– Teraz ty zobacz, co ja potrafię – schowałem portfel do kieszeni spodni, żeby mi nie wypadł, i też stanąłem na rękach.
– Brawo! – wszyscy zaklaskali. Oczywiście w tym właśnie momencie w drzwiach klubu stanęła Ania. Oczy mojej żony wyrażały jakieś nowe, nieznane mi jeszcze uczucie.
– Czy mogę z tobą zatańczyć? – postanowiłem zapobiec pytaniom, na które trudno by było znaleźć odpowiedź, i objąłem żonę, prowadząc ją w stronę drzwi.
Po dwóch szybkich kawałkach salę wypełnił mój ulubiony utwór pod tytułem Spiritual kompozycji Pata Matheny'ego. Przytuleni bujaliśmy się powoli na zatłoczonym parkiecie.
– Właśnie przyszło potwierdzenie. Wyjeżdżam jedenastego maja – wyszeptałem.
– Czy to dlatego chodzisz po ulicy na rękach?
– Kocham cię, Aniu!
– Ja ciebie też.
***
Larry Knott właśnie kończył pierwszą poranną kawę przed wyjazdem do biura, kiedy zadzwonił telefon, sygnalizując połączenie służbowe.
– Larry? Witam w poniedziałkowy poranek. Mówi Tom.
– Cześć. Wysłałem ci wczoraj wiadomość.
– Tak jest. Otrzymałem. Bardzo dziękuję. Jestem z was bardzo zadowolony. Wylot jedenastego?
– Tak Veskot się wstępnie umówił. Jedenastego maja późnym popołudniem w Revelstoke. Jest jeszcze kilka rzeczy, których będzie potrzebował.
Pytanie, kto ma to załatwić.
– O co chodzi?
– Kilka drobiazgów: tymczasowe prawo jazdy kanadyjskie dla turystów na nazwisko Dariusz Sosnowski, paszport polski na to samo nazwisko…
– OK. Słuchaj, ja się tym zajmę. Wyślij listę z tym, co potrzeba. Powiedz Veskotowi, żeby miał w zapasie pół dnia w Vancouver, zanim pojedzie dalej do Revelstoke. Najlepiej będzie, jeżeli zarezerwuje lot z Ottawy wcześnie rano, niech koniecznie odwiedzi tamtejsze biuro FBI. Wszystko będzie gotowe. Jest jeszcze kilka drobiazgów komunikacyjnych, które będą tam na niego czekały.
– Czy Derek powinien mieć ze sobą broń?
– W resorcie na wyspie znajduje się obecnie działający karabin Winchester 1894, model z 1908 roku, kaliber 38 oraz replika pistoletu Beretta Stampede 4 5LC.
Levicki ma pozwolenie na broń i od czasu do czasu strzela sobie do puszek. Zadanie zostało zakwalifikowane jako bezpieczne, ale… hmm, może niech Veskot jednak weźmie na wszelki wypadek jakąś zabawkę. Też będzie do odebrania w Vancouver. Ja się osobiście wszystkim zajmę, niech spakuje tylko rzeczy osobiste.
– Załatwione, przekażę informacje jeszcze dzisiaj.
– Aha! Larry, odbierz od Veskota teczkę Levickiego. Wszystko musi wrócić do mnie. Żadnych kopii…
– OK, Tom. Nie ma problemu.
– Do usłyszenia.
***
Wczoraj po raz pierwszy w mojej karierze zawodowej zjadłem lunch z moim szefem, który przyjechał osobiście, specjalnie dla mnie, do Ottawy.
Przynajmniej tak powiedział.
Z nieznanej mi przyczyny Larry był bardzo przejęty moim wyjazdem i wyraźnie stawia na sukces, cokolwiek ten sukces może znaczyć. Odebrał teczkę Levickiego, skrupulatnie sprawdzając, czy nic nie zginęło. To też ciekawe, przecież mogłem zrobić tysiące kopii tekstu i zdjęć i nikt by o tym nie wiedział.
W czasie lunchu wręczył mi bilet pierwszej klasy na linie lotnicze Air Canada. Z Calgary jest bliżej do Revelstoke, ale lecę do Vancouver, bo muszę jeszcze zaliczyć wizytę w budynku FBI. Co dwie łyżki zupy rybnej Larry dawał mi do zrozumienia, jak istotna jest moja misja, chociaż na pierwszy rzut oka na to nie wygląda. Ja oczywiście jak ten uczeń słuchałem, przytakując i udając zainteresowanie.
