farolwebad1

A+ A A-
piątek, 05 kwiecień 2013 21:34

Opowieści z aresztu deportacyjnego

Czy ktoś kiedyś zastanawiał się, skąd przybyli legendarni założyciele Warszawy? Ona miała mieć na imię Sawa, a on Wars. A wszak te imiona nigdy nie występowały na terenach polskich, nawet w pradziejach. Mogli więc to być przybysze z dalekiego południa lub południowego wschodu. Swoje przypuszczenia uściślę. Mogły to być tereny dzisiejszej Rumunii. Dlaczego?

Na przełomie starej i nowej ery tereny dzisiejszej Rumunii stanowiły najdalsze rubieże północno-wschodnie Imperium Rzymskiego. Rzymianie najpierw walczyli z mieszkającymi tam Dakami, a następnie ich ucywilizowali. Był to też teren zsyłek kryminalistów z Rzymu. Tam, w trudnych warunkach klimatycznych i w ogniu ciągłych walk, mieli płacić za swoje przewinienia.

To wszystko przyszło mi na myśl, kiedy w areszcie imigracyjnym pojawiła się Sava Livia, młoda, około 23-letnia Rumunka. Piękna jak bóstwo, za którym skręcały się automatycznie głowy nie tylko męskiej części personelu, ale również kobiety komentowały z nutą zazdrości: "to musi być modelka". Rzeczywiście poruszała się z gracją modelki lub zdeklasowanej księżniczki. Mimo swojego wysokiego wzrostu (około 178 cm) szła wyprostowana jak struna, ale jednocześnie nie sztywno, a wręcz miękko, naturalnie. Długie nogi i zgrabny tułów utrzymywał kształtną główkę, z rozjaśnionymi na blond włosami. Imię Sava skojarzyło mi się z protoplastką Warszawy, a nazwisko z pierwszą cesarzową rzymską, żoną Augusta Oktawiana. Ta młoda Rumunka nosiła takie samo nazwisko jak imię tej cesarzowej "poza wszelkimi podejrzeniami". Skąd wzięła się ta piękność w tak ponurym miejscu jak areszt imigracyjny?

Opublikowano w Prawo imigracyjne
piątek, 05 kwiecień 2013 09:36

Program dla opiekunek

Izabela Embalo

Imigracyjny program dla opiekunek pozwala pracować w Kanadzie legalnie, opiekując się starszą osobą, dzieckiem czy osobą niepełnosprawną. Wiele opiekunek z zagranicy korzysta z tego programu tylko po to, by po dwóch latach zatrudnienia w kanadyjskich domach, ubiegać się o wymarzony pobyt stały.

Program był kontrowersyjny, ponieważ niektórzy pracodawcy wykorzystywali swoje opiekunki czy niańki, które nie tylko wykonywały czynności związane z opieką, ale także usługiwały, sprzątały, zajmowały się praktycznie całym gospodarstwem domowym i pracowały wiele nadgodzin bez żadnego wynagrodzenia. No ale co imigranci robia, tylko po to, by otrzymać wymarzona rezydencje.Program nie jest tak popularny wśród Polek, nie wiem dlaczego, ale korzysta z niego bardzo wiele kobiet z Filipin, Ameryki,Meksyku oraz innych krajow.


Myślę, że brakuje polskich wyspecjalizowanych agencji, moze takze brak informacji.
Agencje pracy dla opiekunek pobierały kiedys wysokie sumy za znalezienie kanadyjskiej rodziny - pracodawców, niekiedy obietnice agencji były bez pokrycia, gdyż po przylocie do Kanady praca nie była załatwiona i ich wizyta kończyła się nakazem deportacyjnym. Podobnie z gwarantowanymi przez agencje zarobkami... Przylot do Kanady okazywał się wielkim rozczarowaniem. W sytuacji zależności od kanadyjskich pracodawców-sponsorów, którzy są jedyną "przepustką" do pobytu stałego w Kanadzie, niejedna z kobiet decydowała się na ten trudny imigracyjny początek, wytrzymując niegodziwe warunki pracy.

Wiele skarg wpływało do urzędu i dlatego ministerstwo wprowadziło znaczne zmiany, mające polepszyć sytuację zagranicznych opiekunek. Przede wszystkim to pracodawca musi opłacić koszty agencji, transportu, ewentualnie pomocy prawnej. Prawo surowo zabrania, by kanadyjscy pracownicy żądali zwrotu kosztów od swojej pracownicy,grozi im za to 50.000 dolarów grzywny oraz roczny nakaz uwięzienia. Ponadto kanadyjscy pracodawcy muszą zarejestrować się odpowiednio w urzędzie pracy i są zobowiązani zapewnić opiekunce nie tylko godziwe warunki pracy i zamieszkania,także opiekę medyczną, zanim pracownica uzyska rządowe ubezpieczenie.

W rzeczywitości chyba różnie to bywa, podobnie z nielegalna praca imigrantow. Prawo nakazuje karac takich pracodawcow surowo i kara dla pracodawcy zatrudniającego " na czarno" jest takze bardzo wysoka, ale nadal wiele firm nie obawia się kar i zatrudnia osoby bez autroryzacji pracy, a dzieje się tak, ze prawo nie jest zbyt często egzekwowane.

 

Izabela Embalo
Licenjonowany doradca imigracyjny, regulated immigration consultant

Osoby zainteresowane emigracja-pobytem staly, wizami, apelacjamiczy oddaleniem deportacji, prosimy o kontakt z naszym biurem tel. 416 515 2022, 416 8209576, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony: www.emigracjakanada.net
Możliwość udzielenia porady z pomocą Skype'a. Adres: imigra.canada

Opublikowano w Prawo imigracyjne

Kiedyś tłumaczono mi różnicę między socjalizmem a komunizmem. Ten ostatni miał być kresem dążenia ludzkości do doskonałości. Socjalizm miał być okresem przejściowym, z możliwością pewnych pomyłek, z ciągle mieszaną gospodarką, takim "młodszym bratem", którego należy ciągle pilnować i pouczać. Jak pokazują fakty, często po latach doświadczeń, komunizm nigdzie nie sprawdził się w praktyce, został skompromitowany w: ZSRS przez praktyki Lenina i Stalina, w Chinach przez Mao Tse-tunga, w Albanii przez Hodżę, itd. Ale etap przejściowy ciągle jest popularny, przynajmniej w praktyce niektórych całkiem czy prawie dyktatorów.

W Wenezueli, obfitującej w ropę, socjal-prawie dyktatorski prezydent, dla swoich mrzonek, poświęcił możliwość wyciągnięcia ogromnej części własnego narodu z nędzy. W Zimbabwe podobny watażka uzyskał wynik odwrotny: z kraju kwitnącego, zrobił ruinę. To najbardziej znane przykłady. Ale z cicha, jakby w ukryciu przed międzynarodową opinią publiczną, kwitnie pełzający socjalizm, rujnując kolejne kraje.


