A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...

 

Jedni lubią gęste zielone lasy, bagna, kręte rzeki, inni rozległe łąki, góry, widoki po horyzont, jeszcze inni morza i piasek, ilu ludzi, tyle upodobań. Myśmy specjalnie w ostatnią niedzielę wyboru nie mieli, morza i góry na krótką wycieczkę w Ontario odpadły z oczywistych powodów, do lasu wejść się nie dało, wiatr wiał okropny, strach byłoby iść w obawie przed spadającymi konarami. Zostały nam łąki, ale tych w okolicy Mississaugi nie brakuje. Wybraliśmy mniej więcej półtoragodzinną trasę w Upper Credit River Conservation Area niedaleko Alton. Utworzono ją na terenach dawnej farmy, na pagórkach położonych wzdłuż Credit River. 

Z parkingu po kilkuset metrach szlak dochodzi do mostka na rzece, wąziutkiej w jej górnym biegu. Przy mostku podbiegł do nas przywitać się biały kudłaty pies, znaczy się biały był przed wycieczką, a teraz równo pokryty błockiem, kolor zdradzały tylko czubki uszu, tajemnicą właścicieli było, jak zamierzali go doczyścić. Nie wróżyło to dobrze. Udało nam się go powstrzymać przed skakaniem łapami na nas w nagłym wylewie czułości – żaden napotkany pies nie był na smyczy. Swoją drogą, dlaczego wszystkie psy w Kanadzie są takie przyjazne, grzeczne, i wobec ludzi, i wobec przedstawicieli swojego gatunku, czy coś im dodają do jedzenia, bo w przejęcie anglosaskich manier trudno uwierzyć? W Polsce wszystkie czworonożne żrą się, szczekają, warczą…

Za mostkiem skręciliśmy w prawo w ścieżkę przez cedrowy las wzdłuż rzeki. Ścieżka to właściwie nieodpowiednie słowo, to po prostu szeroka droga, co nie jest bez znaczenia, bo pozwala iść swobodnie obok siebie, rozmawiając, bez wykręcania się do tyłu na każde zdanie, a w czasie suchej pogody spokojnie da się pchać wózek z dzieckiem. Tak jak można się było spodziewać po psie, trasa pokryta błockiem i płatami rozpuszczającego się lodu. Po krótkim odcinku lasu wychodzi na łąki właśnie, tu już było sucho i przyjemnie. Roztacza się stąd piękny widok na okoliczne wzgórza, lasy, farmy, kilka eleganckich rezydencji, które powstały niedawno. O tym, że była tu farma, o trudzie pierwszych białych osadników, którzy w początkach XIX w. wyrąbywali tu puszczę i zaczynali uprawiać ziemię, świadczą już tylko miedze z zebranymi z pastwisk przez pokolenia farmerów kamieniami i zdziczałe drzewa owocowe. Część łąk obsadzona nowymi drzewami, głównie świerkami i sosnami. Droga kręci wśród pagórków, zawraca w stronę rzeki i ponownie wkracza do starego cedrowego lasu, mrocznego, nazwaliśmy go lasem Baby Jagi. Oprócz cedrów rośnie tu kilka wiekowych białych sosen, w tym jedna bardzo stara i bardzo piękna, z dramatycznie wygiętymi konarami, pamiętająca na pewno pierwszych osadników. Walczy jeszcze o życie, bo czubek złamany i dni jej są policzone. Dla tego jednego drzewa warto było zrobić tę wycieczkę. Ciężko ją było ładnie sfotografować w gęstym cedrowym lesie, a przez lenistwo nie wzięliśmy statywu. Stąd już tylko kilkadziesiąt metrów tuż przy brzegu meandrującej, czystej, o przezroczystej wodzie rzeki do mostka. Przy nim tablice informujące o inwazyjnych gatunkach w Ontario i o wkładzie okolicznych farmerów w ochronę tego terenu. W rzece kolejny pies płukał się z zadowoleniem w zimnej wodzie z błota za namową właścicieli, co było czynnością o tyle nadaremną, że po kilkuset metrach do parkingu będzie wyglądał tak samo jak przedtem. O właścicieli psów zresztą tu zadbano, bo przy wejściu na szlak są darmowe torebki na psie odchody.

Doszliśmy do samochodu w trochę lepszym stanie niż pies, ale w tylko trochę lepszym, w każdym razie powyżej kolan. Na parkingu duża tablica z mapą trasy oraz jej drugą częścią po przeciwnej stronie szosy, jeśli dla kogoś ponadgodzinna wycieczka to za mało. Wejście i parking bezpłatne, sugerowana donacja w kopertce do skrzynki.

Adres: 20073 Porterfield Road (Regional Road 136), Alton ON L7K 1S9 (GPS N43 52.441 W80 03.660). Dojazd 29 km od zjazdu na Hwy 410 w Hurontario St. (Hwy 10) - jedziemy Hwy10 na północ do Charleston Side Rd., w którą skręcamy w lewo na zachód, do skrzyżowania z Main Street, w którą skręcamy w prawo na północ w stronę Alton, po 4,5 km skręcamy w prawo na wschód w Queen Street East i po przejechaniu około 2 km droga zamienia się w Porterfield Road, parking jest za długim zakrętem przed przejazdem kolejowym, jest wyraźna tablica.

Tekst i zdjęcia

Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński

Mississauga

sobota, 13 kwiecień 2013 00:15

Wojna i sezon [22]

Napisane przez

Opowiadano też o innych sprawkach tych panów. Otóż raz zjawili się u pani Wandy Eynarowiczowej, ciotki Tadeusza, z wekslem jej syna Stanisława na sumę 500 rubli wystawionym za dług karciany. Pani Wanda była osobą oszczędną, więc oświadczyła, że długów karcianych syna nie płaci. Wtedy pan Kawka:

– A więc robię pani prezent z tych głupich 500 rubli!

To mówiąc podarł weksel na strzępy. Pani Wanda, Dederkówna z domu, była ostrożna i oszczędna, ale posiadała też odziedziczoną dumę rodową.
Spłonąwszy rumieńcem gniewu rzuciła w twarz panu Kawce "głupią" sumę 500 rubli. Pan Kawka pieniądze przyjął, ale w parę tygodni potem weksel na sumę 500 rubli z podpisem Stanisława Eynarowicza – tym razem weksel autentyczny – został odesłany do protestu.

Tadeusz był świadkiem historii świadczącej, że opowiadanie o zawodowym szulerstwie panów Kawki i Węgłowskiego miało podstawy. Pan Kazimierz Wołodkowicz z Iwańska uchylił się od podania ręki panom Kawce i Węgłowskiemu. Wielce oburzeni posłali mu sekundantów. Pan Kazimierz
oświadczył sekundantom:

– To znani żulicy i szulerzy i sprawy honorowej z nimi mieć nie mogę. Sekundanci złożyli swe mandaty i sprawa honorowa na tym utknęła. Mimo to jednak dawni znajomi utrzymywali nadal przyjazne stosunki z panami Kawką i Węgłowskim – może z racji ich pięknych i miłych żon?

– A pan Kazimierz Wołodkowicz chodził po Warszawie z aparatem fotograficznym, ponieważ, jak powiadał:

– Lubię fotografować pięknych istot.

Życie Cempścia na Sewerynowie nie polegało wyłącznie na rozpuście lub na ciemnych, a w najlepszym razie niejasnych interesach. Spragnieni pożywienia dla duszy chodzili pilnie do teatru. Wystawiona w "Rozmaitościach" sztuka Stefana Biedrzyńskiego "Pocałunek wojny" szczególnie ich poruszyła. Sztuka ta miała swe dzieje nieznane nie tylko przeciętnym bywalcom teatralnym, ale i zawodowym teatrologom. Aby te dzieje zrozumieć, trzeba jak się w klasycznych powieściach pisało, cofnąć się wspomnieniem o kilka lat wstecz.

