farolwebad1

A+ A A-

Wspomnienia z mojego życia (21)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

1943Więzienia przepełnione były ludźmi.
Aby ten ruch nie zmienił się pod wpływem zbrodniczych jednostek w anarchię, stanąłem na żądanie powstańców i robotników na czele tego ruchu.
Oświadczam jednakże, że ten lud, który w przeciągu ostatnich dwóch lat po raz trzeci chwyta za broń przeciw Niemcom, nigdy już nie zniesie panowania prusko-niemieckiego. A ja ten lud znam, bo jestem jego synem i od 20 lat razem z nim walczę o prawa i wolność jego. Zaręczam, że lud ten zdecydowany jest raczej na to, by wojska alianckie go wysiekły co do jednego, niż żeby miał ponownie schylić karku pod jarzmo pruskie. Lud ten raczej zniszczy wszystkie kopalnie i huty, oraz inne warsztaty pracy, niż żeby miał kapitulować. I dlatego proszę w interesie ludzkości i życia gospodarczego Europy o powzięcie co do losów Górnego Śląska decyzji zgodnej z wolą ludu polskiego na Górnym Śląsku, który tak dobitnie daje jej wyraz”.
Teraz już lawiny powstańczej nic nie mogło powstrzymać. Cały świat skierował swoją uwagę na Górny Śląsk, który stanął do walki.
Pierwsze strzały dolatywały z Królewskiej Huty, następnie odezwały się Katowice, Hajduki, Chorzów, Siemianowice. Do godziny siódmej 3 maja oddziały powstańcze zdobyły koszary, dworzec kolejowy, więzienie, z którego uwolniono wszystkich więźniów – patriotów polskich, a niemieckich katów spotkała zasłużona kara. Tak było w Katowicach, które znalazły się już w rękach powstańców.


Zaskoczenie Niemców rozmachem powstania było tak duże, że rozbite, obezwładnione siły niemieckie musiały szukać schronienia w dużych miastach. Tam osiągnąć ich nie było można, ponieważ owe miasta były kontrolowane przez siły alianckie. W trzecim dniu walk w rękach Polaków było już siedem powiatów: pszczyński, rybnicki, katowicki, tarnogórski, zabrski, gliwicki oraz częściowo raciborski i kozielski.
Podczas walk stoczonych w pierwszych dniach powstania doszło do kilku starć z oddziałami alianckimi, głównie włoskimi. Incydenty te doprowadziły nawet do obsadzenia wielu miast przez załogi alianckie i wprowadzenia stanu wyjątkowego na znacznych obszarach.
Korfanty, jako dyktator powstania, znajdował się z tego powodu w szczególnie ciężkim położeniu. Jego postępowanie uwarunkowane było presją rządu polskiego, który dążył do likwidacji powstania, a naciskiem mas powstańczych, które oczekiwały rozstrzygnięć jednoznacznych i ostatecznych.
Krzyżowały się więc nerwowo raporty dyplomatów i liczne komentarze prasowe, szczególnie ostre w prasie niemieckiej i angielskiej. „Observer” angielski z 15 maja dowodził np., iż „możemy jasno dać do zrozumienia Korfantemu, Żeligowskiemu (z rozkazu Piłsudskiego zajął Wilno i utworzył tzw. Litwę środkową), i Piłsudskiemu, że dopóki będą tak postępować, to wpływy angielskie będą działać na rzecz Rosji, Litwy i Niemiec”.
Organ ten proponował nawet przekazać Śląsk Niemcom, i to raz na zawsze. Polska powinna czuć się szczęśliwa, jeżeli zachowa swą niepodległość.
Powstańcy śląscy nie przejmowali się jednak tymi groźbami i już w pierwszym okresie dotarli do Odry, i to na znacznym odcinku, a na północy przekroczyli „linię Korfantego”. Górny Śląsk został więc odcięty od Rzeszy, co miało ważne znaczenie z punktu militarnego. Zwielokrotnione formacje Selfestschutzu, Oberlandu i Reichswehry zmierzały tymczasem za wszelką cenę do przerwania frontu powstańczego nad Odrą i wdarcia się na obszar górnośląskiego okręgu przemysłowego, administrowanego przez cywilną władzę powstańczą, podległą Korfantemu.
Front nad Odrą wchodził w kolejny okres walk. Cechowały go polskie działania obronno-zaczepne, znaczone na każdym kroku ogromnym bohaterstwem powstańców. Od strony zachodniej groził cios, który mógł zniweczyć wysiłki walczących.
Teraz sprawy Górnego Śląska wzięła w swoje ręce Rada Ambasadorów w Paryżu, a po jej rozpatrzeniu projekty decyzji znalazły się znowu w gestii Komisji Rządzącej i Plebiscytowej. Ten właśnie fakt zaważył na uznaniu polskiego ruchu powstańczego, z którym zaczęto się liczyć, jako czynnikiem współdecydującym o podziale terytorium Górnego Śląska. Ceną tego uznania była jednak wysoka danina krwi.
Dopiero w lipcu 1921 roku wygasło powstanie. Obecnie zmagania z bitewnych pól przeniosły się znowu w zacisze dyplomatycznych gabinetów. Tam miały teraz zapaść ostateczne decyzje. Zanim do tego doszło, trzeba było przezwyciężyć sporo rozbieżności. Dochodziło do nich m.in. na forum Ligi Narodów, która wzięła sprawę Górnego Śląska w swoje ręce (Liga Narodów to pierwsza próba stworzenia systemu bezpieczeństwa zbiorowego utworzona po I wojnie światowej w styczniu 1920 r., to dzisiejsza Organizacja Narodów Zjednoczonych).
Ostateczną decyzję podjęła Rada Ambasadorów. Nastąpiło to 20 października 1921 roku.
Na podstawie decyzji Rady Ambasadorów z górnośląskiego obszaru plebiscytowego o powierzchni 11.000 km kwadratowych, zamieszkanego przez ponad 2 mln ludzi, Polska otrzymała 3214 km kw., czyli 29 proc., i blisko milion mieszkańców. Do Polski wróciły powiaty: katowicki, chorzowski, lubliniecki, tarnogórski, świętochłowicki, pszczyński i rybnicki. Była to za ledwie trzecia część spornego obszaru, niemniej najważniejsza. Spośród 67 kopalń węgla, 15 kopalń cynku i ołowiu, 14 stalowni i 37 wielkich pieców hutniczych – Polsce przypadły: 53 kopalnie węgla, 10 kopalń cynku i ołowiu, 9 stalowni i 22 wielkie piece. Odebraliśmy je w czerwcu 1922 r.
Szczególnie podniosłym dniem był 20 czerwca 1922 r., kiedy wojska polskie przekroczyły pod Szopienicami most graniczny, a następnie entuzjastycznie powitane zostały przez polską ludność Katowic. Prowadził je generał Stanisław Szeptycki, a witał go twórca szopienickiego Sokoła Juliusz Chowaniec. Ludność wiwatowała, i łzy z oczu ocierała.
Za kordonem pozostało 700.000 śląskich Polaków, którzy jednak też wrócili do Polski, ale dopiero w roku 1945. Jednak duża część górników i
hutników, wyrzucona z pracy i pozbawiona mieszkań, zaczęła masowo uchodzić do polskiej części Górnego Śląska.
O moim skromnym udziale w powstaniu górnośląskim będzie wzmianka na dalszych stronach.
Uczucia Polaków śląskich ilustrują najlepiej słowa zawarte w anonimowym wierszu:
„I ta ziemia śląska
Świąteczne szaty przybrała,
W oczach błyszczą łzy radości, Bo dziś Polska zmartwychwstała.
Górny Śląsk po tylu wiekach
Do Ojczyzny dziś powraca,
A Ojczyzna-matka dobra,
Mile nań swe oczy zwraca.
Witaj Polsko Wolna, wielka.
Ty, coś nam się ciągle śniła,
Dziś się tulimy do Ciebie.
Witaj nam, Ojczyzno miła”.
Takie były losy tej prastarej dzielnicy Polski, która przez 600 lat niewoli nie utraciła swojego oblicza polskiego, walcząc w osamotnieniu w najgorszych warunkach ekonomicznych, jakich nie miała żadna dzielnica Polski porozbiorowej, zwłaszcza w ciągu ostatnich 170 lat niewoli, z najpotężniejszym i najokrutniejszym zaborcą, jakim były Prusy.
18 stycznia 1919 r. władze polskie obejmują przyznane nam tereny. 10 lutego przybywa do Gdańska komisja. Członek jej, Maciej Biesiadowski, powiedział w mowie powitalnej, że przybyliśmy, aby wyciągnąć przyjazną dłoń do obywateli Gdańska, po których spodziewamy się, że tak jak ich przodkowie przez długie lata stali wierni przy Rzeczypospolitej, tak i oni – wierni tradycji i w dobrze zrozumianym interesie własnym – wstąpią w ślady przodków.
W tymże samym dniu odbywa się uroczystość zaślubin morza, na znak czego generał Haller rzuca pierścień symboliczny w fale. W tym samym też dniu w stolicy zostaje otwarty Sejm Ustawodawczy. Jeden z zasłużonych bojowników morza, poseł de Rosset, wniósł o przyjęcie wniosku w sprawach morskich. Na chlubę naszej generacji trzeba powiedzieć, że cały naród zgodny był w pierwszych dniach nowo odzyskanej wolności w tym, iż zaniedbanie dostępu do morza na nowo sprowadzić by musiało niewolę na Polskę.
Toteż jednym z pierwszych dekretów Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego, był dekret, który brzmi: „Z dniem 28 listopada 1918 r. rozkazuję utworzyć marynarkę polską, mianując jednocześnie komandora marynarki, Bogumiła Nowotnego, szefem Sekcji Marynarki przy Ministerstwie Spraw Wojskowych”. W tym dekrecie nie tylko o marynarkę chodziło, lecz również o zadokumentowanie przekonania całego narodu, iż morze polskie jest jednym z podstawowych zadań narodowych.
Jeszcze przed podpisaniem traktatu wersalskiego, w dniu 14 maja 1919 r., wychodzi nowy dekret Naczelnika Państwa o utworzeniu Departamentu dla spraw Morskich. W zakres Departamentu wchodzi całokształt zarządzeń i interesów dotyczących spraw marynarki wojennej, handlowej, i portów i żeglugi morskiej, flotylli rzecznej i składu osobowego. Szefem departamentu mianowany został kontradmirał Wacław Kłoczkowski.
I tak rozpoczęła się w Polsce odrodzonej realizacja programu morskiego. Jakaż ciężka, jakaż prawie beznadziejna, skoro uprzytomnimy sobie, że jeszcze nie było wiadomo, jak się zakończą zmagania dyplomatyczne w Paryżu, skoro traktat dopiero za pół roku miał zostać podpisany.
Nadszedł wreszcie dzień podpisania traktatu wersalskiego. Polskę spotkał jeden z najdotkliwszych zawodów. Gdańsk, port jego, stocznia, wszystko to znalazło się poza terytorium Rzeczypospolitej. Piętrzyły się przeszkody bez końca. Państwo, zniszczone długoletnią wojną, mające setki i tysiące codziennych trosk z utrzymaniem ładu i porządku, odbudowanie dziesiątków tysięcy zniszczonych warsztatów, stworzeniem od podstaw administracji państwa, znalazło się w takim położeniu, że nie mogło w nawale najpilniejszych zadań myśleć o wyzyskaniu skrawka morza przyznanego nam w traktacie.
Kiedy jednak w roku 1920, gdy Polska znalazła się w ciężkim położeniu w wojnie z bolszewikami, Gdańsk, tak wówczas wrogo nastawiony wobec Polski, zaczął robić trudności przy wyładowaniu amunicji przeznaczonej dla obrony kraju, wówczas nie było nikogo w narodzie, kto by nie zaciął zębów z rozgoryczenia na postępowanie Gdańska. Wtedy wszystkie czynniki w Polsce zgodne były, że nie rezygnując w niczym z praw traktatowych, które oddały Polsce władanie Gdańskiem jako portem polskim, trzeba uniezależnić się od podobnych groźnych niespodzianek, które w jaskrawy sposób pogwałciły prawa Polski w porcie.
Wtedy to Ministerstwo Spraw Wojskowych zdecydowało rozpocząć budowę portu w Gdyni i faktycznie rozpoczęło roboty, mimo że nie miało formalnych podstaw prawnych. Znalazł się w izbie poselski wniosek nagły posła Juliusza Trzcińskiego z Poznańskiego w sprawie budowy portu morskiego w Gdyni. Od czasu wniosku nagłego minęło jednak półtora roku, nim wniosek dotarł do sejmu. Zawiniło w tym Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które nie chciało budowy tego portu, ponieważ było zdania, iż ten zamiar koliduje z naszymi „dobrymi stosunkami” w Gdańsku. Sejm jednak jednomyślnie uchwalił rezolucję wzywającą rząd do utrzymania ciągłości robót w Gdyni.
29 kwietnia 1923 r. nastąpiło poświęcenie portu i tego samego dnia położono kamień węgielny pod nowy dworzec kolejowy. W uroczystości tej wzięły udział statki wojenne Francji, Anglii i Estonii.
Powoli zaczynają się tworzyć władze portowe, zaczyna rozbudowywać się wieś Gdynia, zaczyna powstawać polskie ustawodawstwo morskie. Pod koniec 1925 r. nadano Gdyni status miasta i powiększono jej terytorium.
Swój wielki rozkwit Gdynia zawdzięcza ministrowi Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu. Z wykształcenia inżynier chemik, w latach 1926–1930 minister przemysłu i handlu, realizator nie tylko rozbudowy Gdyni, ale również twórca naszej floty handlowej, w roku 1933 dyrektor Zjednoczonych Państwowych Fabryk Związków Azotowych, od 1935 do 1939 wicepremier i minister skarbu, twórca koncepcji budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Był on opatrznościowym człowiekiem dla polskiej gospodarki. Mimo bardzo złych stosunków ustrojowych Polski w latach trzydziestych, kraj szedł naprzód milowymi krokami i cieszył się zasłużonym respektem zagranicy.
Przemysł i handel nawiązał stosunki zamorskie i Polska nawet u wymagających wyspiarzy angielskich miała dobre imię. Polska ówczesna miała wybitnych ludzi w różnych dziedzinach, ale po śmierci Piłsudskiego, nie miała wodza.
Kiedy zabrakło Piłsudskiego, zastąpiono go symbolem tylko z tytułu. Jednym z największych błędów było wyniesienie Rydza Śmigłego do drugiej osoby w państwie. Uczyniono z niego bożyszcze. Co za fatalna pomyłka, kiedy jedyną wielką rezerwą w korpusie generalskim była osoba Sosnkowskiego, znakomitego żołnierza i męża stanu na wielką skalę. Rydzowi brakowało elementów na wodza, jakie miał Sosnkowski czy Sikorski, brakowało też talentu politycznego, jaki miał minister spraw zagranicznych, płk Józef Beck.
Będąca wtedy w modzie turyfikacja, czyli po polsku mania kadzenia, przewracała w głowie wielu dygnitarzom. Nieprzystępność Rydza, namaszczony sposób obcowania z ludźmi, były wynikiem tego, że otaczali go ludzie o bizantyjskim sposobie bycia. Miał Rydz i dobrą stronę duszy, pełną honoru osobistego, co się okazało pod koniec jego życia. Po klęsce wrześniowej wrócił z zagranicy do kraju i w podziemiu organizował ruch oporu.
Wracamy do Gdyni. W krótkim czasie Gdynia wysforowała się na pierwsze miejsce wśród portów bałtyckich. Pluli sobie w brodę gdańszczanie, widząc błąd, jaki popełnili, rozpoczynając walkę z Polską. Gdynia bowiem przejęła prawie cały transport polski morzem – z kraju i do kraju. Gdańsk „leżał”.
Już w sierpniu 1924 r. Niemcy rozpętali wściekłą ofensywę przeciw traktatowi wersalskiemu, a głównie przeciwko Polsce. Cichcem byli popierani przez Czechów i również dopomagała im niezdecydowana, aby nie powiedzieć germanofilska, polityka Francji. Niemcy żądali uchylenia postanowień traktatu w odniesieniu do części Pomorza przyznanej Polsce. Chodziło o tzw. korytarz, rozdzielający Prusy Wschodnie z Niemcami, a więc pozbawienie Polski dostępu do morza.
W odpowiedzi na rozpętaną ofensywę niemiecką Pomorze zorganizowało kilka manifestacji. Pierwszą było odsłonięcie pomnika pierwszego od 152 lat wojewody pomorskiego, Stefana Łaszewskiego. Na uroczystość zjechali delegaci z całego Pomorza, przybyli przedstawiciele ministerstw. Rząd kazał wybić w mennicy specjalne medale dla najbardziej zasłużonych działaczy ludowych. Uroczystość odbyła się w święto narodowe 3 maja 1925 r. Toruń tonął w barwach narodowych. Nie było domu ani nawet okna, które by nie były w stroju narodowym.
