farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (25)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Pewnego razu obudziłem się w nocy, otworzyłem oczy i spostrzegłem, że Bzik siedzi w kąciku celi. Jakoś dziwnie przypatrywał się leżącym na pryczy kolegom. Udałem, że śpię. Twarz miał w cieniu. Przez zmrużone powieki śledziłem go. Bzik długo i uważnie obserwował nas. Spostrzegłem, że ma na kolanach zdjętą z siebie bluzę. W pewnym momencie wariat pochylił głowę i, nie przestając obserwować celi, zębami rozdzierał kołnierz bluzy. To jeszcze bardziej mnie zainteresowało. Chłopiec wyjął z kołnierza kawałek cienkiego płótna. Obrzucając, od czasu do czasu, celę spojrzeniem rozwinął je. Spostrzegłem, że są na nim jakieś napisy. Przez pewien czas Bzik odczytywał zapisany ustęp płótna, a potem zaczął szarpać je zębami. Za kilka minut trzymał w ręce tylko trochę nici. Zlazł z pryczy i wrzucił je do kubła.

Zrozumiałem, że było tam coś bardzo ważnego i że Bzik tylko udaje wariata, a naprawdę jest mądrzejszy od tych, którzy uważają go za obłąkanego.

Tej nocy nie spałem aż do rana. Głód skręcał mi kiszki. "A co będzie dalej? Jak długo to potrwa?" – myślałem nieustannie.

We śnie nawiedzały mnie zwykle głodowe wizje. Nie śniły mi się po nocach wyśmienite potrawy, lecz duże pajdy razowca, olbrzymie kawały słoniny i mięsa, miski gorącej strawy, garnki pełne buchających parą gotowanych kartofli. Budziłem się zmęczony, ociężały i jeszcze bardziej dręczył mnie głód, jeszcze dotkliwiej odczuwałem swą niedolę.

Posądzono mnie początkowo o szpiegostwo. Tak przedstawili moją sprawę ci, którzy aresztowali mnie. Sprawę moją prowadził sędzia śledczy, Stefan Niedbalski, Polak pochodzący z miasteczka Mir w pobliżu Stołpców. Był to pucołowaty chłystek, w granatowej gimnaściorce i spodniach galifet.

Spostrzegłem, że jest głupi i zarozumiały. Badał mnie po nocach. Wypytywał całymi godzinami. Stawiał "chytre" pytania – zasadzki, które łatwo było przewidzieć i które często pomagały badanemu zorientować się w sytuacji. Najczęściej powtarzał następujące zdania:

– No, mów! No, mów!... My przecież sami dowiemy się prawdy!...

– Cóż mam mówić? Przecież mówię prawdę!... Chyba chce, żebym kłamał wam!...

Tak zwykle mu odpowiadałem. Kilka razy urządzono mi konfrontację z różnymi osobnikami. Niektórych z nich znałem z widzenia, bo siedzieli w innych celach pierwszego podwału lub w drugim podwale.

Później przestano badać mnie zupełnie. Idąc za radą braci Spłondzionów zawołałem "karnacza" i powiedziałem mu, aby zameldował mnie do sędziego śledczego, Stefana Niedbalskiego, w bardzo ważnej sprawie. Wezwano mnie wieczorem następnego dnia. W asyście dwóch krasnoarmiejców wszedłem do gabinetu, w którym urzędował Niedbalski.

– No, co?... namyśliłeś się? – zapytał mnie sędzia śledczy.

– Tak. Chcę powiedzieć całą prawdę.

– Dobrze. Tak najlepiej! Weź sobie krzesło i siadaj tu! – wskazał mi ręką miejsce w pobliżu stołu, z lewej.

Dostrzegłem, że w wysuniętej szufladzie biurka ma nagan.

"Zabezpieczył się!" – pomyślałem. – Masz papierosa!

Zapaliłem papierosa i zrobiło mi się niedobrze.