Na całą Litwę słynęła Bielica guberni mohylowskiej, należąca do pana Karola Świackiego. Sława tego dworu przekraczała zresztą granice zaborów, zwłaszcza że żona pana Karola, Donimirska z domu, była rodem z Pomorza. Dobra Bielica – Krupka – Hurzec z wielu folwarkami słynęły przede wszystkim ze wzorowego gospodarstwa rolnego, z hodowli krów rasowych, z wielkiego na owe czasy uprzemysłowienia. W dobrach tych były gorzelnie, młyny, tartaki, mleczarnie, fabryka drewienek do zapałek.

Niektóre z tych zakładów były nawet zelektryfikowane! Dziesiątki praktykantów, tj. studentów lub absolwentów wyższych uczelni rolniczych, przeszło przez Bielicę, kształcąc się pod kierownictwem pana Karola i jego administratorów. Ale Bielica zasłynęła jako najdalej na wschód położone "centrum polszczyzny" – ognisko kultury zachodniej usadowione niby fortalicja niedaleko ściany smoleńskiej. Pan Karol założył u siebie szpitale, ochronki, szkółki – najpierw tajne, a od wojny 1914 jawne.

Korespondencja z Bielicy wychodziła na papierze listowym ozdobionym secesyjną winietką z napisem: "Mohylowska oświata – światło niosę mojemu ludowi".

Każdego lata dwór huczał od zjazdu młodzieży płci obojga – krewnych, powinowatych, przyjaciół oraz niezamożnych studentów, pisarzy i artystów potrzebujących odpoczynku na wsi. Odbywały się bale, baliki, zawody sportowe, wieczory wokalno-literackie, teatry amatorskie. Przed wojną zbierała się w Bielicy młodzież nie tylko z okolicy, nie tylko z całej Litwy, ale również z Królestwa, Pomorza, Poznańskiego i Galicji. Po wybuchu wojny 1914, a zwłaszcza po porażce rosyjskiej latem 1915 i napływie fali wygnańców, Bielica i przyległe folwarki pęczniały od "uciekinierów", którzy w gościnnych progach pana Karola znaleźli schron, wikt i opierunek.

W gronie uchodźców z Królestwa znalazł się pan Stefan Kiedrzyński, średniej miary autor paru książek i sztuk scenicznych. Zamieszkał w Bielicy, która już była zapełniona do ostatecznych granic pojemności. Zdarzyło się, że do Bielicy zawitali krewni pana Karola i to krewni nie byle jacy: staruszka ciotka pana Karola Maria Górecka, z domu Mickiewiczówna (córka Adama), i Teodor Dydyński, ostatni żyjący profesor warszawskiej Szkoły Głównej, z żoną. Nie wiedząc, gdzie i jak ich rozlokować, zwrócił się do kilku młodych gości z uprzejmą prośbą, czy by nie byli łaskawi przenieść się – choćby czasowo – do jednego z folwarków i w ten sposób oswobodzić pomieszczenie dla przybyłych krewnych. Młodzi ludzie zgodzili się bez szemrania – z wyjątkiem pana Kiedrzyńskiego. Ten uznał propozycję pana Karola za osobisty afront, obraził się i opuścił Bielicę "z trzaskiem".

Pan Karol wzruszył ramionami. Może by jednak nie wzruszał ramionami, gdyby był czytał powieść "Sławny człowiek" Włodzimierza Perzyńskiego i wiedział, że życie lubi czasem naśladować literaturę, no i że nie zawsze bezpiecznie jest żegnać ludzi pióra wzruszeniem ramion. 

W powieści Perzyńskiego autor sztuki teatralnej dostaje dyskretną łapówkę w kwocie 500 rubli za cenę zaprzestania pisania felietonów mogących skompromitować panienkę z dworu ziemiańskiego, który parę miesięcy przedtem podejmował gościnnie "sławnego człowieka".

W wypadku pana Kiedrzyńskiego analogia z literaturą nie jest ani pełna, ani zakończona. Pan Kiedrzyński nie był sławny – był zaledwie "znany" – żadnej panienki nie skompromitował i, co najważniejsze, ani 500 rubli, ani żadnej innej sumy nie dostał. Ale w trzy lata później napisał sztukę "Pocałunek wojny". Akcja dzieje się w bogatym dworze kresowym w okresie rewolucji bolszewickiej. Dwór żyje jak na wulkanie, czekając lada chwila wtargnięcia zbolszewiczałego motłochu i pogromu. Właściciel majątku (Owerło), dusigrosz rozprawiający o zarobkach ze sprzedaży "tuczonych kabanów", snob przechwalający się pokrewieństwem z Radziwiłłami, myśli tylko o groźbie strat materialnych i o własnej skórze. Jest ojcem pięknej córki (Szylinżanka), która się podkochuje w bawiącym we dworze uchodźcy z Warszawy (Węgrzyn).

Dwór jest oblegany przez wzburzony motłoch. Wymowny Węgrzyn umie jednak jakoś uspokoić zbuntowane chłopstwo (przez okno), ale zostaje śmiertelnie ranny strzałem z tłumu. Umiera bardzo powoli opłakiwany przez piękną dziedziczkę. Sztuka kończy się efektownie: w blaskach świtu ukazuje się w środkowym oknie sylwetka żołnierza niemieckiego w hełmie stalowym. Na scenę, na której umiera Węgrzyn, wchodzi właściciel z okrzykiem: "Bardzo dobra wiadomość: otrzymaliśmy przepustkę do Warszawy".

Pomijając takie błędy, jak np. że żaden ziemianin na Litwie nawet nie myślał o przepustce do Warszawy zaraz po przepędzeniu bolszewików przez wojska niemieckie i wiele innych drobnych usterek, trzeba przyznać, że sztuka została przez Kiedrzyńskiego pomyślana chytrze. Pan Karol nie mógł mieć osobiście pretensji, bo nie miał córki, ale tylko syna jedynaka i ponieważ jako purysta polski nie mógł mówić o "kabanach". Ale ta chytrość była wyjątkowo podła, bo rzucała cień na całe ziemiaństwo litewskie.

Możliwe, że na wielkim obszarze między linią frontu a Dnieprem mógł się znaleźć wśród tysięcy dworów taki lub inny dwór, w którym "uciekinierów" przyjęto niezbyt gościnnie. Na ogół jednak dwory litewskie po prostu przesadzały w gościnności. Z gościnności tej korzystała nie tylko inteligencja, ale i chłopi-wygnańcy, którzy dostawali pracę, dach nad głową i szkołę polską dla dzieci.

Cempść wysłuchał sztuki spokojnie i tylko ryknął chóralnym śmiechem, gdy Owerło grający ziemianina-kułaka oświadczył:

– Wszak przez Świętorzeckich jesteśmy krewni Radziwiłłów.

W antrakcie członkowie Cempścia kolejno winszowali paranteli Tadeuszowi, którego matka była Świętorzecka z domu. W pierwszych dniach
sierpnia wojska polskie zajęły Mińsk.

