A+ A A-
piątek, 23 listopad 2018 13:01

Dżender w szkołach nie do ruszenia?

        Podczas niedawnego zjazdu rządzącej ontaryjskiej Partii Postępowo-Konserwatywnej podjęto rezolucję domagającą się wycofania ze szkół w prowincji ideologii dżender. Rezolucja zaproponowana została przez Tanyę Granic Allen, byłą kandydatkę na lidera tej partii, dzięki której poparciu Doug Ford uzyskał stanowisko. 

Opublikowano w Andrzej Kumor

Dr Jan Przybył, doktor teologii, przez 18 lat wykładał historię Kościoła i historię kultury polskiej w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Autor 2 książek o Kamieńcu Podolskim, pilot wycieczek na Kresy. Specjalność: Historia Kościoła (zwłaszcza dzieje duchowości), historia kultury polskiej (zwłaszcza myśl religijna i filozoficzno-społeczna polskiego Romantyzmu i kultura polska na Kresach południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej), myśl teologiczna i filozoficzna Mikołaja Bierdiajewa.

Andrzej Kumor: - Panie Janie, jest mi niezwykle miło przywitać Pana w mieście, w którym trochę życia spędziłem, które świadczy o historii Polski, o tysiącletniej historii Polski i o jej wielkości. Pan się historią Polski zajmuje, jesteśmy w przededniu 100-letniej  rocznicy odzyskania niepodległości, jak by Pan ocenił sytuację narodu polskiego dzisiaj. Co to jest za naród? I czy rzeczywiście jesteśmy dzisiaj niepodlegli w takich kategoriach, ja wtedy w 1918 r., jacy są dziś Polacy? 

        - Przede wszystkim fajnie, że się wreszcie spotykamy „w naturze”, a nie gdzieś tam oglądamy się nawzajem w Internecie. 

        Moje opinia jest oczywiście skrajnie subiektywna. Ogólne wrażenie jest takie, że mamy dzisiaj do czynienia z czymś absolutnie innym niż ten byt, który się narodem nazywało się 100 lat temu. To jest zupełnie coś innego, to jest zupełnie inna jakość.

Opublikowano w Wywiady

W 2010 r. ekolog Rick Smith, szef Environmental Defense Canada ogłosił, że Ontario’s Green Energy and Green Economy Act jest programem wolnym od kosztów, dzięki czemu Ontario może zostac północnoamerykańskim liderem w dziedzinie energii odnawialnej. Twierdził, że ma fakty, studia i liczby. Żadna z tych prognoz nie była realna. 

        Radykalna “zieleń” liberalnego rządu od 2010 r. ponad dwukrotnie zwiększyła cenę energii elektrycznej dla konsumentów. Za wszystkie koszty związane z ekologią, oszacowane w 2015 roku przez audytora generalnego na 170 miliardów dolarów w ciągu 30 lat (do 2014 roku konsumenci energii “zapłacili już łącznie 37 miliardów dolarów, a oczekuje się, że zapłacą kolejne 133 miliardy dolarów w globalnej korekcie opłaty za okres od 2015 do 2032 r.”) żadna z przewidywanych korzyści ekonomicznych i społecznych nie została zrealizowana. 

        Oświadczenia wcześniejszego premiera Daltona McGuinty’ego i późniejszej liderki Kathleen Wynne w 2016 r., że zamknięcie elektrowni węglowych dramatycznie zmniejszyło smog i zaoszczędziło 4,4 miliarda dolarów w opiece zdrowotnej i innych kosztach były po prostu nieprawdziwe. 

        Obietnica setek tysięcy miejsc pracy związanych z energią odnawialną była również fantazją, do dziś nikt nie może powiedzieć, gdzie są miejsca pracy, głównie dlatego, że istnieje niewiele nowych stałych miejsc pracy. 

        Zamiast stymulacji gospodarki Ontario i dodatkowego zadbania o zdrowie obywateli, prowincja stworzyła niespójny przemysł elektroenergetyczny, który zagroził rentowności kluczowych gałęzi przemysłu.

        Stowarzyszenie Profesjonalnych Inżynierów Ontario (OSPE) wydało ponad pół tuzina krytycznych raportów na temat braku rozsądnej polityki Liberałów dotyczącej energii odnawialnych. 

        Zamiast podążać za fachową radą inżynierów i ludzi, którzy rozumieją zawiłości produkcji i dystrybucji energii elektrycznej, rząd zabrał się do wydawania dyrektyw prosto z biura premiera. Według Paula Acchione, byłego szefa OSPE “ponieważ wiedzą, jak włączać i wyłączać żarówkę, będą wydawać oświadczenia polityczne dotyczące najbardziej złożonego systemu inżynieryjnego na świecie.” Powiedział też, że rząd “zatrudnia naukowców politycznych i ekologów, ponieważ uważali, że są ekspertami”. 

        W rezultacie rząd wydał ponad 100 dyrektyw ministerialnych, które zignorowały dramatyczny spadek popytu i realia zarządzania siecią elektryczną. 

        Rząd spowodował ogromną ekspansję energii elektrycznej w Ontario. Jednocześnie spadł popyt na energię elektryczną, ponieważ spowolnił się wzrost gospodarczy, a konsumenci zmniejszyli zapotrzebowanie na energię elektryczną. 

        Rosnąca podaż, spadający popyt i obowiązkowe ceny to recepta na chaos gospodarczy. Konsumenci zaobserwowali, że ich koszty energii elektrycznej podwoiły się do 11 centów za kWh w 2016 r. z 5,5 centów w 2006 r. - plus rosnące koszty transmisji i dystrybucji - z kolejnymi w nadchodzących latach. 

        W 2012 r. Stowarzyszenie Inżynierów Polskich w Kanadzie we współpracy z Instytutem Inżynierów Elektryków i Elektroników IEEE oraz Międzynarodowym Stowarzyszeniem Automatyków ISA, zorganizowało w Toronto cykl interaktywnych minikonferencji na tematy energii i energetyki, zaczynając od pilnej potrzeby powstania nowego paradygmatu energetycznego dla Ontario. W konkluzji podkreślono następujące punkty kluczowe. 

        (a) powstała niespójność i chaos w kwestii wytwarzania i dystrybucji energii, przy milczącym współudziale obu partii opozycyjnych, 

        (b) ogromny przyrost generacji elektryczności podczas spadającego popytu. 

        (c) niekompatybilność energii z wiatraków z produkcją energii nuklearnej; wiatry w Ontario wieją głównie w nocy, gdy nie ma potrzeby korzystania z kontraktowo preferencyjnej energii wiatrowej! 

        Ostatni rząd Liberałów zachowywał swoją obsesyjną agendę ignorując wszelkie kwestionujące głosy inżynierów i innych ekspertów. 

