– Mam tu 50. Jeśli będzie ci trzeba więcej, to przyjdź do mnie. Można kupić i tysiąc.
– Ile ci płacę?
– Tyle, ile mnie kosztuje. Ja nie handlarz.
– Więc ile?
– Dziesięć rubli.
– Masz piętnaście.
Dałem mu 15 rubli, lecz Gęsiarz zwrócił mi pięciorublówkę.
– Mówię, że nie chcę od ciebie zarobić! Gdybyś nie miał pieniędzy, dałbym ci maszynę darmo.
Pożegnałem Joska. Gdy znalazłem się wraz z nim w sieni, powiedziałem:
– Ty nie myśl, że ja to na Alfreda przygotowałem.
– Ja tego nie mówię wcale.
– To dlatego, żeby w Sowietach nie wpaść w ręce gadom. Chamy lubią robić na nas zasadzki i czasem mogą zakatrupić...
– Tak, tak... Wiem o tym – odparł Gęsiarz, otwierając mi drzwi na podwórze.
– Dobranoc! – powiedziałem. – A wiśniak masz dobry!
– Szczęśliwie! – odparł Josek. – To żona... Bry–lan–to–we ręce...
Poszedłem ciemnym zaułkiem. W głowie mi szumiało od wiśniaku. W pewnym miejscu zatrzymałem się. Obejrzałem niebo. Znalazłem Wielką Niedźwiedzicę. Wyjąłem z kieszeni nagan i naładowałem go. Było przyjemnie trzymać w dłoni wygiętą, chropowatą rączkę rewolweru. Mrużąc lewe oko celowałem do poszczególnych gwiazd. Nagle roześmiałem się. Przyszło mi na myśl, że teraz mam dwóch najlepszych przyjaciół: Wielką Niedźwiedzicę, w skład której wchodzi siedem gwiazd, które nieraz pomagały mi w drodze wskazując prawdziwy kierunek i nagan, naładowany siedmioma nabojami, który w razie potrzeby może skutecznie mnie obronić.
Będąc w doprze słyszałem od przestępców, że cyfra siedem jest złodziejską szczęśliwą liczbą. Może mniemanie to powstało dlatego, że cyfra 7 kształtem swym przypomina wytrych.
6
Trzeci tydzień mieszkam u Mużańskiego. Nie chciałem wracać do Trofidów. U nich teraz stale panuje przygnębiający, ponury nastrój. Józef wcale nie chodzi za granicę. Boi się o matkę, która po śmierci Heli zapadła w jakieś odrętwienie i przestała rozmawiać. Zresztą jest zawsze potrzebny w domu.
Nie chciałem przysparzać im kłopotu. Powiedziałem to Józefowi. Kolega musiał przyznał mi rację.
Nigdy nie czułem się tak dobrze, jak teraz, kiedy zamieszkałem u Mużańskiego. Stary zegarmistrz objechał połowę świata. Zna wiele ciekawych krajów i wieczorami, przy samowarze, opowiada nam mnóstwo ciekawych historii. Codziennie rano idę wraz z Pietrkiem i Julkiem kąpać się do Isłoczy, a potem, po śniadaniu, udajemy się do okolicznych lasów. Zbieramy tam jagody i grzyby, a potem kładziemy się na miękkim mchu i długo leżymy nieruchomo, patrząc w głębokie, dalekie tło nieba, po którym uganiają się lekkie, wesołe chmurki.
Pietrek zawsze bierze ze sobą jakąś książkę i czyta nam godzinami. Słuchamy go. Zdarza się, że zasypiam w czasie lektury, a potem pytam Pietrka, co było dalej od tego miejsca, od którego przestałem słuchać.
– Trzeba było nie spać! – mówi Pietrek, lecz daje się przeprosić i opowiada mi przespaną część książki, nawiązując przerwany wątek. Potem czyta dalej. W południe się rozbieramy i opalamy na słońcu. Wracamy do domu na obiad, przynosząc ze sobą zapach lasu i wesoły nastrój. Basia, dziobata służąca Mużańskiego, podaje obiad. Siadamy do stołu i jemy, każdy za dwóch. Pijemy piwo. Od dłuższego czasu wódki nie używam wcale.
Taki tryb życia wzmocnił moje zdrowie, lecz zacząłem nudzić się. Pietrek i Julek mają zajęcie. Pietrek daje kilka lekcji w miasteczku, a Julek pomaga w pracy Mużańskiemu, który obiecał wyuczyć go na zegarmistrza. A ja nie mam nic do roboty. Kilka razy przychodził do mnie Lord i wywołał w drogę (on chodzi od czasu do czasu za granicę), lecz powiedziałem mu, że chcę jeszcze wypocząć.
Kilka razy zapytywałem kolegów: w jaki sposób dostałem się z granicy do ich mieszkania. Dziwi mnie bardzo, że nie chcą mi tego wyjaśnić. Julek rzekł:
– Widmo nam powiedziało.
A Pietrek:
– Dowiesz się kiedyś.
Ukrywają coś przede mną. Ale co? Nie chciałem zbyt natarczywie wypytywać. Może sami powiedzą mi o tym w przyszłości.
