farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...

Spis treści numeru 2 (11-17 stycznia 2013)

piątek, 11 styczeń 2013 08:55

Wiadomości z Kanady i Toronto z nr. 2/2013

Napisane przez


IMG 0596

Ogólne zamieszanie w szkołach?

Toronto W piątek nad ranem Labour Relations Board uznał zapowiadany na piątek strajk nauczycieli szkół podstawowych za nielegalny w związku z czym część szkół otworzyła swe podwoje, część nie, panowało ogólne zamieszanie, wkrótce też w piątek związek zawodowy nauczycieli szkół średnioch odwołał jednodniowy strajk zapowiadany na przyszły tydzień

---

 Rząd prowincji Ontario ostro zareagował w czwartek na zapowiedziany na piątek strajk nauczycieli.

Premier Dalton McGuinty zwrócił się do Ontario Labour Relations Board o powstrzymanie "nielegalnej akcji strajkowej" nauczycieli.
– Związki będą miały szansę przedstawić swoje racje przed radą – tłumaczył. Przesłuchania miały się rozpocząć w czwartek po południu.
Ontaryjskie prawo pracy stanowi, że uczestnictwo w nielegalnym strajku może być karane grzywną do 2 tys. dol. za jeden dzień w przypadku osób indywidualnych i do 25 tys. dol. dziennie w przypadku związku.
Tymczasem zdaniem przewodniczącego Związku Elementary Teachers Federation of Ontario (ETFO) Sama Hammonda, jednodniowy protest jest dozwolony w oparciu o konstytucję i konieczny w sytuacji, gdy minister oświaty Laurel Broten zdecydowała się na "celowe i prowokacyjne posunięcie pozbawienia praw dziesiątków tysięcy nauczycieli".

Ostatnio zmieniany piątek, 18 styczeń 2013 08:06
sobota, 05 styczeń 2013 10:33

Forum z nr. 1

Pracowałem w rafinerii cz. 4(Lata 1996–2012)   Do napisania czwartej części "Pracowałem w rafinerii Gdańsk" zmobilizowała mnie wydana w 2012 roku, ponad 300-stronicowa książka pt. "Historia Grupy Kapitałowej Lotos. Ludzie, pasje i innowacje", w której w sposób wypatrzony opisano przebieg budowy Gdańskiej Rafinerii etap I. Cała książka jest mocno upolityczniona. W obszernej i starannie opracowanej pod względem edytorskim publikacji zakładowej pominięto szereg istotnych faktów, podano natomiast mało znaczące zdarzenia widziane oczami tych, którzy przyglądali się budowie w przerwach szkolenia (przeważnie za granicą) niezbędnego do obsługi budowanych instalacji. Do humorystycznych opisów należy zaliczyć wymienienie gwiazdy PO – Henryki Krzywonos (motorniczej gdańskich…
piątek, 05 styczeń 2018 10:27

Jak rozmawiać z dziećmi o seksie

Napisane przez

wielodzietniMoja 16-letnia córka w czerwcu urodzi dziecko. Tak, ta mała dziewczynka, która jeszcze przed chwilą bawiła się lalkami, sama będzie matką. (...) Córka już jako 11-latka zaczęła się dość wyzywająco ubierać i malować. Próbowałam jej wielu rzeczy zabraniać, ale mąż uważał, że właśnie zakazany owoc lepiej smakuje i jeśli będę zbyt surowa, córka będzie się buntować. Wtedy też zaczęły się randki. Mąż uspokajał mnie i mówił, że to normalne, że teraz 12-latki umawiają się z chłopakami, ale to tylko takie dziecinne zabawy. Wierzyłam mu... Cały czas łudziłam się, że to jeszcze dziecko i to niemożliwe, żeby ona już z kimś sypiała. Wtedy też po raz pierwszy wzięłam córkę na rozmowę o seksie. Ona jednak nie chciała rozmawiać i przysięgła mi, że sama wszystko wie i nie potrzebuje moich, zacofanych rad. Teraz wiem, że na to było po prostu już za późno. Na razie ciąża nie jest widoczna, ale boję się myśleć, co będzie za miesiąc, dwa… Nie wiem, jak będzie wyglądało nasze życie, ale wiem, że to my popełniliśmy gdzieś błąd. Nie piszę tego wszystkiego po to, aby się wyżalić, ale po to, aby przestrzec wszystkich przed złymi decyzjami i błędami wychowawczymi, które my popełniliśmy… Iza, 42 lata

Żyjemy w kulturze przesyconej seksem i czy nam się to podoba, czy nie, nasze dzieci będą otrzymywały informacje na ten temat z wielu źródeł, i to od swych najmłodszych lat. W wychowaniu naszych pociech musimy brać to pod uwagę i dlatego za wszelką cenę starajmy się być ich pierwszymi nauczycielami. Badania pokazują, że wtedy, gdy rodzice są głównym, wartościowym i dobrym źródłem informacji na temat seksu, dzieci o wiele rzadziej podejmują przedwczesne współżycie seksualne.


Seks zawsze powinien być przedstawiany dziecku jako normalna, zdrowa, dobra, wartościowa część życia, ale której nigdy nie powinno się oddzielać od miłości, troski i oddania się sobie wzajemnie w małżeństwie. Powtarzajmy to dzieciom tak często jak się da!
Od kiedy zacząć edukację seksualną? Od najmłodszych lat. Mniejsze dzieci są na rodziców otwarte i chcą słuchać o wszystkim, co ich może spotkać w przyszłości. To pragnienie dzieci należy już wtedy wykorzystać. Wtedy to powinniśmy przekazać dziecku, że ciało jest cudownym darem Stwórcy, że wszystkie jego funkcje i części są dobre i normalne. To, czego dziecko wtedy uczymy, musi być dostosowane do jego wieku i pytań, które zadaje. Generalna zasada polega na tym, że na swoje drobne pytania dzieci powinny uzyskiwać drobne odpowiedzi, a na pytania dużej rangi, odpowiedzi szczere i wyczerpujące.


Gdy rozmawiamy z dzieckiem na ten temat po raz pierwszy, nie powinniśmy tego robić w sposób sztuczny i oficjalny. Wykorzystujmy raczej naturalne, nadarzające się ku temu okazje. Np. porozmawiajmy, jak zobaczymy kobietę w ciąży, obejrzymy bajkę, w której jest mama i maleństwo i dziecko pyta, skąd się wziął mały dzidziuś itp. Dzieci stawiają wiele pytań, na które zawsze, bez zakłopotania powinniśmy udzielać wcześniej przemyślanych odpowiedzi.