– No, gadaj! – rzekł Niedbalski, przygotowując arkusz czystego papieru. Zacząłem składać nowe zeznania. Opowiedziałem mu historię, która po części była zgoda z prawdą, a którą dobrze obmyśliłem... Pochodzę z Wilna. Z braku pracy wyjechałem na pogranicze do kolegi. On zaproponował mi chodzić z kontrabandą za granicę. Poszedłem kilka razy. Potem kolega wpadł i siedzi obecnie w więzieniu w Nowogródku. Wtedy przestałem chodzić i zamieszkałem u matki kolegi. Po Nowym Roku poszedłem trzy razy za granicę z kilku chłopakami. Za trzecim razem złapano mnie.

– Dokąd chodziliście z towarem? – zapytał mnie Niedbalski.

– Ja nie wiem, gdzie jest melina, bo wodził nas maszynista po nocy i nocowaliśmy zawsze w stodole, nie wychodząc z niej we dnie. Więc nie wiem, jak wygląda chutor, gdzie jest i jak nazywają się gospodarze... Jeść przynosiła nam do stodoły jakaś starsza kobiet. Była w długim, żółtym kożuchu. Z towarem załatwiał maszynista.

– Zdaje mi się, że ty coś kręcisz! – rzekł Niedbalski.

– Nie kręcę, bo wiem, że was nie oszukam. Jesteście na to za cwani! Niedbalski uśmiechnął się. Po chwili namysłu powiedział:

– A dlaczego przyszedłeś na chutor Leonii Bombińskiej? Przecież ona też przyjmowała kontrabandzistów!

– Ja nie wiem, czy ona przyjmowała przemytników, czy nie. Ja tam zabłądziłem... Była silna zawieja. Zgubiłem kolegów. Chodziłem przez całą noc i omal nie zginąłem... Rzuciłem noskę, bo nie mogłem już iść. Dopiero nad ranem zobaczyłem jakiś chutor i wszedłem tam zapytać o drogę.

Sędzia śledczy chwilę medytował. Potem, patrząc mi w oczy, zadał prędko kilka pytań, widocznie chcąc mnie zaskoczyć.

– Mów tylko prawdę! Przemytnicy chodzą do Mińska?

– Nie.

– Wasza "paczka" chodziła?

– Nie.

– Nigdy?

– Nigdy.

– A dlaczego ty, jeśli nie potrzebowałeś iść do miasta, pytałeś o drogę do Mińska?... No?...

– Bo bałem się, aby "chaziajka" nie pomyślała, że ja zza granicy i nie zawołała ludzi, żeby aresztowali mnie.

Po pewnym czasie Niedbalski powiedział:

– A dlaczego, gdy aresztowano ciebie, mówiłeś różne głupstwa: przyszedłeś do Sowietów, aby tu żyć, że w Polsce było ci źle?... Co?...

– Bo bałem się, że mnie za przemytnictwo posadzą do więzienia. A tak, to myślałem, że albo pozostawicie tu, albo przerzucicie do Polski.

Niedbalski długo coś zapisywał, a potem znów zwrócił się do mnie, pytając niby obojętnie, lecz oczy miał chytrze przymrużone... Wyczułem zasadzkę.

– Ile razy byłeś za granicą?

– W tym roku dwa razy. Za trzecim razem wpadłem.

Dłuższa przerwa. Sędzia śledczy powolnie zapala papierosa.

– Ile zabrano tobie pieniędzy?

– Nie pamiętam.

Niedbalski wyjmuje z teki świstek papieru i czyta:

– 70 dolarów, 45 rubli w złocie i 18 tysięcy marek polskich. Tak?

– Tak.

– Ile zarabiałeś za drogę za granicę? – Za noskę płacono mi 15 rubli.

– Dobrze! Więc za dwie noski 30 rubli, a skąd masz resztę pieniędzy? No, mów...

– W listopadzie zeszłego roku, zrobiliśmy agrandę na towar. Na moją dolę przypadło 400 dolarów.

– Co to za agranda?

– Nieśliśmy do Polski towar i uciekliśmy z nim. A potem sprzedaliśmy... – Jaki był towar?

– Skórki. Ałtajskie wiewiórki. Ja miałem 380 sztuk.

Niedbalski zrobił przerwę w badaniu. Kazał mi stanąć przy ścianie.

– Uważać na niego! – rzucił krasnoarmiejcom i wyszedł z gabinetu.

Wrócił za 20 minut.

– Znasz Gwoździa? – spytał mnie.

– Znam. To nasz chłopak z Rakowa.