26 czerwca tegoż roku otwarto w Grudziądzu wystawę. Z wielką świtą i okazałością przyjechał do Grudziądza prezydent Rzeczypospolitej, profesor Stanisław Wojciechowski, aby osobiście otworzyć wystawę. Była ona pokazem pracy Pomorza w dziedzinie przemysłu i handlu, rolnictwa i rzemiosła, rybołówstwa i kultury. Była odpowiedzią na rewizjonistyczny szał szowinistów niemieckich. Pomorze pokazało, co zdołało zrobić w tym krótkim czasie, trudnym i pełnym napięć politycznych, a tak zaniedbanym przez administrację okupanta przez 150 lat zaboru.
Trzecią manifestacją – po odsłonięciu pomnika wojewody Łaszewskiego i wystawy – stały się ogromne manewry, zorganizowane latem tegoż roku, które były pokazem sił militarnych państwa na tym terenie, zagrożonym stałymi pretensjami niemieckimi. Minister spraw wojskowych zaprosił na nie delegatów kilkunastu krajów, aby zobaczyli świetny stan armii polskiej.
Ówczesny wojewoda pomorski, Stanisław Wachowiak, w swej książce „Czasy, które przeżyłem”, wspomina o rozmowie, jaką miał z szefem delegacji francuskiej, generałem Gouraudem, który podczas manewrów mieszkał w jego rezydencji. „Smutny był (Gouraud) – pisze Wachowiak – gdy mówił o rozwoju polityki francuskiej”, streszczając to mniej więcej w słowach: co wielkiego stworzyła armia francuska przez zwycięstwa dziejowe nad odwiecznym wrogiem niemieckim, to niszczy parlament francuski i jego polityka zagraniczna. Było to krótko przed układem w Locarno, który po latach przygotowań miał być podpisany w październiku 1925 r.
Było to dzieło Lloyda George’a, Chamberlaina, Brianda, Stresemanna i Luthra. Wiemy już, że Francja zapłaciła straszną cenę za obłąkaną politykę proniemiecką w przededniu II wojny światowej.
W grudniu 1924 r. przedstawiciele Międzysojuszniczej Komisji Kontroli i Rozbrojenia ustalili, że Niemcy w Prusach Wschodnich przygotowali silne oddziały wojskowe, gotowe do zaatakowania Polski. Już w poprzednim miesiącu ci sami delegaci stwierdzili w swoich raportach, że Niemcy rozporządzają obecnie ogromną ilością wszelkiego rodzaju broni i amunicji, nie mniejszą od tej, jaką posiadali w roku 1914.
Niebezpieczeństwo wojny odwetowej, do której Niemcy się bezwzględnie przygotowują, staje się coraz groźniejsze. Nawet Anglia, która dotychczas kazała patrzeć przez palce swoim delegatom do Między-sojuszniczej Komisji na przygotowania Niemiec do wojny, kiedy nastąpiła zmiana rządu, w którym zasiedli konserwatyści, zmieniła instrukcje dla swoich przedstawicieli w tej Komisji.
Zwycięstwo konserwatystów angielskich wywołało niepokój u naszego drugiego wroga, Rosji sowieckiej, ale również u naszej „przyjaciółki” Francji. Naczelni politycy lewicowi francuscy coraz częściej zaczynają mówić o bliskim osłabieniu antagonizmu francusko-niemieckiego i wielkim zaostrzeniu antagonizmu francusko-angielskiego. Politycy sowieccy liczą na to, że rząd francuski, pod presją swych skrajnych stronnictw, dążyć będzie do zbliżenia z Rosją. W konsekwencji należy oczekiwać powstania bloku kontynentalnego z Francji, Niemiec i Rosji.
Grożąca wybuchem nowa wojna światowa zmusiła państwa sprzymierzone i zrzeszone w Lidze Narodów do szukania wyjścia z tej sytuacji. Stan rzeczy w Europie zachmurzył się bowiem w ostatnich tygodniach trzeciego kwartału 1925 roku i uległ nowym komplikacjom, spowodowanym nawrotem Rosji do wielkiej polityki wschodnioeuropejskiej. Działający w Genewie przedstawiciel Rosji, Cziczerin, człowiek bardzo głośny i niezmiernie ruchliwy, zapowiada montaż koalicji Rosji, Polski i Czechosłowacji, do której ma należeć także uzbrojona przez Rosję Nowa Turcja.
