Warto zwrócić na to uwagę w kontekście kolejnego zapisu w uchwale, zalecającego, aby zmierzać do tego, by miarodajne czynniki polskie na emigracji zrzekły się wszelkich zamiarów i myśli rewindykacji względem Ukrainy, a sprawę Ukrainy Zakierzońskiej pozostawić otwartą, sugerując, że zostanie ona załatwiona z korzyścią dla obu stron przez narodowe rządy w pełni suwerennych państw – samostijnej Ukrainy oraz postkomunistycznej Polski.
Najpilniejsze zadanie na najbliższą przyszłość, to doprowadzić do tego, żeby władze polskie jednostronnie przyznały (złożyły deklarację), że względem samodzielnej Ukrainy nie wysuwają i nie będą wysuwać w przyszłości żadnych roszczeń terytorialnych, a tym samym wyrzekają się wszelkich pretensji do ziem utraconych na Wschodzie w wyniku sowieckiej inwazji 17 września 1939 r. dokonanej na okupowane przez Polskę terytoria ukraińskie.
Gdy zaś do tego już dojdzie, to my odczytamy owo jednostronne oświadczenie tak: Wy nie macie roszczeń terytorialnych i mieć nie możecie, ale my je mamy.
Polacy bowiem zdają sobie sprawę, iż dotąd okupują część historycznych i etnograficznych ziem ukraińskich, a nie odwrotnie. Zatem będzie rzeczą sprawiedliwą dla ukraińsko-polskiego pojednania zwrócenie Ukraińcom ziem, które są przez nas nazywane Ukrainą Zakierzońską (obejmującą Zasanie, Chełmszczyznę, Podlasie i Łemkowszczyznę). Wtedy świat przyzna nam rację, a nie Polsce.
http://www.goniec24.com/lektura/item/6276-zawierucha-nad-sanem-cz2-12#sigProId3e37b885a9
O tym, że nasze państwo, które tak chętnie zwraca na swoim terenie majątek trwały jego byłym właścicielom, niezbyt kwapi się do podejmowania rozmów na temat zwrotu majątków pozostawionych przez obywateli polskich na Kresach Wschodnich II RP, też wiadomo nie od dziś. Nawet jeśli Kresowianie domagają się wyłącznie postawienia krzyży na mogiłach pomordowanych Polaków (mogiłach pozarastanych trawą, na których nierzadko wypasa się krowy), nikt im nie chce pomóc. Tymczasem nasze społeczeństwo zupełnie nie zdaje sobie sprawy, jak dalece rozbuchane są zapędy środowisk ukraińskich nacjonalistów w dziedzinie roszczeń terytorialnych wobec tego, co nazywają one Zakierzonią.
Szczególnie w tym zakresie aktywny jest lider partii Swoboda, Ołeh Tiahnybok. Roszczenia terytorialne ukraińskich nacjonalistów przemilczają władze polityczne naszego kraju, milczą na ten temat media. Poprawność polityczna nie pozwala na to, żeby poinformować społeczeństwo polskie, iż na zachodniej Ukrainie w oficjalnym obiegu są publikacje, w których nawet Kraków jest przedstawiany jako miasto rdzennie ukraińskie.
Czyż nie jest coś zastanawiającego w tym, że skwapliwie śledzi się u nas każdą, najmniejszą nawet antypolską wypowiedź wspomnianej tu już Steinbach, natomiast zupełnie nie reaguje się na powstające za wschodnią granicą publikacje godzące w polską rację stanu?
We Lwowie, Kijowie, w Krutach i w wielu innych miastach odbywały się nocne marsze i manifestacje, w czasie których ukraińscy nacjonaliści, wymachując faszystowskimi emblematami, wykrzykiwali szowinistyczne hasła. Jurij Michalczyszyn – członek Lwowskiej Rady Miejskiej z frakcji Swoboda, głosił: "My uznajemy kult siły w służbie idei. Idea ukraińskiej nacji przewiduje priorytet Ukraińca przed innymi ideami, życie i zdrowie Ukraińca ponad wszystkie inne względy. Gdy przy zagrożeniu dla tych wartości konieczne jest działanie związane z pozbawieniem życia wrogo nastawionego do Ukraińca osobnika, oczywiście, takie działanie musi być zrealizowane".
