farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (7)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicyPAN REWIEŃSKI

        - Przesadzasz, przesadzasz; to ja to niby doliczyć się nie potrafię, to ja niby głupi? A niech no jegomość pójdzie do księcia pana i zapyta go, czy Wawrzyniec głupi; Bóg i ludzie wiedzą, że książę pan mnie zna i wczoraj od razu mnie poznał i tak mnie powitał, jak gdybym był wielmożnym; toć już zdaje się, że mnie nikt za głupca trzymać nie może.

        A że ja to wszystko z alkierza słyszał, za boki trzymałem się od śmiechu.

        Trzy dni hulaliśmy. Książę był ciągle w przecudnym sosie i animował do kielicha, tak że aż płakał z rozrzewnienia sędzia. Między innymi zdrowiami książę sam zaczął prześwietnej palestry i każdemu z nas coś przyjemnego powiedział, a gdy ja z innymi przybliżył się do niego, powiedział mnie:

        - Sewerynie, kolego, waść byłeś de hajda, a teraz de jurę; kiedyś to my nieprzyjacielskie łby płatali, a teraz przyjacielskie lampy.

        Ja mu padłem do nóg jak długi:

        - Niech książę pan tylko piśnie, dobre czasy nam wrócą, a pan stolnik pójdzie fora z dwora.

        Książę wąsa do góry pokręcił, bo już był przyrzekł królowi, że nigdy konfederacji na niego podnosić nie będzie, i mawiał często:

        - Robiło się, co można, ale teraz, kto kocha ojczyznę, niech wiarę królowi dochowa. Panie kochanku, namnożyło się kapeluszów, czapkami rady im nie damy.

        Ale wśród zabawy było się trochę zachmurzyło: JW. Jeleński, kasztelan nowogródzki, przed kilku niedzielami jako członek sądów zadwornych był zjechał do Nieświeża na komisją księcia pana z kahałem nieświeskim i zakończył interes zapewne sprawiedliwie, a przynajmniej wedle przekonania. Ale książę jego nie lubił, gdyż w czasie bezkrólewia był z liczby małej Litwinów adherentów domu Czartoryskich i z ich łaski otrzymał wysokie w prowincji naszej krzesło. Książę więc przy kielichu, wspominając o świeżo odbytej komisji, powiedział niby żartem:

        - Powiedz prawdę, panie kochanku, wiele wziąłeś rebochem od Żydów?                 Myślałem, że na te słowa pęknie ze złości kasztelan.

        - Straszne rzeczy - powiedział, bo to było jego przysłowie - straszne rzeczy! Senatorowi, orderowemu kawalerowi Orła Białego, powiedzieć „rebochem”! Protestuję się przed wami, iż książę wojewoda w mojej osobie całe księstwo nowogródzkie skrzywdził.

        Na to się obruszył chorąży nasz, Rdułtowski, najpierwszy z stanu rycerskiego, lubo sensat i poważny, ale przez żonę siostrzeniec księcia:

        - Panie kasztelanie, a jużci to zanadto posunąłeś się; chyba stworzyć trzeba takiego obywatela, co by wymówkę do osoby jego zregulowaną uważał być krzywdą całego województwa.

        Na to kasztelan:

        - Ponieważ wszyscy dopuszczają mnie krzywdzić, więc ja, nie czując się bezpiecznym w domu pana sędziego, wyjeżdżam.

        Sędzia prawdziwie był w rozpaczy: klęczał przed drzwiami, prosząc kasztelana, ażeby mu tej krzywdy nie robił - wynosić się z domu. Ale książę pan, widząc frasunek sędziego, przybliżył się do kasztelana mówiąc:

        - Panie kolego, odpuść mnie to, com ci żartem powiedział.

