  
    W Ontario jedynie rodzice mogą rozpocząć proces sądowy o uzyskanie pomocy ze strony dzieci. Osoby trzecie – jak na przykład Ministry of Community and Social Services – nie są w stanie pozwać do sądu dzieci, celem wyegzekwowania pomocy w utrzymaniu ich rodziców.  W praktyce oznacza to, że wymagający pomocy rodzic może uzyskać zapomogę socjalną (welfare), nawet jeżeli ma dzieci, które byłyby w stanie pomóc mu finansowo.


    Inne prowincje kanadyjskie, na przykład Nowa Szkocja, pozwalają osobom trzecim, w tym także instytucjom rządowym, na egzekwowanie od dzieci pomocy finansowej dla żyjących w ubóstwie rodziców. Warto wiedzieć, że w Ontario instytucje rządowe mają możliwość sądowego egzekwowania alimentacji dzieci i współmałżonków w przypadku, kiedy osoba, która powinna otrzymywać alimenty, stara się o otrzymanie zapomogi socjalnej.   
    Pomimo istniejących przepisów prawnych ilość spraw, w których rodzice pozywali do sądu swoje dzieci, żeby zapewnić sobie lepszą opiekę, jest niewielka. W przypadkach, które były rozpatrzone, często sądy nie opowiadały się jednoznacznie po stronie rodziców.
    Jednak w sytuacjach, gdy rodzice cierpią niedostatek, gdy nie starcza im na zaspokojenie podstawowych potrzeb materialnych, a dzieci stać na to, by im pomóc, sądy orzekają na korzyść rodziców.  


    W Ontario, aby rodzic mógł otrzymać decyzję sądową przyznającą mu pomoc finansową od dorosłych dzieci, muszą być spełnione trzy warunki.  Po pierwsze – rodzic musi być w rzeczywistej potrzebie finansowej.  Po drugie – rodzic musi wykazać, że w przeszłości zapewniał dziecku opiekę lub wsparcie finansowe (niekoniecznie i jedno, i drugie).  Po trzecie – sytuacja finansowa dziecka musi być na tyle dobra, aby pozwoliła mu na udzielenie pomocy rodzicom.
    Jaka jest praktyka sądów kanadyjskich, gdy rodzice chcą wyegzekwować od dzieci pomoc finansową?  Warto przytoczyć kilka przykładów.   
    W 1925 roku sąd odwoławczy (apelacyjny) anulował wyrok, w którym sąd pierwszej instancji nakazał synowi ponosić koszty utrzymania matki.  Syn był gotów utrzymywać matkę w swoim własnym domu, ale ona chciała żyć niezależnie. Sąd uznał, że żądania matki narażały syna na nieuzasadnione, zbyt wysokie koszty jej utrzymania.
    W 1993 roku matka, która chciała uzyskać pomoc finansową, musiała najpierw udowodnić, że wszystkie trzy wymienione powyżej warunki zostały spełnione, zanim sędzia orzekł na jej korzyść. Sąd również wziął pod uwagę fakt, że przez większość życia zajmowała się ona wychowywaniem dzieci, co w dużej mierze uniemożliwiło jej podjęcie pracy zawodowej i odłożenie pieniędzy na stare lata.


    W 1984 w Nowej Szkocji dom spokojnej starości wniósł pozew o zwrot kosztów utrzymania przeciwko córce jednego ze swoich rezydentów. Sędzia zdecydował, że córka powinna ponieść koszty utrzymania ojca, ale decyzja ta została zmieniona po tym, jak córka straciła pracę i popadła w tarapaty finansowe. Warto zwrócić uwagę, że sąd nie wymagał od córki, aby sprzedała swój dom, by pokryć koszty utrzymywania ojca.
    W Kolumbii Brytyjskiej sąd odrzucił pozew ojca przeciwko swoim dzieciom ze względu na fakt, że prywatne obowiązki finansowe każdego z jego dzieci zostały uznane za bardziej istotne niż pomoc w utrzymywaniu ojca.  Do decyzji tej przyczynił się też fakt, iż sąd uznał, że ojciec próbuje sobie podnieść standard życia, uznany za wystarczający, oraz to, że ojciec porzucił swoje dzieci w przeszłości i źle je traktował.


