http://www.goniec24.com/magazyn-wedkarski/item/3918-wyprawa-na-esnagami-cz-1#sigProId6dc96468ce
Wkrótce po North Bay mijamy słynne jezioro Temagami. Krajobraz staje się coraz ciekawszy. Na autostradzie coraz więcej ostrzeżeń przed łosiami, które mogą wyskoczyć niespodziewanie na drogę. Coraz bardziej przekonujemy się, że jazda samochodem w nocy na północy Ontario byłaby bardzo ryzykowna.
{mosmap width='645'|height='500'|lat='50.351522'|lon='-86.8311387'| zoom='10'|align='center'}Wkrótce mijamy przy drodze dopiero co zabitego dużego łosia. Musiała go uderzyć ciężarówka, bo na drodze nie było ani śladu po zderzeniu. Droga mija dość szybko. Poza terenami zabudowanymi przy 11-ce są dogodne i częste miejsca na postój i rozprostowanie nóg. Pomiędzy Kapuskasing i Hearst autostrada jest podniszczona i jedzie się właściwie poniżej dozwolonej prędkości - 90 km/h. Niewątpliwie jest to najgorszy odcinek na 11-ce. Z krótkimi przystankami na kawę udaje mi się pociągnąć za kierownicą ponad 900 km. W Hearst jednak zmienia mnie Waldek Weselak. Mamy takie same auta, więc nie ma problemu, żeby się natychmiast przestawić.
Powyżej Hearst ruchu na drodze już prawie nie ma. W piątek późnym popołudniem na odcinku 200 km nie mija nas już żadne osobowe auto. Od czasu do czasu po autostradzie sunie tylko truck. Na północ od Hearst nie mam już zupełnie żadnego zasięgu na telefonie - no service. Według mapy serwisu Bella, telefon powinien jeszcze pracować. Dokoła tylko groźnie wyglądający las. Nawet w Longlac, sporej indiańskiej miejscowości przy 11-stce, komórka Bella już bezużyteczna. Pomyślałem sobie, że na takie wyjazdy warto jednak wydać 500 dol. i mieć pod ręką telefon satelitarny.
Aby do Geraldton, stamtąd już tylko 45 min i będziemy w Nakinie. Przy dojeździe do Geraldton ignorujemy GPS, który namawiał na skrót. Z 11-stki musimy skręcić w 584 i potem prosto do Nakiny.
Po szóstej w końcu docieramy do Geraldton. To dość spora miejscowość jak na tę część Ontario. Jest w niej bank, LCBO, Beer Store, szpital i aż trzy motele. Po 6-tej wszystko już pozamykane i ulubionego Creemore już nie kupię. Niestety moje piwo na wyprawę zostało w domowej lodówce. Na szczęście Waldek jest dobrze zaopatrzony.
Już dwa miesiące wcześniej zarezerwowałem nocleg w Nakinie w jedynym motelu jaki się tam znajduje - Pennocks’, znanym też pod nazwą Shores Motel.
Posłuchałem rady dobrego znajomego, który kilka razy w roku bywa w Nakinie i powiedział mi, że na letnie miesiące lepiej zrobić rezerwację dużo wcześniej, ponieważ jest to ostatni motel w tej części prowincji, z którego letnią porą korzystają turyści, wędkarze, myśliwi, drwale, budowlańcy, itp.
W motelu Pennocks’ nie jest źle. Pokoje mają telewizor, jest też Wi-Fi. Przy motelu stoi budka Bella, z której można dzwonić. Jest też malutki sklepik, gdzie można zrobić ostatnie zakupy i zaopatrzyć się też w żywe przynęty. Można też kupić papierosy, ale po 14 dol. za paczkę… Mała Nakina do niedawna traciła biznes na rzecz Geraldton. Wynikało to po prostu z braku miejsca gdzie można coś zjeść. Większość turystów zatrzymywała się przez to na nocleg w Geraldton i dopiero rano wyjeżdżali na lotnisko w Nakinie.
W końcu za namową właścicieli ośrodków turystycznych w tym roku, w Nakinie została otwarta mała restauracja. W Nakinie kończą się asfaltowe drogi północno-zachodniego Ontario. Dalej są już tylko lasy i woda - kompletna dzicz.