Mińczuków ogarnął szał radości. Biegali po przepustki, pakowali walizki. Tylko Irteńscy chodzili zatroskani. Na parę dni przed opuszczeniem Mińska bolszewicy aresztowali i wywieźli na wschód kilkadziesiąt Polaków i Polek jako "zakładników". W liczbie tych zakładników znalazła się pani Irteńska. Znajomi Żydzi ostrzegali ją, że może być zaaresztowana, więc za mieszkała na przedmieściu w domku dawnego lokaja. Ale dowiedziawszy się, że Jadwinia nie daje sobie rady z ciężko chorym na dyzenterię synkiem, przyszła do domu późnym wieczorem i trafiła w ręce patrolu bolszewickiego. Jadwini z umierającym synkiem i 90-letniej babuni Irteńskiej bolszewicy nie ruszyli. Dopiero w 21 i 22 lata później nabrali odpowiedniej wprawy w deportowaniu i wywozili w bydlęcych wagonach bez różnicy – zarówno starców osiemdziesięcioletnich jak i niemowlęta. Panią Irteńską w towarzystwie pań Zenaidy Brzostowskiej z córką Eugenią, Józefowej Święcickiej z trzema córkami i Jadwigi z Kaszyców Januszkiewiczowej oraz panów Adama Żabę, Maksymiliana Malińskiego, Włodzimierza Dworzaczka i profesora Mariana Massoniusa wsadzono "z komfortem" do wagonu trzeciej klasy i powieziono do Smoleńska. Na jednej ze stacji za Borysowem żołnierz wywołał z wagonu pana Adama Żabę, znanego mińskiego działacza społecznego i politycznego. Pani Irteńska widziała przez okno, jak pana Żabę dwaj żołnierze wyprowadzili za budynki stacyjne. Rozległ się strzał.

Wkrótce pociąg ruszył dalej – już bez pana Żaby.

W Smoleńsku zakładników osadzono w więzieniu. Pani Irteńska zachorowała na tyfus plamisty. Wyżyła dzięki oddanej i serdecznej opiece dr. Erdmanowej. A już toczyły się w Borysowie pertraktacje o wymianę zakładników. W styczniu powracające z niewoli smoleńskiej ofiary deportacji witano uroczyście na dworcu.

Tadeusza znudziły "interesy", skorzystał z oferty złożonej mu przez pana Jana Dynowskiego, wuja Koka Proszyńskiego, i przeniósł się do Mińska,
aby rozpocząć służbę w Zarządzie Cywilnym Ziem Wschodnich. Dostał posadę sekretarza poufnego, pana Dynowskiego, który był komisarzem miasta Mińska. Otrzymał 9. stopień służbowy, parę tysięcy marek poborów i "deputat", w którego skład wchodziło m.in. kilka funtów białej jak śnieg mąki amerykańskiej. Wkrótce wprowadzono nieoczekiwany system wypłaty poborów. Pobory – zasadniczo miesięczne – wypłacano nie co miesiąc, ale co 20 dni: 1., 20., 10., 1. itd.

Naczelnikiem okręgu mińskiego, czyli wojewodą, jest pan Władysław Raczkiewicz – pierwszy wojewoda miński od stu kilkudziesięciu lat. Robi fantastyczną karierę. Jeszcze niedawno nosił mundur podporucznika i dzięki protekcji zacnego generała Gawriłowa nie poszedł na front, lecz urzędował w biurze wojskowego naczelnika. Dziś miga po ulicy Zacharzewskiej, przemianowanej zresztą na ulicę Mickiewicza, w otwartym aucie w kapiącym od złota mundurze. Jego to w "Myśli Niepodległej" złośliwy Andrzej Niemojewski nazwie "złotym generałem". A gdy Tadeusz złoży mu wizytę w jego siedzibie prywatnej – uroczym spowitym zielenią dworku pana Parfinowicza, na jednej z bocznych ulic śródmieścia – zobaczy na stole w saloniku czyjąś fotografię z napisem: "Kochanemu Władkowi – przyszłemu ministrowi". Napis ten miał stać się proroctwem trzykrotnym: po raz pierwszy już w roku następnym.

Szef Tadeusza pan Dynowski jest człowiekiem trochę "stukniętym", ale miłym. Praca o tyle ciekawa, że nowa. Na stole papierki, które trzeba jakoś załatwić. Zadziwiają zwroty "ad pismo tamtejsze" lub "w związku z pismem tutejszym" – kopiowane z galicyjskich wzorów.

Ale wszystko odbywa się, jak w śnie złotym. Wolny Mińsk przeżywa miesiące miodowe oswobodzenia. Frontem dowodzi generał Szeptycki. W zarekwirowanym w mieszkaniu Irteńskich pokoju mieszka pułkownik Szemet, dowódca okręgu etapowego. Do funkcji jego należy m.in. zatwierdzanie wyroków śmierci wydanych przez sądy polowe. W sądzie polowym oskarża kapitan Januszkowski, dorpatczyk o przezwisku "Bibesco".

Dzięki jego pozwoleniu i komendanta policji pana Drożyńskiego, drobnego obywatela powiatu ihumeńskiego, Tadeusz w towarzystwie paru innych cywilów jedzie za miasto do sosnowego lasu majątku Lepianka, pana Piotra Wańkowicza, aby asystować przy rozstrzelaniu czterech bandytów. Stoją skuci kajdankami nad wykopanym rowem z górką żółtego pasku. Ograbili i zamordowali kilkunastu ludzi. Najgorszym z nich jest niejaki Jajeczko – morderca całej rodziny z niemowlętami włącznie. Gdy huknęła salwa i skazańcy jak wichrem zdmuchnięci upadli na piasek, Tadeusz poczuł lekkie mdłości. Pożałował, że dał się skusić "niezdrowej ciekawości" i przyglądał się krwawemu widowisku.

Już miał siadać do powozu, by wracać do miasta, gdy zatrzymał go komendant policji.

– Mam list do pana – powiedział pan Drożyński z ironicznym uśmiechem – w ubraniu jednego z bandytów znaleziono tę oto kartkę.

Tadeusz bierze z niedowierzaniem do ręki brudną i zatłuszczoną kartkę pokratkowanego papieru. Na jednej stronie adres: "JWPan Tadeusz Ipohorski Irteński w Mińsku Litewskim", a na drugiej:

"Kochany Tadziu – okaziciel niniejszego Michał Jajeczko był u nas w Mietliczycach leśnikiem. Jest bardzo porządnym i uczciwym człowiekiem. Może mógłbyś urządzić mu posadę w milicji albo woźnego w urzędzie.

Twój Jan Święcicki"

Tadeusz obraca kartkę w ręku i uśmiecha się krzywo. Tymczasem od
strony wykopanego rowu słychać jeden strzał, potem drugi. Okazuje się, że pluton egzekucyjny złożony z młodych chłopców denerwował się i nie strzelał celnie. Michał Jajeczko rzucał się jeszcze na piasku i sierżant dobił go z pistoletu. Sierżant też się denerwował, ręka mu się trzęsła i musiał strzelać dwukrotnie.

– Polska czerezwyczajka – mruczy pod nosem pan Drożyński – obrzucając niechętnym wzrokiem cywilne ubrania Tadeusza i jego towarzyszy.

Nerwowa, improwizowana praca zarządu cywilnego ziem wschodnich nad budową administracji "Białorusi wschodniej" idzie w parze z orgią zabaw. Była to "radosna twórczość" w pierwszym i chyba najlepszym wydaniu.

sobota, 13 kwiecień 2013 00:10

Mój dom: Problemy z domem

Napisane przez

maciekczaplinskiKupując "starsze" nieruchomości, możemy spodziewać się pewnych problemów technicznych i środowiskowych. Czy możesz coś na ten temat powiedzieć?

Problemy techniczne mogą wystąpić nawet w relatywnie nowych domach, jeśli nie są one właściwie pielęgnowane. Zwykle podstawowe problemy są łatwe do wychwycenia w czasie rutynowej inspekcji technicznej domu. Natomiast problemy, o których chciałbym dziś powiedzieć, są czasami trudne do wychwycenia i nie są często widoczne na pierwszy rzut oka. Problemy te dotyczą zwykle starszych budynków.

