Szlakami bobra: Słodkie klonowe żniwa
Klon cukrowy to narodowy skarb Kanady. Jego liść zdobi kanadyjską flagę. Syrop, wyrabiany z jego soku, to rozpoznawalny na całym świecie sztandarowy produkt eksportowy Kanady i ważna gałąź gospodarki kraju.
Kiedy w marcu i na początku kwietnia słońce zaczyna mocniej przygrzewać, w klonach cukrowych zaczynają krążyć soki, choć na zewnątrz wydaje się, że jeszcze smacznie śpią zimowym snem. Do zbioru soku najlepszy jest czas, gdy temperatura w dzień wynosi około plus pięciu stopni Celsjusza, a w nocy minus pięć. Jeśli wczesną wiosną zalega głęboka warstwa śniegu, proces krążenia soków w drzewie spowalnia, a jeśli wiosna jest bardzo ciepła, sok nabiera złego smaku i nie nadaje się do produkcji syropu. Żeby go wydobyć z drzewa, w pień na głębokość do 7,5 cm wbija się kranik. Drzewo musi mieć przekrój minimum 25 cm, każde 12,5 cm powyżej tej wielkości umożliwia dodanie kolejnego kranu. Współcześnie kraniki są połączone plastikowymi rurkami, tak że las wygląda jak polowe laboratorium. Każde drzewo daje wiosną 50 litrów soku. Klony rosną powoli, osiągają wielkość wymaganą do produkcji dopiero w wieku 50 lat. Najstarszy klon w Ontario, mający 300 lat, znajduje się w miejscowości Pelham, a jego obwód wynosi 6 metrów.
Kiedy 400 lat temu pierwsi europejscy osadnicy pojawili się we wschodniej Kanadzie, Indianie nauczyli ich wyrobu syropu klonowego. Dla Indian syrop klonowy był często jedynym źródłem energii zapewniającym przeżycie. W tamtych czasach tradycyjny cukier importowany z Europy był bardzo drogi, więc syrop klonowy stał się słodzikiem numer jeden dla osadników. Żeby go przechowywać przez cały rok, z syropu odparowywano prawie całą wodę i formowano go w bloki łatwe do przechowywania.
Indianie uzyskiwali syrop w dwojaki sposób. Wlewali sok do wydrążonych pni, a potem wrzucali do nich gorące kamienie z ogniska, systematycznie odparowując wodę. Drugą metodą było zamrożenie soku i zdjęcie zamarzniętej wody. Europejczycy od razu zaczęli udoskonalać stare metody. Sok gotowali w żelaznych kociołkach, potem wynaleźli specjalne wielkie płaskie patelnie. Pierwszy odparowywacz soku opatentowano w Quebecu w 1889 roku. W XIX wieku masowa produkcja puszek umożliwiła składowanie syropu i sprzedaż na całym świecie. Około roku 1900 tradycyjną patelnię unowocześniono, dodając w środku kanały, i powstała tzw. Flue Pan. W 1959 roku zaczęto stosować plastikowe rurki, choć ta technologia rozpowszechniła się dopiero w latach 70. XX wieku. Po zastosowaniu pomp ssących zbiór soku klonowego nie wymagał już zatrudniania wielu pracowników. Także w latach 70. wynaleziono technologię odwróconej osmozy, która pozwala na oddzielenie większości wody przed gotowaniem, co skróciło czas procesu produkcji o połowę.
Syrop osładzał życie osadnikom, cukierki z niego były jedynymi łakociami ich dzieci, a okres jego produkcji wielkim świętem. I dzisiaj, choć cukier mamy z buraków cukrowych lub cukrowej trzciny, klonowy syrop to przysmak, a czas jego produkcji to wielkie święto. Wszyscy, całymi rodzinami wybierają się do klonowych farm i na syropowe festiwale, gdzie można obejrzeć tradycyjne i nowoczesne metody produkcji, zjeść naleśniki polane klonowym syropem i skosztować klonowych cukierków.