        Nowy rząd Forda „zezłomował” Ustawę o Zielonej Energii i podobno planuje wyeliminowanie lub zmianę tak zwanego Planu Fair Hydro, aby złagodzić przyszłe podwyżki cen. Według badań Fraser Institute opublikowanych 4 października 2018 r., aby obniżyć obecne ceny, rząd musi zmniejszyć dodatkową opłatę za energię elektryczną, tak zwaną “globalną korektę, Global Adjustment (GA)”, która może obniżyć dzisiejsze ceny energii elektrycznej do około 24 procent. 

        Subsydiowane umowy zakupu energii elektrycznej zapewniają długoterminowe gwarancje cenowe wyższych stawek rynkowych dla wytwórców energii odnawialnej (wiatr, energia słoneczna, bioenergia i pewne inne). Aby sfinansować te subsydiowane kontrakty i inne koszty systemu (w tym rozszerzone programy konserwacyjne), Ontario wprowadziło tę globalną korektę (GA), dodatkową opłatę do ceny energii elektrycznej. 

        Ceny energii elektrycznej wzrosły od 2009 r. nie dlatego, że koszty generowania energii elektrycznej są wyższe, ale dlatego, że GA wzrosło dramatycznie; w latach 2008-2017 wskaźnik wzrostu wzrósł z mniej niż 1 cent za kilowatogodzinę (wspólna jednostka rozliczeniowa energii) do około 10 centów. Był to cały wzrost kosztów energii elektrycznej w latach 2008-2017. 

        Największy składnik opłaty GA, prawie 40% funduje dotacje wypłacane na odnawialne źródła energii (wiatr, słońce, itp.) w ramach umów, ale te źródła zapewniają tylko 7% elektryczności w Ontario. GA zapewnia prawie 90% przychodów generowanych przez odnawialne źródła energii, a tylko 10% pochodzi z faktycznej sprzedaży energii. To uzależnienie od rządowych dotacji, a nie od sprzedaży pokazuje, jak zniekształcona stała się struktura cenowa w Ontario. 

        Kolejnym krokiem byłoby wykorzystanie władzy ustawodawczej do anulowania subwencji. Nie można tego zrobić bez uruchomienia procesów sądowych. Jednak profesor prawa w Queen’s University, Bruce Pardy twierdzi, że rząd może użyć ustawodawstwa do zmiany lub anulowania prawnie wiążących porozumień, o ile działa w ramach swojej konstytucyjnej jurysdykcji i posługuje się jednoznacznym językiem ustawowym. 

        Według badań przeprowadzonych przez Instytut Frasera, anulowanie subsydiowanych umów zmniejszyłoby opłatę GA o prawie 40%, zmniejszając tym samym ceny energii elektrycznej mieszkaniowej o około 24%. 

        Ponadto rząd Ontario mógłby zbadać inne elementy opłaty GA, w tym finansowanie niepotrzebnych programów konserwacyjnych. Programy konserwacyjne często kosztują więcej niż wartość zaoszczędzonej energii, więc wykluczenie takich programów pozwoli na dalsze oszczędności. Jeśli chodzi o dodatkowe oszczędności, szczegółowe dane (pokazujące, gdzie trafiają pieniądze z GA) nie są publicznie dostępne, więc chociaż uważamy, że możliwe są większe oszczędności, nie możemy obecnie przedstawić dokładnych szacunków. Jest to obszar, w którym potrzebna jest znacznie większa przejrzystość. 

        Obniżenie opłaty GA poprzez anulowanie subsydiowanych umów i zmniejszenie niepotrzebnych programów konserwacyjnych pomogłoby obniżyć ceny energii elektrycznej i zmniejszyć obciążenie dla mieszkańców Ontario.

Jan Jekielek

Opublikowano w Teksty

ostojanPrzysłowia są mądrością narodu. Jedno z nich mówi, że uciążliwa rodzina jest gorsza od złych sąsiadów, bo tych łatwiej zmienić niż krewniaków. To jednak odnosi się tylko do stosunków w mikroskali, bo niestety, chociaż przysłowia odzwierciedlają mądrość doświadczeń, to jak wiemy, w odniesieniu do całych narodów nie spełniają się. 

        Geografia pozwala czasem sąsiadom na pewne przepychanki tylko „w tę i we w tę”, ale tkwić musimy tam, gdzie Opatrzność wyznaczyła nam nasze miejsce pod słońcem. Nasze własne. 

Opublikowano w Teksty
piątek, 23 listopad 2018 11:53

Chłop. Obrona po Marszu. A to dobre!

farmusZanim przejdę do rzeczy istotniejszych, pozwolę sobie na podzielenie się dobrym dowcipem. Na dodatek zadanym przez autora piszącego do tego samego tygodnika co ja, i którego czytam od lat. Chodzi mi o Ostojana. Otóż, w numerze 46 (15 listopada, 2018) pan Jan Ostoja zdaje się, że się ucieszył z tego że współpracuję z „Gońcem” (z czego ja się cieszę też), ale potem napomknął, że się obnoszę z moim chłopskim pochodzeniem. Zresztą, nie tylko ja, bo i naczelny też. O zgrozo! Więc gwoli wyjaśnienia nie obnoszę się, tylko nie chcę być brana za kogoś kim nie jestem.  A więc, żeby nie było nieporozumień, to od czasu do czasu piszę coś z mojego fascynującego życiorysu, tak jak to robi wielu innych felietonistów, pisarzy, autorów.  A teraz kolej na śmiech. 

        Pan Ostojan pisze ‘Oba, Alicja Farmus, tak jak zresztą redaktor Kumor, ..,.’

        Zastanowiło mnie to ‘oba’. Przeczytałam jeszcze raz. Jakie ‘oba’?  I nagle zaświtało w mojej prostej głowie, że to takie czytanie między wierszami ‘oba’ chłopy, czyli ja i naczelny. Ha, ha, ha!

        Z naczelnym Gońca to mnie dodatkowo łączy to, że studiowaliśmy w Krakowie na jednym wydziale Uniwersytetu Jagiellońskiego, Filozoficzno-Historycznym, z siedzibą Grodzka 52 w Krakowie. Co prawda w innych latach, i inne kierunki, ale alma mater ta sama. Przyszło nam się dopiero spotkać w Toronto. Na to wszystko dostałam małpiego humoru, bo żeby w moim wieku zostać nazwaną ‘chłopem’? No przynajmiej postawiono mnie w dobrym towarzystwie. 

