A+ A A-
piątek, 07 wrzesień 2018 08:54

Jesienne analogie

michalkiewiczObecny wrzesień jest bardzo podobny do tego w 1939 roku, zwłaszcza pod względem pogody. Jest słonecznie i ciepło, podobnie jak wtedy, ale wojna nie wykracza poza ramy polityczne i prawdę mówiąc, letnia pogoda sprawia, że wakacyjna pieriedyszka trochę się przedłuża. Pozwala to rządowi kontynuować nieprzerwane pasmo sukcesów, o czym entuzjastycznie informuje każdego wieczoru rządowa telewizja. Jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, bo Nasz Najważniejszy Sojusznik właśnie ogłosił, że deportuje do Polski Dariusza Przywieczerskiego, uchodzącego za „mózg” afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Przypomnijmy, że polegała ona na tym, iż państwo na potrzeby nielegalnej operacji wykupienia polskiego długu na międzynarodowym rynku finansowym, wyasygnowało 1700 mln dolarów. Długi wykupiono, ale tylko za 60 mln dolarów, zaś reszta gdzieś się rozpłynęła. Powiadają, że pan Przywieczerski wziął sobie z tego półtora miliona dolarów – ale chyba tylko na papierosy – bo w proporcji do zagarniętej sumy, jest to bardzo niewiele. Podważa to nieco wizerunek pana Przywieczerskiego jako „mózgu” tej afery, wzbudzając podejrzenia, że „mózg” zlokalizowany jest nie tylko całkiem gdzie indziej, a w dodatku – poza wszelkim podejrzeniem.

Oczywiście co jeden człowiek chce zakryć, to drugi odkryje i jeśli potwierdzą się fałszywe pogłoski, jakoby Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zgodził się na objęcie prezesury Najwyższej Izby Kontroli przez złowrogiego Antoniego Macierewicza, to niejedna pieczęć tajemnicy może zostać dokładnie powyskrobywana („Każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje” – pisał Konstanty Ildefons Gałczyński o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim), a wtedy niejeden autorytet moralny dostanie hercklekotów, chociaż skazani w procesie FOZZ Grzegorz Żemek i Janina Chim nie puścili farby, mimo że odsiedzieli swoje od dzwonka do dzwonka. Kto wie, czy z tego właśnie powodu nie zainteresował się nimi seryjny samobójca, co to – jak powiadają – odwiedził był pana generała Sławomira Petelickiego, który wstąpił do SB, żeby spełniać dobre uczynki? Dopóki tedy trwa pieriedyszka i nie padła salwa, humory jeszcze wszystkim dopisują, pasmo sukcesów rozwija się nieprzerwanie, ale na horyzoncie już gromadzą się również ciemniejsze chmury.

Oto „służby mundurowe”, to znaczy, przede wszystkim policja, zapowiedziały strajk jeszcze we wrześniu. Pretekstem są oczywiście zarobki, ale nietrudno się domyślić, że taki strajk może być elementem eskalacji politycznej wojny, przetaczającej się przez nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo tornada. Inna sprawa, że pretekst płacowy staje się wiarygodny, bo – jak zauważyli ekonomiści – koszty utrzymania wyraźnie wzrosły. Obecnie statystyczne gospodarstwo domowe musi uregulować zobowiązania sięgające prawie 1600 złotych, podczas gdy jeszcze trzy lata temu było to niecałe 1000 złotych. Jest to bardzo podobne do słynnych „trudności wzrostu” z czasów Edwarda Gierka, które ówczesna rządowa telewizja też przedstawiała jako sukces, do czasu aż się wszystko skawaliło. Cóż; programy rozdawnicze, podobnie jak wielkie budowle socjalizmu, muszą kosztować. Za Gierka partia ogłosiła akcję poszukiwania 20 miliardów, ale – jak w „Towarzyszu Szmaciaku” zauważył Janusz Szpotański – „niestety nic my nie znaleźli. Przecież to Pcim, nie wyspa skarbów!”. Weźmy taki Centralny Port Komunikacyjny w Baranowie. Mają tam być wybudowane cztery pasy startowe długości 4 kilometrów – akurat tyle, by móc przyjmować największe amerykańskie samoloty transportowe Lockhed C-5 Galaxy, który potrzebuje pasa startowego długości ponad 2,5 kilometra. Rząd oczywiście ten aspekt sukcesu skromnie pomija, eksponując nadzieję osiągnięcia przy Polskę gigantycznych zysków, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj będzie nadal rosnąć w siłę, a ludzie żyli... – no, esperons, że jakoś i to przeżyją.

Otuchy dodał nam niedawno pan George Friedman, który od dawna głosi, że Polska już niedługo zostanie mocarstwem, a ostatnio uchylił rąbka tajemnicy, dlaczego tak się musi stać. Oto dlatego, że Stany Zjednoczone będą się przyjaźniły tylko z Polską i Rumunią, bo tylko te kraje mogą powstrzymywać Rosję. W przełożeniu na język ludzki, ten komplement pana Friedmana można rozumieć również i tak, że w strategii globalnej rozgrywki amerykańskiej z Moskalikami, naszemu nieszczęśliwemu krajowi została wyznaczona rola „mięsa armatniego”, co oznacza, że USA będą walczyły z Moskalikami do ostatniego Polaka i Rumuna. Nie ma w tym nic nowego; tak było również w 1939 roku, z tą wszelako różnicą, że wtedy nikt nie domagał się od Polski tego, by za ten radosny przywilej musiała ona zapłacić Żydom ponad 300 miliardów dolarów. Trzeba powiedzieć, że na tle rozmachu żydowskich roszczeń, przypadek pana Dariusza Przywieczerskiego prezentuje się nade skromnie i powściągliwie, ale jestem pewien, że rządowa telewizja właśnie na nim skupi wszystkie swoje reflektory, podczas gdy roszczenia żydowskie pozostaną dzięki temu okryte nieprzeniknionym mrokiem.

Tymczasem pani Żorżeta Mosbacher, która w Ameryce zrobiła majątek na rozwodach, a obecnie została ambasadorem USA w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju, właśnie poinformowała pana prezydenta Dudę, że prezydent Donald Trump wprost nie może się już doczekać jego przyjazdu do Białego Domu i nawet „chce”, by ta wizyta obfitowała w „poważne konsekwencje”. Co do tych konsekwencji to sprawa pewna, bo czyż przekazanie Żydom przez Polskę majątku o wartości ponad 300 miliardów dolarów nie jest konsekwencją poważną? Jasne, że poważną, więc nie jest wykluczone, że z tego powodu wizyta pana prezydenta Dudy w Waszyngtonie zyska szczególnie uroczystą oprawę, być może również w postaci rozesłania mu pod stopy czerwonego dywanu – podobnego do tego, jaki Anglicy w 1939 roku rozesłali pod stopami ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, który nie tylko poczuł się z tego powodu szczególnie udelektowany, ale nawet dopuścił sobie do głowy, że Polska rzeczywiście została potraktowana z szacunkiem należnym mocarstwu.

Ciekawe, że niektórzy współpracownicy pana prezydenta jakby pragnęli uniknąć tych zaszczytów, bo na przykład dotychczasowy rzecznik, pan Łapiński, właśnie zrezygnował ze swojej zaszczytnej funkcji z zamiarem przejścia do sektora prywatnego. Z tego powodu rozmaici złośliwcy rozpuszczają fałszywe pogłoski, jakoby ekipa prezydenta Dudy zaczyna się „sypać”. Oczywiście nie ma w nich ani słowa prawdy, bo jakże tu mówić o jakimści „sypaniu”, kiedy Polska stoi w obliczu apogeum pasma swoich sukcesów – zupełnie jak pod koniec sierpnia 1939 roku?

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 31 sierpień 2018 10:24

Z perspektywy wspólnoty

ligezaSpokojne sumienie i dobra pamięć nigdy ze sobą nie zatańczą. Tak sądzę, bośmy ludzie grzeszni i nie ma wśród nas takiego, który w uszach nie nosiłby mniej czy więcej kurzu. Czy tam za uszami. 

        W takim razie czym jest sprawiedliwość? Z perspektywy wartości konstytuujących wspólnotę, sprawiedliwość to czynienie tego, co konieczne, w celu ochrony wartości uznanych przez wspólnotę za ważne. Dlatego człowieka przyzwoitego nie może boleć, gdy Rozenek Andrzej, to jest niegdysiejszy misio-pysio Urbana Jerzego, pajacuje na sejmowej mównicy, z poważną twarzą wnosząc o „minutę ciszy za ofiary ustawy dezubekizacyjnej”. Przeciwnie, takie rzeczy Polaka cieszą, i to bardzo. 

        Mnie cieszą nawet w sześcianie, można powiedzieć. Dowodzą albowiem, owe zawodzenia postkomuszo-lewackie, że postkomusza lewica nie tyle, że chwyta się brzytwy, co brzytwy chwyta się już ustami. Aż chce się przyklasnąć: chwytajta, panie i panowie lewico postkomusza, chwytajta mocno. Wy chwytacie, my ciągniemy, forsując wam uśmiech od ucha do ucha. Ostatecznie, sprawiedliwość to z perspektywy wspólnoty czynienie tego, co konieczne. No tak czy nie tak? 

