Skąd się bierze prąd w Quebecu?
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Marzył nam się wiosenny wyjazd na canoe, ale lód na jeziorach utrzymywał się w tym roku wyjątkowo długo. Na początku maja pojawiła się informacja, że Algonquin będzie otwarty tydzień później niż zwykle. A to był akurat tydzień z naszym jedynym wolnym weekendem w maju. Samochód zarezerwowany, aż żal odwoływać. Więc może by tak przedłużyć rezerwację o kilka dni i ruszyć na wschód...?
Pierwszy nocleg wypadł w Trois-Rivières. Niestety, wszystkie pokoje w sprawdzonym przez nas wcześniej i godnym polecenia motelu Le Marquis były zajęte, więc na chybił-trafił wybraliśmy pobliski motel Penn-Mass. Okazało się, że bardziej na chybił niż trafił. Jak to dobrze, że mam odruch, by w motelach nie kłaść bagaży na łóżko! Jeszcze dziś ciarki mnie przechodzą, gdy przypomnę sobie, jak tamtej nocy mojego męża niemiłosiernie pogryzły pluskwy.
W miarę pokonywania kolejnych kilometrów drogi numer 138 (biegnącej wzdłuż północnego brzegu Rzeki Św. Wawrzyńca) precyzują nam się plany. Liczymy noclegi i rozważamy różne możliwości, w końcu wychodzi nam, że damy radę dojechać do gigantycznej zapory Daniela Johnsona i elektrowni wodnej Manic-5, przeprawić się promem na drugą stronę Rzeki Św. Wawrzyńca i wrócić do Toronto, zahaczając po drodze o Quebec City i Montreal.
Spragnieni zorzy
W zeszłym tygodniu połknęliśmy haczyk. „Kanadyjczycy, zwróćcie oczy ku niebu – zorze polarne w ten weekend”, głosił tytuł artykułu zamieszczonego w serwisie The Weather Network. Już pierwszy akapit dawał pewną nadzieję na obserwacje zjawiska. Potem następował długi opis powstawania dziur w koronie słonecznej i związanych z tym wyrzutów cząstek. Na koniec dopowiedzenie, że w czasie równonocy zwiększa się aktywność geomagnetyczna, a do tego obserwacjom sprzyja fakt, że księżyc znajduje się obecnie w fazie nowiu. Tyle wystarczy, by rozbudzić wyobraźnię. Mniejsza o sugestię, że zorze mogą się pojawić, ale nie muszą. A trzeba było sobie przypomnieć, że wspomniany serwis pogodowy czasem ma problemy z przewidzeniem deszczu na popołudnie…
W piątek i sobotę uważnie śledziłam więc prognozy pogody i prognozy występowania zorzy polarnej na stronie www.swpc.noaa.gov. Niezbyt optymistycznie to wyglądało. Mniej więcej 10-15-procentowe prawdopodobieństwo wystąpienia zórz zapowiadano dla okolic Sudbury i terenów położonych na północnym brzegu Jeziora Górnego. Bardziej na południe – czarna plama. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować.
W południowym Ontario największym wyzwaniem jest znalezienie miejsca niezanieczyszczonego światłem. Internet podpowiedział nam Torrence Barrens Dark-Sky Preserve. Nie ma co, nazwa zachęcająca. Zdjęcia też. Niech będzie.
Z widokiem na jezioro Muskoka
Gdy kończą nam się pomysły na jednodniowe wycieczki w okolicach Toronto albo pogoda w naszej okolicy niespecjalnie zachęca do spacerów, wybiegamy myślami na północ. Do Algonquin trzeba by wcześnie wstać, a tu zmiana czasu, więc może na przykład… pojezierze Muskoka! Z Toronto do Bracebridge jest 170 kilometrów, potem jeszcze jakieś 20 drogą numer 118 na zachód – jak dla nas, może być. Wszystkim, którzy nie zniechęcają się dwoma godzinami jazdy, polecam szlak Huckleberry Rock Lookout w miejscowości Milford Bay. Jeśli wystarczy czasu, można się również wybrać na którąś z pętli w niedalekim Parku Prowincyjnym Hardy Lake.
Szlak Huckleberry Rock Lookout jest łatwy i krótki – pętla ma 2,9 kilometra długości. Zostawiamy samochód na parkingu, obok którego znajduje się wiata. Jest tabliczka z mapą i oznaczenia szlaku na drzewach, a co jakiś czas przy trasie stoją ławki. Ścieżka na śniegu porządnie wydeptana – widać że trasa jest dość popularna, ale trudno mówić o tłoku. Najpierw idziemy przez las, przechodzimy przez strumyk, dalej skręt w lewo pod kątem 90 stopni, kawałek pod górę i już zaczynają się skały. Śnieg jeszcze gdzieniegdzie leży, ale oblodzenia nie ma. Dzięki temu idzie się łatwo i bezpiecznie. Ania i Jacek próbują lepić śnieżne kule i wrzucają je do kałuż powstałych w zagłębieniach.