Dziecku trochę starszemu należy powiedzieć o Bożym celu dla seksu, jakim jest przekazywanie życia i okazywanie sobie miłości przez męża i żonę, o jego pięknie, a także o tym, że wielu ludzi wypaczyło zupełnie swoje życie seksualne, co jest powodem ich wielu życiowych tragedii (porzucone dzieci, rozwody, zdrady małżeńskie, uzależnienia, choroby itp.). Warto wszystko to, o czym mówimy, podpierać historiami osób, które znamy. Niestety, najprawdopodobniej nie uda nam się tego zrobić, jeśli sami nie jesteśmy dobrym przykładem do naśladowania i w ten sposób nie myślimy. Wtedy, zanim przekażemy dzieciom zdrowy pogląd na seks, musimy sami w swoim życiu intymnym dokonać pewnych zmian.
Ucząc dzieci, powinniśmy używać odpowiedniego języka, który przekaże im szacunek dla seksu i małżeństwa. Uczmy właściwych nazw, aby dzieci wiedziały, co one oznaczają. Jeśli chcemy, aby dzieci myślały, że seks jest cudownym wyrazem miłości małżeńskiej, a nie czymś tanim i wulgarnym, to mówiąc o nim, nie wolno nam używać slangu i przekleństw! Powiedzmy dziecku, że jeśli słyszy kogoś mówiącego o seksie w sposób wulgarny po to, aby kogoś poniżyć, to pokazuje, że uważa seks za coś godnego pogardy. Należy przestrzec dziecko przed umawianiem się z osobami, które z jednej strony mówią, że seks jest fantastyczny, a z drugiej używają wulgarnego języka seksualnego. Poślubienie takiego człowieka, gwarantuje traktowanie współmałżonka bez szacunku przy współżyciu!


W miarę jak dziecko dorasta, powinniśmy nauczyć go patrzenia w przyszłość, myślenia nie tylko o chwili przyjemności, ale też o możliwych konsekwencjach tego, co powie i zrobi. Z takim dzieckiem zawsze powinno się rozmawiać o seksie w kontekście wartości. Powiedzmy, że każdy człowiek ma wielką godność, powinien być traktowany z szacunkiem i nie wolno go wykorzystywać dla własnej przyjemności. Pokażmy wartość czekania i cierpliwości. Na wszystko w życiu jest właściwy czas i miejsce, a miejscem na intymność seksualną jest łoże małżeńskie.
Jeśli nasze dzieci posłuchają nas i będą zawierały związki małżeńskie, będąc wolnymi od poczucia winy, problemów emocjonalnych, dawnych seksualnych doświadczeń, do których będą porównywały męża/żonę, to w pełni zjednoczą się z partnerem na całe życie. I to jest właśnie jedyny sposób doświadczania w naszym życiu maksymalnej przyjemności.

B. Drozd - psycholog

sobota, 05 styczeń 2013 10:13

Trendy 2013 Nowe idzie wielkimi krokami

Napisane przez

Mamy nowy rok, więc proszę sobie zaparzyć dobrej mocnej kawy w szklance z przykrywką z podstawki, wypić, a następnie mocno dmuchnąć w fusy. Co tam widać?


Cóż, tendencje na rynku samochodowym idą niestety w tę samą stronę co kiedyś w lotnictwie, czyli eliminowania "wkładu ludzkiego". Według panów inżynierów, człowiek ma o wiele większą "błędalność" niż maszyny, dlatego wszędzie gdzie tylko można jego "czasami" nieracjonalne myślenie powinno być zastąpione przez automaty i programy komputerowe. Stąd też nasze samochody stają się komputerami na kółkach, a oprogramowanie zastępuje decyzję i umiejętności kierowcy.
Przykład? Najnowszy VW golf, sprzedawany w Europie, ma wbudowaną "panią od doradzania ekonomicznej jazdy" i generalnie założenie jest takie, żeby komputer mówiący do kierowcy ludzkim głosem pomógł mu wyrobić nawyki bezpiecznego i ekonomicznego jeżdżenia...
Przepraszam bardzo, ale na mój gust, taki komputer – mimo z pewnością milszego głosu – gorszy jest od teściowej siedzącej na siedzeniu pasażera obok. No więc nie dość, że doradzi nam, żeby zamknąć okno w celu zaoszczędzenia paliwa, to jeszcze kilkoma kamerami śledzi znaki drogowe, te na słupach i te na nawierzchni, ostrzegając, że przekraczamy dopuszczalną prędkość. Golf posiada też system utrzymywania nas w pasie, który trzyma nas w środku pasa ruchu na autostradzie i powoduje, że w przed zmianą pasa odpowiednio wcześnie musimy włączyć kierunkowskaz – jeśli tego nie uczynimy, będziemy się mocować z kierownicą, bo komputer auta będzie myślał, że planujemy wjechać z drogi w krzaki.
Powiem szczerze: o ile kocham maszyny, które pomagają mi w zajęciach "fizycznych", o tyle nienawidzę maszyn, które chcą mi pomagać, a już nie daj Boże zastępować, w myśleniu.


Niestety, idą takie czasy i nic nie poradzimy na auta, które samoczynnie przed przeszkodą uruchamiać będą wszystkie dostępne hamulce, mimo że my akurat mamy ochotę popełnić samobójstwo.


Poważnie zaś mówiąc, Drodzy Państwo, to w nowym roku, 2013, możemy się spodziewać następujących tendencji.


Po pierwsze, kurczenia się silników. – Co rusz słyszymy, że producenci rezygnują z 6-cylindrowych jednostek na rzecz czwórek, a nawet dwójek – wspomniany volkswagen będzie miał silnik, w którym na autostradzie, czwórka podzieli się w pół, unieruchamiając dwa cylindry – oczywiście turbodoładowanych. Turbodoładowacze stają się coraz bardziej dopracowane i mniej wyniszczające silniki niż kiedyś; tak więc możemy się spodziewać małych silników dużej mocy z turbodoładowaniem. – Widzieliśmy to już na przykładzie omawianego w tej rubryce BMW, który zszedł do czterech cylindrów przy zachowaniu mocy i wrażenia kierowców są bardzo pozytywne.


2. Kolejna tendencja, to coraz większa liczba biegów przekładni automatycznych. W latach 50. zdarzały się auta, które miały w automatach dwa biegi, potem standardem były trzy, w latach 90., automatyczna skrzynia miała zwykle cztery biegi, dzisiaj... A dzisiaj ma sześć . I mówi się o ośmiu. Podobnie jak z turbodoładowaniem, chodzi o zmniejszenie zużycia paliwa i bardziej ekonomiczną jazdę.


3. Trzecia sprawa – waga. Coraz większe zastosowanie mają materiały niemetalowe – włókna węglowe, które tanieją, a co za tym idzie, nadają się w większym stopniu do instalacji w samochodach. Do 2020 roku Ford, we współpracy z Dow Chemicals, instalować będzie części z włókien węglowych lub też produkował całe szkielety nośne we wszystkich modelach.