        Oczywiście w opisie powyższym występuje sporo „niestetów”. Weźmy pierwsze niestety z brzegu: w przyzwoitym świecie, czy inaczej, między ludźmi troszczącymi się o przyzwoitość, powodzenie person lewicowo-postkomuszych wspomnianego rodzaju może trwać długo, ale w końcu ludzie pukają się w czoła i decydują, by po takich pozamiatać – ale w świecie zdeprawowanym, czy inaczej: wśród ludzi popsutych, a następnie zredukowanych do poziomu intelektualnego szympansów po tresurze, czy też takich, którzy porzucili rozum, lecz gadane im zostało – to samo nie jest już takie proste. 

        Swoją drogą, ktoś zastanawia się, dlaczego Urbana „Ohydę” Jerzego diabli zabierają do piekła po cichu? Trzeciego sierpnia skończyło toto 85 lat, a mimo to każdego dnia gloryfikuje urbanią podłość, chwacko zdążając ku otchłani. Chociaż powiedzieć trzeba, że pląs zadem wychodzi mu coraz karkołomniej (mówię przez to, że środkowe miano pana Urbana („Ohyda”) to nie nazwisko, lecz opis). Więc czemu Urbana „Ohydę” Jerzego diabli zabierają do piekła po cichu? Już wyjaśniam: żeby narodowi radości nie sprawiać. 

        Rzecz jasna to wtręt na marginesie, kontynuując zaś temat brzytwy w ustach lewicy: czy tak zwaną dezubekizację, a w tym zakresie degradację, można nazywać zemstą, odwetem czy represjami? Dajcie spokój, naprawdę. Przypominałem już te oczywistości. Zemsta, odwet i represje to byłyby: aresztowania, zrywanie paznokci, łamanie kości, strzały w potylice, ciśnięcie zwłok do dołu z wapnem, przekopanie i rozjechanie terenu spychaczem – to w wersji hard. Ewentualnie w wersji łagodniejszej: pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Czy tam coś tam zbliżonego. Natomiast obcięcie kilku czy kilkunastu (okazało się, że w porywach do siedemnastu) tysięcy złotych emerytury, czy też zerwanie gwiazdek z pagonów wraz z pagonami, nazwać można co najwyżej zaskakującą łaskawością i de facto rezygnacją z odwetu. Czyli miłosierdziem. Chrześcijaństwo zobowiązuje, można powiedzieć, co tacy niepiękni chrześcijanie-katolicy jak ja, okraszają natychmiast dopowiedzeniem „zobowiązuje niestety”. Tak, że ten, tego... 

        I tu kolejna dygresja: realizacja zobowiązania, o którym wspomniałem wyżej, w praktyce wyciągnęła nam z portfeli, licząc od „odzyskania niepodległości” w 1989 roku, grubo ponad siedem miliardów złotych. Ho-ho, tak-tak. Słownie: siedem miliardów złotych. Ponieważ takie liczby to z perspektywy poznawczej abstrakcja, wyłożę rzecz jaśniej: siedem miliardów złotych to kwota wystarczająca do wybudowania – od podstaw, to jest w szczerym polu, wraz z infrastrukturą techniczną w postaci sieci wodno-kanalizacyjnych, elektroenergetycznych i dostępem do szerokopasmowego Internetu – siedem miliardów, powtórzę, to kwota wystarczająca do wybudowania trzystu pięćdziesięciu supernowoczesnych, energooszczędnych i w pełni klimatyzowanych szkół, każda z salami dla czterech „zerówek”, świetlicą i placem zabaw dla najmłodszych, z trzema dziesiątkami pracowni do nauki techniki, przyrody, matematyki, języka polskiego i historii, plastyki i muzyki, języków obcych, a także z salami gimnastycznymi (każdą o powierzchni ponad dwustu metrów kwadratowych) oraz dwoma boiskami, o nawierzchni sztucznej i trawiastej. 

        350 szkół, powtórzę. W każdym polskim powiecie jedna. I co? I pstro, i nic z tego. Przefrymarczyliśmy trzy dekady. Chrześcijaństwo zobowiązuje i takie tam inne, z prawdą o chrześcijaństwie niemające wiele wspólnego. Więc misio-pysio Urbana, czy też ludzie rozenkopodobni, choć z brzytwami w ustach, to przecież mogą kpić z nas w żywe oczy, i kpią bezkarnie (weźmy to zdanie: „Ludzie, którzy wiernie służyli Polsce, zostali potraktowani jak oprawcy”) – a na dodatek wielu z nich za to płacimy. Przepraszam, „Dobra zmiano”, że tak buńczucznie o to zapytam, ale zapytam bez pardonu: jak długo jeszcze? Jak długo jeszcze pozwalać będziesz, by ludzie uwikłani w komunę i postkomunizm brali udział w kształtowaniu przestrzeni publicznej podobno niepodległej wspólnoty? 

Krzysztof Ligęza 

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 31 sierpień 2018 10:20

Do Wilna (35/2018)

pruszynskiDo Wilna

Ponieważ sytuacja na Białorusi staje się zaogniona, wybrałem się do stolicy Litwy, by prosić o pomoc u Jej patrona św. Kazimierza i Matki Boskiej Ostrobramskiej. Pytanie istotne, czy chcą mi pomóc wskoczyć na siodło po Cygańskim Baronie.

        Podróż tylko trzy godziny nowym czeskim pociągiem i moc młodych, którzy tanimi liniami chcą lecieć z Wilna dalej.

        W Wilnie ciepło i słonecznie oraz masa turystów, głównie z Polski, którzy przyjeżdżają tu autobusami okrężną drogą, omijając z głupoty szefów od turystyki Grodno.

        Po pokłonieniu się św. Kazimierzowi w katedrze pocwałowałem ulicą Szeroką do Ostrej Bramy, a powinienem był zrobić odwrotnie, bo łatwiej iść z góry do dołu.

        Moc sklepów dla turystów i głównie wyroby z bursztynu, a prócz tego z drewna i tkanin. Na placu przed ratuszem sklepy z lokalną odzieżą lnianą, ale jak wszystkie sklepy z towarami luksusowymi, puste. Więcej ludzi w restauracjach, które pootwierały „ogródki”.

        Wracając podobnym pociągiem, miałem towarzysza podróży architekta. Wracał z Hiszpanii, gdzie trzy tygodnie biwakował u przyjaciela, który sprzedał, co miał, w Mińsku, tam osiadł i chwalił swą decyzję.

        Architekt opowiadał o swych znajomych, którzy zaczęli się dorabiać, a tu ludzie Aleksandra Mniejszego zaczęli przychodzić po „dolę”, a jak nie dał, to zawędrował za kratki i dostał pięć lat. To się tu stale powtarza i pytanie tylko, kiedy ten wrzód pęknie.

 

        Polacy górą

        Okazuje się, że przodujemy w Europie w chodzeniu do kościoła w niedziele. Chodzi tam 54 proc. naszych katolików, a np. w katolickiej Portugalii tylko 38 proc. Na Litwie chodzi coś 20 proc., ale ilu w tym Polaków katolików, statystyki nie podają.

 

        Na Jasnej Górze

        Wybrałem się tam 26  z Warszawy na święto Matki Boskiej. Są ze stolicy dwa ranne pociągi, jeden o 6:30, drugi dwie godziny potem, i też można zdążyć na główną mszę o 11.

        Pogoda była kiepska, Matka Boska nie dopilnowała jej, a najgorsze, że przyjechało stosunkowo mało ludzi. Nieporównywalnie mniej niż na Pielgrzymce Radia Maryja, co zapewne wielu przeciwnikom Ojca Dyrektora nie było w smak.

        Arcybiskup Polak był  nader  miłościwy i wygłosił tylko 17-minutowe kazanie, w którym przypominał, byśmy się nie dzielili i łącznie czcili 100. rocznicę

 niepodległości.


        Co dobrego

        Zastanawiałem się, że piszę głównie o złych rzeczach na Białorusi, a co jest dobrego?

        No, mamy moc zdobyczy techniki, prawie każdy ma telefon komórkowy, a w Mińsku pełno zdobyczy kulinarnych świata, jak McDonaldy, KFC czy Burger Kingi. Na rynku Komarowka mogę kupić świeże od krowy czy od kozy mleko, od gospodarzy kury, króliki i mięso.


        Grecja

        Kilka dni temu, przez około 12 godzin uchodźcy blokowali starą drogę krajową łączącą Teby z Atenami. Domagali się, aby przyznano im mieszkania zamiast domów, a najlepiej – w stołecznych Atenach. 

        Kompleks 65 domów ma tymczasem wiele udogodnień, w tym szkołę, plac zabaw, klinikę dla kobiet, a także bezpłatne Wi-Fi. Domy są klimatyzowane i wyposażone we wszystkie nowoczesne udogodnienia.

        Pomimo narzekań, a wręcz wściekłości kierowców, zmuszanych do objazdu, policja nie interweniowała aż do zakończenia protestu.

 

        Murzynki

        Na chama chcą wybielić skórę. Moc firm sprzedaje w Afryce na to środki, ale rezultaty dobre tylko dla firm, a fatalne dla lokalnych piękności.

