Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Listy z nr. 51
Obiecałeś tydzień temu podsumować mijający rok w nieruchomościach. Jaki był? I jaki będzie następny rok? Czy będziemy mieli załamanie rynku?
Nie będę przytaczał statystyk, bo i tak nikt tego nie zapamięta. Odpowiem na pytanie w sposób ogólny i opowiem tylko o trendach. Moim zdaniem, kończący rok można uznać za udany, z tym że miał on dwa odrębne oblicza.
Pierwsza połowa przypominała "sprint", druga wolny "bieg maratoński". Ceny w pierwszej połowie roku wzrastały błyskawicznie i aż trudno było zdążyć z zakupami, bo wszystkie co ciekawsze nieruchomości znikały szybko i często za wyższą cenę. Spowodowało to pewien absurd. Nieważne było, czy oferowana nieruchomość była czysta, zadbana i dobrze wyceniona; czy brudna, niezadbana i wyceniona zbyt wysoko! Wszystko szło za podobne pieniądze.
Ten gorący pieniądz spowodowany łatwością finansowania nieruchomości, zmusił rząd Kanady do interwencji poprzez zaostrzenie przepisów kwalifikacyjnych. Zaostrzono wymagania dotyczące potwierdzania faktycznych zarobków, skrócono maksymalny okres, na który można rozłożyć pożyczkę ubezpieczaną przez CMHC, do 25 lat, zaostrzono wymagania uzyskania ubezpieczenia CMHC itd. Miało to miejsce mniej więcej późną wiosną i trzeba przyznać, że efekty są dziś wyraźnie odczuwalne. Ponieważ trudniej jest obecnie uzyskać pożyczki i banki są ostrożniejsze z wyceną nieruchomości, więcej transakcji, często nawet po podpisaniu umowy – rozpada się z powodu braku finansowania.
Obecnie nieruchomości są na rynku, zanim zostaną sprzedane, znacznie dłużej. Łatwiej jest rozmawiać o cenie – szczególnie w przypadku domów trochę zaniedbanych czy od początku wycenionych zbyt wysoko. Wcale to nie oznacza, że mamy załamanie rynku! Moim zdaniem, wracamy do normalności. Według statystyk, liczba sprzedawanych domów w ostatnich miesiącach spadła w zakresie 15-20 proc., ale CENY WZROSŁY w stosunku do ubiegłego roku o 3-5 proc.! Podkreślam to specjalnie, gdyż często słyszę od klientów stwierdzenie, że domy spadły! Jestem ciekaw gdzie – bo ja tego wcale nie odczuwam. Owszem – powtórzę raz jeszcze – sprzedaje się ich mniej, ale ceny, szczególnie za atrakcyjne lokalizacje i domy, są stabilne, a nawet pomału rosną.
Często otrzymuję pytanie, jakie są moje przewidywania na najbliższe lata? Czasami w żartach (podkreślam, że w żartach) – odpowiadam, że ja NIE WIEM! Bo naprawdę nikt nie może przewidzieć, co się wydarzy. Żyjemy w wirtualnym świecie, w którym każdy jest ekspertem! Przepływ informacji, które mogą w ciągu sekund zmienić nastrój wszystkich, jest oszałamiający. My naturalnie na to reagujemy. Proszę sobie przypomnieć atak terrorystyczny 9/11, epidemię SARS, załamanie banków w 2009 roku a teraz zbliżający się za kilka dni "koniec świata" (według Majów). Jeśli rzeczywiście coś tak tragicznego miałoby miejsce w najbliższym roku czy latach, to oczywiście nikt nie będzie myślał o kupowaniu nieruchomości. I wówczas mogą się spełnić przewidywania pesymistów. Ale tak naprawdę, jeśli ktoś twierdzi, że wie, co będzie się działo z rynkiem nieruchomości na 100 proc., to radziłbym się spytać tej osoby, w którą szklaną kulę patrzyła. Szczególnie pytałbym tych wszystkich, którzy twierdzą, że rynek się załamie.
Ja jestem optymistą. Uważam, że być może będzie trochę wolniej na rynku, ale kryzysu w real estate w GTA nie będzie. Moje pozytywne nastawienie opieram na kilku poniższych przesłankach:
* Jak do wszystkiego ludzie się przyzwyczajają i zaostrzone przepisy kwalifikacyjne jak staną się rutyną przestaną przeszkadzać, bo ci co chcą kupić nieruchomość, będą wiedzieli, jak je obchodzić.
