Jak na powolne i leniwe raczej tempo życia na wyspie zimą dzisiejszy dzień był bardzo intensywny i wyczerpujący. Karol zasnął na fotelu ze szklanką szkockiej w ręku przed cicho strzelającym iskrami kamiennym kominkiem. Obudziły go trzy odgłosy na raz: sygnał telefonu satelitarnego, szczeknięcie Baby koło drzwi i uderzenie pustej szklanki o drewnianą podłogę. Odebrał telefon i jednocześnie wypuścił psy, które z radością zaczęły kopać sobie w śniegu legowiska do spania.
– Dobry wieczór, chciałem zrobić rezerwację kabiny na sierpień na sześć osób. Czy masz jeszcze wolne tygodnie?
– Coś się powinno znaleźć, zaraz wezmę do ręki kalendarz.
W tym biznesie zawsze należy robić wrażenie, że rezerwacja nie jest taka łatwa, że jest pełno chętnych i niewiele dni pozostaje wolnych. "Najlepiej proszę dzwonić już w styczniu…"
– Jeśli możecie przyjechać w drugim tygodniu sierpnia, czyli od ósmego do czternastego, to wolna będzie moja największa kabina, pozostałe mają tylko po cztery łóżka.
– Może być. Zaraz podam ci numer mojej karty płatniczej.
W ten sposób został zapisany pierwszy gość na nadchodzący sezon.
***
Boeing 737 należący do kanadyjskich linii lotniczych WestJet wylądował na międzynarodowym lotnisku Pearson International w Toronto. Było późne popołudnie, szczytowy ruch panował zarówno na pasach startowych, w halach odpraw, jak i na ośmiopoziomowych parkingach. Samolot powoli kołował, stając co chwila na światłach i czekając na skrzyżowaniach pasów.
– Prosimy pozostać na miejscach i nie odpinać pasów bezpieczeństwa aż do momentu całkowitego zatrzymania samolotu. Można używać telefonów komórkowych i innych urządzeń telekomunikacyjnych. Dziękuję – zakończył słodki głos kobiecy.
Dyrektor Tom Norman włączył swój telefon BlackBerry. Na liście kontaktów odszukał inicjały "L.K.".
– Halo! Mówi Larry Knott – odpowiedział głęboki głos inspektora.
– Larry? Cześć, stary! Tu Tom… Jak się masz, przyjacielu?
– Tom! Na miłość wszelką i nadprzyrodzoną, gdzieś ty się podziewał? Ja rozumiem, że to ty jesteś szefem, ale mógłbyś dać jakiś znak życia… czasem.
– Musiałem wyjechać na tydzień do Kalifornii, byłem służbowo w San Francisco.
– To musiała być naprawdę ściśle tajna misja, bo nikt w całym departamencie nie wiedział, gdzie przepadłeś. Nieważne… Gdzie jesteś?
– Właśnie wylądowałem na terminalu trzecim na Pearson. Jesteś zajęty? Możemy pogadać?
– Wieczorem miałem grać w kręgle z moją ukochaną małżonką, koleżanką i jej mężem. Powiem… hmm, że musiałem zostać po godzinach. Wiesz, jak to bywa w naszym zawodzie… praca, praca i w wolnych chwilach praca. Poza tym chętnie się wykręcę.
– Jesteś w biurze?
– Nie. Jestem na autostradzie. Jadę QEW na zachód. Jeszcze nie ma korka, ale już zaczęło się zagęszczać. Czekaj przed budynkiem. Jak wyjdziesz ostatnimi drzwiami po lewej, to zobaczysz wielką kupę kamieni. Podobno jest to rzeźba sztuki nowoczesnej. Czekaj tam na mnie, to cię odbiorę.
– Dzięki. Stawiam obiad.
Bez odbierania bagażu i po przejściu przez bramkę odpraw służbowych Tom maszerował krokiem na tyle szybkim, na ile pozwalały mu nogi zesztywniałe po pięciu godzinach na fotelu. Na zewnątrz lekka marcowa mżawka i mgliste, wszystkie odcienie szarości nie nastrajały pozytywnie, szczególnie po powrocie z Kalifornii. Co prawda w okolicach San Francisco nie było upałów, ale piętnaście stopni, słońce i widok zieleni dawały poczucie, że coś w przyrodzie się dzieje. Toronto było martwe i sprawiało wrażenie miasta zbudowanego z brudnego, cieknącego śniegu. Nietrudno było znaleźć umówiony punkt spotkania. Tom nie czekał nawet dziesięciu minut, kiedy z piskiem opon zatrzymało się przed nim białe volvo cross country. Wrzucając szybkim ruchem torbę za siebie, wskoczył na miejsce obok kierowcy i przywitali się, jak przystało na ludzi, którzy znają się od prawie czterdziestu lat. Poznali się dokładnie we wrześniu 1970 roku na testach rekrutacyjnych do szkoły RCMP, czyli Royal Canadian Mounted Police.