 

        Elektroniczne spotkanie

        Pan Witold Bodrowicz przeprowadził ze mną 42-minutową rozmowę zatytułowaną „Ile Żydzi Polakom zawdzięczają”. Jest ona w Internecie pod takim tytułem. Kto chce, może ją obejrzeć.

 

        Luter o Żydach

        Najpierw Luter nie wypowiadał się negatywnie o Żydach, wierząc, że przyjmą oni protestantyzm. Kiedy to nie nastąpiło, zaczął pisać przeciwko nim traktaty. Pierwsze takie pismo nosiło tytuł „Pismo przeciwko Sabatyjczykom” i powstało w 1538 r. Inne nazywało się „O Żydach i ich kłamstwach”, opublikowane w 1543 r. 

        Luter określał Żydów w swoich dziełach m.in. jako leniwych złodziei, którzy przez lichwę czynią z chrześcijan niewolników. 

        W pracy „O Żydach” sformułował program postępowania z Żydami:

        1. „Podpalać ich synagogi i szkoły, a co nie da się spalić, na to narzucić ziemi i przysypać, żeby żaden człowiek nie oglądał po wieki ani kamienia, ani szlaki”.

        2. „Niszczyć też i burzyć ich domy”.

        3. „Zabierać im wszystkie ich modlitewniki i Talmudy”.

        4. „Na przyszłość ich rabinom pod karą śmierci zabronić nauczania”.

        5. „Całkowicie odebrać Żydom prawo do glejtów ochronnych”.

        6. „Zakazać im lichwy […] oraz skonfiskować wszelką gotówkę, klejnoty, złoto i srebro”.

        7. „Zmusić do zarabiania na chleb w pocie czoła”.

        Co by było, gdyby jakiś ksiądz z ambony to powiedział???

 

        Podobnie

        Często w prasie polskiej ukazują się wypowiedzi zwolenników pana Romana Dmowskiego, które mają za cel wysławianie tego w końcu wybitnego człowieka, a pomniejszanie zasług Marszałka Piłsudskiego.

        Zwolennicy tego pierwszego nie mogą przeżyć, że Marszałek ma więcej zwolenników, a pieśń „Pierwsza Brygada” jest popularnie śpiewana na różnych imprezach. Marszałek w 1914 r. przewidział to, czego nie przewidział pan Roman, nie tylko konflikt zbrojny między zaborcami, ale jeszcze powiedział publicznie w Paryżu, że najpierw Niemcy pokonają Rosję, a potem Francuzi, Anglicy i Amerykanie pokonają Niemców.

        Przypomina mi to bardzo to, co się dzieje teraz w USA, gdy po blisko dwóch latach lewicowi demokraci nie mogą zapomnieć o swej klęsce i rzucają kłoda po kłodzie pod nogi Trumpa.

 

        Senator John McCain

        Zmarł spory konserwatysta i dwukrotny kandydat na prezydenta USA. Interesował się sprawami Białorusi i przyjmował naszych opozycjonistów, ale nie pofatygował się odpowiedzieć na ani jeden z mych listów.

        Chciałem zamówić mszę za Jego duszę w Mińsku i zaprosić na nią, kogo się da, ale zrezygnowałem. Zamówię ją tylko w swej parafii w Rohoźnicy.

        Niech spoczywa w pokoju.

Aleksander Pruszyński

Opublikowano w Teksty
piątek, 24 sierpień 2018 10:16

Definicje, definicje

ligezaSprawdza się: niektórzy rzeczywiście wyglądają na oświeconych tylko dlatego, że światło jest szybsze od dźwięku. Dopóki tacy nie odezwą się, można wytrzymać. Wszelako, gdy otworzą usta, ręce odpadają na bruk. Czy gdzieś tam. 

        Oto pani Magdalena K., którą niniejszym weźmy dla przykładu. Powiedzmy: za ręce ją weźmy. Za ręce, podkreślam, nie na ręce. I raczej nie dosłownie ją bierzmy. Więc. 

        Więc pani Magdalena, ostatnio w roli jazgotliwie roztrajkotanej działaczki „Komitetu Obrony Dukaczewskopodobnych”. Mamy ją? Dobrze. Aparycja szczotki do muszli, nieprawdaż? I nie koncertowej. A maniery? Maniery pisuaru zalanego uryną, nie inaczej. Kompetencje? Owszem, dałoby się rzec: profesorskie. W obszarach bezczelności, chamstwa i arogancji. Na koniec procesy myślowe – na poziomie procesów myślowych zielonego groszku. Czy tam rzodkiewki. Czy może nawet rozgotowanego makaronu (brukselki?), boć cokolwiek ponad rozgotowany makaron (brukselkę?) rzadko kiedy wystaje z łepetyn tego rodzaju. Wyjąwszy słomę. I tak dalej, i tak dalej. 

        Innymi słowami: pani nowoczesność, w ornat przystrojona, na mszę dzwoni rudym ogonem. Przyszedł rozkaz, wystąpił ogonem ruch postępowy. Normalna rzecz u należycie wytresowanych ludzi aktywnych, zatroskanych o stan praworządności nad Wisłą. Czy tam o co tam akurat partia rozkaże. 

        Ale dajmy już spokój pani Magdalenie. Czy tam pani z warszawskiego ratusza rodem, Ewie „Nie wstydzę się swojej pracy w MSW” Gawor, milicyjnej specjalistce od kontekstów. Tej drugiej matrony nie tkniemy nawet, tykając dla odmiany ministra Czaputowicza. Więcej niż tkniemy, bo Czaputowicza wręcz potrącimy. Czy tam dotkniemy i potrącimy. Zasłużył, zatem mamy prawo. 

        Otóż szef polskiego MSZ poinformował, zaś Polska Agencja Prasowa przekazała światu, że w czasie spotkania ze swoim niemieckim odpowiednikiem, Czaputowicz poprosił o przedstawienie informacji na temat spotkania kanclerz Merkel z prezydentem Putinem, po czym uzyskał odpowiedź, że: „dotyczyło ono całego szeregu problemów międzynarodowych”. Jak potknięcie Czaputowicza podsumował internetowy anonim: „Zapewne chodziło o problem międzynarodowy, znajdujący się dokładnie pomiędzy narodem niemieckim i rosyjskim”. 

        Opierając wiedzę dotyczącą świata i ludzi na powyższych przywołaniach, zauważmy, że to od definicji, użytych w celu jego wyjaśniania, zależy nasze rozumienie świata. I znowu przykład ilustrujący tę, jakże ważną, obserwację. Prosto z Twittera. 

        Krzysztof Bosak: „Myśl narodowa to w dużej mierze aplikacja zasad katolickiej nauki społecznej do wspólnoty narodowej”. 

        Stanisław Żerko (profesor nauk humanistycznych, historyk): „Nie ma czegoś takiego, jak wspólnota narodowa”. 

        Bosak: „Jeśli neguje Pan rzeczywistość, to dalsza dyskusja jest niemożliwa. Polska historia bardziej niż jakiegokolwiek innego narodu dowiodła że polska wspólnota narodowa istnieje”. 

        Żerko: „Nie wiem, co to jest dla Was polska wspólnota narodowa. Brzmi ponuro”. 

        Bosak: „Inaczej naród. Wspólnota Polaków. Sugerując, że posługuję się inną definicją niż powszechnie uznana, próbuje mnie Pan wtłoczyć w schemat myślenia ideologicznego, a ja jestem przeciwnikiem ideologii. Ideologie to oświeceniowa gangrena”. 

        Żerko: „Istnieje wspólnota obywateli Republiki. Rzeczypospolitej”. 

        Bosak: „Owszem. Nazywamy ją społeczeństwem. Społeczeństwo = naród + mniejszości narodowe”. 

        Żerko: „I na ich tle polska wspólnota narodowa?”. 

        Na tym etapie wymiana ciosów utknęła. Albo Krzysztof Bosak dość miał kopania się z koniem, ewentualnie pan Żerko postanowił przestać udawać idiotę. Żałowałem, prawdę powiedziawszy, bo szło mu świetnie. Zresztą obu panom świetnie szło. Panu Bosakowi kopanie z koniem, a panu profesorowi udawanie. Ot, uroki Twittera. 

        Zdrowia pożyczywszy, konkluzję ubrałem w postać dwustronnego medalu, w brzmieniu następującym, medalu strona pierwsza: jakakolwiek wymiana myśli bez wcześniejszego uzgodnienia definicji podstawowych terminów, wcześniej czy później kończy się wywrotką w błocie wzajemnego niezrozumienia i pretensji o to niezrozumienie. I medalu strona druga: próba uzgodnienia definicji na starcie, przeciąga początek ewentualnej rozmowy w nieskończoność. 

        Sevilla. Czy tam selavi. Czy jakoś podobnie. Stąd ma refleksja: nasze rozumienie świata zależy od definicji, przywoływanych w celu jego wyjaśniania. Cała reszta to już tylko pieniądze i socjotechnika. 

        Proszę to sobie zapisać, proszę zapamiętać, proszę nieść w świat, meblując umysły i serca ludziom oszukiwanym, okradanym oraz wychowywanym do totalnego zgłupienia. 

Krzysztof Ligęza 

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 24 sierpień 2018 10:14

Białoruś

pruszynskiAleksander Łukaszenka zdymisjonował premiera Andreja Kabiakoua, mianując na jego miejsce dotychczasowego prezesa Banku Rozwoju Siarhieja Rumasa. Szef państwa dokonał też zmian kilku wicepremierów i ministrów.