Miguel przybył do Kanady jak wygnaniec, ze swojej rodzinnej Nikaragui. Nawet w okresie prezydenta socjalisty Ortegi kraj nie został postawiony na granicy gospodarczej przepaści, jak to miało miejsce przed opuszczenie przez niego ojczyzny.


Protoplaści Miguela przybyli przed wiekami z Hiszpanii. W jego wyglądzie nie było widać jakiejkolwiek mieszanki z Indianami, którzy zamieszkiwali te ziemie przed przybyciem kolonizatorów. Zachowano czystość rasową, kojarząc związki małżeńskie tylko między przybyszami z Europy.

Dziadek Miguela rozwinął rodzinne latyfundium do największej świetności. Miał 46 folwarków, każdy o areale około 50 hektarów. Ojciec Miguela pracował ze swoim ojcem, jako główny ekonom, ale dziadek widział w swoim wnuku faktycznego następcę. Wiedział on, że ekstensywne gospodarowanie nie ma przyszłości. Głównie hodowali bydło na mięso, choć przy każdej siedzibie folwarku było gospodarstwo, w którym było wszystko, co do życia potrzeba, a więc i krowy mleczne, świnie, drób, ogród warzywny i sad. Każdym folwarkiem zarządzał kierownik i to on był rozliczany z wyników finansowych.


Dziadek ciągle inwestował w swoje folwarki, ale nadzieję pokładał w tym zakresie w swoim wnuku. Posłał więc go do najlepszej uczelni w kraju, gdzie studiował ekonomię gospodarczą, jako główny przedmiot, ale również zaliczył kursy w hodowli, maszynoznawstwa, prawa, handlu zagranicznego. Po zakończeniu studiów dziadek trzymał wnuka przez dwa lata przy sobie, ucząc go praktyki prowadzenia wielkiego latyfundium.


Po tym okresie dał mu w zarząd jeden z lepszych folwarków z pozwoleniem, aby przez pierwsze dwa lata nie wpłacał zysków do centrali, ale przeznaczył je na inwestycje. Miguel zabrał się ostro do pracy. Polepszał jakość bydła hodowlanego, doprowadzał wodę ze wzgórz (krajobraz kanadyjskiej Nowej Szkocji) w dolinki, dla zapewnienia bydłu wody. Tereny, dotychczas stanowiące nieużytki, stawały się dobrymi pastwiskami. Ogradzał poszczególne pastwiska drutami elektrycznymi. Nawiązał kontakt z dużymi kontrahentami, którzy, po sprawdzeniu rasy i jakości bydła, zgodzili się płacić lepszą niż dotychczas cenę. Dziadek odwiedzał wnuka parę razy, dostrzegając postępy i licząc na to, że wnuk już wkrótce będzie wprowadzał te pozytywne zmiany w całym latyfundium.

Wszystko to zostało przerwane przez brutalną decyzję władz centralnych. Nie wystarczały im coraz wyższe podatki, które dziadek Miguela płacił im corocznie. Nie wystarczało to, że zatrudniał setki pracowników, że dla okolicznych pomniejszych farmerów był przykładem do naśladowania w zakresie poprawy gospodarowania. Zgodnie z tą nową decyzją, dziadkowi Miguela pozostawiono tylko trzy folwarki. Jeden dla niego, drugi dla jego syna i trzeci dla Miguela. Ale nie były to folwarki, w których dotychczas mieszkali i pracowali. Przydzielono im najgorsze. Musieli się wyprowadzić natychmiast. Dziadek z babcią Miguela wyjechali w ciągu trzech dni z przepięknego pałacu do marnego domu w najbiedniejszym z jego folwarków. Oczywiście wszystko to odbyło się bez jakiejkolwiek mowy o odszkodowaniach za znacjonalizowane mienie.


Ta nacjonalizacja miała ogołocić bogaczy z dorobku pokoleń. Folwarki dziadka przeszły na własność gmin, na terenie których leżały. Wyznaczono szybko własnych kierowników. Zatrudniono tylko część pracowników dziadka. Niektórzy sami opuścili pracę, nie chcąc uczestniczyć w grabieniu ich dotychczasowego pracodawcy. Gminy wyznaczyły też własnych ludzi, głównie z biedoty, którzy mieli pracować w folwarkach.


Wystarczyły dwa miesiące, aby ogromna część bydła zniknęła, część maszyn została rozgrabiona, a część popsuta. Do dziadka i babci Miguela docierały te wiadomości. Sami próbowali, mimo podeszłego wieku, poprawić jakość tego, co im "z łaski" władz pozostawiono. Ale nie tak siły fizyczne, ale psychika ich została zmiażdżona. Trzy miesiące po nacjonalizacji najpierw zmarł dziadek Miguela, a po tygodniu jego babcia. Nie były to zejścia samobójcze. Ich świat się zawalił. Porzucili więc go.


Ojciec Miguela i jego matka jakoś sobie radzili, pracując w gronie uprzednio zatrudnionych pracowników. Chcieli zwolnić dotychczasowego kierownika, ale ten uprosił ich, aby mógł pracować jako zwykły robotnik. Takim też był uprzednio, a z uwagi na wyróżniającą się pracę, został stosunkowo nie tak dawno awansowany. Nietrudno było więc mu wrócić do poprzedniej roli, ale stał się głównym pomocnikiem ojca Miguela.


On sam, kiedy po tygodniu pobytu z rodzicami udał się do pozostawionej mu farmy, zobaczył, że została ona częściowo ograbiona. W domu kierownika, czyli w którym miał zamieszkać, gnieździła się liczna rodzina. Od "głowy" tej rodziny dowiedział się, że dom ten został mu przydzielony przez gminę. Miguel udał się do siedziby władz gminy. Tam został poinformowany, że wprawdzie znano tam decyzję władz centralnych o pozostawieniu mu tego folwarku, ale w gminie mają wielu biedaków, więc sami ten folwark też znacjonalizowali. Inwentarz i maszyny zabrała miejscowa biedota, której przydzielono po kawałku łąk należących do folwarku. Miguel nie miał czego tam szukać. Wrócił do rodziców. Ojciec wynajął adwokata, który miał walczyć o tę resztkę własności.


Kiedy zmarli dziadkowie, Miguel próbował tam gospodarować, ale również i tam władze gminy zdecydowały o znacjonalizowaniu i podzieleniu ziemi między biedotę. Miguel został jakby stamtąd przegnany. Wrócił do rodziców. Nie tak jednak wyobrażał sobie wejście w dorosłe życie. Jak dotychczas nie ożenił się, a głównie ciężko pracował, aby nie zaprzepaścić dorobku przodków. Miał dalekosiężne plany, a został sprowadzony do poziomu niemal żebraka.