* Zakopane w ziemi zbiorniki na olej opałowy. Jest to coraz rzadszy problem, ale ciągle od czasu do czasu – szczególnie na podmiejskich terenach – zdarzają się domki, w których "medium" opałowym był olej przechowywany w zbiorniku zakopanym w ziemi. Po latach taki zbiornik może zacząć przeciekać, gdyż rdza robi swoje. Oczywiste jest, że powodować może to ogromne skażenie terenu i, co za tym idzie, duże problemy techniczne. Domy takie są bardzo trudne do ubezpieczenia. W chwili obecnej wręcz wymagane jest usunięcie takiego zbiornika z ziemi i zastąpienie go nowym. Wiążą się z tym ogromne koszty.

* Aluminiowe okablowanie domu nie jest tak naprawdę problemem, ale media poprzez nagłaśnianie sprawy zrobiły z tego problem. Aluminium stosowano w końcowych latach 70., kiedy brakowało miedzi, bo ta była potrzebna do produkcji amunicji na wojnę w Wietnamie. Nie jest ono stosowane obecnie, ale ciągle spotykamy wiele domów z tym typem okablowania. Jeśli tylko zachowamy właściwe środki ostrożności, to nie będziemy mieli żadnych problemów. Wbrew powszechnej opinii, nie jest wcale trudno znaleźć firmę, która ubezpieczy nasz dom. Zwykle jednak będzie wymagana specjalna inspekcja przeprowadzona przez ESA (Electrical Safety Authority).

* UFFI – było używane jako środek izolacyjny w latach 70. Zostało ono wycofane całkowicie z użytku w Kanadzie w latach 80. Najbardziej rozpowszechniony środek ten był w latach 1975–78. W tym czasie ocieplono przy jego pomocy w Kanadzie około 100.000 domów. W tych latach istniał nawet specjalny program rządowy, który dopłacał właścicielom domów, by docieplali je przy pomocy UFFI. Okazało się, że ta początkowo cudowna izolacja wydzielała gaz – formaldehyd. Jego obecność została dość szybko połączona z podrażnieniami dróg oddechowych, chronicznym katarem, bólami głowy, ogólnym zmęczeniem, a nawet sugerowano, że może wywoływać ona raka. Spowodowało to prawdziwą panikę, do tego stopnia, że domy, które posiadały UFFI, stały się bardzo trudne do sprzedaży. Rząd federalny został zmuszony pod naporem opinii publicznej do wprowadzenia programu pomagającego finansowo właścicielom domów w usunięciu UFFI. Prowadzone intensywne badania laboratoryjne próbujące potwierdzić szkodliwość UFFI nigdy nie zakończyły się sukcesem. Okazało się, że gaz zawarty w piance, szybko ulegał rozpadowi. Po latach na skutek rozpadu i ulatniania się formaldehydu – problem praktycznie przestał istnieć. Warto dodać, że w USA UFFI zostało ponownie wprowadzone do użytku w 1983 roku, i jest powszechnie używanym materiałem izolacyjnym, gdyż nic nie potwierdziło jego szkodliwości.

* Vermiculite Insulation – była używana prawie przez 60 lat pod nazwą Zonollite. Zaprzestano jej używania w połowie lat 80. Liczbę domów zaizolowanych przy jej pomocy w Stanach i Kanadzie szacuje się na 16 milionów. Jest to mineralna izolacja wytwarzana z surowca pozyskiwanego ze złoża w miejscowości Libby w Montanie. Surowiec ten po poddaniu prażeniu zachowywał się podobnie jak popcorn i tworzył kryształy bardzo lekkie o dobrych właściwościach izolacyjnych. Używano jej jako sypkiej izolacji na poddaszach (attic) lub do izolacji ścian zewnętrznych zmieszanej z cementem. Oczywiście po jakimś czasie okazało się, że produkt ten zawiera stężenie azbestu do 1 proc. – i pojawił się kłopot. Często izolacja ta mylona jest z izolacją z celulozy, fiberglass czy rock wool. Rozpoznanie jest proste. Granulki mają kolor brązowo-różowy lub brązowo-srebrny i mają kształt małej harmonii.

* Azbest – od dawna jest on kojarzony jako materiał, który może powodować raka. Drobne pyłki azbestu wdychane, osadzają się w płucach. Jak wprowadzano azbest jako materiał izolacyjny, widziano jego świetne właściwości, odporność cieplna i niskie przewodnictwo ciepła. Większość domów, w których na przełomie wieku instalowano instalację wodną (kaloryfery), miało rury rozprowadzające gorącą wodę zawinięte matami azbestowymi – nadal jest to spotykane w wielu starych domach.

Zabawne jest to, że wpadamy w panikę, słysząc o potencjalnych skażeniach (które występują w znikomej liczbie domów), a tym samym zapominamy o właściwej wentylacji i wymianie powietrza w nowych domach. Na skutek wielkiej ilości sztucznych produktów używanych obecnie w budownictwie, jak i ze względu na to, że używamy w kółko tego samego powietrza – okazuje się, że może być ono skażone 100-krotnie bardziej niż to, co jest na zewnątrz naszych domów. Tak więc pamiętajmy o wentylacji i wymianie powietrza w naszych mieszkaniach!

Poważnym problemem naszych czasów są tak zwane "grow houses". Czyli domy, w których uprawiano trawkę (marihuanę).

Jest to ostatnio największym problemem, na który możemy natrafić. Najgorsze jest to, że często nie wiemy o problemie, zanim nie jest za późno.

Domy, w których uprawiano "trawkę" na większą skalę – mają problemy z grzybem, co może spowodować poważne konsekwencje zdrowotne, prawne oraz spadek wartości naszego domu. Jest to na tyle obszerny temat, że zajmiemy się tym innym razem.

Maciek Czapliński

Mississauga

piątek, 12 kwiecień 2013 23:54

Iść za marzeniem...

Napisane przez

starczakkozlowska8 01


"Sztuka przynosi nam dowód, że istnieje coś innego niż nicość" – to słynne zdanie, wygłoszone przez Marcela Prousta, kryje w sobie pewną przesadę, ale czyż można się dziwić, że zakochani w sztuce artyści skłonni są do idealizacji obranego przez siebie sposobu na życie, jakim jest służenie sztuce i wyłącznie sztuce... Podchwyciła ten wątek Małgorzata Maye, inaugurując w marcu nowy cykl koncertów pn. "Cztery Pory Roku" pierwszym koncertem "zimowym", który nazwała: "Winter Apassionata". 


– Artyści są marzycielami, a marzenia są cenne...Więc i artyści są cenni, bo ich sposób realizacji własnego powołania – to dzielenie się talentem z innymi, przez co wzbogacają nasze życie – pomagają nam marzyć – mówiła w ten marcowy wieczór Małgosia, przedstawiając swoje marzenie artystki pełnej inwencji: uformować rodzaj sceny, będącej swoistą platformą koncertową, gdzie występować będą młodzi i dojrzali artyści różnych nacji Kanady i międzynarodowi – w tym oczywiście zapraszani z Polski. Będą się odbywały koncerty kameralne, o bogatym, zróżnicowanym programie, w którym przewiduje się zarówno muzykę lekką, operetkową, jak i poważną.

Następną, "Wiosenną Apassionatę" planuje już Małgosia, w związku z Dniem Matki, 10 maja – wystąpi kanadyjski tenor, Michael Ciufo, i inni artyści oraz utalentowane dzieci różnych nacji.

