Poselski Punkt Konsultacyjny w Kanadzie
Podczas mojego niedawnego pobytu w Kanadzie wyraziłem wolę i gotowość utworzenia w tym kraju, najlepiej w Mississaudze, gdzie jest największe skupisko Polaków, odpowiednika filii biura poselskiego dla lepszego kontaktu z kanadyjską Polonią. Otrzymałem już dwie opinie prawne z Biura Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu, które mówią wyraźnie, że istnieje formalna możliwość powołania przez posła poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej Poselskiego Punktu Konsultacyjnego, "mającego na celu ułatwienie kontaktu Polonii z posłem". Jest to tym bardziej zasadne, że jako członek Komisji Łączności z Polakami za Granicą mam zadanie opiekowania się Polonią kanadyjską i chcę dobrze reprezentować interesy tej Polonii.
Moje prawo jako posła na Sejm RP do reprezentowania Polonii wynika z samej Konstytucji RP, która stwierdza w art. 104, że "posłowie są przedstawicielami Narodu", a nie swoich wyborców czy mieszkańców okręgu wyborczego, z którego uzyskali mandat. Taka definicja implikuje konsekwencje zarówno dla wyborców (prawo do czynnego prawa wyborczego mają Polacy żyjący lub czasowo przebywający poza granicami Polski, jeśli posiadają obywatelstwo polskie) oraz dla posłów, których mandat ma charakter "wolny". Mandat wolny jest pochodną koncepcji zwierzchnictwa narodu jako suwerena i opiera się na założeniu, że przedstawiciel (poseł, senator) reprezentuje cały naród, a zatem także tych jego przedstawicieli, których los rzucił poza granice Polski, również tych Polaków, którzy nie posiadają w danej chwili polskiego obywatelstwa i praw wyborczych.
Należy pamiętać, że za granicą tworzy się stałe obwody głosowania dla obywateli polskich przebywających za granicą (w ostatnich wyborach było ich 268). Obwody te wchodzą w skład okręgu wyborczego właściwego dla dzielnicy Śródmieście miasta stołecznego Warszawy. Dlatego posłowie wybierani w Warszawie, w okręgu 19, na których mogą głosować przedstawiciele Polonii, mają dodatkowy powód, by utrzymywać kontakty z wyborcami oddającymi swój głos i przebywającymi poza granicami kraju. Nie skutkuje to jednak dodatkowymi uprawnieniami dla tych posłów.
Poseł nie może utworzyć typowego biura poselskiego "w obwodach zagranicznych", gdyż nie przewiduje takiej możliwości ustawa z dnia 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Przepisy ustawy nie dopuszczają także możliwości wydatkowania za granicą środków przeznaczonych na obsługę pracy posła (z wyjątkiem oficjalnych delegacji zagranicznych), ani refinansowania wydatków przeznaczonych na ewentualną działalność poselską poza granicami kraju ze środków Kancelarii Sejmu. Jednak w świetle przepisów prawa polskiego nic nie stoi na przeszkodzie, aby Poselski Punkt Konsultacyjny został zorganizowany we współpracy z miejscowymi organizacjami polonijnymi, a obsługą interesantów zajmowali się miejscowi wolontariusze.
Jak pisze w opinii radca prawny Kancelarii Sejmu, "sposób, w jaki poseł zorganizuje punkt konsultacyjny utworzony w celu ułatwienia kontaktu przedstawicieli Polonii z parlamentarzystami w państwie trzecim, podlegać będzie przepisom właściwym dla tego państwa m.in. pod kątem zasad prowadzenia wolontariatu czy ewentualnej odpowiedzialności za wynajmowany lokal". Jednak o przestrzeganie miejscowego prawa powinna zadbać organizacja polonijna, która podejmie się współpracy z posłem. Poseł zaś jedynie ze środków prywatnych może pokrywać koszty tej współpracy (o ile kosztów wynikających z tej współpracy nie weźmie na siebie ta organizacja lub osoby trzecie, zamieszkałe na terytorium danego kraju). Należy przy tym podkreślić, że – jak wynika z opinii radcy prawnego – Poselski Punkt Konsultacyjny nie będzie formalną filią biura poselskiego, która może być utworzona tylko na terytorium RP.
Mam nadzieję, że znajdę partnerów instytucjonalnych i wolontariuszy w Kanadzie, przy współpracy z którymi uda mi się uruchomić w przyszłym roku Poselski Punkt Konsultacyjny w "kraju klonowego liścia".
Artur Górski
85 lat Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy
Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, pierwsza i najstarsza polonijna organizacja w Brantford, obchodzi w bieżącym roku 85. rocznicę swojego założenia. Jest ono równocześnie jedną z najstarszych etnicznych organizacji w Kanadzie.
27 lutego 1927 Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy otrzymało swój charter i zostało oficjalnie zarejestrowane jako stowarzyszenie, którego statutowym zadaniem było zachowanie polskiej kultury, języka i tradycji oraz prowadzenie działalności socjalnej w lokalnym środowisku polskich emigrantów.
To historyczne, inauguracyjne spotkanie przeprowadzili: Jan Nezioł – prezes, Bronisław Spychaj – skarbnik, Piotr Wiącek – organizator, oraz Michał Nezioł i Andrzej Mróz jako członkowie zarządu.
Zgodnie z mandatem o utrzymaniu polskiego języka, historii i kultury, zorganizowana została w następnym roku Polska Szkoła, w której kolejno uczyli pani W. Wiącek, pan W. Walaszczyk i pani M. Jóźwik. Aktualnie nauczycielami są pani K. Gotkowska. Równocześnie zostało też założone Polskie Grono Młodzieży.
25 listopada 1934 roku, po latach przebudowy i niezliczonych godzinach pracy ofiarowanych przez ówczesnych członków, oficjalnie oddany został do użytku Dom Polski przy 154 Pearl Street w Brantford.
Wiele wysiłku i ofiarności wykazali członkowie Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy w okresie II wojny światowej, w wyniku czego w czerwcu 1941 roku organizacja nasza przekazała ambulans na potrzeby Polskiej Armii, a także kilkunastu członków wstąpiło w szeregi wojska.
W latach 1939–1946 rozdysponowano z konta Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy 2500 dol. dla polskich żołnierzy, ludności cywilnej i uciekinierów politycznych z państw totalitarnych. Dodatkowo, po 1945 roku Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy ofiarowało dla Polski 5000 dolarów, co stanowiło wysoką sumę pieniędzy w ówczesnym czasie. W latach powojennych przybyły w rejon Brantford rzesze polskich emigrantów, z których wielu wstąpiło do PTWP i zostało jego czynnymi działaczami.
W latach 1957–59 istniejący ówcześnie budynek Towarzystwa został unowocześniony i powiększony. Ze względu na fakt, że większość Polaków jest wyznania rzymskokatolickiego, PTWP w 1966 roku szczególnie uroczyście świętowało obchody Milenium – 1000. rocznicy Chrztu Polski. W 1967 roku klub razem z resztą Kanady obchodził 100-lecie kraju.
W 1969 roku dolna sala – bar, otrzymała nowoczesne wyposażenie i meble. Klub był również jednym z pierwszych posiadających pełną klimatyzację.
W 1974 roku PTWP było jedną z głównych sił w organizowaniu Brantford's Bell Centennial. To wydarzenie zadziałało jak twórczy imperatyw w stworzeniu Brantford International Villages Festival i w tej wieloletniej, kulturowej imprezie klub nasz bierze czynny udział od samego początku. Pamiętając statutowe zadanie o utrzymaniu i propagowaniu polskiej kultury, języka i tradycji, został utworzony Zespół Pieśni i Tańca "Hejnał". Stało się to możliwe dzięki wsparciu finansowemu przez Katolicką Ligę Kobiet przy kościele Świętego Józefa, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów – Grupa 4, Stowarzyszenie Polskich Weteranów, Klub Kobiet Towarzystwa oraz Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy. W 2003 roku, the Immigrant Settlement and Counseling Service of Brant, który był organizatorem International Villages Festival, został rozwiązany. W tym czasie PTWP objęło główną rolę, aby kontynuować festiwal. Pierwszymi Board of Directors zostali: Frank Wdowczyk – President, Pat Ezenga – Vice-President, John Styś – Secretary i Norm Philpot – Treasurer.
W 1978 roku pomieszczenia naszego klubu były używane przy nakręcaniu scen do filmu "Blood and Guts".
W lutym 1982 roku Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy zainicjowało i zorganizowało wiec protestacyjny w Brantford, sprzeciwiający się wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce przez komunistyczny rząd generała Jaruzelskiego. Marsz uczestników protestu odbył się od budynku Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy do Brant County War Memorial i wzięli w nim udział także przedstawiciele Polskich Kombatantów, Weteranów, miejscowych Legionów i polityków oraz społeczności etnicznych wietnamskich, ukraińskich, estońskich i innych organizacji. Nasz wiec protestacyjny z 1982 roku był także symbolem akceptacji programu społeczno-niepodległościowego "Solidarności".
Mając na względzie dobro użytkowników, budynek i pomieszczenia socjalne Towarzystwa są poddawane systematycznej odnowie. Wejście, sala główna i scena były odrestaurowane w 1980 roku. Bar, wejście do baru i winda odnowione zostały w roku 1990. Główne renowacje sali i urządzeń kuchennych nastąpiły w latach 1944–1996, a sala główna ostatecznej renowacji poddana została w roku 2003.
