farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (27)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

– Ale ty zmizerniałeś!

Bezradnie rozłożyłem ręce i powiedziałem:

– Nie ma z czego utyć: 200 gram chleba dziennie.

– Przywiozłam dla ciebie paczkę... Będę przyjeżdżała co tydzień... Na każdy targ...

– Dziękuję ci!

– Może i ty wkrótce zwolnisz się?

– Nie wiem... Mogę dostać kilka lat dopru!

– Słyszałam, że na pierwszego maja dadzą amnestię!

Wkrótce widzenie przerwano. Odwiedziny Loni dodały mi otuchy. Było mi lżej. Nie czułem się takim bezradnym, opuszczonym. Poza tym zacząłem lepiej odżywiać się, bo Lonia zapewne wiedziała, jaki głód panuje w więzieniu i przywiozła dla mnie sporo chleba, sucharów, słoniny i serów. Po tygodniu znów otrzymałem paczkę od Loni, lecz widzenia nie miałem. Może nie miała czasu, a może nie dano pozwolenia na widzenie.

Na początku maja wyrokiem Rewtrybunału skazano mnie, za uprawianie przemytnictwa, na trzy lata wysyłki do niżegorodzkiej guberni. Pieniądze moje skonfiskowano. Przewidywałem ten wyrok i nie byłem nim zasmucony. Nawet wolałem jechać na zesłanie, niźli odbywać karę w doprze. Postanowiłem, że z miejsca zesłania zbiegnę przy najbliższej sposobności. Po sądzie Lonia znów odwiedziła mnie. Mówiła, że będzie pomagać materialnie, a jeśli znajdzie wolny czas, to odwiedzi mnie na zesłaniu. Prosiła pisać często listy. Powiedziała, że teraz wyglądam o wiele lepiej. Ja również czułem się o wiele zdrowszy i silniejszy, niźli poprzednio. Opuchlizna zeszła mi z nóg... Najgorsza choroba, to głód. A najlepsze lekarstwo na nią – jedzenie... aby tylko nie za późno. Chłopaki w celi mówią, że mnie wkrótce mogą przewieźć etapami na miejsce zesłania. Dają mi różne praktyczne wskazówki. Radzą mi uciekać w drodze z pociągu. O tym myślę teraz najwięcej.

W połowie maja kazano mi zebrać swoje rzeczy i odprowadzono do kancelarii. W bramie zobaczyłem eskortę: ośmiu żołnierzy i podoficera z trzema trójkątami na rękawie. Aresztowanych było sześciu. Jeden do Smoleńska, trzech do Moskwy i dwóch do Niżniego Nowogorodu. Pierwszy etap był w Smoleńsku.

Po załatwieniu wszystkich formalności w więzieniu, odprowadzono nas na dworzec. Zajęto dwa przedziały. W każdym przedziale umieszczono po czterech żołnierzy i trzech aresztowanych. Komendant eskorty poszedł na dworzec ostemplować dokumenty podróży. Ja miałem trochę pieniędzy, które Lonia pozostawiła dla mnie w kancelarii więzienia. Poprosiłem komendanta eskorty, by kupił dla mnie dwa pudełka papierosów, pudełko zapałek, a za resztę pieniędzy jedzenia – bułek i kiełbasy. Podoficer dał pieniądze żołnierzowi i posłał go po zakupy do straganów, umieszczonych na peronie dworca. Żołnierz przyniósł dla mnie 50 papierosów, pudełko zapałek, kilka bułek i trochę kiełbasy.

– Kupiłem za wszystko! – rzekł krasnoarmiejec.

– Dobrze. Dziękuję!

Zacząłem posilać się. Towarzyszom mej podróży dałem kawałek kiełbasy i kilka bułek. Podzielili je między siebie. O godzinie pierwszej w dzień pociąg wyruszył w drogę. Siedziałem na ławce między dwoma krasnoarmiejcami. Naprzeciwko nas siedziało dwóch żołnierzy i dwóch aresztowanych. Nasz przedział był pierwszy.

Od pomostu przegradzał go mały korytarz. Wzdłuż wagonu, po lewej jego stronie, ciągnęło się długie, dość szerokie przejście, łączące wszystkie przedziały. Drugą połowę eskorty i resztę aresztowanych umieszczono w następnym przedziale.