        A tak podprogowo dotykamy sedna wojny polsko-polskiej, bo nikt z tej wiochy nie chce być. Co prawda nie bardzo rozumiem dlaczego? Tę okrutną dla naszego narodu prawdę zrozumiałam po przyjeździe do Kanady, kiedy to uczyłam się angielskiego w nieistniejącym już dziś ośrodku na Dundus & University, Welcome House. Przy stolikowym, polonijnym gettcie językowym wymienialiśmy się skąd jesteśmy. A ten z Wólki Jakiejśtam, a ten z Sieradza, a tamten z Bydgoszczy. Ja z Bytomia. Po dwóch tygodniach, nie było Wólki Jakiejśtam, Sieradza, ani Bydgoszczy. Wszyscy byli z Warszawy. Ja sama ostałam się spoza. Cała reszta wyparła się siebie. Założę się, że to pewnie ci, co szybko zapomnieli polskiego i z pociesznym akcentem mówią po polsku w Polsce. To także pewnie ci, którzy jak stukają w drzwi, to na pytanie ‘kto tam?’, odpowiadają ‘Swój’. Boją się wyjawić kim są z imienia i nazwiska. Boją się tego wyjawić, bo mogą być za to ośmieszeni i pogardzeni. 

        Tamtym w Welcome House wydawało się, że bycie z Warszawy ich nobilituje. Moja koleżanka z akademika po przyjeździe z domu, natychmiast po wyjściu z autobusu czyściła chusteczą do nosa błoto z butów. Żeby nikt nie wiedział. Być z polnych, błotnistych dróg to był obciach. 

        Jest oczywiście inny aspekt ukrywania - żeby przetrwać. No i mieliśmy czasy PRL-u, kiedy to za niewłaściwe pochodzenie szło się do więzienia, nie wolno było podjąć studiów, zamieszkać w Warszawie, czy dostać jakąkolwiek pracę. Już w Toronto rozmawiałam kiedyś z działaczami polonijnymi mojej generacji. Jak zwykle zaczęło się od tego co kto robił i gdzie. Dowiedziałam się, że oni byli działaczami studenckimi, ale szczebla narodowego. Czyli, że nie z jakiegoś tam Krakowa, albo prowincji -  tylko z Warszawy szczebla narodowego. Wow! Skręciło mnie ze śmiechu.

        Więcej o nich i o ich dalszej historii w Kanadzie  pisać mi się nie chce, bo szkoda atramentu. Myślę więc, że w moim wieku, zostać ‘chłopem’ to jest po prostu zabawne. Tak długo jak nie jestem baba-chłop. Nie każdy musi mnie, ani lubić, ani lubić tego co piszę. Ale nie będę się stroić w cudze piórka, tylko dlatego, żeby zatuszować to kim jestem i się przypodobać. A tak w ogóle, to nic złego ze mną nie ma. Kropka. I koniec w tym temacie.

        Przechodzimy do rzeczy mniej śmiesznych

        Ćwierć miliona osób maszerujących wspólnie, spokojnie i bezpiecznie w Warszawie dla uczczenia stulecia odzyskania niepodległości stało się dla liberalnych elit, a także niektórych mediów w Polsce,  największym zlotem ‘faszystów’ w Europie.

        I co?  Wydawałoby się, że ktoś z wysokiego pułapy powinien stanąć w naszej obronie, bo te łgarstwa dotyczą nie tylko Polaków, ale wybranego demokratycznie prezydenta i członków rządu. 

        Oczekiwałam, że minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz wystosuje jakąś notę, upoważniającą sobie podległy korpus dyplomatyczny do reakcji i żądania sprostowań. Ale się niczego takiego nie dopatrzyłam. Nie dopatrzyłam się także na Marszu Niepodległości ‘Wszystko dla Niepodległej’ samego ministra Czaputowicza. Więc teraz nie musi nic prostować, bo to nie on maszerował. 

        Przykładem efektywności, o którą mi chodzi jest Chorwacja, której główna stacja telewizyjna przeprosiła za nieodpowiednie określenia Marszu Niepodległości po interwencji ambasadora RP w Chorwacji. Dobrze, że mamy jeszcze dyplomatów dbających o nasze dobre imię. Ciekawe jak długo? 

Alicja Farmus

Opublikowano w Teksty

WJesman        Przedstawiamy poniżej wypowiedź Wojciecha Jeśmana z USA na konferencji Polonia a Państwo Polskie przeprowadzonej 12 listopada 2018 roku. Wojciech Jeśman był organizatorem walki przeciw ustawie S 447 w USA.

        Pytanie dziennikarza: Jaka jest relacja Polonii z krajem? Czy są równi i równiejsi?

Wojciech Jeśman: Jest taka grupa koncesjonowana, która dostaje koncesje bez względu na to kto w Warszawie rządzi. Jest to taka dożywotnia koncesja dla ludzi, co bardziej POPiSowo działają. Są też takie osoby, które nie załapywały się na żadne wsparcie ani wcześniej, ani teraz...  

        Nie mam kuli kryształowej, nie wiem jak będzie w przyszłości.

        Ja nie byłem mile widziany z moimi projektami za PO, jak i teraz.

        Konferencja której patronował wice-marszałek z Sejmu pan Tyszka, zaplanowana w Sejmie, na dwa dni przed dostaję informację, że sala sejmowa nie będzie przyznana mimo, że sprawy były konkretnie dograne.

        Podobną sytuację miałem miesiąc temu, kiedy mnie po prostu wyproszono z Kongresu Polonii Świata, dwa tygodnie wcześniej dostałem list bym się nie wybierał i są skłonni refundować bilet… na tym oficjalnym liście było logo sekretariatu marszałka Karczewskiego, było logo Wspólnoty Polskiej i było logo Rady Polonii Świata… Oni stworzyli wspólny formularz na potrzeby tego zjazdu. V Kongres zrobiono na bogato, bo to miało pokryć braki merytoryczne skąd nie wyszła żadna strategia. Nie było żadnych dokumentów końcowych, które by Polonię motywowały do czegoś i obligowały. To jest przewaga formy nad treścią.

        Prezes Frank Spula robi wszystko by Kongres Polonii Amerykańskiej był słaby. Brak jest jakiejkolwiek wizji… Jest zagrożenie, że będzie tym ostatnim od gaszenia światła!! Organizacja abdykuje z obrony Polonii i Polski, i nie chce zajmować się sprawami politycznymi… To jest straszne… Wg spisu z 10 milionów tylko 680 tysięcy mówi po polsku. Kongres unikał krytykowania polskich władz...