    W 1998 roku w Ontario sąd zdecydował, że córka, która wygrała ponad milion dolarów na loterii, miała obowiązek pomagać ojcu finansowo tak, aby mógł utrzymywać standard życia podobny do tego, jaki utrzymywał, gdy się zajmował córką. Żądania ojca uznano jednak za zbyt wygórowane i kwota, jaką córka musiała płacić na utrzymanie ojca, była zdecydowanie niższa od tej, której oczekiwał ojciec.  
    Trudno jest stwierdzić z całą pewnością, dlaczego ilość spraw sądowych wnoszonych przez rodziców o pomoc finansową od dzieci jest niewielka. Optymista powie, że jest tak, dlatego że większość dzieci wypełnia swoje obowiązki wobec rodziców bez przymusu, jakim jest decyzja sądowa. Pesymista stwierdzi, że jest tak, dlatego że większość rodziców woli żyć w ubóstwie niż wstępować na drogę sądową, aby uzyskać pomoc finansową od swoich dzieci.

 

Monika Curyk M.A., M.Ed., J.D.
Barrister & Solicitor, Notary Public

Tel. 289-232-6166

poniedziałek, 10 wrzesień 2012 17:03

pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Cap-de-la- Madeleine

Napisane przez

Koło Pań "Nadzieja" przy SPK nr 20 w Toronto zorganizowało kolejną trzydniową pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Cap-de-la- Madeleine, miejsca uświęconego łaską Boga, w pięknej okolicy nad Rzeką Św. Wawrzyńca. Pielgrzymka, pod przewodnictwem Haliny Drożdżal, pilotowana przez Alę Dragunowską, odbyła się w dniach 24-26 sierpnia 2012 r.
    Pierwszego dnia pielgrzymi mieli okazję zwiedzić sanktuarium Serca Jezusowego w Sherbrooke. Wszyscy byli zauroczeni widokiem, gdzie na wzgórzu, wśród soczystej zieleni pomnik Chrystusa z otwartymi ramionami witał przybyłych, zapraszając do kościółka zbudowanego z kamieni w 1920 r. przez tutejszych farmerów. Miejsce to zasłynęło z licznych uzdrowień, dlatego stało się przystanią pielgrzymów.

chusty3
    Po dotarciu do Cap-de-la-Madeleine uczestnicy pielgrzymki zostali zakwaterowani w hotelu De-la-Madone. Po kolacji, w najstarszym w Kanadzie kościółku z cudowną figurą Matki Bożej odprawiona była Msza Święta, a po mszy odbyła się procesja ze świecami. Szczególne wrażenie wywierała umieszczona na wodnej wysepce jaśniejąca w blasku świateł biała statua Matki Bożej przystrojona czerwonymi kwiatami. Dużym przeżyciem była celebracja procesji i modlitwy przed ołtarzem, tym bardziej że oprócz języka angielskiego i francuskiego słychać było modlitwy i śpiewy w języku polskim. Sprawili to swoją obecnością: Teresa Klimuszko, Stanisław Ryt i Piotr Skrzypek, członkowie chóru z kościoła św. Stanisława w Toronto, którzy na przemian z księdzem celebrowali procesję.
    Drugiego dnia droga powiodła do małej miejscowości Saint Joachim, gdzie znajduje się piękny kościółek św. Joachima, ojca Najświętszej Marii Panny. Tutaj wiejska zabudowa z kolorowymi dachami, mnóstwem kwiatów zdobiących przydomowe ogródki, zwłaszcza słoneczników, oraz stare zniszczone stodółki stworzyły niesamowity nastrój przywołujący na myśl krajobraz jakby przeniesiony z dawnej Polski.