4. Czwarta sprawa to właśnie wspomniane komputery – będą wszechobecne. Wskaźniki pokładowe – podobnie jak to miało miejsce w samolotach – zastąpi "szklany kokpit", czyli coś na kształt samochodowego iPada, który wyświetlać będzie wszystko, czego potrzebujemy, i odpowiadać nam głosem na pytania i polecenia.
Już dzisiaj w niektórych modelach, gdy kończy się paliwo, auto wyświetla listę stacji benzynowych pozostających w zasięgu paliwa, jakie pozostaje w zbiorniku. Gdy wybierzemy jedną z nich, system nawigacji do niej poprowadzi.
Tego rodzaju systemów, gdzie auto prawie samo jeździ, będzie coraz więcej – m.in dzięki zastosowaniu technik radarowych i doskonaleniu obecnych już opcji samoparkowania, inteligentnego cruise control czy wspomnianego utrzymywania pojazdu w pasie ruchu.
Wszystko to jest niby z korzyścią dla nas – dlaczego niby? Już mówię
– proszę sobie wyobrazić, że nasz samochód jest nie tylko "nasz", ale też "ich" i informuje, jak to robią już dzisiaj samochody z wypożyczalni, odpowiednie organa i czynniki, z jaką prędkością, gdzie i kiedy jechaliśmy, jakie przepisy przekroczyliśmy i jakie znaki drogowe zlekceważyliśmy.
To możliwe jest już przy obecnej technologii. Drogi i ulice mogą być wolne od radiowozów, pułapek radarowych i czego tam jeszcze, a my będziemy pilnowani przez własne auta.
Nie zgodzicie się Państwo? Ale gdzie tam! Sami podpiszecie cyrograf. Początkowo po to, by dostać zniżki w składkach ubezpieczeniowych; przymus wprowadzi się dopiero w kolejnym pokoleniu.
Mandaty będziemy dostawać –mailem raz na miesiąc po przeanalizowaniu przez komputer Ministerstwa Komunikacji zapisów naszego samochodu i wszystkich innych samochodów, z których korzystaliśmy.
Kolejny etap, to jest wbudowanie systemów bezpieczeństwa w sam pojazd i na przykład wprogramowanie niemożliwości przekroczenia maksymalnej prędkości dopuszczalnej na danym odcinku o więcej niż 15 km/h.
Podkreślę, to nie są jakieś opowiastki science fiction – to jest technologia, którą – jakby się człowiek uparł – dzisiaj można byłoby wprowadzić.
W najbliższych latach będzie się nas odpowiednio mentalnie urabiać, abyśmy wiedzieli, że musimy je przyjąć ze względu na własny najlepiej rozumiany interes.

model-s-tesla-motors

Aby się jednak nie przygnębić dokumentnie, na koniec zostawiłem sobie 5 tendencję – coraz większe wykorzystywanie silników elektrycznych – montowania nie żadnych hybryd czy innych frankensteinów, tylko prostych aut na baterie.
Pisaliśmy już o skasowanym dawno temu EV General Motors.


Tymczasem w roku 2013 Motor Trend Car of The Year jest... najszybszy czterodrzwiowy sedan, jaki kiedykolwiek zbudowano w Ameryce, samochód o wspaniałych osiągach, zwinny jak ryś, cichy jak rolls i piękny jak modelka nad ranem – tesla model S.
Nie muszę dodawać, że jest to auto w pełni elektryczne – to znaczy tylko elektryczne – o mocy... 362 koni mechanicznych i zasięgu ponad 250 mil. Tesla posiada też wersję sportową o mocy 416 KM. Budowana w zakładach Fremont w Kalifornii, wykorzystuje baterie Panasonica.
Silnik umieszczony jest między tylnymi osiami, pod podłogą baterie, – a kabina otwarta na przestrzał.
Karoseria, zaprojektowana przez Franza von Holzhausena, wygląda supersportowo. Na razie jedynym problemem jest cena i nikła liczba stacji wymiany baterii. Cena nie jest zaporowa – dostępna dla osób planujących kupno luksusowego mercedesa – zmieścimy się w 80 tys. dolarów. Tesla – nazwana tak od genialnego amerykańskiego wynalazcy i twórcy systemu sieci elektrycznej Nikolaja Tesli (zwolennicy teorii spiskowych uważają nawet, że odkrył on źródło niewyczerpanej energii – wykorzystując ziemskie pole elektromagnetyczne i fakt ruchu przezeń każdego punktu Ziemi wraz z ruchem obrotowym – zbudował samochód, który jeździł "na niczym").


Tesla S spełnia i przekracza wszystkie wymogi pod względem bezpieczeństwa w wypadkach.
Z pewnością jest to prekursor całej gamy modeli elektrycznych aut pozbawionych rury wydechowej. I w roku 2013 coraz więcej będziemy ich widzieć na ulicach naszych coraz bardziej stłoczonych miast.



O czym Państwa zapewnia
Wasz Sobiesław.

sobota, 05 styczeń 2013 10:09

Strzelectwo: Polacy w czołówce paraski w Dubaju

Napisane przez

witoldJasek copyPodczas odbywających się z początkiem grudnia w Dubaju spadochronowych mistrzostw świata Mondial 2012 rozegrano także zawody paraski. W konkurencji spadochronowej na celność lądowania polskim zawodnikom udało się uplasować "na topie".

Oprócz liczącej 14 skoczków kadry narodowej do Dubaju polecieli także skoczkowie, którzy startowali w rozgrywanych w ramach mistrzostw zawodach Paraski Demonstration Competition Dubai 2012: Piotr Brendler, Jacek Brzeziński, Piotr Dziergas, Jan Mach i Andrzej Nalepa. W paraski wystartowały również nasze kadrowiczki: Bogna Bielecka, Irena Paczek-Krawczak (obie WKS Wawel Kraków), Monika Sadowy-Naumienia (OSWRiS SP Krzesiny), Ewa Wesołowska (WKS Wawel Kraków) oraz Agnieszka Wiesner (WSOSP Dęblin).
Paraski to rozgrywane także i w Polsce zawody, podczas których zawodnicy rywalizują w konkurencji narciarskiej i skokach na celność lądowania. W konkurencji spadochronowej świetnie poszło Polkom – zajęły trzy pierwsze miejsca. Najlepsza była Monika Sadowy-Naumienia – wynik 9, druga Irena Paczek-Krawczak – 12, tuż za nią Ewa Wesołowska – 13. Agnieszka Wiesner i Bogna Bielecka uzyskały w konkurencji PARA wynik 19. Niestety, trenerzy chyba za rzadko wysyłają nasze panie na treningi w góry i po uwzględnieniu wyników konkurencji narciarskiej ostateczna klasyfikacja nie wygląda już tak dobrze. Najlepsza z Polek, Monika, w zawodach paraski z wynikiem 99 (9+90) wywalczyła piąte miejsce; Irena była ósma (132: 12+120); Ewa – dziewiąta (133: 13+120); Agnieszka dziesiąta (134: 119+115), a Bogna dwunasta (139: 19+120). Trzy pierwsze miejsca zgarnęły mające blisko do Alp Austriaczki, czwarta była Szwajcarka (utytułowana Erica Franz ze spadochronowej rodziny). Startowało po pięć reprezentantek Austrii i Polski, dwie Szwajcarki (Erica Franz i Christiina – też Franz) oraz Amerykanka Nancy Lariviere.
W kategorii Masters (powyżej 50 lat) w konkurencji spadochronowej także zwyciężył zawodnik z Polski – Andrzej Nalepa z wrocławskiego V oddziału ZPS. Jego wynik w skokach to 8, ostatecznie zawody zakończył na 15. miejscu. W Masters startowało 22 zawodników, w kategorii Male – 59. Najlepszy z Polaków był Piotr Dziergas z bielskiego ZPS-u, który z wynikiem 46 (27 PARA i 19 SKI) był 12. Organizator polskiego pucharu paraski osiągnął w Dubaju jeden z najlepszych czasów w konkurencji narciarskiej.