***

        Zacznę może od nietypowej strony, mianowicie, ustaliło się takie powiedzenie, że Kongres amerykański uchwalił coś. Prawda o tej ustawie jest zgoła inna, mianowicie prawda jest taka, że normalnie ustawy tego typu proceduje się, za zgodą i wiedzą Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. Komisja otrzymała tutaj to zadanie 27 lutego 2017 r. i komisja nie zaopiniowała tej ustawy. Tę ustawę odebrano im w kwietniu 2018 r. z naruszeniem wszystkich reguł demokracji amerykańskiej, tak jak je tutaj znamy. Jest to dosyć istotne, dlatego że normalnie myślimy, iż Stany Zjednoczone są jakby wzorem demokracji, czymś, do czego powinniśmy aspirować. Prawda o tej ustawie jest zupełnie inna. Zrobiono to w Senacie na zasadzie aklamacji, to znaczy ta ustawa została przyjęta bez żadnego normalnego głosowania. Aklamacja to znaczy, że nikt nie liczył liczby osób na sali i nikt nie rejestrował głosów, tak jak one były tam składane. 

        To samo się stało w Izbie Reprezentantów, stało się to na zasadzie procedury, która się nazywa Suspension of the rules, to znaczy, że zastosowano tzw. voice vote, to znaczy, że tak jak przy aklamacji, nikt nie liczył kto jest na sali i nie było żadnej informacji kto, jak głosował. 

        Normalna procedura wymagałaby tzw. roll call,  czyli sprawdzenia listy obecności. Zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów normalnej procedury nie stosowano, a tym samym, można powiedzieć, że naruszono wszelkie zasady demokracji i przepchnięto tę ustawę na bardzo dziwacznych zasadach. 

        W pierwszym i w drugim wypadku nie ma żadnej informacji ile osób było obecnych na sali, czyli równie dobrze możemy przypuszczać, że nie było tam kworum. Kworum znaczyłoby, że musiałoby być 218 osób w przypadku Izby Reprezentantów. Myślę, że to jakby ilustruje tutaj z jednej strony siłę lobby, które przepychało tę ustawę, ale z drugiej strony świadczy również o słabości tego lobby, ponieważ musiało się one uciec do procedury, która w pewnym sensie była bezprawna z punktu widzenia procedowania tego typu ustaw, gdyż decyzję tę przedstawiano nam jako decyzję całego Kongresu. Można więc tutaj negować tę decyzję, w ten sposób że musiałby powstać ruch, którego celem byłoby odwołanie tych ustaw i zmuszenie Kongresu do spojrzenia na te kwestie od nowa. 

        Jest to o tyle ważne dlatego, że to nie jest koniec naszych problemów z tą ustawą. Ta ustawa to nie jest kwestia tylko tych 300 mld dol. Wyegzekwowanie tej kwoty mogłoby być trudne, jeżeli te miliardy byłyby “doczepione” do, powiedzmy, polskich nieruchomości, natomiast nie jest to trudne, jeżeli “doczepimy” te roszczenia do właśnie alternatywnych roszczeń związanych, powiedzmy, z zasobami naturalnymi. 

        Muszę przyznać, że lobby, które tutaj w dużej mierze kontroluje te procesy w Kongresie ma strategię, która od lat jest konsekwentnie realizowana, więc nie można tutaj naiwnie oczekiwać, że te kwestie jakoś się cudownie zakończą, bo tak po prostu nie będzie. 

        Następną kwestią jest to, co nas czeka w najbliższym czasie dlatego, że jasne jest, iż zgodnie z ustawą S447, która tymczasem stała się prawem w Stanach Zjednoczonych (To prawo ma numer 115; 171), ta ustawa wróci do nas w formie eskalacji roszczeń, dlatego że w ciągu najbliższych 18 miesięcy od podpisania tej ustawy Departament Stanu będzie zobowiązany wystawić raport na temat naszego wypełniania wszystkich rzeczy wpisanych w Deklarację Terezińską. Ta deklaracja zasadniczo mówi, że wszystkie kraje, które partycypowały w tej konferencji muszą być ocenione przez Departament Stanu. Można oczekiwać, że te oceny będą, szczególnie w przypadku Polski, negatywne. Jeżeli te oceny będą negatywne, to znaczy, że następnym krokiem będzie próba stworzenia rozmaitego typu sankcji. 

        Nikt poważny nie oczekuje, że kwestie związane z tą ustawą będą rozgrywane na płaszczyźnie prawnej. Tutaj, w Polsce, pojawiły się takie teorie, że ta ustawa nie ma żadnego przełożenia na polskie prawodawstwo. Prawda jest taka, że nikt nie będzie próbował rozgrywać tego na płaszczyźnie litygacji sądowej; będzie to rozgrywane na płaszczyźnie politycznego dyktatu. I to jest z pewnością zadanie dla Senatu i Izby Reprezentantów, które do tej pory, nie miały specjalnego udziału i dosyć niechętnie uczestniczyły w tym procesie. Chciałbym Państwu jeszcze tylko uzmysłowić, że zaczęło się zasadniczo nie od ustawy 447, tylko od ustawy HR 1226, która to ustawa była minimalnie inna niż ostateczna wersja. HR 1226 to była wersja zaprezentowana w Izbie Reprezentantów i różnica między tymi dwiema propozycjami była taka, że w Izbie Wyższej, w Senacie mówiło się o “rekompensacie”, a w izbie niższej mówiło się o “restytucji”. Różnica jest zasadnicza, ponieważ restytucja zakłada oddawanie w naturze. Chciałbym żebyśmy tutaj zachowali dużą dozę realizmu, dlatego że jasne jest, iż to jest dopiero początek naszych problemów z tą ustawą, dlatego że oczywiście ten raport to jest coś, co jest wpisane w tekst samej ustawy i ten raport musi powstać. Od tego nie ma ucieczki. A jeżeli ten raport powstanie, to cała masa rozmaitych rzeczy się uruchomi. 

        Powstaje pytanie co naprawdę ta druga strona może nam zrobić, jasne jest, że może dużo i to jest cała masa rozmaitych wątków, od sankcji gospodarczych, powiedzmy, zawieszenia kontraktów zbrojeniowych, po kwestie groźne dla naszej gospodarki, jak wprowadzenie sankcji w sensie użytkowania systemu Swift -  to jest systemu rozliczeń międzynarodowych. To nie są puste groźby, dlatego że Stany Zjednoczone raz po raz stosują sankcje. Ostatnio mówi się, właśnie o systemie swift w odniesieniu do Iranu. Polska może tutaj bardzo szybko awansować do tej samej kategorii. Powiem Państwu taką śmieszną anegdotę. Po tej akcji dostałem list z ambasady Pakistanu. Ambasada Pakistanu dziękowała mi w imieniu Islamskiej Republiki Iranu za moją akcję, mimo że ja nigdy nie miałem żadnego kontaktu z jakimikolwiek przedstawicielstwami czy to Iranu czy Pakistanu. Natomiast oni mi dziękowali za to że dowiedzieli się o tym. To świadczy o tym, że łatwo jest naprawdę te kwestie przeinaczyć w taki sposób, że można z tego ulepić praktycznie wszystko. Sprawni ludzie z drugiej strony od PR z pewnością nad tego typu taktykami myślą. 