        Twierdzi, że nie wykonywali jego planów, ale czy te plany miały zrobić cud? Nadal Aleksander Mniejszy czy Kołchoźnik, jak go od lat przezywają, chciał wszystkim rządzić sam, a ponadto wcale nie zrobiło się cokolwiek lepiej dla przedsiębiorców, których ze 20 tysięcy kibluje po różnych więzieniach, a prawie cztery razy mniejsza ludnościowo Białoruś ma tylko 20 proc. mniej więźniów niż Polska. Co gorsza, na pewno naraził się Kremlowi, narzekając, że jest barbarzyńcą, więc Putin, jak wróci z wesela w Austrii, to może go wykopie lub poprosi, by wsiadł w swego mało używanego boeinga i odleciał w siną dal.

 

        Bierny, mierny i bezwzględnie posłuszny 

        W sondażu Instytutu Badań Pollster przeprowadzonym specjalnie na zlecenie „Super Expressu” Polacy zostali zapytani o to, jaką ocenę wystawiają prezydentowi. Najwięcej badanych, aż 24 proc., dało prezydentowi niedostateczny, czyli najgorszy stopień w szkolnej skali! 20 proc. osób oceniło Andrzeja Dudę na dobry, mierną ocenę postawiło mu 18 proc., a dostateczną 15 proc. ankietowanych. Tyle samo oceniło prezydenta na bardzo dobry. Zaś celujący Duda otrzymał tylko od 4 procent.


        Wstyd mi i...

        Odwiedziłem piszącego na tematy polsko-żydowskie prof. J.R. Nowaka, pogadaliśmy sporo i dał mi pierwszy tom swych wspomnień „Wichry życia”, która jest jego 87. książką. Po powrocie do domu zacząłem je czytać i przykro mi. Nie przeczytałem więcej niż 20 proc. książek, jakie on do końca studiów przeczytał. Dalej wstyd mi, bo jego dziadek, nie w pełni wykształcony chłop, wiele bardziej patriotycznie wychowywał go niż ja swe dzieci. Ostatecznie doczytałem tylko do 40 stron wspomnień  tego dnia i dowiaduję się, jaką barbarzyńską robotę robili komuniści, niszcząc polską kulturę przez przekazywanie na przemiał milionów cennych książek. Muszę dotrzeć do książki, spisu dzieł, jakie przekazano na przemiał, ale polecam wspomnienia profesora.

        W drodze do Mińska dalej ją czytałem i kilkakrotnie się zaryczałem ze śmiechu. Rozprawia się tam z wielu luminarzami, w tym Adasiem Michnikiem, który raz tępi katolików i Kościół, a raz go chwali, by na koniec stworzyć najbardziej antykatolicki organ. Szczególnie dużo miejsca poświęca Węgrom i jest jednym z nielicznych Polaków, którzy ten język znają.


        Zjazd Polonii i Polaków

        Okrężną drogą dowiaduję się, że 24 września ma odbyć się spęd rodaków z całego świata. Bardzo się cieszę, ale czy nie trzeba się do niego przygotować? Chyba mogę twierdzić, że to rola Kongresu, i mam nadzieję, że zacznie ją spełniać. 


        Tajna konferencja

        W Marrakeszu odbyła się w maju konferencja państw europejskich poświęcona imigracji, a jej końcowy dokument mówi, że migracja jest siłą napędową wzrostu gospodarczego i podstawą globalnego dobrobytu. Węgry oczywiście uznały deklarację za sprzeczną z ich interesami i jej nie podpisały.

        Cała sprawa została okryta wielką tajemnicą przez rząd premiera Mateusza Morawieckiego, który okłamuje Polaków odnośnie do naszej polityki imigracyjnej, a kilka tygodni temu do Polski przybyła delegacja Agencji do spraw Migracji Zewnętrznych i Stosunków Pracowniczych Ministerstwa Pracy i Stosunków Pracy Uzbekistanu i podpisano porozumienie, na mocy którego przybędzie do Polski z 3 tys. uzbeckich imigrantów, mających dostać u nas zatrudnienie. Od kilku miesięcy nasz rząd pracuje nad dalszą zmianą przepisów prawa imigrantów, aby imigranci mogli otrzymywać kartę pobytu już po trzech latach pracy, a ich żony miały wszystkie świadczenia socjalne, włącznie z programem 500+.


        Istotny problem

        Lewacy i Żydzi wszystkich, których nie lubią, okrzykują faszystami i antysemitami. Zaś prawicowcy nie mają odpowiedniego negatywnego terminu na swych przeciwników, bo termin bolszewicy nie ma tak podłego wydźwięku jak faszysta czy antysemita, więc trzeba jakiś jeden czy dwa terminy negatywne i zarazem śmieszne stworzyć i rozpropagować.

 

        Hojna ręka

        9 sierpnia br. w żydowskim magazynie „Chidusz” ukazał się wywiad z dr hab. Michałem Bilewiczem tropiącym polski „antysemityzm wtórny” i  „mowę nienawiści”, który otrzymał od Narodowego Centrum Nauki z Krakowa grant wysokości 2 mln zł. 

        Widać, że polowanie na antysemitów jest zajęciem popłatnym w Polsce i dającym spory dochód. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że antysemici są grantożercy Bilewiczowi niezbędni jak powietrze. Im więcej antysemitów dr Bilewicz wytropi, tym większe szanse na kolejny grant.

        Wpadłem na pomysł, by to dostojne centrum zapytać, czy nie dadzą mi podobnej sumy na badania, ile Żydzi Polakom zawdzięczają?


        15 sierpnia w Warszawie

        Umowna rocznica pokonania Sowietów obchodzona była uroczyście, choć mało kto chciał wspomnieć, ile  było „szczęśliwych” przypadków po naszej stronie, co by mówiło o rzeczywistym cudownym poparciu przez Matkę Boską Polaków, i nikt nie wspominał, że sowieccy sołdaci mówili, że nad polskimi wojskami ukazywała się im Matka Boska, którą naturalnie Polakom trudno było widzieć. 

        Tego dnia była defilada na Wisłostradzie, wręczanie nominacji generałom oraz koncert i imprezy na placu Marszałka.

        Najciekawszą sprawą był jednak pochód patriotów, zorganizowany przez Młodzież Wszechpolską i inne organizacje, na który nie pofatygował się imć Winnicki, ale był Jerzy Robert Nowak. Koło tysiąca ludzi zebrało się pod Muzeum Wojska Polskiego, a potem poszło w kierunku ronda De Gaulle’a i dalej w Nowy Świat, gdzie zatrzymała pochód policja.

        Bo dalej za ul. Foksal zebrało się ze sto różnych lewaków. Rozsiedli się z transparentami i białymi różami i krzyczeli „nie dla faszystów”, „faszyzm nie przejdzie” itd. Policja baz pałek czy hełmów ochronnych podeszła do nich z kilku stron i zaczęła nawoływać do rozejścia się, by nie blokowali legalnego marszu. Nawoływano z dziesięć minut i uprzedzano, że zostaną usunięci. Wreszcie po jednym brano ich i zanoszono na jedno z podwórek, a potem po spisaniu ich danych po jednym wypuszczano i mają mieć sprawy karne. Naokoło tych demonstrantów było moc ich przyjaciół i fotografów, którzy uwieczniali tę „imprezę”. Zacząłem z niektórymi rozmawiać i okazało się, że nie mają pojęcia, co to faszyzm, a cechowała ich skrajna nienawiść do Kaczyńskiego i PiS-u. Mówiono, że dają ojcu Rydzykowi coś 80 mln i PiS wydaje z 500.000 na ochronę Kaczyńskiego. Zapytałem ich, czemu nie protestują przeciw daniu przez PiS Ukrainie 4 mld złotych, ale to ich zupełnie nie interesowało, a to z 20 razy tyle co dostał na kilka programów ojciec Rydzyk, który wydaje pieniądze w końcu w kraju. Wynika, że ta hołota nie jest propolska, a tylko... antypisowska. Ostatecznie opróżniono Nowy Świat z tej gawiedzi, a ja czekałem sporo czasu na dojście do nas pochodu.

        Po prawie półgodzinie okazało się, że gdy pochód narodowców doszedł do skrzyżowania Nowego Światu i Foksal, a policja dalej była zajęta lewakami, to skręcił w prawo w Foksal, poszedł równoległą do Nowego Światu ulicą Kopernika, by dojść do Ordynackiej. Tam skręcił w lewo, a potem w prawo na Nowy Świat, by spokojnie dalej iść po Krakowskim Przedmieściu do placu Zamkowego, gdzie pochód znów atakowali lewacy.

        Nie wiem, kto wpadł na przedni pomysł, by pochód narodowców ominął protestujących lewaków, ale zrobiono im wspaniały kawał.

Aleksander Pruszyński

Opublikowano w Teksty
piątek, 17 sierpień 2018 02:15

Wspólnoty zanikanie

ligezaTak więc przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się według dotychczasowej ordynacji wyborczej, czyli wbrew zamierzeniom Prawa i Sprawiedliwości. Weto prezydenta sprawę rozstrzyga jednoznacznie.