paraski

Rosyjska ruletka
Wobec niepewnej sytuacji polityczno-gospodarczej w skali globalnej prezydent Rosji Putin podejmuje wiele nowych inicjatyw w celu zabezpieczenia swojego państwa. Bogactwa naturalne Rosji są ogromną potencjalną gwarancją dobrobytu, a Rosja chce je zabezpieczyć. Idea obrony państwa, jak zauważa Putin, musi być należycie przekazana nowym pokoleniom.
"Przygotowania do wojny staną się główną metodą, przy pomocy której młodzież nauczy się kochać Ojczyznę!" – twierdzi rosyjski portal Uralinform. Kreml postanowił, że zostanie utworzona organizacja paramilitarna "Rospatriotyzm", której celem będzie kształtowanie nowego pokolenia w duchu patriotycznym poprzez szkolenie wojskowe. Objęte szkoleniem mają być dzieci od najmłodszych lat aż po szkolnictwo wyższe.
"Planujemy wywozić uczniów i studentów na kilkanaście dni do jednostek wojskowych, żeby oni osobiście doświadczali, jak wygląda wojskowe życie. W przyszłym roku stworzymy wojskowo-patriotyczne centra, do których będziemy kierować całe grupy dzieci" – wyjaśnia Łobow.
Tuż po nowym roku powstaną centra "Rospatriotyzmu" w obwodzie kaliningradzkim, Nowosybirsku i Chabarowsku.


Witold Jasek, komendant ZS Strzelec
kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Jest takie powiedzenie, że to, co będziesz robił w pierwszy dzień nowego roku, będziesz robił przez cały rok. Oby się sprawdziło w naszym przypadku. 1 stycznia wybraliśmy się w miłym towarzystwie Edyty i Tomka na narty biegowe, dla nas pierwsze w tym sezonie. Wybór padł na ośrodek w Mansfield, raz z powodu bliskości – po sylwestrowej nocy nie chciało nam się wcześnie wstawać, dwa – nasypało tam wystarczająco dużo śniegu i były przygotowane trasy.


Do Mansfield jedzie się bardzo przyjemnie Airport Rd., nie ma dużego ruchu, szczególnie widowiskowy jest odcinek przechodzący przez Wyniesienie Niagarskie. Wybraliśmy na początek żółty 12-kilometrowy szlak, nie za trudny. Trasa świetnie przygotowana. Jak zwykle mało ludzi – co jest olbrzymią zaletą Mansfield, i cisza aż kłująca w uszy. Prószył śnieg, narty trochę kleiły się do podłoża. Choć był spory mróz, nam było gorąco, a Edycie zimno i w celu rozgrzewki narzuciła z Tomkiem takie tempo, że po połowie trasy zrezygnowaliśmy z ambicji dotrzymania im kroku. Udało nam się za to zobaczyć stado białoogoniastych jeleni. Spotkaliśmy się dopiero w bazie głównej na kawie.


Mansfield Outdoor Centre jest pięknie położony w dolinie wśród wzgórz, obejmuje obszar 300 akrów prywatnego terenu, dawnej farmy, i 2000 akrów dzierżawionych od Dufferin County Forest. Szlaki prowadzą przez bukowe i sosnowe lasy, pola, wzdłuż strumieni i jeziorek, z wielu miejsc widać okoliczne malownicze wzgórza. Jest tam 40 kilometrów tras do nart biegowych, o różnych stopniach trudności, od tras dla początkujących po bardzo trudne, a także 10-kilometrowa pętla do jazdy krokiem łyżwowym.


Baza główna mieści się w dawnym domu właścicieli farmy z początku dwudziestego wieku, w którym zachowała się nawet pierwotna piękna sosnowa podłoga. W sali jadalnej przez cały czas w żeliwnym piecu pali się ogień, można ogrzać się, posiedzieć, podziwiać wzgórza przez okna, zjeść własny prowiant lub skorzystać z domowych posiłków w postaci chili, zupy lub muffinów. Kuchnia na miejscu serwuje także bardzo dobrą kawę, można ją zamówić w prawdziwych kubkach, miła obsługa zapewnia sympatyczną atmosferę. W bazie głównej są również łazienki i prysznice.
W starej stodole urządzono wypożyczalnię sprzętu – jest tu 150 par nart. Ośrodek jest otwarty siedem dni w tygodni od 9 rano do 5 po południu.
Mansfield oferuje także wiele atrakcji na lato, ale o tym może innym razem.


Ceny:


• cały dzień – 18,50 dol., dzieci poniżej 12 lat 9,50 dol.
• w weekendy po godzinie 13.30 –14 dol., dzieci 7,00 dol.
• bilet rodzinny – 55,00 dol.,
• wypożyczenie sprzętu dla całej rodziny – 65,00 dol.


Można też wynająć instruktora do nauki jazdy.
Dojazd z Toronto: od lotniska Pearsona godzina jazdy na północ Airport Rd. Ośrodek Mansfield znajduje się po prawej stronie szosy, naprzeciwko widocznych z drogi tras zjazdowych prywatnego klubu narciarskiego. Wjazd jest wyraźnie oznaczony. Koordynaty do GPS: N44 12.229 W80 02.158.
Na stronie internetowej Gońca www.goniec.net w dziale turystyka znajdą Państwo zdjęcia z zeszłego roku, kiedy udało nam się zastać w Mansfield bajkowy śnieżny krajobraz.