Przestałem udawać dopiero wtedy, kiedy padło nazwisko kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia partii demokratycznej. Moja tajemnicza misja na prawie bezludną wyspę, zamieszkaną jedynie przez polskiego Robinsona Crusoe, może mieć wpływ na wybory prezydenckie USA??? Jest to coraz bardziej ciekawe i byłoby łatwiejsze, gdybym znał więcej szczegółów. Mowa motywacyjna zakończyła się po kawie i Larry życzył mi powodzenia. W drodze do domu postanowiłem nie myśleć więcej o pracy. Anna zamieniła wcześniej zaklepany urlop czerwcowy na przyszły tydzień. Stwierdziła, że musimy spędzić trochę czasu razem przed moim wyjazdem. Dziś wieczorem mamy się zastanowić nad jakimś krótkim wyjazdem.
Pewnie dziewczyna wybierze Quebec, nasze ulubione i najpiękniejsze miasto w Kanadzie.
***
O czwartej rano w poniedziałek Anna podwiozła mnie na międzynarodowe lotnisko Macdonald-Cartier leżące na obrzeżach Ottawy. Żegnaliśmy się długo i czule, ale wbrew moim obawom nie byliśmy smutni. Pożegnanie było optymistyczne. Mój stary zawsze mówi, że jeżeli rozłąka nie zniszczy rodziny, to na pewno ją wzmocni.
Z okien samolotu linii lotniczych Air Canada obserwowałem łańcuchy Gór Skalistych, rozciągające się majestatycznie kilka kilometrów poniżej. Na pokładzie boeinga 730 nikt nie oglądał telewizji pokładowej. Wszyscy w milczeniu zapatrzeni byli w obraz nienamalowany ludzką ręką. Nie pierwszy raz pokonywałem transkanadyjską drogę powietrzną, ale bardzo rzadko udawało mi się zachwycić monumentalnym ogromem gór ciągnących się po horyzont. Zwykle wilgotne, cieplejsze powietrze znad Pacyfiku wznosi się tu raptownie do góry i schłodzone na tej wysokości zakrywa szczelnie piękno szczytów gęstą mgłą.
Samolot, zniżając lot, przeleciał nad linią brzegową, po czym zawrócił nad wodami Cieśniny Georgii i od strony oceanu zszedł płynnie do lądowania na Vancouver International Airport.
O godzinie ósmej trzydzieści jechałem już taksówką do centrum miasta schowanego w gąszczu nowych drapaczy chmur. Pięciogodzinny lot przekracza aż trzy strefy czasowe, więc wylatując o szóstej z Ottawy, ląduje się w Vancouver zaledwie o ósmej. Hindus w turbanie za kierownicą taksówki zapytał, którędy chcę jechać do północnej części miasta. Wybrałem trasę przez centrum i przez Stanley Park. Szkoda, że nie mam czasu na krótki spacer pośród gigantycznych czerwonych cedrów.
Niedawno otwarte biuro zagraniczne FBI w Vancouver mieściło się na trzecim piętrze niewysokiego biurowca, otoczonego szczelnym murem.
Zapłaciłem taksówkarzowi i dałem mu napiwek za to, że taktownie milczał, gdy nie podtrzymałem wstępnej konwersacji. Sprawdzanie dokumentów i prześwietlenie mojego plecaka przy wejściu trwało kilka minut. Pokój 302 w lewym skrzydle. Wjechałem windą na trzecie piętro.
– Dzień dobry. Detektyw sierżant Veskot…
– Witam. Czekaliśmy na pana. Proszę za mną.
– Przeszliśmy kilka pomieszczeń i korytarzy.
– To tu. Proszę zaczekać, zaraz przedstawię plan dzisiejszego dnia i plan komunikacji na czas trwania zadania.
Na biurku leżała papierowa mapa, dokumenty, telefon komórkowy, wygrawerowana srebrna zapalniczka firmy Zippo i znajomy pistolet dziewięciomilimetrowy Beretta 92. Usiadłem na wskazanym fotelu.
– Kawa, coś zimnego? – zapytał gospodarz, który się nie przedstawił. – Przepraszam, ale nie dosłyszałem pana imienia. W pierwszym momencie nigdy nie mogę zapamiętać…
– To ja przepraszam, chyba się nie przedstawiłem. Kevin Brown – wyciągnął rękę na przywitanie.
– Może być kawa. Zapowiada się długi dzień.
Kevin nalał kawę do dwóch papierowych kubków i postawił na stole obok mapy.
– Orientujesz się w terenie? Znasz położenie Glacier Resort i wyspy na jeziorze Arrow?
– Tak. Przestudiowałem geografię terenu. Mam go tu… w głowie – odłożyłem mapę na bok.
– Przejdźmy więc do komunikacji – teraz gestem znawcy tematu wziął do ręki telefon komórkowy. – Wygląda jak zwykła motorola, ale jest to telefon satelitarny o zasięgu obejmującym sto procent planety. Sieci zwykłych komórek nie mają zasięgu w dolinie jeziora Arrow – facet przemawiał do mnie, jakbym był na wycieczce szkolnej.
Ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Świetnie – chyba zabrzmiałem sarkastycznie – a to jest pewnie beretta 92, kaliber 9 mm?
Nie wiedziałem, że będę potrzebował broni do tej akcji.
– To tylko na wszelki wypadek. Zadanie jest zakwalifikowane jako bezpieczne, a broń została ci przydzielona w związku z odosobnieniem. Takie są przepisy.
– Co możemy nazwać sukcesem tej wyprawy? O co jest podejrzany Karol Levicki?
– Życiorys Levickiego, nagrany ze szczegółami, opowiedziany przez Levickiego, to to, o co tu tak faktycznie chodzi. Tak naprawdę to nikt nie domyśla się, co on takiego zrobił. Najprawdopodobniej nic i marnujemy tu czas. Był on jednak jednym z najbliższych współpracowników doktora Henry'ego Rosswooda, który w bardzo dziwnych okolicznościach popełnił samobójstwo. Na pewno czytałeś o tym w aktach. Ostatnio tą sprawą zainteresowały się pewne wysoko postawione osoby i próbujemy wyjaśnić, co się da. Mam nadzieję, że zapoznałeś się z życiorysem Levickiego?
– Tak, dosyć dokładnie – skłamałem.
– To dobrze. Więcej tu się nie da powiedzieć. Słuchać. Nakłaniać do rozmowy. Nagrywać. Levicki to samotny człowiek, może potrzebować słuchacza.
Do tej pory gadał głównie do psów, i to na niezbyt ciekawe tematy. Słyszałem, że jesteś dobrym aktorem.
– Nie wiem, czy jestem wystarczająco dobrym psychologiem. – Zrobisz, co będziesz mógł. Składaj bieżące raporty. Wystarczy krótki tekst, jeżeli nic się nie dzieje. Ważne, żeby udało ci się nagrać to, co może być interesujące.
– I do tego służy zapewne ta grawerowana zapalniczka. Tylko że ja nie palę nałogowo.
– Dorzucimy ci do plecaka paczkę cygar na wieczory przy butelce. Levicki lubi wypić i pali cygara.
Kevin wstał i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili wrócił z używanym, wytartym plecakiem górskim i kilkoma paczkami cygar Pantera. Wziął do ręki zapalniczkę.
– Po uruchomieniu głos ludzki włącza automatycznie bardzo czułą nagrywarkę cyfrową. Obsługuje się tę zabawkę przez podłączenie do telefonu, na ekranie wyświetli się lista funkcji. Pamięć, jeśli się nie mylę, osiąga pięćset godzin ciągłej rozmowy. Powinno wystarczyć. W sztywnym dnie dolnej komory plecaka jest schowek na broń. Przepakuj teraz resztę swoich rzeczy. Za godzinę masz odlot z lotniska policyjnego w Abbotsford. Helikopter podrzuci cię do Kamloops, a dalej masz bilet na autobus Greyhound. Jakieś pytania?
– Właściwie tak. Mam jedno bardzo podstawowe pytanie. Jak długo mam próbować nakłaniać go do spowiedzi? Ile czasu ma trwać moje zadanie?
– Jesteś zatrudniony przez Levickiego do końca września. Mamy nadzieję, że uda ci się wcześniej nagrać coś ciekawego. Oczywiście nie należy za bardzo przyciskać. Samotni ludzie mogą być wyczuleni na punkcie swojej prywatności.
– Pięć miesięcy?!
– Cztery i pół.
– Nie mam więcej pytań.
Wstałem z fotela zirytowany w głębi duszy. Pięć miesięcy! Oni chyba postradali zmysły. Rozpracowanie gangu przemytników kokainy zabrało mi dwanaście tygodni, z czego dziesięć mieszkałem z nimi. Codziennie groziła mi wpadka i kula w tył głowy.
Nie spałem większość nocy, gorliwie pilnując własnego życia albo planując następny dzień. Teraz mam czekać cierpliwie na spowiedź faceta w wieku mojego starego przez dwadzieścia tygodni. Dlaczego, do cholery, nie zlecili tej bardzo specjalnej misji jakiemuś gliniarzowi na emeryturze? Góry, lasy, świeże powietrze, po prostu raj na ziemi, tyle że nie dla mnie.
– No to powodzenia – Kevin Brown wstał i z chytrym uśmieszkiem wyciągnął rękę na pożegnanie. W podziemnym garażu czekał na mnie kierowca w czerwonym jeepie. Wrzuciłem plecak do bagażnika, a sam wskoczyłem na tylne siedzenie, dając mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na przyjacielskie pogawędki. – Jedziemy na lotnisko w Abbotsford? Zgadza się? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałem krótko.
– Do widzenia – odezwałem się sto kilometrów później, wysiadając przed blaszanym hangarem na zapleczu lotniska.
Czteroosobowy helikopter Bell Jet Ranger 206 czekał już na mnie na kole startowym.