farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (6)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicyPAN REWIEŃSKI

         Wszyscyśmy wychwalali te jej prace, a ksiądz gwardian bernardynów z Iwieńca, co się z nami znajdywał i przez ten cały czas, na kolanach trzymając synka wielmożnego sęstwa, obrazkami go bawił, aż dopiero odezwał się:

        - Laus Tibi, Christe, żeś mnie do Omniewicz przyprowadził. Właśnie nasza zakrystia obdarła się, w łatanych albach za dobrodziejów Boga prosim, a tu piękne lniane płótno tęskni do kościoła i prosi się, ażeby ze mną poszło do Iwieńca.

A pani sędzina:

        - Wybierz sobie, ojcze, jeden półsetek; wszakem waszecina dłużniczka za tulipany, coś mnie przyniósł w jesieni, a które własną ręką posadziłam.

A pan sędzia:

- Wybierzże, księże gwardianie, najlepszy półsetek, bo oskarżę cię przed kapitułą, że nam wybiera takich gwardianów, co na płótnie się nie znają.

        Wtem Wawrzyniec, kredencerz domu, wszedł z serwetą na plecach i przybliżywszy się do W. sędziego, coś mu szepnął, a sędzia wstawszy powiedział żonie:

        - Kochanku, proś JW. kasztelana do stołu. I każdy z nas, skłoniwszy się i wziąwszy kobietę pod rękę, poszliśmy wszyscy do sali, gdzie stół był zastawiony, a przy nim stołki i ławki. Siedliśmy wszyscy za stołem, oprócz samego sędziego, któren jako gospodarz, chodził tylko około stołu od jednego gościa do drugiego, aby usługi z oka nie spuścić.

        Nadmieniłem Wawrzyńca, kredencerza, bo tego starego sługi cała palestra nowogródzka znała. On na rękach nosił sędziego kiedyś i u nieboszczyka Wojskiego Kowieńskiego, który był wielkim myśliwym, służył za dojeżdżacza, a potem lat kilka był u niego furmanem i woził go raz do Warszawy. On był kroniką żyjącą domu Kowieńskich, on to pamiętał, jak kiedy nieboszczka wojska chodziła w ciąży z W. sędzią, Cyganka jej wywróżyła, że będzie miała syna, któren w zaszczytach przejdzie ojca swojego - i to często młodemu swemu panu przypominał. Otóż, kiedy wybranym został sędzią ziemskim, pierwszą rzecz, co zrobił, to, że całą familię Wawrzyńca od wszelkiej robocizny uwolnił, a jego samego z furmana na kredencerza postąpił. Bywało, co kadencji Wawrzyniec do Nowogródka z panem swoim przyjeżdżał. To my co dzień z rana, bywało, na atencją chodzimy do sędziego, którego choć nie ma czasem w dworku, Wawrzyniec nas wódką traktuje, a sam, nie wiem, czy jej smak znał, tak był trzeźwy. I tylko o starych rzeczach, na które patrzał, lubił mówić, szczególnie o polowaniach nieboszczyka. Bywało, za stołem u obiadu stojąc, do dyskursu się miesza, ile razy o nieboszczyku mówiono; bo sędzia jemu wielką do siebie konfidencją pozwalał, ile że był bardzo do państwa przywiązanym i tęgo znał służbę. Czasem i kilkadziesiąt gości u sędziego podochociło się, a pewnie ani jedna butelka na bok nie poszła. A do tego psy na nosaciznę i konie na robaki miał| sekret leczyć i kilka razy udało mu się, czegom sam był świadkiem.

        Przy obiedzie po pierwszych potrawach zaczęto kielichem się bawić. Kielich mały kolejno zaczął obchodzić; jedni winem, drudzy miodem zdrowia rozmaite pili. U stołu gospodarz zaczął od JW. kasztelana Jeleńskiego i pił w ręce chorążego Rdułtowskiego, a wkrótce potem w ręce kasztelana spełnił za zdrowie chorążego; potem kasztelan zaczął zdrowie gospodarskie, chorąży gospodyni, a gospodarz wznowu rozmaitych zasłużonych a przytomnych obywatelów: i z rąk do rąk kielichy szły, a każdy skrupulatnie swój wypełniał, bez wylewania na ziemię, bez zafarbowania wody i innych tym podobnych obłud, jakie się później rozmnożyły, nim przyszło do tego, że gościa, bogdajby najzacniejszego, przyjmuje się bez picia jego zdrowia, co ma być dowód, że teraz większa grzeczność jak za naszych czasów! - Po obiedzie zaczynały się pląsy, taniec i mazur na przemian. A tak i młodzież, i sędziwi bawili się, a kielichy ciągle chodziły, że aż miło. Zabawy były niewinne, szczere; każden serce na ustach nosił i nikt się nie bał jego okazywać, bo nikt nie miał powodu z niego się wstydzić. Kiedyśmy w poufałej kompanii zaczynali przy kielichu śpiewać kociurbychę, to kiedy przychodziło do ostatniej zwrotki: “Kardasz, kardasz nad kardaszami!”, a hukniem razem: “Kochajmy się!” - to nie było czcze słowo, ale można było być pewnym, że jeden dla wszystkich, a wszyscy dla jednego choć w czyściec. Otóż tak to było i w Omniewiczach. Mocarze świata zazdrościliby szlachcicowi polskiemu, żeby byli świadkami, jak umiał i siebie, i gości bawić na łonie równości.