Nawiązał kontakt z kolegą z czasów studiów, który na stałe osiedlił się w Ontario. Jego rodzina też posiadała kilka folwarków, ale czując pismo nosem, ojciec kolegi zdołał kilka lat wcześniej, kiedy zaczęły docierać sygnały o socjalizacji kraju, sprzedać kilka z nich i dał synowi te pieniądze na zakup ziemi w Kanadzie. Przybył tu jako inwestor i został zaakceptowano jako stały mieszkaniec. Kupił faktycznie kawał ziemi i rozpoczął hodowlę wysoko jakościowego bydła. Miguel uzyskał u niego "miękkie lądowanie". Pracował na farmie i starał się o uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Trwało to trzy lata, aż dostał ostatecznie decyzję odmowną. Zbiegło się to w czasie z informacją otrzymaną od ojca, że adwokat uzyskał dla niego pozytywną decyzję sądową o odzyskaniu zagarniętego przez gminę folwarku, wbrew decyzji władz centralnych. Miguel, choć czuł się dobrze u kolegi, ale jednak pragnął być panem samego siebie. Nawet jeśli jego folwark trzeba było odbudowywać od początku, to był na to gotów. Po dziadkach zostało trochę gotówki i kosztowności. Postanowił to przeznaczyć na odbudowę własnej farmy na wzór tego, co zobaczył i nauczył się w Kanadzie.


Pobytu tutaj nie uważał za zmarnowany. Bo oprócz doświadczenia zawodowego zdobył wiedzę o możliwości urządzenia państwa przychylnego obywatelom. Nigdy nie wierzył on w idee socjalistyczne, populistyczne. W dalekich swoich planach zamierzał walczyć o wpływy polityczne w Nikaragui, by nie tylko poprawić byt ekonomiczny swoim współobywatelom, ale aby również ci ubożsi czuli szansę poprawy swego losu, ale nie przez zagarnianie cudzej własności, ale poprzez wykorzystanie szans, które własny kraj stworzy również dla nich.

Aleksander Łoś

Opublikowano w Prawo imigracyjne
piątek, 22 marzec 2013 23:45

Basiu, kiedy przyleciałaś?

Przyleciałam tu w lipcu 2010 roku, czyli już 2,5 roku temu.

– Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby tu przylecieć?


– Tak naprawdę to przywiodła mnie tu ciekawość. Chciałam zobaczyć, jak wygląda życie w Kanadzie, a ponieważ od trzech lat mieszkała tu już moja młodsza siostra, a jeszcze dłużej nasz kuzyn z rodziną, to pomyślałam, że to dobra okazja do tego, aby ich odwiedzić i przy okazji doświadczyć chociaż przez krótki czas kanadyjskiego życia za Oceanem.
Pierwotnie plan zakładał, że będę tu tylko przez okres wakacji, pozwiedzam okolice, nauczę się języka, spędzę czas z rodziną, może pójdę do jakiejś dorywczej pracy, żeby trochę dorobić. A wyszło tak, że jestem tu już ponad dwa lata (śmiech).


– Co w takim razie sprawiło, że Twój pobyt się wydłużył?


– Hmmm... Fajnie było! (śmiech) Było zupełnie inaczej niż w Polsce, powiedziałabym – łatwiej. Mimo że na samym początku, już po decyzji, że zostaję, nie było łatwo, bo musiałam zacząć myśleć o znalezieniu stałej pracy oraz o tym, gdzie zamieszkam, jednak trudności te nie trwały długo i po pewnym czasie znalazłam pracę, która pozwalała mi się spokojnie utrzymać.


– Jakie były Twoje pierwsze myśli po wylądowaniu na lotnisku w Toronto, pamiętasz je?


– Tak. Pomyślałam sobie "co ja tutaj robię?" i przede wszystkim "jak ja sobie tu poradzę?".


– Mimo że wiedziałaś , że masz tu siostrę, wujka i kuzyna?


– Tak, mimo to martwiłam się, jak ja się tu odnajdę. Po wakacjach zdecydowałam, że zostanę jednak na rok. Nawet nie zauważyłam kiedy, ale po upływie tego czasu już nie chciałam wracać do Polski. Więc zostałam.


– Czy znałaś język angielski na tyle dobrze, że nie obawiałaś się, że możesz nie znaleźć pracy bez jego dobrej znajomości?


– Angielski znałam na poziomie podstawowym. Jednak po pierwszych dniach spędzonych w Mississauga stwierdziłam, że nie znam angielskiego prawie wcale! Jest ogromna różnica między językiem jakiego uczą nas w polskich szkołach a tym prawdziwym, użytkowym, którym ludzie posługują się w Kanadzie na co dzień.
Do tego dochodzą jeszcze najróżniejsze akcenty w tej multikulturowej mieszance, które czasami skutecznie zniekształcają dźwięk słowa. Więc na początku komunikowanie się było dla mnie problemem. Ale poszłam do szkoły na zajęcia z angielskiego, które bardzo mi pomogły, usystematyzowały moją wiedzę i dodały pewności siebie.


– Co takiego jest w Kanadzie, czego nie ma w Polsce, i co jest w Polsce, a brakuje tego Kanadzie?


– Przede wszystkim nie ma tu mojej najbliższej rodziny – nie licząc siostry. Najbardziej odczuwam ten brak bliskich mi osób, kiedy nadchodzą święta. Bo jest to czas, w którym rodzina powinna spędzać razem, w komplecie. W Polsce też na pewno nie ma pracy, która dawałaby satysfakcjonujące zarobki, jest po prostu ciężko się utrzymać. Tutejsze realia ekonomiczne sprawiają, że pracując nawet za najniższą stawkę, jesteś w stanie spokojnie opłacić czynsz, na przykład za wynajmowany pokój, kupić wyżywienie, bilet miesięczny na autobus i mieć jeszcze na drobne przyjemności. W Polsce, szczególnie w większym mieście, byłoby to niemożliwe do zrealizowania. Wystarczy spojrzeć na ceny wynajmu mieszkań – są one nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do przeciętnych zarobków młodych ludzi po studiach.


– Jakie rzeczy były dla Ciebie zaskoczeniem po przylocie i pierwszych tygodniach pobytu?


– Muszę przyznać, że zaskoczeniem był dla mnie przede wszystkim sposób wychowywania dzieci, zupełnie inny od tego, który znałam z Polski. Tutaj obowiązuje tak zwane "wychowanie bezstresowe" polegające głównie na tym, że dzieci robią, co chcą, i dostają wszystko, na co mają ochotę, co nie zawsze jest według mnie dobre. Druga kwestia, która mnie zaskoczyła, to zaufanie Kanadyjczyków. W naszej ojczyźnie nie do pomyślenia jest, żeby nie zamykać domu na klucz, gdy się z niego wychodzi. Tutaj natomiast jest to notoryczne i normalne. Co więcej, bezpieczne, bo po powrocie z pracy zastajesz swój dobytek w takim stanie, w jakim go opuszczałeś. Ponadto bardzo podoba mi się otwartość i tolerancja na odmienność. Tutaj jeśli wyglądasz inaczej, masz kolorowe włosy, kolczyki i tatuaże w różnych miejscach, nikogo to nie dziwi. W Polsce natychmiast zostałabyś wytknięta palcami i obgadana.