Razem przeszli tę szkołę… szkołę życia. Razem zaczęli pracę na wysuniętej placówce, czyli na całkowitym zadupiu na północy Alberty. Razem rozpoczęli i do tej pory brną w błocie kariery Wydziału Śledczo-Kryminalnego RCMP. Od wielu lat pracują w różnych miastach. Tom Norman jest obecnie dyrektorem Centralnego Biura Śledczego w Ottawie, a Larry Knott pozostał na stanowisku komisarza Biura Śledczego Wydziału Ścigania Przestępczości przeciwko Dzieciom i Młodzieży w Toronto. Ostatnio, także razem, zaczynali powoli myśleć o emeryturze.
– Zatrzymałeś się w drodze do domu? – zapytał Larry.
– Tak. Właściwie mogłem za dwie godziny polecieć dalej, do Ottawy, ale pomyślałem, że dawno się nie widzieliśmy. Przepraszam, że pokrzyżowałem ci tak nagle plany na wieczór. Powinienem wysłać e-maila z San Francisco i cię uprzedzić. Sam nie lubię takich nagłych nalotów.
– To ciekawe – w naszym zawodzie nie lubić nagłych akcji. A czy, przepraszam, bywają jeszcze jakieś inne, nienagłe przypadłości? Nie przypominam sobie, cha, cha, cha! Dobrze, że wpadłeś. Bardzo się cieszę. Przenocujesz u nas, a rano podrzucę cię na lotnisko i polecisz do domu.
– Ja też się cieszę. Dziękuję za zaproszenie. Mam dosyć hoteli – z nutką zmęczenia dodał Tom.
– Gdzie jemy obiad? Masz na coś specjalną ochotę? Może stek wołowy albo góra żeberek?
– Niespecjalnie. Po moim zeszłorocznym wyczynie przedzawałowym stawiam raczej na tajską sałatę z kurczakiem i małe wiaderko dobrej wódki z sokiem żurawinowym.
– Ty zawsze wiedziałeś, jak szybko i bezbłędnie wybrać, co najlepsze. Nic dziwnego, że zaszedłeś tak daleko w karierze zawodowej, spryciarzu.
Białe volvo zjechało z autostrady 401 na Avenue Road, na skrzyżowaniu skręciło w lewo i wjechało na parking przed wielkim, kolorowym neonem Thai Golden Garden. W restauracji nie było jeszcze wieczornego tłoku. Larry zamówił kurczaka w imbirze na pikantnym ryżu, a Tom sałatę z mango i kurczakiem. Czekając na obiad, stuknęli się szklaneczkami z zimną wódką.
– Nie martw się o drogę do domu. Nie będę korzystał z przywileju gliniarza i nie będę kierował po wódce. Pojedziemy taksówką, to niedaleko – zapewnił Larry, po czym dodał: – Zaraz wrócę, tylko szybko i sprawnie wykręcę się z wieczornego meczu kręglowego i zapowiem szanownej małżonce, że będziemy mieli gościa na noc.
Tom nie przyjechał do Toronto na drinka i na pogaduszki ze starym kumplem. Rozumieli to obaj, jednak rozluźnieni alkoholem ze śmiechem wspominali swoją pierwszą uroczystą defiladę w pełnym, tradycyjnym umundurowaniu RCMP. Czarne pufiaste spodnie, brązowe oficerki do kolan, jaskrawy czerwony żakiet i kapelusz z olbrzymim rondem na głowie. Wyglądali śmiesznie, ale w głębi duszy byli z siebie dumni. Tego dnia otrzymali też oznaki identyfikacyjne. Łeb bizona w koronie brytyjskiej, otoczony wieńcem z liści klonowych. Zabrakło tylko bobra i byłaby to cała Kanada na jednym znaczku. Przy drugiej wódce temat rozmowy zbliżał się do spraw bieżących wydziału.
– Pamiętasz nasz trening? Pamiętasz te niekończące się godziny ćwiczeń fizycznych? Dzisiaj jesteśmy już starymi pierdzielami, to prawda, ale powiedz mi uczciwie… czy ty i ja, tylko nas dwóch, chociażby w tej chwili, musielibyśmy użyć broni czy taizera wobec takiego faceta jak ten Dziekański w Vancouver? – nie ukrywając emocji zadał pytanie Larry.
Wszystkie szczeble policji na całym cywilizowanym świecie to świątynie politycznej poprawności. Mówi się tylko to, co jest akceptowalne według regulaminów i przepisów wewnętrznych, nigdy nie ryzykując własnego zdania. Tom i Larry znali się tak długo i tak blisko, że ściana martwego milczenia i sloganowego mówienia cytatami z regulaminów nie mogła już pomiędzy nimi wyrosnąć.
– Było ich czterech, czterech uzbrojonych oficerów, którzy w sądzie twierdzą, że bali się o własne bezpieczeństwo. Ich przeciwnik to nieuzbrojony, zagubiony obcokrajowiec niemówiący po angielsku. Człowiek niemogący się z nikim porozumieć, szwendający się po lotnisku przez dziesięć godzin. To między nami mówiąc… wstyd. Nie ma innego słowa. Wstyd – Tom pokręcił głową.
– Pamiętasz, ile czasu spędzaliśmy na wykładach dotyczących przejmowania kontroli, prawidłowej oceny sytuacji i tych wszystkich strategii rozbrajających przeciwnika?