Opowieści z aresztu deportacyjnego: Dwóch oficerów
Tych dwóch Albańczyków z Kosowa poznałem w odstępie piętnastoletnim. Agrona w Szwajcarii, a Lociego w Kanadzie. Wyglądali podobnie: średniego wzrostu, przystojni, ciemni blondyni, wysportowani, obaj w podobnym wieku (może Loci był o dwa – trzy lata starszy), obaj mieli przeszłość w służbach mundurowych swojego kraju.
Agron był podporucznikiem armii jugosłowiańskiej. Był wyjątkiem, bo raczej kosowscy Albańczycy nie dostawali się do szkół oficerskich byłej Jugosławii. Trudno powiedzieć, czy był to efekt dyskryminacji, czy ostrożności, czy też jego współplemieńcy nie bardzo garnęli się do armii, w której dominowali prawosławni Serbowie. Agron ukończył szkołę średnią z albańskim językiem wykładowym i na początku niełatwo mu było w szkole oficerskiej, gdzie obowiązywał język serbsko-chorwacki. Po ukończeniu szkoły dostał nominację na podporucznika i służył już rok w tym stopniu w jednym z pododdziałów w swoim rodzinnym Kosowie.
W tym czasie wybuchł konflikt narodowościowy w tej jugosłowiańskiej prowincji. Agron, który nie informował nikogo, że jest Albańczykiem, został wysłany wraz z kapitanem policji, Serbem, do patrolowania szosy. W pewnym momencie ten oficer policji zatrzymał autobus i zaczął kontrolować dokumenty podróżnych, którymi w stu procentach okazali się miejscowi Albańczycy. Jedna ze starszych Albanek, która wracała z targu, nie miała dokumentów. Zaczęła się pyskówka między nią a policjantem, która zakończyła się tym, że kapitan policji uderzył tę kobietę w twarz i wyszedł z autobusu. Wówczas Agron podszedł do niego i walnął go z całej siły pięścią w twarz. Następnie wsiadł do swojego służbowego gazika i pojechał do swojego przełożonego, majora (Serba), i zdał mu raport z tego, co się stało. Ten oświadczył Agronowi, że go aresztuje. Agron wyskoczył więc z biura, wsiadł w gazik i pognał w pobliskie góry. Porzucił gazik i zaszył się głębiej w lesie. Żył w nim przez miesiąc w wykopanej jamie, którą przykrył z góry palami i gałęziami. Nad jego głową przechodzili poszukujący go żołnierze i policjanci. Po miesiącu, przy pomocy kolegów, udało mu się przedostać do Szwajcarii, gdzie uzyskał azyl polityczny. Istotną pomoc uzyskał od osiadłych już tam wcześniej Albańczyków. Zapowiadał, że włączy się czynnie do walki o uwolnienie Kosowa spod zwierzchnictwa serbskiego.
Ta historia przypomniała mi się, kiedy zetknąłem się z Locim. Jak mi powiedział, był kapitanem policji w Kosowie. Nie tym, o którym wcześniej pisałem, bo wszak od tamtego czasu minęło ponad piętnaście lat. Ale zaskoczył mnie, kiedy powiedział, jaki stopień posiadał. Był jeszcze bardzo młody. Wówczas pomyślałem sobie, że widocznie w całym tzw. bloku wschodnim była nadprodukcja oficerów.
Pewien znajomy "staff" sierżant pracujący w policji torontońskiej, który jest pół Polakiem i pół Holendrem, powiedział mi kiedyś, że został wysłany do Warszawy w celu przeszkolenia polskich oficerów policji, już po zmianach politycznych w Polsce. Śmiał się, że on, podoficer, miał słuchaczy, którymi byli wyłącznie oficerowie. Porównując swój zakres obowiązków, uważał, że w Polsce miałby stopień co najmniej majora. Tak więc, stosując tę skalę porównawczą, należy przyjąć, że obaj opisani kapitanowie policji odpowiadali stopniem starszemu sierżantowi w policji kanadyjskiej.
Historia kapitana Lociego była nie mniej ciekawa jak podporucznika Agrona. Był jednym z pięciorga dzieci oficera policji jugosłowiańskiej. Kiedy wybuchły konflikty narodowościowe, chodził jeszcze do szkoły. Wiedział o tym, że zapobiegali rozlewowi krwi w jego rodzinnym mieście m.in. żołnierze polscy. Kiedy zabezpieczali Albańczyków przed agresją Serbów, to traktowano ich jako wyzwolicieli, ale kiedy do ofensywy przystąpili Albańczycy i wówczas żołnierze polscy chronili Serbów, to nacjonaliści albańscy uważali ich za stronniczych. Walki narodowościowe spowodowały, że znaczna liczba Serbów uciekła z tej prowincji i na placu boju pozostali już prawie sami Albańczycy.
W takiej atmosferze i czasach Loci postanowił pójść śladami ojca i zostać policjantem. Po okresie próbnym poprosił o zezwolenie na podjęcie szkolenia w policyjnej szkole oficerskiej. Uzyskał na to zezwolenie i zakończył szkołę z wyróżnieniem. Był ambitny i sumienny. Sam uczył się języka angielskiego, wiążąc z tym możliwość uzyskania lepszego stanowiska i szybszego awansu. I tak też się stało. Najpierw został skierowany do ochrony wojsk ONZ stacjonujących w jego okolicy. Nie było to łatwe. Wszak ci, którzy zamierzali atakować te wojska i czasami atakowali, byli jego krajanami, członkami tej samej grupy etnicznej. Zaczął odradzać się nacjonalizm połączony z odradzaniem się szowinizmu religijnego. Albańczycy żyjący przez kilkaset lat pod panowaniem tureckim prawie całkowicie przeszli na islam.
Rodzina Lociego, mimo że miała korzenie muzułmańskie, to jednak, może z uwagi na pracę ojca, była bliska ateizmu. Loci nie poszedł w kierunku powrotu do korzeni, jak znaczna część jego rodaków. Dość szybko dostrzegł, że odradzanie się religijności służy wielu ludziom, pragnącym uzyskać profity polityczne. Kiedy doszło do ustabilizowania się sytuacji, to część bojowców, głoszących hasła religijno-nacjonalistyczne, obrała inny kierunek działań.
Stworzyli grupy przestępcze, czerpiące korzyści z handlu narkotykami, przemytu, w tym ludzi, wymuszali haracze od biznesmenów, grozili, dokonywali pobić i zabójstw. Najpierw były to małe grupy kryminalne. Ale w miarę upływu czasu zaczęły się rozrastać i łączyć. Aż w końcu nadszedł czas ich umiędzynarodowienia się. Najsilniejsze gangi kosowskie stały się częścią międzynarodowego świata przestępczego, w tym uczestniczyli w międzynarodowym terroryzmie.
Ten problem stał się poletkiem działań podporucznika, później porucznika, a w końcu kapitana Lociego. Został odkomenderowany do grupy oficerów policji rozpracowującej te gangi, przy wsparciu krajów, które wysłały swoje wojska do Kosowa. Loci przechodził przeszkolenia w kraju, gdzie wykładowcami byli oficerowie policji z Europy Zachodniej. Sam też kilkakrotnie wyjeżdżał na przeszkolenia do tych krajów. Dobra znajomość angielskiego była mu bardzo przydatna.