Obserwując, ile zapału (czytaj: miłości) wkłada Małgorzata Maye w tę nową inicjatywę, przypomniałam sobie aforyzm, będący może najkrótszą definicją muzyki, a może wszelkiej sztuki: "Miłość jest duszą życia , a muzyka – życiem duszy". Chyba tak, proszę państwa – "gdzie nie ma serca, muzyka istnieć nie może" powiedział Czajkowski. Z pewnością, nawet muzyka, wyżej stawiana niż wszelka mądrość i filozofia (jak głosił Beethoven) – idzie od serca i powinna dojść do serca... Z tą świadomością przyszliśmy na koncert, przygotowany przez Małgosię...

A nie bez znaczenia było miejsce, w którym odbywała się "Zimowa Apassionata"...

piątek, 12 kwiecień 2013 23:49

Listy z nr. 15/2013

Wielce Szanowny Panie Redaktorze, do redagowanego przez Pana tygodnika zdążyłem się już na dobre przyzwyczaić, a dociera do mych rąk w czwartek lub w piątek, a zatem mam co czytać i konfrontować pewne dane z informacjami, jakie ukazują się w naszej tu prasie. Wnioski bywają różne. Z zainteresowaniem śledzę stałe wypowiedzi różnych osób, w tym i Stanisława Tymińskiego, a to stąd, iż u progu istnienia III Rzeczpospolitej ubiegał się on u nas o stanowisko prezydenta Polski. Zachody tegoż nie powiodły mu się wówczas, ale szans nie miał żadnych przy takowej propagandzie, a jakie to siły wówczas zabiegały o to, by…
W odpowiedzi na zapytanie Pana Posła Górskiego z dnia 12 marca br. w sprawie wejścia w życie konwencji między Polską i Kanadą dotyczącej unikania podwójnego opodatkowania, uprzejmie informuję: Konwencja między Rzecząpospolitą Polską a Kanadą w sprawie unikania podwójnego opodatkowania i zapobiegania uchylaniu się od opodatkowania w zakresie podatków od dochodu, wraz z Protokołem, podpisana w Ottawie dnia 14 maja 2012 r., została ratyfikowana przez Prezydenta RP w dniu 8 stycznia 2013 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, w dniu 18 stycznia br., stronę kanadyjską o zakończeniu procedur prawnych niezbędnych do wejścia w życie Konwencji. Strona kanadyjska dotychczas nie dokonała analogicznej notyfikacji.…
piątek, 12 kwiecień 2013 23:40

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Zbieżne losy

Napisane przez

Wiele ich różniło, ale i wiele łączyło. Oboje byli młodzi i pełni nadziei na ułożenie sobie pomyślnie życia. Przebywając w tym samym budynku i w tym samym czasie, nic o sobie nie wiedzieli. Ale o tym później.

Oboje pochodzili z dwóch krańców Polski. Maria urodziła się przed 23 laty w Zielonej Górze, a Paweł przed 25 laty w Przemyślu. Oboje ukończyli średnie szkoły gastronomiczne i przez pewien okres pracowali jakby w swoich zawodach w kuchniach restauracyjnych. Płace były marne, a stabilność pracy żadna. Pod byle pozorem tracili prace, szukali nowych, znajdowali, pracowali, znowu byli zwalniani, bo albo restauracja plajtowała, albo coś się im lub szefom nie podobało. Z pracą było ciężko w obu tych położonych na krańcach Polski miastach.

Oboje pochodzili z rodzin robotniczych. Rodzice nie mogli im zapewnić gładkiego startu. Dali im możliwość kształcenia się do pewnego poziomu, a później musieli sobie radzić. Wprawdzie mieli zapewnione mieszkanie u rodziców, czyli własne pokoiki, ale nic ponadto.

Oboje mieli typowo słowiańskie twarze i figury. Ona niewysoka, naturalna ciemna blondynka, z ładną zaokrągloną twarzą, szczupła, świeża, jakby ciągle dziewczęca. On powyżej średniego wzrostu, szatyn, ze sztucznie rozjaśnionymi końcówkami włosów, szczupły, ale umięśniony, w wyniku uprawiania sportów w latach szkolnych i wykonywania fizycznej pracy później.

Paweł, choćby dlatego że był trochę starszy, miał trochę bogatszy życiorys. Wyfrunął już dość wcześnie z domu na kilka miesięcy do Włoch, gdzie trochę się tułał, a trochę, w grupie kolegów, pracował dorywczo. Z kolei, po kilkumiesięcznym pobycie przy rodzicach i w następstwie braku pracy wyjechał do Anglii. Tam znalazł pracę przy rozbiórkach i prostych pracach remontowo-budowlanych. Po dwóch latach pobytu w Anglii wrócił do Polski, bo czuł taką potrzebę. W rodzinnym mieście zastał sytuację jeszcze gorszą, niż była przed wyjazdem. Pracy brak, nawet handel z Ukrainą się urwał, ale przybyło gangów własnych i mieszanych polsko-ukraińskich. Już myślał o powrocie do Anglii, gdzie miał zapewnione miejsce pracy, a tu przyszedł list od kolegi szkolnego, który mieszkał już na stałe w Kanadzie. Utrzymywali kontakt listowny i Paweł wyjawił koledze, że chętnie by go odwiedził. Nie miał wówczas na myśli jakiegoś stałego pobytu, a nawet dłuższego, ot, chciał zobaczyć, jak się żyje za oceanem. Kolega zapraszał go do siebie, zapewniając, że się fajnie razem zabawią.

Marysia (tak ją wołano w domu), kiedy nie było pracy w jej rodzinnym mieście, na jeden sezon letni wyjechała do pracy do nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej nad Bałtykiem. Trochę zarobiła grosza, ale głównie otrzaskała się ze światem. Tam poznała sporo turystów niemieckich. Uczyła się niemieckiego w szkole, trochę się podszkoliła i była wysyłana do obsługi tych gości. Jeden z nich powiedział jej, że może jej pomóc w załatwieniu pracy w charakterze kelnerki w mieście, gdzie sam mieszkał. Dała mu adres domowy, a on dał jej swój. Podobał się jej ten młody, przystojny, około 30-letni mężczyzna. Widziała, że miał powodzenie u polskich dziewcząt, ale ona, zaharowana, nie widziała dla siebie szans. O dziwo, po powrocie do domu zastała kartkę od Willego, zapraszającą ją do pracy w podanej przez niego restauracji. Zadzwoniła, powołując się na znajomość z Willim. Właściciel potwierdził, że może ją zatrudnić, ale powinna stawić się do pracy najdalej za dwa tygodnie, bo odchodziła obecnie pracująca tam kelnerka.

Maria w podanym terminie stawiła się do pracy w środkowych Niemczech. Aby nie przedłużać tego wątku: pracę otrzymała, z Willim rozwinął się romans, który zakończył się po dwóch latach. Maria wróciła do domu, bogatsza w doświadczenia życiowe, otrzaskana ze światem i mająca na koncie trochę zaoszczędzonego grosza w twardej walucie. Jeszcze z Niemiec pisała do swojej kuzynki, na stałe mieszkającej w Toronto, że zamierza powrócić do Polski, ale chętnie by ją odwiedziła za kilka miesięcy w Kanadzie. Kuzynka przysłała zaproszenie.

Paweł przybył do Toronto rok wcześniej niż Maria. Faktycznie, kolega zapewnił mu ubaw przez dwa tygodnie. Paweł planował pobyt miesięczny, powrót do Polski i, jeśli nie znalazłby natychmiast pracy, planował powrót do Anglii. A tu przydarzyła mu się przygoda. Na jednej z prywatek poznał ładniutką Słowaczkę, tzn. Kanadyjkę urodzoną w Kanadzie w rodzinie słowackich imigrantów. Ta 18-letnia dziewczyna jeszcze chodziła do szkoły. Zabujali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Paweł zarzucił plany powrotu do Polski.