Michalczyszyn zapewnił w zaxid.net: "To jest stanowisko partii, to jest nasz styl pracy. W przyszłości, mam nadzieję, da to swoje rezultaty".
Poprawność polityczna jednych mediów i knebel nałożony na inne sprawia, że polska opinia publiczna niczego na ten temat dowiedzieć się nie może. Nie można się też doczekać jakiejś reakcji ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Charakterystyczne jest, że minister nie podejmuje żadnej interwencji. Ma przecież ważniejsze sprawy na głowie, na przykład jest wysoce zaniepokojony rozwojem sytuacji w Afganistanie.
W środowiskach polskich badaczy ukraińskiego pochodzenia modny jest dziś termin polityka historyczna.
Wyrasta on z popularnej, zwłaszcza w Rosji, idei politycznego gospodarowania prawdą historyczną. Prowadzenie tak pojętej polityki historycznej zaleca uchwała Krajowego Prowidu. Nakazuje ona stanowczo rozprawiać się z antyukraińskimi poglądami na historię działalności UPA. Najlepiej to robić piórem samych Polaków, wśród których znajdą się osoby sprzedajne (obiecać wysokie honoraria i stypendia zagraniczne).
Wskazane jest opanowanie niektórych polskich pism, w tym "Semper Fidelis", "Tak i Nie" i innych. Wejść do władz Archiwum Wschodniego, infiltrować IPN (GKBZHwP), przeszkadzać w zbieraniu obciążających Ukraińców materiałów z wydarzeń drugiej wojny światowej, nie dopuszczać do publikowania materiałów obciążających ukraiński nacjonalizm rewolucyjny OUN.
Na konferencji w Warszawie prokuratorzy IPN potwierdzili, że polskie władze państwowe blokują prowadzenie dochodzeń w sprawie ludobójstwa dokonanego przez OUN UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
W opisanej tu sytuacji nietrudno o to, aby urzeczywistniał się inny postulat zawarty w uchwale Krajowego Prowidu: Wszelkimi siłami dążyć do tego, żeby w różnych naszych kontaktach z Polakami strona polska przyznawała, iż były przykłady palenia wsi ukraińskich i mordowania Ukraińców przez AK, wykazywać podobieństwo między UPA i AK, podkreślając wyższość pod każdym względem UPA nad AK.
Uroczystości z udziałem oficjeli polskich i ukraińskich uwidaczniają, jak starannie zaciera się różnice między liczbą Polaków zamordowanych przez UPA a liczbą Ukraińców zabitych przez AK.
Obserwuje się też inne zjawisko. Oto w maju 2006 roku, w czasie organizowanych z udziałem Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki uroczystości w Pawłokomie, gdzie z rąk AK zginęło 150-300 Ukraińców (w tym kobiety i dzieci), hierarchowie odprawiali pokutę "za winy obu narodów". Nie zająknięto się nawet na temat różnicy między systematycznie prowadzoną czystką etniczną, starannie zaplanowanym i skrupulatnie realizowanym ludobójstwem a spontaniczną akcją odwetową. Nie wspomniano też, że w Polsce zbrodnia w Pawłokomie została osądzona przez samych Polaków, gdy tymczasem na zachodniej Ukrainie zwykłych zwyrodnialców, bestialskich rezunów uznaje się za bohaterów narodowych.
Uchwała zaleca, aby równocześnie z rehabilitowaniem UPA, wymuszać na Polakach przyznawanie się do antyukraińskich akcji, potępienia przez nich samych pacyfikacji i rewindykacji przed wojną i haniebnej operacji "Wisła" po wojnie.