Loci był policjantem niemundurowym, a nawet, trzeba powiedzieć, był detektywem-tajniakiem. Krążył w miejscach koncentracji gangów i węszył. Miał sukcesy. Jego obserwacje i pozyskiwanie informatorów owocowało w postaci dokonywanych aresztowań gangsterów. Był często przerzucany z jednej miejscowości do innej, kiedy w poprzednim miejscu pracy mógł być już poznany przez świat przestępczy. Ale nie zawsze takie zacieranie śladów udawało się. Loci, mimo swoich dwudziestu pięciu lat, miał na ciele kilka blizn od noży i dwie szramy po kulach na głowie. Tak więc o włos uniknął śmierci.
Decyzję o ucieczce podjął wówczas, kiedy zaczął rozumieć, że atmosfera wokół niego się zagęszcza. Docierały do niego pogróżki od gangów tak telefoniczne, jak i listowne. Zrozumiał, że gangsterzy śledzą dokładnie jego działania, że znają jego miejsce zamieszkania. Kiedy informował o tym swoich zwierzchników, to ci radzili mu tylko uważać, ale nie chcieli słyszeć o zupełnym utajnieniu go. Wymagali dalszej pracy i sukcesów. Loci wiedział, jak to się już wkrótce skończy.
Dlatego też, wykorzystując swoje znajomości, kupił paszport niemiecki z wpisanymi jego danymi. Wyjechał najpierw do Macedonii, stamtąd odleciał do Paryża, gdzie wsiadł na samolot lecący do Republiki Dominikańskiej. Szukał miejsca, gdzie mógłby się ukryć i gdzie mógłby dostać pracę. Po tygodniu pobytu na tej karaibskiej wyspie przyleciał do Kanady.
Tutaj od razu przyznał się, że nie jest obywatelem niemieckim, opowiedział oficerowi imigracyjnemu pokrótce swoje dzieje i poprosił o azyl polityczny. Odesłany został do aresztu imigracyjnego. Loci nie znał nikogo w Kanadzie, ale miał w swoim notatniku zapisanych kilka nazwisk i numery telefonów. Osoby te zostały już wcześniej powiadomione przez członków rodziny Lociego, że może zwrócić się do nich o pomoc. I tak się stało. Podobnie jak przed piętnastu laty rodacy udzielili pomocy Agronowi w Szwajcarii, tak i Loci uzyskał pomoc od swoich rodaków w Kanadzie.
Dwóch z nich zgłosiło oficerowi imigracyjnemu chęć złożenia kaucji za wypuszczenie Lociego na wolność. Przetargi i procedura biurokratyczna trwały trzy dni. Po tym Loci został powiadomiony, że zostaje wypuszczony na wolność. Dokładnie nie wiedział, kto złożył kaucję i ile. Wiedział jednak, że jego dobroczyńcy czekają na niego przy drzwiach aresztu imigracyjnego i że zapewnią mu opiekę w okresie adaptacji w Kanadzie. Wierzył, że tutaj może będzie mógł ukryć się przed zemstą gangu, którego rozpracowywaniem i likwidowaniem zajmował się przez ostatnie kilka lat. Gang jednak odradzał się jak hydra i młody kapitan Loci zdecydował, że dość już jego krwi utoczono w tej walce.
Aleksander Łoś
Toronto
Porady imigracyjne: Kanada popularna
Kanada w ostatnich czasach stała się modnym tematem. Wielu naszych rodaków zainteresowało się emigracją do Kanady nie tylko dlatego, że kryzys w innych krajach stał się problemem - brak zatrudnienia i perspektyw, mniejsze zarobki, brak stabilizacji ekonomicznej...
Przynajmniej na to skarżą się często nasi rodacy, a odbywam dziennie wiele rozmów z potencjalnymi imigrantami do Kanady, z wieloma osobami zamieszkałymi w Anglii, Irlandii, Hiszpani, Niemczech itd. Polonijne organizacje wzbudzają zainteresowanie tematem Kanady i właściwie dla nas byłoby dobrze, gdyby nasza grupa etniczna powiększyła się i wzmocniła. Myślę jednak, że należy dobrze informować potencjalnych imigrantów, kto i jakie ma szanse, ponieważ podejmują oni bardzo ważne życiowe decyzje, niekiedy tracąc pracę, dorobek w kraju obecnego zamieszkania.
Piszę ten artykuł, ponieważ zauważyłam, że osoby chcące wyemigrować do Kanady w większość nie zdają sobie sprawy z realiów emigracyjnych, a właściwie z obowiązujących przepisów. Wiele osób myśli, że wystarczy się spakować, przyjechać i jakoś tam na miejscu wszystko się załatwi. Ryzykują przylot do Kanady, i tu na samej granicy mogą pojawić się problemy. Oficer graniczny, widząc osobę z praktycznie całym dorobkiem, dokumentami - takimi jak np. akt urodzenia, świadectwo niekaralności, może podejrzewać że osoba właśnie chce przybyć na stałe, a jeszcze nie posiada ani wizy pracy, ani wizy stałego pobytu. Ponadto, urzędnicy mogą przeszukać rzeczy osobiste, również z zawartością komórki czy laptopa, jeśli pojawią się tam informacje o zaaranżowaniu pracy (bez autoryzacji) czy intencji pozostania, często podróż do Kanady kończy się przykrym aresztem.
Przepisy imigracyjne w większości przypadków nakazują, by zdobyć prawo stałej rezydencji poza Kanadą. Dlaczego tak się dzieje? Jest to w pewnym stopniu selekcja imigrantów. Przy ubieganiu się poza Kanad, rząd kanadyjski ma możliwość bardzo dokładnej inwestygacji i sprawdzenia kandydata, nie tylko pod względem kwalifikowania się na jakiś istniejący program imigracyjny, ale także pod względem zdrowotnym i kryminalnym. A zatem kandydat, który się nie zakwalifikował i otrzymał decyzję odmowną pobytu, ponadto nie spełnia testu medycznego i kryminalnego, raczej już do Kanady nie zostanie na granicy przyjęty, nawet jeśli jest obywatelem kraju bezwizowego, dlatego że urzędnik graniczny będzie posiadał wszelkie informacje na temat osoby w systemie komputerowym, wykreowanym na przykład przez sekcję wizową ambasady Kanady w Polsce czy kanadyjską placówkę zagraniczną w innym kraju.
W tym roku rząd kanadyjski zapowiedział sprawdzanie turystów oraz kandydatów na imigrację także według bazy danych służb granicznych USA. Imigranci przebywający w USA nielegalnie, nawet osoby popełniające poważne wykroczenia prawne, wracały do Europy, wymieniały paszporty na nowe - bez śladu amerykańskiej wizy i wlotu na teren USA, następnie wlatywały do Kanady, tając swoją przeszłość imigracyjną w Ameryce. Brak możliwości zalegalizowania pobytu w USA skłania wielu imigrantów do spróbowania szczęścia w Kanadzie.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Od problemów do tragedii
Późna jesień, późna pora, silny boczny wiatr, zacinający deszcz, miasteczko na północ od Toronto. Pisk hamulców, trzask łamanych blach dwóch zderzających się przy prędkości około 80 km/godz. samochodów. Najpierw wycie syreny policyjnej (ktoś widocznie powiadomił o wypadku telefonicznie), później pogotowia, a w końcu straży pożarnej. To był wypadek drogowy, który rozwinął się w tragedie rodzinne.
