Ile dotąd gorszył nas pan strażnik swoją zaciętością, tyle nas zbudował potem czułym sercem. Jeszcze na placu załamywał sobie ręce z żalu, a ukląkłszy przed biednym Tadeuszem, z oczami zalanymi łzami, błagał go, by mu odpuścił swoje nieszczęście. Później osiadł w Klecku u lekarza i póki trwała niemoc pana Scypiona, o krok go nie odstąpił, wszelkie posługi mu czyniąc, jakby jaki pachołek. Gdy nareszcie do zdrowia przyszedł (jeżeli zdrowiem godzi się nazywać kalectwo, które ubogiemu szlachcicowi wszelki sposób do życia odejmuje), zabrał go z sobą na wieś do swojej córki, tam go z nią zapoznał i po kilku tygodniach powiedział mu jednego razu:
– Słuchaj, panie Tadeuszu! Ja ci rękę odciąłem, a Bóg świadek, że moimi obiema chciałbym ci tę jedną wynadgrodzić, bo krzywda twoja cięży na mnie jak kamień młyński. Ale przyjm w restytucji rękę mojej córki i zostań moim synem. Byłem ubogi jak ty, kiedy jej matkę wziąłem, a przecie daj jej Boże być z tobą dłużej, ale nie więcej szczęśliwą, tylko, ile ona była ze mną.
I nie dawszy mu czasu odpowiedzieć zawołał córkę, oświadczając jej swoją chęć. Panna strażnikówna, że była po chrześcijańsku wychowana, wiedząc, iż głos rodziców jest głosem Bożym i że wielkie błogosławieństwa spadają na dzieci spuszczające się w postanowieniu swoim na ich wolę, odpowiedziała skromnie, że jak dotąd nie sprzeciwiała się rozkazom ojca kochanego, tak nigdy sprzeciwiać się mu nie będzie. Niewiele ją ta uległość kosztowała, bo pan Tadeusz, lubo pozbawiony ręki, i sercem, i głową, i urodą swoją łatwo mógł się podobać. Na tak pochlebne oświadczenie padł on do nóg przyszłemu ojcu i swojej narzeczonej, a kilka niedziel ledwo upłynęło, zostając szczęśliwym małżonkiem cnotliwej i urodziwej panny, został z chudego pachołka spadkobiercą jednego ze znaczniejszych na Litwie majątków.
Huczne były zaślubiny, które książę wojewoda zaszczycił przytomnością swoją ledwo nie z całym Nieświeżem. Pan strażnik dzieciom odkażał wielką część swoich dóbr i lat kilka patrzał na ich powodzenie. A gdy przyszła na niego kolej wszystkim ludziom przeznaczona, uległ temu prawu ogólnemu z przytomnością i zaufaniem w miłosierdzie Boże, bo do wieczności i długo, i dobrze się gotował; po jego śmierci reszta dostatków spadła na zięcia i córkę. Jednak za życia jeszcze swego miał pociechę widzieć sypiące się zaszczyty na pana Tadeusza Scypiona, bo kiedy mu dawał ostatnie błogosławieństwo, zostawiał go już starostą sądowym lidzkim i kawalerem Orderu Świętego Stanisława.