Dziwnym trafem także i ten dezyderat jest starannie w Polsce realizowany. W wielu wypowiedziach i publikacjach pojawiły się próby usprawiedliwiania poczynań banderowców oraz przekonywania, że były one konsekwencją wadliwej polityki II RP wobec ukraińskiej mniejszości narodowej, a ponadto doprowadzono do napiętnowania Akcji "Wisła". W 1990 akcję tę potępił Senat Rzeczypospolitej Polskiej.
W roku 2002 z jej krytyką wystąpił Aleksander Kwaśniewski jako prezydent Polski. Wysłał do uczestników ukraińskiej konferencji pod egidą IPN zorganizowanej 18 kwietnia 2002 roku w Krasiczynie koło Przemyśla pt. "Rzeka krzywd". Dotyczyła ona operacji wojskowej "Wisła" przeciwko UPA w 1947 roku. W posłaniu do uczestników tej konferencji operację "Wisła" nazwał haniebną. Tymi słowami sam się niestety zhańbił jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, gdyż to dzięki tej operacji, waleczności żołnierzy Wojska Polskiego, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojsk Ochrony Pogranicza, funkcjonariuszy urzędów bezpieczeństwa z całej Polski, Milicji Obywatelskiej i wszystkich jednostek, które brały w tej operacji udział, rozbite zostały bandy nacjonalistów ukraińskich i ich sztaby.
W styczniu 2007 roku Światowy Kongres Ukraińców zażądał od Polski oficjalnych przeprosin za akcję "Wisła", jak również wypłacenia odszkodowań dla jej ofiar. 27 lutego 2007 roku Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko we wspólnym oświadczeniu potępili tę akcję, podkreślając, że była ona sprzeczna z podstawowymi prawami człowieka. Polacy wiedzą, że gdyby nie operacja "Wisła", to walki trwałyby jeszcze co najmniej 10 lat.
Nawiasem mówiąc, projektodawca operacji "Wisła", gen. Stefan Mossor, został przez stalinowców zdegradowany i skazany na dożywocie. W Polsce Ukraińców wysiedlono na ziemie zachodnie do dobrze zagospodarowanych domostw poniemieckich. Władze sowieckiej Ukrainy swoich obywateli wysiedliły na Sybir.
Uchwała zakłada, że rehabilitacji UPA powinno towarzyszyć zacieranie śladów polskości na Kresach. Głosi więc, że przede wszystkim należy narzucić Polakom ukraiński, nacjonalistyczny punkt widzenia na historię i na stosunki ukraińsko-polskie. Nie dopuścić do głoszenia, że Lwów, Tarnopol, Stanisławów, Krzemieniec i inne ważniejsze miasta kiedykolwiek odgrywały rolę polskich ośrodków kultury. Zawsze były to ośrodki kultury ukraińskiej. Polacy nie odgrywali w nich najmniejszej roli, a to, co o nich głosi się dzisiaj, zaliczyć należy do polskiej szowinistycznej propagandy.
W rzeczy samej dokłada się wielu starań, aby na zachodniej Ukrainie znikały znaki polskości. Jest to szczególnie bolesne, gdy zważyć, iż po rozpadzie Związku Sowieckiego wymienione miejscowości mogły z powrotem należeć do Polski. Według Żydówki z Drohobycza, a zarazem wielkiej polskiej patriotki, doc. dr Dory Kacnelson, na początku pierestrojki odzyskanie Kresów Wschodnich było w zasięgu ręki. Kiedy bowiem Związek Sowiecki zaczął się rozpadać, w rosyjskich stacjach radiowych i telewizyjnych wystąpił wojewoda petersburski, prof. prawa międzynarodowego Anatolij Sobczak i stwierdził, iż zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli federacja kilku zjednoczonych krajów rozpada się, terytoria, które dołączono później, mają prawo wrócić do ich poprzedniego statusu. Gorbaczow chciał więc Polsce oddać: Lwów,Wilno, Stanisławów, Grodno i Tarnopol.
Informację podaną przez doc. Kacnelson podtrzymał prof. Edward Prus, podkreślając jednocześnie, że na przeszkodzie planom Gorbaczowa stanęli: Michnik, Geremek, Mazowiecki i Kuroń, którzy błagali rosyjskiego przywódcę, aby tego nie czynił.