chusty2

    Kolejnym miejscem zwiedzania była "Cyklorama Jerozolimy" i Bazylika św. Anny, matki Maryi, w Saint-Anna-de-Beaupre. Święta Anna jest tutaj otoczona największą czcią.
    Następnym punktem programu było miasto Quebec City, stolica prowincji Quebec, i spacer przepięknymi uliczkami starego miasta, zbudowanego na wzór europejski. Niebywałym zjawiskiem jest tu deptak wzdłuż wysokiej skarpy w otoczce malowniczych kawiarenek, sklepików, ulicznych grajków i osób prezentujących swoje talenty artystyczne od malarstwa poprzez sztukę rękodzieła. Poza tym wąskie uliczki starego miasta toną w girlandach barwnych kwiatów.
    Po powrocie do Domu Pielgrzyma pielgrzymi udali się na Mszę Świętą do Bazyliki, której monumentalna budowla robi ogromne wrażenie. Po mszy również procesja ze świecami zakończona modlitwami w małym kościółku, gdzie przed cudowną figurą Matki Bożej każdy zawierzał swoje intencje dziękczynne i prośby, oddając się Jej w całkowitą opiekę. Ze łzami wzruszenia i obietnicą powrotu za rok śpiewano pieśń "Panience na dobranoc".
    W trzecim dniu pod opieką  przewodnika zwiedzane było Oratorium św. Józefa w Montrealu. Przewodnik przybliżył  postać brata Andre, inicjatora budowy Oratorium, przekazując wiele ciekawostek z jego życia. Prawdziwą ucztą dla ducha okazał się tu koncert na mało znanym instrumencie carillon. Carillon to muzyka dzwonów wieżowych. Kiedy pod koniec koncertu zabrzmiała melodia "Ave Maryja", dołączyła swój głos Teresa Klimuszko, co pięknym echem roznosiło się po całym wzgórzu. Ostatnim obiektem zwiedzających była Bazylika Notre Dame w Montrealu, która zawsze bezwzględnie wzbudza podziw swoim wystrojem.
    Sama podróż prócz tego, że uczestnicy zdobywali wiele ciekawych wiadomości przekazywanych przez Alę Dragunowską, była bardzo urozmaicona. Starczyło czasu na modlitwę, którą z wielką pobożnością prowadzili Maryla Zdyb i Józef Kula, na przemawiającą do serc poezję autorstwa Wandy Bogusz, prezentowaną przez Bognę Hipsz, oraz na śpiew i odpowiednią dozę humoru dostarczoną przez Teresę Klimuszko. Dodać należy, że na podróż dla pielgrzymujących pyszne kanapki przygotowała Laura Wieczorek. Trudno opisać wszystkie wrażenia i odczucia, jakich doznali pielgrzymi. Najważniejsze, że  przeżyciom, co wynikało z podsumowania, towarzyszyły radość i wzruszenie ze wspólnie spędzonych chwil, często wpływających na przemianę serc.
Uczestniczka pielgrzymki T.K.

piątek, 07 wrzesień 2012 15:40

Antyżydowskie oblicze wydawnictw katolickich w II RP

Napisane przez


antyzydowskieOd wielu lat utracone dziedzictwo polskiej myśli politycznej okresu dwudziestolecia międzywojennego stara się przywrócić, wydając prace największych polskich ideologów i publikacje niezwykle reprezentatywne dla polskiego przedwojennego życia politycznego, Wydawnictwo Antyk Marcina Dybowskiego. Jedną z ostatnich publikacji jest reprint tłumaczonej z francuskiego pozycji, wydanej przez Księgarnię św. Wojciech, "Izrael. Jego przeszłość i przyszłość" autorstwa H. De Vries de Heekelingena.


O antyżydowskim charakterze publikacji katolickich w II RP wspominał w artykule "Cienie przeszłości" zamieszczonym na stronie academia.pan Grzegorz Krzywiec z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, pisząc: "Lata 20. pokazały jeszcze jeden element polskiego antysemityzmu: jego ścisłe związki z popularną mentalnością religijną. Ich symbolem mogą być losy poznańskiej Księgarni św. Wojciecha, jednego z głównych wydawców popularnej literatury religijnej w Polsce, a zarazem największego popularyzatora publikacji antysemickich".