My wybraliśmy się na syropowe szaleństwa do Mountsberg Conservation Area niedaleko Mississaugi, gdzie w marcu i kwietniu otwiera się Maple Town. Mountsberg utworzono na terenie dawnej farmy rodziny Cameronów. Archibald Cameron, głowa rodu, przybył do Kanady z miejscowości Perthshire w Szkocji w 1833 roku i kupił sto akrów ziemi. Jedno z jego bodajże ośmiorga dzieci, syn Duncan, kupił kolejne sto akrów przylegające do ziemi ojca. W 1857 roku zbudował dom z kamienia i stodołę, istniejące do dzisiaj. Jego syn James mieszkał tu do śmierci w 1962 roku. Region Halton zakupił w latach 60. ten teren w celu utworzenia na 200 hektarach zbiornika retencyjnego przez budowę tamy na rzece Bronte Creek. Dzisiaj Mountsberg obejmuje prawie 500 hektarów bagien, łąk i jezioro, przez które niestety prowadzi nasyp i linia kolejowa. Zbudowano tu wieże obserwacyjne, bo błota ściągają mnóstwo ptactwa. Jest kilkanaście kilometrów tras wycieczkowych, w zimie na cross country, przez las i kładek przez bagna.
W Mountsberg Conservation Area znajduje się sanktuarium dla niezdolnych do samodzielnego życia ptasich drapieżników. Można zobaczyć orły, sokoły, jastrzębie i sowy. Te, które uda się wyleczyć, są wypuszczane na wolność. Niezdolne do samodzielnego życia zostają stałymi rezydentami ośrodka. Przy każdej klatce historie tych bidaków, których nieszczęście na ogół zapoczątkował kontakt z cywilizacją lub głupotą albo okrucieństwem człowieka. Na przykład orzeł o imieniu Cornelius wpadł na linię energetyczną, trwale uszkadzając skrzydło. Może latać tylko na krótki dystans. Mieszka w Mountsberg już 22 lata. Sowa o imieniu Jazz urodziła się w niewoli. Człowiek jest wdrukowany w jej świadomość jako własny gatunek. Jazz często występuje na pokazach ptaków w Mountsberg. Octaviusa idioci chcący mieć sowę zabawkę wyjęli z gniazda jako pisklę. Octavius mieszka w Mountsberg od 2008 roku. Sowa Shadow urodziła się w niewoli i trafiła do ośrodka, gdy miała tylko miesiąc. Jest bardzo zżyta z pracownikami i często bierze udział w programach edukacyjnych i pokazach. Sokół Naghanni został skonfiskowany przez policję. Jest tu i Buzz, sęp wychowany przez człowieka. Nie umie nawiązać kontaktów z przedstawicielami swojego gatunku, ale bardzo lubi ludzi. Jest sowa o mieniu Sawyer. Ma uszkodzone oko, co uniemożliwia jej polowanie. Prawdopodobnie wpadła nocą w oświetlone okno lub uderzył ją samochód. Uderzenie przez samochód oślepiło też na jedno oko sokoła Rufusa, a inny sokół został postrzelony przez człowieka. Dla tych ptaków, które nie mogą latać, zbudowano schodki i poprzeczki, tak by mogły wspiąć się w górę i komfortowo zasiąść na drążkach na wysokości. Kilka razy dziennie zaprzyjaźnione ptaki można obejrzeć na specjalnych pokazach.
Oprócz ptaków drapieżnych, w Mountsberg można obejrzeć wystawę w centrum, kozy i owce w zagrodzie, na dzieci czekają słomiane bale do wspinaczki, stary traktor i stodoła do szaleństw, no a w marcu i kwietniu Klonowe Miasteczko. W tę sobotę był tu taki tłum, że na wjazd czekaliśmy w długiej kolejce, kolejka po placki polane syropem w miejscowej jadłodajni też była niemała. Kiedyś porcja to było kilka placków jeden na drugim, polanych syropem, teraz serwuje się jeden, dodatkowe trzeba kupić ekstra. Ale nadal za darmo można spróbować cukierków w kształcie klonowego liścia, zobaczyć na żywo starą technikę ich wytwarzania, posłuchać opowieści, jak kiedyś się produkowało syrop, a jak to wygląda współcześnie, zobrazowanych ekspozycją z płonącym ogniem, kotłami, i nowoczesnymi maszynami. Pogoda z temperaturą prawie 20 stopni plus uniemożliwiła niestety próbowanie zazwyczaj robionych o tej porze roku cukierków lodowych, tzn. syropu wylewanego prosto na śnieg i zamarzniętego. Można za to było kupić klonowy syrop i inne produkty w miejscowym sklepiku i przejechać się wozem zaprzężonym w dwa perszerony. No a przede wszystkim przejść się ścieżką przez las 600 zakubełkowanych teraz cukrowych klonów, oznaczoną znakiem ze stosem omletów polanych syropem. Szlak opatrzono ciekawymi tablicami informacyjnymi.