– Powiedziałaś, że do Kanady leciałaś z myślą, że spędzisz tu miłe wakacyjne trzy miesiące, a potem wrócisz do ojczyzny. Czyli tak naprawdę miałaś być tylko turystką, zostałaś emigrantką. Jak odnajdujesz się w tej sytuacji?


– Ja od samego początku czułam się w Kanadzie dobrze. Wydaje mi się, że chyba lepiej odnajduję się teraz tutaj, niż odnajdywałam się w Polsce. Nie wiem, czy gdybym teraz wróciła do Polski, to potrafiłabym tam znaleźć swoje miesjce. Podejrzewam, że byłoby mi ciężko, zdążyłam się już tutaj zakorzenić. Kanada to teraz mój dom.


– W tym zakorzenieniu pomaga Ci chyba Twój chłopak, prawda?


– (śmiech) No tak, zdecydowanie!


– Jak się poznaliście?


– Marka poznałam po 1,5 roku mojego pobytu w Kanadzie. Poznaliśmy się w sumie przez mojego wujka, no i jakoś tak już zostało. Ta historia jest dość przewrotna, bo na początku spotykaliśmy się bardzo rzadko i raczej niechętnie, co może brzmieć trochę dziwnie, ale naprawdę tak było. W sumie to Marek mnie ignorował! W okresie, gdy się poznaliśmy, miał bardzo dużo pracy i nie miał czasu na randki, a ja odbierałam to jako brak zainteresowania z jego strony. Potem jednak sprawy potoczyły się dla nas obojga bardzo pomyślnie i do tej pory jesteśmy razem.


– W Kanadzie, a szczególnie w Mississaudze jest bardzo liczna Polonia. Co sądzisz o naszych rodakach, którzy tu mieszkają, prowadzą interesy, wychowują dzieci?


– (cisza) Bez komentarza.


– Jak wyobrażacie sobie wspólną przyszłość?


– W najbliższych miesiącach planujemy kupić mieszkanie w Mississaudze i w nim wspólnie zamieszkać. Co będzie potem, to zobaczymy. Chcemy założyć rodzinę, mieć dzieci. To są teraz dla nas najważniejsze sprawy.


- Dziękuję za rozmowę.


Małgorzata Janiak

Opublikowano w Wywiady


Miała na imię Fatma. Czyżby była imigrantką na Wyspy Brytyjskie z któregoś z krajów muzułmańskich? Ale przecież jej twarz w ogóle nie przypominała Arabki czy Pakistanki. Była to twarz Europejki. Ale jakaś dziwna twarz: nalana, biała, ale często, w następstwie jakichś emocji, zamieniająca się w różową. Ta około 23-letnia kobieta nosiła szaty muzułmanek.

Opublikowano w Prawo imigracyjne
piątek, 22 marzec 2013 07:45

Imigracja: Przyjaciel

Izabela EmbaloMarian od wielu lat mieszkał w Kanadzie, nieźle zorganizował sobie w Kanadzie życie, miał dobrą pracę, urządził i wyremontował mieszkanie, kupił wymarzonego nowego dżipa... Brakowało tylko jednego – legalnego statusu. Imigrant wiedział, że jego szanse są niewielkie i by się starać o pobyt, musiałby opuścić Kanadę, ale to wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem, tym bardziej że Marian miał już swoje lata, chciał popracować jeszcze trochę, oszczędzić i wrócić za kilka lat do kraju. Żona odwiedzała go dość często, w Polsce miała dobrą posadę i chciała wyrobić sobie emeryturę, co byłoby dla nich także jakimś zabezpieczeniem na jesień życia. Marzyły im się także ciepłe kraje, więc może za oszczędzone pieniądze mogliby osiąść gdzieś, gdzie słońca nie brakuje i gdzie życie jest tanie. 


Marian nie posiadał żadnych krewnych w Kanadzie, ale zaprzyjaźnił się blisko z kolegą z pracy. Właściwie to jego przyjaciel kierował w pewien sposób emigracyjnym losem, to on nagrywał największe, dobrze płatne roboty budowlane, on kasował czeki i wypłacał Marianowi gotówkę, tak było wiele lat i dlatego imigrant nabrał do przyjaciela wielkiego zaufania. Dlatego kiedy przyjaciel zgłosił się po pożyczkę w celach jakiegoś lukratywnego biznesu, Marian nie obawiał się i chętnie, chcąc pomóc swojemu najbliższemu przyjacielowi, pożyczył mu sporą kwotę 25 tysięcy dolarów. Przyjaciel zapewniał go, że w ciągu kilku miesięcy odda całą kwotę z bonusem.
Minęło pół roku i jakoś imigracyjny przyjaciel nic o zwrocie pożyczki nie wspominał, Marianowi było trochę niezręcznie, ale zaczął się upominać o pieniądze. Przyjaciel uspokajał go, twierdząc, że jeszcze nie może oddać długu, ale na pewno to zrobi w niedalekim czasie.


Pewnego dnia w pracy nagle pojawiła się policja imigracyjna i aresztowała Mariana. Sprawa była o tyle zaskakująca, że było to na terenie prywatnym, w domu, który Marian remontował ze swoim przyjacielem. Drzwi były otwarte, ponieważ pracownicy często wywozili gruz lub wwozili nowe materiały. Oficer porządkowy natychmiast wylegitymował Mariana, który okazał kanadyjskie prawo jazdy. Nie zadano żadnych pytań. Obecnie Marian przebywa w areszcie imigracyjnym, nikt nie chce wystawić za niego kaucji i zagwarantować, a bez kaucji urząd nie wypuści aresztowanego. Najprawdopodobniej Marian zostanie niebawem deportowany, jego przyjaciel nie odbiera telefonu. Marian jest przekonany, że to właśnie jego przyjaciel tak go załatwił i zaraportował go do władz kanadyjskich tylko dlatego, by nie oddać pożyczonej kwoty, jednocześnie pozbywając się problemu...


Napisałam o tym przypadku, ponieważ nie jest to historia odosobniona. Niestety, wiele osób wykorzystuje słabość – nielegalną sytuację swoich znajomych, pracowników, a nawet krewnych. Często słyszę o osobach wykorzystanych przez nieuczciwych pracodawców, także znajomych. O ile kiedyś policja imigracyjna nie reagowała tak często na zgłoszenia, teraz rząd kanadyjski zatrudnił wielu nowych oficerów, przyspiesza się akcje deportacyjne, zaostrza przepisy i zarządzenia porządkowe.
Nie zachęcam nikogo do pozostania lub pracy bez autoryzacji, jednak przestrzegam imigrantów w tej niekorzystnej sytuacji, by byli przezorni, także by dowiedzieli się, jak można uregulować swój status i zatrudnienie. Kanada oferuje nowe możliwości od 2013 roku, warto się z nimi zapoznać.