Jedną z publikacji, o których wspomina Grzegorz Krzywiec, jest właśnie praca autorstwa H. De Vries de Heekelingena. Pracę tę rozpoczyna wstęp pochodzący od katolickiego wydawnictwa autorstwa Ludomira Czerniewskiego. We wstępie wydawnictwo stwierdza, że celem publikacji jest opis zjawiska Żydów bez popadania w skrajność (czy to antysemicką, czy filosemicką). W swoim wstępie wydawnictwo skupiło się na obecności Żydów w Polsce. Zdaniem wydawnictwa Żydzi powszechnie handlowali słowiańskimi niewolnikami. A od XIII wieku, Żydzi uzależnili od siebie władców Polski, i korzystając z tego, pasożytowali na Polsce i Polakach (czerpiąc zyski z lichwy, ceł, licencji na wydobycie, poboru podatków i emisji waluty). Przywileje żydowskie gwarantowali polscy władcy, żydowskim praktykom sprzeciwiał się Kościół katolicki, który w trzy lata po nadaniu jednego z pierwszych przywilejów żądał separacji Żydów i gojów, uznawał Żydów za przewrotnych i zdemoralizowanych, zabraniał Żydom korzystać z gospód i łaźni chrześcijańskich, posiadania niewolników, sług i mamek chrześcijańskich, potępiał lichwę praktykowaną przez Żydów, zabraniał przyznawania Żydom urzędów i praw pobierania danin. W kolejnych uchwałach synodalnych zabraniał handlu i relacji z Żydami. Władza świecka ignorowała żądania Kościoła i wspierała społeczność żydowską. Pokojowe usposobienie Polaków (odmienne od usposobienia zachodnich Europejczyków) miało, zdaniem katolickiego wydawnictwa, "podsunąć Żydom myśl całkowitego w przyszłości opanowania Polski". Władzę królewską w filosemityzmie wspierała szlachta. W czasach nowożytnych Polska stała się dla Żydów rajem, centrum ich społeczności, krajem, gdzie mieli zapewnioną samorządność. Dynamizm społeczności żydowskiej miał, zdaniem katolickiego wydawnictwa, doprowadzić do zagłady gospodarczej Polski, zniewolenia włościan i mieszczan, a w konsekwencji zaborów. Pod zaborami zwolennikiem tezy o destruktywnej roli Żydów był Stanisław Staszic (a po nim Jan Jeleński, wydawca tygodnika "Rola", Roman Dmowski i wielu innych), a na rzecz społeczności żydowskiej działał Wielopolski.