W 1989 roku, szczodrej dotacji Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy w kwocie 15.000 dolarów, Zespół Pieśni i Tańca "Hejnał" brał udział w Festiwalu Zespołów Polonijnych w Rzeszowie. Ponadto, w roku 1992 członkowie Zespołu Pieśni i Tańca "Hejnał" wystąpili w filmie "Deadly Matrimony" z Brianem Dennchym i Treatem Williamsem w rolach głównych.
Przez cały okres swej aktywnej działalności PTWP współpracowała i w dalszym ciągu współpracuje z różnymi organizacjami polonijnymi, społecznymi i parafią Świętego Józefa w Brantford. Wśród organizacji działających w obrębie PTWP wymienić należy: Klub Polskich Weteranów, Polską Szkołę, Polski Klub Socjalny, Zespół Pieśni i Tańca "Hejnał", Polski Klub Seniorów, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów – Grupa nr 4 i Klub Kobiet.
W ostatnich latach PTWP przeznaczyło tysiące dolarów na dotacje dla kościoła Świętego Józefa, potrzeb lokalnych instytucji, szpitali, drużyn sportowych i stypendia dla studentów, a także dla charytatywnych organizacji w Polsce. Trzeba też wspomnieć, że organizacja nasza przekazała 5000 dolarów na fundusz Katedry Historii przy Uniwersytecie Torontońskim. Również 5000 dolarów PTWP przesłało – dzięki Kanadyjskiemu Czerwonemu Krzyżowi – na pomoc poszkodowanym przez powódź w Polsce. Na ten sam humanitarny cel nasz Klub Kobiet przekazał przez Kongres Polonii Kanadyjskiej 500 dolarów. Od 1987 roku do chwili obecnej dotacje naszego Klubu z Nevada Fund przekroczyły 650.000 dolarów.
Trudno jest wymienić wszystkich aktywnych członków Towarzystwa, których ofiarna praca i poświęcenie przyczyniły się do świetności Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy w minionych latach. Nie dosyć, że posiadali oni tak chlubne cechy, jak uczciwość i bezinteresowność, to jeszcze swoje dzieci wychowali w tym samym duchu, wierze katolickiej i znajomości języka, kultury i obyczajów.
27 października 2012 roku we własnej hali przy 154 Pearl St. w Brantford odbył się uroczysty bankiet, który prowadził pan Wdowczyk, przedstawiając przybyłych gości. Byli: ks. Adam Wróblewicz, mer Chris Friel, MP Phil McColeman z żoną Nancy, MPP Dave Levac, Jan Cytowski – wiceprezes KPK, Ed Chrzanowski – reprezentant SPK, Krystyna Zwierzak – prezeska Klubu Pań Pearl St., Grupę 10 ZPwK reprezentowała Anna Dziadosz i Jan Labanowicz, Grupę 17 ZPwK z Delhi reprezentowali Zdzisław i Kazia Kwarciany oraz Mary i Ted Buch oraz Michele Jamróz, ambasador Village Polonaise.
Prezes John Styś przedstawił krótką historię PTWP i stwierdził z dumą, że organizacja nadal działa prężnie i rozwija się dzięki społecznemu zaangażowaniu się wszystkich członków. W chwili obecnej razem z klubami, zespołem tanecznym i szkółką polską organizacja liczy ponad 350 członków.
Z kolei zabrał głos poseł federalny Phil McColeman, wręczając plakietę z okazji jubileuszu, stwierdził, że organizacja wniosła duży wkład w mozaikę kulturową miasta Brantford. MP Dave Levac w imieniu rządu prowincji wręczył prezesowi J. Stysiowi dyplom uznania. Brawa zebrał mer Chris Friel, dawny tancerz zespołu "Hejnał", obecnie przyjaciel i służący pomocą organizacji z ramienia miasta Brantford.
W imieniu Kongresu Polonii Kanadyjskiej wyrazy uznania złożył i odznaczenie dla Franka Wdowczyka wręczył Jan Cytowski, który również przypomniał, że to w tej organizacji mieścił się Okręg Brantford KPK. Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy od początku powstania należało do Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
MC John Wdowczyk przedstawił odznaczonych za 25-lecie przynależności: Kathy Yong (Wdowczyk), Helen Jedrawski, Peter Hardy, Albert Huzul. Falę oklasków zebrała najstarsza członkini Veronica Hucul – 68 lat działalności dla organizacji PTWP, następnie panie Victoria Mróz od 1949 r., Stella Poremba od 1951 r. i Antonina Postrożny od 1952.
Corocznie PTWP przydziela stypendia dla młodzieży, której rodzice są członkami organizacji. W tym roku stypendia otrzymali Katie Anne Jagus oraz Jacqueline Jamula.
Na zakończenie przemawiał prezes John Styś, który prezesuje ponad 10 lat, jest to okres rozwoju organizacji; zachęcał wszystkich do wstępowania i działalności. W ostatnich latach zmodernizowano hale, zmieniono halę bankietową i bar z pomieszczeniem na karaoke.
Polskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w jubileuszowym roku 85-lecia działalności zamierza kontynuować chlubne tradycje pracy społecznej dla dobra Polonii i mieszkańców Brantford, a także dla dobra Kanady.
Tekst i foto J. Król (archiwum)
Taniec na linie... (1)
Ze znanym adwokatem prawa karnego, mecenasem Krzysztofem Preobrażeńskim, rozmawia Krystyna Starczak-Kozłowska.
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=860#sigProIdc1a1b4b97e
– Pan przyszedł na świat w Kanadzie?
– Tak się złożyło, że, mówiąc żartobliwie, "projektowany" byłem jeszcze w Polsce, ale "wykonany" w Kanadzie. Ojciec z mamą uciekli z Polski 1 maja 1948 roku przez Niemcy i jako uciekinierzy polityczni dostali się do Kraju Klonowego Liścia. Urodziłem się jako wymarzone dziecko trzy lata po zamieszkaniu rodziców w Toronto. Gdy miałem 11 lat, zaczęły się problemy mojej mamy ze zdrowiem. Bardzo cierpiała prawie dwa lata z powodu ciężkiej choroby nowotworowej aż do swej śmierci w 1964 roku. Podczas jej choroby zajmowałem się moimi braćmi: 6-letnim wówczas Jackiem i 8-letnim Romanem. Ojciec całe dnie pracował, więc ja gotowałem, sprzątałem, prałem… Po śmierci mamy jako trzynastoletni wówczas chłopiec musiałem po prostu zastąpić im matkę…
– Nie buntował się Pan, że los tak Pana obciążył?
– Jak mogłem się buntować? Powiedzieć losowi "tak" – to wszystko staje się mniej gorzkie... Może wtedy jeszcze nie uświadamiałem sobie tej prawdy, byłem przecież dzieckiem, ale zaakceptowałem smutny los i jak mogłem najlepiej starałem się wywiązać z obowiązków, które na mnie spadły w tak bolesnych okolicznościach. Tylko że my jako nastolatkowie nie byliśmy tacy jak dzisiejsza młodzież, wychowana miękko, bez dyscypliny, która całe życie traktować chce na luzie. Nam rodzice wpajali od dzieciństwa: docenić pracę, przyjaźń, rodzinę i co najważniejsze – mieć swój moralny kompas.
– Przeszedł Pan w dzieciństwie twardą szkołę życia. Jak wyglądało to w praktyce?
– Opowiem dla przykładu o wakacjach. Całe lato spędzaliśmy na kempingu na Północy, nad jeziorem Big Doe Lake. Ojciec, pracując, mógł do nas przyjeżdżać tylko na weekendy – i ja przez cały tydzień zajmowałem się braćmi, gotowałem im i sprzątałem. Byłem na tyle odpowiedzialny, że ojciec nie miał żadnych obaw, choć dzisiaj pewnie w świetle prawa kanadyjskiego uznano by go za winnego, że opuszczał swoich synków na tak długo... Ale my, jego dzieci, solidarnie stawaliśmy na wysokości zadania.
– Ojciec był dla was wielkim autorytetem?
– Więcej, można powiedzieć – ideałem. Wśród ludzi nigdy nie mówiliśmy o nim "tata", tylko zawsze z największym szacunkiem: ojciec. Wysportowany, silny duchowo i fizycznie, projektował i konstruował żaglówki. Cudownie było podczas weekendów codziennie pływać z nim po jeziorze, ale dobrze znaliśmy swoje obowiązki i mógł nas na tydzień zostawić.
– Narzucał dyscyplinę?
– Nie musiał. Myśmy mieli dyscyplinę w sobie, przecież tak zostaliśmy wychowani. On żył z nami w przyjaźni, podpierał nas, zaprawiał do życia aktywnego, sugerował, ale nie popychał bynajmniej – w kierunku zdobycia wyższego wykształcenia, a także sportu.
– Przynęta chwyciła?
– Oczywiście! Jego przykład działał jak magnes. Obaj moi bracia zostali mistrzami zapasów. Romek był w tej dziedzinie mistrzem Kanady, a Jacek – mistrzem na Uniwersytecie Torontońskim.
– Pan z kolei był mistrzem Kanady w dżudo – może mieliście pęd do sportu w genach?