 

Izabela Embalo MA, RCIC
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH
PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton

Opublikowano w Prawo imigracyjne

Guram nosił typowo gruzińskie nazwisko kończące się na "…nidze". Był to przystojny, wysoki, 46-letni mężczyzna, z gruzińska czarnowłosy, ale z dużą łysiną biegnącą przez środek głowy. Był on w swoim rodzinnym kraju oficerem policji (milicji) i dosłużył się stopnia kapitana. Jak twierdził, pensje policjantów w jego kraju były marne, a więc trzeba było prowadzić "działalność gospodarczą". Jasno wyjaśnił, co przez to rozumie: łapówki. Bez tego, według niego, nie dałoby się wyżyć. Specjalnie nie narzekał na warunki pracy. Nie uważał, że przestępczość w jego kraju, kiedy tam mieszkał i pracował, była jakaś specjalnie niebezpieczna.


Całe zło, według niego, tworzyli Rosjanie, którzy nie chcieli wycofać swoich wojsk z terenu Gruzji, pod pretekstem zabezpieczania interesów rosyjskojęzycznej społeczności w tym kraju. Podsycali oni ludność dwóch enklaw do walki o oderwanie się od Gruzji. Byłego prezydenta swojego kraju, który najpierw był pierwszym sekretarzem komunistycznej partii w Gruzji, a później ministrem spraw zagranicznych Związku Sowieckiego, nazywał on "farbowanym lisem", z uwagi na to, że zmieniał poglądy polityczne i sojuszników w zależności, jak wyglądała koniunktura. W końcu zrezygnował pod naciskiem opozycji i zamieszkuje w swoim pałacu w Tbilisi, nieniepokojony przez kolejnego prezydenta.


Guram jest żonaty i ma dwoje dzieci. Córka, która ukończyła anglistykę na uniwersytecie, równolegle zaczęła uczestniczyć w konkursach na najładniejsze fryzury. Mówił, że jest "stylistką". Wszystko to opowiadał w języku rosyjskim. Córka, po wygraniu jakiegoś konkursu międzynarodowego, uzyskała zaproszenie do studiowania w Stanach Zjednoczonych. Wyjechała do tego kraju, gdzie przez dwa lata w college'u kontynuowała swoje studia w zakresie fryzjerstwa, a jednocześnie pracowała na pół etatu, dorabiając sobie do uzyskanego stypendium.
Zaprosiła ojca do odwiedzenia. Ten dostał urlop z pracy i odleciał do Ameryki. Zamieszkiwał z córką, a jednocześnie zaczął starania o uzyskanie stałego pobytu w tym kraju. Zakończyło się to niepowodzeniem po dwóch latach. W tym czasie też pracował na budowach. W końcu groziło mu wydalenie. Pojechał więc do Niagara Falls i zgłosił się do kanadyjskiego urzędu imigracyjnego, prosząc o uzyskanie statusu uciekiniera politycznego. Po wypełnieniu niezbędnych dokumentów i pobraniu od niego odcisków palców został wpuszczony na teren Kanady.


Córka pobyła jeszcze jakiś czas w Stanach, a następnie odleciała do Gruzji. Tam uzyskała dobrą pracę w renomowanym zakładzie fryzjerskim. W dalszym ciągu uczestniczyła w konkursach w tym zawodzie. Wygrywała wiele z nich. Na jednym z konkursów międzynarodowych została zauważona przez przedstawiciela najlepszych zakładów z Anglii i dostała zaproszenie na rozmowy, które zakończyły się pięcioletnim kontraktem. Córka właśnie szykowała się do odlotu z Gruzji do Anglii.


Guram miał jeszcze dziewiętnastoletniego syna, który kończył jakąś szkołę. Wspomagał go i swoją żonę finansowo.
Guram po przybyciu do Toronto spotkał się z kolegą z dawnych lat, z którym kontaktował się telefonicznie, mieszkając w Stanach. Kolega ten, mający stały pobyt w Kanadzie, odwiedził też Gurama w Stanach. To on wpłynął na decyzję Gurama, aby przyjechał do Kanady, uważając, że tu może uzyskać status uciekiniera.
Guram najpierw zamieszkał u tego kolegi, który pomógł mu uzyskać pracę. Najpierw były to prace dorywcze przy rozbiórkach, a w końcu Guram zatrudniony został w dużej firmie (około 300 pracowników) tej branży w Toronto. Był zadowolony z tej pracy. Wynagrodzenie było niezłe. Szefem był polski imigrant, którego Guram bardzo chwalił, jako dobrego człowieka.
Problemem dla Gurama była samotność.


Mieszkał i pracował głównie z Rosjanami i Ukraińcami. Językiem porozumiewania się w tym gronie był rosyjski. Tak więc Guram po dwóch latach pobytu w Stanach i trzech latach pobytu w Kanadzie w ogóle nie znał języka angielskiego. Nadto, to grono ludzi, na towarzystwo których był skazany, miało jedną, główną, negatywną przywarę: pijaństwo. Guram miał już dość tego trybu życia: ciężka praca w ciągu tygodnia i dwudniowe pijaństwo. Starał się być wstrzemięźliwy w piciu. Nie wyglądał na alkoholika. Ale innego towarzystwa nie znał. Poza jednym wyjątkiem.
Poznał na jednym z przyjęć, na którym pojawiło się kilka kobiet, pewną Rosjankę, która była w podobnej sytuacji prawnej jak on, czyli szukała możliwości uzyskania stałego pobytu w Kanadzie. Spotkania przerodziły się w luźny romans, ale oboje wiedzieli, że nie mogą wiązać z tym związkiem jakichś nadziei. Kontakty z tą panią pozwalały Guramowi na znośniejsze przetrwanie okresu oczekiwania na rozstrzygnięcie o swoim losie.
Utrzymywał kontakt z urzędem imigracyjnym. Stawiał się na każde wezwanie. Odbyło się kilka posiedzeń sądu imigracyjnego w jego sprawie. Wszystkie decyzje były dla niego negatywne. Trwało to dwa lata. W końcu Guram został poproszony o opuszczenie Kanady w określonym czasie.
Wtedy przeszedł do podziemia. Zmienił adres zamieszkania i nie odbierał listów, które były słane przez urząd imigracyjny pod jego stary adres.
Po roku takiego życia, bez nadziei na zmianę losu, Guram postanowił wrócić do Gruzji. Skontaktował się z agentką imigracyjną rosyjskiego pochodzenia. Tatiana poradziła mu, aby zgłosił się do urzędu imigracyjnego i na pewno, z uwagi, że zgłosi się dobrowolnie, zostanie potraktowany przychylnie i jego prośba zostanie niezwłocznie spełniona. Problemem było to, że urząd imigracyjny był w posiadaniu jego paszportu. Poszedł za tą radą. Stawił się w urzędzie imigracyjnym. Oficer imigracyjny, który go przesłuchiwał za pośrednictwem tłumacza (telefonicznie), po wysłuchaniu całej historii i tego, z czym Guram przyszedł do niego, po prostu go aresztował i odwiózł do aresztu imigracyjnego.
Guram natychmiast skontaktował się telefonicznie ze swoją agentką, która wpakowała go w taką kabałę. Ona z kolei skontaktowała się z prowadzącym sprawę oficerem imigracyjnym. Ten powiedział, że jeśli będzie miał bilet lotniczy kupiony przez Gurama na powrót do Gruzji, to go wypuści z aresztu.