Samochodem jechało trzech mężczyzn. Wszyscy, w wyniku zderzenia z drugim samochodem, zostali wyrzuceni na zewnątrz samochodu. Jeszcze przed przyjazdem policji jeden pasażer ucieka. Kierowca tego samochodu ma skomplikowane, trzykrotne złamanie nogi i wstrząs mózgu. Jest nieprzytomny. Również nieprzytomny jest jego pasażer, Edmund, około 55-letni mężczyzna. W szpitalu okaże się, że ma złamane dwa żebra i pokaleczoną odłamkami szkła twarz. To o nim jest ta historia.
Pochodził z Zamojszczyzny w Polsce, gdzie w dalszym ciągu zamieszkiwała większość jego bliższej i dalszej rodziny. On sam jednak przeniósł się przed laty na Dolny Śląsk, gdzie się ożenił i mieszkał w jednym z podgórskich miasteczek. Nie miał kwalifikacji zawodowych, ale w okresie realnego socjalizmu pracował w jednej z deficytowych, państwowych fabryczek. Kiedy nastąpiły zmiany ustrojowe, fabryczkę zamknięto, pracowników wyrzucono na bruk i na znalezienie nowej pracy, szczególnie dla niewykwalifikowanego robotnika, nie było szans. Edmund miał, oprócz chorującej na serce żony, jeszcze kilkunastoletniego, uczącego się syna. Pozostało tylko jedno wyjście.
Wykorzystując otwarcie granicy, dwoje z młodszego rodzeństwa Edmunda: brat i siostra, "wyfrunęło" na Zachód. Najpierw trochę pobyli w Europie Zachodniej, a później usadowili się na stałe w Kanadzie, wykorzystując ostatni moment łatwej ścieżki uzyskiwania stałego pobytu w tym kraju dla przybyszy z krajów będących wcześniej pod dominacją Związku Sowieckiego. Córka siostry wyszła za mąż w Niemczech za Araba, muzułmanina, i też dołączyła do rodziców. Tutaj, w Toronto, urodziła trójkę dzieci.
Edmund podzielił się z siostrą swoimi problemami z pracą. Otrzymał po dwóch miesiącach od siostry i szwagra zaproszenie do odwiedzenia ich w Kanadzie. Bez problemu otrzymał wizę kanadyjską i pewnego dnia wylądował na lotnisku w Toronto. Otrzymał na lotnisku wizę turystyczną półroczną.
Zamieszkał w domu siostry. Goszczony był przez kilka dni tak przez siostrę, jak i brata, ale nie w gości głównie tu przyleciał. W domu czekali na wsparcie finansowe z jego strony. Pomocny okazał się szczególnie szwagier, który pracował w firmie budowlanej. To on już po kilku dniach załatwił Edmundowi pracę u właściciela firmy – Polaka.
Praca układała się Edmundowi dobrze. W firmie pracowali prawie tylko Polacy: legalnie i nielegalnie, tak jak on. Wynagrodzenie miał podwyższane, w miarę jak wykazywał się dobrą pracą i w końcu osiągnął piętnaście dolarów na godzinę. Zważywszy na to, że nie płacił żadnych podatków, nie było to źle. Nawet po roku, kiedy siostra i szwagier sprzedali swój dom i Edmund zdecydował, że nie może im ciągle "siedzieć na karku" i wynajął dla siebie pokój, wystarczyło mu na opłatę komornego, utrzymanie się i wysłanie żonie i synowi wystarczającej kwoty, aby mogli znośnie żyć.
W międzyczasie Edmund radził się dwukrotnie agentów imigracyjnych polskiego pochodzenia co do możliwości zalegalizowania jego pobytu w Kanadzie, ale ich informacje nie napawały otuchą. Nie dawano mu żadnych szans. Zrezygnował więc z tego zamiaru i nie będąc niepokojony przez nikogo, po prostu spokojnie pracował.
Raz tylko groziła mu wpadka. Właściciel firmy odwoził jego i trzech innych Polaków z placu budowy do domu i w czasie jazdy pił z puszki piwo. Zauważył to jadący obok, w nieoznakowanym samochodzie, policjant. Zatrzymał ich i po wylegitymowaniu kierowcy dał im wszystkim mandaty po 130 dolarów. Dane o swoich pasażerach podawał tylko kierowca, bo nie mieli oni dokumentów, a nadto żaden z nich nie mówił po angielsku. Ten policjant zadowolił się łatwym sukcesem, ale przegapił fakt, że trzej Polacy jadący w tym samochodzie byli już od kilku lat nielegalnie w Kanadzie i nielegalnie pracowali. Szczęście im dopisało.
Przez około ośmiu miesięcy w roku Edmund pracował na otwartych budowach. Ale kiedy zaczynała się słota, a później zima, prace zamierały. W tych okresach Edmund zatrudniał się przy pracach remontowych w domach. Pomocny był w załatwianiu tych prac szczególnie mąż siostrzenicy, który był właścicielem firmy trudniącej się kładzeniem podłóg, dywanów i malowaniem mieszkań. Edmund często dostawał od niego tego rodzaju "fuchy".
Feralnego dnia, po zakończeniu malowania w jednym z domów, wypili w trójkę dwa wina. Nie wiadomo, czy wypity alkohol, czy ciężkie warunki pogodowe spowodowały, że stali się uczestnikami, a jak twierdziła policja, sprawcami wypadku. Wypadku, który zamienił się w tragedię trzech rodzin.
Mąż siostrzenicy unieruchomiony został na szereg tygodni w szpitalu. Przeszedł tam skomplikowane operacje nogi. Policja oskarżyła go o spowodowanie wypadku, przy stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Mieli dowód w następstwie badania krwi. Wprawdzie zaprzeczał on początkowo, aby prowadził samochód, i policja miała przez krótki czas problem z postawieniem mu zarzutów, ale ślady jego krwawienia po zderzeniu i usytuowanie ciała dawały podstawy do postawienia mu zarzutów. Konsekwencją tego było to, że firma ubezpieczeniowa odmawiała wypłaty jakiegokolwiek odszkodowania. Ranny, nie pracując, jako prywatny przedsiębiorca, nie miał jakichkolwiek dochodów, w tym rządowych. Żona nie pracowała, zajmowała się dziećmi będącymi w wieku od roku do siedmiu lat.
Edmund wcześniej, po sześciu latach pobytu w Kanadzie, zaprosił do siebie swoją żonę. Zaproszenie wysłali jego brat i bratowa, czyli żona Edmunda (chyba zatajając fakt, że jej mąż jest nielegalnie w Kanadzie), otrzymała zaproszenie do Kanady. Przyleciała tu i zamieszkała z mężem, w jego wynajmowanym pokoju. Gotowała mu i prała, odwiedzała krewnych, ale nie podjęła pracy zawodowej, z uwagi na chorobę serca. Miała wizę turystyczną półroczną. Po upływie tego okresu pozostała nadal w Kanadzie, zamierzając wyjechać w dwa tygodnie po wypadku męża. Tak się jednak nie stało.