– Chyba tak. Dziadek był w carskiej Moskwie mistrzem zapasów, grał na mandolinie i był dyrygentem orkiestry. Nie tylko sportowe, ale i "muzyczne" geny odezwały się również: dziś mój brat, Jacek, jest kompozytorem i producentem muzyki, Roman – lekarzem sportowym i rodzinnym.
– Są też w rodzinie geny "prawnicze"?
– Tak, moja bliska kuzynka, ojca siostry córka, Barbara Piwnik, została w Polsce w 1998 roku ministrem sprawiedliwości, a teraz jest sędzią Sądu Najwyższego w Warszawie.
– Słyszałam, że był Pan dobrym synem: ostatnie lata ojciec mieszkał razem z wami i atmosfera, jaką mu stworzyliście, w dużej mierze sprawiła, że był w świetnej formie do końca. Najlepszy dowód: mimo swego zaawansowanego wieku trenował ciężary, pływał, jeździł rowerem... Co najbardziej utkwiło w Panu z zasad i norm, jakie wpajał ojciec?
– Myślę, że najważniejsze, iż nauczył mnie myśleć krytycznie. Nie być ograniczony przez gusła i tępe myślenie – mieć szeroki horyzont. Byłem dumny z ojca, także z tego, że miał wielką fantazję i wyobraźnię. Jako młody człowiek chciał jechać z Polski do Peru, badać dżunglę. Miał ogromny pęd do przygody – w 1959 roku przemaszerował przez Meksyk, zwiedził Australię, Tahiti, Hawaje... Twierdził, że Europa jest zbyt ponura i ma skostniałe obyczaje – tam, gdzie mieszkał w Polsce w młodości, nie wypadało np. w niedzielę w krótkich szortach wybrać się rowerem na przejażdżkę – on śmiał się z tego. Dlatego dziś ja, zapytany, czy jestem Rosjaninem, czy Polakiem, odpowiadam: jestem słowiańskim obywatelem świata!
– Ukochanie sportu, które wpoił Panu ojciec, zaowocowało Pana karierą w dżudo. Tak chyba można nazwać to, co osiągnął Pan w tej dziedzinie sportu w Kanadzie.
– Byłem członkiem kadry narodowej Kanady w dżudo, trenowałem w Japonii. W 1974 i 1975 zostałem mistrzem Kanady, zdobyłem dwa medale w Panamerican Games, w 1974 roku – III miejsce w British Open, w 1976 – V miejsce w Paryżu – w Paris Open.
– A potem przez lata był Pan asystentem-trenerem kadry narodowej Kanady, gdy idzie o dżudo.
– Przez dwa lata byłem w tej dziedzinie sportu asystentem-trenerem narodowym Kanady, przez trzy lata trenerem prowincji Ontario, a 25 lat trenerem kadry Uniwersytetu Torontońskiego. W związku z tym jeździłem z drużynami kanadyjskimi na zawody po całym świecie, byłem w Japonii, Niemczech, Francji, Holandii, Anglii, w Meksyku, Ameryce, na Kubie…
– Co dało Panu dżudo?
– Bez tego sportu, pojmowanego też jako filozofia życia, nie wyobrażam sobie swej egzystencji. Dżudo podwaja energię, stwarza mądry dystans wobec spraw nieważnych, daje rygor wewnętrzny, psychiczną perspektywę, kształtuje i wzmacnia charakter, refleks w myśleniu, jednym słowem daje ów "focus", bez którego życie mogłoby być szare i byle jakie. Dzięki trenowaniu przez lata dżudo – do dziś z żelazną konsekwencją ćwiczę codziennie przez dwie godziny gimnastykę na przyrządach, wstaję w tym celu o 5 rano, a często w ciągu dnia ćwiczę jeszcze godzinę… Może dlatego miesiąc temu, gdy po 31 latach pojechałem trenować dżudo do Ameryki, sześciogodzinne treningi każdego dnia nie sprawiały mi żadnej trudności.
– Czy głębiej pojęte uprawianie dżudo nie przygotowuje również do porażek, które są nieodłączną częścią życia, podobnie jak sukcesy?
– Absolutnie tak. Jeśli człowieka stać na 100 proc. walki – wówczas przegrana czy wygrana nie robi różnicy, ważne, żeby dać z siebie wszystko. Proszę Pani, przecież my to wiemy najlepiej: kiedyś zdobyte puchary zbierają kurz… Ale pamięć i energia, wyzwolona podczas tamtych walk i zwycięstw – to są nasze najprawdziwsze złote medale noszone w sobie…
– Nie uważa Pan, że przeszkody, które los stwarza każdemu człowiekowi, uczą nas docenić piękno i wartość życia i że "fortuna, równie jak kobieta, najchętniej oszukuje wtenczas, gdy faworyt zbyt pewny swego"…?
– Cięgi losu są niezbędne, by ulepszyć siebie jako zawodnika i jako człowieka, nie popaść w pychę. Cenię styl gry i styl życia w ogóle. Nie gapię się w telewizję podczas rozgrywek hokeja, gdzie obserwować można brak stylu i nierzadkie wręcz "mordobicie". Trudno nie odbierać tego z niesmakiem. W ogóle nie włączam telewizji, którą uważam za kulturalny odpadek. Moja dewiza: zarówno w sporcie, jak i w życiu zawsze można drugiemu podać rękę od strony siły, bo postępując sprawiedliwie, czy nawet wspaniałomyślnie – zwalczamy przeciwności losu…
– Czy takie podejście nie jest w pewnej mierze związane z Pana rodowodem, który jest o tyle nietypowy, że ze strony dziadków Pana ojca mamy do czynienia z arystokracją? Była to, jak wiem, arystokracja rosyjska.
– Pradziadek był w carskiej Rosji gubernatorem prowincji jarosławskiej i sygnował się herbem, na którym widnieje św. Jerzy na koniu zabijający smoka. Smoki, niestety, jeszcze nie wymarły i spotykamy je w różnych wcieleniach w trudnych sytuacjach w naszym życiu.
– Widzę ów sygnet z wizerunkiem św. Jerzego na Pana palcu… To jakby znak, że Pan lubi sytuacje wymagające niezwykłej odwagi i determinacji. Nie znosi Pan przeciętności?
– Przeciętność – to obciążenie. Każdy musi starać się osiągnąć w życiu coś niezwykłego. Inaczej spada poniżej przeciętnej. Od młodości rozczytywałem się w literaturze historycznej. Moim ulubionym bohaterem dzieciństwa był Lancelot – rycerz Okrągłego Stołu Króla Artura.
– Czy ów sygnet na palcu to oryginał?
– To jest kopia sygnetu pradziadka, który przez zawieruchy wojenne nie dotrwał do naszych czasów, a na mnie zawsze miał ogromny wpływ.
– Pana dziadek z kolei, walcząc w wojsku rosyjskim podczas I wojny światowej, otrzymał Krzyż św. Grzegorza, gdy sforsował San…
– Jako jeniec wojenny znalazł się w polskich rękach i osiadł w Polsce. Ożenił się z piękną Polką, Wandą Kotkowską, za co patriotycznie nastawiona rodzina mamy, wywodząca się ze szlachty z okolic Ostrowca Świętokrzyskiego, dyskryminowała ją, nie mogąc wybaczyć, że wyszła za mąż za Rosjanina…
– My ją rozumiemy o tyle, że nie można być silniejszym od przeznaczenia – jak zauważył Eurypides. Widzę u Pana w biurze nie tylko trofea dżudo, ale i miecze samurajów. Jak wiadomo, mieli oni bardzo szczytne reguły życia i honoru…
– Zainteresowanie japońszczyzną mam chyba w genach. Mój krewny, Feliks Jasieński herbu Dołęga, słynny krakowski krytyk i kolekcjoner sztuki, zwłaszcza japońskiej, działający na przełomie XIX i XX wieku, uzbierał 15 tys. cennych eksponatów, w tym 6 tys. o tematyce japońskiej – i znalazły się one w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej, założonym w latach 80. w Krakowie przez Andrzeja Wajdę. Może dlatego między innymi japońska sztuka samurajów jest mi tak bliska.
– Uważa Pan nawet, że każdy adwokat prawa karnego powinien być z natury takim jakby samurajem?
– Tak, bo my, adwokaci, podobnie walczymy z prokuratorem podczas rozpraw sądowych – do ostatka. Jak ja to mówię – "ręka, noga, mózg na ścianie", a mam tu na myśli "masakrę" stanowiska prokuratora podczas rozprawy, kiedy on usiłuje za wszelką cenę wykazać winę oskarżonego. My, adwokaci, jak lwy walczymy w jego obronie do upadłego, bo póki nie udowodniono winy oskarżonego – jest on uznany w świetle prawa za niewinnego.
– I tak doszliśmy do Pańskiej profesji. Już znam odpowiedź, dlaczego wybrał Pan prawo…
– …bo tu toczy się najbardziej zacięta walka dobra ze złem. To jest bardzo ostre wyzwanie. Dlatego ćwierć wieku temu na Uniwersytecie Torontońskim najpierw skończyłem historię polityczną, a potem na Uniwersytecie w Montrealu – prawo.
– Dlaczego prawo karne?