Można powiedzieć: gruchnęło przy tej okazji, lecz grzmot rozbiegł się nie za bardzo. Zwłaszcza w środowisku projektodawców. Choć powinno łomotnąć inżynierów społecznych po łepetynach. Po wielekroć. Co odważniejsi przewidywali, że zaproponowana postać nowelizacji to nader sprytny plan, uzgodniony między Pałacem Prezydenckim a Nowogrodzką, i że Jarosław Kaczyński dobrze zdaje sobie sprawę z okoliczności, w jakich przyszło mu rządzić, zatem prezydent musi od czasu do czasu wierzgnąć (albo przeciwnie, nie wolno mu), a jedno i drugie dla podtrzymania i tak mocno już nadwątlonej wiarygodności prezydenckiego urzędu – i to po każdej ze stron sporu politycznego.

No, ale mniejsza z tym. Bo to jest tak, że gdy nasz pan prezydent (czy tam prezydent, nasz pan), słucha opozycji i wetuje ustawy, wówczas „ma szanse wybić się na niepodległość”. Gdy ustawy podpisuje, automatycznie „zaprzepaszcza drugą kadencję”, ewentualnie staje się „pacynką na dłoni Kaczyńskiego”. Czy tam kukiełką, której Kaczyński „włożył patyk tam, gdzie wkłada się patyki kukiełkom, i kręci nią po swojemu”. Dla każdego coś miłego, można powiedzieć.

Ale są sprawy ważniejsze niż pan nasz, prezydent (czy tam prezydent, nasz pan). Bo pytajmy samych siebie szczerze: czy systemu, w którym tak zwana demokracja zaczyna się po wskazaniu zwycięzców przez prezesów partii, wypada w ogóle nazywać demokracją? Po mojemu nie wypada, nawet gdy nas do takiego nazywania przekonano. A w kontekście takiego czy innego kształtu ordynacji wyborczej, czy to do Parlamentu Europejskiego, czy to do Sejmu, naprawdę nie ma znaczenia, czy zwycięzców wybiera sobie po uważaniu dwóch panów prezesów, układających listy partyjne, czy panów ośmiu. Czy tam ilu tam. Ktoś uważa, że może to znaczenie mieć?

Ma natomiast znaczenie, i to jakie, dodajmy, gdy pan minister od inwestycji i rozwoju wyjaśnia, że Rada Ministrów – przyjmując „Priorytety społeczno-gospodarcze polityki migracyjnej” – oceniła, że: „rozwiązania wewnętrzne nie wystarczą”, zatem w trosce o stan gospodarki, polski rząd nie ma wyjścia i musi „oprzeć się na osobach z zagranicy”. Konkretnie chodzi o to, jakoby „dziur na polskim rynku pracy” nie mogli „zasypać” bezrobotni czy młodzi, ani nawet – uwaga, uwaga: nie pomoże w tym „obecna skala imigracji z Ukrainy”. Czyli, zdaniem rządu („ufajcie nam, ufajcie!” – pamiętamy?), trzeba czym prędzej „zwiększyć działania mające zapobiec załamaniu gospodarczemu, które w świetle obecnych statystyk jest nieuniknione z powodu braku rąk do pracy”. I rząd działania swe zwiększa, a spoza tych działań wyłaniają się imigranci w ilości, która zmieni Polskę podobnie jak zmieniła kraje Europy Zachodniej, tylko zwali się na nas konsekwencjami później, niż nastąpiło to na zachód od Odry.

Innymi słowami: tak samo jak po 1989 roku, interes tych i owych (tu: pracodawców) wygrywa z interesem pracobiorców. Domaganie się od rządu odpowiedzi na pytanie, kto właściwie umożliwił, i kto pozwala rządowi rządzić: pracodawcy czy pracobiorcy, wydaje się w tych okolicznościach sensowne, ale zapewniam: odpowiedzi nie doczekamy, niezależnie od poziomu prospołeczności, deklarowanej nieustannie przez premiera Morawieckiego. Czy tam prezesa Kaczyńskiego. Czy nawet całego Prawa i Sprawiedliwości, z przybudówkami licząc.

W Polsce nie ma problemu rąk do pracy. Jest za to realny problem z płacami i pojęciem „dobra wspólnego”, gdy wskaźniki w rodzaju „płacy średniej” nie wyjaśniają, lecz utrudniają wyjaśnianie biegu zdarzeń. Źle się dzieje, kiedy ekonomia do spółki ze statystyką nasze „razem” zamieniają w „obok siebie”, a wspólnota przekształca się w zbiór elementów niepołączonych niczym wiarygodnym. Wówczas „my” szybko obumiera, a wkrótce potem w ogóle przestaje istnieć. Więc.

Postawmy więc zasadne pytanie: na jakim etapie zanikania znajduje się wspólnota polska z ludźmi pokroju pani Gawor, aktualnie nadal na stanowisku szefowej Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego warszawskiego Urzędu Miasta, absolwentki Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego, a następnie funkcjonariuszki peerelowskiego aparatu represji, to jest Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pod zarządem Czesława Kiszczaka, mało tego: persony, którą objęła ustawa dezubekizacyjna, pozbawiająca esbeków przywilejów emerytalnych?

Komu jak komu, ale mi coś się tutaj nie zgadza. Szczerze powiedziawszy, coś tutaj nie zgadza mi się coraz bardziej.

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 17 sierpień 2018 02:10

List (33/2018)

pruszynskiList

JE ksiądz kardynał
abp Kazimierz Nycz

Wasza Eminencjo

Dla dobrego imienia Polaków jest konieczne dokończenie rozpoczętej w 2005 r. ekshumacji w Jedwabnem, którą przerwał nie śp. Lech Kaczyński.
Chciałbym gorąco poprosić JE, by kiedy Mu pozwolą obowiązki, możliwie szybko, osobiście odprawił Mszę Świętą o dokończenie ekshumacji w Jedwabnem, o godzinie 17:00 w katedrze św. Jana w Warszawie w wybrany przez siebie dzień i bym został o tym fakcie poinformowany co najmniej na tydzień wcześniej, bym mógł wnieść odpowiednio godną ofiarę.

Oczywiście nie mam nic przeciw temu, by JE wybrał termin mszy tak, by mógł uczestniczyć w niej Prezydent Duda, Premier, Marszałkowie Sejmu i Senatu.

Aleksander graf Pruszyński
Warszawa, 8.8.2018

– Pytanie, kto poprze mą inicjatywę i w Toronto podobną msze zamówi?


Uroczystości w Krakowie

Jak zawsze w dniach 5-6 sierpnia zjeżdżało moc patriotów, by czcić wymarsz Pierwszej Kadrowej, ale tym razem zdrowie szwankowało i nie byłem. Była masz w katedrze o 5:00, a potem śpiew na rynku piosenek legionowych.

Tym razem było jeszcze złożenie ziemi z różnych pól bitewnych pod kopcem Kościuszki, a następnego dnia uroczystość pod pomnikiem, w miejscu gdzie

Kompania Kadrowa przeszła granicę rosyjskiego zaboru, oraz spotkanie w Michałowicach.


Słuszna teza

Na portalu prawy.pl ukazał się tekst, który zwraca uwagę, że moc rodaków po studiach opuszcza kraj za… bułkę z szynką, a wykształceni byli za pieniądze polskiego podatnika, bo studia były bezpłatne.

Szczególnie dotyczy to lekarzy, którzy nagminnie wyjeżdżają, na tysiąc mieszkańców jest ich w Polsce 2,2, a w Szwecji 4.

Jednym słowem, coś reszcie obywateli od nich się należy, przy czym nie zapominajmy, że emigranci szczodrze wspierają swe rodziny i resztę obywateli, a szczególnie ci z USA i Kanady, zakupując moc towarów z Polski.

Z tą tezą muszę się zgodzić, choć sam jestem z tych, co szukając lepszego, wyjechali z PRL-u.

Można by stworzyć jakiś fundusz, do którego by rodacy z zagranicy jakieś pieniądze wpłacali, ale nie do ogólnej „kasy”, by Kaczyński, Morawiecki i s-ka finansowali polakożercze władze w Kijowie lub polakożerczych Żydów w Polsce czy Izraelu.


Przednia kuchnia

Często w Warszawie idę na obiad do restauracji „Literacka”, w domu obok wyjścia ze schodów ruchomych na placu Zamkowym, a obiad dla „literatów” nawet za 12 zł.

Ostatnio siedzę tam i podchodzi jakaś pani i pyta mnie, czy jestem Pruszyński. Przytaknąłem, przysiadła się i powiedziała, że pamięta mnie z Toronto, zafundowała mi lody i dłuższą chwilę pogadaliśmy.

Jak ktoś idzie na Starówkę, to może tam zacząć turę lub skończyć, a jak mnie spotka, to literacki obiad zafunduje.


Starość

Wreszcie mój organizm zaczął wysiadać. Mam problemy z prostatą i z nogami. Na prostatę polski lekarz w Mińsku radził mi codziennie z kubkiem mleka brać łyżeczkę propolisu, co ku zdziwieniu mej żony poskutkowało, a na nogi, gdzie nie dochodzi bodaj krew i mam opuchlizny, znalazłem przepis w Internecie, brać co ranka na czczo dwa ząbki czosnku z łyżką miodu. Chwała Bogu działa.