        Poprzestał na tym kasztelan i miał słuszność, bo gdyby się był wahał, tobyśmy się wszyscy obruszyli; nie wiedzieć, co mu do głowy przyszło, jakby konfidencja księcia mogła kogo obrazić. Rozgniewał się wójt gdański na króla polskiego! Toteż my wszyscy zrozumieli, że książę się niby uniżył dla sędziego, a nie dla niego samego. Ale też niedługo potem na ustępie wyszturchaliśmy porządnie pana Adamowicza, jego plenipotenta, któren po swojemu o tym zdarzeniu rozpowiadał, ale jako o słyszanej rzeczy, bo on z nami w Omniewiczach się nie znajdywał. Z tego wypadku kilkunastu nas jurystów z taktowego regestru zapozwanymi zostali. Na mnie się zmełło, bo gdy wizja odkryła, że Adamowiczowi część czupryny wyrwano, zarzucił mnie, iż włosy w moim ręku zostały; nie śmiałem się odprzysiąc, lubom tego nie pamiętał, gdyż w zapale to być mogło. I za to wskazany zostałem na cztery niedziel wieży i zapłacenie tysiąca grzywien. Grzywny chorąży Rdułtowski za mnie zapłacił, ale wieżę musiałem odsiedzieć. Lecz tegom nie żałował, bo książę pan, pamiętny, żem cierpiał dla jego sławy, kazał mnie wypuścić Doktorowicze, ale tak, że gdyby człowiek nie chciał, to majątek sam z siebie by się zrobił. Toteż przy łasce księcia (niech go Bóg najwyższy błogosławi z całym jego rodem!), a przy pomocy boskiej z tego się zrobiło wszystko, co jest. Co się zaś tyczy JW. kasztelana, grzeczność księcia pana dała mu się we znaki, gdyż książę na dopełnienie przeprosin z całym swoim dworem pojechał do Dunajczyc, rezydencji kasztelana, któren będąc wielce oszczędnym, w duchu niemało się nafrasował przyjmując swoim chlebem okazałego i licznego gościa przez dni kilka; a przecie, rad nierad, musiał się okazywać wesołym. Ja z boku słyszałem, że ta wizyta kosztowała go do czterdziestu tysięcy, bo był pysznym i chciał nie po szlachecku, ale po pańsku wystąpić. Tak więc odpłacił swoją obraźliwość, a nie było kogo żałować, gdyż był bezdzietnym i prócz porządnego spadku kilka miał królewszczyzn intratnych.

        Tak więc chmura prędko rozpędzoną została i już nic zabawom naszym nie przeszkodziło - i owszem, z powodu zgody jeszcze gęściej kielichy krążyły; nawet przy końcu pito z kijów. Był to w dawnym obyczaju najwyższy stopień podochocenia. Kij był szklanny dęty i gdy go do ust przykładano, trzeba było koniecznie go wypróżnić nie oddalając z ust, inaczej pijący został obryzganym i za karę za kołnierz wlewano mu kielich wody. Wszyscy popiliśmy się okropnie; gospodarza bez przytomności wynieśli. Książę jeden został przytomny, a nie mając z nikim pić, na znak zwycięstwa jeszcze kielich wypił do Wawrzeńca, jemu go oddał, napełniwszy swoją ręką; o swojej sile poszedł do sędziny, z nią zmówił litanię do Najświętszej Panny i to wszystko odbywszy, zjadł ogromną misę kapusty kwaszonej i spać się położył, tak zdrów, jak gdyby nie pił.

