farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (13)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicySICZ ZAPOROSKA

        Ale nic wszakże nie mogło pana Michała oderwać od powabów Ukrainki, która lubo z jego mowy się czasem naśmiewała, nie bez przyjemności spoglądała na ten nowy hołd oddany jej wdziękom. A ja, lubom był równy jemu młodością, przyznam się, że śpiewem bajarza tyle byłem zajęty, że od niego nic mnie oderwać nie mogło. Z niego się dowiedziałem, że Artem Jełowicki, pan czternastu wsi, był marszałkiem dworu księżnej Ostrogskiej i że na czele jej ludzi nadwornych tak się wsławił pod Suczawą przeciw Wołochom, że król Zygmunt ofiarował mu chorąstwo nadworne litewskie; ale że on tego zaszczytu odmówił z powodu, iż księżna Ostrogska bez niego nie da sobie rady; że wzrósłszy na dworze kniazia Ilii, nie godzi mu się opuścić jego wdowy, a wedle Ewangelii dwom panom służyć nie może – jakoż dopiero po jego śmierci książę Dymitr najechał zamek ostrogski; że kniaź Czetwertyński, dziedzic Komajgroda, co był towarzyszem kniaziów Dymitra i Wasila na tym najaździe, był synem Ostafieja, co swoim kosztem utrzymywał pułk Kozaków w służbie Rzeczypospolitej i wielce był jej zasłużonym; że bardzo mu się chciało kasztelanii bracławskiej, którą jemu król przyobiecał. Obietnicy panowie rady uskutecznić nie dopuścili, chcąc jego wprzódy na wiarę rzymską przeciągnąć, aby za jego przykładem wiele szlachty ruskiej się nawróciło. Ale on był syzmatykiem twardym i sobie tego mówić nawet nie pozwalał, i z powodu niedotrzymania słowa był nieco rozjątrzony; o czym patriarcha moskiewski dowiedziawszy się, wyprawił do niego jakiegoś ihumena z propozycjami, by do cara przylgnął, a że za to zostanie nie kasztelanem, ale kniaziem udzielnym bracławskim, i że mu pora pomścić się nad Rzecząpospolitą, co taką niewdzięcznością odpłaca jego zasługi; a on mu na to odpowiedział:

        – Krywda krywdoju, a otczyzna otczyzną. Ja z jej nieprzyjacielem w pisma nie będę wchodził, ale ty jemu powiedz, szczo kniaź Ostafi Czetwertyński, dydycz Komajgrodu i połkownik korola i Riczypospolitoj Polskoj, tobi skazał, szczo maty persze pobyje, a potom pomyłuje, a maczycha persze pomyłuje, a potom pobyje.

        Jak skończył bajarz śpiewać a nadstawił czapkę, to jak zaczęły piętaki w nią spadać, duchem przepełnioną została.

        A potem parobkowie z mołodycami i dziewkami zaczęli tańcować szumki. Pierwszy raz widziałem tańcowanego kozaka. Szczególnie jeden Kozak ślicznej urody z dziwną lekkością tańczył, prysiudy, jak oni nazywają, do ziemi robiąc, potem wznowu skacząc do góry; hołubce bił piętą o piętę, szastał się z dziewczętami po całej izbie z niewidzianą zgrabnością i to wszystko robił grając na bandurce, czyli po naszemu teorbanie, i śpiewając rozmaite ukraińskie miłosne piosnki. Uważałem, że dziewki ledwo go nie zjadły oczyma i do której się zbliżał, by z nią tańcować, wszystkie inne natychmiast się chmurzyły. Ale co nas uderzyło, to kilku Kozaków, których strój znacznie bogactwem się różnił od wszystkich innych. Nosili szarawary granatowe z złotym galonem, półkontusze pąsowe z wylotami wiszącymi, żupaniki z białego atłasu, pas jedwabny z frędzlami złotymi i czapki wysokie z siwego baranka, a z wierzchu których wisiał po kark jakby worek pąsowego sukna z kutasem złotym. Od kobiet widocznie stronili i usuwali się skwapliwie, kiedy jaka z nich przypadkiem się zbliżała; ale wszystkich mężczyzn, znajomych lub nie, gorzałką i miodem traktowali, obowiązywali do picia i sami tęgo pili, ale tak, że Żyd arendarz wiadrami na ich rozkaz gorzałkę i miód nosił, a co wiadro przyniesie, natychmiast ono się wypróżnia i drugie, pełne, jego miejsce zastępuje. I nas także traktowali z prostą, ale obowiązującą grzecznością, tak żeśmy nie śmieli im odmówić za ich zdrowie po parę szklanek miodu wypić. Już tu mnie taka wzięła ciekawość, że lubo postanowiłem sobie ust nie otwierać, nie wytrzymałem i Żyda zapytałem, co to za Kozacy tak bogato ubrani i tak hojnie traktujący.

