Jednak myślę, że jesteś Rosjanką...
– Jesteś Rosjanką?
– Nie, z Kanady.
– Myślę, że jesteś Rosjanką.
– Mogę pana zapewnić, nie jestem Rosjanką.
– Ale ja dobrze płacę...
Dzięki Bogu, winda stanęła już na moim piętrze. Wybiegam jak najszybciej. Upewniam się, że faceta za mną nie ma. Jest bezpiecznie. Idę do mieszkania, zamykam drzwi na klucz. Niestety, to nie pierwszy raz, i pewnie nie ostatni.
Jako biała dziewczyna w Korei przyzwyczaiłam się, że starsi mężczyźni będą zawsze myśleli, że jestem rosyjską prostytutką. Nieważne, że od lat już raczej tu nie przyjeżdżają, jakoś tego mężczyźni nie zauważyli...
A inni? Parę słów po rosyjsku znam i uczę amerykańskiego angielskiego, ale mimo to nie jestem ani Rosjanką, ani Amerykanką, żeby tylko ktoś to chciał zauważyć.
Nowy dom niemiecki, nowa praca w nim
Przyjechałam wczoraj rano, do bogatego niemieckiego domu. Pani ma ponad 80 lat, jest chora. Jej mąż był profesorem. Ma trójkę dzieci i wszystkie są lekarzami. Córka jest neurochirurgiem.
Dzieci nie dzwonią i rzadko odwiedzają. Ona także nigdzie nie dzwoni. Moja mama ma ponad 90 lat i codziennie dzwoni po wszystkich dzieciach i wnukach, aby upewnić się, że wszystko dobrze, lub w miarę dobrze. Do dalszej rodziny też dzwoni.
Wyjechałam przedwczoraj rano, w dzień wyjazdu nie miałam dobrego humoru. Czułam, że jadę tam, gdzie nie powinnam jechać. Że mi tam będzie źle, że mogłam wybrać tego dziadka, który mówić nie może, bo jest po wylewach.
Rozważania w rocznicę dwóch tragedii
Z uczuciem naszych serc, ze skromnością naszych darów, składamy Tobie, umiłowana Ojczyzno, najpiękniejsze wiersze i pieśni naszych poetów, miłośników i wielbicieli dat związanych z historią wzniosłych dni, z przeszłością, której los wybrał tak niesprawiedliwy wyrok naszych czasów.
Myśli i słowa zawarte w tych pieśniach i wierszach wzruszają nasze serca i poruszają sumienia, jednocześnie wzbudzają lęk i niepokój o to, czy my wszyscy wiernie Ojczyznę kochamy. Nieznany imiennie jeden z uczestników uroczystości Radia Maryja trwożnie i przejmująco zarecytował te słowa: "Bo nie daj Bóg, gdy kiedyś Ją stracimy – nie życzyłbym nikomu tego. Nie mieć swojej Ojczyzny to tak, jak gdyby kajdany naszego zniewolenia wróciły". A w pieśni w wykonaniu Pani Krystyny Piotrowskiej na tej samej uroczystości sprzed lat są słowa: "Kocham Ziemio moja, tęsknotę i miłość dla Ciebie, Matko Ojczyzno Ukochana, zza oceanu na falach wód do Polski przekazaną, byś nigdy nie zwątpiła w ducha Narodu, który tkwi zakodowany w każdym prawdziwym Polaku".
Pomniki dla Wojtka
Był małym osieroconym niedźwiadkiem, którego kupili od irańskiego chłopca żołnierze 22. Brygady Zaopatrzenia Artylerii przy II Korpusie. Przeszedł z nimi szlak bojowy tego Korpusu, bitwę o Monte Cassino, kampanię włoską i pobyt w Anglii po wojnie. Ostatnie lata na "emeryturze" spędził w zoo w Edynburgu. Podobno był osowiały i obojętny dla otoczenia, a ożywiał się wtedy, kiedy słyszał polską mowę. Kochali go bardzo byli żołnierze i dzieci, które znały jego historię.
Napisano o nim ostatnio kilka książek dla dorosłych (Maryna Miklaszewska "Wojtek z Armii Andersa", Fronda 2010, Aileen Orr "Wojtek The Bear Polish War Hero" Birlin Publishers 2012) i dla dzieci (Łukasz Wierzbicki "Dziadek i Niedźwiadek" Pointa 2009). Dorosłym, kiedy czytają te książki, pojawiają się łzy w oczach, bo Wojtek chyba nie zdawał sobie sprawy, że jest niedźwiedziem, tylko tak jak my czasami tęsknił za swoim krajem i za swoją matką. Na pewno Wojtek był nietypowym bohaterem wojennym. BBC w latach 50. zrobiła o nim program telewizyjny, a w 2008 godzinny film dokumentalny "Honour sought for »Soldier Bear«" pokazywany kilkakrotnie w Polsce. Jest jeszcze na świecie kilka osób, które go pamiętają.