W okolicy jest jeszcze kilka dróg wykorzystywanych do transportu drewna z wyrębu lasów, ale korzystnie z tych dróg jest na ogół zabronione. Do motelu w Nakinie docieramy już po siódmej wieczorem. Po wyjściu z auta rzuca się na nas chmara małych muszek. No ładnie już się zaczyna…
Po kolacji postanawiamy sprawdzić jak dojechać do bazy Nakina Air Service na jeziorze Condirgley. Dojazd do bazy z motelu zajmuje nam niespełna 10 minut. Tuż w pobliżu bazy w miejscu do wodowania łodzi, spotykamy miejscowych wędkarzy, którzy właśnie wrócili z jeziora. Po chwili nawiązujemy kontakt i okazuje się, że nawet mamy wspólnych dobrych znajomych! Po chwili Sue proponuje Yannie zabawę z jej małymi dwoma szczeniakami rasy alaskan malamute. W domu ma ich aż 11. Alaskan malamute znam dobrze, bo ma je właśnie mój dobry przyjaciel, którego Sue też właśnie zna. Alaskan malamute dorastają do sporych rozmiarów i osiągają wagę ponad 50 kg. Wyglądają groźnie i na ich widok serce zaczyna bić mocniej, ale są przyjazne dla dzieci i uwielbiają się bawić. Okazuje się to właśnie Sue będzie naszą pilotką na Esnagami. Yanna jest szczęśliwa, bo Sue proponuje jej siedzenie drugiego pilota.
Wyprawa na Esnagami do Esnagami Wilderness Lodge zaczyna się robić coraz ciekawsza. Wracamy do motelu, bo pora się przespać po długiej drodze, ale coś nam nie pasuje. Patrzymy na zegarki i jest już prawie 11 w nocy, ale na zewnątrz jest ciągle widno. No tak, w sumie jesteśmy tylko o godzinę drogi od innej strefy czasowej.
O Esnagami Wilderness Lodge słyszałem do dawna, ale nigdy nie przypuszczałem, że los sprawi, że uda mi się tam pojechać.
W sobotę rano wypoczęci jedziemy na Cordingley Lake, skąd polecimy na Esnagami. Już od rana na jeziorze jest prawie jak na lotnisku Pearson. Wodnopłaty startują i lądują jeden po drugim, pełne ludzi, beczek z paliwem, materiałami budowlanymi i różnym sprzętem. Jeden samolot zajmuje ekipa Ministerstwa Zasobów Naturalnych. Widać, że lecą na długo chyba na jakieś badania, bo mają tonę rozmaitego ekwipunku potrzebnego do przetrwania w ontaryjskim buszu. Na "terminalu" w Nakina Air Service stajemy we trójkę wraz z naszym bagażem na wadze. Razem mamy prawie 1000 funtów. Nasze bagaże szybko załadowane są do samolotu. Nie mam żadnego problemu z moimi jednoczęściowymi, 7-stopowymi wędkami w tubie, jako bagaż. Sue zabiera Yannę do swojej kabiny. Waldek siada tuż za nimi, a ja z tyłu przy drzwiach w towarzystwie 200 litrowej beczki z benzyną…
Z samolotu widać tylko niezmierzone lasy i jeziora.
Po kilkuminutowym locie lądujemy na Esnagami i przybijamy do głównego doku, na który czeka na nas Eric Lund, właściciel Esnagami Wilderness Lodge.
Przewodnicy szybko pobiegają do samolotu i otwierają natychmiast drzwi przy, których siedzę. Plump i moja GoPro idzie pod wodę. Kamera leżała pomiędzy siedzeniem i drzwiami. Nikt nawet nie zdążył zareagować.
Zaskoczeni przewodnicy przepraszają i mówią, żeby się nie martwić stratą, i że jak będzie trzeba będą nurkować, żeby wyłowić kamerę. Po kilku minutach jeden skacze do wody. Jak szybko wskoczył tak i wyskoczył, bo woda w Esnagami zimna jak lód.
W końcu Waldek montuje zestaw z trzech polskich ciężkich wahadłówek i zaczynamy łowienie na Esnagami. Po dwóch godzinach udaje mi się zahaczyć pasek i wyciągnąć moje GoPro. Na szczęście jest w wodoodpornej obudowie. Szkoda tylko, że nie nagrała całego wydarzenia spod wody, chociaż była cały czas włączona. Przewodnicy błyskawicznie zajmują się naszymi bagażami i zawożą wszystko na atv do naszej kabiny na wzgórzu - Hillside. Nie pozwalają nam nic taszczyć. Eric osobiście prezentuje nam kabinę i następnie zaprasza do głównego budynku, nazywanego main lodge. Tam na Yannę już czeka jej rówieśniczka Rowan, córka Erica. Eric poświęca nam sporo czasu i opowiada o Esnagami. Wie o jeziorze wszystko, prowadzi Esnagami Lodge już 26 lat.
Druga część wyprawy na Esnagami w kolejnym wydaniu "Gońca". Zdjęcia: Waldemar Weselak i Krzysiek Jaśkielewicz
***
Ośrodek Esnagami Wilderness Lodge Esnagami ma w internecie dwie strony. Pierwsza to ogólna strona informacyjna pod adresem: http://esnagami.com/. Druga strona jest bardziej nastawiona na wędkarstwo muchowe na Esnagami. Znajdziemy ją pod adresem: http://www.flyfishingesnagami.com/.
Adres na stronę na Facabooku - https://www.facebook.com/Esnagami. Twitter - https://twitter.com/esnagami