O tej sytuacji opowiadała mi Czesława Manasterska, znana lubaczowska bibliotekarka. Po jakimś czasie zgłosiła się do niej czytelniczka i spytała, czy wie, jak to było z tym Kanadyjczykiem. On miał znajomego, który współpracował z UPA (za to już odpokutował). I to ten znajomy opowiedział jej tę historię. Otóż wspomniany Kanadyjczyk jako dowódca pododdziału banderowskiego wszedł do polskiego domu, a tam leżeli zabici rodzice małej dziewczynki, która jeszcze żyła. Do kołyski zbliżył się strilec i chciał ją również zastrzelić, ale ten dowódca (Kanadyjczyk) nie pozwolił. To była nasza Agusia, kelnerka. Informatorka prosiła, aby sprawę trzymać w tajemnicy, bo oni tam w Kanadzie mają dzieci, które nie mogą dowiedzieć się, że tata zabił ich dziadków.
Do Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów zgłosił się mężczyzna, który twierdzi, że na Dolnym Śląsku mieszka do dzisiaj były esesman z ukraińskiej dywizji SS "Galizien". Ten człowiek brał udział w rzezi Huty Pieniackiej. Oto zeznanie świadka, który ujawnił swoje nazwisko tylko redakcji, dlatego umownie jest on "Bolesławem": "W czasie wojny mieszkał w Woroniakach (woj. tarnopolskie). Z tej wioski kilku ukraińskich chłopców zaciągnęło się do SS »Galizien«. To było nazajutrz po masakrze w Hucie Pieniackiej – opowiada starszy mężczyzna. – Na dworzec kolejowy w Złoczowie przyszło dwóch. Byli w mundurach. Jeden miał jeszcze na nim plamy świeżej krwi. Obstąpili ich miejscowi. Ja stałem w pobliżu i wyraźnie słyszałem, jak przechwalali się. My tę Hutę Pieniacką z ziemią zrównali. Kamień na kamieniu nie pozostał. Rozpoznałem obydwu. Po masakrze dostali w nagrodę urlopy. Po klęsce brodzkiej tenże esesman Włodzimierz P. zdezerterował i wstąpił do UPA. Był funkcjonariuszem złowrogiej służby bezpieki OUN, postrachu także Ukraińców. W tej funkcji dopuścił się jeszcze jednej zbrodni. Pewnego ranka – mówi »Bolesław« – tata wyszedł kosić łąkę. Bandyci porwali go do lasu. Przez godzinę przypalali ojca nad ogniem, wreszcie powiesili. Jednym z tych morderców był tenże Włodzimierz P. Ożenił się z Polką i w 1960 roku na jej papierach przyjechał na Dolny Śląsk. W latach sześćdziesiątych został pod Wrocławiem rozpoznany. I co z tego? Mieszka nadal w jednym z podwrocławskich miasteczek i ma się dobrze".
Czy Włodzimierz P. mordował polskie dzieci tam, w Hucie Pieniackiej, a później w UPA? Czy dziełem tego "dzielnego mołojca" jest taki oto obrazek z Huty Pieniackiej, przekazany przez Bolesława Zagrodnego, naocznego świadka: "Po wycofaniu się esesmanów był jednym z pierwszych, którzy z Huty Werchobuskiej przybyli do Huty Pieniackiej. Na drogach i polach leżeli martwi ludzie – mówi – starcy, młodzi, kobiety i dzieci. Najwięcej dzieci widziałem na sztachetach płotów lub leżących z rozbitymi główkami". ("Magazyn Tygodniowy", 26 II 2001). Po światowej sensacji medialnej, związanej ze zbrodniami SS "Galizien", zgłosili się nowi świadkowie, dużo świadków. "W naszym archiwum mamy zeznania prawie dwóch tysięcy świadków, dokumentację fotograficzną i listę nazwisk ponad 60 domniemanych zbrodniarzy ukraińskich" – mówi Szczepan Siekierka. Wśród tych dokumentów są także te dotyczące działań SS "Galizien".
Na Rzeszowszczyźnie walka z odradzającym się nacjonalizmem ukraińskim trwała właściwie do śmierci Józefa Stalina. Niewątpliwie największą rolę odegrał film "Ogniomistrz Kaleń" oraz akcja niedopuszczająca do rozebrania pomnika Karola Świerczewskiego w Jabłonkach pod Baligrodem.
28 grudnia 2009 roku Sejmik Województwa Podkarpackiego podjął uchwałę w sprawie przyjęcia rezolucji dotyczącej upamiętnienia ofiar ludobójstwa, dokonanego na Polakach na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej, w której czytamy między innymi:
"Sejmik Województwa Podkarpackiego potępia zbrodniarzy, którzy dokonali ludobójstwa na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, i jednocześnie wyraża uznanie i wdzięczność tym Ukraińcom, którzy z narażeniem własnego życia nieśli pomoc swoim polskim sąsiadom.
Sejmik Województwa Podkarpackiego składa hołd żołnierzom Samoobrony Kresowej oraz Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, którzy podjęli bohaterską walkę w obronie polskiej ludności cywilnej.