Kolega załatwił mu pracę w firmie zupełnie podobnej, jeśli chodzi o zakres robót, jak tej, w jakiej Paweł pracował w Anglii. Robotę więc Paweł znał, a i z językiem sobie już dobrze radził. Praca była dość ciężka. Właściciel – Polak nie zawsze miał zapewniony front robót i w takiej sytuacji Paweł był faktycznie bez pracy. W tych okresach mógł bardziej poświęcić czas swojej ukochanej dziewczynie. Po kilku miesiącach tej znajomości (i pięknego romansu) nastąpiło oficjalne okazanie Pawła rodzicom dziewczyny, a po kolejnych, odbyły się oficjalne zaręczyny. Rodzice postawili jednak jeden warunek: córka musi ukończyć college, czyli ślub miał się odbyć za rok.

Marysia też nie trafiła źle. Kuzynka okazała się życzliwa i opiekuńcza. Była starsza o dobre dziesięć lat od Marysi. Była panną, z przeszłością i doświadczeniem. Sama dość ładna, miała powodzenie u mężczyzn, ale ceniła sobie wolność. Kilka "narzeczeństw" jej się rozpadło, a więc stała się bardziej wyrachowana. Te doświadczenia postanowiła wykorzystać w urządzeniu Marysi w Kanadzie. Bo Marysia zdecydowała, że może tutaj pozostać pod skrzydłami zaradnej kuzynki. Ta załatwiła jej najpierw dorywczą pracę kelnerki w polskiej restauracji, wysłała na kurs języka angielskiego, a później załatwiła jej pracę w kilku halach bankietowych. Po pewnym czasie Marysia już mogła wybierać, którą pracę bierze, a którą nie. Pracowała po 50 godzin tygodniowo. Ale kuzynka nie tylko o takim urządzeniu Marysi myślała.

Tak Paweł, jak i Marysia po kilku miesiącach pobytu w Kanadzie udali się do polskich doradców imigracyjnych. Coś tam wypełnili, zapłacili po tysiąc pięćset dolarów, udali się z tymi doradcami do urzędów imigracyjnych, coś tam mówili o strachu przed powrotem do Polski, wypełnili jakieś dokumenty i wyszli zapewnieni przez doradców, że sprawy ich są na dobrej drodze. Na wszelki wypadek, za poradą doradców, podali inne adresy zamieszkania niż te, pod którymi faktycznie zamieszkiwali. Okazało się, że po kilku miesiącach przyszły listy z urzędu imigracyjnego na te podane adresy, o czym oboje nasi bohaterowie nie wiedzieli.

Marysia zaczęła ze swoją kuzynką "bywać". Najpierw byli to polskojęzyczni znajomi kuzynki, a później krąg zaczął się poszerzać o różne nacje. W miarę jak Marysia poznawała lepiej język angielski, zaczęła nawet bardziej lubić przebywać w kręgu "obcym" niż polonijnym. Jedno z takich spotkań zakończyło się czymś trwalszym. Przyczyną tego był trochę śniady imigrant z Południowej Ameryki. Znajomość przerodziła się w romans, przy aprobacie kuzynki, bo ten około 30-letni mężczyzna miał dobry zawód i dobrze poukładane w głowie. Romans miał się przerodzić w związek małżeński, ale plany zostały gwałtownie przerwane.

Marysia, wracając z kuzynką z przyjęcia urządzonego przez narzeczonego tej pierwszej, została wylegitymowana przez policjanta, który zatrzymał samochód kuzynki, prowadzony przez nią, do rutynowej kontroli. Dokumenty kuzynki nie budziły wątpliwości. Natomiast Marysia okazała bezmyślnie policjantowi swój polski paszport. Ten najpierw zaczął go kartkować, a następnie udał się do swojego radiowozu. Po pewnym czasie powrócił i oświadczył obu paniom, aby udały się z nim na komendę. Tam już czekały dwie urzędniczki imigracyjne, które aresztowały Marysię za nielegalny pobyt w Kanadzie. Po krótkim przesłuchaniu zawiozły ją do aresztu imigracyjnego.

Historia Pawła była podobna. On z kolei wracał z pracy, kiedy samochód prowadzony przez kolegę z pracy, został zatrzymany przez dwóch policjantów. Ci nie poprzestali tylko na kontroli dokumentów kierowcy, który pochodził z Afryki, ale przeszukali również dokładnie jego samochód. Okazało się, że jeden z policjantów jest polskiego pochodzenia. Poprosił o dokumenty Pawła. Ten je okazał. Policjant sprawdził coś w komputerze w radiowozie i już po chwili zakładał kajdanki na ręce Pawła. Zrobił to z nadmiarem energii, tak że kajdanki wrzynały się w ręce Pawła. O dziwo, wypuścił on drugiego, nielegalnego imigranta, też Polaka, który jechał też tym samochodem, ale on nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Widocznie policjantowi wystarczał jeden sukces w postaci Pawła. Po kilku godzinach Paweł wylądował, tego samego wieczoru co Maria, w areszcie imigracyjnym.

Nie znali się i nigdy nie poznali, a losy ich były jakże podobne. Oboje zostali po dwóch dniach wypuszczeni na wolność, po uiszczeniu kaucji przez narzeczonego Marii i przez kolegę Pawła. Oboje byli zdeterminowali osiedlić się w Kanadzie. Aby to się stało, musieli szybko zawrzeć związki małżeńskie, być sponsorowani przez współmałżonków, musieli wyjechać na mniej więcej pół roku z Kanady i oczekiwać w Polsce na obieg dokumentów. Wierzyć należy, że wszystko udało im się pozałatwiać i poszerzyli krąg Polonii kanadyjskiej.

Aleksander Łoś
Toronto

Paula Agata Trelinska: Kim Jung-Eun grozi, że zamieni Seul w morze ognia, zetrze Koreańczyków z powierzchni i strzeli bronią jądrową w Koreę lub Stany Zjednoczone

Mimo to wszystko w Korei Południowej życie się toczy normalnym trybem.

Obywatele Korei, przyzwyczajeni do zagrożeń pochodzących z północy, spędzili 10 kwietnia w pracy, w szkole i oczywiście na zakupach.

 

Kiedy wojsko zwiększyło nadzór nad Koreą Północną, młodzi się tłoczyli w centrach handlowych, w kawiarniach i na ulicach Gangnam. Obserwując cały czas, co się dzieje, większość Koreańczyków, z którymi rozmawiałam, nie jest specjalnie zaniepokojona najnowszymi doniesieniami.

Tymczasem rząd południowo-koreański spodziewając się, że Korea Północna może strzelić rakietę średniego zasięgu w każdej chwili, podniósł status "Watchon3" o jeden poziom, ale nie wydał żadnych ostrzeżeń dla ludności.

piątek, 12 kwiecień 2013 23:10

Internetowe pułapki

Napisane przez

Izabela EmbaloIstnieje tendencja, by informacje i porady uzyskiwać od innych w Internecie, często na różnych forach.

Niekiedy kontaktujący się z nami imigranci czy przychodzący na konsultacje klienci stwierdzają, że znają kanadyjskie prawo nieźle, bo już się orientowali w Internecie i czytali różne fora, komentarze. Ale kto jest autorem tych porad i wypowiedzi? Najczęściej osoby także zainteresowane pracą czy emigracją lub osoby, które przechodziły różnego typu imigracyjne procedury, dzielą się swoimi doświadczeniami.... Jednak należy wziąć pod uwagę, że prawo zmienia się nieustannie, każda sprawa powinna być analizowana indywidualnie, a możliwości jest wiele, ponieważ istnieją nie tylko programy federalne, a także prowincyjne.