W szpitalu policjanci ustalili szybko dane Edmunda i po zrobieniu zdjęć rentgenowskich i stwierdzeniu, że ma złamane żebra, oddali go w ręce oficerów imigracyjnych, wobec stwierdzenia, że jest już od prawie siedmiu lat nielegalnie w Kanadzie. Ci przewieźli go do aresztu imigracyjnego, gdzie Edmund został umieszczony w izolatce.
Wprawdzie otrzymał w szpitalu tabletki uśmierzające ból, ale mimo to nie mógł się ruszać, nie mógł jeść, z trudem zwlekał się z łóżka do ubikacji. Kolejnego dnia dowlókł się do ambulatorium aresztu, gdzie lekarz, po zbadaniu sprawy Edmunda, zalecił podwojenie środków przeciwbólowych i odesłanie go na normalny oddział. Tam Edmund poczuł się lepiej, bo środki przeciwbólowe, podawane co cztery godziny, działały skutecznie.
Ale apetyt mu nie wracał. Było to nie tylko związane z bólem fizycznym, ale również bólem psychicznym. Edmund został bowiem poinformowany po dwóch dniach od wypadku, przez przesłuchujących go policjantów, że kierowca samochodu, z którym się zderzyli, nie żyje. Osierocił on dwoje nieletnich dzieci. Potworna tragedia rodzinna.
Edmund zaczął dzwonić do siostrzenicy, która zajęła się jego sprawą. Skontaktowała się ona z adwokatem specjalizującym się w sprawach imigracyjnych. Jego porada była rozsądna: niech Edmund pozostanie w areszcie aż do czasu wydalenia go z Kanady. Wszak nie miał żadnego ubezpieczenia. Gdyby jego stan zdrowia się pogorszył (a groziło mu, według opinii lekarza, zapalenie płuc), to koszt pobytu w szpitalu (ponad tysiąc dolarów na dobę) by zrujnował całą rodzinę. Dostarczony został paszport (który stracił już ważność) Edmunda do oficera imigracyjnego.
Sędzia imigracyjny nie wypuścił Edmunda na wolność. Na pozostanie w Kanadzie nie miał żadnych szans. Wiadomo było, że procedura związana z uaktualnieniem paszportu Edmunda i załatwianiem mu biletu lotniczego do Polski będzie trwała kilka tygodni. Przez ten czas Edmund, będąc pod opieką pielęgniarki z aresztu i lekarza, kurował się na koszt kanadyjskiego podatnika.
Żona Edmunda wyleciała do Polski po dwóch tygodniach od wypadku, który stał się dla niej i jej rodziny tragedią. Edmund stracił pracę i prawo pobytu w Kanadzie. W Polsce, w jego wieku i wobec braku kwalifikacji, miał nikłe szanse zarobkowe. Do tego dochodził problem zdrowotny ich obojga. Pozostawała renta zdrowotna żony, zapomogi społeczne i pomoc ze strony syna. Bo, po siedmioletnim pobycie w Kanadzie, Edmund wracał do Polski z bardzo nikłymi oszczędnościami. A faktycznie wracał prawie bez niczego, bo to, co jeszcze posiadał przekazał żonie, która pierwsza wyleciała do Polski.
Aleksander Łoś
Program pracy wakacyjnej 2013 już zamknięty dla Polaków
Chciałabym poinformować osoby, które myślą o złożeniu podania o wizę pracy w programie International Experience Canada, że dla obywateli polskich wizy zostały już wyczerpane na 2013 rok. Właściwie rozeszły się jak przysłowiowe świeże bułeczki w ciągu 48 godzin. Jest to trzeci rok programu dla polskich obywateli, w pierwszym nawet nie wykorzystano wszystkich miejsc, bo mało kto o tym wiedział, w zeszłym roku skończono nabór latem, a w tym roku wszystkie miejsca zostały wykorzystane w ciągu niecałych dwóch dni. Uwaga, nie mylić programu z innymi programami wizowymi, które są nadal dostępne.
Proszę także uważać na nieuczciwych pośredników, którzy nadal pobierają opłaty za pośrednictwo wizowe. Niestety, namnożyło się wiele tych nie zawsze działających agencji w Polsce i innych krajach, a zatem jeśli ktoś proponuje załatwienie wizy na 2013 rok, nie jest to możliwe. Dopiero w przyszłym roku program będzie ponownie otwarty. Myślałam, że zwiększy się znacznie limit dla Polaków, ale niestety, nadal mamy dość nieliczną pulę wizową. Inne nacje mają po kilka tysięcy miejsc.
Wizę pracy można załatwić nie tylko w programie IEC. Właściwie program ten nie jest jakby programem imigracyjnym, nie daje też benefitów składania podania o pobyt stały po roku, wiele osób mylnie to interpretuje.
Osoby, które po roku chcą złożyć podanie o pobyt stały w programie Canadian Experience Class-CEC, muszą posiadać wizy pracy w oparciu o kontrakt pracy i tak zwane LMO – opinie z urzędu pracy. Widziałam błędnie wypełnione podania imigracyjne po roku przepracowania w programie pracy wakacyjnej. Ludzie tracili wiele pieniędzy, czasu i otrzymali decyzje negatywne, co nie jest takie dla nich korzystne, ponieważ niepotrzebne kreowanie kartoteki z decyzją odmowną nie musi, ale może wpłynąć na innego rodzaju decyzje wizowe.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI, ZATRUDNIENIEM W INNYCH PROWINCJACH, LMO, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net
Nowa lokalizacja na granicy
Mississaugi i Brampton
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Historyczne imiona
Zestawienie tych dwóch imion kojarzy się ze słynną parą francuską z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Okazało się, że takie zestawienie imion może zaistnieć na innym kontynencie i wśród przedstawicieli zupełnie innej grupy rasowej. A do tego para ta spotkała się w Kanadzie dość nieoczekiwanie dla siebie samych.
Szeroka dziedzina
Prawo imigracyjne to bardzo szeroka dziedzina. Przeciętna osoba, która nie zajmuje się dziedziną imigracji profesjonalnie, nawet nie zdaje sobie sprawy, ile istnieje programów, kategorii, możliwości... jak wiele obowiązujących przepisów.
Każdy specjalista prawa imigracyjnego musi posiadać znajomość programów federalnych, także prowincyjnych, a jest ich kilkanaście. Nie wspominam już o możliwości przyjazdu do Kanady na wizę pracy, studia, program wymiany młodzieży, biznes, inwestycje itp. Kanada podpisuje także różne międzynarodowe umowy, które określają dokładnymi przepisami możliwości przyjazdu turystycznie czy zawodowo.
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Genealogia
Ten 25-letni obywatel Brazylii pobył sobie na terenie Kanady przez trzy lata. Przybył tu jako turysta z trzymiesięczną wizą. Po przejściu przez kontrolę na lotnisku torontońskim nie miał kontaktu z władzami imigracyjnymi, aż do momentu zatrzymania.
Nazwisko jego od razu wskazywało na polskie pochodzenie. Nazywał się bowiem "Dolinski". Oczywiście "ń" zostało zamienione już w dokumentach brazylijskich na "n" i taka też była pisownia jego nazwiska w kanadyjskim urzędzie imigracyjnym. Posługiwał się też drugim (ale umieszczonym jako pierwsze) członem nazwiska: "Petronelli". Wskazywało to na związki z Włochami. Miał na imię "Cristiano", a więc nazywajmy go dalej Krystianem.