H. De Vries de Heekelingen w swej książce uznał, że: od tysiącleci ludzkość trapi problem żydowski, którego nie dało się rozwiązać ani prześladowaniami Żydów, ani chrzczeniem ich, ani asymilacją Żydów z tubylcami. Przyczyną problemu żydowskiego, zdaniem autora książki, miała być: obcość Żydów, dążenie Żydów do władzy nad światem i wsparcie Żydów dla destrukcyjnych ruchów rewolucyjnych (w tym i komunizmu). Zdaniem francuskiego publicysty, "antysemityzm pojawiał się u wszystkich ludów, we wszystkich wiekach, wśród wszystkich religii i cywilizacji", i wszędzie miał ten sam przebieg: pojawienie się Żydów wśród tubylców nie mających antyżydowskich uprzedzeń, nabycie przez społeczność żydowską przywilejów kosztem tubylców, pojawienie się antysemityzmu wśród dyskryminowanych i zmarginalizowanych tubylców. W swej książce autor przybliża czytelnikom zgodne ze schematem losy Żydów w: Egipcie, Palestynie, krajach Morza Śródziemnego, Cesarstwie Rzymskim, katolickiej Europie, Francji, Niemczech, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii. W swoich opisach autor obficie cytuje teksty źródłowe żydowskich autorów.
Za jedną z najważniejszych przyczyn destruktywnej roli Żydów autor "Izraela. Jego przeszłości i przyszłości" uznał Talmud (opisując jego historię i zawartość, autor stwierdził, że Talmud zawiera często schizofreniczne brednie i wyraz chorego zainteresowania patologiami życia seksualnego). Zdaniem H. De Vries de Heekelingena, Talmud: zezwala na wykorzystywanie i okradnie gojów, uznaje gojów za nie ludzi, tylko człekokształtne bydło, nakazuje ukrywanie talmudycznych nauk przed gojami (znajomość hebrajskiego wśród gojów wymusiła wydawanie przez Żydów ocenzurowanych wydań Talmudu i uczenie ukrywanych wersetów ustnie), wychowuje Żydów w nienawiści do gojów, uznaje kobiety za przedmiot służący Żydom do zaspokajania wszelkich perwersyjnych zachcianek, zawiera przepisy rytualnego oczyszczania, tak jakby Żydzi cierpieli na zaburzenia kompulsywne, wykazuje niezdrowe zainteresowanie patologiami życia seksualnego. W swej pracy francuski publicysta, cytując stwierdzenie Bernarda Lazara, że Talmud, judaizm rabiniczny, "Wyłączył Izrael ze wspólnoty narodów, uczynił z niego zdziczałego samotnika, zbuntowanego przeciw wszelkiemu prawu, wrogiego wobec wszelkiego braterstwa, zamkniętego dla każdej myśli pięknej, szlachetnej i wspaniałomyślnej, uczynił z Izraela naród nędzny i mały, zgorzkniały w odosobnieniu, ogłupiały na skutek wychowania ciasnego, zdemoralizowany i spaczony przez nie dającą się usprawiedliwić pychę". Zdaniem autora "Izraela. Jego przeszłości i przyszłości", "Talmud urobił ostatecznie mózgi żydowskie", by "nienawiść i pogarda, głoszone przez długie wieki, ustaliły się ostatecznie w umyśle żydowskim". Zdaniem H. De Vries de Heekelingena, Talmud ograniczył intelektualnie Żydów i zamknął ich w nienawiści i zabobonach, odpowiada za to, że "Żyd bezsprzecznie posiada dwie moralności, jedną dla bliźnich, to znaczy dla Żydów, inną zaś posługuje się w stosunkach z gojami". Według francuskiego publicysty, Talmud "stworzył umysłowość, która nie posiada żadnego powinowactwa z chrystianizmem, i będzie stale w sprzeczności z umysłowością chrześcijan".
Według autora "Izraela. Jego przeszłości i przyszłości", Żydzi mają skłonność do niszczenia ustroju społecznego w celu budowy nowego utopijnego ustroju. Dodatkowo widzą siebie w roli przywódców rewolucji. Zdaniem H. De Vries de Heekelingena, Żydzi odrzucają cywilizację zachodnią, bo jest ona całkowicie obca tożsamości żydowskiej (której bliski jest komunizm). Zdaniem francuskiego autora, "komunizm to nic innego, jak całkowity triumf wartości żydowskich nad wartościami chrześcijańskimi", a "wszelkimi ruchami rewolucyjnymi, począwszy od rewolucji francuskiej, kierowali Żydzi". Zdaniem autora książki, Żydzi: swoją tożsamością przesiąkli ruch socjalistyczny, zdeterminowali ideowo rewolucję francuską, personalnie angażowali się w masonerię, działalność partii socjalistycznych i liberalnych, ponoszą całkowitą odpowiedzialność za sowieckie zbrodnie (byli przewodnią siłą w ZSRS, stworzyli ideowe podstawy komunizmu, sfinansowali ruch komunistyczny i rewolucję bolszewicką w ZSRS, przeprowadzili komunistyczną rewolucję na Węgrzech, byli uprzywilejowaną klasą społeczną, podczas gdy prześladowano chrześcijan). Pisząc o dominacji Żydów w ZSRS, H. De Vries de Heekelingen przytoczył bardzo szczegółowe dane.
Według autora "Izraela. Jego przeszłości i przyszłości", Żydzi w dążeniach do władzy nad światem posługują się: demoralizowaniem gojów oraz niszczeniem chrześcijaństwa (tak bardzo nienawidzą Jezusa i jego wyznawców), gospodarki wolnorynkowej (komunizm daje im możliwość kontroli całej upaństwowionej własności), państw narodowych, więzi narodowych, wprowadzaniem w życie globalnej władzy światowej (za pośrednictwem globalizacji i masonerii). Zdaniem H. De Vries de Heekelingena, "Żyd uwziął się na naszą religię, naszą cywilizację, owoce naszego trudu i na naszą wolność. Musimy więc my, chrześcijanie i Ariowie, bronić się. Zdaniem francuskiego publicysty, Żydzi, by zdobywać kontrolę nad gojami, gotowi są udawać nawrócenia i asymilację z tubylcami (udawać, bo pozostają w swojej totalitarnej i rasistowskiej mentalności wyrosłej z Talmudu, judaizmu, ustroju kahalnego, teokracji rabinów – szczególnie widocznej wśród prymitywnych Żydów z Europy Wschodniej). Zdaniem autora książki, społeczności żydowskie domagają się zniesienia wszelkich barier w napływie Żydów, wykorzenienia chrześcijaństwa z życia publicznego, pełnej laicyzacji państwa, usunięcia z administracji gojów nielojalnych wobec Żydów, filosemickiej cenzury, uniformizacji stosunków społecznych.


Z niezwykłą i żarliwą sympatią autora "Izraela. Jego przeszłości i przyszłości" spotkała się idea syjonistyczna i syjonizm, emigracja do Palestyny, nowoczesny nacjonalizm żydowski, które uzdrowią i uszlachetnią duszę żydowską. Zdaniem H. De Vries de Heekelingena, celem syjonizmu jest utworzenie nowego państwa żydowskiego wolnego od patologii widocznych w społeczności żydowskiej. W swej książce H. De Vries de Heekelingen bardzo dokładnie opisuje organizacje syjonistyczne, historię zasiedlania Palestyny, żydowskie ugrupowania w Palestynie, kibuce. Francuski publicysta cnotliwość syjonistów sławi, przywołując obraz Arabów - leni, którzy z Palestyny urządzili nieurodzajną pustynię (i których z nędzy wyciąga przyjazna ręka syjonistycznego osadnika). Według autora książki, syjoniści odrodzili Palestynę, odnieśli ogromne sukcesy w palestyńskim rolnictwie, palestyńskim uprzemysłowieniu i modernizacji. Francuski publicysta domagał się oddania pod żydowską kolonizację Palestyny, Jordanii, Syrii i Iraku.