Ekolodzy twierdzą

Prawda, auta zanieczyszczają mocno środowisko, ale jeden koń ważący 400 kg pozostawia dziennie 13 kg gówna, 7 litrów uryny, nie mówiąc już ile smrodu. Jak wyglądałyby nasze miasta, gdyby było w nich naprawdę tak dużo koni, jak jest aut?


Rocznica wojny

10 lat temu rozpoczęła się wojna Gruzji z Rosją. Mało kto zdaje sobie sprawę, że to podpuszczona przez USA Gruzja chciała zająć w czasie olimpiady Południową Osetię. Nie przewidziano jednak, że Ruscy w porę dowiedzą się o ich zamiarze i po ataku Gruzinów przeszli do kontrofensywy.

Ostatecznie uratowały Gruzję polskie rakiety, dzięki którym zestrzelono 18 rosyjskich samolotów, i tego Putin nie może darować Kaczyńskiemu.


Co promować?

Przypadkiem na stoisku kodowców przed Sejmem zobaczyłem kilka numerów „Gazety Koszernej”. Był tam prawie na półtorej strony tekst o firmie z Gdańska handlującej obcej produkcji katamaranami, czyli jachtami o dwóch kadłubach, dość obecnie modnymi. Idąc jednak dalej, okazało się, że jest w Polsce wcale niezły przemysł jachtowy robiący wspaniałe katamarany nawet po 4.000.000 euro i o tych trzeba pisać... Adasiu.


Z czym do... gościa?

U jankesów jest „panika”. Ruscy będą mieszali się do wyborów. Może by chcieli robić to, co jankesi robią od lat, ale czym to mogą robić? Jeśliby to już raz robili, to specsłużby USA by wykazały czarno na białym, jak to robili, a mimo półtora roku szukania śladów, nie... natrafiono.


Pięć miesięcy i co…

USA znowu nałożyły sankcje na Rosjan, ale nic nowego w sprawie otrucia rosyjskiego eksagenta nie wyszło na jaw, więc co się dzieje? Są tylko poszlaki, a mając takie, żaden przyzwoity sąd by Ruskich nie skazał, bo jest prawna zasada, że wszelkie wątpliwości interpretowane mają być na korzyść oskarżonego. No ale sąd przez media to ciut ciut inna sprawa.

Jest to też ukłon w stosunku do demokratów, którzy za wszystko winią Ruskich.

Coś mi to też przypomina dawne Sowiety, co za wszystko złe winili jankesów, ale najgorsze, że może to doprowadzić Rosjan do sytuacji szczura, który zapędzony w róg, rzuca się prosto na głównego agresora, czyli w tym wypadku jankesów.


Na basenie

Lubię pływać, a niekoniecznie umiejętnie w Warszawie szukałem dostępnej pływalni. W końcu niedaleko ronda, gdzie jest centrum handlowe Arkadia, je znalazłem. Za 11 złotych bilet na nie tyle pływalnie, co trzy brodziki, najgłębszy 110 cm, a ludzi jak śledzi w beczce.

Mało małolatów, ale moc mam i babć z berbeciami oraz sporo ludzi z tatuażami. Był jeden z całym ciałem nimi pokryty, a inny z patriotycznym orłem na całe plecy, który wykonał imć Staruch, czyli wódz kibiców, którego posadzono w 2012 roku. Teraz się do niego wybiorę nie po tatuaż, a opowieści o jego przygodach w pierdlu IV RP.


Najinteligętniesze psy

1. Border collie, 2. Pudel, 3. Owczarek niemiecki, 4. Golden retriever, 5. Doberman pinczer.

Aleksander Pruszyński

Opublikowano w Teksty
piątek, 17 sierpień 2018 02:06

Wolne miasta: silne, zwarte, gotowe

michalkiewiczPan premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że wybory samorządowe odbędą się 21 października. Decyzja ta wywołała zrozumiałe poruszenie zarówno w kręgach politycznych, jak i kręgach z kręgami politycznymi zaprzyjaźnionych. Wybory samorządowe są w istocie konkursem na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, a każda z nich – nie licząc oczywiście dochodów ubocznych – gwarantuje takiemu jednemu z drugim szczęściarzowi roczny dochód w wysokości co najmniej 30 tysięcy złotych, i to przez całe cztery lata, a jak dobrze pójdzie – to i przez osiem – bo z inicjatywy PiS kadencja samorządowców została ograniczona do dwóch razy, podczas gdy przedtem – aż do śmierci. Dlatego na przykład prezydent Gdańska, pan Paweł Adamowicz, proklamował oderwanie Gdańska od Rzeczypospolitej, jako „wolnego miasta”. To znaczy formalnie nie oderwał, ale faktycznie – jak najbardziej – sprzeciwiając się udziałowi Wojska Polskiego w rocznicowych uroczystościach na Westerplatte 1 września. Pretekst był wręcz niewiarygodny – że mianowicie w ubiegłym roku wojsko nie pozwoliło wypowiedzieć się jakiemuś harcerzowi. No to teraz będą przemawiali harcerze – jeszcze nie z Hitlerjugend, co to, to nie – no ale to początki, więc wszystko dopiero przed nami. Pan minister Błaszczak „ma nadzieję”, że pan prezydent Adamowicz zmieni swoją decyzję, ale wiadomo, że nadzieja to matka głupich. Mniejsza zresztą o to, jakie potomstwo ma nadzieja, bo ważniejsze jest co innego – to mianowicie, że rząd sprawia wrażenie bezsilnego wobec jawnego buntu gdańskiego królewięcia. Gdyby nasze państwo było normalne, to rząd natychmiast wprowadziłby w Gdańsku zarząd komisaryczny, a pan prezydent Adamowicz powędrowałby do lochu, gdzie jęczałby i szlochał, zwłaszcza gdyby puszczano mu tam przez 24 godziny na dobę kompozycje „Nergala”, czyli pana Adama Darskiego, uchodzącego za pełnomocnika Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie. Jak wiadomo, jest to tortura gorsza od śmierci, więc jestem pewien, że w takiej sytuacji również pan prezydent Adamowicz wolałby szafot. Ale gdzie tam marzyć o tym, skoro papież Franciszek właśnie wpisał do Katechizmu Kościoła katolickiego, że kara śmierci jest „niedopuszczalna”, opatrując ten zapis tandetnym uzasadnieniem publicystycznym, że mianowicie współczesne systemy penitencjarne... – i tak dalej? Podobną ocenę „współczesnych systemów penitencjarnych” wyraził kiedyś Jan Paweł II, ale tak daleko jak Franciszek nie poszedł i kary śmierci za „niedopuszczalną” nie uznał. Z tego powodu na decyzję papieża obruszyli się teologowie, bo jużci – skoro Kościół przez ostatnie 2 tysiące lat trwał w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, to skąd możemy mieć pewność, że akurat teraz już nie tkwi? Toteż i pan minister Błaszczak ośmiela się jedynie „mieć nadzieję”, z czego widać, iż zdaje sobie sprawę z tego, że pana prezydenta Adamowicza ochrania potężna ręka. Przypomnę, że kiedy pan premier Donald Tusk naraził się starym kiejkutom pochopnym aresztowaniem Piotra Vogla – że to niby siedząc w „areszcie wydobywczym” wyśpiewa, kto komu za co i za ile, to nie tylko dostał szlaban na kandydowania na prezydenta, a afera hazardowa mogła pociągnąć go na dno. I dopiero kiedy Nasza Złota Pani załatwiła mu Nagrodę im. Karola Wielkiego, wszelkie ataki na premiera Tuska z tej strony ustały, jakby ręką odjął, bo w ten sposób Nasza Złota Pani dała do zrozumienia, że kto odtąd podniesie rękę na Donalda Tuska, to będzie miał z nią do czynienia.

Nawiasem mówiąc, to może być jedna z przyczyn politycznej wojny w naszym nieszczęśliwym kraju, bo prezes Kaczyński pragnie wytarzać Donalda Tuska w smole i pierzu, a w tej sytuacji Niemcy mobilizują przeciwko niemu nie tylko starych kiejkutów, ale i rzesze folksdojczów. Znakomitą tego ilustracją było wystąpienie pani Małgorzaty Gersdorf, by Komisja Europejska przyspieszyła operację przeciwko Polsce, podobnie jak wystąpienie pana generała Mirosława Różyckiego na Akademii Sztuk Przepięknych u „Jurka Owsiaka”. Pan generał ostrzegł, że jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak jak na Ukrainie”.