Pewnego dnia, Julek pracował wspólnie z Mużańskim przy warsztacie, Pietrek poszedł do miasta, a ja wyszedłem z mieszkania, zamierzając udać się do Saszki Weblina. Wiedziałem od chłopaków, że Saszki w domu niema, bo wyjechał wraz z Żywicą do Radoszkowicz, lecz chciało mi się zobaczyć Felę. Zawsze o niej myślałem, a w ostatnim tygodniu codziennie zbierałem się tam pójść. Onieśmielało mnie nasze zimne pożegnanie się ostatnim razem, w styczniu, gdy nie chciała zatańczyć ze mną.
Felę zastałem w domu. Wyglądała ślicznie. Miała na sobie ładną, kremową sukienkę. Nie mogłem poznać w niej wczorajszej swawolnej dziewczyny. Dziwiło mnie to, że Fela zawsze wygląda inaczej. Każda nowa suknia nadawała jej innego uroku. Lecz była zawsze piękna. Dzisiaj zachowywała się niezwykle poważnie.
Gdy wszedłem do mieszkania, zobaczyłem ją w towarzystwie Lutki Zubik, która była ubrana w jaskrawą, żółtą sukienkę, oblepiającą ściśle jej krępe, mięsiste, trzęsące się przy każdym ruchu ciało. Lutka była mocno opasana szerokim, lakierowanym paskiem z dużą niklową klamrą. To komicznie uwydatniało jej brzuch i sterczące na boki piersi.
Dziewczyny piły herbatę. Lutka co chwila wybuchała wesołym śmiechem, ukazując przy tym duże, dość ładne zęby i różowe dziąsła.
– Chcesz herbaty? – zapytała mnie Fela.
– Ja po śniadaniu.
– Nie szkodzi. Siadaj. Na szklankę herbaty miejsca starczy... Mam poziomkowe konfitury... Sama smażyłam...
Wypiłem szklankę herbaty.
– Bolek długo nie przychodzi – powiedziała Lutka.
– Jeszcze wcześnie – rzekła Fela. Wiedziałem od chłopaków, że Lutka od pewnego czasu jest kochanką Lorda. Bolek nie zamierzał jej poślubić, lecz dziewczynie nie zależało na tym wcale, bo była zupełnie wolna i nie bała się plotek. Lutka nie tylko nie kryła się ze swoim nieprawnym związkiem z Lordem, lecz umyślnie podkreślała go, ukazując się wszędzie razem z Bolkiem. Gdy Fela po śniadaniu uporządkowała stół, przyszedł Lord. Był ubrany jak pan hrabia: elegancki kapelusz, białe spodnie, lakierki, laseczka, japoński krawat, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy kamizelka.
– Nasze uszanowanie! – rzekł Lord na progu.
Lutka pisnęła, porwała się z miejsca i trzęsąc obfitym ciałem podbiegła do Lorda. Zarzuciła mu różowe, tłuste ramiona na szyję i unosząc z tyłu lewą, zgiętą w kolanie nogę w górę, pocałowała go w usta. Lord porwał ją w objęcia i okrążył w powietrzu po pokoju.
Fela lekko uśmiechnęła się i zerknęła ku mnie. Odpowiedziałem jej uśmiechem.
Poszliśmy do miasta. Mijało nas sporo przechodniów. Wszyscy zwracali uwagę na Felę. Mężczyźni oglądali się za nią. To mi schlebiało. Fela miała w uszach kolczyki z dużymi brylantami. Na piersi drogi kulon. Na rękach kilka bransolet. A na palcach sporo pierścieni. Dziewczyna lubiła bardzo biżuterię, a Saszka nie skąpił siostrze prezentów. Spotykaliśmy coraz liczniejsze grupy przechodniów. Witaliśmy znajomych. W pobliżu kościoła dostrzegłem idącego w naszym kierunku Alfreda. Prowadził pod ramię Belkę i coś do niej mówił. Dziewczyna głośno śmiała się. Spojrzałem na Felę.
Miała ściągnięte brwi.
Alfred i Belka zbliżali się ku nam. Nagle Belka dostrzegła mnie. Śmiech jej się urwał. Lord powiedział do niej:
– Pannie Belci uszanowanie!
Alfred ukłonił się Feli kapeluszem. Ona skinęła mu głową.
Po powrocie z Sowietów u Belki nie byłem. Zobaczyłem ją teraz po raz pierwszy. Chciałem pójść do niej zaraz po powrocie zza granicy, lecz dowiedziałem się od Szczura, że Belcia "chodzi" teraz z Alfredem i zaniechałem tego. Teraz zobaczyłem to sam.
Ta okoliczność, a szczególnie to spotkanie, zwiększyło moje zainteresowanie się Felą. Wiedziałem, że Alfred przez dwa lata zalecał się do niej i nic nie wskórał. Nie chciała nawet wyjść za niego za mąż, chociaż proponował to jej wielokrotnie.
"Dziewczyna jest mądra i cwana!" – myślałem. – "Taką nie łatwo wziąć na gładką buzię i na czarnego wąsika!"
Fela i Lutka udały się do kościoła, a ja i Lord zaczęliśmy spacerować wśród odświętnie wystrojonych chłopaków, którzy napuszeni jak indyki, przechadzali się grupkami, zerkając po kryjomu ku stopniom kościoła, które wyglądały jak zasadzony kwiatami klomb.