Mountsberg Conservation Area to dla rodzin z dziećmi fantastyczne miejsce. I zabawa, i lekcja biologii, i lekcja historii, a pasjonaci fotografii mogą wziąć udział w konkursie Selfi Spot, robiąc zdjęcia w oznaczonych miejscach. Mountsberg w marcu to po prostu Kanada w pigułce. Maple Town będzie czynne do 3 kwietnia w godzinach 10.00-16.00, w czasie March Brake, od 14 do 18 marca, codziennie w tych samych godzinach.
Zbiór soku klonowego można oglądać i smakować w wielu miejscach w Ontario. Najbardziej popularne imprezy niedaleko Toronto odbywają się w Crawford Lake Conservation Area i Bronte Creek Provincial Park, ale jest ich w Ontario wiele więcej, najlepiej wygooglowac Maple Syrup w Internecie.
Mountsberg Conservation Area położone jest między Hamilton i Guelph, ok. 50 minut jazdy od Toronto. Dojazd Highway 401 do Guelph Line (exit 312), potem do Campbellville. Skręcić w prawo w Campbellville Road, potem 5 km i skręcić w Milborough Line (są znaki do parku). Więcej informacji pod nr 905 854-2276.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/turystyka?start=90#sigProId33ac1bc519
Szlakami bobra: Takiej zimy najstarsi górale nie pamiętają – Wasaga Beach Provincial Park
Takiej zimy w południowym Ontario najstarsi górale nie pamiętają. Połowa lutego,
a śniegu ani widu, ani słychu. A jak już się pojawiał, to topiła go natychmiast wiosenna temperatura siegająca 15 stopni plus. Większość tras na biegówki wokół Toronto nieczynna, wokół Toronto, tzn. do 250 km od niego, jedynie Park Prowincyjny Arrowhead ogłaszał, że jakość śniegu jest excellent, co zdaje się nie było prawdą, bo Algonquin, leżące tuż obok, informowało o bardzo złym stanie swoich tras.
Gdy wreszcie w długi weekend przyszła zima, to zafundowała nam temperaturę taką,
że przez dwa dni nie chciało się wychodzić z domu, a co dopiero jechać na narty. W poniedziałek, w Family Day, nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy na biegówki do Wasaga Beach. O 10 rano byliśmy pierwszymi gośćmi, park mieliśmy dla siebie, było cieplej, niż oczekiwaliśmy, wszystko pięknie przykryte świeżym śniegiem. Jechaliśmy dopiero co zrobionym śladem. O 12 w południe zaczęło się ocieplać i pojawiło się więcej ludzi, chociaż nigdy nie ma tu tłumów. Widzieliśmy ślady jeleni, dzięcioła, który korzystał z parkowego karmnika, orła, wymieniliśmy parę uwag z ludźmi na trasie o dziwnej tegorocznej zimie, i z miłą grupą przy ognisku, gdzie można upiec kiełbaskę i gdzie toczy się życie towarzyskie.
Co nowego w parku? Jak wszędzie, wzrosła cena biletów, kosztują teraz 13 dol. dla dorosłych za dzień. Pojawiły się tablice na trasach ze współrzędnymi do GPS. Chyba mało przydatne, wokół parku są osiedla, cywilizacja. Postawiono także nowe piękne słupki z oznaczeniami tras. Hm, no ładnie, i pewnie drogo, stąd i ceny rosną.
Pisaliśmy już o Wasaga Beach, tekst można znaleźć w archiwum Gońca w dziale turystyka. Dla tych, którzy go nie znają, króciutki opis. Prowincyjny Park Wasaga Beach to 800 hektarów wydm, na których utworzono Wasaga Nordic Centre i trasy do nart śladowych – numer dwa na naszej liście najatrakcyjniejszych miejsc na biegówki. W zimie Wasaga Nordic Centre oferuje 30 kilometrów świetnie maszynowo przygotowanych tras, tym przyjemniejszych, że na tych łatwiejszych są zazwyczaj podwójne ślady, można jechać obok siebie, w tym 8 kilometrów tras do kroku łyżwowego. Prowadzą przez bukowe, jodłowe, ale w większości sosnowe lasy, dlatego tak tu pięknie zimą, zielone igły zwykle pokryte są czapami śniegu, tworząc bajkowy krajobraz.
