farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 5)

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

Czego, kurwa, ich tam dzisiaj uczą? Czterech policjantów w mundurach, z bronią… boi się faceta ze zszywaczem biurowym w dłoni?

– Musimy ich bronić. Musimy być po stronie… wstydu. A weź tych… dzielnych w Albercie. Sytuacja odwrotna, ale nie mniej wstydliwa. Czterech uzbrojonych, młodych, silnych, sprawnych, świeżo wyszkolonych, ma za zadanie aresztować lokalnego schizopieniacza. Zabił ich wszystkich – Tom nadal kiwał bezradnie głową – wystrzelał jak kaczki… i to drewniane kaczki, jak na strzelnicy.

– Zostali bohaterami. Dobrze, że w przemówieniu pogrzebowym nie nazwano ich wzorem do naśladowania. Wszechobecna presja polityczna paraliżuje nas wszystkich czy co to, do cholery, jest, Tom? Może UFO miesza nam w głowach? Co?

Niewysoka, zgrabna kelnerka w tradycyjnym tajskim stroju przyniosła tacę z pachnącymi i kolorowo przyozdobionymi daniami. Podziękowali i poprosili o następną kolejkę.

– Coraz trudniej jest znaleźć ludzi do pracy. Wszyscy chcą zarabiać kasę i mieć dużo wolnego czasu na rozrywkę. Pracują tak jak w sklepie z butami, od godziny do godziny, zgodnie z kontraktem wywalczonym przez związki zawodowe. Larry, my już niedługo pożegnamy się z tym bałaganem, ale przecież ta instytucja musi dalej istnieć. Szesnaście tysięcy funkcjonariuszy, a jak masz na myśli jakieś specjalne zadanie, to ręce opadają. – W tym momencie dyrektor Tom Norman zaczął szybko zbliżać się do nieujawnionego jeszcze celu swojej wizyty. – Potrzebny jest mi młody, zaufany człowiek ze zdolnościami aktorskimi, gotowy do długotrwałego wejścia w sytuację. Żeby sprawę ułatwić, to musi jeszcze mówić po polsku… i to najlepiej bez akcentu.

– Czy to coś nowego, co przywiozłeś w prezencie od FBI?

– I tak… i nie. Ze Stanów tak, ale nie jest to nowa sprawa. Wydarzenie miało miejsce na obrzeżach Novato, pomiędzy Napa Valley i San Francisco. Jak powiedziałem, to stara sprawa z końca roku 2001. Zjedzmy teraz, zaraz ci opowiem… zresztą na pewno słyszałeś o tym ciekawym zdarzeniu.

Przez chwilę jedli w milczeniu. Larry znał tylko jednego człowieka, który odpowiadałby wstępnym wymogom Toma. On… albo nikt inny z Ontario.

– Za spotkanie! – Tom podniósł szklaneczkę do góry.

– Na zdrowie! – stuknęło szkło.

– Pamiętasz nazwisko Henry Rosswood? Na pewno pamiętasz. Telewizja, prasa… Pod koniec listopada 2001 roku nazwisko to wskoczyło na pierwsze strony, spychając na krótko "Wojnę z terrorem" na drugie miejsce – rozpoczął Tom.

– Zaraz, zaraz… Rosswood? Kojarzy mi się to z aborcją, z klinikami aborcyjnymi w USA. Tak, pamiętam. To lekarz ginekolog pochodzenia belgijskiego czy angielskiego, głośny działacz proaborcyjny – próbował wygrzebać fakty z pamięci Larry.

– Henry popełnił samobójstwo jakby… w dziwnych okolicznościach – naprowadzał go na właściwy tok wspomnień Tom.

Larry kiwał rytmicznie głową, wyszukując w pamięci pogubione szczegóły. Szantaż? Pieniądze? Ktoś kazał mu zlikwidować kliniki? Za usługę? Za pieniądze? Działanie wbrew własnej woli, presja polityczna, morderstwo, samobójstwo czy po prostu atak serca?

