Wziął tedy papier i pióro pan Bonifacy i napisał: „Między W. Leonem Borowskim, komornikiem słonimskim, a W. Bonifacym Sołohubem, koniuszym nowogródzkim, zawiera się następna umowa: Dnia N. N. do kniei samuelowskiej, sieciami obrzuconej, o piątej godzinie przed południem, z trzema sforami gończych psów, z których jedna jest W. Leona Borowskiego, a dwie drugich JW. Mikołaja Morawskiego, generała-majora W. Ks. Litewskiego, gospodarza domu, i z jednym dojeżdżaczem na koniu, pójdą W. Bonifacy Sołohub, W. Leon Borowski i sam JW. gospodarz, i inni wymienieni goście, którzy pójdą do kniei, aby w czasie mogli dać świadectwo. Nikt strzelby z sobą mieć nie będzie oprócz W. Sołohuba, a ten w przeciągu najdalej godzin trzech winien będzie przynajmniej jednego zwierza ubitego okazać. Jeżeli go okaże, cztery konie siwosrokate wraz z uprzężą, którymi przyjechał do Samuelowa W. Borowski, będą temuż wyż wzmiankowanemu W. Sołohubowi wydane – i do nich żadnej pretensji ani prawa własności rościć nie będzie W. Borowski; jeżeli zaś po upłynieniu trzech godzin, to jest o samej ósmej z rana, żadnego zwierza ubitego W. Sołohub nie okaże, natenczas strzelba angielska dwururna z napisem: Segalas London, a która jest złożoną u JW. generała Morawskiego, zostanie wydaną W. Borowskiemu. W. Sołohub, że do niej równie żadnego prawa sobie rościć nie będzie, zapewnia. A za zezwoleniem stron niżej podpisanych JW. Mikołaj Morawski, generał-major W. Ks. Litewskiego, bierze na siebie obowiązek przyprowadzić ten dobrowolny opis do egzekucji”.
Podpisali się strony i świadkowie. A pan generał natychmiast wszelkie przygotowania rozporządził do jutrzejszego polowania.
Cały dzień napastował pan Leon pana Bonifacego różnymi żarcikami, a pan Bonifacy fantazji nie tracił, mówiąc tylko:
– Obaczymy, kto wygra zakład!
Nazajutrz przed piątą jeszcze już wszyscy byli w kniei. Usłyszano strzał po niejakim czasie, wprzód, nim się psy słyszeć dały. Wszystkich to zadziwiło, aż tu pan Bonifacy pokazuje się, ciągnąc za ogon ubitego psa pana Borowskiego, mówiąc:
– Proszę o konie, ubiłem zwierza!
– Jak to! – powiedział pan Borowski – ty za psa mnie zapłacisz, a pokaż mi zająca, jeżeli chcesz, aby moje konie i twoja strzelba były przy tobie.
– Przeczytaj opis, tam o zającu się nie pisze, tylko o zwierzu; a spodziewam się, że pies zwierzem.
– Do kogo innego waćpan idź z takimi konceptami, a ja pana generała proszę o strzelbę. Pan generał na to:
– Odczytamy w domu opis; a ponieważ do mnie przywiązano przez strony dopełnienie onego, ja do tego opisu stosować się będę.
Poszli tedy wszyscy do domu; pan Leon nie posiadający się z gniewu, a pan Bonifacy za beki trzymający się od śmiechu. Przybywszy do domu pan generał, wziąwszy okulary, zaczął czytać transakcją, a potem odezwał się:
– Nie ma napisanego rodzaju zwierza, który ma być ubity; zatem wedle opisu w istocie pan Bonifacy Sołohub wygrał zakład.
– Ja na to nigdy nie pozwolę – powiedział pan Leon. – Odwołuję się do sumienia wszystkich myśliwych, czy pies może uchodzić za zwierza.
A na to pan Bonifacy:
– A jużci nie ptak. Pożegnaj się z końmi, panie Leonie, i na dal w opisach twoich lepiej się pilnuj.
– Ty moich koni nie dostaniesz, a strzelba moją będzie, chyba Pana Boga nie ma na świecie. Jeżeli pan generał od mojej własności mnie wyzuje, mamy jurysdykcje, co mnie sprawiedliwości nie odmówią. Wolę cały majątek stracić niż pozwolić, aby mię gubić błazeństwem.
– Nie strasz jurysdykcjami, bo my obydwaj z albeńczyków grona, a tobie wiadome nasze prawa, że musimy między sobą wszelkie zatargi skończyć. Ja na twoje pozwy nie stanę, bo błaźnić się nie chcę. Niech nas, kto chce z naszych sądzi, ja na każdego sąd przystaję; najwłaściwiej niech gospodarz decyduje.
– Z przeproszeniem JW. generała, żebym się na niego zapisał, tobym zasłużył, aby mnie szarą gęś przypięto. Pan generał przed wprowadzeniem sprawy już tobie moje konie przysądził; pięknie bym wskórał w jego sądzie.