Sejmik Województwa Podkarpackiego uważa, że przywrócenie prawdy historycznej o tragedii Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej jest niezbędne do pojednania pomiędzy narodami polskim i ukraińskim".
Niewielu jednak wie, że uchwała nie była szybkim sukcesem, lecz efektem długotrwałych działań nie tylko mieszkańców Podkarpacia, ale i… nacjonalistów ukraińskich.
Społeczny działacz z tego regionu, były poseł do Parlamentu Europejskiego, Andrzej Zapałowski, wielce zasłużony w popularyzacji wiedzy o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich, stwierdził w redakcji portalu polskiekresy.pl, że cierpliwość radnych wobec banderowskich ekscesów skończyła się wraz z cierpliwością ludzi, których reprezentują. Podkarpacka ludność żyje bowiem na co dzień z problemami, które fundują im nacjonalistyczni przedstawiciele mniejszości ukraińskiej, często zrzeszeni w Związku Ukraińców w Polsce. Przypomnijmy, że w prasowym organie tej organizacji, "Naszym Słowie", pojawiały się krzywdzące Polaków teksty. Doszukać się można było w nich nawet aluzji, które mogą być spokojnie zinterpretowane jako negowanie polskiego terytorialnego stanu posiadania na Podkarpaciu. Lwowska Rada Obwodowa zagroziła podkarpackim radnym swoim nieuniknionym odwetem.
http://www.goniec24.com/lektura/item/6393-zawierucha-nad-sanem-cz2-15#sigProIdf5ca92de28
11 lipca 2012 r. Sejm tylko minutą ciszy uczcił rocznicę rzezi wołyńskiej. Zgłoszone 4 projekty uchwały, łącznie z opinią ministra spraw zagranicznych, zostały skierowane do komisji kultury. Czwarty projekt uchwały w tej sprawie złożył klub Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Mówi on o ludobójczej zbrodni na ludności polskiej na Kresach II Rzeczpospolitej, dokonanej przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię.
"Wyrażamy swoją wdzięczność wszystkim, którzy podejmowali dramatyczną walkę w obronie ludności cywilnej Kresów. Naszą szczególną wdzięczność kierujemy do tych braci Ukraińców, którzy z narażeniem własnego życia, często płacąc jego cenę, ratowali swoich polskich sąsiadów przed zbrodniczym nacjonalizmem" – napisano w projekcie autorstwa Sojuszu.
"Chcemy, aby nasze ciężkie, wspólne, historyczne już na szczęście doświadczenia, nigdy nas nie dzieliły, aby służyły dobrej, pokojowej, wspólnej przyszłości Polaków i Ukraińców, prowadząc do pełnego pojednania naszych narodów dla wzajemnego dobra Polski, Ukrainy i Europy. Jest naszą wolą, aby obchody 70. rocznicy tych zbrodni przebiegały w atmosferze powagi, godności i wzajemnego poszanowania" – podkreślono w projekcie SLD.
10 lipca 2012 r. Obywatelskie Porozumienie Osób i Organizacji na rzecz Tradycji i Niepodległości wydało deklarację, w której między innymi czytamy: "11 lipca 1943 oddziały UPA dokonały ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim pod hasłem »Śmierć Lachom«. Po otoczeniu wsi, by uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, dochodziło do rzezi i zniszczeń. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni. Polskie wsie po wymordowaniu ludności były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie. Była to akcja dobrze przygotowana i zaplanowana. Na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków".
W 1984 w Lubaczowie powstało Muzeum Kresów. Pierwszym etatowym kustoszem i zarazem dyrektorem placówki działającej od tej pory pod nazwą Muzeum w Lubaczowie został dr Zygmunt Kubrak. Decyzja ta była przełomowym momentem w dziejach tej instytucji. W 1984 roku lubaczowska placówka muzealna otrzymała statut określający podstawowe cele i formy działalności. Muzeum Kresów, obsługujące również kuracjuszy z Horyńca Zdroju, znacząco przyczyniło się do wyjaśnienia stosunków polsko-ukraińskich. Długofalową pracę informacyjną prowadziło dla turystów Roztocza. Różne grupy obywatelskie wzięły w obronę symboliczne pomniki antybanderowskie.
W 1961 odsłonięto w Lubaczowie – Niwkach pomnik pamięci na zbiorowej mogile 84 osób zamordowanych przez niemieckich faszystów i ukraińskich ludobójców z OUN UPA w dniach 11, 14 i 16 sierpnia 1941 roku. Znanym sponsorem budowy pomników poświęconych pamięci Polaków pomordowanych przez UPA w powiecie lubaczowskim był dyrektor spółdzielni budowlanej Szczepan Sochań.
Polacy, darzący sympatią budowę demokratycznego państwa ukraińskiego, zostali zaskoczeni na Podkarpaciu akcjami zwolenników Bandery prowadzonymi na terenie Polski. Mieszkańcy Podkarpacia zauważyli bowiem, iż w pewnym momencie zaczęły znikać z pomników i grobowców na cmentarzach napisy z nazwiskami Polaków zamordowanych przez UPA.