– To było samobójstwo potwierdzone przez długie dochodzenie. Przedawkował jakieś środki farmakologiczne. Był sam w domu. Nie znaleziono dowodów na udział osób trzecich. Interesujące mogą być właśnie tylko tło i fakty, które poprzedziły to zdarzenie. Pod wszystkimi dokumentami Henry podpisał się własnoręcznie. Oświadczenie o zakończeniu działalności podane do publicznej wiadomości, akta sprzedaży nieruchomości, dokumenty aukcyjne wyposażenia klinik – oryginalne podpisy Rosswooda są na wszystkich dokumentach, wszystko sprawdzone przez najlepszych grafologów FBI.

Żadnych śladów ingerencji innych osób.

– Dlaczego ta sprawa wypływa teraz, po latach? Co stwierdzono w czasie dochodzenia? – zapytał Larry.

– FBI przesłuchało wszystkich, którzy mieli kontakt z doktorem. Działacze proaborcyjni stwierdzili, że stary zwariował, bo i takie rzeczy się zdarzają. Antyaborcjoniści ogłosili, że po latach mordowania dzieci Henry Rosswood padł ofiarą ataku wyrzutów sumienia. Ortodoksyjni baptyści nazwali to całe zdarzenie cudem i nawróceniem.

– Czy naprawdę zlikwidowano sieć klinik Rosswooda? Nie podążałem za tą całą historią.

– Osiem miesięcy później, w lecie 2002 roku, FBI zamknęło pierwszy etap dochodzenia, zezwalając prawnikom na wypełnienie woli zmarłego. Nie znaleziono również podstaw prawnych do stwierdzenia niepoczytalności. Pieniądze? Szantaż? Nikt tak naprawdę nie dorobił się majątku na tej całej aferze. Sprawdzono to bardzo dokładnie. Wszyscy pracownicy sieci klinik, razem prawie sto osób, otrzymali odprawę równą jednorocznej pensji.

Bliższa i dalsza rodzina podzieliła się wartością posesji nad San Pablo Bay. Zastosowanie starej zasady, że winny jest ten, kto zyskał najwięcej, na nic w tej sytuacji nie wskazywało. Czterdzieści dwa miliony dolarów pozostałe po opłaceniu procesu likwidacji zostały pokrojone i rozdzielone pomiędzy nienazwane w liście pożegnalnym poradnie i biura konsultacyjne zapobiegające aborcji. Był to dosyć długi i skomplikowany proces.

– Nikt nie otrzymał nadzwyczajnie większej części? – pytał dalej Larry.

– Nikt. Proces podziału trwał długo i wszystko zostało skrupulatnie wynegocjowane przez prawników, którzy, prawdę mówiąc, sporo na tym zarobili. Ostatnio jednak wypłynęła na powierzchnię nowa informacja pochodząca z działu grafologii FBI w Waszyngtonie i stąd właśnie moja wizyta w Kalifornii i początek odkurzania starych akt – starał się odpowiedzieć na pytania Tom.

– Ciekawe, co takiego znalazł grafolog, czego nie widział siedem lat wcześniej.

– Najnowsza technika potrafi dokładnie określić nie tylko źródło tekstu, rękę, która pisała, czy też komputer, numer seryjny drukarki i rodzaj tuszu. Tu wszystko się zgadza. Wszystkie istotne dla sprawy listy zostały napisane na osobistym komputerze Henry'ego Rosswooda i wydrukowane na drukarce w jego prywatnym biurze w domu w Novato. Podpisy pod listami zostały złożone własnoręcznie, bardzo drogim, złotym długopisem firmy Parker Duofold, należącym do Henry'ego i ozdobionym jego inicjałami. Nie zgadza się jednak czas.

– Jak to czas? – zdziwił się Larry.

– W przypadku jednego z listów różnica czasu pomiędzy wydrukowaniem tekstu a złożeniem podpisu wynosi ponad trzy miesiące, około stu dni.