W polskim sejmie powstał już nawet Klub komunistyczny. Nacisk agitacji bolszewickiej na Polskę wzmaga się z dnia na dzień w nowej, groźnej formie kresowego bandytyzmu. Do Warszawy zjechał Piotr Wojkow, poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny Rosji, i w gładkich, uprzejmych słowach inscenizuje potiomkinowski miraż jakby poprawniejszych stosunków.
Tymczasem całe bandy dywersyjne organizuje się w Rosji i przerzuca na nasze Kresy Wschodnie. Więzienie w Baranowiczach jest pełne ujętych „sow-bandytów”.
W kwietniu 1925 r. jako reakcja na wydany wyrok śmierci na ujętych komunistów przygotowujących przewrót na Wołyniu, urządzono w Moskwie wielkie manifestacje przeciwko Polsce. Hasłem było: „100 burżujów za 1 komunistę”. Przedstawiciel Armii Czerwonej, Uworow, oświadczył, że „wojsko sowieckie oczekuje tylko wezwania swego rządu i stoi w pogotowiu”.
W tymże miesiącu przewodniczący niemieckiego związku oficerów, generał Wohlgemut, przemawiając na uroczystości ku czci Bismarcka w Gdańsku, zakończył ślubowaniem, powtórzonym przez obecnych, że „Niemcy na Wschodzie trzymać będą silnie straż nad Wisłą i Wartą”.
Bandy szowinistów niemieckich w Gdańsku pozrywały z murów polskie skrzynki pocztowe. Interwencja polskiego komisarza generalnego w Gdańsku, naszego ministra Strasburgera, nie znalazła uznania w senacie gdańskim, który odpowiedział, a komisarz z ramienia Ligi Narodów z tym się zgodził, że Polska może wywieszać skrzynki pocztowe jedynie w porcie gdańskim. Łatwo dzisiaj o tym pisać, ale sytuacja polityczna była tak groźna dla Polski, że spędzała sen z powiek naszym dyplomatom, ministrowi spraw wojskowych i spraw zagranicznych.
Zebrane w Locarno w Szwajcarii delegacje państw sprzymierzonych, stanowiące Radę Ligi Narodów, zdołały jednak doprowadzić do zawarcia układów gwarantujących bezpieczeństwo w Europie i pokój na 10 lat bez zagrożenia wojną. I tak: 1. Układ między Niemcami, Belgią, Francją, W. Brytanią i Włochami; 2. Konwencja arbitrażowa między Niemcami i Belgią; 3. Konwencja arbitrażowa między Niemcami i Francją; 4. Układ arbitrażowy między Niemcami i Polską; 5. Układ arbitrażowy między Niemcami i Czechosłowacją. Poza tym uchwalone zostały umowy między Francją, Polską i Czechosłowacją o wzajemnej pomocy wojskowej w razie napaści Niemiec.
Jeszcze jednym zabezpieczeniem przed zbrojnym konfliktem było wciągnięcie Niemiec na członka Ligi Narodów, przed czym Niemcy się broniły z uwagi na artykuł 16. statutu Ligi, który zastrzegał dla LN prawa wydawania zarządzeń z mocą obowiązującą wszystkich członków LN, jak również przewidywał w razie konfliktu przemarsz wojsk przez obce terytorium. 14 października 1925 osiągnięto porozumienie co do formy wiążącej pakt zachodni (pierwsze trzy układy) ze wschodnim. Artykuł mówiący o wejściu w życie paktu reńskiego ma brzmienie: „Pakt zachodni wchodzi w życie z chwilą, gdy Niemcy przystąpią do Ligi Narodów i gdy równocześnie ratyfikowane zostaną pakty wschodnie”.
Jak widzimy, układy zostały tak obwarowane, by nie udało się Niemcom skorzystać z jednego paktu, nie podpisawszy dla siebie niewygodnego innego paktu. Świadczy to o tym, że już nie miano zaufania do Niemców. Wreszcie Europa, jeśli nie cały świat, odetchnęła, mając zagwarantowany pokój na 10 lat. W aktach tych bowiem wyraźnie stwierdzono, iż poza ustaleniami w nowych paktach, postanowienia traktatu wersalskiego obowiązują w całej rozciągłości, co specjalnie dla Polski miało zasadnicze znaczenie z uwagi na ciągłe kwestionowanie przez Niemcy naszych granic zachodnich i praw Polski w Wolnym Mieście Gdańsku.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.