Guram natychmiast polecił swojej przyjaciółce wypłacić agentce pieniądze na zakup biletu. Bilet został kupiony i odwieziony do urzędu imigracyjnego. Guram czekał na chwilę, kiedy zostanie zwolniony z aresztu. Agentka jednak godzinami nie odpowiadała na jego telefony. W końcu odebrała telefon i powiedziała, że kolejnym warunkiem jego wypuszczenia jest uzyskanie informacji przez oficera imigracyjnego, że jego paszport znajduje się w urzędzie imigracyjnym w Niagara Falls. Kolejne godziny wyczekiwania.
Kolejna seria telefonów do agentki, która ponownie nie odpowiadała. W końcu odebrała telefon i powiadomiła Gurama, że sprawa się komplikuje. Okazało się bowiem, że jego paszport stracił już przed rokiem ważność. W tej sytuacji oficer imigracyjny musi uzyskać potwierdzenie przez ambasadę Gruzji, że Guram zostanie wpuszczony do tego kraju. A najbliższa ambasada Gruzji znajduje się w Waszyngtonie. Wymaga to czasu. Tak więc bilet kupiony na samolot do Amsterdamu, a stamtąd do Gruzji musiał być zmieniony i data przesunięta o trzy tygodnie.
Guram w tym czasie znalazł się w typowych trybach aresztanta. Jak sam powiedział, dla niego, oficera policji, kajdanki to nie nowina, ale na swoich rękach powodowały poważny stres.


Nadto, po czterech dniach od aresztowania stanął przed sędzią imigracyjnym (adjudicator), który miał zdecydować, czy wypuścić go z aresztu. Chciał wyjść na wolność i odlecieć samodzielnie z Kanady do Gruzji, ale aby to mogło się stać, musiałby ktoś złożyć kilkutysięczną kaucję. Guram sam nie miał zbyt dużo pieniędzy, bo część zarobków wysłał rodzinie do Gruzji, a za część musiał się utrzymywać w Kanadzie. Nie chciał też prosić kolegów o założenie za niego pieniędzy, choć nie powodowało to dla nich jakiegoś ryzyka, intencją jego było bowiem jak najszybsze wyjechanie z Kanady. Cóż mu więc pozostało? Czekanie na przedłużenie ważności paszportu.


Czas w areszcie mu się potwornie dłużył. Nie znając języka angielskiego, nie rozumiał programów telewizyjnych, nie mógł czytać gazet angielskojęzycznych, nie mógł porozumiewać się z innymi aresztantami. Jedynie na spacerach (jednogodzinnych) mógł trochę porozmawiać z pewnym Litwinem mówiącym po rosyjsku, który też czekał na odlot do swojego rodzinnego kraju.
Guram miał do czego wracać: do żony, dzieci, dobrze urządzonego mieszkania. Nie liczył na to, że wróci do pracy w policji. Myślał o jakimś biznesie, takim prawdziwym, nie łapówkowym, który dawałby mu możliwość godnego życia.
Tęsknił za życiem towarzyskim w ciepłej Gruzji, gdzie spędza się długie wieczory przy kieliszku wina z przyjaciółmi. Uważał to za wartości ważniejsze niż wątpliwe szanse, jakie być może miałby w Kanadzie, gdyby inaczej pokierował swoim losem.


Aleksander Łoś

Opublikowano w Prawo imigracyjne
piątek, 15 marzec 2013 08:56

Imigracja: Nowa szansa na pobyt

Izabela EmbaloWiele osób przybywających na program pracy wakacyjnej IEC zwyczajnie, z braku odpowiednich informacji, zaprzepaściło lub zaprzepaści możliwość załatwienia stałej rezydencji.

Agencje, działające często bez uprawnień w Kanadzie oraz poza Kanadą, nie są na tyle kompetentne, by ukierunkować swoich klientów, natomiast w instrukcjach internetowych nie można znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, a brak odpowiednich informacji prowadzi niekiedy do podejmowania błędnych decyzji.


Osoby przybywające na wizę pracy do Kanady, także w programie IEC, mogą po roku – JEŚLI SPEŁNIONE SĄ ODPOWIEDNIE WYMOGI, złożyć wniosek o pobyt stały. Program określa kryteria przyjęć na stałą rezydencję: kandydat musi zdać egzamin z języka angielskiego, i to nie tylko w mowie, ale także pisemny, musi przepracować rok w pełnym wymiarze godzin na stanowisku pracownika wykwalifikowanego (kategoria zawodowa 0 A B), a zatem taka praca, jak sprzątanie czy sprzedawca w delikatesach, nie zakwalifikują kandydatów na pobyt stały w programie Canadian Experienced Class.


Możliwości dla tych osób stwarzają programy prowincyjne, ja obecnie opisuję jeden z istniejących programów federalnych, jaki zmienił się korzystnie od nowego roku (Canadian Experienced Class).
Niestety, wielką przeszkodę dla wielu kwalifikujących się kandydatów stwarza znajomość języka angielskiego. Nawet jeśli osoba komunikuje się w mowie w języku angielskim, przejście testu gramatycznego lub napisanie wypracowania, by pozytywnie zdać egzamin, jest dla niejednego kandydata dość problemowe. Wymóg językowy nie jest wysoki; średni poziom ogólnego, nawet nieakademickiego angielskiego, jednak osoby, które nigdy nie uczęszczały na naukę języka, nie zapoznały się z gramatyką czy zasadami pisania angielskiego wypracowania, często nie mogą pozytywnie zdać egzaminu, by uzyskać wymagany przez urząd imigracyjny wynik, kwalifikujący na stałą rezydencję.


Dlatego warto zwrócić uwagę na ten czynnik, eliminujący wielu polskich imigrantów. Nie tylko osoby przybywające na program pracy wakacyjnej mogą skorzystać z programu Canadian Experienced Class, także osoby przybywające na kontrakt pracy do Kanady (nie ma tu ograniczenia wiekowego) i inne, które legalnie przepracowały w pełnym wymiarze godzin przez 12 miesięcy.
Osoby, będące w Kanadzie na zezwoleniu na pracę (work permit), powinny wziąć pod uwagę nowe zmiany w prawie imigracyjnym, skonsultować się ze specjalistą prawa imigracyjnego, by nie przegapić wielkiej szansy na pobyt.


Warto także podkreślić, że Ministerstwo Imigracji zwraca coraz bardziej uwagę na znajomość języka angielskiego i francuskiego, nie należy zatem bagatelizować tego wymogu, gdyż może on być jedyną przyczyną utrudniającą zdobycie pobytu stałego.