Zanzibar
Lądowanie na Zanzibarze miało miejsce późno w nocy. Po bardzo czystym lotnisku w Victoria Falls i zupełnie znośnym lotnisku w Harare, to, na którym lądowaliśmy, było jakby cofnięciem się w czasie. Totalny bałagan, brud i wszystko jak z odzysku. Każde biurko jak z Thrift Store – czyli każde biurko z innej bajki. Bardzo szczegółowe sprawdzanie dokumentów, pobieranie odcisków palców i zdjęć. Widocznie „porządek musi być”. Kiedy w końcu wyszliśmy na zewnątrz lotniska – było jeszcze bardziej swojsko. Dwa małe autobusy oczekujące na nas ledwo pomieściły ludzi i bagaż. Nocna jazda przez wyspę trwała prawie godzinę. Po drodze mijaliśmy bardzo ruchliwe i pełne spacerujących i robiących zakupy ludzi ulice. Wszystko nawet w nocy wyglądało, że „nowością toto nie pachnie”. Stare budy i absolutny chaos. Dokładnie tak jak wyglądają Indie lub Egipt. Kiedy dotarliśmy do naszego hotelu, spotkało nas pomimo późnej nocy bardzo miłe przyjęcie. Było skromnie, ale czysto. Miła obsługa była rekompensatą za inne braki.
Zimbabwe
Z Botswany skierowaliśmy się do Zimbabwe, kraju, który ma znakomity klimat dla rolnictwa. Kiedyś był spichlerzem Afryki i Europy. Do listopada 2017 roku był rządzony przez dyktatora Roberta Mugabe (93) i jego żonę Grace Mugabe (52). W przeszłości większość ogromnych farm należałoa tu do białych rolników, którzy przyczyniali się do rozkwitu tego kraju. Po dojściu do władzy Robert Mugabe często używał określenia „dobry biały to martwy biały”. Wielu farmerów straciło życie, wielu uciekło, pozostawiając dorobek wielu generacji. Kiedy to się wydarzyło, nagle okazało się, że spichlerze nie chcą się same zapełniać. Nie ma czym żywić nie tylko zwierząt, ale i ludzi. Głód i korupcja zapanowały w tym niegdyś zasobnym kraju. Nieprawdopodobna inflacja na skalę astronomiczną. Będąc w Zimbabwe, kupiłem kilka banknotów lokalnej waluty. Nominał na przykład wartości 20 miliardów dolarów (lokalnych) jest mniej wart niż 1 dolar amerykański. Aż dziwne, że taki prezydent utrzymał się przy władzy przez 37 lat. Jego powszechnie znienawidzona żona znana jest z bardzo twardej ręki i bezwzględnego traktowania ludzi.
Mugabe przez lata kradł pieniądze i lokował je w innych krajach. Sprzedawał koncesje na surowce naturalne za łapówki (głównie Chińczykom). Został odsunięty od władzy przez wojsko w listopadzie 2017 (tuż przed naszym przyjazdem do tego kraju). Motorem stojącym za tym posunięciem jest były wiceprezydent Emmerson Mnangagway. Mieszkańcy mają nadzieję na zmiany, ale czy ktoś, kto był prawą ręką prezydenta i kolegą z tej samej partii, jest w stanie to zrobić?
Najbardziej zastanawiające jest to, że tak jak przeczytałem kilka dni temu, Robert Mugabe staje ponownie na czele innej partii i planuje powrót do władzy! To, co się dzieje w polityce, jest też gołym okiem widoczne „na ulicy”. Już sama granica wygląda na „wymagającą odświeżenia”. Drogi są zniszczone, wszędzie widać potrzebę inwestycji.
BOTSWANA
Botswana jest krajem w środku kontynentu i liczy około 2,5 miliona mieszkańców. Jest krajem bardzo nastawionym na turystykę, bo ma ku temu bardzo dobre warunki naturalne. W porównaniu do Namibii, gdzie dominowały głównie pustynie, krajobraz jest zdecydowanie inny. Widzi się więcej zieleni i zwierząt. W obrębie Botswany utworzono bardzo wiele ogromnych parków narodowych, które są prawdziwym skarbem tego kraju. Liczni turyści z całego świata przyjeżdżają tu na safari (głównie fotograficzne) i widać, że to jest traktowane przez lokalnych mieszkańców jako ważne źródło dochodu.
Gdy dotarliśmy do Maun, czekało na nas do wyboru kilka atrakcji. Jedną z nich był lot nad deltą rzeki Okavango. Delta jest uznana przez UNESCO jako jedno z bardzo specjalnych miejsc, które należy chronić. Dużą część roku delta Okavango przypomina moczary. Ale po opadach deszczy w górach Angoli (w styczniu i lutym), woda spływa prawie 1200 km (zajmuje to koło miesiąca) i tereny delty zostają zalane.