Większość tras jest bardzo łatwa, dla początkujących i dla dzieci, ale polecamy trudniejszy szlak – Monument Hill i High Dune Trail, razem około 12 km. Wspinają się na grzbiety wydm, schodzą w dolinki, można tu szusować długimi zjazdami, a z góry jest przepiękny widok na okolicę, choć nie widać jeziora Huron. Są tu dwa miejsca, oznaczone ostrzeżeniami, gdzie koniecznie trzeba zdjąć narty i zejść na nogach bokiem trasy.
Główna baza mieści się w domku przy parkingu, tam kupuje się bilety, można po przystępnych cenach wypożyczyć narty dla dorosłych i dzieci, są szafki na buty i łazienki, mała jadalnia, gdzie można zjeść własny prowiant lub zakupić kanapki i napoje, a także zaopatrzyć się w smary do nart czy zapomniane rękawiczki. Jak ktoś chce się ogrzać w bardziej nastrojowych okolicznościach, w szopie obok są drewniane stoły i stale palący się ogień w żeliwnym piecu, a także specjalny stojak do smarowania nart.
Wasaga Nordic Centre czynne jest od grudnia do marca w godz. 9.00-17.00. Centrum oferuje niewygórowane ceny za wypożyczenie sprzętu, po informacje i w sprawie warunków na trasie proszę dzwonić bezpośrednio do Wasaga Nordic Centre, tel. 705-429-0943.
Dojazd: ok. dwóch godzin na północ od Toronto, alternatywne trasy Airport Rd. lub Hwy 400. W Wasaga jechać River Rd. West, skręcić w Blueberry Trail na południe, Nordic Ski Centre znajduje się po lewej stronie drogi, wyraźnie oznaczony. Współrzędne do GPS: 44.50697 –80.01489.
Polecamy stronę Ontario Parks zawierającą aktualne raporty o stanie tras narciarskich w parkach prowincyjnych Ontario – www.parkreports.com/skireport/.
http://www.goniec24.com/prawo-imigracja/itemlist/tag/turystyka?start=90#sigProId7193c6fa6b
Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
Mississauga
Region Niagary to nie tylko wodospad... Odkrywanie Niagary
Region Niagary to nie tylko wodospad. Nieustannie zachwyca mnie turkusowy kolor rzeki Niagara i jej pęd. Kolor rzeka zawdzięcza swojej sile – w każdej minucie niesie około 60 ton rozpuszczonych minerałów, które wymywa ze skał na dnie i brzegach. Warto przejechać się w górę rzeki, ulicą Niagara Parkway na północ od Niagara Falls, i skorzystać z okazji podziwiania potęgi przyrody bez towarzyszącego jej kiczu i tłumu. Proponuję zatrzymać się w trzech miejscach.
Pierwszy przystanek robimy 4,1 kilometra od wodospadu Niagara, zaraz za mostem Whirlpool Rapids Bridge. Dzika rzeka Niagara płynie tu w wąskim wąwozie. Wzdłuż brzegu poprowadzono chodnik długości 305 metrów. Zjeżdżamy do niego windą (70 metrów), a następnie idziemy 73-metrowym tunelem wydrążonym w skale. Poza dwoma małymi tarasami widokowymi chodnik jest przystosowany dla osób niepełnosprawnych.
700 kilometrów do jesieni
W tym roku jesieni szukaliśmy dość daleko, bo w Parku Prowincyjnym Aiguebelle w Quebecu. Park znajduje się w regionie Abitibi-Temiscamingue, 700 kilometrów od Toronto, praktycznie w linii prostej na północ. Najbliższe miasta to Rouyn-Noranda, Amos i Val d'Or. Ma prawie 270 kilometrów kwadratowych, jego obszar obejmuje wzgórza Abijevis z najwyższym szczytem Mont Dominant (570 m n.p.m.).
Przez Aiguebelle przebiega wododział (rozdziela wody spływające do Zatoki Hudsona i do Oceanu Atlantyckiego przez Rzekę Św. Wawrzyńca). Znajduje się tu ponad 80 jezior. Na terenie parku występują prekambryjskie formacje skalne, których wiek szacuje się na 2,7 miliarda lat. Kiedyś w większości bazaltowe skały stanowiły dno prehistorycznego oceanu.