        Nazajutrz, w ostatni wtorek, był obrządek z rana solenny dla gospodarstwa i ich przyjaciół: zaręczyny pana Symeona Mogielnickiego, stolnikowicza nowogródzkiego, z panną Agnieszką Haciską, siostrzenicą rodzoną sędziego a w jego opiece będącą. Jej ojciec, chorąży pancerny, zacny obywatel, miał piękne dziedzictwo, ale w czasie konfederacji barskiej znacznie go odłużył, swoim kosztem sztyftując chorągiew, na czele której pod Sochaczewem poległ. Jego majątek spustoszonym okropnie został przez Moskwę, zgoła że prawie bez sposobu zostawił żonę z czworgiem drobnych dzieci, a i ta, niedługo płacząc, złączyła się z zacnym małżonkiem, polecając biedne sieroty pieczy brata swojego, któren lubo młody, już najsędziwszych posiadał szacunek. Jakoż się nie zawiodła, bo pewnie o własnych dzieci dobro więcej by się sędzia nie starał niż o siostrzanach. On to posag ich matki wydźwignął, gdyż cały ojczysty majątek poszedł na satysfakcję wierzycieli; nawet kilkanaście tysięcy spadłych długów sędzia własnym funduszem zaspokoił, ażeby duszę szwagra oczyścić a wieczny odpoczynek jej przybliżyć; a jego dzieciom dał wychowaniu kierunek przystojny. Starszy syn, wyćwiczywszy się w palestrze, został regentem grodzkim nowogródzkim; młodszy był pokojowym u księcia wojewody. Starsza córka, Katarzyna, lubo trochę ułomna, wielkie szczęście miała do ludzi i niejeden majętny kawaler o jej przyjaźń się starał, ale ona najlepszymi postanowieniami wzgardziwszy, Bogu czystość swoją ofiarowała. Sam byłem na jej obłóczynach w klasztorze panien benedyktynek nieświeskich. Sędzia chciał być na nich, jako wuj, ale nie mógł dotrwać do końca; bo lubo nie sprzeciwił się powołaniu boskiemu, tak go za serce ścisnęło, że się kazał wyprowadzić z kościoła; a najmłodsza panna Agnieszka, dopiero siedmnaście lat mająca, której zaręczyny z W. stolnikowiczem się odbywały. Z rana, gdy się goście zebrali na pokojach, pan stolnik Mogielnicki oświadczył, iż widząc przywiązanie syna swojego do panny chorążanki, a przekonanym będąc, że z nią dożywotni związek największe mu szczęście zapewni, tak z powodu cnót i skromnego wychowania chorążanki, jako też i koligacji z jednym z najzacniejszych domów w województwie, prosi więc dla syna o jej rękę W. sędziego, jako drugiego jej ojca, a razem o wstawienie się księcia wojewody, aby raczył wesprzyć tę prośbę sługi swego dobrym słowem. Nie można było więcej uradować księcia, bo co najwięcej lubił, to kojarzyć małżeństwa. Toteż natychmiast wstał i wpół ścisnąwszy sędziego, rzekł:

        - No, panie Ignacy, dobrze się zdarza dla Jagusi. Mogielnickich dobra krew: niech przyjaciele Radziwiłła się łączą. Zezwól, a prędko, bo jak zaskoczy Popielec, na czterdzieści dni klamka zapadnie.

        I ojciec, i syn ucałowali kolana JO. swata za wstawienie się łaskawie; a gdy pan sędzia oświadczył, że i on, i żona za zaszczyt poczytują sobie, iż tak zacny obywatel jako W. stolnik szuka w ich domu szczęścia dla syna swojego, i że (czego się spodziewa) jeżeli Jagusia wstrętu przeciw temu nie czuje, chętnie błogosławieństwo swoje jako wuj i opiekun daje. Pan stolnikowicz jak długi padł mu do nóg i toż samo sędzinie. Książę wziął za rękę chorążankę, która drżała jak liść osiny, i zapytał jej:

        - Czy zgadzasz się z wolą wujaszka iść za stolnikowicza?

        Chorążanka w płomieniach ustami coś ruszyła, ale nie można było się dosłyszeć. Książę:

        - Głośniej, Jagusiu! - a ta jeszcze więcej się zmieszała. A książę: - No, kiedy się tak wstydzisz, powiedz mnie do ucha, ja powtórzę głośno, a mnie uwierzą.