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński
Mississauga

Szczególnej wzmianki wymaga historia jeszcze jednego nowego przyjaciela Tadeusza – Józefa Koelichena z Włochów pod Warszawą. Józio starał się o "urządzenie się" w organizacji "paramilitarnej", ale marudził, w końcu przepuścił jakieś terminy i doczekał się, że go ścigała żandarmeria polowa. Nocował co drugą noc w innym mieszkaniu, nie mając żadnych papierów. Wreszcie żandarmeria złapała go i doprowadziła przed oblicze wojskowego naczelnika. W niewielkim lokalu ścisk, kolejka, rwetes. Straż wpycha Józia przed stół, a sama gubi się w tłumie. Za długim stołem zasiada naczelnik i inni oficerowie, a między nimi podporucznik Władysław Raczkiewicz, który dzięki protekcji wpływowego generała Gawriłowa nie poszedł na front, lecz "urządził się" na posadzie kancelaryjnej w biurze wojskowego naczelnika. W pewnej chwili naczelnik zwraca uwagę na doprowadzonego dezertera:
– A to pan Koelichen! – woła groźnie – zaraz zrobimy z panem porządek.
To mówiąc, bierze do ręki "dossier" dotyczące sprawy "uchylającego się od służby wojskowej Józefa Koelichena". W tej samej jednak chwili podporucznik Raczkiewicz nachyla się do ucha naczelnika i coś mu referuje.
Referat musiał być bardzo ciekawy, bo naczelnik zapomniał o dezerterze Koelichenie i odłożył jego teczkę na stół. Raczkiewicz tylko na to czekał. Ruchem oka i ręki dał znak Józiowi, aby zabrał teczkę ze stołu i ulotnił się. Józio w lot zrozumiał, o co chodzi. I papiery, i dezerter znikli. A wiadomo, że bez papierów nie ma sprawy. Józio papiery zniszczył, a w kilka dni potem dostał upragnioną posadę w jakiejś organizacji pomocniczej.
Godną również uwiecznienia była sprawa Mojsze (Michała) Lewina. Ojciec jego, brakarz leśny z zawodu, mieszkał w rodzinnej wsi Maksymowicze o kilka wiorst na wschód od Baćkowa. W czasie wojny pracował w swym zawodzie w lasach klucza żarnowskiego Magdaleny z Zawiszów, primo voto Krasińskiej, secundo voto Radziwiłłowej. Główną kwaterą pana Lewina-ojca była Hradzianka – stacja kolejowa, do której dojeżdżali Irteńscy w drodze do Baćkowa. Prócz brakarstwa pan Lewin-ojciec trzymał w Hradziance zajazd. Pewnego wieczoru zimą 1915–1916 pan Irteński wstąpił do zajazdu, aby rozgrzać się herbatą i pogawędzić ze starym Lewinem. W pewnej chwili młody Żyd słusznego wzrostu, tęgi, z kędzierzawą blond czupryną wniósł samowar.
– Popatrz pan na mego syna – rzekł stary z dezaprobatą – wyrósł pod niebo, a pociechy z niego nie mam żadnej. Gdyby tak pan mógł znaleźć dla niego jakieś porządne zajęcie.
Pan Irteński, który był członkiem rady miejskiej i honorowym prezesem świeżo zorganizowanej na czas wojny komisji opałowej, spytał:
– A zna się on na lesie?
– I jak jeszcze. Stale pomaga mi w robocie.
– No to niech przyjeżdża do Mińska. Dam mu posadę w komisji opałowej.
Dalsze dzieje młodego Lewina potoczyły się jak w bajce. Już na początku okupacji niemieckiej 1918 roku miał uciułany na interesach leśnych milion marek. W Polsce niepodległej zrobił olbrzymi majątek na białowieskiej aferze leśnej. Później był głównym akcjonariuszem Juraty na Wybrzeżu. Uchodził za najbogatszego człowieka w Polsce. Emigrował do Francji na parę lat przed ostatnią wojną i tam też uchodził za milionera. Wreszcie osiadł w Nowym Jorku, mając milionowe konta w bankach amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich... W tej chwili nie chodzi o te dalsze dzieje pana Michała (Mojsze) Lewina, lecz o groźne lata wojny 1915–1917. Posadka w komisji opałowej nie zwalniała od służby wojskowej. Musiał się stawić na komisję poborową. Był zbudowany jak młody Machabeusz i trudno było dopatrzyć się w nim jakiegokolwiek defektu fizycznego. Ale od czego pieniądze? Jakiś lekarz za 500 rubli nauczył Lewina "sztuczki". Sztuczka polegała na tym, że pan Lewin mógł w każdej chwili i na tak długo, jak sobie tego życzył, stworzyć sobie na prawej łopatce garb. Na podstawie ogólnej kondycji rekruta komisja poborowa domyślała się jakiegoś podstępu. Odsyłano go przez parę miesięcy ze szpitala do szpitala na obserwację. Badali go, macali, prześwietlali najlepsi lekarze. I cóż – garb trwał. Musiano więc w końcu wydać mu "biały bilet", tj. uznać za zupełnie niezdolnego do służby wojskowej. Dodajmy, że pan Lewin mógł w każdej chwili i bez żadnego wysiłku pozbyć się garbu.
W kilkanaście lat później pan Michał Lewin był najbogatszym człowiekiem w Polsce. W mieszkaniu jego na Trębackiej lokaj w czerni anonsował mu tłoczących się w poczekalni posłów i dygnitarzy sanacyjnych. Pan Michał pamiętał jednak, komu zawdzięczał początek swej niezwykłej kariery, i często odwiedzał – pana Irteńskiego w skromnym mieszkaniu na Smolnej. Tadeusz przyjechawszy na kilka dni z Wilna do Warszawy był świadkiem jednej z takich wizyt. Pan Irteński poczęstowawszy gościa i siebie mocną herbatą i koniakiem był w humorze jowialnym i powiedział panu Lewinowi:
– Mojsze, pokażi sztuczku.
(Z panem Lewinem rozmawiało się kolejno po polsku i po rosyjsku). Pan Lewin zerknął na Tadeusza, uśmiechnął się z zażenowaniem i odparł:
– Że też pana prezesa trzymają się jeszcze tego rodzaju żarty.
Pan Irteński nalegał jednak, mówiąc, że Tadeusz nie wierzył, gdy mu mówił o "sztuczce" Lewina i chciał osobiście tę sztuczkę zobaczyć. Po bardzo długich prośbach i perswazjach pan Lewin zgodził się wreszcie. Poszedł za parawan i po paru sekundach wrócił z garbem na plecach. Potem znów skrył się za parawan i pokazał się już bez garbu. Tadeusz więc był naocznym świadkiem lewinowskiej "sztuczki".
Ci, co "sztuczek" nie umieli i "urządzili się" w organizacjach paramilitarnych, nie mogli się skarżyć na nadmiar pracy, ale też dostawali bardzo skromne uposażenie. Ludzie bogaci, jak np. Józef Słotwiński, o uposażenie nie dbali, bo mieli pod dostatkiem własnych dochodów. Uchodźcy natomiast pracujący w takich organizacjach albo klepali biedę, albo też starali się o wyszukanie pobocznych dochodów. W poszukiwaniu tych dochodów niektórzy wykazywali wielką pomysłowość.