Za chlebem
Czy ja jestem niewolnicą? Tak się czuję, zwłaszcza po jakimś artykule. Przeczytałam, że osoba taka jak ja powinna mieć firmę. Że jestem człowiekiem byłego socjalizmu i dlatego nie umiem założyć firmy i czekam na rozkazy innych. Ja miałam i w domu rozkazy, bo tata był wojskowym.
Mój ostatni miesiąc to makabra, to szukanie pracy. Naraz się zorientowałam, że jest dużo chętnych do opieki, młodszych ode mnie opiekunek, i chwycił mnie strach. Strach, że nie znajdę osoby starszej do opieki w Niemczech. Nie mam kontaktów, aby uzyskać adres pracy na czarno.
Mogę założyć własną działalność, w Polsce lub w Niemczech, tak zwaną Gewerbe, będę musiała płacić na ZUS i płacić podatek.
I tak potrzebne są mi osoby w Niemczech, które mi wyszukają kogoś tam do opieki. Idealnie mają ci, którzy mają rodzinę za granicą. Właśnie tam, gdzie mam jechać, opiekunka zwiała firmie. Podobno to przez jej rodzinę w Austrii.
Nasz wyjazd do Gdańska - odwiedziny u wnuczki
Przyjechałam z Niemiec do Polski na początku marca. Święta w Polsce, a teraz umówiony wcześniej wyjazd do syna, aby zaopiekować się przez tydzień jego wnuczką.
Jedziemy do Gdańska, a pola białe i zaśnieżone. Dziwna pogoda, bo to już kwiecień. Ludzie ciepło poubierani, po zimowemu. Niektóre kobiety mają wysokie kozaki. Myślimy o tym, czy krajobraz będzie taki sam, gdy będziemy za tydzień wracać. A może będzie upał.
Na dworcu w Bydgoszczy, na drzwiach poczekalni wisiała kartka, żeby nie karmić gołębi, pod groźbą kary administracyjnej. Wchodzimy tam, a nad oknem siedzą trzy gołębie, dwa razem skierowane dziubkami do siebie, prawie że przytulone i jeden trochę dalej. A były to takie duże gołębie, trzy razy większe niż te normalne. Potem dwa z nich zaczęły fruwać. Na dworze zimno, więc schroniły się te ptaszki tutaj. Potem przyszedł młody pan z wiadrami i szczotą do mycia podłóg i mył, a ludzie niektórzy umykali, żeby mu nie przeszkadzać. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do pań sprzątaczek. A tu pan. Przeniosłam się na ławkę bliższą gołąbkom, przekonana, że rodzina, tzn. mąż z synem, za mną podążą. Oni jednak tylko wstali, pan umył pod ławką, i zostali tam, gdzie siedzieli. Macham do nich, żeby przyszli, ale oni nic sobie z tego nie robią. Nieco dalej siedzi moja uczennica, pewnie studiuje w Gdańsku i wraca do akademika z naszego miasteczka. Głupio mi okropnie, siedzę osobno, a moja rodzina ani się ruszy do mnie z przeciwległego końca dużej poczekalni. W końcu nie wytrzymałam tego rozdarcia rodziny i przeniosłam się z powrotem do nich.
Korespondencja własna z Seulu: Rakiety nikt nie wystrzelił, idę do pracy
5.45. Budzik bzyczy. Wyłączam i znów zasypiam, ciesząc się ciepłem, które istnieje tylko pod kołdrą. Niby wiosna, ale zupełnie jej jeszcze nie czuć, kiedy tylko zdecyduję wstać, to uderzy mnie zimne powietrze, a z okna poczuję silny wiatr koreański, taki jaki rzadko w Kanadzie się spotyka.
5.48. Znowu budzik bzyczy, już naprawdę czas. Usiłując przedłużyć czas pod kołdrą, przyciągam do siebie laptopa i sprawdzam maile: "Pałk, weź ze dwa tygodnie wolnego i pojedź daleko, gdzie cię bomby nie dosięgną".
To mnie dopiero budzi. Pamiętam, że to od dziś Korea Północna ostrzega, że cudzoziemcom nie może zagwarantować bezpieczeństwa. Otwieram Google News i szybko wpisuję "Korea", żeby zobaczyć, co się dzieje. Przeglądam rezultaty, nic takiego, rakiety nikt nie wystrzelił. Idę do pracy.
* * *
W lutym Korea Północna wykonała test broni jądrowej, od tego się wszystko zaczęło.
Co prawda retoryka wojny z Koreą Południową trwa już wiele lat, ale w ostatnich miesiącach świat zauważył i media się przyczepiły do sprawy więcej niż zwykle. Kiedy Korea Płn. zagroziła, że zamieni Seul w morze ognia, to media światowe krzyknęły, że w każdej chwili możemy spodziewać się bomby atomowej.