JURTA
Nie będzie to rzecz o Mongolii, bowiem jurta najczęściej kojarzy się z wojłokowym namiotem mongolskich nomadów. Jurty, czy raczej jurtopodobne konstrukcje z ocieplonego plastyku Parks Canada zaadoptowało już dość dawno temu. Członkowie istniejącego już 20 lat Polonijnego Klubu Turystycznego “Koliba”, na przestrzeni lat korzystali kilkakrotnie z takich zimowych schronisk. Takie turystyczne jurty można znaleźć w kilku atrakcyjnych parkach prowincyjnych Ontario, co daje mieszczuchom okazje do podziwiania uroków kanadyjskiej, mrozem uśpionej przyrody.
Tak jak w ubiegłym roku, udało się zarezerwować jurtę w Silent Lake Prowincial Park, gdzie wcześniej byliśmy kilka razy. Park Silent Lake jest położony na południowym skraju geologicznej tarczy kanadyjskiej nieco na południe od Parku Algounqin. W kategorii parków Ontario jest strefą naturalnego środowiska z bogatym drzewostanem lasów strefy mieszanej, gdzie dominują czerwone dęby, cykuty i świerki kanadyjskie.Na terenie parku znajdzie się spore jezioro Silent Lake i kilka mniejszych będących rezerwatami przyrody.
Migawki z Afryki - Namibia
Jak wspomniałem w poprzednim odcinku migawek z Afryki, podróż z Kapsztadu do Zimbabwe odbywaliśmy (niekoniecznie ku naszemu zadowoleniu) autobusem. Kiedy zobaczyliśmy ten dość „zmęczony” pojazd, zachwytów nie było. Krytyka była powszechna, szczególnie, że autobus pojawił się wraz z naszym nowym przewodnikiem – Romanem. To jemu w pierwszej kolejności dostało się za „murzyński autobus’ - jak ktoś z grupy to określił. Roman ze stoickim spokojem wziął wszystkie komentarze „na klatę” i kiedy wreszcie udało się upchać bagaże i uczestników wycieczki w autobusie – ruszyliśmy w drogę.
Roman, który mieszka w RPA od 1982 roku i od wielu lat pilotuje liczne wycieczki po Afryce ze spokojem praktyka wytłumaczył nam dlaczego taki, a nie inny pojazd wybrał na drogę. Otóż jak się później okazało, drogi na terenie RPA są na ogół dobre i utwardzone. Inaczej sprawa wygląda w Namibii, Botswanie i Zimbabwe. Wiele tamtejszych dróg to utwardzony tłuczeń, często tylko ujeżdżony piasek. Wyboje i kurz. Żaden inny autobus by takich dróg nie wytrzymał i utknęlibyśmy po drodze „w luksusie”, ale bez szansy na dojechanie do celu.
W Toronto żyjemy z turystów
W zeszłym roku Toronto odwiedziło wyjątkowo dużo turystów. Tourism Toronto podaje, że padł rekord – przyjechało 43,7 miliona osób, którzy wydali łącznie prawie 9 miliardów dolarów. Jeszcze nigdy sektor turystyczny w regionie nie przyniósł takich dochodów. Według Tourism Toronto w mieście odbyło się 951 spotkań i imprez.
Liczba turystów ze Stanów zwiększyła się siódmy rok z rzędu. Względem 2016 roku dnotowano też dwucyfrowe wzrosty liczby osób przybywających z sześciu państw w tym z Meksyku (72 proc.) i Argentyny (37 proc.). Pod koniec 2016 roku rząd federalny zniósł wymagania wizowe dla Meksykanów.
Toronto było atrakcyjne również dla Kanadyjczyków z innych części kraju. 10,4 miliona krajowych turystów wydało w największym kanadyjskim mieście 2,6 miliarda dol. o właśnie Kanadyjczycy stanowili większość turystów przyjeżdżających do Toronto na jeden dzień.
Spacer po centrum Toronto wieczorową porą
W niedzielę wieczorem miasto wydaje się niemal wymarłe. Na niektórych ulicach żywej duszy, za to przy odrobinie szczęścia można wypatrzeć sowę siedzącą na gałęzi. Belgijska gofrownia na Kensington Market zamknięta - cóż za rozczarowanie! W niedzielę Wafels&More jest czynne do 18:00. I Queen's Park słabo oświetlony... (może rząd pokazuje, że jest oszczędny i nie wydaje pieniędzy podatników na bezsensowne iluminacje) Przechodząc przez kampus St. Michael's College widać, jak studenci przygotowują się do poniedziałkowych zajęć. Błyszczą mokre chodniki, a w ROM-ie szczerzą zęby szkielety dinozaurów.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/turystyka?start=10#sigProId3d28ac8b56
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak