Swięcone w Parafii św. Eugeniusza de Mazenod w Brampton
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=800#sigProId92366b95d3
W Sobotę Wielkanocną w polskich parafiach w aglomeracji torontońskiej święcono pokarmy. W Brampton ceremonię tę sprawował proboszcz o. Adam Filas. Napomniał wiernych, by Swięta Wielkanocne były okazję do duchowej przemiany, przebaczenia i odnowienia miłości w rodzinach. Wezwał do obrony wiary i Kościoła coraz częściej atakowanego przez przeciwników. Stwierdził, że w naszej polskiej tradycji święcone to jakoby dodatkowy sakrament, bo my zawsze z wdzięcznością spożywamy Boże dary. zaapelował o przywrócenie tradycji modlitwy przed posiłkiem, gdyż tradycja ta ginie, a część z nas czasami zasiada do posiłku nawet w czapkach...
Swięcenie w Parafii de Mazenod zorganizowano przed kościołem, tak by było doskonale widoczne z ulicy. Obok kościoła rysuje się już bryła centrum kultury i handlu. Po święceniu wszyscy wierni odwiedzali w tej pięknej świątyni Grób Pański strzeżony przez wartę góralską
"Gorąca" zima w harcerskich szeregach
Zima to pora roku, która kojarzy nam się ze śniegiem, mrozem, zamiecią i zimnym wiatrem. Wielu z nas w tym czasie ogranicza aktywność na świeżym powietrzu i bardziej docenia domowe zacisze z kubkiem kawy, herbaty czy gorącego mleka.
Komputer, telewizor, książka czy gazeta w pobliżu ciepłego kominka to narzędzia pomagające dotrwać do wiosny. Najbardziej radykalne podejście do zimy mają niedźwiedzie, pieszczotliwie zwane misiami, zapadając w zimowy sen.
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=800#sigProIda0d4fada7c
Misie i zmarzluchy nie wiedzą o tym, o czym doskonale wiedzą harcerki i harcerze, że zima oferuje również wiele wspaniałych atrakcji. To wymarzona pora na sanki, narty, łyżwy, zabawy na śniegu, na zajęcia sportowe w salach i halach, to czas kolędowania, "kominków", czy nawet potańcówek. To także czas zbiórek odbywających się regularnie bez względu na pogodę i porę roku. Program zbiórek jest bardzo ciekawy i urozmaicony, ale poza nimi jest jeszcze pełno innych zajęć. Harcerki i harcerze w okresie Bożego Narodzenia radośnie witani odwiedzali zaprzyjaźnione domy z kolędą na ustach. Wcześniej Święty Mikołaj nie zapomniał o prezentach przygotowanych przy pomocy rodziców z Kół Przyjaciół Harcerstwa. Były też grupowe wyjazdy do ośrodków narciarskich i spotkania opłatkowe, imprezy walentynkowe, Kurs Zastępowych, Dzień Myśli Braterskiej, Zjazd ZHP Okręg Kanada, Kominek Zuchowy w Oshawie. Niektóre jednostki w okresie postu prowadziły Drogę Krzyżową w swoich parafiach i wspólnie przeżywały Gorzkie Żale.
Dotyk ciepłych dłoni...
"Odrobina dobra, okazana drugiemu człowiekowi lepsza jest, niż cała miłość do ludzkości" – powiedział ktoś i chyba miał rację. Bo cóż znaczą wygłaszane przez niektórych frazesy o "umiłowaniu ludzi", jeśli przechodzą oni obojętnie obok konkretnego cierpiącego człowieka, nie udzielając mu pomocy...? Być może przyczyną zła jest przede wszystkim niezrealizowane dobro...
Na pewno nie mogą tego o sobie powiedzieć panie, zgromadzone w Kole Pań "Nadzieja". To one, nie afiszując się wcale "miłością do ludzkości", pomagają konkretnie poszczególnym osobom, które znalazły się w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej i materialnej. Sama się o tym przekonałam, gdy zwróciłam się do nich w sprawie Ani...
Przypomnijmy, bo już o tym pisaliśmy: Ania jest 19-latką – i jak wszystkie dziewczyny w jej wieku chciałaby biegać w powiewnych sukieneczkach... Ale niestety, jest na świecie tak, że niektórzy młodzi tylko marzą o chodzeniu... Ania Smolińska nie może nie tylko chodzić, ale i samodzielnie się poruszać, ma od urodzenia porażone zarówno obie ręce, jak i nogi. Groźna choroba – dziecięce porażenie mózgowe, uniemożliwia również samodzielne siedzenie bez oparcia i całe swe życie Ania spędza na wózku inwalidzkim… Przeszła szereg poważnych operacji, by móc bez bólu i pogłębiającej się skoliozy siedzieć na tym wózku, i to bez owej męczarni, związanej z ciągłymi bolesnymi skurczami mięśni... Ania mimo tych wszystkich przejść i zwalczanych dolegliwości jest radosna i ufna, bo w żarliwej wierze w Boga znajduje siłę, a w kochającej ją bezgranicznie matce – oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Barbara Smolińska nie rozstaje się z córką na krok, jeździła z nią oczywiście na wszystkie operacje z Bydgoszczy, gdzie mieszka ta rodzina, do Kliniki Poznańskiej...
"Polskie tradycje bożonarodzeniowe w formie kartki świątecznej"
W bieżącym roku szkolnym, zgodnie z wcześniejszym założeniem, zorganizowany został ogólnoszkolny konkurs plastyczny, przeznaczony dla dzieci w wieku od 4 do 17 lat, pod hasłem "Polskie tradycje bożonarodzeniowe w formie kartki świątecznej".
Celem uczestnictwa dzieci w konkursowych zmaganiach było:
podtrzymywanie polskich tradycji świątecznych, rozwijanie dziecięcej wyobraźni i aktywności twórczej, ćwiczenie umiejętności wykorzystania i łączenia ze sobą różnych technik plastycznych, odkrycie przez uczestniczące w konkursie dzieci własnych uzdolnień.
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=800#sigProId9702a73af5
Komisja w składzie: Agnieszka Jurzysta, Barbara Weselska, Magdalena Śpiewak-Kabza i (gościnnie) prezes Aneta Nakoneczna, obejrzała 159 nadesłanych prac z 6 szkół Mississaugi i Milton (Divine Mercy, Erindale Secondary School, St. Pio, Mary Fix, Blessed Teresa of Calcutta oraz J. Brzechwy – Milton). Kartki były wykonane różnymi technikami, ciekawie i pomysłowo, zaskakiwały starannością wykonania i dużą inwencją twórczą.
Dla Komisji Plastycznej było wielkim dylematem wybranie najlepszych prac.
Wśród laureatów znaleźli się:
W kategorii I otrzymaliśmy 27 prac konkursowych nadesłanych przez dzieci z junior i senior kindergarten.
1. miejsce – Elise Kiedrowski
2. miejsce – Isabelle Kiedrowski
3. miejsce – Olivia Siewiert
Wyróżnienie otrzymał Jacob Michna
W kategorii II, czyli dzieci z klas pierwszej i drugiej, było 46 prac.
1. miejsce – Gabriela Foksa
2. miejsce – Patrycja Szypula
3. miejsce – Veronika Rudnicki
Wyróżnienia:
Maya Buklarewicz
Adrian Danowski
W kategorii III było 9 prac. Kartki wykonały dzieci z klas 3 i 4.
1. miejsce – Victoria Podyna
2. miejsce – Patrycia Kozak
3. miejsce – Artur Gumowski
Wyróżnienie Patryk Dubik
W kategorii IV znalazło się 37 prac wykonanych przez dzieci z klas 5 i 6.
1. miejsce – Dominik Jaworski
2. miejsce – Olivia Bedzieszak
3. miejsce – Olivia Cichowicz
Wyróżnienia: Dominika Zuchowicz i Christin Galkowski
W kategorii V, czyli dzieci klas 7 i 8, nadesłano 27 prac.
1. miejsce – Sandra Szeliga
2. miejsce – Małgorzata Powęska
3. miejsce – Julita Gadomski
Wyróżnienia: Adam Stecki, Jakub Mroczek, Katherina Liczner
W kategorii VI – szkoły średnie, znalazły się prace 13 gimnazjalistów i licealistów, komisja przyznała trzy nagrody. Pierwszą za pracę "Kolędnicy" i dwie drugie.
1. miejsce – Malina Taras
2. miejsce – Paulina Wyrębek
2. miejsce – Monica Wspanialy
3. miejsce – Kamil Kombos
Oficjalne ogłoszenie wyników konkursu odbyło się 23 marca 2013 w Domu Seniora "Wawel Villa" w Mississaudze.
Gościem honorowym była prezes Zarządu Głównego ZNP w Kanadzie, pani Maria Walicka.
Całość uroczystości rejestrował pan Tadeusz Lis z Polish Studio oraz pan Andrzej Kumor z tygodnika "Goniec". Na uroczystość również przybyli rezydenci i personel Domu Seniora "Wawel Villa", nasi kochani mali laureaci z rodzicami oraz zarząd i członkowie ZNP Oddział Mississauga. Uroczystość uświetniły występy artystyczne: część Zespołu Pieśni i Tańca "Harnasie" oraz młodych, bardzo utalentowanych piosenkarek Wiktorii Wojtas i Kasi Kacały.
Należy również docenić uczennice, które przepięknie deklamowały wiersze: Sonię Królicki, Julitę Gadomski oraz Olivię Będzieszak.
Inaugurację konkursu poprowadziła pani prezes ZNP Oddział Mississauga – Aneta Ostrowska-Nakoneczna.
Na wstępie Pani Prezes powitała wszystkich zebranych gości. Podkreśliła, jak ważne jest, aby "Polska oświata za granicą była nowoczesna, atrakcyjna i odpowiadała potrzebom uczących się oraz wyzwaniom edukacyjnym współczesnego świata".
Ważne jest, aby uczniowie w polskich szkołach poznawali piękno języka polskiego, zdobywali wiedzę o polskiej historii, geografii i kulturze.
Związek Nauczycielstwa Polskiego Oddział Mississauga w ciągu 12 lat swojego istnienia zorganizował konkurs dla nauczycieli na najlepszy konspekt lekcyjny, konkurs dla młodzieży Dialog oraz 7 konkursów plastycznych dla dzieci i młodzieży:
1. Miasto, w którym mieszkam
2. Najciekawsze miejsce w Polsce
3. Najpiękniejsza baśń polska
4. Strój ludowy
5. Muzyka Chopina inspiracją prac plastycznych
6. Polskie tradycje wielkanocne
7. Polskie tradycje bożonarodzeniowe.
Pani Prezes nadmieniła, że nasze szkoły są pełne utalentowanych, radosnych, mądrych dzieci, które lubią się w nich uczyć, właśnie konkursy są potwierdzeniem wielkiego zaangażowania polskiej młodzieży oraz rywalizacji o pierwsze miejsce.
Na ścianach udekorowanej pięknie sali rozwieszone były wszystkie nagrodzone prace z obecnego konkursu, jak również z poprzedniego związanego ze świętem Wielkanocy.
Prace były oglądane przez zaproszonych gości z wielkim zainteresowaniem, podziwem i zachwytem.
Wszystkie te dzieła są wspaniałym przykładem utrzymania naszych polskich tradycji, jak również posiadania wielkiego talentu przez uczniów polskich szkół.
Możemy być bardzo dumni z naszych milusińskich.
Po rozdaniu dyplomów i nagród pani prezes Aneta Ostrowska-Nakoneczna serdecznie podziękowała wszystkim uczniom, którzy uczestniczyli w tegorocznym konkursie, laureatom gratulowała zwycięstwa, serdecznie podziękowała nauczycielom oraz pracownikom Domu Seniora "Wawel Villa".
Po zakończeniu uroczystości Pani Prezes rozdała zestawy kartek świątecznych, które zostały wydrukowane z nagrodzonych prac z poprzedniego konkursu.
Jeszcze raz dziękujemy serdecznie wszystkim tym, którzy przyczynili się do przeprowadzenia tej wspaniałej uroczystości.
Zachęcamy uczniów szkół polskich do licznego uczestnictwa w następnym Konkursie Plastycznym.
Barbara Weselska
ZNP Oddział Mississauga
Polska pod opieką Opatrzności
Szanowani (na ogół) czytelnicy "Gońca", bądźcie silni wiarą tak jak nasza gazeta.
Ja, Jan Starzewski herbu Ostoja (miecz i dwa półksiężyce na czerwonym polu), otrzymanego za zasługi w walce zwycięskiej z muzułmanami-bisurmanami, chcę zabrać głos, broniąc, tym razem polemicznie, wizerunku naszego kraju, wbrew temu jak jest on przedstawiany przez licznych kolegów felietonistów.
Absolutnie nie zgadzam się z opiniami, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Rzecz w tym, że mamy w Polsce problemy i problemiki – i to rozgraniczenie należałoby stosować.
Basiu, kiedy przyleciałaś?
Przyleciałam tu w lipcu 2010 roku, czyli już 2,5 roku temu.
– Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby tu przylecieć?
– Tak naprawdę to przywiodła mnie tu ciekawość. Chciałam zobaczyć, jak wygląda życie w Kanadzie, a ponieważ od trzech lat mieszkała tu już moja młodsza siostra, a jeszcze dłużej nasz kuzyn z rodziną, to pomyślałam, że to dobra okazja do tego, aby ich odwiedzić i przy okazji doświadczyć chociaż przez krótki czas kanadyjskiego życia za Oceanem.
Pierwotnie plan zakładał, że będę tu tylko przez okres wakacji, pozwiedzam okolice, nauczę się języka, spędzę czas z rodziną, może pójdę do jakiejś dorywczej pracy, żeby trochę dorobić. A wyszło tak, że jestem tu już ponad dwa lata (śmiech).
– Co w takim razie sprawiło, że Twój pobyt się wydłużył?
– Hmmm... Fajnie było! (śmiech) Było zupełnie inaczej niż w Polsce, powiedziałabym – łatwiej. Mimo że na samym początku, już po decyzji, że zostaję, nie było łatwo, bo musiałam zacząć myśleć o znalezieniu stałej pracy oraz o tym, gdzie zamieszkam, jednak trudności te nie trwały długo i po pewnym czasie znalazłam pracę, która pozwalała mi się spokojnie utrzymać.
– Jakie były Twoje pierwsze myśli po wylądowaniu na lotnisku w Toronto, pamiętasz je?
– Tak. Pomyślałam sobie "co ja tutaj robię?" i przede wszystkim "jak ja sobie tu poradzę?".
– Mimo że wiedziałaś , że masz tu siostrę, wujka i kuzyna?
– Tak, mimo to martwiłam się, jak ja się tu odnajdę. Po wakacjach zdecydowałam, że zostanę jednak na rok. Nawet nie zauważyłam kiedy, ale po upływie tego czasu już nie chciałam wracać do Polski. Więc zostałam.
– Czy znałaś język angielski na tyle dobrze, że nie obawiałaś się, że możesz nie znaleźć pracy bez jego dobrej znajomości?
– Angielski znałam na poziomie podstawowym. Jednak po pierwszych dniach spędzonych w Mississauga stwierdziłam, że nie znam angielskiego prawie wcale! Jest ogromna różnica między językiem jakiego uczą nas w polskich szkołach a tym prawdziwym, użytkowym, którym ludzie posługują się w Kanadzie na co dzień.
Do tego dochodzą jeszcze najróżniejsze akcenty w tej multikulturowej mieszance, które czasami skutecznie zniekształcają dźwięk słowa. Więc na początku komunikowanie się było dla mnie problemem. Ale poszłam do szkoły na zajęcia z angielskiego, które bardzo mi pomogły, usystematyzowały moją wiedzę i dodały pewności siebie.
– Co takiego jest w Kanadzie, czego nie ma w Polsce, i co jest w Polsce, a brakuje tego Kanadzie?
– Przede wszystkim nie ma tu mojej najbliższej rodziny – nie licząc siostry. Najbardziej odczuwam ten brak bliskich mi osób, kiedy nadchodzą święta. Bo jest to czas, w którym rodzina powinna spędzać razem, w komplecie. W Polsce też na pewno nie ma pracy, która dawałaby satysfakcjonujące zarobki, jest po prostu ciężko się utrzymać. Tutejsze realia ekonomiczne sprawiają, że pracując nawet za najniższą stawkę, jesteś w stanie spokojnie opłacić czynsz, na przykład za wynajmowany pokój, kupić wyżywienie, bilet miesięczny na autobus i mieć jeszcze na drobne przyjemności. W Polsce, szczególnie w większym mieście, byłoby to niemożliwe do zrealizowania. Wystarczy spojrzeć na ceny wynajmu mieszkań – są one nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do przeciętnych zarobków młodych ludzi po studiach.
– Jakie rzeczy były dla Ciebie zaskoczeniem po przylocie i pierwszych tygodniach pobytu?
– Muszę przyznać, że zaskoczeniem był dla mnie przede wszystkim sposób wychowywania dzieci, zupełnie inny od tego, który znałam z Polski. Tutaj obowiązuje tak zwane "wychowanie bezstresowe" polegające głównie na tym, że dzieci robią, co chcą, i dostają wszystko, na co mają ochotę, co nie zawsze jest według mnie dobre. Druga kwestia, która mnie zaskoczyła, to zaufanie Kanadyjczyków. W naszej ojczyźnie nie do pomyślenia jest, żeby nie zamykać domu na klucz, gdy się z niego wychodzi. Tutaj natomiast jest to notoryczne i normalne. Co więcej, bezpieczne, bo po powrocie z pracy zastajesz swój dobytek w takim stanie, w jakim go opuszczałeś. Ponadto bardzo podoba mi się otwartość i tolerancja na odmienność. Tutaj jeśli wyglądasz inaczej, masz kolorowe włosy, kolczyki i tatuaże w różnych miejscach, nikogo to nie dziwi. W Polsce natychmiast zostałabyś wytknięta palcami i obgadana.
– Powiedziałaś, że do Kanady leciałaś z myślą, że spędzisz tu miłe wakacyjne trzy miesiące, a potem wrócisz do ojczyzny. Czyli tak naprawdę miałaś być tylko turystką, zostałaś emigrantką. Jak odnajdujesz się w tej sytuacji?
– Ja od samego początku czułam się w Kanadzie dobrze. Wydaje mi się, że chyba lepiej odnajduję się teraz tutaj, niż odnajdywałam się w Polsce. Nie wiem, czy gdybym teraz wróciła do Polski, to potrafiłabym tam znaleźć swoje miesjce. Podejrzewam, że byłoby mi ciężko, zdążyłam się już tutaj zakorzenić. Kanada to teraz mój dom.
– W tym zakorzenieniu pomaga Ci chyba Twój chłopak, prawda?
– (śmiech) No tak, zdecydowanie!
– Jak się poznaliście?
– Marka poznałam po 1,5 roku mojego pobytu w Kanadzie. Poznaliśmy się w sumie przez mojego wujka, no i jakoś tak już zostało. Ta historia jest dość przewrotna, bo na początku spotykaliśmy się bardzo rzadko i raczej niechętnie, co może brzmieć trochę dziwnie, ale naprawdę tak było. W sumie to Marek mnie ignorował! W okresie, gdy się poznaliśmy, miał bardzo dużo pracy i nie miał czasu na randki, a ja odbierałam to jako brak zainteresowania z jego strony. Potem jednak sprawy potoczyły się dla nas obojga bardzo pomyślnie i do tej pory jesteśmy razem.
– W Kanadzie, a szczególnie w Mississaudze jest bardzo liczna Polonia. Co sądzisz o naszych rodakach, którzy tu mieszkają, prowadzą interesy, wychowują dzieci?
– (cisza) Bez komentarza.
– Jak wyobrażacie sobie wspólną przyszłość?
– W najbliższych miesiącach planujemy kupić mieszkanie w Mississaudze i w nim wspólnie zamieszkać. Co będzie potem, to zobaczymy. Chcemy założyć rodzinę, mieć dzieci. To są teraz dla nas najważniejsze sprawy.
- Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Janiak
Niedziela w Centrum Jana Pawła II
Trudno przecenić znaczenie Centrum Kultury Jana Pawła II w Mississaudze; śmiało można je uznać za serce Polonii kanadyjskiej. W sprzęgnięciu z parafią św. Maksymiliana Kolbego, gdzie co niedziela we Mszy św. uczestniczą tysiące Polaków, jest to obiekt, gdzie można organizować imprezy z wielkim rozmachem.
Kilka tygodni temu pisaliśmy w "Gońcu" o targach książki, w minioną niedzielę w Centrum organizowane były targi zdrowia i urody. Wielu wystawców reklamowało i sprzedawało zdrową, polską żywność, delikatesową, a także zdrowotne dodatki żywieniowe i preparaty.Centrum Kultury im. Jana Pawła II ma wielki potencjał rozwojowy, zlokalizowane u zbiegu głównych arterii komunikacyjnych metropolii, z wygodnym parkingiem, może być fundamentem do wielkiej rozbudowy – stworzenia ośrodka podobnego choćby do tego, co na Bathurst ma społeczność żydowska GTA. Ważne więc jest, byśmy nie zmarnowali tej szansy.
Warto więc co niedziela po Mszy św. zajrzeć do Centrum, choćby po to by wziąć lub kupić polonijne gazety – aktualny numer "Gońca" zawsze jest w skrzynce. (ak)
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=800#sigProIdafa9812f5e
Pamiętamy!
Klub Gazety Polskiej w Toronto w marcu w sposób szczególny pamięta o Żołnierzach Wyklętych i o członkach Podziemnego Państwa Polskiego.
W dniach 1-3 marca nasi klubowicze, przebywający w różnych częściach prowincji Ontario, uczestniczyli w uroczystościach i Mszach Świętych w intencji Żołnierzy Wyklętych, czcząc pamięć drogich nam bohaterów.
W naszych publikacjach staramy się przypominać o żołnierzach i o wydarzeniach z okresu tzw. powojennego Polski, skrywanych przez władze komunistyczne, tym bardziej dlatego, że dziś z przerażeniem widzimy powrót do niektórych praktyk z tamtej epoki, stosowanych wtedy do walki z wolnymi Polakami przez Rosję i przez służących jej najemników.
Wśród wielu istotnych wydarzeń tamtego okresu, aresztowanie przez NKWD szesnastu przedstawicieli władz Rzeczypospolitej jest i ważne, i symboliczne zarazem.
U Indian: Seks w rezerwacie
Od dłuższego czasu się zabieram do napisania tego tekstu. Zaczynam temat i porzucam. Unikam go. Znajduję tematy zastępcze. Może powinienem w ogóle go porzucić. Może w tym właśnie wypadku milczenie byłoby lepsze. Rozważam za i przeciw płynące z opisania tych dosyć bolesnych i raczej osobistych historii. Decyduję się o tym pisać, by dać pełniejszy obraz tego, jak wygląda moje życie w rezerwacie. Nie wiem, czy potrafię to zrobić bez wdawania się w sądy wartościujące, bez krzywdzenia ludzi surową oceną ich działań i przekonań. Łatwo jest rościć sobie pretensje do moralnej wyższości, gdy się nie przeszło przez to samo, co oni. Jak mówi indiańskie przysłowie, "przejdź milę w moich butach" – zanim zaczniesz mnie oceniać.
Ostatnio wspomniałem o znajomej pielęgniarce i o szalonych plotkach, jakie zaczęły krążyć po rezerwacie, po tym jak ludzie widzieli nas idących razem na spacer. Przyznam, że strasznie mnie to zaskoczyło, bo wierzę w to, że (heteroseksualny) mężczyzna może mieć koleżanki i przyjaciółki, z którymi będzie spędzać czas, rozmawiać, i to bez żadnych ukrytych erotycznych fantazji i zapędów. Może to naiwne (?) przekonanie wyrobiło we mnie liceum ogólnokształcące – w mojej klasie było zaledwie 3 chłopców (łącznie ze mną) i 27 dziewcząt. Po czterech latach treningu w takim "babińcu" czuję, że łatwiej mi nawiązywać kontakty z kobietami niż z mężczyznami. Zwykle nie mam oporów, by podejść do nieznanej kobiety i po prostu z nią pogadać, zagadnąć przyjaźnie i zażartować. Takie nastawienie sprawiło, że często znajdowałem się w nie lada tarapatach w rezerwatach. Tego rodzaju zachowania częstokroć bywają opatrznie interpretowane – jako chęć nawiązania intymnych relacji.
W pierwszym z "moich" rezerwatów nie było jeszcze tak źle. Co prawda zaraz na początku roku szkolnego dwie całkiem nadobne dziewoje (czyli śliczne młode dziewczyny) zapukały do naszych drzwi (mieszkałem ze współlokatorem) i wyraziły chęć "przywitania" nas w rezerwacie. Mój współlokator odesłał je z kwitkiem i nikt nas więcej nie niepokoił. Myślałem, że wzięto nas za gejów (czy jak tam Redaktor Naczelny pisze: pederastów), ale na początku drugiego roku, gdy mój współlokator wyjechał na tydzień na konferencję do Thunder Bay, odezwała się do mnie przez Fejsbuk pewna bezzębna kobieta w wieku mojej matki i zasugerowała potajemne spotkanie. Bynajmniej nie w celu oglądania mojej kolekcji znaczków.
Wcześniej rozmawiałem z nią parę razy na neutralne tematy typu pogoda, łowienie ryb i tak dalej, aż pewnego razu zaczęła mi się zwierzać z rozmaitych przykrych przeżyć ze swojej przeszłości. A to, że nie ma zębów, bo mąż ją bił, a to że dziecko, którym się opiekuje, to sierota, której rodzice zginęli w wypadku, etc. Zrobiło mi się jej żal, słuchając tych wszystkich historii, i powodowany zwyczajnym odruchem powiedziałem jej kilka miłych słów. Nie sądziłem, że stanie się to przyczyną, dla której uzna, że można zaproponować mi pożycie intymne. Całkowicie zaskoczony jej propozycją palnąłem z głupia frant, że nie będzie mnie w domu... Głupia wymówka, no niby gdzie indziej miałbym być? Nie przyjęła tego lekko i do końca roku unikała mnie, jednocześnie dając mojemu współlokatorowi (z którym wcześniej nie miała nic do czynienia) liczne dowody sympatii. A to zaprosiła go na wspólne polowanie na głuszce, a to przyniosła mu kawałek ciasta, które upiekła, a to wzięła go na ryby.
Trochę było mi żal, że omijają mnie te atrakcje, ale równocześnie byłem zadowolony, że zostawiła mnie w spokoju i nie wysuwa w stosunku do mnie żadnych dalszych propozycji. Na koniec roku uwieńczyła swą "zemstę", przynosząc mojemu współlokatorowi okazały dreamcatcher z przepięknie wyszytym koralikami wilkiem. Wręczając mu ten wspaniały podarunek, spojrzała na mnie i powiedziała, że dla mnie... zabrakło jej koralików. Zabolała mnie ironia jej słów. Oczywiście, żal mi było, że nie dostałem podarunku, ale jeszcze bardziej było mi żal tego, że zupełnie tego nie zamierzając – uraziłem jej uczucia. Nikt nie lubi się czuć odrzucony i wzgardzony. Postanowiłem na przyszłość być ostrożniejszy w kontaktach z płcią przeciwną w rezerwacie.
Postanowienie było dobre, ale doświadczenia z kolejnego rezerwatu pokazały mi, że jest ono zgoła niewystarczające i że najlepiej byłoby po prostu unikać JAKICHKOLWIEK kontaktów z płcią przeciwną. Co jest raczej niemożliwe, biorąc pod uwagę, że będąc nauczycielem w rezerwacie, jest się niejako osobą publiczną i czasami po prostu trzeba rozmawiać, czy to z rodzicami dzieci, czy też z koleżankami z pracy.
Nie wiem, jak to ująć, bez bycia posądzonym o jakiś męski szowinizm, pragnienie napompowania własnego ego czy zwyczajną mitomanię, ale... nie mniej niż sześć kobiet chciało się ze mną przespać.
Nic, nic z tego, czego wcześniej w życiu doświadczyłem lub nauczyłem się, nie przygotowało mnie na tego rodzaju sytuację.
Na bycie zwierzyną łowną.
Z początku nawet nie pojmowałem sytuacji, w której się znalazłem.
Przyznam ze wstydem, iż to, że ktoś o mnie zabiega, że komuś wydaję się atrakcyjny, że ktoś mnie pragnie, miło połechtało moją męską próżność. Szybko jednak zorientowałem się, że żadnej z tych kobiet nie chodzi tak naprawdę o "mnie" jako osobę i że każda z nich ma jakiś własny ukryty cel w ubieganiu się o moją uwagę.
Uskrzydlająca mnie euforia niedoszłego Casanovy opadła tak szybko, jak się pojawiła, i jedyne, co pozostało, to bolesne zderzenie z rzeczywistością. Zrozumiałem, że jestem towarem. Środkiem do celu – jakikolwiek by to był cel.
Może chodziło im o zakosztowanie czegoś "egzotycznego"?
Może widziały we mnie księcia z bajki, który wyrwie je z rezerwatu, zabierze do Toronto, z dala od ich toksycznych związków?
Może pragnęły przygody: seksu bez zobowiązań?
Może chodziło o to, że mam pracę i stałą pensję, i to w miejscu, gdzie prawie wszyscy są bezrobotni?
Może po prostu chciały być z kimś, kto ich nie zdradzi z połową rezerwatu i po pijaku nie wybije zębów.
Rozumiem te wszystkie motywacje, ale nie miałem ochoty być pionkiem w czyjejś grze. Łatwiej mi to jednak jest powiedzieć, niż było zrobić. Z natury jestem raczej towarzyski i otwarty, więc stanowiłem w miarę łatwy cel dla ich zakusów, tym bardziej że wszystko zawsze zaczynało się niewinnie. No, prawie zawsze.
Jedna z kobiet wtoczyła mi się do mieszkania pod pretekstem bycia spragnioną. Po prostu zapukała i poprosiła o szklankę wody, gdy otworzyłem drzwi. Powinienem kazać jej czekać na dworze, ale tego nie zrobiłem i zaprosiłem ją do środka. W końcu "gość w dom – Bóg w dom". No i nie chciałem, by mi naleciało much.
Dopiero gdy weszła, zauważyłem, że coś jest z nią nie tak. Była pijana. Wyciągnęła z kieszeni dwie puszki piwa, oznajmiając mi, że są jej urodziny i chce, bym się z nią napił.
Grzecznie odmówiłem, tłumacząc się strachem przed utratą pracy (zwykle w kontrakcie jest klauzula zakazująca nauczycielom spożywania alkoholu na terenie rezerwatu pod groźbą utraty zatrudnienia). Niechętnie przyjęła to do wiadomości. Otworzyła jedną z puszek, pociągnęła spory łyk i rozpłakała się. Po czym zaczęła opowiadać o swoim życiu – przerażająca była to historia. Pełna przemocy, smutku, bezsilności. Miała zaledwie sześć lat, gdy jeden z członków rodziny zgwałcił ją po raz pierwszy. Zanim miała lat czternaście, dziesięciu różnych mężczyzn z wioski używało sobie z nią od czasu do czasu. Wbrew jej woli, a czasami i bez jej świadomości.
Nie wie, kto jest ojcem jej pierwszego dziecka – jako nastolatka podejmowała próby samobójcze i upijała się do nieprzytomności, by zagłuszyć ból. Po jednej z takich libacji zaszła w ciążę.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czasami słuchanie wystarczy. Gdy się wygadała, delikatnie poprosiłem ją, by sobie poszła. Zapytała, czy może wyjść tylnymi drzwiami. Zgodziłem się, bo co mi za różnica.
Różnica była taka, że idąc do mnie, "urwała się" z imprezy z domu naprzeciwko. Widziano ją, jak wchodziła do mnie – ale nikt nie widział, kiedy wychodziła.
Plotki zaczęły się błyskawicznie. Nie wiem, czy celowo chciała wzbudzić zazdrość swojego partnera, czy wprost przeciwnie – nie chciała, by widziano ją wychodzącą ode mnie i w ten sposób chciała mnie "ochronić", ale przez następne kilka tygodni schodziłem jej chłopakowi – rosłemu Indianinowi – z oczu.
Po tym pierwszym razie przychodziła jeszcze parę razy, za każdym razem robiąc aluzje do tego, że powinniśmy być razem. A to że jej ciotka wyszła za mąż za Europejczyka i że było im razem bardzo dobrze, a to że kiedyś rzuciła już swojego partnera i że była z innym mężczyzną przez rok, ale nic z tego nie wyszło, a szkoda, bo nie jest szczęśliwa w obecnym związku, bo chłopak ją zdradza, pije i bije, a to że powinienem jej dać klucze do mojego mieszkania w Toronto i ona tam zamieszka, skoro mnie i tak tam nie ma... Serce mi się krajało, słuchając tego wszystkiego. No ale co zrobić?
Kolejna nie wdawała się w dłuższe rozmowy – któregoś wieczora znalazła mnie na Fejsbuku i zapytała, co robię. Odpowiedziałem, że jestem zajęty planowaniem lekcji i ocenianiem prac (zwykle jestem tym zajęty). Ta na to, że pewnie jestem zestresowany i potrzebuję się rozerwać, co dobrze się składa, bo ona akurat jest "napalona" i chętnie dostarczy mi rozrywki, a przy tym i sobie ulży. Dwa w jednym. Kto by nie poszedł na taki miły układ? Młoda, zgrabna, dwudziestoparoletnia dziewczyna. Odpisałem jednak, że to nie w moim stylu i że proponuję, by wzięła zimny prysznic.
Następna krążyła wokół mojego domu niczym sęp. Jeździła samochodem w kółko po rezerwacie – czasami przejeżdżała po kilkanaście razy dziennie przed moim domem. Z wnętrza jej samochodu dudniła muzyka, więc nie sposób było nie zauważyć (czy raczej usłyszeć), że przejeżdża.
Ilekroć mnie widziała gdzieś na drodze, zatrzymywała się na pogawędkę. Wkrótce zaczęła pukać do mych drzwi o każdej porze dnia i nocy (kiedyś najpóźniej łomotała do drzwi o drugiej w nocy), zapraszając mnie na przejażdżkę.
Nie dała sobie powiedzieć, że nie znaczy nie. "Nie, nie jadę. Nie mam czasu" – mówiłem. – "Ale, chodź, pojedź, co ci szkodzi pół godziny?" – odpowiadała. I tak z dziesięć minut takiej słownej szarpaniny.
Może trzeba było zatrzasnąć drzwi przed nosem? Kiedyś w końcu uległem, bo przecież nudno w takim rezerwacie jak diabli. Zaczęliśmy rozmawiać. Zastosowałem manewr pod nazwą "typowe nudne pytania nauczyciela": Do jakiej szkoły poszła? Co ją ciekawi? Co chce robić za pięć lat? Otóż ciekawiłem ją ja, a za pięć lat chciała mieć piątkę dzieci – ze mną. Była ode mnie dużo większa i pewnie łatwo bym się z jej objęć nie wyrwał, więc dobrze, że nie przeszła od słów do czynów... Za to następna przeszła.
Zaczęło się (jak zwykle) niewinnie. Odśnieżałem podjazd, gdy zatrzymał się przy mnie samochód. Kierowcą była kobieta w średnim wieku. Powiedziała mi, że jest przewodniczącą komitetu imprezowego w rezerwacie i że za godzinę odbędzie się mecz broomball i że jestem zaproszony. Pomyślałem, że na masowej imprezie będę bezpieczny. Póki co – miałem rację. Po meczu zaprosiła mnie na następny tydzień na kolejny mecz. Przyszedłem, bo zawsze to jakieś urozmaicenie, a nie tylko dom, szkoła, szkoła, dom. Po tym posypały się kolejne niewinne zaproszenia: a to by pojechać skuterem śnieżnym (również większą grupą) przez jezioro i potem wdrapać się na punkt widokowy na wzgórzu na drugim brzegu, a to by odwiedzić pobliską plażę, a to by pójść na ryby i w końcu "przyjdź do mnie dzisiaj w nocy, tak by nikt nie widział". (W języku Odżibuejów wyraża się to słowem "kimuczli". Kochanek to "kimucz".)
Z tego ostatniego zaproszenia nie skorzystałem, z kolejnych też nie. Nie zraziła się zbytnio. Była chyba jakąś daleką krewną Andrzeja Kmicica, który wyłożył Oleńce swoją filozofię związków damsko-męskich w słowach: "Proś, a jak nie dają, to bierz sam!". Przy okazji czyichś urodzin odbywała się plenerowa impreza: ognisko, zespół trojga szarpidrutów, chóralne śpiewy piosenek Johnny'ego Casha, darmowe piwo, chociaż rezerwat niby objęty prohibicją.
Poszedłem. "Przewodnicząca" tym razem nie dała za wygraną. Obłapiła mnie, że niby chce tańczyć, i puścić nie chciała. Jej ręce zaczęły wędrować w miejsca z tańcem raczej niezwiązane. Próbowałem ją odepchnąć, stanąć do niej bokiem, ale nic nie skutkowało. Na szczęście solenizant i matka jednej z moich uczennic zobaczyli, że jestem w tarapatach, i odciągnęli agresorkę. Czmychnąłem do domu. Pogasiłem światła. Ktoś w nocy pukał do drzwi. Nie sprawdzałem kto. Nie musiałem.
Ciężko się o tym wszystkim pisze. Wracam myślą do tych kobiet i robi mi się niezwykle smutno, jak pomyślę o straszliwym głodzie miłości, jaki musiały odczuwać, o emocjonalnej pustce w ich życiu. No ale cóż, nie moja w tym wina i nie moją rzeczą to naprawiać.
W tym roku staram się raczej trzymać z dala od wszystkich kobiet i dziewczyn w rezerwacie. Nie uśmiecham się, nie zagaduję, nawet unikam kontaktu wzrokowego, o ile się da. Wolę być branym za gbura niż mieć dać komuś poczucie, że jestem nim (właściwie to "nią") zainteresowany.
Mimo tych wysiłków z mojej strony już jakaś pijana kobieta zadzwoniła do szkoły w czasie lekcji ,domagając się rozmowy ze mną. Bełkotliwym głosem pytała, co robię po szkole. Cóż... "Nie będzie mnie w domu."
Zakończenie karnawału ze "Stokrotkami"
Tegoroczny karnawał w Hamilton zakończony został zabawą ze "Stokrotkami", przy Solidarność Place, w Domu Polskim. Zabawa odbyła się za sprawą dyrygenta Chóru Dziecięcego "STOKROTKI" Kazimierza Chrapki i koordynatorki całego przedsięwzięcia, przewodniczącej Komitetu Rodzicielskiego, Krystyny Boruch, oraz rodziców dzieci należących do chóru.
"Stokrotki" mają w planie kolejny wyjazd z koncertami i zwiedzenie zachodniej Kanady, tj. Calgary, Edmonton i Vancouveru, dlatego pomysł zorganizowania zabawy w stylu Western. Paniom i panom na sali nie zabrakło kowbojskich kapeluszy, butów, dżinsów i, co najważniejsze, wszelkiego rodzaju coltów.