Jan Bodakowski
Polska

piątek, 07 wrzesień 2012 15:34

Związek Strzelecki Rzeczypospolitej.

Napisane przez

witoldJasek copyW sali BHP Stoczni Gdańskiej powstaje nowy niezależny byt niepodległościowy: Związek Strzelecki Rzeczypospolitej.
Nie przypadkiem nowa organizacja, Związek Strzelecki Rzeczypospolitej, proklamuje dziś swoje powstanie w tak znamienitym miejscu jak kolebka "Solidarności" i w tak symbolicznym czasie jak 32. rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych i 30. rocznica powstania Solidarności Walczącej. W walce o nową jakość odmeldowujemy się dziś w sali BHP Stoczni Gdańskiej, by oddać hołd niezłomnym załogom zakładów Trójmiasta i działaczom WZZ-ów, zapewniając jednocześnie wszystkich zainteresowanych, że sztafeta niepodległości wciąż trwa i właśnie uzyskuje nową odsłonę. A młodsi i starsi patrioci "odliczają się" dziś na nowo.
31.08.2012 r.
Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do kontaktu: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Związek Strzelecki Rzeczypospolitej jest patriotycznym i proobronnym, dobrowolnym, samorządnym i niezarobkowym stowarzyszeniem młodzieży polskiej i osób dorosłych – jest bezpośrednim spadkobiercą ideowym i duchowym oraz kontynuatorem Związku Strzeleckiego z lat 1910–1914 i 1919–1939.
Związek Strzelecki Rzeczpospolitej, przygotowując Polaków do służby obywatelskiej, kieruje się w swojej działalności jedynie względami dobra państwa polskiego, a jako organizacja z ducha i czynu apolityczna, służy tylko dobru Rzeczypospolitej Polskiej. Podobnie jak w okresie II RP, hołduje ideologii piłsudczykowskiej (ideologii państwowotwórczej), na którą składa się zbiór podstawowych poglądów i wartości prezentowanych przez twórcę Związku Strzeleckiego – Marszałka Józefa Piłsudskiego, oraz jego najbliższych współpracowników, organy prasowe i akty prawne obozu piłsudczykowskiego w II RP oraz Prawo strzeleckie i Przyrzeczenie strzeleckie. Związek Strzelecki Rzeczypospolitej przybliża swoim członkom podstawowe założenia tej ideologii przez działalność bezpośrednich przełożonych, terenowych i centralnych komórek organizacyjnych odpowiedzialnych za sprawy wychowawczo-szkoleniowe oraz władze wszystkich szczebli.
Podstawę do pracy wychowawczej w Związku Strzeleckim Rzeczypospolitej stanowią: etyka chrześcijańska, tradycje walk niepodległościowych i tradycja strzelecka, a w szczególności Prawo strzeleckie i Przyrzeczenie strzeleckie.
Związek Strzelecki Rzeczypospolitej działa jedynie godziwymi metodami, zgodnymi z ogólnie przyjętymi normami moralnymi, społecznymi i prawnymi. Realizując statutowe cele i zadania, Związek Strzelecki Rzeczypospolitej pragnie przedłużać i uzupełniać wpływy wychowawcze wojska i szkolnictwa państwowego na terenie pozawojskowym i pozaszkolnym, w celu wytworzenia w społeczeństwie trwałych grup społecznych, oddanych Państwu, i w celu wykształcenia przez te ośrodki typu "obywatela – żołnierza", w myśl zasady "każdy obywatel – żołnierzem, każdy żołnierz – obywatelem".
Ponadto Związek Strzelecki Rzeczypospolitej zamierza wychowywać pokolenia wartościowych, nowoczesnych obywateli, potrafiących w sposób twórczy współdziałać z innymi w pracy mającej na celu potęgowanie sił życiowych państwa, kierowania jego losami, bronienia go i wreszcie przekształcania jego form w zależności od zmiennych warunków życia.