– Tu występuje największy kontrast między dobrem a złem! W tej specjalności najbardziej można pomóc człowiekowi skrzywdzonemu. Pani sobie zdaje sprawę, co to znaczy być człowiekiem niewinnie oskarżonym, a co dopiero – niewinnie skazanym…?! Jaki to bezmiar nieszczęścia, prawdziwej tragedii! Prawo karne jest tak ważne w każdym państwie dlatego, że niektórzy zawsze wykorzystywać będą przewagę, jaką daje obywatelowi prawo. Toteż adwokat karny zawsze musi mieć, w przenośni oczywiście, "miecz i tarczę". A przechodząc do bardziej konkretnych sformułowań – w prawie karnym znajduje odbicie to, co nazywamy występowaniem indywidualności przeciw państwu. Każda ewolucja państwa polega bowiem na tym, że zaczyna ono coraz bardziej kontrolować jednostkę. Dlatego adwokat karny – to pierwsza i ostatnia linia obrony jednostki przed państwem. Im państwo silniejsze, tym mniej praw ma człowiek-obywatel.
– Do tego tematu jeszcze wrócimy, proszę mi tylko powiedzieć: czy to ostatnie stwierdzenie Pana dotyczy również państwa demokratycznego?
– Niewątpliwie tak. Demokracja, jak mówili starożytni, nie jest najlepszym systemem, ale lepszego dotąd nie wynaleziono. Rząd liberalny jest tylko pretekstem, by pomagać ludziom, w istocie zaś następuje stopniowo coraz większa kontrola ze strony państwa. Dlatego zadaniem adwokata karnego jest dbać o prawa jednostki. Chociaż w Kanadzie panuje ów najlepszy z możliwych system polityczny – ta reguła również się sprawdza. I sprawowanie mojej profesji to w istocie bardzo delikatny "taniec na linie" między prawami indywidualnymi a prawami państwa. Jak tańczyć to gorące tango – adwokat karny powinien wiedzieć i umieć. Dlatego musi być silny i szybki "w stopach i barkach", mówiąc językiem dżudo, zawsze do walki przygotowany, mieć błyskawiczny refleks. Obrona to nie jest kwestia papierków do podpisania czy postawy "smrodzistołka". Szybkość reakcji jest konieczna, bo zawsze w prawie karnym wchodzi w grę element "szach-mat". Jak w japońskiej walce samurajów – to jest wbrew pozorom podobna tradycja…
– Słyszałam o Pana najszybszej obronie sprzed roku, w Brampton – cała sprawa, bardzo poważna, bo o zabójstwo – trwała 5 dni!
– W ciągu 5 dni walczyłem o uznanie, że człowiek, który zabił drugiego, jest niewinny, bo czynił to w obronie własnej – i ława przysięgłych jednogłośnie uznała tę jego niewinność. Dla wzmocnienia wymowy mojej obrończej mowy, pokazując podczas rozprawy trzymany przeze mnie w ręku nóż, którym ów człowiek zabił napastnika w obronie własnej, na mankiecie koszuli miałem spinki z napisem: "niewinny" – tak głęboko byłem przekonany o niewinności oskarżonego. No i cała ta sprawa – to było prawdziwe "rach-ciach-mach", jak by określił mój ojciec...
– To dżudo pomogło Panu zdobyć umiejętności szybkiej i dynamicznej walki o słuszną rację…?
– Dżudo dało mi fundament, jak pewnie byłoby z każdą dyscypliną sportową, w której występuje walka indywidualna. Sądowy system prokuratorski jest tak silny, że trzeba robić wszystko, by nie przekroczył on granicy praw indywidualnych, bo wtedy zdarza się to, co najgorsze, najbardziej dramatyczne – niewinny zostaje oskarżony i uznany za winnego.
– Zilustrujmy to jakimś przykładem.
– Weźmy dla przykładu niezbyt efektowny, a jednak bardzo znamienny proces, który został wytoczony starszemu mężczyźnie, że wykorzystuje seksualnie swojego wnuczka. Zaczęło się od tego, że nauczycielka przyłapała dwóch uczniów – 6-latka i 9-latka, którzy czynili razem pewne "praktyki nieskromne". Sześciolatek powiedział, że dziadek robił jemu "to samo", gdy byli razem w Barry's Bay. Nauczycielka, usłyszawszy te słowa, zadzwoniła na policję i dziadek został postawiony w stan oskarżenia. Policja w trakcie przesłuchań wzięła jednak chłopca ze sobą do Barry's Bay, by pokazał ów budynek, w którym był napastowany przez dziadka. Okazało się, że ten budynek nie został jeszcze zbudowany wówczas, gdy zdarzenie miało jakoby miejsce. Wyszło też na jaw, że ów 6-latek z bratem wyprawiał również "praktyki nieskromne", co było zresztą nagrane na wideo. Gdy przedstawiłem te wszystkie dowody, starszy człowiek, któremu w majestacie prawa chciano wmówić zboczenie i deprawowanie własnego wnuczka – został przez sąd uniewinniony. A przy okazji zostało obalone stereotypowe przekonanie, że dziecko może być tylko niewinne… Okazuje się, że dzieci kłamią jak wszyscy…
– W Kanadzie panuje na ogół mit niewinności dziecka i zawsze ono ma rację, nawet gdy niesłusznie oskarży rodziców… Zajmuje się Pan również konfliktami w rodzinie, tzw. przemocą domową, na którą prawo kanadyjskie jest ogromnie uwrażliwione i cała ta dziedzina jest bardzo szczegółowo uregulowana prawem karnym. Czy przypadkiem stanowczo nie za ostro?
– Z jednej strony, to dobrze, że drastyczne przypadki podlegają pod kodeks karny, jest to chyba zrozumiałe w cywilizowanym społeczeństwie. Ale z drugiej strony, trafiają na wokandę sprawy błahe czy wręcz absurdalne, groteskowe… Zabawna, a może żałosna wydaje się nienowa już sprawa, którą przytoczę. Mój klient przybył do domu po wyczerpującej pracy przemęczony i nerwowy. Doszło do małej sprzeczki z żoną, w trakcie której zdenerwowany klient, zamiast odpierać argumenty żony, złapał leżące na stole pęto kiełbasy i cisnął nim o podłogę. Fakt sam w sobie zdrożny, ale nie kryminalny bynajmniej. Niemniej również zdenerwowana żona, zamiast uspokoić małżonka, zadzwoniła – jak to w Kanadzie – od razu na policję, która oczywiście nadjechała po paru minutach i zabrała męża do aresztu. Już nazajutrz sprawa znalazła się przed sędzią, który stwierdził winę mojego klienta. Biedak za poręczeniem mógł wprawdzie opuścić areszt, ale z zastrzeżeniem, że do rozprawy nie może przebywać z rodziną. Tu żona rozpoczęła lament, że nie chciała mężowi robić krzywdy, a zadzwoniła na policję tylko odruchowo, bardzo tego żałuje i chce mieć męża przy sobie. Nic to jednak nie pomogło, takie są przepisy i klient musiał do rozprawy, od której go zresztą wybroniłem, mieszkać poza rodziną. Nie trzeba wyjaśniać, ile kosztowało go to zdrowia i pieniędzy… Należy dodać, że można spędzić w areszcie, dotyczy to szczególnie niektórych dzielnic Toronto, nawet rok. I co z tego, że w trakcie procesu oskarżony zostanie uniewinniony… Niestety, jest to jeden z większych mankamentów naszego sądownictwa, które przez to zbyt obciążone jest sprawami.
Ciąg dalszy za tydzień
1 listopada pod Krzyżem przy kościele św. Maksymiliana Kolbego w Mississaudze
Looking at some prominent Polish émigré writers and professors in Canada
While there may be some fragmentary tradition of Polish émigré writing in Canada, there are comparatively few Polish-Canadian writers born in Canada.
The three major figures of Polish émigré writing in Canada are, it could be argued, Melchior Wankowicz, Waclaw Iwaniuk, and Benedykt Heydenkorn. Heydenkorn is mentioned here because of his huge achievements in the area of sociological works about the Polish-Canadian community, especially those published by the Canadian-Polish Research Institute in Toronto.
Some other figures engaged in writing and literary pursuits that were born in Poland include: Florian Smieja, Bogdan Czaykowski, Andrzej Busza, Adam Tomaszewski, Barbara Sharratt, Eva Stachniak, Eva Karpinski, Stanislaw Stolarczyk, Marek Kusiba, Andrzej Pawlowski, and Jaroslaw Abramow-Newerly.
Of these persons, Eva Stachniak is today probably the most prominent, having achieved considerable success in Canada and the U.S., especially with her most recent bestselling novel about Catherine the Great of Russia.
Edward Mozejko was a prominent professor of literature at the University of Alberta (Edmonton).
Tamara Trojanowska is the leading professor in the Polish Language and Literature program at the University of Toronto. She is extremely energetic, and has organized at least two international conferences on Polish themes at the University of Toronto, most notably in February 2006. Piotr Wrobel holds the Chair of Polish History at the University of Toronto. Irena Tomaszewski was born in a Soviet labour camp during the Siberian deportation, and has brought to publication, for example, the prison letters of Krystyna Wituska – who was imprisoned and eventually executed by the Germans during World War II. The book is entitled, I Am First a Human Being (Montreal: Vehicule Press, 1997).