Moim zdaniem, opinie internetowe oraz wszelkiego rodzaju porady, jeśli nie pochodzą z oficjalnych, rządowych lub profesjonalnych źródeł, należy traktować dość elastycznie, niektóre nawet z przymrużeniem oka.

Nie znaczy to, że czegoś praktycznego nie można się w innych miejscach dowiedzieć, ale niestety najczęściej osoba kierująca się głównie internetowymi,często anonimowymi i nieprofesjonalnymi informacjami, może być wprowadzona w poważny błąd. Słyszę wiele nawet niedorzecznych informacji o Kanadzie i kanadyjskim prawie, sama kiedyś próbowałam coś poczytać i rzeczywiście naprawdę mało jest rzetelnych, prawdziwych i konkretnych informacji, nawet jeśli adresat miał dobre intencje podzielenia się swoimi uwagami czy wiedzą.

Na przykład, jak można łatwo wprowadzić kogoś w błąd, wiele osób na forum opisuje, że wizy pracy są dostępne jedynie dla kandydatów do 35. roku życia. ZGADZA SIĘ, ALE TYLKO W JEDNYM MAŁYM PROGRAMIE IEC (International Experience Canada). Zainteresowani pracą w Kanadzie piszą do mnie w e-mailach ....wiem, że nie kwalifikuję się już na wizę pracy, bo mam 38 lat. NIEPRAWDA, MOŻNA UBIEGAĆ SIĘ O WIZĘ PRACY NAWET W PÓŹNIEJSZYM WIEKU...

Osoby, które nie znają kanadyjskiego prawa imigracyjnego, nie mogą wiedzieć, że istnieje wiele różnych programów i nie można ich wszystkich opisać w jednym komentarzu lub na jednym forum. Wiele też stron internetowych, nawet profesjonalnych firm, nie jest aktualizowanych.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na działalność nielegalnych "agentów" ogłaszających się w Internecie, niekiedy konkurencja wypisuje różne krzywdzące komentarze na innego, są także firmy, które płacą działkę swoim internetowym "naganiaczom", pozującym na pracodawców lub rekruterów pracy. Przestrzegam Państwa przed tą nie zawsze legalną i uczciwą działalnością. Można łatwo wpaść w internetową pułapkę...

"Naganiacze" i różni agenci zazwyczaj działają anonimowo lub podają tylko imię, telefon komórkowy i e-mail, więc nie można zbytnio sprawdzić licencji czy wiarygodności, potrafią w głowie nieźle nakręcić, tak że niedoświadczony, zdesperowany imigrant cieszy się, że znalazł odpowiedni kontakt w Kanadzie i niebawem załatwi sobie pracę i pobyt.

Pod wpływem skargi oszukanego klienta, zadzwoniłam do jednego z ogłaszających się "pracodawców", jaki ogłaszał się w polonijnej gazecie i w ogłoszeniach drobnych w Internecie. Ogłoszenie brzmiało, że firma/pracodawca oferuje pracę i pobyt stały. Atrakcyjna oferta! Pan w rozmowie namawiał gorąco na usługi TYLKO jednej firmy, fałszywie oczerniając i przestrzegając przed innymi, pomimo że są to rzetelni i licencjonowani adwokaci i fachowcy.

Zadzwoniłam także do tej zareklamowanej przez pana z ogłoszenia firmy i jak się okazało, pracodawca nie gwarantował i nie oferował pracy w swojej firmie, a za znalezienie pracy zarekomendowana firma z góry chciała niebagatelną sumę. A zatem ogłoszenie okazało się tanim, nieprofesjonalnym chwytem reklamowym. Naganiacz – prosty człowiek, jak wynikało z rozmowy, zostaje w ten sposób wykorzystywany (a raczej jego nieświadomość obowiązującego w Kanadzie prawa), wydaje mu się bowiem, że zarobi od reklamowanej firmy działkę, ale nie zdaje sobie sprawy, w jakie problemy może się uwikłać i że w końcu ktoś mu wytoczy proces sądowy na przykład za zniesławienie i nielegalną działalność świadczenia usług imigracyjnych.
Obecnie usługi imigracyjne osób nielicencjonowanych to poważne kryminalne wykroczenie.

Uważałabym także na ogłoszenia związane z załatwieniem wizy lub pobytu, w których nie podaje się dokładnie pełnego imienia i nazwiska konsultanta czy adwokata, adresu, telefonu. Sama nazwa firmy nie jest wystarczająca.

Licencję może mieć tylko konkretna, uprawniona osoba, a nie firma.

Izabela Embalo
Regulated Canadian Immigration Consultant

OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZĄ PRACY, STUDIÓW, POBYTEM CZASOWYM PROSIMY O KONTAKT
tel. 416 5152022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., Skype: imigra.canada
www.emigracjakanada.net

piątek, 12 kwiecień 2013 21:07

Wojna, którą właśnie przegraliśmy (14)

Napisane przez

kowalskiglowka11. Sądownictwo. Wymiar (nie)sprawiedliwości, jaki zapanował w III RP dla ochrony systemu okrągłego stołu, stanowi najbardziej skuteczną gwarancję trwania obecnej patologii. Wyrasta wprost z komunizmu, nie przeszedł najlżejszej nawet weryfikacji i jest dowolnie używany przez system do niszczenia przeciwników i zabezpieczenia pozycji uwłaszczonych w latach 80. komunistów. Rola wymiaru sprawiedliwości w aspekcie nadzoru nad przestrzeganiem naszej konstytucji jest zbyt poważna, żeby i tu nie dokonać gruntownej przebudowy, logicznie zgodnej z nowym, terytorialnym ustrojem państwa.

Oczywiście wszyscy prawnicy, od sędziów poczynając, będą musieli złożyć przysięgę na nową konstytucję. A ci, którzy obecnie łamią ułomne dotychczasowe prawo, będą musieli pożegnać się z zawodem.

12. Partie polityczne. W zasadzie nie piszę tu o partiach politycznych, ponieważ jest na to za wcześnie. Najpierw, niezależnie od naszych doktrynalnych poglądów i wynikających stąd różnic, musimy nasze państwo w podstawowym dla nas wszystkich kształcie zbudować. Jedno jest pewne, w naszym samorządnym państwie nie będzie szerokiego pola dla politykierstwa. Podobnie jak to jest w Stanach, partie polityczne będą jedynie społecznymi komitetami wyborczymi kandydatów na prezydenta. Oczywiście administrowanie państwem razem ze swoim zwycięskim kandydatem będzie dla osób tworzących takie sztaby wystarczającą mobilizacją do aktywnego działania. A nas, czyli całego społeczeństwa, nie będzie to obciążać zbędnymi kosztami.

Wbrew temu co lansują obecnie rządzący, rządzący (czytaj: zarządzający państwem w imieniu obywateli) są odpowiedzialni za zapewnienie obywatelom warunków do jak najlepszego rozwoju. Jeśli tego podstawowego kryterium nie wypełniają, oznacza to jedno – nie nadają się na zarządców. Nie chodzi tu o zapewnienie pomyślności jakiejś jednej wybranej grupie społecznej, nie wiem, nauczycielom, robotnikom, urzędnikom. Jednak pomyślność i podporządkowanie sposobu organizacji struktur państwa interesom przedsiębiorców powoduje nie wprost pomyślność dla innych grup społecznych. Przede wszystkim w bardzo krótkim czasie, kilku lat, może rozładować strukturalne bezrobocie, które wydaje się że na stale zagościło w państwie okrągłego stołu, i to pomimo wyjazdu z kraju dwóch milionów obywateli i dorywczej pracy za granicą kolejnych dwóch – trzech.