Wśród nich najbardziej zasłynęli pan Adam Bohdanowicz, ziemianin z Wileńszczyzny zwany "Adamkiem", i pan Kuncewicz – uchodźca z Kosina. Jak już wspomniałem, w czasie cofania się armii rosyjskiej w końcu lata 1915 roku zarządzono nie tylko ewakuację ludności, ale i dobytku ruchomego. Z zachodu na wschód ruszyły w tumanach kurzu milionowe stada krów. Były tam krowy prywatne oraz stada należące do intendentury, tzw. hurty. Nieszczęśliwe zwierzęta zdychały po drodze z wycieńczenia i braku paszy. Gdy liczba padłych krów osiągnęła niepokojące rozmiary, władze zrozumiały, że popełniły głupstwo, i postanowiły je naprawić. Stworzono specjalną organizację opieki nad hurtami, do której właśnie weszli panowie Adalek Bohdanowicz i Kuncewicz.
Wynaleziono dowcipny sposób ratowania od niechybnej śmierci pogłowia, które zdychało, ale jeszcze nie zdechło. Krowy oddawano za pokwitowaniem chłopom z wiosek leżących przy drodze krowiego exodusu z tym, że w początku następnego lata bydlęta zostaną odebrane przez intendenturę. Chłop miał w tym czysty interes: kosztem skromnej paszy miał przez cały rok mleczną krowę plus nawóz i plus przychówek, jeżeli krowa była cielna. Niektóre krowy były tak wycieńczone, że wkrótce zdechły. Większość jednak wyżyła.
Latem 1916 roku panowie Bohdanowicz i Kuncewicz zaczęli objeżdżać wioski w celu odebrania krów. Jeżeli trafiono na wypadek, że krowa zdechła, spisywano odpowiedni protokół. Chłopi z żalem żegnali się z krowami. Wtedy to genialna myśl olśniła panów Bohdanowicza i Kuncewicza. "Daj nam 100 rubli – mówili chłopu – podpiszemy razem protokół, że krowa zdechła, a ty ją sobie zatrzymasz".
Chłopom transakcja jak najbardziej odpowiadała. Podpisywali lub znaczyli trzema krzyżykami i wręczali "hurtownikom" pieniądze.
Historia milczy, ile panowie ci zarobili na "martwych duszach" krowich. Musiały to jednak być pieniądze niemałe, gdyż ewakuowane krowy liczono na setki tysięcy. Afera z tymi "martwymi duszami" jakoś się dostała do wiadomości publicznej. Śmiano się serdecznie z pomysłowości "hurtowników" i odtąd nazywano ich żartobliwie "chersońskimi pomieszczykami" – na wzór gogolowskiego Nozdriowa, który tak nazywał pana Cziczikowa, skupującego martwe dusze – ludzkie.
Nie tylko Polacy i Żydzi unikali służby frontowej "urządzając się" w tych lub innych organizacjach. Rosjanie nie stanowili wyjątku. Historia literatury rosyjskiej może zanotować, że poeta Aleksander Błok urzędował w mundurze jakiejś drużyny paramilitarnej na Polesiu w majątku Porochońsk ks. Feliksa Druckiego-Lubeckiego.
Wśród wielu setek tysięcy, czy może nawet milionów: "ziem-huzarów" przeróżnego autoramentu zdarzały się wypadki dziwne i tajemnicze. Do takich należał wypadek Eustachego (Taśka) Jelskiego, który przed wojną artystycznie, jak baletmistrz, prowadził mazura i kotyliona na zapadłych w nicość, lecz żywych w pamięci ludzkiej słynnych balach mińskich – Ziemiańskim i Panieńskim. W początku wojny Tasiek służył w oddziale sanitarnym i tam odznaczył się, dostając medal św. Jerzego. Później znikł. Długo nikt nie wiedział, co się z nim dzieje, aż wypłynął w Petersburgu – w cywilu, z rozetką św. Jerzego w butonierce, obładowany artykułami angielskiej garderoby i bielizny, rozmieniający od czasu do czasu suwereny, złote dwudziestofrankówki, rosyjskie imperiały. Okazało się, że w czasie toczącej się wojny odbył kilkakrotne podróże do Szwecji, Anglii i Szwajcarii. Był jak zawsze wesoły, rozmowny, pełen humoru, ale na pytania, czym się właściwie zajmuje, odpowiedzi nie dawał. Często bywał w Mińsku. Razu pewnego, gdy szedł po Zacharzewskiej w towarzystwie Tadeusza, zatrzymał ich patrol żandarmerii i zażądał pokazania dowodów osobistych. Poszli z żandarmami do bramy i tam Tasiek pokazał im jakiś papier. Żandarmi przeczytawszy papier stanęli na baczność i długo ekskuzowali się. Byli tak zafrapowani dokumentem Taśka, że zapomnieli wylegitymować Tadeusza.
Tasiek należał do tzw. złotej młodzieży. To jedno było już wystarczającym powodem, aby ludzie tzw. poważni patrzyli na niego krzywo. Ponieważ ludzie poważni są nadto z natury ciekawi i lubią się grzebać w prywatnym życiu bliźnich, więc nie mogli darować Taśkowi jego tajemniczych źródeł dochodu, których spenetrować nie umieli. Wśród tych ludzi poważnych rej wodziła stryjenka Taśka, matka trzech bardzo zamożnych i bardzo nieładnych córek. Jej głosy krytyczne doszły Taśka. Postanowił się zemścić.
Okazja nadarzyła się wkrótce. Stryjenka zaprosiła "tout Minsk" na imieniny jednej z córeczek. Dowiedziawszy się o tym Tasiek zaprosił na ten sam dzień do Hotelu Garni na popijawę kawalerską całą młodzież mińską płci męskiej należącą do "towarzystwa" zaznaczając, że ilość butelek starki będzie nieograniczona. Ponieważ o trunki było trudno, a imieniny kuzynki Taśka zapowiadały się bezalkoholowe, więc młodzież męska hurmem ruszyła na starkę do Taśka. A na imieninach kuzynki mężczyzn nie było, jeśli nie liczyć kilku starych kawalerów z "wujaszkiem całego Mińska" panem Kazimierzem Wołłowiczem na czele. Zemsta Taśka była więc wyrafinowana. A pijaństwo w Hotelu Garni trwało do późna, obfitowało w dużo zabawnych epizodów i skończyło się na tym, że nikt z zaproszonych nie wrócił do domu o własnych siłach.
Nie trzeba sądzić, że wykręcanie się od służby frontowej zdarzało się tylko w klasie wyzyskiwaczy i feudałów. Przede wszystkim spory procent tych feudałów poległ już w pierwszych miesiącach wojny. Po drugie – sprytniejsi chłopi i robotnicy też umieli się wykręcić od groźnego frontu. Mniej sprytni wypraszali sobie – nieraz przez kobiety – stanowiska dieńszczyków tj. ordynansów. Sprytniejsi "urządzali się" na stanowiskach bardziej zaszczytnych. Tak np. Tadeusz spytał raz młodego kłusownika w powiecie lepelskim, dlaczego nie poszedł do wojska. Okazało się, że miał wadę serca. A bracia? – "Jeden – powiada – "padausia u ospital", a drugi "padausia u sztab". Otrzymanie posady jakiegoś czyściciela w szpitalu wojskowym było rzeczą jasną, ale Tadeusz nie mógł na razie zrozumieć, w jaki sposób chłop niepiśmienny mógł dostać posadę w sztabie? Okazało się, że chodziło nie o "sztab", ale o "sztat" tj. etat.
Szczęśliwiec dostał posadę etatową i nie w wojsku, a na kolei.