Zbigniew Izydorczyk teaches Medieval Literature at the University of Winnipeg. Together with Kazimierz Patalas of the Freshwater Institute in Manitoba, he brought to fruition the appearance of Providence Watching: Journeys from Wartorn Poland to the Canadian Prairies (Winnipeg: University of Manitoba, 2003). This was an English translation of a work which professor Patalas put together with considerable effort, "Przez boje, przez znoje, przez trud: Kombatanckie losy" (Through battles, privations, and hardship: The fate of Polish soliders) (Winnipeg: Polish Combatants' Association – Group 13, 1996).
The number of senior academics in Canada who could be identified as belonging to the Polish-Canadian community is relatively small, especially in the more socially- and culturally-impacting areas such as the social sciences and humanities. It could be argued that the holding of academic positions in medicine, sciences, engineering and other technical areas, and business, has relatively small social and cultural impacts. By comparison, the number of, for example, academics of Ukrainian descent in Canada (especially those focussing on humanities and social sciences) is far, far larger.
Let us now look at some of the memoirs published in the English language.
In 1989, there appeared Kon Piekarski's Escaping Hell: Memoirs of a Polish Underground Officer in Auschwitz and Buchenwald (from Dundurn Press).
In 1990, B.D.E. Prazmowski published Eagle's Brood: A Life in the Polish Resistance (a work of history-based fiction).
One of the latest memoirs to appear (of those published by a professional Canadian publisher) is Without Vodka, by Aleksander Topolski (McArthur & Company, 2000).
In 1995, there appeared the work of history-based fiction, Uncrowned Eagles, by Witold Ulan (edited by Adrienne Scott), which sought to bring a perspective on the Communist and Solidarity period in Poland to a North American audience.
In 2004, the University of Toronto Press published Lilka Trzcinska-Croydon's The Labyrinth of Dangerous Hours: A Memoir of the Second World War.
In 2006, Janusz Karpinski's It's a Long Way to Glasgow, which is largely a "Siberian memoir" appeared.
I think I have mentioned only the most prominent (or generally known to me) individuals and books above. I would invite other persons to write in a systematized fashion about other individuals and books of Polish-Canadian émigré writing and scholarship (especially in the humanities and social sciences), that they may be better aware of.
Mark Wegierski
Zastrzyk kultury wysokiej
W zimny sobotni wieczór, 27 października, aż się nie chce ruszać z domu. Mamy jednak w planach koncert "Kilar the Best". Gdy dochodzimy do Living Arts Centre jesteśmy przemarznięci. Do rozpoczęcia koncertu jest jeszcze około 15 minut, mamy więc czas odtajać.
Nasze miejsca znajdują się na balkonie, z prawej strony w pierwszym rzędzie. To dobrze, będzie można zrobić zdjęcia. Ustawiam wszystkie parametry w aparacie, tymczasem mój mąż czyta program. Na dzisiejszy wieczór wybrano rzeczywiście najbardziej znane kompozycje Wojciech Kilara. Czeka nas więc podróż sentymentalna. Taki zestaw utworów na pewno przypadnie do gustu zgromadzonej publiczności.
Ludzie dopiero się schodzą. Na początku na balkonie jest sporo miejsc, które jednak powoli się zapełniają. W końcu zostaje tylko kilka po bokach. Zerkam na dół. Są jeszcze wolne miejsca, ale co chwila ktoś wchodzi. Zastanawiam się, gdzie będzie tańczył zespół "Biały Orzeł", bo na scenie nie ma zbyt wiele miejsca. Orkiestra już jest. Powoli gasną światła, zaczyna się.
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=860#sigProIdee75e8d46d
Wraz z pierwszymi taktami poloneza z filmu "Pan Tadeusz" pojawia się wspomniany "Biały Orzeł". Tancerze wchodzą wejściem dla publiczności, przechodzą przez widownię i wchodzą na scenę. Ubrani są w stroje z epoki, mężczyźni u pasa mają zawieszone szable. Nie był to chyba jednak najlepszy pomysł, bo szable obijają im się w tańcu. Na telebimie zawieszonym nad sceną wyświetlane są fragmenty filmu.
Dopiero po pierwszym utworze przychodzi czas na przywitanie gości. Na parterze widać, jak przy świetle latarek są wprowadzani ostatni spóźnialscy. Następnie głos zabiera konsul Grzegorz Murawski. Częściowo mówi po polsku, częściowo po angielsku, jednak muszę przyznać, że trochę brakuje mu swobody wypowiedzi. Moją uwagę zwraca też silny polski akcent, którego bym się nie spodziewała, wiedząc, że pan Morawski już od jakiegoś czasu pracuje na kontynencie amerykańskim.
Następnie ponownie rozbrzmiewa muzyka. Słuchamy walca z "Trędowatej", a następnie tematu z "Pianisty". Stopniowo zanurzamy się w muzyce Kilara.
W czwartym utworze na scenie pojawia się Justyna Steczkowska pokazywana na plakatach jako gwiazda tego koncertu. Muszę przyznać, że akurat w tej kwestii byłam najbardziej sceptyczna. Pani Steczkowska, którą wielokrotnie miałam okazję oglądać w telewizji, delikatnie mówiąc mnie drażni. Może to raczej kwestia jej zachowania i wypowiedzi niż głosu. Tutaj na szczęście nie miała okazji zrobić na mnie złego wrażenia i w wokalizie z "Dziewiątych Wrót" Romana Polańskiego świetnie zaprezentowała swoje możliwości głosowe. W pierwszej części koncertu zaśpiewała jeszcze raz utwór z "Portretu Damy".
Następnie rozbrzmiały tematy z "Rodziny Połanieckich" i "Kroniki wypadków miłosnych". Przed przerwą na scenie pojawił się też 17-letni Marcel Sokalski, który wykonał znaną pieśń z "Przygód Pana Michała". Był to pierwszy występ Marcela z orkiestrą i widać było, że chłopak jest zdenerwowany. Ma przed sobą jeszcze dużo czasu, żeby oswoić się ze sceną, zwłaszcza że w przyszłym roku wybiera się na uniwersytet. Warto wspomnieć, że Marcel był w grupie młodzieży, która z maestro Rozbickim zwiedzała w tym roku kilka krajów europejskich, oczywiście także Polskę. Właśnie podczas tego wyjazdu młodzi ludzie mieli okazję spotkać się z Wojciechem Kilarem podczas katowickiej "Nocy Kilara" organizowanej z okazji 80. urodzin kompozytora. Maestro już planuje przyszłoroczny wyjazd dla młodych. Tym razem program ma być jeszcze bogatszy.
Pierwszą część zakończyła pełna napięcia i dramatyzmu suita z filmu "Drakula". W czasie krótkiej przerwy mieliśmy okazję rozprostować nogi. Spragnieni ustawiali się w kolejce do baru. Tłum wypełnił cały parter.
Druga część rozpoczęła się tangiem "Zazdrość i medycyna". Następnie dwa utwory miała wykonać Justyna Steczkowska. Tutaj wkradła się chwila niepewności, gdy po ostatnich taktach tanga maestro odwrócił się w kierunku widowni. Po chwili odwrócił głowę w kierunku kulis... Publiczność oczekiwała w napięciu. Gdy napięcie się przedłużało, maestro Rozbicki zniknął za kulisami po lewej stronie. Wrócił jednak sam. Ale po chwili z prawej strony wśród oklasków wyszła gwiazda wieczoru. Przeprosiła za spóźnienie i opowiedziała, jak to z siostrami śpiewała na ślubach, m.in. "Ave Maria", który to utwór miała wykonać teraz, pierwszy raz z orkiestrą. Drugim utworem była piosenka "Wracam do domu" z własnego repertuaru piosenkarki.
Następnie przyszła kolej na trzy utwory instrumentalne, z "Pana Tadeusza", "Ziemi obiecanej" i "Bilansu kwartalnego". Wszystkim towarzyszyły projekcje na telebimie. Zwróciłam uwagę, że niestety czas projekcji był nie do końca dobrze obliczony – często film kończył się parę sekund po ucichnięciu muzyki. Albo to orkiestra grała za szybko...
Justyna Steczkowska zaśpiewała jeszcze "Grande Valse Brillante" z repertuaru Ewy Demarczyk i tango "La Cumparsita" Rodrigueza. Przyznam, że to tango było w moim odczuciu lekkim zgrzytem – nie z racji samego śpiewu, ale wyzywającej sukienki i tańca Steczkowskiej. Nie do końca to wykonanie pasowało mi do konwencji koncertu.
Całość zamykał marsz kawalerii z "Kroniki wypadków miłosnych". Publiczność doceniła artystów gromkimi oklaskami. Po wręczeniu wykonawcom kwiatów był jeszcze czas na bis. Niestety później trzeba było z powrotem wyjść na zimno – tym razem jednak z sercem pokrzepionym porcją wspaniałej muzyki.
Tekst i zdjęcia: Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Agentura w Kanadzie wzmogła działania
Czy wszyscy możemy mieć pewność, że rozumiemy, co się teraz dzieje? Czy zdajemy sobie sprawę, w jakiej sytuacji jest teraz Polska i my, Polacy? Co nas czeka?