* Procenty za pożyczki pozostaną na obecnym niskim poziomie na jeszcze wiele lat, gdyż zarówno rząd Kanady, jak i USA nie mogą sobie pozwolić na ich podniesienie, jeśli nie chcą zabić bardzo chwiejnej gospodarki
* GTA – było, jest i będzie bardzo atrakcyjnym rynkiem pracy oraz znaczącym rejonem gospodarczym nie tylko w Kanadzie, ale również na świecie. Ogromna liczba imigrantów oraz przybyszy z innych prowincji powoduje, że mamy tu ogromne zapotrzebowanie na jednostki mieszkalne. Toronto i GTA jest też jednym z najlepszych uznanych na świecie miast do życia.
* Inwestycja w nieruchomości jest ciągle jedną z najpewniejszych i najbardziej stabilnych. Czy ktoś może temu zaprzeczyć? Jak się czują ci, co mieli akcje RIM (Reaserch in Motion), które jeszcze nie tak dawno były po 140 dol., a dziś są po około 13,5 dol.? Dziesięciokrotny spadek w ciągu kilku lat. Czy to kiedyś w takim stopniu dotknęło nieruchomości?
* Banki kanadyjskie oraz gospodarka Kanady są bardzo stabilne. Być może nie rośnie ona (gospodarka) tak szybko, jak byśmy chcieli, ale nie ma też kryzysów.
* Bezpieczeństwo – nie mamy zbyt wielu problemów. Wysoki "crime rate" wpływa na spadek wartości.
* Klimat – to jest trochę żartobliwe, ale w naszym klimacie nie da się mieszkać pod palmą, dlatego nieruchomości są koniecznością, a ich posiadanie jest najlepszą długofalową inwestycją i formą oszczędzania.
* Power of sale versus forclosure – o tym wielokrotnie opowiadałem. Nasz system bankowy, używając POS do sprzedaży przejętych za długi nieruchomości – chroni w ten sposób nasz rynek przed zbyt niskimi sprzedażami poniżej wartości rynkowej.
Mógłbym takich przesłanek przytaczać jeszcze wiele, ale czas na podsumowanie. Jeśli ktoś kupuje nieruchomość na spekulację, to może trafić na dołek (jeśli on nastąpi), ale ci, co kupują na długi okres, nie mają powodów do zmartwień.
Inwestycja w nieruchomości BYŁA, JEST i BĘDZIE jedną z najlepszych inwestycji!
Maciek Czapliński
Mississauga
905-278-0007
Szlakami bobra: Śnieg, mróz i zew puszczy
Napisane przez Joanna Wasilewska Andrzej JasińskiTo był któryś piątkowy wieczór niedługo po Sylwestrze. Planowaliśmy krótki wypad na biegówki gdzieś w okolicy Toronto, trzeba było tylko ustalić szczegóły z naszym kolegą Tomkiem. Telefon rozwiewa nadzieje na wspólną wycieczkę. Tomek idzie na nocowanie z namiotem do Algonquin. No tak, trenuje przed kolejną wyprawą w wysokie góry. Andrzej by z nim natychmiast poszedł, ale wie, że ja zmarzluch, trudno, umówimy się za tydzień. A we mnie coś pęka. Skażenie w dzieciństwie książkami Curwooda, Londona i Greya Owla robi swoje, Złoto Gór Czarnych, Szara wilczyca, Pielgrzymi puszczy... Robi mi się tak strasznie żal… Tomek sobie będzie szedł przez dziką ośnieżoną puszcze cały dzień, a my na biegówki w okolicy? Nie ma mowy, jedziemy…
Jest dziesiąta wieczorem, szybko przepatrujemy zapasy, bo trzeba być w Algonquin wcześnie rano. Mamy świąteczny bigos i dwie chińskie zupy, polskie sklepy niestety już zamknięte, starczy. Pogoda – w sobotę po południu -25 stopni, w niedzielę lekkie ocieplenie. Do samochodu wrzucamy biegówki tak na wszelki wypadek, bo rakiet śnieżnych nie mamy, ale podobno szlak ma przedeptaną ścieżkę. Trzeba tylko wymyślić tobogan, bo w Algonquin jest półtora metra śniegu i z ciężkimi plecakami będziemy się zapadać. Chociaż raz procentuje niechęć do wyrzucania starych rzeczy, w składziku odnajdujemy piankową deskę do zjeżdżania mojego dorosłego już syna. Andrzej szybko dorabia do niej lejce i uprząż ze wspinaczkowych taśm. Mama zgadza się zostać sama na dwa dni z kotami i zaaplikować Pimpkowi lekarstwo.