Najwyraźniej pan generał jakimiś kanałami mógł zapoznać się z „planem B”, gdyby „plan A” dlaczegoś nie wypalił, albo gdyby BND od niego odstąpiła. Ten „plan B”, to po prostu „wołynka”, dzięki której, na podstawie ustawy nr 1066, Niemcy i inni sojusznicy mogliby zrobić w Polsce porządek, i to raz na zawsze. Rząd oczywiście nie przyjmuje takich rzeczy do wiadomości, a ten optymizm udziela się rządowym klakierom – że „my, Polacy”, w razie czego nie oddamy „ani guzika” – jak w 1939 roku. Coś jednak przeczuwa, bo za pośrednictwem Unii Europejskiej deportował na Ukrainę panią Ludmiłę Kozłowską z fundacji „Otwarty Dialog”, w ramach której jej małżonek, pan Bartosz Kramek, nawet z ostentacją nawoływał do „wyłączenia rządu”. A jak najłatwiej „wyłączyć” rząd? Stefan Bandera w ramach „wołynki” wymordowałby wszystkich ministrów znienawidzonego polskiego rządu z premierem na czele – i po krzyku. Co zrobi w razie czego pan Bartosz Kramek – tego jeszcze nie wiemy, bo – po pierwsze – nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, o czym wie i pan Paweł Kowal, co to „interesuje się Ukrainą”, i moja faworyta Joanna Senyszyn, nie mówiąc już o ascetycznym panu Marcinie Święcickim, co to z niejednego komina wygartywał, a po drugie – rząd też ma swojego zająca, którego się boi. Wprawdzie miejsce męża jest przy żonie, ale na deportację pana Kramka najwyraźniej nie zgadza się Nasz Sojusznik, ten sam, który pani Teresie Piotrowskiej, jednej z „psiapsiółek” naszej klempy na stanowisku ministra spraw wewnętrznych, kazał w 2014 roku dać panu Kramkowi koncesję na handel bronią. Na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których co najmniej od 2014 roku z Ukrainy do Polski odbywa się duży przemyt broni. Toteż panu Kramkowi i teraz, przy „dobrej zmianie”, rura wcale nie mięknie, bo już on tam wie, czyja potężna ręka wprawia go w ruch.
Jakby tego było mało, również pan prezydent Duda znowu się bisurmani. Właśnie zawetował ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, a niezależnie od tego wyraził swoje niezadowolenie również z powodu „prac” nad zmianą ordynacji wyborczych do Sejmu i Senatu. Tedy na mieście ukazały się billboardy głoszące, że PiS „wziął miliony”, a nie ma „tanich mieszkań”, albo że ludzi „nie stać na leki” – i tak dalej. Ale PO też „wzięła miliony” budżetowej subwencji i też wszystkie przepuściła przez przewód pokarmowy. Nie wzięła „Nowoczesna”, bo ekonomista światowej sławy, pan Rysio, nie potrafił sporządzić stosownych wyliczeń, za co pulchna pani Lubnauer wygryzła go z partii i teraz musi się prezentować w towarzystwie pani Joanny Schmidt i mojej faworyty Joanny Scheuring-Wielgus, niczym jakiś trójbuńczuczny basza. Mimo to ma lepszą pozycję startową w życiu politycznym, bo o ile panie Katarzyna Lubnauer i Kamila Gasiuk-Pihowicz rozmnażać się wspólnie nie mogą, to pan Rysio – jak najbardziej.

I o to chodzi, żeby panował optymizm, bo jak będzie panował optymizm, to zaraz zrobi się jeszcze dobrzej. Dlatego z satysfakcją odnotowuję uroczystości z okazji Święta Wojska Polskiego, których kulminacyjnym punktem była defilada z udziałem naszej niezwyciężonej armii, kto wie, czy nie in corpore, oraz malowniczymi grupami rekonstrukcyjnymi, które – jak tak dalej pójdzie – mogą stanowić nawet główną siłę uderzeniową. Jeśli taki na przykład prezydent Putin zobaczyłby husarię w pełnym natarciu, to na pewno by się przeląkł – a przecież o to właśnie wszystkim chodzi!

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 10 sierpień 2018 14:45

Woragotropizm

ligeza        Jest czczą uzurpacją żądać od Kościoła, by usunął się z przestrzeni publicznej, którą od dwóch tysiącleci tworzy. Uzurpacją i złą wolą, powtarzam, cała reszta zaś to konsekwencje na drodze w czeluść. 

Jest czczą uzurpacją żądać od Kościoła, by usunął się z przestrzeni publicznej, którą od dwóch tysiącleci tworzy. Uzurpacją i złą wolą, powtarzam, cała reszta zaś to konsekwencje na drodze w czeluść. 

        Inna rzecz, dlaczego ludzie tworzący Kościół ulegają tej presji i oddają pole bez sprzeciwu, w każdym razie na poziomie instytucjonalnym. “Bo instytucje psują!” – mógłby ktoś zaprotestować, ale takiemu odpowiem krótko: żadna instytucja sama z siebie nie psuje i nie szkodzi. Szkodzą i psują ludzie, sprzeniewierzający się doktrynie, a tym samym stawiający się poza instytucją. Ale dziś to uwaga na marginesie. 

        Dlaczego zatem ludzie tworzący Kościół ulegają presji i oddają pole bez sprzeciwu, powtórzmy wątpliwość, skoro zauważyć nietrudno: w najdrobniejszą część przestrzeni publicznej, z której Kościół wycofuje się dobrowolnie, lub z której Chrystusa wypycha się siłą, wpierw wdziera się próżnia, potem kawałek po kawałku cały obszar przejmują ludzie złej woli, zaś finał wieńczący dzieło wygląda tak, że nawet jeśli nie mamy na imię Małgorzata i nigdy nie czytaliśmy Bułhakowa, chcąc nie chcąc, i tak przyjąć musimy zaproszenie na bal u Szatana. Żeby nie wspominać o obowiązkowej konsumpcji jesiotra trzeciej świeżości. Czy tam którejś tam. 

        Odpowiedzmy: ludzie składający się na Kościół ulegają presji i oddają pole w sumie bez sprzeciwu, albowiem Kościół jest strukturą hierarchiczną, tak więc pozbawiony oparcia w hierarchii, stacza się równie prędko co świat, który usiłuje go zdominować. W każdym razie próbuje od czasów Rewolucji Francuskiej. W takich okolicznościach władzę nad ludźmi przejmuje woragotropizm. 

        Już wyjaśniam. Otóż co to jest fototropizm, pamiętamy ze szkoły podstawowej. To umiejętność czerpania ze słońca pełnymi garściami, jakże charakterystyczna dla roślin. Oraz – tak się wydaje – dla kobiet. Owa umiejętność w pierwszym przypadku skutkuje odpowiednim ustawieniem listowia, czasami otwarciem kwiatu, właśnie w stronę słońca, zaś w przypadku drugim, irytującą – przy czym irytacja to wyłącznie moja perspektywa, co zastrzegam stanowczo – irytująca potrzebą długotrwałego przypiekania własnej skóry przy pomocy rozpalonego nadmorskiego powietrza. To jest potrzeby polegiwania na piasku rozpalonym do białości. Czy tam na rozpalonych kamieniach, zamiast na piasku. Czy na taborecie (zydlu, materacu, leżaku, fotelu, itepede). 

        Żeby nie przeciągać i wybywszy się irytacji: roślina czy kobieta, fototropizm jest wrodzoną, niekontrolowaną umiejętnością ustawiania własnej twarzy w kierunku słońca. Natomiast “vorago” to w języku łacińskim czeluść, otchłań, przepaść, wir. Stąd tytułowy woragotropizm. Czyli pociąg do czeluści. Witaj, multi-kulti, w każdej wersji – dajmy na to w wersji francuskiej. 

        Od początku XXI wieku, Francja, ledwie przed ćwierćwieczem nazywana “najstarszą córą Kościoła”, pozwoliła zrównać z ziemią kilkadziesiąt chrześcijańskich obiektów sakralnych (niektórzy mówią: kilkaset). Zarazem wydała zgody na budowę ponad tysiąca meczetów. Jak to ktoś ujął: “Francja ma dziś problem z jednym krzyżem lecz z setkami nowych półksiężyców problemu nie widzi. Oślepła”. Chodziło o zwieńczenie papieskiego pomnika w miejscowości Ploërmel, położonej w Bretanii, już przeniesionego na teren prywatny. W Bretanii, proszę sobie imaginować, gdzie ledwie dwieście lat wcześniej schronienie znajdowali wykrwawiający się Wandejczycy. 

        Ale pójdźmy dalej i wyżej. Dajmy na to, schodami. Schody prowadzą do nieba, co powszechnie wiadomo od roku 1971 z twórczości artystycznej brytyjskiego zespołu rockowego “Led Zeppelin”, zaś od roku 2018 z kształtu pomnika Ofiar Katastrofy Smoleńskiej na warszawskim Placu Piłsudskiego. Tymczasem w stronę piekła ludzkość uparła się zmierzać wieloma rozmaitymi drogami, w tym celu tu i ówdzie budując nawet autostrady. Pewnie żeby było szybciej do celu. Wiadomo, człowiek odpowiednio nowoczesny i należycie postępowy, śpieszyć się powinien. Dokąd? Dokądkolwiek. Byle dalej od rozumu i tak zwanego zdrowego rozsądku. Więc. 

        Więc, przed nami niniejszym przykry widok na jedną z tego rodzaju autostrad, ustrojoną prześlicznie w wielokulturowość, a wznoszoną od paru lat wedle projektu autorstwa dwóch kobiet narodowości niemieckiej. Kobieta pierwsza: “To, że azylanci popełniają przestępstwa, że w pewnych przypadkach rabują, to jest wina tylko i wyłącznie Niemców. Nasza chęć pomocy pozostawia wiele do życzenia”. Kobieta druga: “W kraju sprawcy, zgwałcone kobiety są skazywane na śmierć. Dlatego ten mężczyzna musiał ją zabić po zgwałceniu. My natomiast musimy nauczyć się wyrozumiałości dla tych różnic kulturowych”. 