Wszyscy wiemy już, że w Smoleńsku w wyniku zaplanowanego zamachu zginął Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej i Elita Narodu Polskiego. Wszyscy wiemy, że główne media w Polsce zostały przejęte całkowicie przez obecnie rządzących, aby móc kierować społeczeństwem. Wszyscy widzimy już, że to, co robią Polacy, jest kontrolowane i sterowane. Społeczeństwo jest podsłuchiwane i inwigilowane. Duża część Polaków jest dyskryminowana i degradowana, tym samym spychana poza margines. Ludzie, którzy mówią prawdę, tracą pracę, majątki, poważanie w środowiskach. Inni są poniżani, ośmieszani i kierowani na badania psychiatryczne albo siłą zamykani w szpitalach. Część, która dłużej już nie może tak żyć i która nie ma z czego żyć, emigruje za granicę, gdzie układa dachówki lub sprząta domy bogatych, aby zarobić na chleb.
10 kwietnia nie tylko Polska się zmieniła. Nie tylko życie rodzin Ofiar, ale życie wszystkich Polaków, każdego z osobna. Niektórzy nie potrafili już wrócić do normalnego funkcjonowania, nie potrafili pogodzić się z tą niesprawiedliwością, pogardą i bezsilnością, jaką odczuwali.
Codziennie dowiadujemy się o nowych faktach na temat zamachu w Smoleńsku. Codziennie karmieni jesteśmy powoli nowymi informacjami, które potwierdzają to, co wiemy już od dawna, ale o czym mówić głośno nam nie wolno. I codziennie coraz bardziej czujemy złość, że mimo iż wiemy, nic z tym zrobić nie możemy.
Każde nasze słowo i działanie jest kontrolowane. Jesteśmy obserwowani i podsłuchiwani. Wszędzie są agenci, którzy kierują sytuacją. Działają w różny sposób, ale zawsze wykonują zlecenia i nic nie jest przypadkiem. Czasem podchodzą bardzo blisko, zaprzyjaźniają się, angażują, oferują pomoc. Inni pojawiają się i znikają, stoją z boku, mało mówią, robią notatki, nagrywają i fotografują, nie zwracając na siebie uwagi. Jeszcze inni działają wyłącznie poza plecami. Śledzą, sprawdzają, szukają i donoszą.
Kiedy już zdecydują, aby zaatakować, aby zakończyć działanie danej osoby, używają również rozmaitych środków. Ośmieszają, poniżają, degradują. Przekonują, że osoba jest niezrównoważona psychicznie, że nie wie, co mówi, że coś sobie wyobraża, może ma schizofrenię? Robią wszystko, aby zasiać wątpliwości co do wiarygodności ofiary. Straci wtedy wszelkie wpływy i ludzi, dla których działa, i będzie skończona. Innym razem prześladują, straszą, grożą, śledzą, dzwonią. Powodują załamanie nerwowe i zmuszają do rezygnacji. Kolejnym sposobem jest zdegradowanie ofiary w jej własnym środowisku poprzez pisanie kłamliwych donosów i przekazywanie kłamliwej informacji do organizacji, z którą współpracuje, w taki sposób, aby pokazać, że osoba ta działa na niekorzyść tej organizacji, aby skłócić ją z jej własnym środowiskiem. Najkorzystniej jest, jak agenci mają swoich ludzi w danej organizacji, którzy kontrolują sytuację od środka.
W ostateczności następuje atak na rodzinę ofiary, psychiczne, a nawet fizyczne szkody zostają wyrządzone bliskim.
Na koniec, jeżeli nic nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, dochodzi do likwidacji osoby. Często osoba taka traci życie w niewyjaśniony sposób. W Polsce ostatnio wiele osób popełnia "samobójstwo", na przykład strzelając do siebie kilkakrotnie.
Czy działania agentury są prowadzone na obywatelach działających wyłącznie na terenie Polski? Oczywiście, że nie. Ci, którzy działają za granicą w środowiskach polonijnych, a także w środowiskach rodzimych danego kraju, są równie kontrolowani. Czasem kontrola w Polonii jest nawet większa. Zostaje wzmożona, kiedy zaistnieje taka potrzeba, kiedy istnieje ryzyko, że w Polsce może zmienić się sytuacja.
Ostatnie działania rządu polskiego wskazują na wzmożoną kontrolę wśród Polaków mieszkających za granicą. Przede wszystkim zajęto się mediami. Dlatego środki na działania Polaków za granicą i Polonii zostały przeniesione z Senatu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Możemy się domyślić, że MSZ będzie działało na korzyść partii rządzącej, gdyż ministrowie pracujący w tym ministerstwie są działaczami właśnie tej partii. Tak więc, przeniesienie finansowania Polonii do MSZ-etu całkowicie zmienia możliwości działania w Polonii. Natychmiast następuje przejęcie mediów polonijnych i przejęcie całkowitej kontroli nad kształtowaniem świadomości Polaków mieszkających za granicą. Media, które nie otrzymają dofinansowania, w końcu upadną.
Kontrola Polaków mieszkających za granicą obejmuje zarówno tereny Kresów, jak i Polonię na Zachodzie, szczególnie w Ameryce. Dla Polski i Polaków te dwa środowiska są równie ważne, choć w inny sposób działające.
Dlaczego Polonia jest tak ważna dla rządzących w Polsce? Otóż w systemach totalitarnych, a z takim mamy obecnie do czynienia, świadomość obywateli jest starannie kształtowana. Do tego głównym środkiem są media. Media więc należy kontrolować również za granicą.
Polacy mieszkający za granicą głosują w wyborach, tak więc ich sposób myślenia jest ważny. Jednak wpływanie Polonii na wyniki głosowania nie jest jedyną przyczyną na trzymanie jej w ryzach. Kiedy w Polsce wolność staje się zagrożona, kiedy przejęte są media i prawda nie dociera do społeczeństwa, kiedy inwigilowane społeczeństwo nie może już jawnie wyrażać swoich poglądów i swobodnie żyć, wówczas ludzie szukają pomocy u Polaków mieszkających za granicą, tu mówimy głównie o Polonii z krajów zachodnich, takich jak np. Stany Zjednoczone czy Kanada. Poprzez media funkcjonujące za granicą prawda może docierać do Polski.
Świadoma Polonia za granicą pomaga rodakom w kraju również poprzez podejmowanie różnych innych działań. Może wspierać ją finansowo, może naciskać na rządzących w kraju, w którym żyje, aby zwracali się do polskiego rządu o wyjaśnienia czy zmiany, a także może organizować różnego rodzaju akcje, które upowszechnią prawdziwe informacje o sytuacji w kraju. Wspiera również duchowo Polaków walczących w Polsce, pokazuje, że się solidaryzuje i tym samym motywuje do trwania w działaniach.
Dlatego świadomość Polaków mieszkających za granicą, ich posiadana wiedza i ich poglądy na sytuację w Polsce mają duże znaczenie dla rządzących Polską. Stąd też bardzo ważne jest dla totalitarnych rządów, aby za granicą Polacy byli zadowoleni z życia, niezaangażowani w sprawy polskie, nieświadomi, nieaktywni i "pozytywnie" zmanipulowani.
Na Kresach z kolei, gdzie zamieszkują Polacy, którzy stanowią tam mniejszość narodową, ważne jest, aby nie przeciwstawiali się tamtejszej władzy, nie żądali i nie oczekiwali dodatkowej pomocy, nie angażowali się w sprawy polskie, aby byli posłuszni i zachowali spokój, a już na pewno aby nie trzeba było im dodatkowo pomagać czy też przesiedlać do Polski. "Zgoda buduje." Wiele rzeczy buduje, na przykład korzystne dla danych grup układy i stosunki z rządzącymi na Wschodzie.
Ostatnio agenturalne ataki można zauważyć w Polonii kanadyjskiej. Większość ważniejszych stanowisk w polonijnych organizacjach jest obsadzona przez "swoich ludzi". Uroczystości czy akcje prowadzone przez patriotyczne organizacje są marginalizowane, a promowane są te, które są zgodne z linią "jedynie słusznej partii". Organizowane są imprezy w tych samych terminach co wydarzenia organizowane przez "niepokorne" polonijne organizacje, aby zmniejszyć frekwencję. Dofinansowane są poprawne media, a niepoprawne szkalowane. Wysyłane są do mediów w Polsce zmanipulowane informacje na temat stosunku Polonii do obecnie rządzących. Materiał medialny jest w ten sam sposób kreowany jak w Polsce, tak jak na przykład miało to miejsce w przypadku demonstracji przed parlamentem w Ottawie podczas bankietu wydanego na cześć Donalda Tuska. W polskich mediach można było usłyszeć i przeczytać, że "grupka szaleńców, oczywiście sympatyków PiS, coś wykrzykując, próbowała przeszkodzić w pięknym bankiecie". Pominięto fakt, że ludzie przejechali setki kilometrów, aby głośno zaprotestować przeciw działaniom Donalda Tuska i obecnego rządu, że byli świetnie zorganizowani i bardzo świadomi i że stanowili sporą grupę Polonii, która w powszedni dzień zwolniła się z pracy i pojechała pod parlament powiedzieć, to co myśli.