– A on ciebie pozna? – A jakże?... Pozna. Widział mnie kilka razy.

Niedbalski zapisał do protokołu moje zeznanie i dał mi do podpisania.

– Ja jeszcze to sprawdzę! – rzekł na zakończenie i kazał krasnoarmiejcom odprowadzić mnie do celi.

Bracia Spłondzionowie czekali na mnie. Opowiedziałem im szczegółowo przebieg badania.

– Teraz będzie dobrze! – rzekł Jan. – Szpiegostwo ci odszyją na pewniaka! Może za parę dni przeprowadzą ciebie razem z nami do dopru. Tam będzie lepiej. Tam jest dużo naszych chłopaków – powiedział Mikołaj.

Tej nocy długo nie spałem. Było mi teraz trochę lżej. Poprzednio obawiałem się, aby nie sądzono mnie jako szpiega, za co skazanoby, jak zwykle, na karę śmierci. A zeznać prawdy nie chciałem ze względu na Lonię. Wiedziałem, że ona też jest aresztowana. Z wielu okoliczności sprawy, o które pytano mnie poprzednio, wywnioskowałem, że przeciw niej nie ma żadnych dowodów.

 

2

Jest godzina czwarta wieczór. W celi panuje półmrok. Bzik chodzi nieustannie od drzwi do okna i z powrotem. Czasem przystaje i zaczyna śmiać się. Śmieje się długo, wesoło. Z początku jego śmiech i nas pobudzał do śmiechu.

Potem tylko irytował nas, a teraz przyzwyczailiśmy się do tego. A ja wiem dobrze, że to symulacja i często po kryjomu obserwuję go. Spostrzegłem sporo drobnostek, które uchodzą uwagi innych więźniów, lecz które coraz bardziej przekonywują mnie, że Bzik tylko udaje wariata.

Łobow zdjął z siebie brudną, szarożółtą, lepką od potu koszulę, rozpostarł ją na pryczy i wałkuje butelką. W ten sposób miażdży wszy masowo.

Żaba siedzi w kucki na pryczy i objąwszy chudymi ramionami kolana, nuci piosenkę:

Otóż się zebrali,
Niby ich dobrali:
Ona prostytutka,
On – złodziej spod hali.

Felicjan Kropka krzywi się ze wstrętem. Czyni to zawsze, gdy Żaba zaczyna śpiewać, bo złodziej wyśpiewuje wulgarne, prostackie piosenki. Kwaliński leży bez ruchu na pryczy i patrzy w sufit. Kiedy przymknie oczy, wygląda jak nieżywy.

A Żaba śpiewa:

Ją – prostytutkę,
Biją wszyscy w mordę.
Jego – złodzieja
Do Cyrkułu wiodą!

– Och, ty dola! dola! – westchnął Bunia. Zlazł z pryczy i duży, kościsty, przeraźliwie chudy, zaczął człapać ciężkimi buciorami po celi.

Robi się zupełnie ciemno. Za drzwiami słychać kroki żołnierzy i dochodzące z głębi korytarza krzyki.

– W kość dają komuś! – mówi Spłondzin.

– Wycisk mu robią! – potwierdza Żaba.

Zapalono światło. W celi robi się widniej i... weselej. Wszyscy zaczynają poruszać się. Nawet Kwaliński wstaje i z braku miejsca na podłodze chodzi po pryczy. Tylko Żyd siedzi zmartwiony w kąciku i milczy. Nie przyniesiono mu dzisiaj obiadu, więc jest głodny i smutny.

Stoję przy oknie z Umeńskim, meliniarzem spod Kojdanowa. Rozmawiamy o przemytnictwie i o tym, co teraz "idzie" do Sowietów, a co do Polski.

Do celi wszedł "karnacz" w towarzystwie kilku krasnoarmiejców. Przez chwilę patrzy na nas, a potem rzekł:

– Kto chce jechać do miasta po mąkę?

Łobow wyskoczył naprzód.

– Ja!...

– Za prędki jesteś! – rzekł karnacz. Obejrzał nas kolejno, a potem zwrócił się do Bzika:

– No, ty chodź!... I ty też!... – tknął palcem w pierś Buni. – Trzeba popracować, bo tylko darmo chleb żrecie. Wyszli z celi.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.