        W ostatni wtorek z rana, gdyśmy już w pokoju sędziny byli zebrani, sędzia wpadł z obliczem uradowanym i powiedział:

       - Żono, baw gości, bo muszę natychmiast konno wyruszyć naprzeciwko dostojnego gościa, któren swoją bytnością ubogi nasz domek chce zaszczycić. JO. książę Radziwiłł, wojewoda wileński, o godzinie dwunastej tu będzie; zatem na granicy mojego szczupłego dziedzictwa biegnę go przyjmywać.

        Ledwo to wyrzekł, prócz JW. kasztelana nowogródzkiego, któren jako senator, w domu został, i kilku starych, wszyscyśmy się upomnieli, ażeby W. sędziemu asystować. Niektórym wystarczyło sęskich koni, a reszta, każden zaprzężonego konia chwyciwszy i okulbaczywszy pierwszym siodłem lub terlicą, na którą napadł w masztami sędziego, ruszał na spotkanie JO. księcia, a niejeden i oklep; bo choć masztarnia była porządna, gdzieżby wszystkim nastarczyć: więcej jak w pięćdziesiąt koni ruszyliśmy. Droga była kopna, to my ledwo nie sznurem się ciągnęli: konfederacją barską mnie to przypomniało, ile że biegłem patrząc na najdostojniejszego jej niegdyś naczelnika. Niedaleko Naci, przy karczmie w uroczysku Czarnoszczenie (tak nazwanej z tego, iż prostota powtarza, że kiedyś jakoby diablica miała się oszczenić tam, gdzie teraz figura św. Jana Nepomucena niedaleko karczmy stoi), spotkaliśmy pierwsze sanie orszaku księcia, a ostatnie już okiem dojrzeć nie można było. Więc my ustąpili z drogi, czekając, aż sanie samego księcia dojdą. Śniegu było po pas koniom, sędzia z urzędnikami stali przodem, a my z tyłu kupą. To jak się przybliżyły sanie księcia, jak hukniem wszyscy razem: “Niech żyje nasz książę, sława prowincji litewskiej!” - i wszyscyśmy pozsiadali z koni, ażeby go powitać. Z piękną mową sędzia wystąpił, aż książę do łez rozczulił się, powtarzając tylko: “Panie kochanku, czy ja wart tego, żebyście mnie tak przyjmowali?” - i pomimo nalegań sędziego wysiadł z sań, nie uważając, że śnieg, i witał się z nami, a prawie każdego po chrzestnym imieniu nazwał, rozumie się, z tych, co się ku niemu zbliżali; bo wielu z nas, i ja najpierwszy, nie chcąc sędziemu czasu zabierać, a tym więcej księciu, opodal staliśmy. Wszakże pomimo naszej dyskrecji więcej dwóch godzin witania trwały, a wszystko w śniegu; aż nacałowawszy i naściskawszy się z bracią szlachtą, książę krzyknął na koniuszego swego, aby mu konia wierzchowego podał A że sędzia nalegał, ażeby w saniach siedział jak wprzódy. zniecierpliwił się mówiąc:

        - Taki waszeć przyjaciel, panie Ignacy! Kiedy szlachta na koniu, chcesz, żeby Radziwiłł na wozie siedział jak Żyd!