Wagon był przepełniony. Przedziały zapchane ludźmi po brzegi. W przejściu poustawiano kufry, kosze i worki. Ludzie powłazili na półki do spania.

Krzyki, przekleństwa, wymyślania, krzyżowały się w powietrzu. Wreszcie wszyscy rozmieścili się i rozpoczęły się rozmowy i żarty.

W pobliżu Borysowa do wagonu weszła kontrola kolejowa Czeki. Sprawdzano dokumenty pasażerów. Gdy czekiści zbliżyli się do naszego przedziału, komendant eskorty, podoficer, podał im dokumenty podróży i rzekł:

– Dziewięciu eskorty, wraz ze mną i sześciu aresztowanych...

Czekiści zbadali dokumenty, obejrzeli nas i poszli dalej.

W Orszy znów przeszła kontrola Czeki.

Gdy wyjechaliśmy z Orszy do Smoleńska, zapadł zmierzch. Patrząc przez okno wagonu na ukos w górę, dostrzegłem na niebie Wielką Niedźwiedzicę.

Byłem wzruszony... Tak dawno nie widziałem jej!... Przypomniała mi tyle wesołych i smutnych rzeczy; nasunęła wiele myśli. Patrzyłem na nią długo, dopóki jeden z żołnierzy nie kazał mi odsunąć się od okna.

– Patrz, patrz, nic ci to nie pomoże!... Nie wyskoczysz!...

– Ja nic... ja na gwiazdy patrzyłem!...

– Gwiazdy?... Tu są gwiazdy! – krasnoarmiejec trzasnął się dłonią po budienowce, na której była przypięta z przodu, wycięta z czerwonego sukna, duża, pięcioramienna gwiazda.

Inni krasnoarmiejcy roześmiali się. Ja odsunąłem się od okna. Żołnierze palili machorkę i leniwie prowadzili rozmowę. Moi koledzy, siedzący na przeciwległej ławce, usnęli. Żołnierze drzemali. Umówili się, że będą pilnowali kolejno, po dwóch. Do przedziału wszedł podoficer i powiedział:

– No, "rebiata", nie zasnąć!... Uważać!...

– Bądź spokojny. Nie uśniemy! – odezwał się jeden z krasnoarmiejców. – No, no!...

Podoficer poszedł do następnego przedziału.

Zbliżała się północ. Do Smoleńska zostało kilka stacji. Ja, udając śpiącego, obserwowałem naszą eskortę. Trzech żołnierzy usnęło i tylko jeden, który siedział przy drzwiach, umieścił nogi tak, aby nikt nie mógł wyjść z wagonu na pomost, nie obudziwszy go. On również drzemał, lecz od czasu do czasu otwierał oczy oglądał przedział i znów je przymykał. Co pewien czas z wagonu wychodził ktoś na korytarz, gdzie był ustęp. Wówczas żołnierz otwierał oczy, obrzucał spojrzeniem wychodzącego z wagonu i usuwał z drogi kolana, dając mu możność odemknięcia drzwi.

Przedział nasz był do połowy pogrążony w ciemności. Wpadało do niego tylko ukośne światło, z umieszczonej na korytarzu, u góry przy ścianie, latarni. Paliła się w niej świeca.

W pewnym momencie wychyliłem się daleko w prawo z przedziału i spojrzałem na korytarz. Był zawalony po brzegi masą śpiących na podłodze ludzi.

Gdzieniegdzie w przedziałach było słychać gwar rozmów. Zrozumiałem, że tędy będzie mi trudno dotrzeć do wyjścia z wagonu. Poza tym było tu niebezpiecznie i z tego względu, że eskortujący nas żołnierze i podoficer, którzy w następnym przedziale pilnowali trzech aresztowanych, mogli czuwać i dostrzec mnie. Nie mogłem stąd zobaczyć następnego przedziału, lecz słyszałem tam jakieś szmery i szuranie nogami.

"Może spuścić okno?" – pomyślałem.

Lecz po namyśle odrzuciłem ten projekt. Otwierając okno mogłem obudzić kogoś z eskorty, a wtedy wszystko byłoby na nic. Znów wyjrzałem na korytarz. Zobaczyłem idącą z dala szarą postać. Był to żołnierz, który zarzucił sobie płaszcz na barki i szedł powolnie ku wyjściu, stąpając pomiędzy leżącymi na podłodze ludźmi. Zbliża się coraz bardziej. Jest tuż przy mnie. Otwiera drzwi, odsuwając na bok kolana eskortującego nas żołnierza, który otwiera oczy i patrzy na niego.