Już przy wstępnej rozmowie zaśmiał się i powiedział, że jest Polakiem. Poprosił o ocenę, czy jego twarz przypomina Polaka, Słowianina? Faktycznie. Była to twarz przystojnego Polaka, z ciemnoblond włosami, niebieskimi oczami. Ten świetnie wyglądający młody mężczyzna nie mówił ani słowa po polsku. Powiedział, że kiedyś trochę mówił w tym języku, więcej rozumiał, ale już zupełnie zapomniał. Skąd to nazwisko i te związku z Polską u tego nielegalnego imigranta w Kanadzie, a obywatela Brazylii?
Dziadkowie jego ze strony ojca byli Polakami. Oboje pochodzili z Krakowa. Tam też się urodził jego ojciec. Kiedy miał on trzy latka, to jego rodzice, byli działacze podziemia, nieakceptujący dokonujących się przemian politycznych w Polsce tuż po wojnie, zabrali małego synka i wykorzystując fakt niezbyt dobrego pilnowania granicy z Czechosłowacją i Austrią zwiali z Polski. W tym czasie była to ciągle strefa sowiecka, bo wojska zwycięskiego alianta Zachodu okupowały nadal Austrię.
Po sporych perypetiach i kilkutygodniowej wędrówce znaleźli się w Brazylii. Dlaczego zdecydowali się na ten kraj? Otóż mieli kontakty z tymi, którzy znaleźli się w tym kraju dużo wcześniej, kiedy to z przeludnionej Galicji tysiące Polaków wywędrowało za chlebem do Brazylii. Osiedlili się głównie na południu tego kraju, gdzie klimat był bardziej umiarkowany, ziemia nadawała się na uprawy i hodowlę bydła, podobnie jak w ich rodzinnym kraju.
Dziadek Krystiana po kilku latach pracy na farmie przeniósł się z rodziną do pobliskiego miasta. Tam zaczął pracę w firmie budowlano-transportowej. Z biegiem lat stał się właścicielem takiej samej firmy. Posiadał kilka ciężarówek, którymi dowoził na budowy materiały niezbędne do budowy domów. Zmarł przed kilkoma laty, ale jego firma dała początek firmie jego syna, czyli ojca Krystiana. Ten też się zajmuje transportem samochodowym, ale innego rodzaju. Jest bowiem właścicielem kilku cystern, którymi przewozi benzynę do stacji Shella. Firma prosperuje dobrze. Rodzina Krystiana zaliczana jest do lepiej niż średnio zamożnej w mieście, gdzie mieszkają.
Krystian ukończył szkołę średnią. Jak wspominał, miał w tym czasie wielu kolegów polskiego pochodzenia, których nazwiska kończyły się na "…ski". Wspólnie grali w piłkę nożną, wędrowali po kraju, podrywali, również polskiego pochodzenia dziewczyny. Tańczyli w zespole polonijnym. Na dowód tego Krystian zakręcił się w rytmie krakowiaka. Potem drogi ich się trochę porozchodziły, bo Krystian studiował na uniwersytecie stanowym biznes. Po ukończeniu studiów zaczął pracować w firmie swojego ojca. Zajmował się "papierami", jak sam to określił. Po roku, po zarobieniu trochę pieniędzy uznał, że nie może tak po prostu wsiąknąć w tej firmie, że musi zobaczyć trochę świata. Wybór padł na Kanadę.
Przyjazd tutaj trochę przygotował. Odnowił kontakty z dwoma kolegami z czasów szkolnych, którzy przed laty osiedlili się na stałe w Kanadzie. Miał więc "miękkie lądowanie". Kiedy przybył do Toronto, to miał od razu zapewniony dach nad głową i szybko uzyskał pracę. Koledzy, sami pracując w "construction", załatwili mu pracę na budowie.
Krystian mówił tylko po portugalsku. Ale z uwagi na to, że ponad połowa jego współpracowników mówiła tym językiem, więc nie miał trudności z wykonywaniem pracy. Ale była to broń obosieczna. W tak młodym wieku miał możliwość nauczenia się dość dobrze angielskiego. Tak się jednak nie stało. Po trzech latach pobytu w Kanadzie ledwie rozumiał język angielski i z trudem mówił w tym języku.
Przez cały okres pobytu w Kanadzie ani razu nie był niepokojony przez władze tego kraju. Otworzył sobie konto w banku, uzyskał prawo jazdy, kupił samochód, wynajął pokój, pracował i bawił się. Nikt go nie niepokoił. Poszerzał się krąg jego znajomych, a kilku z nich mógł już zaliczać do przyjaciół, na których mógł liczyć w razie potrzeby. Byli to młodzi mężczyźni w jego wieku: imigranci z Brazylii lub Portugalii, a w zasadzie z portugalskich Azorów. Wśród nich miał przydomek "Polak". Bo bardzo chętnie podkreślał swoje polskie pochodzenie.
Ale musimy wyjaśnić, skąd pochodzi jego drugi człon nazwiska. Proste. Jego matka jest Włoszką, ale też z polskimi korzeniami. Jej rodzina pochodziła bowiem z Barri, miasta z południa Włoch, z którego pochodziła żona polskiego króla Zygmunta Starego, księżniczka Bona Sforza. O tym Krystian też widział. Tereny te nie należą we Włoszech do najbogatszych. Wojna jeszcze bardziej je wyniszczyła. Po wojnie rodzice matki Krystiana, tak jak jego dziadkowie ze strony ojca, przywędrowali do Brazylii, uciekając od biedy i licząc na lepsze warunki życia za oceanem. Byli ludźmi ciężko pracującymi i po wielu latach wydźwignęli się do pozycji posiadaczy dużego sklepu wielobranżowego. Ich córka stanowiła równorzędną partię dla polskiego posiadacza dobrze prosperującej firmy budowlano-transportowej.
Praca na budowach nie stanowiła jedynego zainteresowania Krystiana w Toronto. Wraz ze swoimi rówieśnikami spędzał wesoło czas poza pracą, w tym w lokalach w "małej Portugalii", czyli rejonie zamieszkanym przez ludność mówiącą po portugalsku w Toronto. Ten przystojny "Polak" miał duże powodzenie u dziewcząt. Te znajomości, jeśli zmieniały się nawet w romanse, to zwykle krótkotrwałe, bo nie myślał jeszcze o jakimś trwałym związku. Przy tym nie był praktyczny. Bo nie wykorzystał tych kontaktów, aby załatwić sobie stały pobyt w Kanadzie poprzez małżeństwo z którąś z osiadłych tu już na stałe przyjaciółek.
Aresztowanie nastąpiło niespodziewanie. Wracał z kolegami samochodem z wesołej zabawy w jednym z lokali, kiedy został zatrzymany przez patrol policyjny. Wszyscy, łącznie z kierowcą, byli na rauszu. Policjanci sprawdzili wszystkich czterech dokumenty. Okazało się, że jedynie Krystian nie miał przy sobie jakiegokolwiek dokumentu. Policjanci poprosili go o podanie danych. Podał im swoje prawdziwe dane. Jeden z policjantów udał się do swojego radiowozu. Po jakimś czasie wrócił i kazał Krystianowi iść za sobą. Kiedy doszli do radiowozu, to oświadczył mu (co Krystian dobrze zrozumiał), że zostaje zatrzymany do dyspozycji władz imigracyjnych. Został on dowieziony do komendy policji.