        Woragotropizm, nie chce być inaczej. Aż trudno uwierzyć w intencje tak koślawe. I jasna rzecz, że słowa obu pań mógłbym skomentować w miarę trafnie. Tak sądzę. Czego jednakowoż nie uczynię, ponieważ komentarza tej treści nigdy nie ośmieliłbym się wyartykułować publicznie. 

        Proszę go sobie wyobrazić. 

Krzysztof Ligęza 

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty
piątek, 10 sierpień 2018 14:45

Sahara

pruszynskiSahara

Naprawdę dziesiątki tysięcy rodaków zebrało się o 20:00 na pl. Marszałka Piłsudskiego oraz w jego otoczeniu, gdzie wspólnie ze wszystkimi śpiewał nawet prezydent Duda.

Takiego lata nie było dawno w RP. W cieniu po 34 stopnie, a w słońcu wiele więcej, niektóre drzewa zrzucają liście, a na innych liście nawet żółcieją jak jesienią.

        W takich upałach obchodziliśmy rocznicę powstania warszawskiego i różne były wypowiedzi. Jedna za, inne przeciw. W powstaniu Niemcy stracili coś 1700 żołnierzy różnych stopni i pewnie dwa razy tyle było rannych, choć w powstaniu żydowskim stracili coś 70 i aż dwa razy tyle rannych.

        Straty powstańców były coś 17 000  i ginęli głównie młodzi inteligenci.

        Czy powstanie mogło się nie odbyć, jeśli do niego „paliła” się cała akowska młodzież? Nie, groziło wybuchem bez komendy i prof.  Kieżuń opisuje spotkania, gdzie jego głos przeważył, by 26 nie rozpoczynać samodzielnie walki.

        Któryś z historyków powstania twierdził, że trzeba było właśnie uderzyć 26, gdy Niemcy byli w popłochu, a przez Warszawę szły kolumny uciekinierów, w tym zdemoralizowanych Niemców, których można były rozbroić, ale już 1 sierpnia Niemcy opanowali panikę.

        Sowieci nawoływali do powstania przez Radio Kościuszki, a jak wybuchło to przestali nawoływać i nie pomagali.

        Jest powiedzenie, że powstanie było wymierzone militarnie przeciw Niemcom, ale politycznie przeciw Sowietom, a Stalin nawet przysłał na Pragę marszałka Żukowa, by marszałek Rokossowski nie uderzył dwoma zagonami, jak planował 8 sierpnia.

        Im wcześniej by poddano powstanie, tym byłoby lepiej i znacznie mniej strat, a gdy już zanosiło się na jego poddanie, koło 15 września zaczęli Sowieci symbolicznie pomagać.

        Uroczystości ku czci powstania rozpoczęły się już 31 lipca, był apel poległych pod pomnikiem powstańców, na placu Krasiński, a potem msza polowa. Dalej 1 sierpnia największe uroczystości były na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach z udziałem prezydenta, niewielu już powstańców, wielu ważnych, wojska, tysięcy rodaków oraz harcerzy, a o 17:00 zawyły syreny i ruch na ulicach zatrzymał się na minutę.

        Naprawdę dziesiątki tysięcy rodaków zebrało się o 20:00 na pl. Marszałka Piłsudskiego oraz w jego otoczeniu, gdzie wspólnie ze wszystkimi śpiewał nawet prezydent Duda.

        Śpiewano znane piosenki z tamtych lat, ale nie zaśpiewano ówcześnie śpiewanego przez powstańców popularnego tanga śpiewanego przed i po wojnie przez Foga i Chór Czejanda

        Nasza jest noc i oprócz niej nie mama nic

        prócz tej nocy ciemnej i nic nam więcej nie trzeba

        Bo wtedy noc należała niepodzielnie do powstańców i sprawdziłem nawet, że tę melodię można odnaleźć w internecie.

        Pierwszego sierpnia narodowcy zorganizowali marsz, który od centrum miał Al. Jerozolimskiemi przejść do Nowego Światu i potem dojść do Placu Zamkowego.

        Na rondzie de Gaulla policja zatrzymała pochód bo w pochodzie, był ktoś z koszulką z zakazanymi symbolami, czyli konkretnie z sierpem i młotem.

        Następne dni były równie gorące ale z przerwami były deszcze. Teraz trochę chłodniej, ale wciąż gorąco jak rzadko.

        I jeszcze jedna sprawa znane jest powszechne zdjęcie z powstania, gdzie młody ranny podchorąży bierze ślub z sanitariuszką. Okazuje się, że para ta jeszcze żyje i rocznice powstania obchodziła z liczną rodziną.


Moja walka o prawdę

        To tytuł ostatnio wydanej prawie 450-stronicowej książki ex księdza Jacka Międlara, który teraz prowadzi doskonały portal - wprawo.pl

        Trzeba na początek powiedzieć, że jest napisana wzorową polszczyzną i świadczy o znacznej wiedzy autora. Bardzo smutno się ją naprawdę czyta, bo wielu purpuratów wygląda w niej na patentowanych tchórzy, dla których „wyrocznią” jest antykatolicka i polakożercza „Gazeta Koszerna”. 

        Co gorzej niektórzy biskupi byli TW i mimo tego doszli do najwyższych pozycji w naszym Kościele, jak abp Muszyński.

        Dostaje się tam oczywiście lewakom, bo to oni popularyzują homoseksualizm  i inne zboczenia.

        Jedyną wadą książki jest to, że ma kilka niepotrzebnych rozdziałów, jak np o Unii Europejskiej, sierżancie Johny, Jedwabnym, arcybiskupie Szeptyckim, co czyni książkę grubszą i droższą.

        Ciekawy jestem czy ten „prysznic” prawdy podziała otrzeźwiająco na Kościół katolicki w Polsce? Daj Boże by tak było. Amen

ks prof. Chrostowski

        Oskarżenia o antysemityzm służą Żydom do pacyfikacji dyskusji o związkach Żydów z komunizmem, żydowskim pochodzeniu Marksa, przyczynach popierania przez Żydów komunizmu, i tego, że nawet dziś Żydzi uważają, iż zagrożeniem dla nich jest katolicyzm, a nie komunizm.

        W ogóle antysemita to nie człowiek, który nie lubi Żydów a człowiek, którego Żydzi nie lubią.


Co istotne

        Ponowne rozpoczęcie ekshumacji w Jedwabnym zależy od ministra Ziobry. Jak jego do tego zmusić? Czy wspólne ogólnokrajowe modlitwy do św Tadeusza Judy patrona spraw beznadziejnych?


Niesamowite

        W kobiecym tygodniku popularnym przeczytałem opowieść jak pewna rodaczka na Helu znalazła ciekawą i unikalną obrączkę, a przez internet odnalazła właścicielkę, która ją zgubiła.

        Podobny wypadek mieliśmy w rodzinie. Ojciec nad morzem na półwyspie Cape Code w USA zgubił w morzu rodowy sygnet i wiele godzin szukał go w piasku bez rezultatu.

        Trzy tygodnie potem po wielu przypływach i odpływach morza wraz z bratem odnaleźliśmy go na tej samej plaży.


Miara degręgolady kraju

        Po Polsce szwenda się niejaki Johny Daniels, sierżant armii Izraela, którego wszędzie z honorami przyjmują, a nawet u ojca Rydzyka zawitał na „rozmowach niedokończonych”. Żydzi śląc takiego „dyplomatę” wyraźnie dają znać Polakom, w jakim oni mają nas poważaniu. Ten sołdat z „miłego” kraju miał np. czelność twierdzić, że nie dopuści do ekshumacji w Jedwabnym nawet jeśliby zebrano z 40 milionów podpisów w tej sprawie.

Na temat tego „dyplomaty” krąży wierszyk:

        Już nam Izrael przysłał sierżanta

        By z polskiej władzy zrobić palanta.

        Ostatnio wytknął też Grzegorzowi Braunowi żydowskie pochodzenie. Twierdzę, że nam przyda się niejeden taki „Żyd”, jak on, czy pułkownik Berek Joselewicz lub jego syn, kapitan Joselewicz, który w powstaniu listopadowym zdobył krzyż Virtuti Militari. 

        Zaś nie trzeba nam takich Żydów, jak Berman, Światło, Różański czy Śpiewak komenderujący obecnie Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie czy jego syn chcący zawładnąć Warszawą.


Mała różnica

        Zwolennicy socjalizmu to ci, co w nim nie żyli, a przeciwnicy co go na własnej skórze… poczuli.


Kawał żydowski

        Pewien piekarz bardzo głośno wykrzykuje modlitwę w synagodze. Wierz mi - mówi szeptem do ucha jego sąsiad - jeśli będziesz robił mniejszy wrzask, a większe bochenki chleba to pewnie szybciej dogadasz się z Bogiem.

        Umarł stary Moshe Szwarc - idziesz na jego pogrzeb pyta sąsiad. Chyba nie. Dlaczego miałbym iść na jego pogrzeb, a czy on pójdzie na mój?

Aleksander Pruszyński

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.