Korespondencja własna z Seulu: Przyzwyczajeni do zagrożenia
Paula Agata Trelinska: Kim Jung-Eun grozi, że zamieni Seul w morze ognia, zetrze Koreańczyków z powierzchni i strzeli bronią jądrową w Koreę lub Stany Zjednoczone
Mimo to wszystko w Korei Południowej życie się toczy normalnym trybem.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/tag/polonia%20w%20swiecie?start=410#sigProId62c49fba08
Obywatele Korei, przyzwyczajeni do zagrożeń pochodzących z północy, spędzili 10 kwietnia w pracy, w szkole i oczywiście na zakupach.
Kiedy wojsko zwiększyło nadzór nad Koreą Północną, młodzi się tłoczyli w centrach handlowych, w kawiarniach i na ulicach Gangnam. Obserwując cały czas, co się dzieje, większość Koreańczyków, z którymi rozmawiałam, nie jest specjalnie zaniepokojona najnowszymi doniesieniami.
Tymczasem rząd południowo-koreański spodziewając się, że Korea Północna może strzelić rakietę średniego zasięgu w każdej chwili, podniósł status "Watchon3" o jeden poziom, ale nie wydał żadnych ostrzeżeń dla ludności.
Wioska "Polonia"
Niedaleko od miasta Iquitos w Peru, przy rzece Itaya, która spływa do Amazonki, żyje duża grupa Polaków, którzy zajmują się produkcją rolną. Znudzeni brakiem perspektyw w Polsce, osiedli tu na 300-hektarowej działce, którą dostali za darmo od rządu prowincji Loreto w ramach promocji rozwoju regionalnej agrokultury. Bank rozwoju dał niskoprocentową pożyczkę na budowę koniecznej infrastruktury.
Znani lokalnie jako "Polakos", czyli Polacy, ci ludzie stworzyli sobie w tropikalnych warunkach prawdziwy raj na ziemi. Wioska "Polonia" stała się przykładem dla lokalnych szczepów indiańskich, jak europejska technika i pomysłowość może znacznie podnieść jakość życia w dżungli.
Prace zaczęły się od karczowania drzew, czyli tradycyjną metodą palenia. Pozostały popiół użyźnia ziemię na kilka lat. W międzyczasie zbudowano na palach na wysokości metra nad ziemią tradycyjne domki z desek z dachami z liści palmowych. Na pięciometrowych betonowych słupach został zbudowany betonowy zbiornik na wodę pompowaną z wywierconej studni głębinowej pompą zasilaną słonecznym panelem. Do kanalizacji wkopano w ziemię sieć grubych plastykowych rur, które odprowadzają odchody do septycznego zbiornika z odpływem przez podziurawione rurki do wsiąkania wody przez żwir i parowania przez górną warstwę ziemi. Elektryczność zapewnia zasilany przez ropę diesel 50 KW agregat. Wszystkie domki, a jest ich 25, dodatkowo mają panele słoneczne do ładowania baterii, które zasilają radio, telewizję satelitarną i radiotelefony. Jest nadzieja, że wkrótce wioska "Polonia" będzie dostępna przez satelitarny Internet.
Polski świat osiedlowy – z jednego dnia
Oj, jak mi zimno. Mieszkamy nad jeziorem i wiatr wieje właśnie z tej strony. Przejście nad jeziorem do centrum miasta to dzisiaj ciężka praca. W uszy wieje, przewiewa ogólnie. Kaloryfery zazwyczaj zakręcone, dobrze pamiętamy, że potem przyjdzie rozliczenie i że ciepło kosztuje.
Poszłam do sądu, żeby oddać odpowiedź do sądu, której nie udało nam się dostarczyć w piątek, a dzisiaj poniedziałek. Psina nasza bardzo chciała ze mną iść, więc musiałam ją wziąć, na smyczy.
Spotkałam koleżankę z ogólniaka. Wracała z ręką w gipsie. Była właśnie w sądzie, do którego wniosła sprawę przeciwko bratu, który mieszka w mieszkaniu rodziców. Odstrasza tam lokatorów, którzy wynajmują pokoje, bo pije alkohol. Sąd ma go wysłać na przymusowy odwyk. Dzisiaj musiała dać bratu na papierosy. Przed dwoma laty jej mąż zwiał do żony tego brata i razem wychowują dwoje dzieci tego brata.
Rodzeństwo zostało więc okaleczone, bo mąż koleżanki unieszczęśliwił dwoje rodzeństwa. Brat koleżanki się załamał. Koleżanka już doszła do siebie.
Nie miała z mężem dzieci. A ja pamiętam jego wzrok, jak patrzył na naszą rodzinę, gdy wybieraliśmy się samochodami ze wszystkim, co nadawało się do zjeżdżania z góry po śniegu, i ze wszystkimi naszymi dziećmi i kolegą synów...