Uchwała przywiązuje wielką rolę do kształcenia polskiej młodzieży. Nakazuje między innymi, aby młodzież polską wciągać do akcji związanych z rocznicami patriotycznymi, w tym związanymi ze sławnymi dziejami UPA. Mimo iż uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 15 lipca 2009 roku zobowiązuje wszystkie władze publiczne w naszym kraju, aby przywracały pamięci historycznej współczesnych pokoleń tragedię Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zadało sobie trudu, by sprawdzić, jaka wizja tej tragedii przekazywana jest młodzieży w podręcznikach szkolnych. Na skutek tego na ławach szkolnych wciąż znajduje się na przykład "Podręcznik dla klas 3. Historia najnowsza" Wydawnictwa Pedagogicznego Operon, podejmujący fałszywie problematykę zagłady polskich Kresów.
Warto zwrócić uwagę, iż w kręgu zainteresowań uchwały znalazły się nie tylko niższe szczeble edukacji. Zawiera ona także zalecenia dotyczące szkolnictwa wyższego. Zaleca poprzeć politycznie, moralnie i finansowo Fundację im. św. Włodzimierza Chrzciciela, założoną w Krakowie przez Mokrego. W naszej propagandzie wykazywać, że podstawę fundacji stanowi dar Watykanu przekazany przez Ojca Świętego na działalność duszpasterską greckokatolicką.
Jeżeli będą sprzeciwy, posługując się imieniem Ojca Świętego, doprowadzić stopniowo do przekształcenia fundacji w Instytut Ukraiński, a z czasem do powołania na bazie tego instytutu Uniwersytetu Ukraińskiego w Krakowie.
To zalecenie tylko częściowo zostało zrealizowane. Nie udało się utworzyć ukraińskiego uniwersytetu w królewskim grodzie. Być może na przeszkodzie stanęła osoba ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Polsko-Ukraiński Uniwersytet Europejski, zwany niekiedy Uniwersytetem Wschodnioeuropejskim, ma powstać w Lublinie na bazie istniejącego tam Europejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów.
Jest znamienne, że strona ukraińska w ostatniej chwili wystąpiła z żądaniem wniesienia do przygotowanej od dawna umowy bilateralnej znamiennych poprawek. Domaga się mianowicie zwiększenia wpływu rządu na uczelnię i pozbawienie jej organów samodzielności w działaniu, wyraźne rozdzielenie polskich i ukraińskich jednostek (co pozwoli oczywiście przekształcić te ostatnie w agendy ukraińskich nacjonalistów), rezygnację z nauczania studentów pochodzących z krajów innych niż Polska i Ukraina, np. Gruzji czy Białorusi (aby niepotrzebnie nie wydawać pieniędzy na "czużyńców"). Postulaty te wysunięto na początku lipca 2012 roku na wniosek nacjonalistycznej partii Swoboda.
Doceniając wysiłki polskich władz państwowych w tworzeniu wspólnego polsko-ukraińskiego uniwersytetu, należy zapytać, dlaczego tego rodzaju uniwersytet nie powstał we Lwowie. Nie wymagałoby to wielkich wysiłków, bo Uniwersytet Jana Kazimierza (obecnie funkcjonujący pod patronatem Iwana Franki) stoi tam od dawna, a w magazynach jego bibliotek znajdują się (a przynajmniej znajdowały) tak potężne zbiory poloników, jakimi nie może się poszczycić większość polskich uczelni.Wydaje się, że zabezpieczenie tych zbiorów i umożliwienie polskiemu społeczeństwu szerokiego dostępu do nich powinno być priorytetem polskiego rządu, a nie tworzenie pod dyktando partii Swoboda jakichś dziwnych uczelni, które ksenofobię będą miały wpisaną w swym akcie założycielskim.
Uchwała wiele uwagi przywiązuje do organizacji życia religijnego. Nakazuje między innymi doprowadzić do zwrotu przez Kościół polski katedry ukraińskiej w książęcym grodzie Przemyślu.