        A jak doszło do tego, że pojawiłem się tutaj w tym projekcie? Do tego momentu, zasadniczo nie byłem jakoś bardzo tutaj aktywny, owszem pełniłem funkcję prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej w południowej Kalifornii, ale przyznam się, że to dosyć przypadkowo na mnie spadło. A spadło dlatego, że pewnego dnia odwiedziłem stronę Kongresu i zapisałem się na ich e-maile, które miały mnie informować o nowych czynnościach związanych z ustawami. Dziwnym trafem 12 grudnia otrzymałem e-mail, który mnie poinformował, że Senat zatwierdził ustawę S447 i okazało się, że byłem chyba jedyną osobą na świecie - co wydawałoby się zupełnie absurdalne - która się zapisała na tego typu e-maile. Więc mając tę informację natychmiast rozesłałem ją do mojej bazy danych, a jedną z osób na tej liście był pan Stanisław Michalkiewicz. Ta lista liczy 1800 osób. I jedyną reakcję, jaką otrzymałem, to była właśnie reakcja pana Michalkiewicza. Pan Michalkiewicz był jedyną osobą, która zrozumiała naprawdę zagrożenie, i zareagowała na nie. 

        No, jakie mamy z tego tutaj wnioski? Wniosek jest taki, że w Kongresie Stanów Zjednoczonych nie mamy za dużo przyjaciół. I to jest jasne, że jest to kwestia wieloletnich zaniedbań, jeśli chodzi o naszą politykę historyczną. Oni po prostu tych rzeczy nie rozumieją. Łatwo jest naszymi kongresmenami manipulować i druga strona robi to na wiele różnych sposobów. Oczywiście, kwestie finansowe są tutaj również istotnym elementem, nie jesteśmy w żadnym stopniu tego kontrolować, z tej drugiej strony wydaje się na to miliardy. Jeżeli chodzi o polski lobbing to praktycznie rzecz biorąc, on nie istnieje. Podobnie nakazywałbym dużą dozą realizmu, jeżeli chodzi o postawę Białego Domu. To nie jest tak, że Donald Trump tę ustawę zawetował, tylko on ją podpisał, co znaczy, że zasadniczo nie był w stanie przeciwstawić się interesom lobby. Istotne jest również to, że ta ustawa w pewnym sensie była kupiona przez to lobby, dlatego że pan Sheldon Adelson mniej więcej tydzień po uchwaleniu tej ustawy przyniósł czek na 30 mln dol., który wręczył spikerowi Paulowi Ryanowi. Oczywiście, nie było na nim napisane, że to jest płatność za te ustawy, ale korelacja czasowa jest zdumiewająca. Jeżeli chodzi o zalecenia na przyszłość, to możemy naprawdę dużo zrobić, to jest tak, że z jednej strony - jak widać - istnieją kanały, które nie są całkiem transparentne, ale z drugiej strony, naszym zadaniem byłoby “podniesienie poprzeczki”; to znaczy nie jesteśmy w stanie odrobić kilkudziesięciu lat zaniedbań, jeżeli chodzi o politykę historyczną, natomiast jesteśmy w stanie skoncentrować się na 435 kongresmenach w Izbie Reprezentantów i 100 senatorach. I to nie jest coś, co jest niemożliwe do osiągnięcia; to jest dosyć proste zadanie, o ile jest wola, i o ile jesteśmy w stanie stworzyć grupy, które by w stały sposób naciskały na Kongres - ta poprzeczkę w naturalny sposób, by się wtedy podniosła i procedowanie pewnych rzeczy byłyby znacznie bardziej trudne. 

        W wypadku tych ustaw niewiele potrzebowaliśmy, żeby je zastopować, wystarczyła reakcja jednego kongresmena, który by zażądał tzw. roll call czyli sprawdzania listy obecności. Jeżeli coś takiego by się stało, wtedy musieliby wrócić do normalnego sposobu procedowania. A ponieważ to się nie stało, możliwe było robienie tego właśnie za pomocą procedury która się nazywa suspension of rules, która daje możliwość Izbie Reprezentantów przegłosowania czegoś nawet, jeżeli są tylko trzy osoby na sali. To znaczy, jeżeli są w stanie pokazać, że jest większość 2/3 głosów, to wtedy nie konieczne jest liczenie ile osób jest na sali. 

        Tak prosty manewr proceduralny byłby w stanie zatrzymać tę ustawę i zmusić drugą stronę do procedowania jej w sposób otwarty. To, że tak się nie stało nie jest  wyłącznie winą kongresmenów, dlatego że duża ich część po prostu nie była świadoma manipulacji, które tam nastąpiły, na przykład takich, że głosowanie rzekomo odbyło się też dwie godziny przed zaplanowanym terminem. 

        Czyli jasne jest, że musimy zwiększyć podaż informacji; jasne jest, że musimy bywać w Kongresie. Optymalnie powinniśmy mieć jedną akcję w miesiącu, tak żeby mieć tam stałą obecność. 

        Nasza akcja, to nie jest moja zasługa,  to jest kwestia udziału dużej grupy osób; w samym Waszyngtonie było ze mną ponad 30 osób, ale mieliśmy znacznie więcej osób, które partycypowały w tym projekcie i bez których ten projekt po prostu nie byłby w stanie zaistnieć. Jedną z tych osób jest pan Darek Błażejak, bez którego ta akcja nie byłaby w stanie funkcjonować. Ja chciałem Państwu podziękować za wsparcie część z Państwa popierała ten projekt również finansowo, jasne jest, że następnym naszym krokiem powinno być zorganizowanie dużej konferencji naukowo historycznej w Waszyngtonie na Capitol Hill i ta konferencja powinna być jak gdyby takim pierwszym krokiem jeżeli chodzi o próbę opanowania tych niekorzystnych dla nas sposobów procedowania. Bez tej obecności nie jesteśmy w stanie wywierać wielkiego wpływu na to co tam się dzieje. Więc chciałabym Państwa zachęcić do włączenia się w ten projekt. Polegałby on na tym, że musimy znaleźć powiedzmy 15 osób, które zajmują się tematyką prawną i historyczną, w jakiś sposób skorelowaną z tymi sprawami. To muszą być osoby anglojęzyczne i to się wiąże z pewnymi kosztami. 

        Jasne jest, że dobrze byłoby powołać zespół ludzi, którzy by tę sprawę  popychali i nie jest to zdecydowanie projekt dla jednej osoby; bez partycypacji większej grupy ludzi jest raczej trudno takie projekty zrobić, ale jest to tylko jeden z projektów, a tych projektów musi być cała masa. 