Po mniej więcej dwóch godzinach przybyło dwóch panów, którzy przedstawili się jako oficerowie imigracyjni. Rozpytali Krystiana o jego dane i tryb życia w Kanadzie. Nie przyznał się, że pracował nielegalnie. Zapewniał, że pomagali mu koledzy. Oficerowie imigracyjni za bardzo nie wnikali w te szczegóły, wiedząc z góry, że wysłuchają tylko kłamstw. Krystian został zawieziony do aresztu imigracyjnego.
Było to tuż przed Bożym Narodzeniem. Władze imigracyjne żyły "w uśpieniu", czyli faktycznie biura nie pracowały. Tak więc Krystian, w odróżnieniu od dnia codziennego, zamiast kurczaka, otrzymał, tak jak i inni zatrzymani, na obiad świąteczny kawałek indyka. Był on już gotowy do powrotu do Brazylii. Wiedział, że nie ma szans na pobyt stały w Kanadzie. Wiedział, że po powrocie ma zapewnione natychmiast miejsce pracy w firmie ojca, mającej w nazwie jego nazwisko "Dolinski".
Ku swojemu zaskoczeniu, w pierwszy dzień podjęcia działań przez biuro imigracyjne w areszcie, po Bożym Narodzeniu, został wezwany do tego biura i oświadczono mu, że zostanie wypuszczony na wolność, jeśli ktoś, będący stałym rezydentem Kanady, wpłaci dwutysięczną kaucję i dostarczy jego paszport. Krystian natychmiast udał się do telefonu i zadzwonił do najbliższego przyjaciela. Okazało się, że to on wydzwaniał do oficerów imigracyjnych, oferując gwarancję. Krystian powiedział mu, gdzie znajduje się jego paszport w jego pokoju, do którego właściciel domu miał klucz. Uprzedził tego właściciela, że jego kolega przyjdzie i aby mu pozwolił na wejście do jego pokoju.
Już po dwóch godzinach kolega stawił się w areszcie, wypełnił stosowny dokument, wpłacił kaucję Visą, przekazał oficerowi imigracyjnemu paszport Krystiana, podpisali oni podsunięte dokumenty i za kolejne pół godziny aresztant był już wolny. Wyszedł, uściskał serdecznie kolegę, zrobił kilka głębokich wdechów świeżego, rześkiego, kanadyjskiego powietrza i patrzył znowu z radością w przyszłość. Wiedział, że w ciągu kilku tygodni będzie musiał opuścić Kanadę. Ale miał jeszcze dość czasu na załatwienie spraw niezałatwionych, na pożegnanie się z koleżankami i kolegami, na kupienie biletu i na powrót w godziwych warunkach, nie jako aresztant, którego dokumenty, aż do wylądowania w jego rodzinnej Brazylii, byłyby w dyspozycji kapitana samolotu.
Aleksander Łoś
Toronto
Nielegalni pośrednicy
Jest bardzo istotne, by w procesie imigracyjnym (pobyt stały, wizy pracy, studenckie, zezwolenia na zatrudnienie cudzoziemca LMO) zatrudnić uprawnionego licencjonowanego specjalistę prawa. Obecnie korzystanie z usług nielegalnych pośredników, łamiących kanadyjskie prawo, może zakończyć się odesłaniem wniosku imigracyjnego lub decyzją odmowną.
Kanadyjskie prawo dokładnie określa, kto może profesjonalnie pomagać i pobierać honorarium w procesie imigracyjnym, uzyskaniu kanadyjskiej wizy pracy, studiów itd. Również tylko licencjonowany specjalista prawa imigracyjnego posiadający uprawnienia, by przeprowadzić procedurę zatwierdzenia oferty pracy w Kanadzie (Labour Market Opinion – LMO), może asystować kanadyjskiemu pracodawcy. Ani tłumacze, ani agenci biur turystycznych, ani księgowi czy inne nieuprawnione osoby nieposiadające licencji kanadyjskiej w świetle istniejącego prawa nie mogą zajmować się profesjonalnie usługami imigracyjnymi. Nie wolno im doradzać, instruować, wypełniać formularzy, nawet jeśli nie ujawniają swojego nazwiska, wysyłając dokumentację do urzędów jako klient. Nie tylko jest to nielegalne, stanowi poważne wykroczenie i może być karane grzywną do 100.000 dolarów oraz pozbawieniem wolności do dwóch lat. Prawo zostało radykalnie zmienione ustawą w czerwcu 2011.
Niektórzy uprawnieni specjaliści prawa mogą autoryzować agentów, jednak należy sprawdzić, czy agent jest uprawniony i czy naprawdę pracuje dla kanadyjskiego prawnika czy konsultanta.
Ponadto osoba korzystająca z usług nielicencjonowanych doradców także może ponieść poważne konsekwencje. To trochę tak jak kupowanie produktów z niewiadomego źródła. Osoba korzystająca z nielegalnych pośredników może za taką działalność otrzymać decyzję negatywną. Dlatego warto upewnić się, czy firma i osoba doradzająca w kwestii imigracji jest uprawniona przez kanadyjskie prawo i posiada odpowiednią zawodową licencję. Niestety, ludzie często trafiają do biur takich pośredników, którzy zapewniają tańsze usługi lub gwarantują uzyskanie pobytu lub wizy. Ludzie idą do tych, którzy mówią im, co chcą usłyszeć, ale nie zawsze jest to rzetelna informacja.
Dlaczego niektórzy pośrednicy nielegalni pobierają mniejsze honorarium? Przede wszystkim nie muszą oni pokrywać wysokich kosztów posiadania i utrzymania licencji każdego roku, w tym częstych szkoleń, a także innych wydatków związanych z prowadzeniem profesjonalnej firmy. Jednak brak edukacji i kompetencji w zakresie najnowszych procedur i przepisów często prowadzi do błędów popełnianych przez nielegalnych pośredników.
Ostatnio zgłosiła się do mnie młoda para, otrzymała decyzję odmowną, choć sprawa wydawała im się bardzo prosta. Zwyczajnie, żona sponsoruje męża do Kanady. Osoba wypełniająca im dokumenty imigracyjne niestety nie była kompetentna i nie znała dokładnie obowiązujących przepisów dotyczących kwalifikującego się sponsorstwa. W tej sytuacji wystarczyło złożyć podanie humanitarne z odpowiednią motywacją. Nie wystarczy być kanadyjskim obywatelem, by sponsorować współmałżonkę lub współmałżonka. Klienci nie zapłacili dużo, jednak jakie było ich rozczarowanie i przeżycie, gdy mąż młodej kobiety otrzymał odmowę pobytu i nakaz deportacyjny. Młoda kobieta poroniła w wielkim stresie pierwszą ciążę. Teraz młode małżeństwo musi ponownie przygotować swój wniosek łączenia rodzin, zdecydowali się jednak na licencjonowanego, doświadczonego specjalistę. Ostrzegają znajomych przed korzystaniem z pomocy nieautoryzowanych, niekompetentnych pośredników.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Anielica
Tak można by ją nazywać z dwóch powodów. Po pierwsze, miała na imię Angela. Po drugie, mogłaby pozować do obrazu anioła (anielicy?): jasna cera, blond włosy, niebieskie oczy, wzrost około 170 cm, szczupła, piękna owalna twarz, lat około 23. Maniery też niezłe, uprzejmy uśmiech, podziękowania za wszystko co dla niej ktokolwiek zrobił. Co było pewne, to to, że pochodziła z Ufy, miasta na Uralu.