– Nie bardzo rozumiem. Napisał oświadczenie, które podpisał dopiero kwartał później? Normalna kolej rzeczy to piszemy list i od razu składamy podpis.

– Tak, ale listy Henry'ego Rosswooda zostały skonstruowane w odwrotnej kolejności. Wygląda na to, że podpisano czysty arkusz papieru, a sto dni później dopisano do podpisu tekst oświadczenia.

– To może być interesujące.

– Niestety jest to jedyny ślad wskazujący, że w całej tej sytuacji coś jest nie tak, jak należy.

– No dobrze. To co w tej sprawie ma zrobić ten superagent, Kanadyjczyk mówiący po polsku bez akcentu?

– A masz kogoś takiego?

– I mam… i nie mam. Niestety – rzucił Larry, rozkładając ręce.

– Teraz ty zaczynasz być tajemniczy.

Kelnerka wymieniła puste szklaneczki na pełne, pytając, czy chcieliby jeszcze coś zamówić. Zdecydowali się na kawę.

– Pod presją polityków FBI zaczyna sprawę od początku. Zlokalizowali pięć osób, które miały bliższy kontakt z doktorem. Minęło już sporo czasu, postanowili przyjąć jedyną sensowną taktykę i spróbować nawiązać z tymi ludźmi kontakt nieformalny. Oficjalne przesłuchania nic nie dały i nie dadzą, należy włączyć się w życie tych ludzi i z czasem dowiedzieć się czegoś ciekawego o tamtych dniach sprzed siedmiu lat.

Czterech agentów już zaprzyjaźniło się z sekretarką osobistą doktora, kucharzem, szoferem, który mieszkał na terenie posiadłości i po pracy był ochroniarzem, oraz kierownikiem kadr Family Planning Clinics. Pozostaje doradca finansowy – księgowy-sekretarz, Karl Lewicki, od 2002 roku mieszkający w Kolumbii Brytyjskiej, czyli po naszej stronie granicy. Jest on jedyną osobą, która po tym całym zajściu zmieniła kraj zamieszkania, co też nie jest niezgodne z prawem – po prostu daje do myślenia. Oprócz tego tylko w aktach firmy jego nazwisko pisane było przez "w", a poza firmą Levicki przez "v".

– Czyżby FBI zaczęło przejmować się granicami państwowymi? Chcą, żeby Kanadyjczyk działał w Kanadzie?

– Poprawność polityczna sięga tam, gdzie trudno ją było sobie wyobrazić kilkanaście lat temu. Levicki urodził się w Polsce. Wyemigrował do USA w roku 1979. Jego żona nie żyje. Jest samotnikiem i ostatnio prowadzi coś w rodzaju ośrodka letniskowego. Mam o nim całą teczkę. Człowiek podający się za turystę lub świeżego emigranta z Polski na pewno nie budziłby podejrzeń Levickiego i szanse na otwarcie się tego faceta byłyby znacznie większe. Pytanie, czy jest ktoś taki. Sporo jest polskich nazwisk w Wydziale Śledczo-Kryminalnym RCMP, ale ilu z nich potrafi mówić po polsku? Ilu z nich zgodzi się na zadanie trwające tak długo?

– No właśnie… jak długo? Kilka tygodni? Miesięcy?

– Myślę, że miesięcy. Co miałeś na myśli, mówiąc tajemniczo "i znam… i nie znam odpowiedniego człowieka"? To może być też kobieta, facet jest samotny.

– Detektyw sierżant Derius… Derek Veskot. To jedyne nazwisko, które przychodzi mi na myśl.

– Veskot to nie jest typowe polskie nazwisko.

– Jest Polakiem z pochodzenia, właściwie to chyba nawet urodził się w Polsce, a jego rodzice przyjechali do Kanady, kiedy był jeszcze dzieckiem. Kiedyś opowiadał mi, jak gonili go do sobotniej szkoły polskiej.