Dla nas w Aiguebelle jest wszystko, czego potrzebujemy: niewielkie wzniesienia, dużo widokowych szlaków pieszych długości 2-3 kilometrów (czyli w sam raz dla Jacka, żeby wybrać się na jeden rano, a na drugi po południu), i do tego jeziora z możliwością pływania na canoe. Niestety, popływać nam się nie udało.
Na piaszczystym brzegu
Szukając inspiracji na sobotni wyjazd, przypomnieliśmy sobie o artykule typu "5 wycieczek wokół Toronto", na który kilka tygodni temu natknął się mój mąż. Pierwszą lokatę przyznano parkowi prowincyjnemu Sandbanks. Jakkolwiek by patrzeć, to kawałek od nas – 220 kilometrów (rzeczywiście "wokół Toronto") – ale postanowiliśmy spróbować.
Wyruszyliśmy dość późno, tak że na miejscu byliśmy nieco po 15.00. Za bilet wstępu zapłaciliśmy niecałe 12 dolarów. Na początku zatrzymaliśmy się przy jednej z trzech plaż – przy Outlet Beach. Biorąc pod uwagę liczbę miejsc kempingowych i domów letniskowych w mijanych miejscowościach oraz wielkość plaż, podejrzewam, że w pełni sezonu jest dość gęsto. Teraz na szczęście nie ma tego problemu. A że letnie upały dopiero przed nami, to i piasek przyjemnie chłodny. Do tego dzień wcześniej padał deszcz, więc żeby budować z Jackiem babki i zamki, nie musieliśmy kopać pół metra w głąb.
Szlak z widokiem
Do Grimsby planowaliśmy wybrać się już w styczniu. Wtedy jednak pogoda pokrzyżowała nam plany, ominęliśmy zjazd z autostrady i zdecydowaliśmy się na przejażdżkę wzdłuż kanału Welland, czyli zwiedzanie z samochodu. Teraz uznaliśmy, że najwyższy czas na drugie podejście.
Z QEW skręcamy w pierwszy zjazd w Grimsby, Casablanca Blvd. Jedziemy do końca, potem w lewo w Main St. W. i w pierwszą w prawo – Woolverton Rd.
Droga skręca pod kątem ostrym i od razu zaczyna się wspinać do góry. Po obu stronach las, już mi się podoba. Pod koniec maja liście są soczyście zielone. Na zdjęciach wyglądają aż nienaturalnie. Po prawej stronie mijamy poszerzone pobocze – niewielki parking – w miejscu, gdzie ulicę przecina Bruce Trail. Chcemy się tu zatrzymać w drodze powrotnej, teraz jednak jedziemy dalej.
Piękna nasza Mississauga cała...
O to, czy Mississauga jest piękna, można się spierać, jednak z pewnością powiedzieć można, że mamy w niej wiele pięknych tras rowerowych. Jednym z urokliwych szlaków jest Culham Trail biegnący wzdłuż Credit River czy odchodzący od niego Sawmill Trail, wzdłuż potoku Sawmill.
Te ścieżki biegną w lasach, "w pięknych okolicznościach przyrody", spacer czy jazda nimi to prawdziwy odpoczynek nie tylko dla ciała, ale dla ducha.
Oczywiście, jeśli ktoś chce, może również jeździć nad jeziorem, gdzie w Port Credit u ujścia Credit River mamy deptak i molo, na którym można się pokazać. Tam jednak jazda, zwłaszcza weekendy, to jest slalom wśród psów, matek z dziećmi i zakochanych.
Pętla po Sawmill Trail jest trasą zróżnicowaną o średnim stopniu trudności, jest trochę wzniesień. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak się tam jeździ, zapraszam na naszą stronę w YouTube – GoniecTv.
Na szlak najlepiej wjechać od ulicy Burnhamthorpe, jadąc w kierunku zachodnim, przed mostem na Credit skręcamy w prawo i natychmiast w lewo zjeżdżając na parking przy parku, następnie wzdłuż rzeki jedziemy do kładki dla pieszych nad Credit River i stamtąd w górę ścieżka poprowadzi nas do Mississauga Rd., którą przekraczamy i jedziemy w lewą stronę Collegeway, by zaraz skręcić w lewo w asfaltową ścieżkę, zresztą proszę sobie to prześledzić na mapie.