        – A wy czużyi, szczo ne znajete zaporoskich Kozaków? Oni z ryboj w desiat’ podwod byli w Humaniu, a tam dowidatysia, co ich koszowy pomer; tak spiszajut nowoho wyberaty, szczo ne mili czasu prepit’ swojego zarabotka i z porożnemi furami na Kahorlik wracajut do Siczy. Uże dziś predali i woły, i wozy. To moje szczastje, co oni z hroszami tu prybyły, w tej karczmie wszystko prepyjut i hoły do domu powernut. Te bogate żupany oni ne z soboju prywezły, bo w Siczy ne hodyt tak ubyraty sia, ale w Humaniu kupili. Nym słonko zajde, to wy ich obaczyte, jak oni u sebe chodzą.

        To jeszcze więcej zaostrzyło moją ciekawość i niecierpliwie wyglądałem wieczora, bo dopiero przed samym zachodem słońca mieliśmy dalej ruszyć z powodu niesłychanego upału. Ale nie miałem potrzeby tak długo czekać, bo jeszcze dwóch godzin nie minęło, a jak zaczął ich Żyd rachować, zabrał im co do grosza wszystkie ich pieniądze, że tylko każdemu po kilka piętaków się zostało. Dopiero oni kazali podać sobie kadkę napełnioną dziegciem i jeden po drugim w pięknym swoim ubiorze do niej właził i zanurzywszy się w dziegciu po szyję, dopiero rozbierał się i cały swój ubiór, jakby gardząc marnościami świata, na ulicę rzucał, aby go wziął, kto zechce; i czapkę to samo, równie dziegciem ją powalawszy. A potem każdy się ubierał w koszulę w łoju zmaczaną i siermięgę, w której z Siczy wyszedł, i z biczem w ręku, dobrze pijani, wyszli, nikomu nie powiedziawszy: „Bywaj zdrów”.

        Pan Michał Ratyński pomimo moich perswazjów, żeby się wyspał, bo przez całą noc chodzić nam będzie trzeba, nie mógł się wyrwać od swoich zalotów i nawet w pląsy się puścił z parobkami i dziewkami, czym bardzo nas rozśmieszył, osobliwie jak poszedł pierwszy raz w życiu swoim w prysiudy. Ale pan Azulewicz, pan Mikosza, Kozacy humańscy, co z nami szli, i ja, w sieniach słomy i siana hojnie namościwszy, aż do godziny przeznaczonej ku dalszemu pochodowi porządnego wczasu my użyli.

        Jeszcześmy szli dwa dni samymi stepami, ani pagórka, ani drzewka nigdzie nie widząc, tylko ogromną przestrzeń, równą jak morze, kiedy żaden wietrzyk po nim nie powiewa. Napotykaliśmy kiedy niekiedy mogiły, w pewnym wyrachowanym porządku jedna od drugiej oddalona (które to mogiły Kozakom służą i za czaty, i za sposób niezbicia się z drogi w czasie zimowych zamieci) i często przechodzące na pół zdziczałe trzody, które zimą, jak latem pod gołym pasą się niebem.

        I tak bezludną przebywszy przestrzeń, stanęliśmy w Gardzie nad Bohem, gdzie zaczynają się posiadłości siczowych Kozaków. Tam między skałami były porobione jazy, czyli tamy do łapania ryb, i tam zastaliśmy asaułę, przy którym w niebytności pułkownika, będącego w samej Siczy na wyborach, było dowództwo pułku korsuńskiego, stojącego w Gardzie na straży. Nasi Kozacy jemu zameldowawszy się, on nas uprzejmie przyjął i dodał nam dla konwoju jednego towarzysza siczowego z wielkim buzdyganem żelaznym, najeżonym kolcami. Nasi Kozacy nam wytłomaczyli, że widok tego buzdyganu jest dostatecznym, aby nas od wszelkiej przykrości zasłonić, i chociaż Zaporożce skłonni są do rozboju, z tym buzdyganem możemy być spokojni, ale że przechodząc przez ich ziemowliki, będziemy często nawiedzani przez towarzyszów i ich czeladź i każdy pić będzie gorzałkę z podwód, ile mu się podoba, ale na tym nic ekonomia humańska nie straci, bo byle kufę, choć próżną, przywieźć do Siczy, koszowy za świadectwem konwojującego towarzysza, że ona wypróżnioną została po drodze przez Zaporożców, zapłaci za nią, jakby była pełną. A że Zaporoże dzieli się na 40 pułków, jeżeliby przypadkiem konwojowanym podwodom jaka szkoda lub kradzież była zrządzona, pułk, w którego obwodzie to by się stało, całkowitą szkodę winien jest opłacić. Dowiedzieliśmy się, że pierwej oni rabowali Smilańszczyznę i Humańszczyznę bardzo często; ale pan Ortyński, rządca Humańszczyzny, który umarł podczaszym bracławskim, ubezpieczywszy Humań wokoło fosami głębokimi i ostrokołami, a wyćwiczywszy milicją nadworną JW. Potockiego, wojewody kijowskiego, nie tylko że ich odpierał i raz tyle tej zgrai nabił, że aż pięć mogił na przedmieściu Humania na ich ciała usypał, ale na samą Sicz napadał, ziemowliki im palił, bydła i stada zabierał i tych Zaporożców, co brał żywcem, w dyby zabijał i do robót używał. A że to kilkakrotnie się zdarzyło, więc Bundur Mamałyg, co był natenczas koszowym, z ekonomią humańska i smilańską zaprzysiągł wieczny traktat, że już nie wolno będzie Zaporożcom rabunki popełniać w Polsce, ale za świadectwem władzy swojej wolno im będzie tylko dla handlu do Humania, Smiły i innych dzierżaw domów Lubomirskich i Potockich przybywać. A oficjalistom i poddanym tych dwóch włości za świadectwem swoich ekonomiów wolno było także dla handlu bywać w Siczy, ale tylko przez Gardę, gdzie była straż zaporoska od granic Rzeczypospolitej i buzdygan w ręku naczelnika dla ubezpieczenia przejeżdżających.

        Gdyby jaki Zaporożec przeciw temu układowi co wykroczył i najmniejszej kradzieży się dopuścił, bądź we włościach wyżej wzmiankowanych, bądź na konwojowane buzdyganem podwody, koszowy śmiercią go karał po osądzeniu sprawy przez sędziego Siczy a napisaniu wyroku przez pisarza. A śmierć była zadana następnym sposobem: obwinionego przywiązano do słupa i obok niego kładziono stos kijów i kadkę gorzałki. Każdy tedy Kozak koło niego przechodząc gorzałki się napił i kijem uderzył, i poty pili i bili, pokąd mu życia nie odebrali. Takową śmierć niedawno był poniósł Tymosz Podkujko, ataman i poeta zaporoski, którego pieśni w obydwóch Ukrainach śpiewają, a to z powodu, iż koszowy Semen Kozudra (ten sam, którego śmierć, dopiero nastąpiona, była dla nas nieodżałowną stratą), częstując u siebie oficerów moskiewskich, do niego przybyłych w interesach carowej – jak u nich we zwyczaju, kazał Podkujce grać na bandurce i śpiewać. On, chcąc gościom podchlebić, ułożył naprędce piosnkę, w której między innymi rzeczami powiedział: że Lachy ubogie, bo choć żonki sami mają, dla popów ich nie wystarcza; Zaporożcy jeszcze ubożsi, bo choć popom dają żonki, a sami bez nich muszą się obchodzić; a Moskale najbogatsi, bo mają żonki i dla siebie, i dla popów. Otóż po odprawieniu oficerów koszowy kazał sądzić Podkujki za to, że ważył się naganiać ustawom siczowym, i jako przekonany o tę zbrodnię, był kijmi ubity, pomimo tego że i względy u koszowego, i miłość miał w całym Zaporożu. Tak wielkie jest u nich uszanowanie dla swoich praw.

        Rzeczywiście oprócz żon popów, których jest tyle, ile pułków, to jest czterdziestu (a te popy najczęściej rozstrzyżone w Moskwie za hultajstwo), żadnej kobiety nie ma ani w Siczy, ani w ziemiach do niej należących i żadnej nie wolno nogę na ich posiadłości położyć.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.