Kiedy stawiła się w torontońskim porcie lotniczym z izraelskim paszportem, od razu została skierowana na pogłębione przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Odbyło się ono za pośrednictwem tłumacza (telefonicznie), bo Angela po angielsku nie mówiła. Jak sama przyznała, znała trochę hebrajski, ale jej językiem ojczystym był rosyjski. Podała, że przebywała miesiąc w Izraelu, dokąd przybyła z Ukrainy. Zapisano więc, że jest z pochodzenia Ukrainką. Oficer imigracyjny mógł nie wiedzieć, że Ufa leży w Rosji, a nie na Ukrainie. Podała, że przybyła do Izraela, posługując się fałszywym izraelskim paszportem, tzn. paszport był autentyczny, tylko należał wcześniej do kogoś innego. Po krótkim pobycie w Izraelu przyleciała do Kanady, do którego to kraju chciała przylecieć od razu, aby tu prosić o prawo stałego pobytu, ale nie mogła, więc przyleciała tu z miesięcznym opóźnieniem.
Wobec braku autentycznych dokumentów Angela skierowana została do aresztu imigracyjnego. Tutaj odbyła się kolejna jej rozmowa z innym oficerem imigracyjnym. Znając jej wcześniejsze zeznanie, chciał pewne sprawy uściślić. Zapytał więc ją, którego kraju jest obywatelką. Oświadczyła, że Rosji. Potem zapytał, jaką trasą leciała z jej rodzinnej Ufy do Izraela. Tu zaczęło się pierwsze wyraźne plątanie. Najpierw oświadczyła, że poleciała samolotem do Kijowa. Ale zaraz sprostowała, że faktycznie, to pojechała tam pociągiem. Następnie zapytana została, czy przyleciała z Kijowa do Izraela. Zawahała się. Zaprzeczyła. Powiedziała, że z Kijowa pojechała pociągiem do innego miasta i stamtąd do Tel Awiwu. Oficer imigracyjny wyraził zdziwienie, że samoloty do Izraela mogą latać z tak nieznanego, małego miasta. Pozostawiła to bez komentarza. Później przyznała się komuś, że jeszcze przed przylotem do Izraela była we Frankfurcie. Kręcenia w jej zeznaniach było sporo.
Oficer imigracyjny zapytał ją, czy miała jakieś problemy z policją lub służbami imigracyjnymi Izraela. Zaprzeczyła. Powiedział więc jej, że wyśle jej zdjęcie i odciski palców do Izraela w celu sprawdzenia, czy nie było zastrzeżeń co do niej ze strony władz izraelskich. Przemilczała to. Z kolei drążył temat jej pobytu w Izraelu. Podejrzane dla niego było to, że jak przyznała, mówi po hebrajsku, a jednocześnie nie była Żydówką. Nieprawdopodobne było więc, że przebywała w Izraelu tylko jeden miesiąc. Zapytał też, czy ma swój rosyjski paszport. Oświadczyła, że jest on w jej domu rodzinnym w Ufie i że zadzwoni, aby przysłano jej ten paszport ekspresem wraz z dowodem osobistym i innymi dokumentami. Zapewniała, że dokumenty te dotrą do Toronto za tydzień. Powiedziała też, że jej adwokat będzie miał kopię jej paszportu tego samego dnia. Dziwne wydawało się, że osoba, która zapewniała wcześniej, że nie zna w Kanadzie nikogo, niemówiąca po angielsku, na drugi dzień po przybyciu tutaj już ma wynajętego adwokata. Oficer imigracyjny oświadczył jej, że bez oryginalnego paszportu nie będzie z nią rozmawiał o możliwości wyjścia z aresztu. Przyjęła to ze zrozumieniem.
Po jakimś czasie historia tej pięknej Rosjanki zaczęła się rozjaśniać. Faktycznie pochodziła z Ufy, największego miasta na Uralu. Ukończyła tam studia (jakiś instytut), ale z pracą było krucho, a faktycznie w ogóle nie mogła znaleźć żadnej pracy, nie mówiąc o pracy w wyuczonym zawodzie. Pochodziła ze średnio zamożnej rodziny, której pozycja się zdegradowała po zmianach ustrojowych w Rosji. Za mąż nie było wyjść za kogo. Jej koledzy ze studiów czy inni rówieśnicy też byli bezrobotni albo stali się gangsterami, a większość topiła smutki w alkoholu. Docierały jednak do Ufy wiadomości, że ładne Rosjanki robią kariery za granicą. Niektóre nawet przyjeżdżały na urlopy z przejawami zrobionych karier. Znaczna ich część raczej nie konkretyzowała odpowiedzi na pytanie, czym się zajmują za granicą.
Angela postanowiła pójść ich śladami. Wprawdzie matka jej to odradzała, ale i ją zdołała w końcu przekonać. Wysupłano ostatnie oszczędności na podróż, w tym na zakup fałszywego paszportu rosyjskiego, z którego wynikało, że jego posiadaczka ma pochodzenie żydowskie. Angela pojechała więc pociągiem do Kijowa, a stamtąd poleciała samolotem do Niemiec. Miała kontakt z pewną znajomą, która odebrała ją we Frankfurcie. Była ona bardzo miła, usłużna, obiecała załatwić Angeli pracę. Ale kiedy po kilku dniach doszło do konkretnej rozmowy, to okazało się, że dawna koleżanka z Ufy pracuje w miejscowym domu publicznym. Namawiała Angelę, aby zatrudniła się tam również, zapewniając o możliwości dobrego urządzenia się.
Angela wprawdzie już dawno straciła dziewictwo, ale była dla niej szokiem propozycja koleżanki. Odmówiła. Koleżanka tylko wzruszyła ramionami i niedwuznacznie nadmieniła, że nie może dalej służyć Angeli za niańkę. Angela poprosiła więc koleżankę, aby ta pomogła jej kupić, za resztę posiadanych pieniędzy, bilet lotniczy do Izraela. Po kilku dniach już lądowała w Tel Awiwie.
W tym mieście też miała kontakt z dawnych lat. Tym razem był to kolega ze studiów. Został przez nią uprzedzony o przylocie, odebrał ją z lotniska i zawiózł do swojego małego pokoiku, w którym mieszkał. Już tego samego wieczoru, po spożyciu sporej ilości alkoholu, zostali kochankami. Na drugi dzień poprosiła go o pomoc w urządzeniu się w Izraelu. Przyleciała tutaj, posługując się fałszywym paszportem. Nie miała problemu z wjazdem do tego kraju. Już na lotnisku wypełniła wniosek o umożliwienie jej pozostania w Izraelu, jako osobie pochodzenia żydowskiego. Tę sprawę miała więc jakby z głowy. Pozostawał problem utrzymania się.
Jej nowy kochanek od razu przeszedł do rzeczy. Oświadczył jej, że przez rok może korzystać z pomocy rządowej, ale później czeka ją raczej nędzna wegetacja, jeśli nie pomyśli dobrze, co robić. Zapytała go o radę. Najpierw trochę owijał sprawę w bawełnę, ale na konkretne pytania wyraźnie skonkretyzował swoją propozycję. Miał kontakty z właścicielem klubu striptizowego. Zaproponował Angeli, że ją poleci i że najprawdopodobniej, ze swoją urodą, znajdzie tam pracę. Angela najpierw odmówiła, ale po trzech nocach spędzonych z Alexem pozbyła się skrupułów.