Rano po trzech godzinach jazdy jesteśmy w Algonquin, rejestrujemy się w parkowym biurze na "60-tce", na parkingu na punkcie startowym jesteśmy punktualnie o 9. Tomek przygląda nam się z niedowierzaniem, sądził, że jednak początkowy entuzjazm opadnie i zrezygnujemy. Krytycznie ogląda nasze letnie buty górskie, sam ma zimowe ocieplane. Mamy dwie pary wełnianych skarpet, sto lat temu nie było ocieplanych butów i ludzie chodzili w wysokie góry, o Syberii nie wspominając.
Na parkingu rejwach, grupa Rosjan rozstawiła namioty koło samochodów i rozpija wódeczkę. Nie mamy pojęcia, czy dopiero idą na trasę, czy właśnie skończyli wyprawę, ale widać, że czują się jak u siebie w domu, mróz im niestraszny, może są z Nowosybirska lub Omska. Startujemy. Trasa zaczyna się romantycznym mostkiem na rzece Oxtongue i udeptaną szeroką ścieżką, która po kilkudziesięciu metrach gwałtownie się zwęża, dalej mało kto dochodzi. Cel: jezioro Guskewau. Idziemy wbrew szlakowi Western Uplands. Powiedzenie "iść wbrew" zostało mi z testu na prawo jazdy zaraz po przyjeździe do Kanady. Skuszona możliwością zdawania go na komputerze w języku polskim, nie przypuszczałam, że tłumaczenia dokonał ktoś z językiem polskim mający mało wspólnego – zacięłam się na punkcie, "gdy pieszy idzie wbrew". No co to może znaczyć? Jak się później okazało, przejście na czerwonym świetle, mało nie oblałam. No więc mapa sugeruje inny kierunek, a my idziemy wbrew.
Western Uplands ma łącznie z pętelkami ponad 80 km długości, wejścia na trasę są z kilku miejsc. Decydujemy, że idziemy tyle, ile damy radę. Kempingowanie w zimie ma o tyle dobrą stronę, że żadnych rezerwacji nie potrzeba, rozbić namiot można w każdym miejscu, byle nie był widoczny ze szlaku. Andrzej ciągnie prowizoryczne sanki, ja z plecakiem za nim.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7924#sigProId78ac945eaa
Tomka wynalazek okazuje się o wiele bardziej użyteczny, wąskie plastikowe saneczki z Walmartu usztywnione rurkami idealnie mieszczą się w ścieżce. Nasze są za szerokie, Andrzej z trudem ryje nimi rynnę w wąskim tunelu, na zjazdach ja asekuruję je linką, żeby mu nie wjechały na plecy, a teren mocno pofałdowany, góra, dół i znowu góra, dół, zwalone drzewa, przeprawiać się musimy przez podmarznięte strumienie. Plecak mam nie za ciężki, a mimo to jak tylko niefortunnie stanę stopą troszeczkę z boku ścieżki, zapadam się po pas, ścieżka jest pokryta świeżym śniegiem, przed nami przez kilka dni nikt nie szedł. Przejście kilometra zajmuje tyle czasu, ile w lecie kilku.
Ale jest tak pięknie, że brakuje słów, żeby to opisać. Klonowy las stopniowo miesza się ze świerkami i sosnami. Na każdej gałązce czapy śniegu, absolutna cisza, zero wiatru, słońce przebłyskuje zza chmur, nie ma żywego ducha. Tylko my i puszcza.
Robi nam się gorąco, zdejmujemy wełniane swetry, rękawiczki, rozpinamy kurtki, wysiłek robi swoje. Po kilku kilometrach docieramy do potoku wypływającego z jeziora Guskewau. O dziwo nie jest skuty lodem i trzeba kombinować, jak go sforsować, by nie zmoczyć nóg.
Jezioro otoczone wzgórzami, po białej płaszczyźnie szaleje zadymka, śnieżne tumany przesłaniają chwilami widok. Guskewau znaczy w języku Indian Odżibuejeów ciemność – tak podaje parkowy przewodnik, choć nie potwierdza tego internetowy słownik języka Odżibuejów. W każdym razie ciemność rzeczywiście zapada. Czarne chmury zakrywają niebo. Zaczyna padać śnieg, robi się potwornie zimno, otulamy się szczelnie.
Zaraz za potokiem na śniegu ślady wilka, tak nam się wtedy wydawało, to znaczy mi i Tomkowi. Andrzej stwierdza, że wilki głupie nie są i w kółko nie biegają. Jego trzeźwy rozsądek zostaje potwierdzony nagłym szczekiem, wilki nie szczekają. Autorem śladów okazuje się być husky pary, która rozbiła się nad jeziorem. Wygląda, że biwakują tu od dłuższego czasu, wycięta przerębla do czerpania wody, porąbany zapas drewna na parę dni, siedzą przy rozpalonym ognisku, podziwiamy ich samozaparcie. Wymieniamy okolicznościowe grzeczności i maszerujemy brzegiem jeziora, już w poszukiwaniu miejsca na biwak, ewidentnie mamy dość, tym bardziej że ścieżka zanikła i trzeba przedzierać się przez świeży śnieg.