rotaprzyrzeczenia

ROTA PRZYRZECZENIA
CZŁONKÓW
RZECZYWISTYCH ZWIĄZKU STRZELECKIEGO
RZECZYPOSPOLITEJ
Wstępując w szeregi członków rzeczywistych Związku Strzeleckiego Rzeczypospolitej, w obliczu Boga i zebranych strzelców, na wszystko, co dla mnie najświętsze, przyrzekam i ślubuję:
Służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej w każdym czasie i miejscu,
jej dobro i pomyślność przyjmując za wartość najwyższą, dbać o dobro i rozwój Związku, powinności swoje oraz rozkazy przełożonych w Związku Strzeleckim Rzeczypospolitej wypełniać, powierzonych mi tajemnic nie ujawniać, braci strzeleckiej w potrzebie nie opuścić bez względu na to, co by mnie spotkać miało.
Tak mi dopomóż Bóg.


***


Ahoj strelci a strelćatá,
SZANOWNI STRZELCY,
KOLEŻANKI I KOLEDZY
Bliskość geograficzna i kulturowa Słowaków, jak też podobieństwo językowe ułatwia współpracę i jest niemal genetycznie przekazywanym impulsem: Słowacy to nasi przyjaciele.
Strzelcy z Polski, zajmujący się strzelectwem dynamicznym, stworzyli wraz z przyjaciółmi ze słowackiej strony organizację rozwijającą ten impuls, jest to Liga IPSC Slovensko-Polska.
Oto historia jej powstania i działalności. SPL – historia SPL sięga roku 2005, kiedy to po zakończeniu Mosquito Meczu, podczas długich, nocnych polsko-słowackich rozmów, "urodził się" pomysł, aby strzelać zawody IPSC pomiędzy dwoma narodami – Polakami i Słowakami – w obydwóch krajach. Pomysłodawcami tej idei byli Paweł Zember, Tadeusz Noga, Peter Brazdil i kilku innych obecnych w tym historycznym momencie strzelców. Nie jest zresztą ważne kto... liczy się idea!!! W krótkim czasie przeszliśmy do czynów, ustalając zasady, na jakich te wspólne zawody mają się odbywać. Nie trzeba mówić, że aby cały pomysł miał ręce i nogi, potrzebny był "doping", którego raz dostarczała strona polska, a drugi słowacka. A może odwrotnie??? SPL-ka wystartowała na Wielkanoc roku 2006 w Krakowie na strzelnicy hotelu Twierdza i polegała na przemiennym organizowaniu zawodów, na zasadzie wy u nas, a my u was. I ten system działa po dziś dzień.
Początek wspólnego współzawodnictwa przebiegał pod hasłem "D-miss" (!!!), pomimo że ten sławny miss nie został zdobyty na strzelnicy. Niemniej jednak przeszedł do historii SPL-ki. Wszystkie mecze charakteryzują się wspaniałą atmosferą, doskonałą zabawą i perfekcją organizacji zawodów przy udziale klubów: SKP Trenczyn, KPSN Nitra, Magnum Rimawska Sobota, SKP Luger Zilina po stronie Słowacji i ZSD Kraków jako Polska. Jak to jest zawsze po meczach IPSC, najbardziej wszystkich strzelców cieszy to, co dzieje się po...!!! Rozmowy, wymiana informacji, nowinek nie tylko związanych z konkretnym meczem. I to jest to, co łączy nas, wszystkich strzelców IPSC, dzięki idei SPL-ki.
Witold Jasek
komendant ZS Strzelec
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

W południowych zabudowaniach klasztornych bazylianów, w latach 1823–1824 więziono filomatów i filaretów – a w ich liczbie Adama Mickiewicza. Poeta opisał te wydarzenia w "Dziadach". Dziś jedna z sal byłego więzienia jest nazywana "Celą Konrada", o czym przypominają tablice pamiątkowe. W klasztorze w latach 1830–1831 więziono też uczestników litewsko-polskiego powstania.