        I wziąwszy ją wpół, ucho do jej ust przyłożył. Ale przynajmniej przez dwie Zdrowaś Maria stała w tej posturze, nim się odważyła coś szepnąć księciu, aż dopiero książę wykrzyknął:

        - Zezwala!

        Biedna chorążanka ledwo nie zemdlała, zwłaszcza gdy stolnikowicz jej padł do nóg. Dopiero zaczęto mówić o postanowieniu państwa młodych, a chorążanka wymknęła się z pokoju. Pan stolnik powiedział:

        - Ja dymituję synowi Kozarkę, folwark mający 10 dymów, a po mojej śmierci będzie się miał jeszcze czym dzielić z braćmi; a wypuszczając mu wieś, dam mu świeronek zapaśny, iż na niczym młodemu gospodarstwu zbywać nie będzie.

        - Co do mojej siostrzanki - rzekł sędzia - jej posag aktom wiadomy: ona ma swoich szesnaście tysięcy pięćset złotych, które przy zapisaniu ewikcji przez pana stolnika na ogólnym swoim majątku wręczone mu będą; a ja z afektu wujowskiego dam wyprawy trzy tysiące.

        Wtenczas książę się odezwał:

        - Na co pan drużba ma ewikcją obciążać swój majątek.

        Ja sumę przyjmę, a w procencie wieś pani stolnikowiczowej przyszłej wypuszczę.

        Skłoniwszy się stolnik powiedział:

        - Ponieważ wasza książęca mość łaskaw naszych dzieci, a przyszłych sług jego swoim chlebem karmić, więc ja szacunek wyprawy, trzy tysiące gotowych, dołączę, a całkowity posag synowej mojej, dziewiętnaście tysięcy pięćset, ulokowany zostanie w kasie waszej książęcej mości.

        Książę powiedział panu Mikuciowi, że jedną z wsi, które są do wypuszczenia, wypuszcza w zastaw pannie Agnieszce Haciskiej, a jej posag do siebie przyjmuje, tylko dodał, żeby inwentarz był przyjacielski. Pan Mikuć przy sobie nosił regestrzyk folwarków do puszczenia będących, a gdy pan stolnik wybrał Borowicze, tęgi folwark w Słuczczyźnie, przeszło trzydzieści chłopa mający, książę powiedział:

        - Jaki addytement roczny będzie się należeć do mego skarbu, połowę z niego daruję Jagusi, aż do czasu wykupna Borowicz.

        Po najpokorniejszych dziękczynieniach pan sędzia wyrzekł:

        - Wasza książęca mość i wy, szanowni goście, raczcie mnie wybaczyć, iż w ich przytomności sam intercyzę pisać będę. Rad jestem to własnoręczne moje pismo na pamiątkę mojej Jagusi zostawić.

        A wziąwszy pióro i papier, od razu zaczął pisać transakcją, wedle zwyczaju zaczynającą się od procedencji państwa młodych. Dziwną łatwość do pisania miał sędzia: nic go rozerwać nie mogło; nieraz pisząc do dyskursu się mieszał, a nigdy omyłki nie zrobił. Wszystkie prawa z pamięci pisał i dość obszerną intercyzę w pół godzinie skończył. Po głośnym onej przeczytaniu a przez strony podpisaniu nowy kłopot był dla chorążanki, bo sędzina ją wyprowadziła z garderoby; trzeba było wraz z narzeczonym zamienić pierścionki, przyjąć błogosławieństwo rodziców, a potem klęknąć przed księciem z intercyzą w ręku, dziękować mu za szczodrą łaskę i prosić go o podpisanie się za świadka, co książę zrobił, naprześladowawszy żarcikami chorążankę. Podpisał się także kasztelan i chorąży Rdułtowski. Zgoła nie co dzień się czyta taką intercyzą; bo był w niej i porządny kawał chleba, a zdobiły ją mitry, krzesła i ordery. Zaręczyny się odbyły, a dzień szlubu naznaczony został na dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, z woli sędziny (pomimo licznych próśb, ażeby go przyspieszyć), z powodu iż w dniu tym z mężem przyjęła błogosławieństwo. Ucałowawszy rękę męża, dodała:

        - Dzień to szczęśliwy, mój Ignasiu, bo już kończy się lat trzynaście, jak z sobą mieszkamy, a dotąd momentu smutku nie doświadczyłam.

        Sędzia rzucił się w jej objęcie i rozpłakał się; wszyscyśmy się rozrzewnili: każden z nas jakby pomimowolnie ucałował poczciwą żonę swoją, bo każden z nas to samo mógł o sobie powiedzieć; choć wysocy goście na nas patrzali, rozbeczeliśmy się słodkimi łzami, ale i księciu wojewodzie kilka łez na wąs spadło. I jeszcze nie odeszliśmy od rozrzewnienia naszego, gdy pora obiadowa złączyła nas wszystkich za stołem, gdzie już sama wesołość panowała. Pierwsze zdrowie było przyszłego szczęścia państwa zaręczonych. Piliśmy także: „Niech żyją połączone domy.” A gdy do pląsów przyszło, które książę otworzył, w pierwszą wziąwszy parę pannę chorążankę, a coraz lepsza ochota nas zagrzewała, piliśmy z trzewiczka panny Agnieszki, piliśmy także z buta księcia wojewody i na przemian szły tańce: mazurki, krakowiaki, przeplatane kielichami. Dopiero o samej północy, na zakończenie zapust, książę, wziąwszy panią sędzinę, a każden z gości damę swoją, poszliśmy drabanta, po skończeniu którego natychmiast muzyka się rozeszła, a zwykłym w owe czasy obyczajem ksiądz gwardian bernardynów miał do nas egzortę, w której ostrzegając, że już o zabawach trzeba zapomnieć, gdyż nadszedł czas pokuty, zaprosił nas do modlitw. Wszyscy my wtórowaliśmy mu Gorzkie żale, aż ściany się trzęsły. Donośny głos księcia wojewody i ojca gwardiana nad naszymi wszystkimi się unosiły. Klęczeliśmy cztery godzin ciągle, aż dopiero wszyscy poszliśmy za gwardianem do cerkwi unickiej, niedaleko dworu będącej, i tam ojciec gwardian miał mszę, pańską nazwaną, o samej czwartej z rana. Sędzia służył do mszy. Gdy przyszło do tych słów: “Cum jejuniatis, nolite fieri sicut Pharisaei”, wszyscyśmy do pół szable z pochew wydobyli na znak, iż gotowi jesteśmy orężem walczyć za święte słowa Zbawiciela naszego. Po skończonej mszy książę wojewoda z JW. kasztelanem, a potem stan rycerski, urzędnicy wprzódy, dalej my, szlachta, ordynkiem po dwóch przy siąpiliśmy do ołtarza dla przyjęcia popielca; a dopiero po nas kobiety, tak że kiedyśmy wrócili do dworu, to już było koło szóstej, i jako w pierwszy dzień postu, bez żadnego posiłku poszliśmy spoczywać kilka godzin. A gdy zebraliśmy się w sali obłędnej, posililiśmy się postnym obiadem: wszystko było na oleju; ale większa część gości i same gospodarstwo, przywykłe dzień popielcowy suszyć, grzankami tylko się żywili. Nawet gdyśmy spostrzegli, że książę wojewoda także od innych pokarmów się wstrzymywał, mało kto, pobudzony pięknym przykładem, odważył się dogadzać żołądkowi, a choć tym małym umartwieniem rad był przysłużyć się Zbawicielowi swojemu. W dniu tym wina na stole nie było widać, tylko miód i piwo; a po obiedzie wszyscy rozjechali się. I ja z moją Magdusią do Nowogródka puściliśmy się, gdzie dość późno w nocy stanęliśmy w ubogim dworku naszym.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.