– Cooo?...

– Nic, towarzyszu... Odsuńcie nogi! Krasnoarmiejec daje mu przejść, poprawia się na ławce, pluje gdzieś na ścianę, wsadza ręce w rękawy płaszcza i głośno poziewa. Potem pochyla się naprzód i uważnie ogląda przedział. Udaję, że śpię. Żołnierz znów opiera się plecami o ścianę przedziału i przymyka oczy. Pas od karabinu ma przerzucony przez kolano, a lufę wsadził między uda. Zapomniał zagrodzić nogami drzwi... A może chciał zaczekać na powrót krasnoarmiejca, który przed chwilą wyszedł z wagonu.

Przyglądałem się uważnie żołnierzowi. Postanowiłem uciekać nawet w najgorszej sytuacji, lecz chciałem uzyskać lepszą. Po chwili dostrzegłem, że głowa jego zaczyna opadać na piersi. Wstaję z miejsca. Robię dwa kroki z przedziału na korytarz, potem krok naprzód. Powolnie naciskam klamkę u drzwi i otwieram je... Szerzej... szerzej... Patrzę w twarz żołnierzowi. Nagle śpiący, jakby wyczuł mój wzrok, otwiera oczy. Utkwił we mnie mętne spojrzenie, zrobiłem prędko krok naprzód.

– A ty gdzie?!... A?... Stóóój!... Wówczas zatrzasnąłem za sobą drzwi i skoczyłem naprzód. Odemknąłem drzwi prowadzące na pomost wagonu.

Pośpiesznie zamykam je. W tym momencie drzwi wagonu, które przed chwilą zatrzasnąłem za sobą, otwierają się i słyszę nieludzki wrzask:

– Towariszczi!... "Biegit"!... wstawajcie!... Towari...

Rzuciłem się do drzwi, prowadzących z pomostu na stopnie wagonu. Naciskam silnie rygiel i pcham je naprzód... Nie ustępują. Po chwili opamiętałem się: drzwi otwierają się do środka, a ja pcham je na zewnątrz. Szarpię je ku sobie. Drzwi są otwarte. Z tyłu ciemność przecina szeroka smuga światła.
Na pomost wpadają uzbrojeni ludzie. Słyszę ich głosy:

– Stój, draniu!... Stój!...

Przede mną czarna noc usiana złotymi punktami gwiazd. Skoczyłem naprzód, w gęsty, tajemniczy mrok... Wpadam w powietrzny wir. Miota mną i pędzi gdzieś w bok. Serce zamiera w piersi. Na chwilę błysnęła w oczach długa smuga świateł, a potem wszystko utonęło w mroku i w ciszy... głębokiej ciszy...

Miota mną i pędzi gdzieś w bok. Serce zamiera w piersi. Na chwilę błysnęła w oczach długa smuga świateł, a potem wszystko utonęło w mroku i w ciszy... głębokiej ciszy...

4

Nie mogłem zrozumieć, co ze mną się stało. Czułem tylko, że duszę się, że do ust sączy się lepka, gęsta ciecz. Szarpnąłem się rozpaczliwie w prawo, w lewo, w górę... Wreszcie uklękłem... Odetchnąłem... Poczułem, że do płuc mi wchodzi powietrze.

Długo trwałem nieruchomo. Tułów miałem zanurzony w błocie, a głowę na wierzchu. Wydostałem z błota ręce. Otarłem dłońmi twarz i oczy z lepkiej, gęstej mazi. Zobaczyłem o kilkaset kroków od siebie, długi rząd lśniących żółtawo ogni. Był to pociąg, który zatrzymano wkrótce po moim skoku z wagonu. Spostrzegłem, że wzdłuż toru kolejowego poruszają się inne światła, mniejsze, lecz jaskrawsze. Były to latarnie w rękach szukających mnie w pobliżu toru ludzi.

Zacząłem wydostawać się z błota. Stanąłem.

Omal nie upadłem z powrotem w błoto. Zrobiłem dwa kroki i namacałem dłońmi brzegi rowu.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.