piątek, 04 styczeń 2013 21:08

Jasełka 2012

Napisane przez

 

Szkoła Polska im. Świętej Jadwigi Oshawa, Ontario
"Nie było miejsca dla Ciebie"

W sobotę, 16 grudnia 2012 roku, uczniowie Szkoły Polskiej im. Świętej Jadwigi w Oshawie przedstawili jasełka pt. "Nie było miejsca dla Ciebie".
Przedstawienie odbyło się w sali parafialnej kościoła Świętej Jadwigi.
Tytuł wystawionej sztuki był wzięty z pięknej sądeckiej kolędy. Chociaż w tej kolędzie Pan Jezus nie może znaleźć miejsca dla siebie, to w naszej inscenizacji Malutki Jezus urodził się w oshawskim Betlejem.


Uroczystość rozpoczęła się o 13.30 i trwała dwie godziny.
Przedstawienie zostało zrealizowane z wielkim rozmachem i pietyzmem. Aktorzy wykazali się ogromnym talentem. Olbrzymie wrażenie wywarły na mnie dekoracje, stworzone na potrzeby przedstawienia.
Publiczność jak zawsze dopisała. Obecni byli honorowi goście, ksiądz proboszcz Stanisław Rakiej, ksiądz Krzysztof Janicki, przedstawiciele organizacji polonijnych, p. Stanisław Lasek z żoną, kurator Fundacji Reymonta i prezes Stowarzyszenia Sybiraków, p. Elżbieta Plusa z mężem z Credit Union oraz rodzice, uczniowie, absolwenci i sympatycy naszej szkoły.


Na scenę wyszła narratorka (Martynka Janota), która odczytała tekst opisu narodzenia Jezusa z Ewangelii św. Łukasza.
Światła zgasły. Cisza. Z podniesieniem kurtyny nadszedł moment rozpoczęcia długo oczekiwanego przedstawienia. Przenieśliśmy się w przeszłość, do Betlejem, jakie było ponad 2000 lat temu. Na wzgórzach stały białe domy osnute granatową nocą z tysiącami małych gwiazdek, a najjaśniej świeciła gwiazda betlejemska rzucająca światło na scenę. U podnóża miasta miała rozgrywać się akcja misterium bożonarodzeniowego.
Jasełka składały się z trzech scen. Pierwsza scena to Poszukiwanie noclegu przez Maryję (Izabela Sagan kl. 8) i Józefa (Paweł Majewski z kl. 8), którzy po bezowocnych prośbach o schronienie zdecydowali się przenocować w stajni.

W drugiej scenie była wielka polana z pasterzami przy płonącym ognisku i aniołami ogłaszającymi Wielką Nowinę. Ostatnia scena to Uboga Stajenka, w której Święta Rodzina z Jezuskiem w żłóbku, otoczona jest aniołami, pasterzami i krakowiankami, oraz uroczyste składanie darów. Dary i piękne modlitwy składali więc pasterze, krakowianki, dzieci i Trzej Królowie. Od pasterzy Malutkie Dzieciątko dostało koszyk jabłek, pyszną śmietanę w garnuszku i świeżutki chlebek. Dzieci z przedszkola mówiły... my, malutkie dzieci, do Ciebie idziemy, dziecięcą modlitwę w darze Ci niesiemy... i przyniosły modlitwę z prośbą o pokój, szczęście i zgodę na świecie. Przyniosły także swoje serduszka.


Pod koniec przedstawienia wystąpiła dyrektor szkoły, p. Stanisława Michalska. Podziękowała uczniom za wspaniałą grę, honorowym gościom i publiczności za przybycie oraz złożyła serdeczne życzenia świąteczne i noworoczne. Następnie głos zabrał ksiądz proboszcz Stanisław Rakiej, który bardzo wysoko ocenił przedstawienie, a p. Marii Kudybie podziękował za oryginalną dekorację do jasełek.
Po przemówieniach Aniołowie roznieśli opłatki i tak wszyscy zebrani zaczęli dzielić się opłatkami i składać sobie życzenia. Świątecznie udekorowany stół zastawiony był ciastkami tradycyjnie przygotowanymi przez mamy naszych uczniów oraz owocami. Dla dzieci był sok, a dla dorosłych herbata i kawa.


Na sali panował świąteczny nastrój. Tegoroczne jasełka zostały nagrodzone długimi oklaskami.
Program poetycko-muzyczny jasełek opracowała i przygotowała dyrektor szkoły, p. Stanisława Michalska, a dekorację sceny p. Maria Kudyba z gronem nauczycielskim. Atrakcyjność widowiska podniosła bardzo dobrze przygotowana scenografia oraz piękne polskie kolędy wykonane przez uczniów i publiczność.


Przepięknymi momentami w przedstawieniu były śpiewane przez wszystkie dzieci kolędy Maleńka miłość i Do naszych serc oraz kolęda-kołysanka Lulajże Jezuniu, którą zaśpiewała Izabela Sagan, jako Maryja tuląca do snu Jezuska.
Muzyczna oprawa przedstawienia to zasługa chóru (Basia Piasecka, Janina Baranski, Joanna Krynski, Ola Sagan i p. Elżbieta Czuba), jasełkowej kapeli (gitary – Piotr Gardziński i Grzegorz Czuba, skrzypce – Anna Dzięgiel) i dyrygenta, księdza Krzysztofa, który grał na keyboardzie i prowadził po mistrzowsku śpiewanie pięknych polskich kolęd.


Jasełka są specjalnym wydarzeniem w życiu szkoły i cieszą się ogromną popularnością wśród uczniów, a udział w nich jest wyróżnieniem.
W przedstawieniu wzięło udział 60 uczniów, od klas przedszkolnych do klasy ósmej. Dali oni wspaniały popis gry aktorskiej, recytowali poezję bożonarodzeniową i śpiewali kolędy, m.in. Wśród nocnej ciszy, Zaprowadź mnie do Betlejem, Pójdźmy wszyscy do stajenki, Gdy się Chrystus rodzi, Mędrcy Świata i wiele innych.


