farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Zbieżne losy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Wiele ich różniło, ale i wiele łączyło. Oboje byli młodzi i pełni nadziei na ułożenie sobie pomyślnie życia. Przebywając w tym samym budynku i w tym samym czasie, nic o sobie nie wiedzieli. Ale o tym później.

Oboje pochodzili z dwóch krańców Polski. Maria urodziła się przed 23 laty w Zielonej Górze, a Paweł przed 25 laty w Przemyślu. Oboje ukończyli średnie szkoły gastronomiczne i przez pewien okres pracowali jakby w swoich zawodach w kuchniach restauracyjnych. Płace były marne, a stabilność pracy żadna. Pod byle pozorem tracili prace, szukali nowych, znajdowali, pracowali, znowu byli zwalniani, bo albo restauracja plajtowała, albo coś się im lub szefom nie podobało. Z pracą było ciężko w obu tych położonych na krańcach Polski miastach.

Oboje pochodzili z rodzin robotniczych. Rodzice nie mogli im zapewnić gładkiego startu. Dali im możliwość kształcenia się do pewnego poziomu, a później musieli sobie radzić. Wprawdzie mieli zapewnione mieszkanie u rodziców, czyli własne pokoiki, ale nic ponadto.

Oboje mieli typowo słowiańskie twarze i figury. Ona niewysoka, naturalna ciemna blondynka, z ładną zaokrągloną twarzą, szczupła, świeża, jakby ciągle dziewczęca. On powyżej średniego wzrostu, szatyn, ze sztucznie rozjaśnionymi końcówkami włosów, szczupły, ale umięśniony, w wyniku uprawiania sportów w latach szkolnych i wykonywania fizycznej pracy później.

Paweł, choćby dlatego że był trochę starszy, miał trochę bogatszy życiorys. Wyfrunął już dość wcześnie z domu na kilka miesięcy do Włoch, gdzie trochę się tułał, a trochę, w grupie kolegów, pracował dorywczo. Z kolei, po kilkumiesięcznym pobycie przy rodzicach i w następstwie braku pracy wyjechał do Anglii. Tam znalazł pracę przy rozbiórkach i prostych pracach remontowo-budowlanych. Po dwóch latach pobytu w Anglii wrócił do Polski, bo czuł taką potrzebę. W rodzinnym mieście zastał sytuację jeszcze gorszą, niż była przed wyjazdem. Pracy brak, nawet handel z Ukrainą się urwał, ale przybyło gangów własnych i mieszanych polsko-ukraińskich. Już myślał o powrocie do Anglii, gdzie miał zapewnione miejsce pracy, a tu przyszedł list od kolegi szkolnego, który mieszkał już na stałe w Kanadzie. Utrzymywali kontakt listowny i Paweł wyjawił koledze, że chętnie by go odwiedził. Nie miał wówczas na myśli jakiegoś stałego pobytu, a nawet dłuższego, ot, chciał zobaczyć, jak się żyje za oceanem. Kolega zapraszał go do siebie, zapewniając, że się fajnie razem zabawią.

Marysia (tak ją wołano w domu), kiedy nie było pracy w jej rodzinnym mieście, na jeden sezon letni wyjechała do pracy do nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej nad Bałtykiem. Trochę zarobiła grosza, ale głównie otrzaskała się ze światem. Tam poznała sporo turystów niemieckich. Uczyła się niemieckiego w szkole, trochę się podszkoliła i była wysyłana do obsługi tych gości. Jeden z nich powiedział jej, że może jej pomóc w załatwieniu pracy w charakterze kelnerki w mieście, gdzie sam mieszkał. Dała mu adres domowy, a on dał jej swój. Podobał się jej ten młody, przystojny, około 30-letni mężczyzna. Widziała, że miał powodzenie u polskich dziewcząt, ale ona, zaharowana, nie widziała dla siebie szans. O dziwo, po powrocie do domu zastała kartkę od Willego, zapraszającą ją do pracy w podanej przez niego restauracji. Zadzwoniła, powołując się na znajomość z Willim. Właściciel potwierdził, że może ją zatrudnić, ale powinna stawić się do pracy najdalej za dwa tygodnie, bo odchodziła obecnie pracująca tam kelnerka.

Maria w podanym terminie stawiła się do pracy w środkowych Niemczech. Aby nie przedłużać tego wątku: pracę otrzymała, z Willim rozwinął się romans, który zakończył się po dwóch latach. Maria wróciła do domu, bogatsza w doświadczenia życiowe, otrzaskana ze światem i mająca na koncie trochę zaoszczędzonego grosza w twardej walucie. Jeszcze z Niemiec pisała do swojej kuzynki, na stałe mieszkającej w Toronto, że zamierza powrócić do Polski, ale chętnie by ją odwiedziła za kilka miesięcy w Kanadzie. Kuzynka przysłała zaproszenie.

Paweł przybył do Toronto rok wcześniej niż Maria. Faktycznie, kolega zapewnił mu ubaw przez dwa tygodnie. Paweł planował pobyt miesięczny, powrót do Polski i, jeśli nie znalazłby natychmiast pracy, planował powrót do Anglii. A tu przydarzyła mu się przygoda. Na jednej z prywatek poznał ładniutką Słowaczkę, tzn. Kanadyjkę urodzoną w Kanadzie w rodzinie słowackich imigrantów. Ta 18-letnia dziewczyna jeszcze chodziła do szkoły. Zabujali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Paweł zarzucił plany powrotu do Polski.

