Mieszkaliśmy u starego znajomego, starego kawalera pod warunkiem, że dziecku nie wolno płakać w nocy, kiedy on śpi. Wtedy był zwyczaj, że dzieci powinno się karmić co 4 godziny, 8 uncji mleka. Nasza Krysia nie chciała wypić więcej niż dwie uncje i w niedługim czasie była głodna. Żeby nie płakała nosiliśmy ją na rękach całą noc. Wynajęcie mieszkania w Chicago wtedy było bardzo trudno, ale po jakimś czasie udało się nam znaleźć małe mieszkanie. Dostałem pracę w fabryce, gdzie produkowali farby drukarskie. Śmierdzące i brudne miejsce.
Po tygodniu rzuciłem tę pracę i z pomocą kolegi dostałem pracę w dużej mleczarni, która miała na stanie około 1,500 pojazdów różnego rodzaju. Otrzymałem pracę przy naprawie i budowie nadwozia do pojazdów używanych do dostaw mleka czy innych produktów mlecznych bezpośrednio do domów. (Co drugi dzień pod drzwiami stała butla mleka albo inne produkty mleczne. Później ten system został zaniechany.) Początki były bardzo trudne. Dziecko karmiliśmy mlekiem specjalnym dla niemowląt.
To mleko było bardzo drogie. 12-cie puszek tego mleka kosztowało tyle, co ja zarabiałem za 5 godzin pracy, ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Zaczęliśmy poznawać nowych ludzi albo nawiązywaliśmy kontakty ze znajomymi, których znałem jeszcze z Polski. Założyliśmy klub i zaraz dostałem się do jego zarządu. Latem urządzaliśmy pikniki w lasach powiatowych. Miałem pracę i miłe życie towarzyskie.
Po dwóch latach kupiliśmy dom do spółki z moim kolegą z wojska, którego tam spotkaliśmy. Dom stary i zaniedbany, ale miałem trochę doświadczenia do robót drzewnych tak, że wieczorami po pracy z tym kolegą odnawialiśmy to wszystko.
Nasza Krysia też pomagała. Chodziła z młotkiem, stukała w co mogła, i powtarzała tylko ”siabyć”, co oznaczało brudne słowo, które słyszała u nas, kiedy coś w pracy się nie udawało.
Tak, zaczęliśmy stawać powoli na nogi. W 1954 roku urodziła się druga córeczka, Alicja. Trzy lata póżniej syn Władzio. Spełniliśmy - 106 - życzenia mamy.
W 1953-m roku pojechaliśmy do Kanady odwiedzić Jadzi chrzestną i innych znajomych, którzy wcześniej wyjechali do Kanady i tu się osiedlili. Mieli tu już nawet własne gospodarstwa. Zdecydowaliśmy się kupić takie gospodarstwo dla Jej rodziców. Za pożyczone pieniądze kupiliśmy kawał pola i stary dom.
Na Wielkanoc w 1954 roku pojechaliśmy ponownie do Kanady spędzić Wielkanoc całą rodziną. Ojciec Jadzi, rolnik z Polski, był w swoim żywiole. Miał kontrakty na sadzenie ogórków i pomidorów. Od tego czasu rok rocznie w lipcu przyjeżdżaliśmy do Kanady. Moje wakacje miewałem wtedy w lipcu, więc jechaliśmy spędzić urlop z rodziną w Brighton. Na sierpień musiałem wracać do pracy do Chicago a rodzina pozostawała jeszcze na - 107 - następny miesiąc. Przyjeżdżałem po nich znowu we wrześniu.
Hela ze swoją rodziną mieszkali początkowo w Toronto, ale później przenieśli się na farmę. Franek dostał zaraz pracę w fabryce butów Bata. Miał przeszkolenie technicznemechaniczne i to mu pomogło w otrzymaniu pracy, gdyż maszyny mają to do siebie, że się psują, wymagają ciągłej konserwacji i nadzoru.
Jadzia w Chicago podjęła pracę do w dużej restauracji w śródmieściu. Płaca była nie była wygórowana, ale napiwki były bardzo dobre. Powodziło się nam coraz lepiej. Mogliśmy sobie pozwolić na nowy samochód, a w 1960-tym roku kupiliśmy nowy dom. Dzieci chodziły do szkoły i dorastały. Uczyły sie bardzo dobrze.