        I choć był dość otyłym, lekko siadł na konia, jak za dobrych czasów, i zażył go, jak by żadnemu z nas lepiej się nie udało, a potem stępo wedle powagi swojej ciągnął do Omniewicz i ciągle coś rozprawiał sędziemu i jego otaczającym. Przykro mi było, żem był opodal, bobym rad był wszystkiemu się przysłuchać, bo co tylko nasz książę powiedział, warto było ryć na kamieniu. Książę był wzrostu słusznego, otyły bardzo, głowa ogromnej wielkości i tak ogolona, że na wierzchu kilka włosów tylko zostawało; wąs duży i zawiesisty, którego głaskał, gdy był wesoły, a zakręcał do góry, kiedy bywał markotnym lub poruszonym; płeć biała jak u kobiety, nos długi, oczy błękitne, duże i najczęściej pełne wesołości. W czystości wykwintny, bo zawsze przynajmniej dwa razy na dzień bieliznę odmieniał; a był ubrany tego dnia w mundurze ulubionym województwa wileńskiego, to jest: kontusz granatowy kusy, żupan i wyłogi karmazynowe, pas srebrny w amarantowe kwiateczki, szabla w jaszczur oprawna, buty żółte z srebrnymi podkówkami, a na to wszystko płaszcz sukienny szary, kuczbajem podszyty, a po wierzchu burka, niżej szyi przypięta srebrnym Radziwiłłowskim orłem. Przypominam, że miał wielkie szarawary płócienne, które nad pasem zapinał, a to, ażeby kontusza w podróży nie brukać. Do tego czapka biała, czarnym barankiem okolona, a kitajką podszyta bez waty, którą czapkę na bakier nosił na samym wierzchołku głowy, ucha nie dotykając się, choć mróz był dobry. Na bucie berlacze sukienne; rękawiczek nie znał, choć znaczną część zimy pod gołym niebem przepędzał, łowami zajęty. Do tego dowcip bystry, łatwo obejmujący rzeczy, z historią swojego narodu obeznany, a nie tylko że doskonale znał procedencję i powinowactwa swojego domu, ale i przednie j szych domów szlacheckich. Szlachcica najuboższego, byle starożytnego rodu, uważał być sobie równym i obcował z nim poufale. Do ludzi podejrzanego szlachectwa, jako neofitów, Niemców i popowiczów, czuł wstręt i nigdy do siebie przystępu nie pozwalał. Z prawem krajowym był dobrze obeznany i po dwakroć przewodnicząc trybunałowi litewskiemu, w tym urzędowaniu okazał się czynnym, umiarkowanym i w zdaniu raz powziętym niezachwianym. Na obradach publicznych mówił często, zawsze nieprzygotowany, a zawsze do przekonania. W obcowaniu pełen konceptów i lubiąc z drugich żartować, nigdy sienie urażał, kiedy kto jemu się odciął. Pan dobry i kochający sług jak dzieci; toteż i oni za niego ubić by się dali. Choć był poryw czy, ale że dobre miał serce, byle czym dał się ubłagać; nie tak jak jego stryj, książę chorąży, który po lat kilkanaście w łańcuchach sług trzymał. Kiedy szlachcic u księcia wojewody służbę otrzymał, już mógł być spokojnym o losie swoich dzieci. Dla kobiet był tak grzeczny, że każdą z uszanowaniem w rękę całował, choć nawet żonę dyspozytora, byleby szlachcianka. Obserwował pilnie przepisów religijnych: co dzień z szatnym godzinki Niepokalanego Poczęcia śpiewał, sobotę suszył i nawet w Wielki Piątek dyscypliną się chłostał, za co też wielkich od Boga doświadczał błogosławieństw. Pił dużo i mało który mógł mu placu dotrzymać. Jednemu tylko Leonowi Borowskiemu co nie mógł dać rady: ten zawsze go zwyciężał kielichem; ale spomiędzy jego sług i przyjaciół on był jednym.

        Kiedy się kalwakata już do omniewickiego dworu zbliżała, sędzia puścił konia swego w czwał, ażeby przy dworze księcia przyjąć. Jako też jego i wszystkich gości zastaliśmy przy ganku. Sędzina i wszystkie damy także się znajdowały dla powitania gościa. Książę, zsiadłszy z konia i po kilkakrotnie ucałowawszy wznowu gospodarza, wszystkie kobiety, zaczynając od gospodyni, w rękę pocałował; dostało się i mojej Magdusi. Potem, wszedłszy do pokoju i zobaczywszy Wawrzeńca:

        - Jak się wać masz, kumie? - powiedział mu. W istocie przed trzema laty chłopca mu do chrztu trzymał. Wawrzyniec jak długi padł mu do nóg i rozbeczał się. Książę, podniósłszy go, zaczął łaskawie wypytywać się o żonie i dzieciach i natychmiast kazał sekretarzowi swojemu, Mikuciowi, napisać mu kwit na dwie fury zboża do wyboru Wawrzyńca, i sam wręcza jąć mu kwit, powiedział:

        - Zanieś to ode mnie twojej żonie.

        Wawrzyniec ledwo nie oszalał i tak nadęty jak indyk chodził. Jeszcze nazajutrz, kiedy przyszedł na folwark, upominając się u dyspozytora o owies dla gościnnych koni, kiedy mu ten powiedział:

        - Ale, mój Wawrzeńcu, czy nie przesadzasz?

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.