Słowa uznania należą się pani Stanisławie Michalskiej za przygotowanie uczniów do występu. Pomagały panie Elżbieta Piasecka, Julita Michalska i Anna Skomra. Gra naszych aktorów zasługuje na wyjątkową pochwałę! Dziękujemy rodzicom, a szczególnie Mamom, które ćwiczyły role z dziećmi i przywoziły je na liczne próby.


W czasie jasełek była wystawa kartek bożonarodzeniowych wykonanych przez uczniów na Konkurs Kartka Bożonarodzeniowa 2012. Praca konkursowa składała się z dwóch części: kartki świątecznej z napisem Wesołych Świąt oraz zestawu 4 pytań – Czy znasz wigilijne tradycje. W konkursie wzięło udział 50 uczniów. Po zakończeniu przedstawienia zwycięzcom w konkursie rozdane były Nagroda Publiczności, Nagroda Dyrektora Szkoły i Nagroda Grona Nauczycielskiego. Dodatkowo rozdzielonych zostało 5 nagród dla najlepszych prac. Wszystkim uczniom, którzy wzięli udział w konkursie – gratulujemy!


Wspólne spotkanie jasełkowe przed świętami Bożego Narodzenia, śpiewanie kolęd i składanie sobie życzeń odbywa się tradycyjnie co roku w naszej szkole. Za każdym razem jest nastrój wyjątkowy i niepowtarzalny, który wzrusza wszystkich uczestników, aktorów i publiczność. Trudno sobie wyobrazić, aby takiego spotkania mogło kiedyś zabraknąć.

Za kolędę dziękujemy.
Zdrowia, szczęścia wam życzymy,
Abyście nam długo żyli,
Z Narodzenia Pana się cieszyli,
O naszych jasełkach opowiadali,
Coście tu dziś oglądali.

Do zobaczenia w przyszłym roku na następnych szkolnych jasełkach w Oshawie.
Ewa Najchow

piątek, 04 styczeń 2013 20:54

2013 Mayor's New Year Levee

Napisał

Tradycja levee (z francuskiego lever – wstawać) zapoczątkowana została przez francuskiego monarchę Ludwika XIV, który przyjmował swych męskich podwładnych w sypialni, by byli świadkami jego przebudzenia i zajmowania się sprawami kraju, od pierwszego momentu, kiedy tylko przeciera oczy. Tradycja przywędrowała do Nowej Francji, a następnie przejęta została przez brytyjskich kolonistów.

W Kanadzie levee tradycyjnie kojarzy się z obchodami Nowego Roku. Pierwszy raz zorganizował je 1 stycznia 1646 w Chateau St. Louis gubernator Nowej Francji Charles Huault de Montmagny. Przy te okazji gubernator, prócz składania życzeń poddanym, informował ich o ważnych wydarzeniach, jakie zaszły we Francji.


1 stycznia 2013 levee – może mniej królewskie w charakterze – odbyły się w Toronto, gdzie przyjmował burmistrz Ford, i w Mississaudze, gdzie życzenia złożyła, a następnie przyjmowała je od zebranych prawie 92-letnia burmistrz Hazel McCallion. Towarzyszyli jej radni: Ron Starr, Jim Tovey, Bonnie Crombie i Frank Dale. Przy tej okazji pani burmistrz nie mogła odmówić sobie uszczypliwości, nazywając "wrażą" gazetę "Mississauga News" "opakowaniem na reklamy" i zarzucając redakcji nieprawdziwe informowanie o podwyżkach podatków miejskich (nie 7-8 proc., lecz 2,7 proc.) – Nie wierzcie co piszą w gazetach – uczulała – porównujcie z tym, co widzicie i wiecie z innych źródeł.
Hazel McCallion podkreśliła sukcesy miasta, wskazała, że Mississauga rozwija się niezwykle dynamicznie, przypomniała przebudowę głównego placu Celebration Square, który określiła jako "plac dla ludzi" – każdego dnia odbywają się tam uroczystości i imprezy, zapowiedziała, że idzie zaraz pojeździć tam na łyżwach.


Mówiąc o 2012 roku, przypomniała, że Mississauga to miasto wysoko zaawansowanych technologii; trzeci w kraju ośrodek biotechnologiczny. Mimo że spowolnieniu uległo zabudowywanie wolnych terenów, coraz częściej zdarzają się przypadki ponownej budowy na terenach już zagospodarowanych (redevelopment).


Zdaniem burmistrz, główny sukces rajców mississaudzkiego grodu polega na stworzeniu miasta, w którym dobrze się mieszka – "budowaliśmy miasto z myślą o ludziach" . Dodała, że Mississauga nie jest już "sypialnią" Toronto i każdego ranka przyjeżdża do Mississaugi 40 proc. więcej osób niż wyjeżdża do pracy w innych miejscowościach – głównie Toronto. Liczba mieszkańców w ciągu kilku lat wzrosła do 750 tys. z 270 tys.
– Koncentrujemy się na codziennych usługach, których potrzebują mieszkańcy – mówiła McCallion – budujemy boiska piłkarskie, hale sportowe, domy kultury, place bejsbolowe; 70 tys. akrów zajmują parki miejskie.


Zaspokajamy codzienne potrzeby rodzin; nie potrzeba dodawać, że mamy bardzo dobrą wodę czy służby odśnieżania (w przeciwieństwie do Toronto). Tworzymy silne podstawy gospodarcze do prężnego rynku zatrudnienia; w Mississaudze znajdują pracę mieszkańcy Milton, Brampton czy Georgetown. Chodzi nam też o to, by ci, którzy tu się osiedlają, nie tylko mieszkali w Mississaudze, ale w niej pracowali.
Jako jeden z problemów miasta McCallion wskazała na zagrożenie jesionów przez przywleczonego z Azji robaka. Kilkadziesiąt milionów dolarów pochłonie wycinanie zagrożonych drzew i sadzenie nowych.


Burmistrz mówiła, że inwestowaniem w Mississaudze jest zainteresowanych bardzo wiele zagranicznych firm wysokich technologii, Niemcy, Amerykanie, a ostatnio nawet Chińczycy, chcą otwierać zakłady; budujemy międzynarodową bazę firm.
Mówiąc o postanowieniach noworocznych, burmistrz zaapelowała, byśmy wszyscy wzięli sobie do serca porządek i bezpieczeństwo – by statystyki policyjne nadal wyglądały jak dotychczas – plasując Mississaugę w czołówce pod względem bezpieczeństwa w kraju. Sprawa ta nie należy tylko do policji – podkreślała, chodzi o to, byśmy wszyscy brali w ręce odpowiedzialność za miejsce, gdzie żyjemy. Burmistrz podziękowała obecnym Rycerzom Kolumba za honorową asystę.


Po złożeniu życzeń pani burmistrz i radnym można było otrzymać kupon na kawałek pizzy w ratuszowej kafeterii, z czego obecni skwapliwie korzystali.

(ak)

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.