Izabela Embalo MA, RCIC
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH
PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton

Opublikowano w Prawo imigracyjne

Ten około 25-letni młody mężczyzna mógł uchodzić tak za Słowianina, jak i przedstawiciela rasy germańskiej czy nordyckiej, tak Polaka, jak i Ukraińca. Wysoki, szczupły, ciemny blondyn z rozjaśnionymi pasemkami włosów. Widać było, że jest dobrze wysportowany lub/oraz wykonujący pracę fizyczną.


Pochodził z północno-zachodniej części Polski. Z terenów, które zostały zasiedlone imigrantami z innych stron przedwojennej Polski. Mówił płynnie po polsku. Był już trzecim pokoleniem zamieszkującym jedno z miast zachodniego Pomorza. Ale jego dziadkowie byli przed laty przesiedleńcami. Przesiedleni zostali tutaj w ramach tzw. akcji "Wisła", po walkach podziemia ukraińskiego z wojskami komunistycznej Polski na południowo-wschodnich krańcach Polski.


Dla Marka była to już tylko historia opowiadana z rzadka w kręgu rodzinnym. On czuł się Polakiem, zapuścił korzenie w polskiej ziemi. Mieszkając na przeciwnym krańcu Polski niż jego dziadkowie, miał raczej do czynienia z problemami z tego pogranicza. Bo co jakiś czas wracały problemy graniczne i własnościowe z Niemcami, którzy zostali z tych terenów wysiedleni po drugiej wojnie światowej.
Rodzice Marka tych problemów w zasadzie nie mieli. Oni mieszkali w mieście wprawdzie opuszczonym przez Niemców, ale zupełnie zrujnowanym działaniami wojennymi. Nawet zmienili przed laty mieszkanie, z czynszowego, poniemieckiego, na spółdzielcze, przekształcone później na własnościowe. Tak więc nie czuli się zagrożeni.


Marek ukończył miejscowe liceum ogólnokształcące. Nie miał zdolności do nauk ścisłych. Nie był prymusem. Ambicją rodziców było jednak, aby ukończył studia. Wybrał więc to, co wydawało mu się najłatwiejsze, najprzyjemniejsze i być może dające w przyszłości szansę na dobrą i ciekawą pracę. Wybrał turystykę. Nie jako formę rozrywki, ale jako zawód. Studiował i nawet uzyskał tytuł magistra w swojej specjalności.
Już w czasie studiów zaangażował się jako przewodnik wycieczek, najpierw krajowych, a później w ramach ruchu przygranicznego z Niemcami. Ułatwiał mu to fakt, że studiował i nauczył się dość dobrze niemieckiego i angielskiego. Skończyły się jednak studia i trzeba było pomyśleć o rozpoczęciu kariery zawodowej. I wówczas zaczęły się schody. Prace dorywcze mógł nadal znaleźć, ale z zaczepieniem się na jakiejś porządnej posadzie w jakiejś firmie turystycznej nie miał szans. Zaczął więc wyjeżdżać za chlebem do Niemiec. Trwało to dwukrotnie po kilka miesięcy. Nie dawało to jednak szans na stabilizację.


W życiorysie Marka był jednak i drugi wątek. Była to Marta. Mieszkała w tym samym miasteczku. Poznali się w szkole średniej. Początkowa sympatia przerodziła się w głębsze uczucie. Kiedy Marek studiował w odległym o kilkadziesiąt kilometrów mieście, starał się jak najczęściej przyjeżdżać do domu, aby móc spędzić przynajmniej weekendy z Martą. Była o dwa lata od niego młodsza. I nagle przyszła ta gwałtowna zmiana.
Ojciec Marty zmarł przed kilkoma laty. Kiedy Marta kończyła ostatnią klasę liceum, zmarła też jej matka. Była jedynaczką, a teraz sierotą, bez bliższej rodziny wokół siebie. Najbliższymi jej krewnymi byli tylko dwaj bracia jej zmarłej matki, którzy mieszkali już na stałe od kilku lat w Kanadzie. Przylecieli obaj na pogrzeb swojej siostry. I wówczas podjęli decyzję, że zabiorą swoją siostrzenicę do siebie. Załatwili to jakimś sposobem, że Marta tuż po maturze otrzymała bilet lotniczy do Toronto i dokumenty imigracyjne do Kanady.


Rozstanie z Markiem było bolesne. On miał zostać, aby ukończyć studia. Przyrzekali sobie jednak, że będą do siebie pisali i że w przyszłości się ponownie spotkają. W zasadzie większy problem dla nich obojga był związany z losem Marty. Ona wylądowała w Toronto i szybko się tu zaadaptowała. Wujkowie posłali ją na kursy języka angielskiego. Sami mieli rodziny i byli na dorobku. Nie mogli zapewnić jej kontynuacji nauki. Sama zresztą uważała, że nie może stanowić dla nich zbytniego obciążenia.


Marta była ładną dziewczyną. Szybko więc znalazła pracę sprzedawczyni w jednym ze sklepów polonijnych. Praca była jednak dość ciężka i mało płatna. Marta szukała czegoś ciekawszego. Poprzez koleżankę została zaprotegowana do salonu piękności. Na początek miała tylko się przyglądać i sprzątać. Ale już po pewnym czasie dopuszczona została do tajników zawodu i wykonywania pracy. Wyspecjalizowała się w paznokciach. Polubiła tę pracę. Postanowiła, że uzyska dyplom w tym zawodzie. Zapisała się do college'u i w drodze kursów wieczorowych zdążała do upragnionego celu.
Miała sporo znajomych, w tym chłopaków, którzy chętnie pogłębiliby z nią znajomość. Ona jednak była ciągle zakochana w Marku. Po dwóch latach od wylotu do Kanady odwiedziła go w Polsce. Zatrzymała się u znajomych, ale była to tylko formalność. W zasadzie spędziła dnie i noce w czasie trzytygodniowego pobytu w swoim rodzinnym mieście z Markiem. Postanowili, że on przyleci do niej do Kanady.


Marta musiała jeszcze ponad rok urabiać swoich wujków, aby ich przekonać, żeby zaprosili Marka do siebie. Marta nie ukrywała, jakie łączą ją z Markiem uczucia i jakie ma plany. Wujkowie chcieli, aby związała się z kimś już osiadłym w Kanadzie, aby nie miała trudnego startu, tak jak oni. Dziewczyna jednak była uparta. Zaproszenie i bilet (przez nią opłacony) został wysłany i Marek stawił się po kilku tygodniach w porcie torontońskim.
Drugi z wujków Marty, u którego ona nie mieszkała, zakwaterował Marka w piwnicznym pokoju w swoim domu. Nie wiadomo, czy wujowie tak się umówili, aby istniał pewien dystans między tymi młodymi, czy był to przejaw moralności? Nic nie pomogło. Romans się odnowił i rozwinął. Marta poprzez swoje układy szybko załatwiła Markowi pracę. Jeden z jej znajomych miał firmę mycia okien. Marek chętnie przystał na tę propozycję i już w tydzień po przylocie zaczął pracować.