Podobnie wyglądała sprawa cenzury w parku Paderewskiego, kiedy "zasłużeni" w Polonii na zachętę zostali odznaczeni medalami od prezydenta Komorowskiego, a fakt przerwania wypowiedzi znanemu, cenionemu człowiekowi stojącemu na czele patriotycznej, działającej od wielu lat organizacji, jaką jest Stowarzyszenie Józefa Piłsudskiego, został całkowicie pominięty.
I tak jak to było w przypadku niedawno zorganizowanego Bankietu dla Patriotów "Noc wolności", na który spośród przedstawicieli władzy oraz mediów polonijnych na uroczystości pojawili się jedynie poseł Władysław Lizoń z małżonką i redaktor naczelny "Gońca" Andrzej Kumor. Innym nie było po drodze. Przez cały okres trzymiesięcznych przygotowań wszędzie rzucano kłody, bo ten bankiet miał absolutnie się nie odbyć. Odmawiano nadawania ogłoszeń, zrywano plakaty, kwestionowano wszelkie działania. Ale odbył się. Dwa nawet się odbyły: w Ottawie i w Mississaudze. W sumie prawie 600 Patriotów Polskich uczestniczyło w tym jedynym w swoim rodzaju wydarzeniu. I to doprowadziło do szału agentów, którym tym razem nie udało się wykonać zlecenia niedopuszczenia do tego, aby impreza się odbyła.
Agenci powiedzieli "dosyć". Nie można dłużej tolerować działania Koła Sympatyków PiS oraz Barbary Rode. Trzeba zebrać siły i wzmożyć aktywność. I tak jak powiedzieli "zobaczysz jak cię załatwimy, ty sobie tego nawet nie wyobrażasz", tak czynią. Dotychczasowe działania celem odwiedzenia mnie od robienia tego, co robię, okazały się nieskuteczne. Telefony z groźbami, maile, kłamliwe informacje na mój temat rozprowadzane wśród nieświadomej Polonii, utrudnianie, robienie publicznych awantur celem poniżenia, a nawet nagłe spalenie się silnika w moim samochodzie na trzy tygodnie przed bankietem nic nie dało. Więc zaczęło się: setki maili, listów. pism i telefonów do wszystkich, do władz Prawa i Sprawiedliwości, do organizacji i mediów polonijnych i do osób indywidualnych z oszczerstwami pod moim adresem. Cel: dyskredytacja, degradacja, ośmieszenie, odizolowanie, zastraszenie, zmęczenie, aż wreszcie się podda. A ja się nie poddam!
Jak najłatwiej i najskuteczniej wzbudzić podejrzenie w stosunku do kogoś? Przez oskarżenie go o matactwa finansowe, to oczywiste. Pieniądze są zawsze najlepszym atakiem. Albo masz za mało, albo za dużo, albo nie wiadomo skąd albo dokąd, wszystko jedno, tam gdzie w grę wchodzą pieniądze, tam można wszystko. Właśnie dlatego natychmiast publicznie obwieszczono, że Radio Maryja nie ma pieniędzy, więc koncesji na multipleks nie może dostać. Wcześniej słyszeliśmy, że tych pieniędzy ma aż za dużo, że mocarstwo buduje. To co w końcu: za mało ma czy za dużo? Otóż nie o pieniądze tu chodziło. To był pretekst i sposób na zdyskredytowanie przeciwnika i dodanie sobie wiarygodności, na usprawiedliwienie swoich działań. Teraz przypadek jest taki sam. Oskarżyć o coś, co związane jest z pieniędzmi, wszystko jedno o co, byleby o pieniądze chodziło.
To nie są działania zatroskanych obywateli ani zawistnych rodaków. To typowe działania agenturalne. Niestety, niektórzy dają się zmanipulować i wchodzą w tę grę. Nie potrafią rozeznać co dobre, a co złe, zorientować się, o co chodzi. Nie mają dość sił, żeby się przeciwstawić. Nie potrafią odeprzeć ataku.
Proszę Was, uważajcie. Strzeżcie się agentur, jak mówił Józef Piłsudski. Nie dajcie sobą manipulować. Uważnie obserwujcie i po czynach, po owocach poznawajcie, a nie po słowach.
Barbara Rode
www.pisontario.weebly.com
facebook: Nasza Polska 2012
Skąd ma Pan tę melancholię?
Parafraza strofy z piosenki Marka Grechuty towarzyszyła mi w ten piątkowy wieczór na wernisażu oryginalnej twórczości malarskiej Marka Puchały, który odbył się w zabytkowym, wiktoriańskim hotelu Gladstone w Toronto, 20 października.
Inne pokolenie, inny Marek i w innym kraju otworzył bramy do swojego kalejdoskopu twórczości artystycznej. Tłumy koneserów malarstwa szturmowały tę bramę w oczekiwaniu i tłumy się nie zawiodły.
Na ścianach galerii witały widza dziwne stwory z włosami z selerów, oczami z kiwi lub nosami z ogórka odważnie sąsiadujące z portretami starych twarzy, owalowanych mgłą pasteli "jak ten sen zwiewny" i fascynujących widza głęboką dojrzałością pędzla i oka.
Popatrz mamo, szepnął jeden z moich synów, "ten pan w grupie oglądających mógłby być modelem do obrazu »selera«, a także i »Neptuna«, spozierającego dostojnie z innego obrazu, to taka bezosobowa uroda, a taka znajoma"; "To ciekawe, że Marek wybrał Romneya twarz jako model do tego pokrytego pajęczyną kolorów mężczyzny, a jednocześnie zredukował rysy twarzy »polityka« do barwnych mazów", pomyślał głośno drugi syn.
Ściana z portretami grawerowanymi ,"piórkiem pisanymi", wywoływała pełne pasji komentarze i uwagi wśród wyraźnie zaangażowanych licznych gości wernisażu: "głęboka znajomość duszy", "melancholijne zamyślenie" , "rozterka życia", "trafna obserwacja"; "To nastraja i to podnieca", pomyślałam.
Prace Marka Puchały wystawione w Gladstone Hotel wprowadziły widzów w niecodzienny, głęboko analityczny i twórczo skomplikowany świat twórcy. Od inteligentnie dozowanych komercyjnych efektów poprzez oryginalną subtelność barw do boleśnie trafnych i psychologicznie wyrafinowanych kreskówek – wystawa ta była prawdziwą ucztą dla ducha.
Nie na co dzień daje mi się odbierać współczesny świat wyrażeń artystycznych na podobnej płaszczyźnie emocjonalnej z moimi synami. Bariera pokoleniowa zdaje się dominować nasze gusty. Twoja twórczość, Marku, pokonała tę barierę. Twój talent wsparty subtelną melancholią głębokiej wrażliwości dotknął każdego z nas głęboko.
Z nadzieją czekamy na więcej i dziękujemy.
Barbara Paudyn
Justyna Steczkowska - solistka sobotniego koncertu "Kilar the Best" juz w Toronto
Zapraszam Państwa na galowy koncert muzyki filmowej Wojciecha Kilara, który odbędzie się 27 października w Living Arts Centre w Mississaudze. Gościem specjalnym koncertu będzie wielka gwiazda polskiej piosenki Justyna Steczkowska, która zaśpiewa z towarzyszeniem Celebrity Symphony Orkiestra filmowe tematy muzyczne Wojciecha Kilara, jak również swoje najpopularniejsze przeboje.
Justyna Steczkowska, utalentowana, piękna, ze swoim ponadczterooktawowym ambitusem głosu, od wielu lat istnieje na polskim rynku muzycznym. To spory wyczyn zważywszy na to, że mody zmieniają się szybko i wiele innych wokalistek, po krótkim momencie sławy, znika z mediów, a nawet z pamięci własnych fanów. W wywiadzie Marleny Wieczorek dla "Meakultury" opowiada o show-biznesie i własnych poglądach na muzykę.
MW: Co, według Pani, jest najsilniejszą stroną piosenki polskiej na tle innych krajów? I jaki element mógłby zadziałać, aby wypłynęła ona na skalę ponadnarodową?
JS: To bardzo trudne pytanie. Zawsze siłą muzyki jest jej twórca. Jego wrażliwość – i co za nią idzie – inny niż reszty sposób patrzenia na świat. Mamy i mieliśmy wielu utalentowanych artystów, ale do zdobycia laurów na świecie potrzebny jest nie tylko świetny pomysł, oryginalność, urok osobisty, odwaga, ale też finanse, które pomogą w pokazaniu tego na świecie. Do tego koncertowa charyzma i niezłomny charakter, który w gorszych chwilach ratuje przed katastrofą.
MW: Czy jest Pani za tym, aby ustawowo nakazywać mediom utrzymywanie balansu procentowego w nadawaniu muzyki polskiej i zagranicznej? A może procent ten powinien być większy?
JS: Jeżdżąc po świecie, staram się słuchać stacji radiowych w innych krajach. I zawsze oprócz światowych hitów, które w radio są oczywistością, grają i prezentują przede wszystkim swoich narodowych artystów i słuchają muzyki w swoim ojczystym języku. U nas te proporcje są odwrotne, ale i tak wydaje mi się, że jest lepiej, niż było jakiś czas temu. Czasem zastanawiam się, czy to nie wynika z tego, że nasze pokolenie wciąż ma z tyłu głowy kompleks, który nieustannie szepcze "to zagraniczne jest lepsze". Jeśli nie nauczymy się doceniać siebie, nie docenią nas inni. (...)