Od ponad dwóch lat pracuje w moim dziale. Jest najlepszy. Jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, na co narzekaliśmy na początku tej rozmowy.

Pracuje tak jak my. Niestety praca w dziale ścigania przestępczości przeciwko dzieciom, pornografii dziecięcej i organizacji pedofilskich jest paskudna, łatwo jest się wypalić, jeżeli oddasz sprawie za dużo z siebie. Dziewięćdziesiąt procent naszej pracy to ślęczenie przy komputerach, śledzenie rozmów w chat roomach, rozplątywanie kodów, których coraz częściej używają pedofile. Co ja ci tłumaczę, sam najlepiej wiesz, jaka jest sytuacja. Kanadyjski system prawny nie nadąża za tragiczną rzeczywistością. Kary są zupełnie nieadekwatne do ludzkiej tragedii, jaką wyrządza to przestępstwo.

Większość aresztowanych sąd skazuje na areszt domowy i zakaz używania komputera. Żart i wstyd… tym razem wstyd nie po naszej stronie.

Społeczeństwo kanadyjskie też nie zdaje sobie sprawy z tego, co to jest pornografia dziecięca. Wielu ludzi myśli, że to zdjęcie dziecka
na golaska w wannie albo na plaży. W najśmielszych myślach ludzie nie wyobrażają sobie trzylatków, bitych na żywo przed kamerą i gwałconych przez grupę dorosłych mężczyzn i kobiet. Kara za rozpowszechnianie – trzy lata w zawieszeniu! Nie nadążamy. Nasz dział liczy kilkanaście osób. Amerykanie szacują liczbę pedofilskich stron internetowych na sto tysięcy. W 1996 roku znaleziono takich stron dwanaście. Kiedy odkryliśmy faceta o nazwisku Dan Robson, który rozsyłał najbardziej brutalne filmy sadopedofilskie po całym świecie, i już mieliśmy go zwinąć, Derek Veskot poprosił, żeby zaczekać i dać mu kilka tygodni. Przebrany, ostrzyżony i obwieszony biżuterią z pedofilskimi symbolami – trójkąt w większym trójkącie to BL–boy lover, a serduszko w serduszku to GL–girl lover – zniknął na trzy tygodnie. Nie było go ani w pracy, ani w domu. Żonie powiedział, że musi wyjechać do Alberty. W tym czasie zaprzyjaźnił się z Robsonem i całym klubem wybitnie sadystycznych pedofilów.

– To on? Oczywiście, że słyszałem o nim. Widzisz, jeszcze istnieją tacy ludzie. Pewnie nie chcesz mi go oddać na tak długo?

– Nie o to chodzi, czy chcę, czy nie. Zdaje się, że nie mogę. Derek Veskot nie pracuje praktycznie od początku roku.

– Nie pracuje? Co się stało? Załamanie czy, jak to nazwałeś wcześniej, wypalenie?

– Nic z tych rzeczy. Został zawieszony w czynnościach za niedopilnowanie obowiązków regulaminowych podczas aresztowania i spowodowanie śmierci.

Do czasu ukończenia dochodzenia nie może pracować. Na początku grudnia zeszłego roku podczas trzeciego już w historii aresztowania Edgara Roskova, dystrybutora specjalnych zdjęć pornograficznych dzieci do lat dwóch, oskarżony wyskoczył przez okno. Okno było bardzo wysoko, bo na czternastym piętrze nowego wieżowca w Toronto, Edgar zginął na miejscu.

– Czy wszyscy płakali?

– Nikt nie płakał, ale Kanadyjska Organizacja Ochrony Praw Więźniów wystąpiła z ostrym protestem. Musiałeś o tym słyszeć.

– Słyszałem. Teraz wiem, że chodzi o twojego człowieka. Czy jest to zawieszenie w obowiązkach z pełną wypłatą, świadczeniami i prawami?

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.