Po kilku latach wyjazdy do Kanady (1100km) były coraz bardziej uciążliwe i dlatego postanowiliśmy się przeprowadzić i być bliżej całej rodziny. Dokonaliśmy tego w 1969-tym roku. To była może jedna z najlepszych decyzji w naszym życiu. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu w Chicago pobudowaliśmy wielki dom na wzgórzu z pięknym widokiem na jezioro Ontario. Z początku trudno się było przyzwyczaić do życia na prowincji. Kiedyś, w czasie naszych wakacji rano zbieraliśmy ogórki, pomidory, natomiast po południu jeździliśmy na plażę. Mieliśmy wtedy stary drugi samochód Falcon i po pracy wsiadaliśmy razem 10-em dzieci (nie tylko nasze) do samochodu i na plażę. Trzeba było widzieć zdziwienie ludzi patrzących jak tyle dzieci wysiadało z jednego samochodu.
Najstarsza córka Krysia ukończyła liceum. Uczyła się chemii, ale bardzo lubiła zwierzęta. W liceum także poznała przyszłego męża. Pobrali się w 1971-ym roku. Mają 5 córek i jedną wnuczkę.
Druga córka, Alicja zaczęła studia na uniwersytetecie. Chciała studiować medycynę, ale wtedy było bardzo trudno dziewczynie dostać się na ten kierunek, zmieniła zamiary i ukończyła studia komputerowe. Tam także spotkała swego przyszłego męża i pobrali się w 1978 roku. Dzisiaj mają też 3 córki i syna. Władzio nie chciał mieszkać w Kanadzie, powrócił do Ameryki i tam wstąpił do lotnictwa. Mieszka w Stanach; tam się ożenił, i mają dwie córki. Wszystkim naszym dzieciom powodzi się dobrze. Alicja wyjechała na zachód Kanady i mieszkają w Calgary. Jednie Krysia mieszka blisko nas, bo tylko godzinę jazdy samochodem. Często się odwiedzamy. Ponieważ lubiła bardzo zwierzęta, kupili farmę i hodują konie. Maja również psy i koty. Jej mąż także lubi zwierzęta i tak sobie żyją na łonie natury; ponieważ jest inżynierem chemikiem, pracuje w fabryce.
Zaraz po przyjeździe do Kanady zacząłem pracować jako mechanik. Płaca w Kanadzie była połową tego, co zarabiałem w Chicago, dlatego zacząłem myśleć o założeniu własnego warsztatu naprawy samochodów, a zwłaszcza naprawy i malowania karoserii. Wybudowałem garaż i zacząłem własny biznes. Pracy miałem zawsze więcej niż mogłem podołać. Jadzia dostała pracę w aptece. Dzisiaj już nie pracujemy zarobkowo. Jadzia dwa razy w miesiącu pracuje ochotniczo w szpitalu, odwiedza dom starców i pomaga w innych miejscach. Mówi: ”Może ja będę kiedyś będę potrzebowała pomocy i ktoś mnie pomoże.”
Nasz dom był zbudowany na dwu akrowej działce, piękne położenie z widokiem na jezioro, Ontario ale mieszkanie kilka kilometrów od miasta zaczynało stawać się problemem. Poza tym w lecie koszenie trawy, w zimie odśnieżanie dojazdu do ulicy, stawało się coraz trudniejsze. Dlatego zdecydowaliśmy sprzedać dom i kupić mniejszy i bliżej centrum w Brighton. Teraz mamy bliżej do sklepów, nawet nie musimy używać samochodu. Przeżywamy teraz naszą starość w spokoju, mając wszystkiego wystarczająco.
Co dwa lata jeździmy do Polski na nasze zjazdy tych, którzy przebywali w Afryce, a Władek odwiedza rodzeństwo i groby rodziców.