Kolega załatwił mu pracę w firmie zupełnie podobnej, jeśli chodzi o zakres robót, jak tej, w jakiej Paweł pracował w Anglii. Robotę więc Paweł znał, a i z językiem sobie już dobrze radził. Praca była dość ciężka. Właściciel – Polak nie zawsze miał zapewniony front robót i w takiej sytuacji Paweł był faktycznie bez pracy. W tych okresach mógł bardziej poświęcić czas swojej ukochanej dziewczynie. Po kilku miesiącach tej znajomości (i pięknego romansu) nastąpiło oficjalne okazanie Pawła rodzicom dziewczyny, a po kolejnych, odbyły się oficjalne zaręczyny. Rodzice postawili jednak jeden warunek: córka musi ukończyć college, czyli ślub miał się odbyć za rok.

Marysia też nie trafiła źle. Kuzynka okazała się życzliwa i opiekuńcza. Była starsza o dobre dziesięć lat od Marysi. Była panną, z przeszłością i doświadczeniem. Sama dość ładna, miała powodzenie u mężczyzn, ale ceniła sobie wolność. Kilka "narzeczeństw" jej się rozpadło, a więc stała się bardziej wyrachowana. Te doświadczenia postanowiła wykorzystać w urządzeniu Marysi w Kanadzie. Bo Marysia zdecydowała, że może tutaj pozostać pod skrzydłami zaradnej kuzynki. Ta załatwiła jej najpierw dorywczą pracę kelnerki w polskiej restauracji, wysłała na kurs języka angielskiego, a później załatwiła jej pracę w kilku halach bankietowych. Po pewnym czasie Marysia już mogła wybierać, którą pracę bierze, a którą nie. Pracowała po 50 godzin tygodniowo. Ale kuzynka nie tylko o takim urządzeniu Marysi myślała.

Tak Paweł, jak i Marysia po kilku miesiącach pobytu w Kanadzie udali się do polskich doradców imigracyjnych. Coś tam wypełnili, zapłacili po tysiąc pięćset dolarów, udali się z tymi doradcami do urzędów imigracyjnych, coś tam mówili o strachu przed powrotem do Polski, wypełnili jakieś dokumenty i wyszli zapewnieni przez doradców, że sprawy ich są na dobrej drodze. Na wszelki wypadek, za poradą doradców, podali inne adresy zamieszkania niż te, pod którymi faktycznie zamieszkiwali. Okazało się, że po kilku miesiącach przyszły listy z urzędu imigracyjnego na te podane adresy, o czym oboje nasi bohaterowie nie wiedzieli.

Marysia zaczęła ze swoją kuzynką "bywać". Najpierw byli to polskojęzyczni znajomi kuzynki, a później krąg zaczął się poszerzać o różne nacje. W miarę jak Marysia poznawała lepiej język angielski, zaczęła nawet bardziej lubić przebywać w kręgu "obcym" niż polonijnym. Jedno z takich spotkań zakończyło się czymś trwalszym. Przyczyną tego był trochę śniady imigrant z Południowej Ameryki. Znajomość przerodziła się w romans, przy aprobacie kuzynki, bo ten około 30-letni mężczyzna miał dobry zawód i dobrze poukładane w głowie. Romans miał się przerodzić w związek małżeński, ale plany zostały gwałtownie przerwane.

Marysia, wracając z kuzynką z przyjęcia urządzonego przez narzeczonego tej pierwszej, została wylegitymowana przez policjanta, który zatrzymał samochód kuzynki, prowadzony przez nią, do rutynowej kontroli. Dokumenty kuzynki nie budziły wątpliwości. Natomiast Marysia okazała bezmyślnie policjantowi swój polski paszport. Ten najpierw zaczął go kartkować, a następnie udał się do swojego radiowozu. Po pewnym czasie powrócił i oświadczył obu paniom, aby udały się z nim na komendę. Tam już czekały dwie urzędniczki imigracyjne, które aresztowały Marysię za nielegalny pobyt w Kanadzie. Po krótkim przesłuchaniu zawiozły ją do aresztu imigracyjnego.

Historia Pawła była podobna. On z kolei wracał z pracy, kiedy samochód prowadzony przez kolegę z pracy, został zatrzymany przez dwóch policjantów. Ci nie poprzestali tylko na kontroli dokumentów kierowcy, który pochodził z Afryki, ale przeszukali również dokładnie jego samochód. Okazało się, że jeden z policjantów jest polskiego pochodzenia. Poprosił o dokumenty Pawła. Ten je okazał. Policjant sprawdził coś w komputerze w radiowozie i już po chwili zakładał kajdanki na ręce Pawła. Zrobił to z nadmiarem energii, tak że kajdanki wrzynały się w ręce Pawła. O dziwo, wypuścił on drugiego, nielegalnego imigranta, też Polaka, który jechał też tym samochodem, ale on nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Widocznie policjantowi wystarczał jeden sukces w postaci Pawła. Po kilku godzinach Paweł wylądował, tego samego wieczoru co Maria, w areszcie imigracyjnym.

Nie znali się i nigdy nie poznali, a losy ich były jakże podobne. Oboje zostali po dwóch dniach wypuszczeni na wolność, po uiszczeniu kaucji przez narzeczonego Marii i przez kolegę Pawła. Oboje byli zdeterminowali osiedlić się w Kanadzie. Aby to się stało, musieli szybko zawrzeć związki małżeńskie, być sponsorowani przez współmałżonków, musieli wyjechać na mniej więcej pół roku z Kanady i oczekiwać w Polsce na obieg dokumentów. Wierzyć należy, że wszystko udało im się pozałatwiać i poszerzyli krąg Polonii kanadyjskiej.

Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.