KRÓL STANISŁAW
Nie jest to łatwo sądzić o rzeczach publicznych, a tym więcej o mężach, którzy na nie wpływali. Stąd wedle mojego zdania największa przysługa, co ją wysoki rozum dla kraju uczynić może, jest opisanie należyte jego dziejów. Cycero mawiał: „Historia magistra vitae” – a przecię, lubo głęboki mędrzec i nadzwyczajny krasomówca, lubo przez jego ręce przechodziły najważniejsze interesa Rzeczypospolitej, nie dowierzał sobie i nie odważył się wydać dziejów ojczystych. Po zagranicznych krajach, gdzie liczni piórowi rzemieślnicy uprawiają papier pod książki, jak u nas szlachta rolę pod żyto i jęczmień, namnożyło się historii różnego rodzaju. Ja ich nie czytałem, bo oprócz swojego i nieco łacińskiego żadnego obcego języka nie rozumiem, a przecie pewny jestem, że te ich pisma, lubo pokupne, żadnego istotnego pożytku nie przynoszą. Kto przedsiębierze opisać dzieje jakiego narodu, powinien wprzód obeznać się gruntownie nie tylko z jego językiem, ale jeszcze z jego prawodawstwem, z obyczajami obywateli, a zasiliwszy się takowym zasobem, dopiero wziąć się do roboty. A i wtedy nawet nie ma pewności, aby się ona udała. Bo nie dość to wszystko znać, jeszcze trzeba mieć jakieś doświadczenie w prowadzeniu ludzi. Kowal gwoli kuje lemiesz czy podkowę, ale naród nie jest sztabą martwą w ręku tego, co mu przewodniczy, choć on prowadzi podwładnych; przecie nie robi się z nimi, tylko to, co daje się robić; bez wątpienia włada nimi, a jednak niewidocznie ulega sam ich woli. Pod tym względem uważając rzeczy, można by sobie oszczędzić wiele zapytań, które z pierwszego rzutu rozwiązać się nigdy nie dadzą. Dlaczego Jagiełłowie, mając Litwę i Ruś po sobie, nie utwierdzili dla siebie spadkowego tronu w Koronie, jak go mieli we własnym kraju? Dlaczego Batory Prus Książęcych z Polską nie zjednoczył? Dlaczego Zygmunt III nie ugruntował syna na sąsiednym tronie? Dlaczego Jan III niczego nie obwarował dla Rzeczypospolitej biegnąc na ratunek Wiednia? Dlaczego konfederacja barska przybrała hasło niepolityczne przeciw dysydentom? Wszystkie takowe zadania niejednokrotnie słyszałem i po szczeremu wyznaję, że na nie dać odpowiedzi nie umiem. Ale zdaje mi się, że i świadomego odpowiedź byłaby w rodzaju tej, co ją kiedyś uczynił pewien biegły wojsk dowódca lekkomyślnemu młodzieńcowi, chcącemu go sztuki wojennej nauczyć. Owemu dowódcy nie było się razu jednego szczęśliwie powiodło, a tamten chciał mu dowieść, pokazując palcem na mapie jakąś rzekę, że gdyby był przez nią wojsko swoje przeprawił, na głowę nieprzyjaciela by poraził. „Waścin palec nie jest mostem” – odpowiedział na to zniecierpliwiony wódz.
Żeby dobrze opisać dzieje swojego narodu – bo wątpię, aby opisanie cudzego udać się mogło – trzeba mieć jakieś doświadczenie w kierowaniu ludzi przy okolicznościach zawiłych; a zbyt rzadko łączy się w jednej głowie i dzielność w uczynkach, i dar przełożenia tychże uczynków w księgi. Dajmy na to, że takowe zjawisko się uiści, jakże trudno nie dać się ułudzić miłością własną i stronnością, bo mąż piszący rzeczy, do których sam wchodził, częstokroć musiałby sam siebie obwiniać. Cieszę się, że nie mamy historii ostatnich naszych czasów, bo niezawodnie byłaby nic do rzeczy. Niech każdy stary sumiennie pisze to, czego sam był świadkiem, niech pisze po swojemu rzeczy uważając, z własnego, a nie uczonego stanowiska, a dopiero, jak będzie potrzeba, znajdzie się taki, którego Opatrzność wzbudzi, aby z tego wszystkiego pożyteczną ułożył historię. Całkowitą młodość przepędziłem w otwartych bojach z królem Stanisławem lub w domach jemu nieżyczliwych! a jednak wszystko po bożemu rozebrawszy, potępiać go nie śmiem ani jemu przypisuję niezasłużonej winy.