Okazało się, że nie tylko znajomość angielskiego była przydatna. Marek w czasie swoich studiów turystycznych uprawiał wspinaczkę wysokogórską. Wprawdzie nie miał środków finansowych na wyjazdy w Himalaje czy inne egzotyczne "pagórki", ale i te krajowe dawały możliwość sprawdzenia się. A najważniejsze, obecnie się okazało, dawało szansę na wykonywanie dość popłatnego zawodu. Firma, w której Marek pracował, specjalizowała się bowiem w myciu okien w wieżowcach. Właściciel, były wyczynowiec z Polski, który uzyskał uprawnienia kanadyjskie, mimo ostrej konkurencji, miał pełen pakiet zamówień.


Marek początkowo mył okna na niskich kondygnacjach, tak wysoko, jak sięgały najwyższe drabiny. Właściciel firmy nie pozwalał mu na więcej, dopóki nie ukończy kursu uprawniającego go do pracy na większych wysokościach.
Marek uporał się z tym w ciągu dwóch miesięcy. Zdał egzamin teoretyczny i praktyczny i już był gotów do pracy na dużych wysokościach. Okazał się dobrym pracownikiem. Już wkrótce właściciel dodał go do drugiego, doświadczonego pracownika, też Polaka, i mieli do stałej obsługi kilka wieżowców.


Pracowali tak na linach, jak i na platformach. Dziennie zaliczali zwykle po dziesięć zjazdów każdy, co dawało im godziwy zarobek. Wprawdzie Marek otrzymywał wynagrodzenie w granicach 60 proc. tego co właściciel płacił stałym mieszkańcom Kanady, ale nie narzekał. Sam nie musiał płacić podatków, co powiększało jego dochody w stosunku do tych, co musieli płacić podatki. Był przedstawicielem tzw. szarej strefy.
Po pół roku pracy wynajął samodzielnie jednosypialniowe mieszkanie, gdzie mieszkał i spędzał całe weekendy ze swoją dziewczyną, która nadal mieszkała u swojego wujka. Planowała się przenieść do Marka na stałe, mieli się pobrać, a tu wszystko zostało nagle przerwane.
Marek uzyskał kanadyjskie prawo jazdy i kupił samochód. Po dwóch tygodniach, jadąc do pracy, przekroczył prędkość i został zatrzymany przez policjanta. Ten, kiedy sprawdził dokumenty Marka, zaczął się rozpytywać, jak długo jest w Kanadzie, co robi, gdzie mieszka? Już po chwili policjant poszedł do swojego radiowozu. Dość długo nie wracał.


Po około półgodzinie podjechał samochód, z którego wysiadło dwóch rosłych mężczyzn, którzy wraz z policjantem zbliżyli się do siedzącego w swoim samochodzie Marka. Jeden z nowo przybyłych zapytał Marka o jego dane, a po uzyskaniu odpowiedzi powiedział mu, że go aresztuje wobec nielegalnego pobytu w Kanadzie. Marek bowiem uzyskał wizę turystyczną na trzy miesiące, a był już w Kanadzie ponad rok. Założono mu kajdanki i zawieziono do aresztu imigracyjnego.


Marek miał dwa wyjścia. Albo prosić o szybkie wysłanie do Polski, wzięcie ślubu z dziewczyną w Polsce, która następnie by go sponsorowała, i powrót do Kanady po około pół roku. Albo starać się o wyjście za kaucją, wziąć tutaj ślub, wyjazd do Polski po kilku tygodniach i czekanie na dokumenty landed immigrant. W obu przypadkach wyjazd z Kanady był nieodzowny. Rozstanie było bolesne, ale już jedną rozłąkę mieli za sobą. Wierzyli, że i tę przeszkodę pokonają.


Aleksander Łoś
Toronto

Opublikowano w Prawo imigracyjne

Izabela EmbaloNowy program dla rzemieślników wydaje się dobrym rozwiązaniem dla wielu imigrantów fachowców z Europy. Pisałam już o nowym programie, jaki wszedł w życie w tym roku, nazywa się Federal Skilled Trades Class. Rząd zamieścił dokładną listę kwalifikujących się zawodów, są na niej między innymi stolarze, hydraulicy, elektrycy.


Zagraniczny fachowiec musi udokumentować doświadczenie, kwalifikacje. Nie jest koniecznie wymagane, by posiadać ofertę pracy w Kanadzie, ponieważ kandydat może złożyć podanie o pobyt stały, posiadając specjalny certyfikat kwalifikacji – potwierdzenie kwalifikacji w Kanadzie. Co to oznacza? Odpowiednie kanadyjskie instytucje wystawiają specjalny certyfikat, potwierdzający, że osoba składająca podanie w danym, poszukiwanym zawodzie jest wykwalifikowana na poziomie kanadyjskich wymogów, co ciekawe, że osoba zdająca egzamin zawodowy może ze sobą mieć tłumacza, ponieważ niekiedy specyficzne słownictwo zawodowe może być niezrozumiałe dla imigranta. Obecnie zatem imigranci rzemieślnicy staną przed decyzją albo poszukania oferty pracy w Kanadzie, albo zdobycia certyfikatu kwalifikacji, co nie zawsze jest prostą procedurą, tym bardziej że osoby te w Kanadzie nie zdobywały kwalifikacji i nie zawsze są zaznajomione z procedurami egzaminacyjnymi i wymogami egzaminatorów. Myślę, że czasem powstaną instytucje przygotowujące do takich egzaminów, teraz program jest nowością i trzeba go jeszcze dopracować pod wieloma względami.


Od kandydata wymaga się także znajomości języka angielskiego na poziomie średnim, a zatem osoby chcące emigrować do Kanady w programie SFTC muszą zdać język angielski.Tylko wyniki uznanych przez rząd instytucji mogą być użyte w procesie ubiegania się o pobyt stały. Przypominam, że testy językowe to język ogólny, nie akademicki (General English), a zatem egzamin jest łatwiejszy od tego, jaki składają osoby chcące studiować w Kanadzie czy emigrujące w programie punktowym.


Warto podkreślić, że rząd stopniowo podnosi wymogi językowe dla kandydatów. Jeśli ktoś chce w Kanadzie zamieszkać na stałe, powinien choć w stopniu komunikatywnym posługiwać się językiem. Stwarza to także większe możliwości szukania zatrudnienia na rynku kanadyjskim, wielu zagranicznych pracowników ogranicza się do pracy w firmach polonijnych i tylko dlatego, że poważną przeszkodą staje się bariera językowa.
Czy tak bardzo potrzebna jest imigrantom znajomość języka? Można na to patrzeć z różnych perspektyw, tysiące imigrantów przybywało do Kanady, odnosząc imigracyjny sukces bez płynnej znajomości języka. Oczywiście ja w artykule przybliżam Państwu tendencje, jakie są w kanadyjskim prawie imigracyjnym, nie jest to moja prywatna opinia.


Czasami jednak widzę przypadki niemożności załatwienia pobytu stałego jedynie dlatego, że kandydat nie spełnia wymogów językowych.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa 
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT: 
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none;">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net 
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton

Opublikowano w Prawo imigracyjne
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.