W Radrużu, powiat lubaczowski, gmina Horyniec, długo trwało nękanie fundatorki pomnika ku czci ofiar OUN UPA. Krzyż, który ufundowała pani Jadwiga Zaremba, został postawiony na przycerkiewnym cmentarzu, w miejscu pochówku trzech, z ponad dwudziestu mieszkańców Radruża, zamordowanych przez UPA. Miejsca pochówku większości z nich są nieznane. Ci ludzie nie mają nawet krzyża, dlatego pani Janina, która finansowała pomnik z własnej emerytury, zdecydowała, że cmentarz będzie najlepszym miejscem dla upamiętnienia wszystkich, którzy zginęli w Radrużu z rąk UPA. Inicjatywa ta wywołała oburzenie lokalnych urzędników, którzy zakwalifikowali krzyż jako pomnik, a nie nagrobek. Bo stawiając nagrobek, nie potrzebowałaby przecież niczyjej zgody.
Fundatorka została zasypana nakazami rozebrania obiektu. Wyjaśnienia musiała składać między innymi w prokuraturze i na policji. Przedstawiciele nadzoru budowlanego zarzucali pani Jadwidze, że stawiając krzyż na cmentarzu, naruszyła przepisy dotyczące stawiania pomników. Urzędnicy nie potrafili jednak podać różnicy między pomnikiem i nagrobkiem. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w odległości ok. 50 m od krzyża postawionego przez panią Jadwigę, od kilku lat stoi pomnik wzniesiony nielegalnie ku czci "Bohaterów UPA". Na umieszczonej na nim tablicy wymieniono jako członków UPA nazwiska Ukraińców, którzy zostali zabici przez banderowców właśnie za odmowę udziału w rzeziach na Polakach.
Zdaniem Polaków mieszkających w Radrużu, w całej tej sprawie nie chodzi o łamanie przepisów budowlanych. Świadczy o tym również fakt, że w prokuraturze zażądano od pani Jadwigi oświadczenia o tym, że stawiając krzyż, nie chciała obrazić żadnych uczuć religijnych ani narodowościowych, mimo iż oficjalnie nikt nie postawił jej takiego zarzutu. Podobnie niezrozumiałe jest zachowanie urzędników nadzoru budowlanego, którzy zamiast ograniczyć się do swoich obowiązków, wdali się z panią Jadwigą w dyskusję na temat stosunków polsko-ukraińskich. Po zdecydowanej postawie społecznej pomnik postawił Urząd Gminy według życzenia pani Zaremby.
Nagle z pomników w tym rejonie znikają też napisy informujące, kto zamordował i w jakich okolicznościach. Symptomatycznie wyglądało to na pomniku w Dubiecku. Wymieniono 7 nazwisk i informację "zginęli w dniu…" – chciałoby się powiedzieć w wypadku samochodowym? Skandal! Na szczęście błąd, dzięki bardzo aktywnej postawie wójta gminy Dubiecko Zbigniewa Blecharczyka, został naprawiony. Na pomniku napisano, że dokonała tego UPA, a konkretnie sotnia "Burłaka".
Energicznie do sprawy debanderyzacji podeszły liczne samorządy podkarpackie. Leżajsk i Jarosław zagroziły zerwaniem umów partnerskich z miastami ukraińskimi, w których postawiono pomniki Bandery. Walkę o prawdę historyczną podjęła polska prasa, najszerzej tygodnik "Przegląd" w skali ogólnopolskiej, na Podkarpaciu zagadnienie to podejmowało również "Echo Rzeszowa" oraz "Kresowiak Galicyjski" redagowany przez Mariana Ważnego, "Ziemia Sanocka", "Sztafeta", ośrodek prasy przemyskiej. Ukazało się wiele pozycji książkowych: Antoni Szcześniak i Wiesław Szota, "Droga donikąd. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jej likwidacja w Polsce", Warszawa 1973; Wiktor Poliszczuk, "Dowody zbrodni OUN i UPA"; Lucyna Kulińska i Adam Roliński, "Antypolska akcja nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w świetle dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej 1943–1944", Kraków 2003; ks. Józef Anczarski i Józef Wołczański, "Kronikarskie zapisy z lat cierpień i grozy w Małopolsce Wschodniej 1939–1946", Wyd. bł. Jakuba Strzemię archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego, oddział w Krakowie, Lwów–Kraków 1998; Henryk Komański, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939–1946. Wyd. Nortom, 2006; Ewa i Władysław Siemaszkowie, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945"; Włodzimierz Bonusiak, "Małopolska Wschodnia pod rządami III Rzeszy".
Ostatnio nacjonaliści ukraińscy we Lwowie postanowili odbyć rajd rowerowy "Szlakiem Bandery". Uczestnicy Rajdu Bandery nie wjechali do Polski. Taką decyzję podjęło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. "Dostaliśmy informację z MSWiA, że nie możemy wpuszczać do Polski uczestników Rajdu Bandery" – oświadczyła wówczas Elżbieta Pikor, rzeczniczka Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.