Teodor Józef Konrad Korzeniowski był synem Ewy z Bobrowskich i Apollo Korzeniowskiego herbu Nałęcz, tłumacza na język polski dzieł Wiktora Hugo i Karola Dickensa, a przy tym dramaturga i poety oraz działacza niepodległościowego o bardzo radykalnych poglądach społecznych.
Na początku 1861 roku rodzina Korzeniowskich zamieszkała w Warszawie, w domu przy ulicy Nowy Świat 45. Apollo Korzeniowski był już wtedy człowiekiem związanym z obozem tzw. czerwonych przed Powstaniem Styczniowym. To właśnie w jego mieszkaniu powstał wiosną 1961 roku Komitet Ruchu, który był zalążkiem przyszłego powstańczego Komitetu Centralnego i Rządu Narodowego. Władze carskie wpadły wprawdzie na trop konspiracji i aresztowały Korzeniowskiego, ale ten nikogo nie wydał i żadnych szczegółów nie zdradził. Mimo to, w marcu 1861 roku tzw. sąd wojenny w Warszawie skazał go wraz z żoną na zesłanie do guberni permskiej, pod stały nadzór policji.
Korzeniowscy z synem Teodorem Józefem Konradem (dziecko miało wówczas zaledwie 5 lat) trafiają w ten sposób nad rzekę Kamę. Gubernią tamtejszą administrował wtedy szkolny kolega Apolla Korzeniowskiego – gen. Łaszkariew, więc zesłańcy ślą do gubernatora prośby o przeniesienie ich w rejony mniej dokuczliwe, bo pani Ewa Korzeniowska coraz bardziej choruje. Efekt jest taki, że zesłańcy polscy zostają przeniesieni do Wołogdy.
Dopiero gubernator tej guberni – Stanisław Chomiński, Polak z pochodzenia, kieruje zesłańców do Czernihowa na Ukrainie, gdzie zresztą mieszkała Regina Korzeniowska, babka późniejszego Conrada.
Niestety, zdrowie Ewy Korzeniowskiej było już tak nadszarpnięte, że zmarła właśnie w Czernihowie wiosną 1865 roku. Dzieckiem opiekuje się początkowo babka, ale Apollo Korzeniowski niespodziewanie pisze wtedy do władz carskich o zgodę na wyjazd z synem do... Algierii – i niespodziewanie zgodę otrzymuje. Niestety, Apollo Korzeniowski dochodzi do wniosku, że stać go zaledwie na wyjazd do Galicji – toteż wraz z synem udaje się najpierw do Lwowa, a potem do Krakowa. W tym ostatnim mieście umarł w maju 1869 roku – toteż Teodor Józef Konrad został sierotą, nie mając jeszcze pełnych 12 lat.
Losem chłopca zmartwił się właściwie tylko jego wuj (brat matki) – Tadeusz Bobrowski, którego Conrad będzie potem wspominał z największą serdecznością. To przecież właśnie wuj spełnił dwa największe pragnienia chłopca: zabrał go z gimnazjum, w którym nauka absolutnie mu nie szła, a następnie wyznaczył skromną miesięczną pensję i w 1874 roku wysłał go – przez Wiedeń i Zurych – do Marsylii, aby tam liczący niespełna 17 lat chłopiec mógł zostać marynarzem – a o tym właśnie marzył najbardziej.
Początkowo Korzeniowski pływał na żaglowcu, z Europy do Ameryki – jako prosty marynarz. Potem zaciągnął się na statek przemycający broń w różne zapalne części świata. Ale najwięcej czasu jako marynarz spędził na Morzu Śródziemnym.
Z Anglią zetknął się po raz pierwszy dopiero w 1878 roku, kiedy to zaciągnął się – nadal jako prosty marynarz i z paszportem opiewającym na Konrada Korzeniowskiego – w brytyjskiej flocie handlowej. W marynarskiej profesji miał już spore doświadczenie, toteż w wieku 21 lat ubiega się z powodzeniem o stopień drugiego oficera, a w trzy lata później – o stopień pierwszego oficera. Wtedy już posługuje się paszportem opiewającym na Josepha Conrada, włada biegle językiem angielskim i do polskiego pochodzenia raczej się nie przyznaje.
W roku 1886 liczący 29 lat młodzieniec z Berdyczowa jest już obywatelem brytyjskim i kapitanem brytyjskiej marynarki handlowej. Już jako "pierwszy po Bogu" – jak marynarze zwykli nazywać kapitana – prowadził najpierw żaglowiec "Otago", który kursował między Australią a wyspą Mauritius na Oceanie Indyjskim, zawijając po drodze do Syjamu, na Malaje, do Indochin. Były to wyprawy pasjonujące, których wiele realiów i niepowtarzalny klimat znaleźć można na kartach książek Conrada.
Życie marynarza pasjonowało go wprawdzie od dzieciństwa, o czym już wspomniano, ale Conrad zaczął coraz częściej chorować. W wieku 37 lat musiał więc zrezygnować z morskiej profesji. Mógł sobie zresztą na to pozwolić, bo właśnie wtedy dostał spadek po zmarłym wuju, Tadeuszu Bobrowskim. Wynajął więc dom w Champel i zaczął coraz poważniej planować małżeństwo.
Najpierw kochał się w młodszej od siebie o 18 lat Emilii Briquel, w domu której bywał często i do której napisał wiele listów. 24 marca 1896 roku poślubił jednak swoją dotychczasową sekretarkę, młodszą od niego o prawie 17 lat Jessie Emmelinę George. Ślub odbył się w Londynie, przy czym pan młody spóźnił się na ceremonię prawie godzinę. Plotkowano wtedy, że Conrad do końca wahał się przed tym "dziwnym małżeństwem" – jak mówili złośliwi, bo jego wybranka nie wyróżniała się ani inteligencją, ani wykształceniem, ani urodą.
Mówiąc o plotkach, trzeba przecież w tym miejscu przypomnieć, że małżeństwo Conrda okazało się udane i trwało blisko trzy dziesięciolecia, aż do jego śmierci.
Swoją pierwszą książkę w życiu Conrad napisał w wieku 36 lat – i to po angielsku. Była to powieść "Szaleństwo Almayera" (pierwsze polskie wydanie zatytułowano "Fantazje Almayera"), a zadedykował ją wujowi – Tadeuszowi Bobrowskiemu, i podpisał: Joseph Conrad. Przy tym imieniu i nazwisku pozostawał odtąd konsekwentnie.
Tematem kolejnych utworów Conrada był niezmiennie człowiek występujący pod różnymi nazwiskami, ale zawsze mający coś wspólnego z biografią pisarza. Cechą charakterystyczną twórczości Conrada było również to, że jego bohaterowie zawsze walczyli z siłami otaczających ich żywiołów, choć jednym razem żywiołem jest morze, a innym razem – zło tkwiące w samym bohaterze lub w otaczających bohatera ludziach.
Z biegiem czasu w twórczości pisarza pojawia się również coraz więcej akcentów polskich lub akcentów świadczących o jego kompleksie winy wobec ojczyzny. Tak odczytano już w 1900 roku wymowę jego czołowej powieści pt. "Lord Jim", potem melancholijnej noweli "Janko Góral", noweli "Książę Roman", a wreszcie esejów politycznych zatytułowanych znamiennie "Zbrodnia rozbiorów" lub "Notatki na temat problemu polskiego".
Trzeba tu zresztą przypomnieć, że w ojczystym kraju Conrad był ostro krytykowany. Przykładem jest choćby głośny artykuł Elizy Orzeszkowej z 1899 roku pt. "Emigracja zdolności", w którym pisarka wskazywała właśnie na Conrada, jako na przykład "szkodliwej dla narodowych interesów emigracji wybitnie uzdolnionych jednostek". Inni publicyści wzięli wtedy wprawdzie Conrada w obronę, ale pisarz czuł się odtrącony przez rodaków.
Z tym większym zapałem korzystał z wszelkich możliwości dających mu szansę "wytłumaczenia się". Tak było choćby z wywiadem z pisarzem opublikowanym w magazynie poświęconym literaturze, sztuce i zagadnieniom społecznym – "Tygodnik Ilustrowany", a uzyskanym przez Mariana Dąbrowskiego, dziennikarza i przedsiębiorcę prasowego, w życiu prywatnym męża Marii Dąbrowskiej.
"Dwie rzeczy osobiste napełniają mnie dumą: że ja, jako Polak, jestem kapitanem angielskiej marynarki i że nieźle potrafię pisać po angielsku" – podkreślał w tym wywiadzie Conrad. Dąbrowski pisał zresztą we wstępie, że pisarz mówił płynnie po polsku, natomiast w jego angielszczyźnie można było wyczuć, że Anglikiem się nie urodził.
Dużą rolę w nawiązywaniu kontaktów między Conradem a Dąbrowskim odegrał wtedy szef Polskiego Biura w Londynie, który w imieniu swoim i swojej teściowej zaprosił Conrada wraz z rodziną do posiadłości teściowej pod Słomnikami koło Krakowa. Było to wiosną 1914 roku...
Pisarz skwapliwie zaproszenie przyjął, planując przy tym pobyt w ojczystym kraju na sześć tygodni. Do Krakowa dotarł jednak z rodziną dosłownie w przeddzień wybuchu pierwszej wojny światowej. Nie było więc mowy o gościnie w dworku, który mieścił się już w zaborze rosyjskim. W pierwszych dniach sierpnia 1914 roku Conrad wyjeżdża z rodziną do Zakopanego, a na początku października – do Mediolanu, skąd wraca do Anglii.
W Anglii Conrad mieszkał w wiejskim dworku pod Londynem. Tam właśnie powstała większość jego utworów.
Latem 1924 roku pisarz przebywał w domu sam, bo żona leżała w szpitalu po operacji. 2 sierpnia poczuł się źle, ale wezwany lekarz pocieszał, że to tylko objawy niestrawności. Następnego dnia rano pisarz jednak zmarł nagle, siedząc sam w pokoju. Stało się to zaledwie w kilka miesięcy po tym, jak pisarzowi zaproponowano brytyjski tytuł szlachecki – którego jednak nie przyjął. I stało się to w roku, w którym zgłoszono go do Literackiej Nagrody Nobla – której nie otrzymał (przyznano ją wówczas Władysławowi Stanisławowi Reymontowi).
Pogrzeb w obrządku katolickim odbył się 7 sierpnia na cmentarzu w Canterbury. Za trumną pisarza szła tylko najbliższa rodzina i garstka przyjaciół. Ambasada polska w Londynie oddelegowała na tę smutną uroczystość młodego dyplomatę – Edwarda Raczyńskiego, późniejszego ambasadora, a wreszcie głośnego polityka emigracyjnego.
Oficjalnego przedstawiciela władz brytyjskich – choćby na niskim szczeblu – na pogrzebie Conrada nie było...
W końcu lipca 2008 r. w Stanford-le-Hope pod Londynem odsłonięto tablicę pamiątkową ku czci Conrada. Tablicę ufundowały władze samorządowe hrabstwa Essex, a umieszczono ją w murze otaczającym teren, na którym do połowy XX wieku stał dom, w którym Conrad-Korzeniowski mieszkał wtedy, gdy pracował nad powieścią "Murzyn z załogi Narcyza".