Kolejnego wieczoru pojechali do wspomnianego klubu. Właścicielem okazał się Żyd rosyjski, który zatrudniał w swojej "stajni" głównie Rosjanki i Ukrainki. Po wstępnym oszacowaniu zaakceptował ją, stawiając warunki: będzie oddawała mu 50 proc. zarobionych od klientów pieniędzy, zakupi sobie odpowiednie stroje i sama nauczy się zawodu, w czym miał jej pomóc Alex. Z rozmowy zrozumiała też, że Alex był już wcześniej dostarczycielem "świeżego towaru" dla tego właściciela lokalu striptizowego.
Już tego samego wieczoru pozostali przez kilka godzin w lokalu i Angela obserwowała pilnie, jak pracują jej przyszłe koleżanki. Nie było to zachęcające, ale klamka już zapadła. Na drugi dzień jeździła z Alexem po sklepach specjalistycznych, zaopatrując się w niezbędne kuse stroje. Już tego samego wieczoru stawiła się do pracy. Właściciel chyba uprzedził niektórych stałych klientów, że ma nową, bo miała spore powodzenie. Rozbieranie się nie stanowiło najgorszego. Podpici klienci obmacywali ją dokładnie w ciemniejszych kątach lokalu. Sypali groszem, ale też wymagali. Jeszcze tego wieczoru i przez kilka następnych Angela broniła się przed dalszymi żądaniami klientów, ale zachęcona wyraźnie przez właściciela i przez Alexa, poszła w końcu na całość. Stała się po prostu prostytutką. Trwało to przez dwa lata.
Po roku Angela otrzymała paszportu izraelski, z danymi takimi samymi jakie widniały w jej fałszywym paszporcie rosyjskim. Pieniądze, jakie zarabiała, musiała dzielić nie tylko z właścicielem lokalu, ale również z Alexem, który w zasadzie nie pracował i skoncentrował się na jej ochronie. Dla niej pozostawało niewiele. Któregoś dnia zrozumiała, że tak dalej nie może żyć. Ukradkiem spakowała najniezbędniejsze rzeczy i pojechała taksówką na lotnisko. Tam kupiła bilet na samolot do Toronto. Słyszała z opowieści w swoim kręgu w Izraelu, że Kanada jest najbardziej tolerancyjna w przyjmowaniu nowych imigrantów.
Kiedy stawiła się w torontońskim porcie lotniczym, to podała część prawdy o swojej przeszłości. Wstydziła się swojego życiowego epizodu z Izraela. Chciała to wymazać, o tym zapomnieć, zacząć tu, w Kanadzie, nowe życie. Już wcześniej w Izraelu uzyskała telefon do adwokata żydowskiego pochodzenia mieszkającego w Toronto, który według tego, co mówiła jej osoba polecająca go, miał jej załatwić stały pobyt w Kanadzie. Faktycznie, obiecał jej udzielić pomocy, ale na wstępie pobrał tysiącdolarową gażę.
Kiedy nadszedł na jego adres paszport Angeli z Rosji, adwokat dostarczył go do aresztu imigracyjnego. Skontaktował się też z osobą, której dane Angela mu podała. Była to znajoma jej rodziców z dawnych lat, która posługując się pieniędzmi przekazanymi jej przez Angelę, zapłaciła kaucję za jej wypuszczenie z aresztu. Jaki był dalszy los Angeli w Kanadzie, trudno powiedzieć. Ale jedno było pewne. Miała w ręku (i nie tylko) zawód wyuczony w Izraelu, a bardzo atrakcyjny na rynku kanadyjskim.
Aleksander Łoś
Toronto
Imigracja: Nakaz opuszczenia Kanady
Wielu emigrantów nie zdaje sobie sprawy z tego, że decyzja deportacyjna może zostać wydana bez poinformowania osoby otrzymującej nakaz. Zazwyczaj tak się dzieje w przypadku osób, które zgłosiły status azylanta w Kanadzie. Imigranci decyzjami deportacyjnymi są zaskoczeni. Niekiedy dowiadują się o nich po powrocie do kraju rodzimego, w ich kartotece pojawił się nie tylko nakaz deportacyjny DEPORTATION ORDER (mimo że dobrowolnie opuścili Kanadę), posiadają także dożywotni zakaz powrotu do Kanady.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż każda osoba zgłaszająca status uchodźcy (refugee) musi, rozpoczynając sprawę, podpisać zgodę na własną deportację. W stercie różnych dokumentów podanych imigrantowi do podpisania podczas rozpoczęcia sprawy jest biała karteczka, którą wielu podpisuje, nie mając świadomości, co na niej widnieje i jakie są prawne konsekwencje. Zazwyczaj imigrant nie zna na tyle angielskiego, a nawet jeśli zna, trudno coś z dokumentu zrozumieć, gdyż widnieją tam paragrafy kanadyjskiego Kodeksu prawa imigracyjnego i żeby tak naprawdę zrozumieć zawartość "białej karteczki", trzeba raczej być znawcą prawa. Nie wszyscy też adwokaci czy konsultanci dokładnie wyjaśniają swoim klientom, jakie są procedury i dlaczego ich klienci muszą podpisać w początkowej fazie różne dokumenty. Z dokumentem "zawieszonej deportacji" imigrant otrzymuje także inne dokumenty, takie jak kartę ubezpieczenia medycznego czy dokument tożsamości azylanta.
Niektóre agencje pomagające imigrantom bezpłatnie, także nie potrafią odpowiednio zinterpretować i wyjaśnić swoim klientom konsekwencji prawnych niektórych procedur, nie dlatego, że nie chcą pomóc zgłaszającym się tam osobom, ale zwyczajnie dlatego, że pracownicy tych agencji, jak podejrzewam, nie są dokładnie szkoleni w zakresie prawa imigracyjnego i opierają się jedynie na instrukcjach dołączonych do aplikacji. Spotkałam ostatnio kilka klientek, którym zalecono w takich właśnie agencjach złożenie podania o azyl, co obecnie stawia te kobiety w bardzo trudnej prawnie sytuacji deportacyjnej.
W przypadku przegranej sprawy, a zazwyczaj takiego wyniku może się spodziewać osoba z polskim paszportem Unii Europejskiej, należy opuścić Kanadę w czasie 30 dni. Przedłużanie spraw, odraczanie deportacji, składanie następnych podań w rezultacie może być przyczyną wydania zaocznego nakazu deportacyjnego i dożywotniego zakazu powrotu do Kanady bez poinformowania imigranta. Dopiero po powrocie, składając podanie na przykład o wizę pracowniczą czy pobyt stały, nawet posiadając małżonka-sponsora w Kanadzie, osoba dowiaduje się o tym.
Na szczęście prawo pozwala osobie z dożywotnim zakazem powrotu ubiegać się o specjalne zezwolenie na ponowny wjazd, należy jednak odpowiednio uargumentować wniosek, na przykład łączeniem rodzin. Zwykła wizyta turystyczna w celu obejrzenia wodospadu Niagara zazwyczaj nie jest wystarczającym powodem.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net