 

Solidarność Przedsiębiorców musi być otwarta na ludzi z każdej warstwy społecznej. Tak jak otwarta była Solidarność roku 1980. A główną grupą jest z tego samego powodu, dla którego w roku 1980 to robotnicy byli siłą zdolną przeciwstawić się ówczesnemu systemowi. Przedsiębiorcy są warstwą – gwarantem przemian w interesie wszystkich Polaków. Przedsiębiorczość nie jest stanem ani przywilejem. Nikt nie rodzi się przedsiębiorcą, ani przedsiębiorczości nie dziedziczy. Ziemski opiekun Jezusa Chrystusa św. Józef był cieślą, rzemieślnikiem a zatem drobnym przedsiębiorcą. Według obecnego nazewnictwa mikroprzedsiębiorcą. Własny warsztat i praca na swoim od początku towarzyszą nauce społecznej Kościoła. Już Leon XIII w pierwszej encyklice społecznej optował za samozatrudnieniem jako najlepszym stanem społecznym.

Odbudowa państwa polskiego jako państwa wolnych i odpowiedzialnych obywateli według zasad nauki społecznej Kościoła wprost determinuje oparcie się na małych i średnich przedsiębiorcach jako podstawie ładu społecznego. I ten nowy ład społeczny nazywany przeze mnie V Rzeczpospolitą lub Rzeczpospolitą Przedsiębiorczą jest nie tylko najlepszym ustrojem społecznym odpowiadającym charakterowi narodowemu Polaków. Z umiłowaniem wolności, indywidualności i przedsiębiorczości. Jest również jedyną możliwością zbudowania silnego państwa zdolnego obronić swoją pozycję, po pierwsze w warunkach globalizacji, po drugie w zmieniającej się niekorzystnie sytuacji geopolitycznej.

 

IV. 5. Nasze Pierwsze Czyny

W poprzednim rozdziale omówiłem już filozofię naszego programu społecznego, czyli społeczną naukę Kościoła, i jego przełożenie na sposób urządzenia państwa. Teraz skoncentrujmy się na dynamicznym procesie przejścia od Republiki Okrągłego Stołu do V Rzeczypospolitej. Omówimy nasz program działania. Czyli wszystkie nasze postulaty, które natychmiast po naszym zwycięstwie wyborczym wprowadzimy w życie.

1. Abolicja podatkowa (w tym ZUS) dla wszystkich przedsiębiorców zrujnowanych poprzez świadomą, rabunkową politykę pieniężną obecnego państwa. Oprócz umorzenia należności skarbowych przeprowadzenie rozmów z bankami, wierzycielami małych firm w celu całkowitego, częściowego umorzenia lub odroczenia ich zobowiązań.

2. Zniesienie obowiązku podatkowego i ubezpieczenia społecznego dla nowo zakładanych firm do czasu uzyskania przez nie określonego pułapu dochodów (50 000 zł) lub na okres dwóch lat.

3. Obniżenie podatku dochodowego dla małych firm do poziomu 10 proc. dochodów netto. Jest to poziom optymalny dla małych firm, przy którym nie opłaca się unikać płacenia podatku poprzez stosowanie różnych sztuczek. Dzięki temu zamiast marnować czas, właściciele zajmą się rozwojem firm. A to z kolei pozwoli rozładować strukturalne obecnie bezrobocie.

4. Odzyskanie handlu poprzez zrównanie praw wielkich sieci z małymi kupcami. Nie może być tak, że zachodnie sieci handlowe generują ogromne zyski i transferują je do swoich firm-matek, nie płacąc w Polsce prawie żadnych podatków. Korzystając z kilkuletnich zwolnień i sprzedając się nawzajem cyklicznie pod koniec okresu zwolnienia podatkowego.

5. Po skandalicznej wyprzedaży sektora bankowego w zagraniczne ręce (prawie 90 proc.), na co nie pozwala prawo wszystkich cywilizowanych państw świata (w Kanadzie kapitał zagraniczny w bankach nie może przekroczyć 8 proc.), po pierwsze, opodatkujemy wielkie banki, ale nie lokaty (!).
Po drugie, podejmiemy wszelkie działania prawne zmierzające do odbudowy polskiej własności w tym sektorze, który jest krwiobiegiem gospodarki każdego państwa. Przede wszystkim poprzez niedopuszczenie do sprzedaży ostatnich polskich banków, wzmocnienie sektora banków spółdzielczych i wszelkie uprawnienia bankowe dla SKOK-ów.

6. Nie tylko przedsiębiorcy zostali ograbieni i doprowadzeni nad przepaść przez nieodpowiedzialną politykę finansową III RP. Ta sama sytuacja dotknęła kredytobiorców indywidualnych, zwłaszcza zadłużonych we frankach szwajcarskich na własne domy lub mieszkania. Ich liczbę szacuje się na 700 tysięcy. Państwo polskie, podobnie jak stało się to na Węgrzech, musi wziąć na siebie odpowiedzialność za taki stan rzeczy i zapobiec bankructwu tych ludzi. Zwłaszcza tych, którzy brali kredyty, przeliczając 1 frank = 2 zł. Obecnie 1 frank = 3,50. 

 

Oczywiście wszystkie punkty wymienione przeze mnie w poprzednim rozdziale stanowią podstawę naszego paktu z wyborcami. Wy nas popieracie = wybieracie, a my wprowadzamy w czyn nowe państwo. Wiem, najpierw musimy zwyciężyć. A żeby zwyciężyć, musimy dotrzeć z naszym programem, poprzez ludzi ten program przedstawiających i reprezentujących, do wszystkich Polaków, którzy nas poprą, a następnie wspólnie z nami zwyciężą, odzyskując Polskę.

 

 

IV. 5. Konfederacja Wolnych Polaków

Najpierw chwila refleksji.

Zmarnowaliśmy 23 lata, a czasu pozostało coraz mniej. Niemcy uzyskały ogromną przewagę w Europie. Rosja kończy przegrupowanie swoich sił i nawet jeśli nie podniesie się do statusu mocarstwa, zawsze może być zapleczem surowcowym i militarnym dla Niemiec. (Przynajmniej w części europejskiej, bo Azja równie dobrze może przypaść Chinom.)

W obliczu dwóch tak ogromnych potęg Polska stworzyła jak do tej pory jedynie iluzję państwa. Iluzję, która ostatecznie rozwiała się 10 kwietnia 2010 roku razem ze smoleńską mgłą. Zatem, skoro nie mamy nic do stracenia, a wiele do zyskania, bierzmy się do roboty. Naród polski miłujący wolność jak żaden inny zasługuje na państwo strukturalnie oparte na wolności, wolnością, jaką otrzymaliśmy od Pana Boga.

Piszę o tym z jednego względu. Jako miarę patriotyzmu przedstawia się bardzo często postawę Józefa Piłsudskiego, twierdząc, że dla Polski gotów był paktować nawet z diabłem. Na tym właśnie polega najpierw intelektualna, a potem życiowa pułapka wielu patriotów. Ręka w rękę z diabłem na pewno nie wywalczymy wolnej Polski, bo tak wywalczona Polska będzie piekłem.

Piszę to do wszystkich, którzy uważają, że mogą być dobrymi Polakami, głosząc szczytne hasła, a nie mają Boga w sercu i nie przestrzegają Jego przykazań.

Nawołują innych do poświęceń, a siebie przedstawiają do zaszczytów i stanowisk, najlepiej unijnych. Rzeczpospolita była wielka, gdy była gwarantem wolności dla ludzi i ludów ją zamieszkujących. Jeśli chcemy odzyskać Polskę, to dla zwykłych ludzi, ledwie wiążących koniec z końcem lub chwilowo emigrujących za chlebem. Dla tych, którzy chcą żyć własnym życiem, a nawet słuchają disco polo.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.