Pewny jestem, że jeden człowiek wielką ofiarą, nadzwyczajnym poświęceniem się cały naród swój może zbawić; ale żeby jeden człowiek, acz najwyższy, występkami swoimi mógł naród potępić, tego nie przypuszczam, bo mniejsza zbrodnia przeczyć Boga istności niż sprawiedliwości i miłosierdziu. Nie królów, ale poddanych grzechy gubią narody, bo z chlubą wyznać możemy, że żaden tron na świecie nie pochwali się panami tak łagodnymi, tak sprawiedliwymi, tak uczonymi jak polski. I król Poniatowski miał wielkie cnoty, większe bez wątpienia niż niektórzy z poprzedników jego. Przy innych okolicznościach byłby sobie uzyskał odgłos wielkiego króla. Jakoż widzieliśmy rozmaitych władców, którzy przed naszymi oczyma rzeczy swoje nieźle prowadzili, uchodząc za mądrych i przezornych, a przecię ani rozumem, ani wiadomościami, ani łagodnością obyczajów naszemu Stanisławowi sprostać by nie mogli. Całe nasze nieszczęście, że wpadliśmy byli w taką zagmatwaninę, iż największy człowiek nie dałby jej rady. „Wiele złego dwóch na jednego” – mówi przysłowie, a cóż dopiero, jak tłum go weźmie w obroty! Chociażby się nie wiedzieć jak odgryzał, nie postawi nigdy na swoim.
Niechaj mędrcowie świdrzą rozumem, a ja po prostu tłumaczyć się będę: jest to grzech pierworodny, na który zbyt ciężko chrzest wynaleźć; a chociaż mu nie przeczyli ani rozumu, ani zdatności, nie dowierzali atoli tyle tym przymiotom, by myślić, że nimi zastąpi tę powagę, co ją ród wysoki i dziedziczne państwo saskiemu domowi zabezpieczały.
Magnaci tak dalece byli przekonani, że nie była pora Piastowi panować, iż żaden z nich o koronę się nie pokusił. Bo nie ma co liczyć księcia Lubomirskiego, człowieka z umysłem pomieszanym, a którego intryga wystawiła była w czasie bezkrólewia, aby osłabić jedność magnatów. Książę Karol Radziwiłł, wojewoda wileński, głowa tej partii, w której tyle lat walczyłem jako żołnierz i ziemianin, był nie tylko głębokim, ale poczciwym statystą, bo ile mógł, przeszkadzał królowi Poniatowskiemu i nawet usiłował zepchnąć go z tronu, na którym wedle jego przekonania nieprawnie był zasiadł, obstając za domem saskim, z poświęceniem wszelkiej prywaty, gdyż mógł mieć żal do nieboszczyka króla za odmówienie mu buławy litewskiej po śmierci jego ojca.
Ale skoro się upewnił, że żadnego wsparcia z zagranicy mieć nie można, że dom saski przestał o nas myślić, że wszystkie dwory obojętnie na nas patrzą, przekonał się, iż jako tonący za brzytwę się chwyta, kiedy innego nie ma wsparcia, tak poczciwym obywatelom nie zostawało nic więcej, tylko się tulić do króla, zespolić wszystkie narodowe korzyści z jego osobistymi korzyściami, aby on, czując siebie bezpiecznym między swoimi, nie żebrał wsparcia u postronnych, a tak, iżby każdy uważał być największą zbrodnią wszelką usilność w czymkolwiek bądź nadwątlić tę jedność króla z narodem, w przekonaniu, na doświadczeniu opartym, że każda partia przeciwna królowi zostanie tylko narzędziem, którym szerzyć się będzie wyłom, co go nierząd w kraju wybił od lat tylu. Jak się więc pogodził z królem, mimo siebie puszczając prześladowania, których od niego doświadczał, pogodził się szczerze i aż do śmierci ani on, ani żaden z jego partii, która całą Litwę zajmowała, nie złamali mu wiary i poddaństwa.