Na to pan generał:
– Ja się nie ubiegam o to, abym wasze spory rozstrzygał; zapiszcie się, na kogo chcecie, a ja zatrzymuję konie i strzelbę u siebie i to wszystko oddam, komu dekret kompromisarski przysądzi.
– Ja na to przystaję – powiedział pan Bonifacy – i piszę się, na kogo chce pan Leon, byle z naszego grona. I w tym uważajcie, panowie, moją powolność, że wygrawszy sprawę moją, poddaję ją pod sąd. Bo wedle opisu naszego rzecz nasza skończona i mam już niezaprzeczone prawo posiadania koni i strzelby.
– To waćpan sobie tak tłomaczysz, ale obaczymy, co drudzy powiedzą. Jeżeli ci, co psy biją, mają się myśliwymi nazywać, to niech przepadną moje konie. Ale obaczymy.
– Ja o waćpana przycinki nie stoję. Wiemy wszyscy, że całe życie przywykły z drugich żartować, waćpanu się zdaje rzecz nieznośną, że z waćpana pożartowali. Ale tu idzie o rozstrzygnienie interesu, kto ma nas osądzić.
– Ja na samego księcia wojewody się zdaję.
– Zgoda – odpowiedział pan Bonifacy – niech nasz naczelnik nas sądzi. JW. generał miał dziś do Nieświeża jechać, jedźmy z nim i tak kończmy; a JW. generał nie zapomni z sobą przywieźć naszej transakcji. A patrz, panie Leonie, jak ze mną łatwa sprawa: że ty już bez koni, ja ci ofiaruję miejsce na mojej bryce.
– Nie doczekasz się, abym z twojej łaski korzystał; wolę piechotą pójść niż siąść na twoją brykę. Ja, choć lubię żartować, ale bez cudzej krzywdy, a ty swoim żartem chcesz mnie konie zabrać. Wstydziłbyś się z taką sprawą przed księciem występować; śmiech tylko z siebie zrobisz. Trzymaj sobie nareszcie swoją strzelbę, ale dla Boga, nie sięgaj po moje konie.
– O, prawda, jaki ty mądry! Nie wmówisz we mnie, abym odstąpił od tego, co moim; sam się wstydzić będziesz w Nieświeżu z twojego uporu i żeś się dał złapać. A kiedy nie przyjmujesz mojej grzeczności, to mniejsza o to, idź sobie piechotą, kiedy chcesz.
Pan Leon nic nie odpowiedział, ale że widział po wszystkich gościach, że w tym interesie sprzyjali panu Bonifacemu, tak się rozzłościł, że od nikogo miejsca nie chciał przyjąć w powozie, i wolał u arendarza podwodę nająć i samopas puścić się do Nieświeża; a co gorsza dla niego, że wszyscy się śmieli do rozpuku. I tak zjechali się do Nieświeża; opowiedziały strony interes księciu wojewodzie prosząc, aby pozwolił, by na niego zapisali się na kompromis. Na to książę:
– Dobrze. Jedźcie więc do Nowogródka i powracajcie z przyznaną inskrypcją, a ja was rozsądzę.
Zaczęto pisać inskrypcją. Pan Leon chciał, aby domieszczono, że książę wojewoda będzie sądził rzecz wypływającą z komplanacji w Samuelowie zawartej wedle wyrazów tej komplanacji, stosownie do ich znaczenia pospolicie przyjętego. Ale pan Bonifacy temu się oparł i sprawiedliwie wniósł, że takie informacje w inskrypcji umieszczone byłyby jakąś nauką księciu indirecte daną, przeciwną delikatności winnej tak wielkiemu mężowi; że kiedy książę raczy ich osądzić, wszelką ufność powinny na niego strony położyć i nie może być sędzią, jak tylko bezwarunkowym. Dał się przekonać pan Leon, bo co do tej okoliczności jednomyślnie wszyscy przytomni przyznali słuszność panu Bonifacemu.
Tak więc z inskrypcją pojechali do Nowogródka dla przyznania jej przed grodem, ale każdy osobno, bo pan Leon tak był rozjątrzony na pana Bonifacego, że mówić z nim nie chciał, a cóż dopiero podróż obok niego odbywać.
Pojechali więc, przyznali inskrypcją i wrócili nazajutrz do Nieświeża z wszelką gotowością. A książę na dzień następny zapisał akt sądu kompromisarskiego i kazał sprawę wprowadzić. A że był obytym w sądownictwie, pomiarkował, że strony na siebie nadto zawzięte, aby same tłomacząc swoją rzecz, bez lezjów się obeszło, po których między nimi, jako ludźmi determinowanymi, skończyłoby się jeszcze na gorszym. Książę, że ich obydwóch lubił, a chciał między swoimi albeńczykami jedność, ile można, zachować, nie pozwolił żadnemu z nich ani słowa wyrzeknąć przed ogłoszeniem dekretu i naznaczył kary na strony za każde odezwanie się po trzysta złotych na rzecz bonifratrów nowogródzkich.