        Jasne jest, że powinniśmy stworzyć publikację książkową, która zawierałaby różne referaty z tej konferencji. Z tymi książkami można by przez najbliższe 10 - 20 lat edukować kongresmenów. 

        Ja nie mówię, że jesteśmy w stanie obecnie nadrobić wszystkie te lata zaniedbań, jeśli chodzi o politykę historyczną, bo to jest tak naprawdę zadanie dla całego pokolenia i dla całego państwa polskiego, więc naszym zadaniem jest stymulowanie do różnych rzeczy, natomiast jest to ogromny projekt. Ale ten projekt musi się gdzieś zacząć i taka konferencja byłaby takim istotnym zaczynem. 

        Jeżeli chodzi o Polskę, to w Polsce też jasne jest, że może Marsz Niepodległości nie jest jedynym marszem, który powinien się zdarzyć; może powinniśmy stworzyć marsz w obronie zasobów naturalnych, bo to jest coś, co jest absolutnie kluczowe dla dalszego istnienia nas, jako narodu i naszej państwowości. 

        Myślę, że nie trzeba czekać z tym marszem do następnego listopada być może ten marsz powinien się zdarzyć znacznie wcześniej.

        To są takie moje uwagi odnośnie tych konkretnych kwestii natomiast podsumowując całą konferencję pozwolę sobie powiedzieć, że warto byłoby pewne rzeczy sformalizować w sensie naszych kontaktów. Zdecydowanie istnieje potrzeba pracy czy to w jakichś komisjach, które zajmowałyby się konkretnymi sprawami, czy też nawet próby stworzenia ruchu politycznego sensu stricte, w sensie powołania nowej partii politycznej w Polsce czy też o rozwinięcia któregoś z istniejących projektów. To są myśli, które są naturalną konsekwencją tego, co tutaj się zdarzyło. Nie wystarczy przyjść i pogadać sobie, tylko trzeba zrobić następny krok i zacząć myśleć w sensie jakiejś projekcji pozytywnych działań które mogą tę sytuację stymulować. Realizm jest tutaj głównym, kluczowym słowem. 

        Nikt nie oczekuje, że jesteśmy w stanie zmienić ten kraj, nasz kraj, w ciągu roku czy dwóch czy może nawet pięciu lat, ale jasne jest, że potrzebny jest zaczyn, nowy zaczyn, który stymulował będzie ludzi do działania. Bez tego, inne scenariusze są dosyć ponure. Jeżeli coś takiego nie powstanie tutaj, nie sądzę że z istniejących  struktur  istnieje naprawdę możliwość powstania zaczynu, który zmieniłby sytuację na lepszą. Dziękuję bardzo. 

(spisane z taśmy YouTube wRealu24)

Opublikowano w Teksty
piątek, 16 listopad 2018 09:03

Kto z nami, a kto przeciw

Szanowni Państwo, na początku DZIĘKUJĘ - dziękuję za wszystkie ofiary, które otrzymujemy, zwłaszcza panu Andrzejowi który wypisał nam czek na 1000 dolarów, a nie chciał żeby publikować jego nazwisko, dziękujemy też za drobne datki od wszystkich ludzi dobrej woli, którzy wspierają naszą inicjatywę i prosimy o kolejne, dlatego że w obecnej sytuacji przy zwiększonym nakładzie nie mamy wystarczającej liczby reklam, aby móc spać spokojnie. 

        Jednocześnie nigdy do tej pory „Goniec” nie rozchodził się tak szeroko i nie trafiał do tak różnych środowisk, jak dzisiaj. Dlatego prosimy Państwa, naszych Czytelników, ludzi, którzy myślą podobnie, o poparcie, by nadal większość naszych treści mogła być udostępniana za darmo tak wydaniu papierowym, jak i w Internecie. 

        Namawiamy też właścicieli przedsiębiorstw do ogłaszania się w naszym tygodniku ponieważ reklamy takie z jednej strony dają nam konieczne wsparcie, a z drugiej pozwalają na odpis podatkowy.

 

Prosimy o wsparcie

 

        Żyjemy w czasach wojny, która nie jest jasno zadeklarowana, wojny prowadzonej bardzo często skrycie. Jej obiektem ataku jest rodzina, są tradycyjne struktury społeczne i narodowe, jej celem jest globalizacja świata w imię idei które można nazwać kulturowym marksizmem. Liberalna lewica przeobraziła się w globalistów marzących  światowym rządzie i Nowym Porządku Wieków. Zresztą, to ona wypisywała dawniej na sztandarach internacjonalistyczne hasło „proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, dzisiaj , jak wtedy, łączą się nie „proletariusze”, lecz elity tworząc ponadnarodowy konglomerat i demonizując elity narodowe. 

        Widzimy to doskonale w Polsce na przykładzie jazgotu, jaki wzbudził w znanych ośrodkach propagitki  kolejny Marsz Niepodległości; propagandy, w której nie liczy się prawda, nie liczą się fakty, liczy się jedynie wzbudzanie emocji tak, jakby była ona kierowana do ludzi niespełna rozumu. Co ciekawe, wielu z nich jest zupełnie wykształconych a mimo to głupich. 

        A propos Marszu Niepodległości przypomniał mi się też stary dowcip, jak to mrówka idzie koło słonia i mówi do niego „popatrz, ale tupiemy”. Tak właśnie zachowywała się rządowa propaganda pokazując, jaki to liczny był tegoroczny marsz „biało-czerwony” Tymczasem ten biało czerwone szedł sobie z przodu oddzielony, a za nim przelewały się wielkie tłumy Polaków; Polaków zjednoczonych myślą o Polsce, troską o Polskę, Polaków złączonych chęcią silnego polskiego państwa. To prawda, że bardzo wielu z nich nie miało nic wspólnego z tak zwanymi narodowcami, którzy przecież pierwsi zorganizowali ten marsz. To ukłon w stronę kolegi Przemysława Holochera, dzisiaj z Magna Polonia, bo zdaje się, że to był jego pomysł. Środowiskom narodowym nie udało się zdyskontować politycznie marszu i dużo by mówić dlaczego tak się stało, ale projekt zaczął żyć własnym życiem i dzisiaj nawet okrzyki kibiców rodzinom z dziećmi nie wadzą. Pod biało-czerwoną flagą rzeczywiście idzie cały patriotyczny „zwierzyniec”, wszystkich nas ludzi zjednoczonych chęcią posiadania silnej Polski, której nikt nie będzie w kaszę dmuchał, i której politycy nie będą musieli biegać truchtem, by pod dyktando obcego państwa zmieniać ustawy. Polski silnej militarnie i gospodarczo, a nie wiszącej u klamki najpotężniejszych i najmożniejszych dworów. Na razie taka Polska jest tylko w naszych sercach. Może nie będzie jej dane zaistnieć za naszego życia, ale ważne jest, żeby myśl o niej i marzenie o niej pozostało i przeniosło się na kolejne pokolenia. Takiej Ojczyzny nikt nam nie przyniesie na tacy, ale jeśli będziemy zbiorowo mądrzy i nie damy sobie grać na emocjach i nie będziemy tolerować zdrady, to może w końcu nauczymy się budować silne państwo. 