Zapraszam Państwa na ten niezwykły koncert. W programie tematy muzyczne z takich filmów, jak: "Ziemia obiecana", "Trędowata", "Rodzina Połanieckich", "Zazdrość i medycyna", "Smuga cienia", "Portret Damy", "Dziewiąte wrota", "Pianista" czy fragment suity z filmu "Dracula". Rozpoczniemy słynnym polonezem z filmu "Pan Tadeusz", a tańczył będzie – myślę, że po raz pierwszy do żywej muzyki w wykonaniu 50-osobowej orkiestry – Polski Zespół Pieśni i Tańca "Biały Orzeł" z Toronto prowadzony przez choreografa Tadeusza Zdybała.
Na ekranie umieszczonym ponad orkiestrą będą prezentowane krótkie fragmenty, i zdjęcia z wyżej wymienionych filmów, do których muzykę Wojciecha Kilara zagramy na koncercie. Zaproście Państwo swoich znajomych i kanadyjskich przyjaciół. Jestem przekonany, że wyjdą Państwo po koncercie zachwyceni wspaniałą muzyką Wojciecha Kilara.
dr Andrzej Rozbicki
Toronto
Jubileusz, jakiego jeszcze nie było
Federacja Polek w Kanadzie – Zarząd Główny i ogniwa, zorganizowały 12 października 2012 w Domu SPK na Beverley St. w Toronto jubileusz dr Iwony Bogorya-Buczkowskiej z okazji 30-lecia rocznicy pracy społecznej dla Polonii i Kanady.
Przybyli honorowi goście – prezes ZG KPK Teresa Berezowska, poseł z okręgu Mississauga East-Cooksville Władysław Lizoń, konsul generalny RP Grzegorz Morawski, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Maria Walicka, prezes Polsko-Kanadyjskiego Instytutu Badawczego Joanna Lustańska oraz reprezentanci świata biznesu – VP Rogers Communications Madeleine Ziniak, Director of Operations Nestle Canada Inc. Urszula Wydymus. Na uroczystości obecni byli również członkowie rodziny, znajomi oraz przedstawiciele ogniw Federacji Polek w Kanadzie. Ceremonię prowadziła znana artystka Małgorzata Maye, której asystował Bogdan Łabęcki. Dr Iwona Bogorya-Buczkowska, znana nam wszystkim jako prezes Federacji Polek w Kanadzie, otrzymała specjalne gratulacje od premiera Kanady Stefana Harpera oraz dyplom uznania od Władysława Lizonia. Władysław Lizoń podkreślił wieloletnią działalność pani Iwony w Kongresie oraz jej sukcesy zawodowe. Laurel Broten, minister edukacji i spraw kobiet, w swoim gratulacyjnym liście napisała: "Yvonne is a true role model and an inspiration for women and girls in Canada". Prezes ZG KPK Teresa Berezowska wręczyła dyplom uznania od Kongresu i zaznaczyła wagę działalności pani Iwony jako reprezentantki KPK w Canadian Ethnocultural Council. Konsul generalny RP Grzegorz Morawski wyraził swoje uznanie za "pracowicie przebytą drogę zawodową i życiową" oraz" wieloletni wysiłek i pracę na rzecz społeczności polskiej w Kanadzie". Wśród gratulacji wielokrotnie wymieniane były zasługi pani Iwony jako twórcy niezwykle ważnej wystawy – "Polish Spirit", która prezentuje osiągnięcia naszej społeczności w prowincji Ontario oraz nasz wkład w dziedzictwo kulturowe Kanady. Katarzyna Grandwilewska, pierwsza wiceprezes ZG Federacji Polek w Kanadzie, wręczyła pamiątkową tablicę z wyrazami uznania za jej niestrudzony wysiłek w pracy społecznej, umiejętności przewodzenia oraz motywacji innych. Niewątpliwie ciężka praca pani Iwony przyczyniła się do sukcesu organizacji.
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=860#sigProId2ce2625122
W trakcie wieczoru Małgorzata Maye opowiadała o niezwykłym życiu i działalności Jubilatki w różnych dziedzinach. Dr Iwona Bogorya-Buczkowska zrobiła doktorat z literatury angielskiej na York University, a potem drugi – z zarządzania, w USA. Jednocześnie z mężem Piotrem wychowała dwoje dzieci, Julię i Krzysztofa, którzy również ukończyli studia w dziedzinie zarządzania na University of Western Ontario w London. Ponadto pani Iwona prowadziła seminaria dla kobiet i wykładała na uniwersytecie, była dziekanem i wiceprezesem prywatnej uczelni Canadian School of Management. Jest również autorką wielu artykułów w prasie zawodowej. Jako prezes Stowarzyszenia Naukowego – Canadian Society for Comparative Study of Civilizations – całe życie działała nad poparciem wielokulturowości w Kanadzie. Przez 12 lat pracowała w zarządzie KPK, z tego 6 lat jako pierwszy wiceprezes. Jeździła po świecie, konsultując w dziedzinie zarządzania w Afryce, Azji i Polsce. Od 20 lat Iwona Bogorya pracuje w rządzie prowincyjnym Ontario. Jedną z jej największych zasług był projekt przy współpracy KPK (Okręg Toronto) – "Education and Training Programs for Poland", dzięki któremu pozyskano fundusze od rządu federalnego na wysłanie do Polski 500 nauczycieli języka angielskiego wraz z pomocami metodycznymi, komputerami i podręcznikami. Projekt ten został wyróżniony przez Prezydenta RP jako jeden z najlepszych projektów międzynarodowych w Polsce.
Dr Iwona Bogorya-Buczkowska była niezwykle wzruszona i podziękowała wszystkim obecnym za współpracę słowami: "każdy z was przyczynił się w jakiś sposób do mojego sukcesu". Podziękowała szczególnie mężowi Piotrowi: "zasłużył na złoty medal za swoją cierpliwość, pomoc i poparcie" oraz dzieciom: "wasza miłość i zrozumienie to największe osiągnięcie w moim życiu". Specjalne podziękowania przekazała organizatorkom wieczoru: Irenie Kremblewskiej, Katarzynie Grandwilewskiej, Edycie Tobiasz, Marzenie Walkowiak i Małgorzacie Maye: "praca społeczna może być często niewdzięczna, ale w takich chwilach jest miło usłyszeć trochę słów uznania. Przez życzliwość i współpracę budujemy silną organizację, a zarazem wzmacniamy obecność naszej grupy społecznej w Kanadzie. Przyszłość Polonii jest we współpracy między organizacjami i w tym, że powinniśmy wychodzić poza obręb naszej grupy społecznej i przekazywać nasze osiągnięcia". Pani Iwona podziękowała również koleżance Ewie Szoździe, która z dużym oddaniem koordynowała wspomniane projekty: "Education and Training for Poland", "Youth Internships" oraz "Polish Spirit".
Ten niezwykły wieczór przeplatany pięknymi występami młodych artystów, pełen był płynących z serca podziękowań i wyrazów uznania dla Jubilatki. Maria Nowotarska, mówiąc o zasługach pani Iwony, która była przez parę lat prezesem Towarzystwa Muzycznego, podkreśliła jej szczere zainteresowanie teatrem i pomoc w rozwiązywania różnych problemów.
Małgorzata Maye podziękowała za pomoc i poparcie w rozwoju jej akcji poświęconych zbieraniu funduszy na leczenie epilepsji. Zaznaczyła, że zamiłowanie pani Iwony do kultury polskiej wywodzi się z faktu, że pochodzi ona z rodziny znanego polskiego malarza Wincentego Wodzinowskiego. Bogdan Łabęcki wspomniał, że właśnie 30 lat temu poznał się z panią Iwoną przy okazji przylotu Piwnicy pod Baranami z Piotrem Skrzyneckim i jak oboje współpracowali, przyjmując artystów Piwnicy, a potem wspólnie w Towarzystwie Muzycznym w Toronto.
W części artystycznej Małgorzata Maye wzruszała pięknym wykonaniem piosenki – "La vie en rose" z repertuaru Edith Piaf, a także wykonaną wspólnie z Bogdanem Łabęckim piosenkę "Kiedy znów zakwitną białe bzy". Podczas wieczoru można było usłyszeć piękną grę na gitarze w wykonaniu laureata jednego z Koncertów Młodych Talentów – Adama Filabera, oraz piosenki niezwykle utalentowanej 11-letniej Adriany Serra, która podbila serca widowni nie tylko swoim głosem, ale także wspaniałą sztuką sceniczną. Wanda Bogusz z Koła Pań "Nadzieja" sprawiła pani Iwonie dużą niespodziankę, odczytując wiersz napisany na jej cześć.
Jubileusz pani dr Iwony Bogorya-Buczkowskiej był niezwykłą szansą dla wielu z nas nie tylko na podziękowanie jej za pracę charytatywną oraz docenienie jej licznych sukcesów, ale również na uświadomienie sobie, jakich wspaniałych ludzi mamy w naszej Polonii kanadyjskiej. Dla mnie i mam nadzieję dla wielu pani Iwona jest wzorem do naśladowania.
Magdalena Szewczyk
Federacja Polek w Kanadzie o.13