Klasztor położony jest w samym sercu Wileńskiej Starówki. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości budynek klasztorny odzyskała Kuria Wileńska, a w roku 1992 w Celi Konrada odrodzono tradycję "Śród Literackich". W pierwszej reaktywowanej "Środzie" brał udział Czesław Miłosz, który wówczas z rąk przewodniczącego Litewskiego Sejmu Vytautasa Landsbergisa odebrał honorowe obywatelstwo Republiki Litewskiej.
Klasztor Bazylianów oraz świątynia p.w. św. Trójcy zostały ufundowane w roku 1514 jako obiekty prawosławne przez hetmana wielkiego litewskiego ks. Konstantego Ostrogskiego dla uczczenia zwycięstwa nad wojskami moskiewskimi w bitwie pod Orszą. Cerkiew p.w. św. Trójcy jest świątynią trójnawową typu halowego. Do południowej ściany świątyni przylegają kaplice p.w. Podwyższenia św. Krzyża i kaplica Tyszkiewiczów z kryptą grobową, do północnej zaś – kaplica p.w. św. Łukasza. Dwie wyższe smukłe wieże w stylu baroku wileńskiego wznoszą się przy elewacji tylnej. We wnętrzu zachował się nagrobek burmistrza Wilna Atanazego Bragi z 1576, z widoczną inskrypcją w języku ruskim, płyta nagrobna sióstr Jeleńskich z 1758 z napisem polskim, zaś w kaplicy Tyszkiewiczów także fragmenty grobu Barbary Tyszkiewiczowej, którego prawdopodobnym projektantem był Matteo Castelli.

2. Tablica pamiątkowa poświęcona A. Mickiewiczowi i filomatom

Cerkiew stoi pośrodku rozległego dziedzińca, otoczonego z dwu stron przez trójkondygnacyjne skrzydła klasztoru bazyliańskiego z przeł. XVIII i XIX wieku. Przed wejściem, na gmachu klasztoru, w roku 1992 (na miejscu starej, litewsko-rosyjskiej) wmurowano tablicę z napisem w językach polskim i litewskim, informującą, że był tam więziony Adam Mickiewicz.
Obecnie zespół budynków sakralnych w Wilnie, przy Aušros Vartųgatvė 9 (Ostrobramskiej) administrowany jest przez greckokatolicki Zakon Bazylianów Świętego Jozafata. Po zawarciu unii brzeskiej monaster Trójcy św. stał się przedmiotem ostrego sporu pomiędzy prawosławnymi a unitami, rozstrzygniętego ostatecznie w roku 1609 przez sąd królewski na korzyść tych drugich. Mnisi, którzy nie pogodzili się z postanowieniami unii, założyli w bliskiej okolicy klasztoru nowy monaster św. Ducha w Wilnie. Obydwie wspólnoty przez kilkanaście lat prowadziły polemikę prawosławno-unicką.


Organizacja klasztoru Trójcy św. stopniowo upodabniała się do modelu życia w klasztorach rzymskokatolickich. W XVIII wieku monaster był głównym ośrodkiem reformy zakonu bazylianów, a jego przełożony jako protoarchimandryta miał honorowe pierwszeństwo przed innymi zwierzchnikami klasztorów tego zakonu.


Po roku 1761 klasztor został przebudowany według projektu Glaubitza. Wnętrze jego cerkwi poddano wówczas gruntownej latynizacji, wzniesiono nową bramę wjazdową, zwaną Wrotami Bazyliańskimi.
Po rozbiorach Polski, gdy Wilno znalazło się w granicach Imperium Rosyjskiego, klasztor Bazylianów działał początkowo bez przeszkód. Dopiero w roku 1823 władze carskie zarekwirowały zakonnikom część kompleksu z przeznaczeniem na więzienie. Od roku 1839 monaster Trójcy św. znajdował się w rękach mnichów prawosławnych, zaś od 1845 na jego terenie działało prawosławne seminarium duchowne. W latach sześćdziesiątych XIX wieku całość zabudowań przebudowano, by zatrzeć wprowadzony przez bazylianów zlatynizowany wygląd klasztoru, zastępując go architekturą bizantyńsko-rosyjską. Po roku 1937 prawosławni mnisi opuścili kompleks, zaś cerkiew została zamknięta.
Po II wojnie światowej klasztor został przekazany Instytutowi Inżynierów Budownictwa, zaś cerkiew pozostawała nieczynna i ulegała stopniowej dewastacji. Po rozpadzie ZSRS obiekty odzyskała rzymskokatolicka diecezja wileńska, sprowadzając do nich ponownie bazylianów z Ukrainy. Podjęto wówczas remont cerkwi i monasteru, stopniowo przywracając świątynię do użytku liturgicznego, wstawiając zupełnie nowe wyposażenie. Od roku 2009 w dobudowanym do cerkwi budynku eksponowana jest wystawa poświęcona pobytowi Adama Mickiewicza w Wilnie i rekonstrukcja Celi Konrada.


Tekst i zdjęcia Leszek Wątróbski
Szczecin

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.