        Nie jest też wykluczone że taki czas przyjdzie  niedługo. 

        I nie chodzi tu o Polskę szowinistyczną lecz o państwo polskie które będzie asymilowało do naszych polskich wartości; o państwo które będzie silnym partnerem europejskiej i światowej polityki, a nie popychadłem, któremu mówią gdzie stanąć. 

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 16 listopad 2018 08:59

Inne spojrzenie na sprawy narodowe w Polsce

        Niedawno prezydent Duda pośmiertnie odznaczył Orderami Orła Białego 25. wybitnych Polaków z okresu międzywojennego. Profesor Robert Nowak zauważył, że powinno ich być co najmniej dwa razy tyle a część dekorowanych osób raczej nie powinna znajdować się na tej liście, a wśród brakujących są na przykład Maria Dąbrowska i kilkunastu wielkich Polaków żydowskiego pochodzenia.

        Dlaczego prezydent Duda nadaje najwyższy Polski order kilku Polakom pochodzenia żydowskiego, o których niewiele wiadomo, a profesor Nowak wskazuje na szereg znanych i cenionych ikon, takich jak Brzechwa, Hemar, Lechoń, czy Słonimski, i kilku czołowych polskich naukowców i artystów? 

        Kiedy Polska po ponad 100 latach została wskrzeszona w 1918 r., by istnieć niezależnie przez kolejne 20 lat okresu międzywojennego, połączyła w jednym kraju trzech zupełnie różnych Polaków: Polaków rosyjskich, niemieckich i austriackich. Niektórzy z nich mogli już przestać być Polakami, byli polskimi Rosjanami i polskimi Niemcami, zarówno z Niemiec jak i tymi z Austrii, uważanymi często w Niemczech za „mniejszych” Niemców pomimo tego, że w ostatniej wojnie światowej (WWII) reprezentowali procentowo dwukrotnie wyższy udział niż rodowici Niemcy w SS i Gestapo.

        Podczas “pogromów” w PRL z 1968 r. (czyli degradacji lub utraty pracy) członków Partii pochodzenia żydowskiego, niektórzy z moich znajomych i przyjaciół dowiedziało się po raz pierwszy w swoim życiu, że są “Żydami”. Odpowiedź na ich protesty, np. kiedy im powiedziano, że nie matka tylko ojciec był pochodzenia żydowskiego, była naogól “nie jest Żydem ten, co jest Żydem, tylko ten, którego Partia wskaże”.

        Jak wspomnimy tutaj nieustanną debatę o „zdrajcach narodu”, to warto zastanowić się, czy nie potrzeba może spróbować innego spojrzenia na sprawy narodowe w Polsce. Może nie było „zdrajców” Targowicy z ówczesnym królem na czele czy też nie ma pewnych obecnych polityków i innych Rosyjsko-skłonnych, lecz byli to i są patriotyczni polscy Rosjanie działający na rzecz swojej ojczyzny. Może nie było też „zdrajców” folksdojczów czy też nie ma pewnych obecnych polityków i innych Niemiecko-skłonnych, lecz byli to i są patriotyczni polscy Niemcy działający dla swojej ojczyzny. 

        Pamiętajmy o beznarodowych tzw. „Nazistach”, określenie wprowadzone po WWII przez Adenauera w celu usuwania „Niemieckości” od początku drogi do pełnego oczyszczenia Niemców z ich wojennych i okupacyjnych zbrodni. Wydaje się, że może temu towarzyszyć  przerzucanie winy na Polaków, którzy powoli mogą wyłaniać się jako morderczy Naziści, przed którymi żołnierze niemieccy próbowali ochraniać Żydów. W międzyczasie Polaków żydowskiego pochodzenia i polskich Żydów też jakoś po cichu „wynarodowiono”, zaczęto ich po prostu nazywać beznarodowymi „Żydami”. 

        Polska mogłaby wziąć przykład z Ameryki, która wymaga od ludzi służących zagranicznym interesom zarejestrowania się jako „Zagraniczny Agent”. Niestety w Polsce to może zbyt łatwo nie przejść, bo kto wie, być może, podobnie jak było przy lustracjach, niektórzy zagraniczni agenci mogliby się zajmować zagranicznymi agentami rozsianymi być może szeroko i we władzach i w społeczeństwie.

        Powyższe „nowe spojrzenie” pozwoliło by na uzyskanie „jedności narodu”. Wyjaśniło by też od razu szereg niejasnych zjawisk np. porównując sprawy polskie z węgierskimi. W obecnych Węgrzech, w przeciwieństwie do Polski, „zagraniczni agenci” są w beznadziejnej mniejszości, więc jednolicie patriotyczne Węgry mogły nie podpisać, podpisanej przez Polskę, „tajnej” deklaracji ONZ/EU w Marakeszu  o przyjmowaniu imigrantów (finał odbędzie się w Marakeszu w grudniu). 

Jan Jekielek

Opublikowano w Teksty

Andrzej Kumor:  Panie Stanisławie spotykamy się rokrocznie przy okazji Święta Niepodległości. Chciałem w związku z tym zapytać o kondycję narodu polskiego. Pan często powtarza, że jesteśmy narodem, który zamieszkuje teren Polski wraz ze wspólnotą rozbójniczą jak to pan określa, wspólnotą, która chyba jednak jest od tego narodu o wiele silniejsza; ma dostęp do środków przekazu, ma pieniądze. Czy pan uważa że jesteśmy świadkami schyłku narodu polskiego, tego narodu który wyrasta z literatury, z historii?

Stanisław Michalkiewicz: Ja go nazywam historycznym narodem polskim. On w tej chwili przechodzi pewien kryzys, ale ja bym tego nie nazwał schyłkiem, bo bywały w historii Polski momenty, nie tylko Polski, w których narody podupadały, ale potem się podnosiły i nawet dochodziły do świetności. 

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia


        Siła tej polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej nie wypływa z niej samej, tylko wypływała i wypływa z poparcia państw ościennych, którym ona się cieszy. Tak, jak w latach czterdziestych i pięćdziesiątych i aż do zakończenia PRL-u polskojęzyczną wspólnotę rozbójniczą wspierał Związek Sowiecki, no to teraz wspierają ją nasi sojusznicy, przede wszystkim Niemcy, które mają wobec Polski i wobec narodu polskiego swoje plany, nie zawsze zgodne z naszymi intencjami, ambicjami i celami narodowymi, tego historycznego narodu polskiego. 

