Posądzono mnie początkowo o szpiegostwo. Tak przedstawili moją sprawę ci, którzy aresztowali mnie. Sprawę moją prowadził sędzia śledczy, Stefan Niedbalski, Polak pochodzący z miasteczka Mir w pobliżu Stołpców. Był to pucołowaty chłystek, w granatowej gimnaściorce i spodniach galifet.
Spostrzegłem, że jest głupi i zarozumiały. Badał mnie po nocach. Wypytywał całymi godzinami. Stawiał "chytre" pytania – zasadzki, które łatwo było przewidzieć i które często pomagały badanemu zorientować się w sytuacji. Najczęściej powtarzał następujące zdania:
– No, mów! No, mów!... My przecież sami dowiemy się prawdy!...
– Cóż mam mówić? Przecież mówię prawdę!... Chyba chce, żebym kłamał wam!...
Tak zwykle mu odpowiadałem. Kilka razy urządzono mi konfrontację z różnymi osobnikami. Niektórych z nich znałem z widzenia, bo siedzieli w innych celach pierwszego podwału lub w drugim podwale.
Później przestano badać mnie zupełnie. Idąc za radą braci Spłondzionów zawołałem "karnacza" i powiedziałem mu, aby zameldował mnie do sędziego śledczego, Stefana Niedbalskiego, w bardzo ważnej sprawie. Wezwano mnie wieczorem następnego dnia. W asyście dwóch krasnoarmiejców wszedłem do gabinetu, w którym urzędował Niedbalski.
– No, co?... namyśliłeś się? – zapytał mnie sędzia śledczy.
– Tak. Chcę powiedzieć całą prawdę.
– Dobrze. Tak najlepiej! Weź sobie krzesło i siadaj tu! – wskazał mi ręką miejsce w pobliżu stołu, z lewej.
Dostrzegłem, że w wysuniętej szufladzie biurka ma nagan.
"Zabezpieczył się!" – pomyślałem. – Masz papierosa!
Zapaliłem papierosa i zrobiło mi się niedobrze.
– No, gadaj! – rzekł Niedbalski, przygotowując arkusz czystego papieru. Zacząłem składać nowe zeznania. Opowiedziałem mu historię, która po części była zgoda z prawdą, a którą dobrze obmyśliłem... Pochodzę z Wilna. Z braku pracy wyjechałem na pogranicze do kolegi. On zaproponował mi chodzić z kontrabandą za granicę. Poszedłem kilka razy. Potem kolega wpadł i siedzi obecnie w więzieniu w Nowogródku. Wtedy przestałem chodzić i zamieszkałem u matki kolegi. Po Nowym Roku poszedłem trzy razy za granicę z kilku chłopakami. Za trzecim razem złapano mnie.
– Dokąd chodziliście z towarem? – zapytał mnie Niedbalski.
– Ja nie wiem, gdzie jest melina, bo wodził nas maszynista po nocy i nocowaliśmy zawsze w stodole, nie wychodząc z niej we dnie. Więc nie wiem, jak wygląda chutor, gdzie jest i jak nazywają się gospodarze... Jeść przynosiła nam do stodoły jakaś starsza kobiet. Była w długim, żółtym kożuchu. Z towarem załatwiał maszynista.
– Zdaje mi się, że ty coś kręcisz! – rzekł Niedbalski.
– Nie kręcę, bo wiem, że was nie oszukam. Jesteście na to za cwani! Niedbalski uśmiechnął się. Po chwili namysłu powiedział:
– A dlaczego przyszedłeś na chutor Leonii Bombińskiej? Przecież ona też przyjmowała kontrabandzistów!
– Ja nie wiem, czy ona przyjmowała przemytników, czy nie. Ja tam zabłądziłem... Była silna zawieja. Zgubiłem kolegów. Chodziłem przez całą noc i omal nie zginąłem... Rzuciłem noskę, bo nie mogłem już iść. Dopiero nad ranem zobaczyłem jakiś chutor i wszedłem tam zapytać o drogę.
Sędzia śledczy chwilę medytował. Potem, patrząc mi w oczy, zadał prędko kilka pytań, widocznie chcąc mnie zaskoczyć.
– Mów tylko prawdę! Przemytnicy chodzą do Mińska?
– Nie.
– Wasza "paczka" chodziła?
– Nie.
– Nigdy?
– Nigdy.
– A dlaczego ty, jeśli nie potrzebowałeś iść do miasta, pytałeś o drogę do Mińska?... No?...
– Bo bałem się, aby "chaziajka" nie pomyślała, że ja zza granicy i nie zawołała ludzi, żeby aresztowali mnie.
Po pewnym czasie Niedbalski powiedział:
– A dlaczego, gdy aresztowano ciebie, mówiłeś różne głupstwa: przyszedłeś do Sowietów, aby tu żyć, że w Polsce było ci źle?... Co?...
– Bo bałem się, że mnie za przemytnictwo posadzą do więzienia. A tak, to myślałem, że albo pozostawicie tu, albo przerzucicie do Polski.
Niedbalski długo coś zapisywał, a potem znów zwrócił się do mnie, pytając niby obojętnie, lecz oczy miał chytrze przymrużone... Wyczułem zasadzkę.
– Ile razy byłeś za granicą?
– W tym roku dwa razy. Za trzecim razem wpadłem.
Dłuższa przerwa. Sędzia śledczy powolnie zapala papierosa.