Udanego pedałowania! (ak)
Szlakami bobra: Pożegnanie z Dzikim Zachodem
Pożegnania wcale nie muszą być smutne. Opuszczamy Góry Skaliste syci wrażeń, za miasteczkiem Estates Park jeszcze trochę na otarcie łez jadąc przez piękny wąski górski wąwóz, i potem jak najkrótszą drogą, już po płaskim terenie, omijając Denver, w kierunku Ontario, znowu zatrzymując w pamięci tylko skrawki mijanego świata.
W Nebrasce prowadzić nas będzie już międzystanowa 80-tka, przez dużą część stanu wzdłuż rzeki Platte. W punkcie informacyjnym w Nebrasce, kotów na chwilę odpoczynku wypuścić nie można, bo jest ostrzeżenie o jadowitych wężach, a pod jedynym drzewem dającym cień samochód i napis "tylko dla dyrektora". Nie wiadomo, żart to czy na poważnie. Zlew w łazience niedomyty, a nad nim sześciopunktowa instrukcja mycia rąk. Ale panie obsługujące jedynych turystów, czyli nas, wyjątkowo miłe. Wokół po horyzont pustka prerii, krowy skubią wyschniętą trawę. Mijamy punkt spędu bydła na rzeź. Nieszczęśniki ściśnięte stoją w błocie w potwornym smrodzie. Smutne miejsce. Pola nawadniane są tu olbrzymimi zraszaczami na kołach. Im bardziej na wschód, tym robi się bardziej zielono.
Szlakami bobra: Rocky Mountain National Park – u źródeł rzeki Kolorado
Rzeka Kolorado. Będzie nam towarzyszyć, a właściwie my jej, w górę jej biegu, aż do samych źródeł na przełęczy La Poudre na wysokości ponad 3 tys. metrów w Górach Skalistych. Międzystanową autostradą nr 70 opuszczamy kempingu nad Green River w stanie Utah, jej największym dopływem. Przed nami 592 km do Rocky Mountain National Park w stanie Kolorado.
Rzeka, potężna w Arizonie, im bardziej na wschód, w górę jej biegu, robi się coraz węższa. Przejeżdżamy przez miasto Grand Junction, w którym Kolorado łączy się z Gunnison River, stąd "Junction" w nazwie. Nazwy miast i rzek w Polsce giną w mrokach dziejów, tu odzwierciedlają rzeczywistość, z jaką spotkali się pionierzy, łatwo doszukać się ich źródeł. Kilkanaście kilometrów stąd znajduje się Colorado National Monument ze słynnym olbrzymim Monument Canyon wyrzeźbionym w piaskowcu. Wokół ciągle pustynia. Dojeżdżamy do Glenwood Canyon, który zamknął wody Kolorado między wysokimi ścianami. Przy szosie jest centrum turystyczne, rzeka ma górski charakter, kanionem spływają ludzie na pontonach. Trafiają się i na dętkach, co nie wydaje nam się bezpieczne. Stąd do jednego z najsłynniejszych kurortów narciarskich na świecie, Aspen, jest niecała godzina jazdy.
Szlakami bobra: Okno do innego świata - Arches National Park
Nad rzeką Kolorado w stanie Utah, 6 kilometrów na północ od miasta Moab, na 360 kilometrach kwadratowych "wyrosło" 2000 naturalnych skalnych łuków z piaskowca, wielkości od metra do stumetrowych, z najsłynniejszym na świecie Delicate Arch.
Choć łuki stanowią największą atrakcję, to w Arches National Park znajduje się wiele innych przedziwnych formacji, jak tzw. okna, mosty, hoodoo, mury, wieże…
Napisaliśmy "wyrosło", chociaż powstawanie łuków było raczej zjawiskiem odwrotnym. W bardzo wielkim skrócie, bo proces jest złożony, w wyniku naprężeń pokładów soli, w wielosetmetrowej grubości położonych na nich warstwach piaskowca powstawały głębokie spękania, a reszty dopełniał przez sto milionów lat proces erozji, co powodowało wykruszanie się płytek piaskowca. Początkowo od dołu powstawały zagłębienia, potem pojawiało się okno, a na końcu łuk. Są jakieś fachowe definicje, czym okno różni się od łuku, ale ma to znaczenie chyba tylko dla pasjonatów geologii. Zwykłego turystę zadziwi bogactwo skalnych form i intensywność kolorów, łososiowego, ciemnorudego, żółtawego, które nadają im piaskowce Navajo i Entrada.