Opublikowano w Wywiady
piątek, 16 listopad 2018 07:59

Dym z wróża Macieja

ligezaDostatecznie źle jest, gdy o tak zwanym przychylaniu nieba rządzonym, tak zwany polityk mówi w taki sposób, że otumanieni ludzie zaraz pragną osadzić go na tym czy na innym stolcu, a to w roli funkcjonariusza władzy publicznej. 

        Ale to jeszcze nic. Prawdziwy dramat zaczyna się w miejscu, w którym taki właśnie jeden z drugim ambicjoner – zostawszy wybranym i na stolcu osadzonym – przestaje wyłącznie paszczęką kłapać, a zaczyna dwoić się i troić (ponoć niektórzy potrafią się przy tej okazji nawet spięciokrotnić), by istotnie wspólnocie nieba przychylać. Jakby to rzec: natenczas albowiem zdarzyć się może absolutnie wszystko, a zapanować nad chaosem nie będzie komu. 

        To Antoni Słonimski zauważył, czy raczej ów ktoś, kto zaczytywał się Słonimskim do zachłyśnięcia, czy tam do zaśnięcia, że onegdaj, gdy za oknami naszych jaskiń pasły się jeszcze dinozaury, było tak: im coraz dalej od Warszawy, a coraz bliżej blichtru nowoczesnego i postępowego świata, tym coraz częściej natrafić się dawało na afery w coraz większym stylu. Stąd tęsknota wyrażona anegdotą: 

        – Marne miasto ta Warszawa, u nas nie ma afer w wielkim stylu – mówiono – weźmy choćby taki Kanał Panamski. 

        – Ludzie by się znaleźli – odpowiadano – ale Kanału Panamskiego nie mamy. 

        I co? I proszę bardzo, mówita i mata: prezydent Hanna zbudowała parę kanałów atrakcyjniejszych od byle Panamskiego, czy tam od Sueskiego, a głębokich, że żadna komisja śledcza dna nie sięgnie, zaś przy okazji minionych wyborów dzielni warszawiacy sprawili, że prezydent Rafał lada dzień pogłębiać zacznie, co tam będzie trzeba. Czy tam gdzie który kanał pogłębiać mu wskażą. Czy tam nakażą. Pogłębi do samego dna, a i spod samego dna muł wydobędzie, jeśli będzie trzeba. O to akurat nie warto się zakładać. 

        Natomiast co do Marszu Niepodległości w stulecie odzyskania niepodległości, jednakowoż warto zauważyć: otóż nie było lepszej okazji, by pokazać to, co zamierzyło się pokazać. Pokazać Europie, tu ze szczególnym uwzględnieniem pana Timmermansa, pokazać Komisji Europejskiej, tu znowu ze szczególnym uwzględnieniem pana Junckera, czy tam innego Verhofstadta, w ogóle pokazać światu całemu, jak cały świat długi, szeroki i postrzępiony od nowoczesności, czy tam od postępu, czy tam od jednego i drugiego, wreszcie pokazać Polkom i Polakom. Więc? 

        Więc pociotki Gramsciego, czy tam inne upiory skupione wokół ober-upiora Spinellego, pokazały, co chciały, a odpowiednie interpretacje właśnie powstają – zwłaszcza przy współudziale “obiektywnych” tytułów prasowych oraz agencji o zasięgu ogólnoświatowym. Choć nie tylko. Dla przykładu: “dziennikarka GW” robiła co mogła, usiłując narazić zdrowie, a może, ho-ho, kto wie, może i życie, prowokując “zamaskowanego mężczyznę wykrzykującego wulgarne hasła”. Udało się jej o tyle, że ów faszysta (nacjonalista? Ksenofob? Antysemita? Któż inny by się ośmielił?) za którymś razem nie wytrzymał prób wpychania mu mikrofonu w usta przez natrętną babę, więc pięścią zaatakował kamerę “dziennikarki”. Rzecz jasna: pięść była zaciśnięta. Rzecz jasna: nienawistnie. 

        Poza tym było jak zawsze. BBC: “Prezydent Polski przemawiał na skrajnie prawicowym Marszu Niepodległości”. The Guardian: “Nacjonaliści palący race i niosący faszystowskie flagi maszerowali w tym samym czasie co politycy”. I tak dalej, i tak dalej. Reuters napisał wprost, że PiS wspierał obecność “skrajnie prawicowych grup i neofaszystowskich działaczy z Włoch”, a w efekcie Polska “staje się coraz bardziej odizolowana w Europie, w obliczu oskarżeń o autorytarne rządy”. Niemiecka telewizja państwowa ZDF również intencji nie owinęła w bawełnę, część manifestantów postępujących za pochodem oficjeli nazywając “nacjonalistami ultra-prawicowymi”. Z kolei The Wall Street Journal najpierw zaznaczył, że w manifestacji uczestniczyli reprezentanci grup nacjonalistycznych z Wielkiej Brytanii, Holandii i Węgier oraz przedstawiciele włoskiego ruchu Forza Nuova (Nowa Siła), a zaraz potem skompromitował się uwagą o “świętowaniu setnej rocznicy niepodległości Polski”. Zaiste, byle baran z dostępem do mikrofonu byłby wiarygodniejszy. 

        Najcelniejszy opis sytuacji przed, w czasie oraz po marszu, jaki znalazłem, przedstawił Michał Szułdrzyński na łamach dziennika Rzeczpospolita: “Bilans warszawskich obchodów święta niepodległości jest bardzo niejednoznaczny. Obchody można bowiem oceniać na kilku poziomach i w zależności od tego, gdzie popatrzymy, zupełnie inaczej będzie wyglądała ocena”. 

        A poza tym w naszej nadwiślańskiej piaskownicy jeno zaklęcia, postawy zasadnicze przed rozmaitymi sierżantami (niekiedy można już odnieść wrażenie, że cała Warszawa składa się z Żydów plus sierżanta Danielsa, i że ci Żydzi to nie są bynajmniej chasydzi pod wodzą Isroela Hopsztajna z Białegostoku. Czy tam z Opatowa) oraz zatroskany ton wróża Macieja, któremu w telewizorze podobno aż dymi się z uszu. Czy tam z nosa. Nie wiem, nie pamiętam, zarobiony jestem, mam bardzo ważny międzynarodowy telefon, piwo warzę, skarpetki piorę – ale to właśnie stąd wziął się dzisiejszy tytuł. 

Krzysztof Ligęza 

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

goniec.net
Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.