– Ile zabrano tobie pieniędzy?
– Nie pamiętam.
Niedbalski wyjmuje z teki świstek papieru i czyta:
– 70 dolarów, 45 rubli w złocie i 18 tysięcy marek polskich. Tak?
– Tak.
– Ile zarabiałeś za drogę za granicę? – Za noskę płacono mi 15 rubli.
– Dobrze! Więc za dwie noski 30 rubli, a skąd masz resztę pieniędzy? No, mów...
– W listopadzie zeszłego roku, zrobiliśmy agrandę na towar. Na moją dolę przypadło 400 dolarów.
– Co to za agranda?
– Nieśliśmy do Polski towar i uciekliśmy z nim. A potem sprzedaliśmy... – Jaki był towar?
– Skórki. Ałtajskie wiewiórki. Ja miałem 380 sztuk.
Niedbalski zrobił przerwę w badaniu. Kazał mi stanąć przy ścianie.
– Uważać na niego! – rzucił krasnoarmiejcom i wyszedł z gabinetu.
Wrócił za 20 minut.
– Znasz Gwoździa? – spytał mnie.
– Znam. To nasz chłopak z Rakowa.
– A on ciebie pozna? – A jakże?... Pozna. Widział mnie kilka razy.
Niedbalski zapisał do protokołu moje zeznanie i dał mi do podpisania.
– Ja jeszcze to sprawdzę! – rzekł na zakończenie i kazał krasnoarmiejcom odprowadzić mnie do celi.
Bracia Spłondzionowie czekali na mnie. Opowiedziałem im szczegółowo przebieg badania.
– Teraz będzie dobrze! – rzekł Jan. – Szpiegostwo ci odszyją na pewniaka! Może za parę dni przeprowadzą ciebie razem z nami do dopru. Tam będzie lepiej. Tam jest dużo naszych chłopaków – powiedział Mikołaj.
Tej nocy długo nie spałem. Było mi teraz trochę lżej. Poprzednio obawiałem się, aby nie sądzono mnie jako szpiega, za co skazanoby, jak zwykle, na karę śmierci. A zeznać prawdy nie chciałem ze względu na Lonię. Wiedziałem, że ona też jest aresztowana. Z wielu okoliczności sprawy, o które pytano mnie poprzednio, wywnioskowałem, że przeciw niej nie ma żadnych dowodów.
2
Jest godzina czwarta wieczór. W celi panuje półmrok. Bzik chodzi nieustannie od drzwi do okna i z powrotem. Czasem przystaje i zaczyna śmiać się. Śmieje się długo, wesoło. Z początku jego śmiech i nas pobudzał do śmiechu.
Potem tylko irytował nas, a teraz przyzwyczailiśmy się do tego. A ja wiem dobrze, że to symulacja i często po kryjomu obserwuję go. Spostrzegłem sporo drobnostek, które uchodzą uwagi innych więźniów, lecz które coraz bardziej przekonywują mnie, że Bzik tylko udaje wariata.
Łobow zdjął z siebie brudną, szarożółtą, lepką od potu koszulę, rozpostarł ją na pryczy i wałkuje butelką. W ten sposób miażdży wszy masowo.
Żaba siedzi w kucki na pryczy i objąwszy chudymi ramionami kolana, nuci piosenkę:
Otóż się zebrali,
Niby ich dobrali:
Ona prostytutka,
On – złodziej spod hali.
Felicjan Kropka krzywi się ze wstrętem. Czyni to zawsze, gdy Żaba zaczyna śpiewać, bo złodziej wyśpiewuje wulgarne, prostackie piosenki. Kwaliński leży bez ruchu na pryczy i patrzy w sufit. Kiedy przymknie oczy, wygląda jak nieżywy.
A Żaba śpiewa:
Ją – prostytutkę,
Biją wszyscy w mordę.
Jego – złodzieja
Do Cyrkułu wiodą!
– Och, ty dola! dola! – westchnął Bunia. Zlazł z pryczy i duży, kościsty, przeraźliwie chudy, zaczął człapać ciężkimi buciorami po celi.
Robi się zupełnie ciemno. Za drzwiami słychać kroki żołnierzy i dochodzące z głębi korytarza krzyki.
– W kość dają komuś! – mówi Spłondzin.
– Wycisk mu robią! – potwierdza Żaba.
Zapalono światło. W celi robi się widniej i... weselej. Wszyscy zaczynają poruszać się. Nawet Kwaliński wstaje i z braku miejsca na podłodze chodzi po pryczy. Tylko Żyd siedzi zmartwiony w kąciku i milczy. Nie przyniesiono mu dzisiaj obiadu, więc jest głodny i smutny.
Stoję przy oknie z Umeńskim, meliniarzem spod Kojdanowa. Rozmawiamy o przemytnictwie i o tym, co teraz "idzie" do Sowietów, a co do Polski.
Do celi wszedł "karnacz" w towarzystwie kilku krasnoarmiejców. Przez chwilę patrzy na nas, a potem rzekł:
– Kto chce jechać do miasta po mąkę?
Łobow wyskoczył naprzód.
– Ja!...
– Za prędki jesteś! – rzekł karnacz. Obejrzał nas kolejno, a potem zwrócił się do Bzika:
– No, ty chodź!... I ty też!... – tknął palcem w pierś Buni. – Trzeba popracować, bo tylko darmo chleb żrecie. Wyszli z celi.