***
Na zakończenie kilka słów o innych członkach naszej rodziny. Jak już pisaliśmy wcześniej, najstarszy brat Staszek zmarł w ”raju sowieckim”. Drugi, Tadzio, będąc w wojsku, zginął kilka dni przed zakończeniem wojny w Niemczech. Mietek zaraz po ukończeniu wojny zapisał sie do lotnictwa brytyjskiego i niedługo po naszym przyjeździe do Szkocji wyjechał do Afryki na 5 lat. Po powrocie ożenił się z moją koleżanką z ławy szkolnej w Lusace. Przyjechali do Kanady i zamieszkali w Toronto, gdzie założył małą fabrykę, w której wyrabiał z metalu ramy do okien i drzwi, a także nogi do krzeseł; zawsze miał dużo pracy, zatrudniał kilku ludzi do pomocy. Należał do różnych organizacji cywilnych i kościelnych, zawsze gotów do pomocy każdemu, kto by tylko był w potrzebie. Mieli jednego syna i przybraną córkę. Zmarł mając 67 lat. Jego żona stale mieszka w Toronto. Młodsza siostra Hela wyszła za mąż za górnika, podobnie jak ja. Mieli dwie córki i 3-ch synów. Jej mąż zmarł mając 66 lat. Po kilkunastu latach wdowieństwa wyszła za mąż za wdowca i żyją dostatnio.
Młodszy Franek, po ukończeniu szkoły technicznej w Anglii, pracował krótki czas w Szkocji a po przyjeździe do Kanady pracował w dużej fabryce butów (Bata) mając pod sobą kilku ludzi, którzy naprawiali lub instalowali nowe maszyny do wyrobu butów. Jego żona Elżbieta także była wywieziona na Syberię wraz z matką i starszą siostrą. Przeżyli szczęśliwie i powrócili do Polski. Po śmierci matki, ojciec sprowadził je do Kanady. Mają czworo dzieci i powodzi się im dobrze. Najmłodsza Marysia, ukończyła uniwersytet i tam poznała swego męża. Przez jakiś czas pracowali jako nauczyciele, ale po krótkim czasie kupili mały sklepik, w który wkładając wiele pracy rozbudowali i dzisiaj prowadzą kombinację sklepu, gdzie sprzedają wszystkie produkty rolne, a najwięcej rozsad drzewek, flanców kwiatów i warzyw. Ale żyją w dostatku mają 4-ch synów, jedną córkę i kilka wnuków.
W 1992 roku pojechaliśmy do Polski na uroczystość zdania władzy przez rząd londyński na ręce rządu w polskiego. Skorzystaliśmy z tej okazji i zwiedziliśmy Polskę od gór do morza a także pojechaliśmy odwiedzić moje rodzinne strony na Białorusi, miejsce mojego urodzenia.
Dom nasz, jak i inne domy osadników poburzone i rozkradzione przez miejscowych ludzi a materiały użyte na budowę gorzelni. Wokoło jedynie puste pola. Z naszego domu tylko, pozostała kupa gruzów i krzew bzu. Łzy popłynęły mi po twarzy, kiedy to zobaczyłam. Ale miejscowa ludność pamiętała nas. Nasze pole nazwali Czulano na pamiątkę pana Czuło. Dwa lata później pojechaliśmy znowu z moją siostrą Heleną. Zdecydowaliśmy się postawić na cmentarzu pomnik z nazwiskami moich rodziców i imiona trzech moich braci z napisem. CIAŁA NASZE W OBCEJ ZIEMI SERCA NASZE W ROGOŹNICY.
Przez kilka lat sprowadzaliśmy na lato wnuczkę mojego kuzyna, która była chorowita doknięta opadami spowodowanymi przez wybuch atomowej elektrowni w Chernobylu. Z tego, co wiemy, pobyt w Kanadzie, świeże powietrze i dobre odżywianie, bardzo jej pomogły. Często wracam myślami do tych moich rodzinnych stron. Słyszałam powiedzenie: „Gdzie się ptak ulęgnie tam na starość ciągnie.” Nie mamy jednak zamiaru tam wracać. Tutaj jest cała rodzina i całkiem inne życie. Szkoda byłoby pozostawiać dzieci, wnuków i prawnuków tak, że pozostaniemy w Kanadzie na zawsze. Wracając myślą do dawnych lat i tego, co przeszliśmy, dziękujemy Bogu za wszystko, co mamy dzisiaj.