Znajdujemy polankę, która w lecie pełni rolę kempingu. Odgarniamy wierzchnią warstwę śniegu pod namioty. Moje wyobrażenia o tym, że położę się w śpiworze na karimacie w miękkim śnieżnym puchu, odpływają jak sen. Śnieg jest twardszy niż korzenie, pięścią trzeba ubijać wzgórki. Jeszcze trzeba wykopać dziurę na ognisko, żeby roztapiający śnieg go nie zgasił. Nie bardzo się to udaje, ognisko kiepsko się pali. Jest tak zimno, że nowe baterie w aparacie siadają, dokumentacja fotograficzna wycieczki się kończy. Kolacja, Andrzej na maszynce podgrzewa bigos, jest tak zimno, że jak mu się przypala od spodu, to od góry zamarza. Jemy ledwo ciepły. Dopełniamy chińską zupą zalaną wodą ze stopionego śniegu. Potem chowamy się do śpiworów, ja mam puchowy do minus trzydziestu, prezent od syna, i wcale nie jest mi za ciepło. Andrzej w dwóch syntetycznych, z padłymi bateriami pod pachą w celu wydobycia z nich resztek energii, wydaje się całkiem zadowolony. Usypiamy w bajkowej scenerii. Para z naszych oddechów skrystalizowała się w mrozie na ściankach namiotu i w blaskach latarek przenieśliśmy się w migający odblaskami kryształowy pałac.
Budzi mnie w nocy odgłos nerwowo szarpanego zamka w namiocie. Andrzej wypada z krzykiem, gdzie jest saperka. Nie wiem czemu, wydaje mi się to komiczne, chociaż przecież takie nie jest. Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku. Po trzech minutach wyskakuję ze śpiwora w takim samym pośpiechu. Żartów nie ma, potworna biegunka, a człowiek ubrany jak cebula. Ładujemy się z powrotem do śpiworów już spokojni, analizując przyczynę jednorazowej przypadłości. Bigos jadł i Tomek, nic mu nie jest, nie ma sprawiedliwości na tym świecie, więc chińska zupa lub stopiony śnieg z bakteriami. Dobrze, że to nic poważnego. Głupio byłoby tak zejść z tego świata, gdyby jeszcze w jakiejś walce z nieuśpionym niedźwiedziem, na którego mamy przy sobie gaz pieprzowy, czy honorowo ze stadem krwiożerczych wilków, ale tak z zatrucia pokarmowego? Tomek chichocze w namiocie, niewdzięcznik. Idziemy spać. Rano nie ma śladu po nocnej słabości.
Wracaliśmy już rozsłonecznioną trasa, temperatura podniosła się o minimum 10 stopni, nasz tobogan ciągnął się lekko przerytą wcześniej przez Andrzeja trasą. Rosjan na parkingu nie było, jedyną zwierzyną, która widzieliśmy, był pies husky. Czy było warto? Nie ma po co zadawać takich pytań, zew puszczy i tak jest silniejszy niż rozsądek.
Dojazd: Do Algonquin Park z Toronto hwy 400 trzy godziny, od bramy zachodniej trzy kilometry, wejście na trasę po lewej tronie, koordynaty do GPS 45.463177°, -78.797785°.
Gdyby ktoś chciał spędzić noc w namiocie w bardziej cywilizowanych warunkach, to przez cały rok czynny jest kemping Mew Lake w Algonquin, można tam rozbić namiot, zbudować igloo, ale jest dostęp do ogrzewanej łazienki z bieżącą ciepłą wodą, na Mew Lake są także do wynajęcia jurty z elektrycznym ogrzewaniem, a w okolicy mnóstwo zimowych tras pieszych i do nart biegowych.
Życzymy Państwu spokojnych świąt Bożego Narodzenia, a w nowym roku wspaniałych wycieczek i spotkań z Przygodą.
Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Coraz częściej dają się słyszeć ostrzeżenia, iż młodzi ludzie mają za mało wiedzy o sprawach finansowych, by radzić sobie bezpiecznie i bez niepotrzebnych strat na coraz bardziej skomplikowanym rynku pieniężnym. Mówi się już nawet o wprowadzeniu odpowiednich lekcji w szkołach, by młodzi ludzie, wkraczający w życie dorosłe i zawodowe, niepotrzebnie nie tracili ciężko zarobionych pieniędzy. Oto dziesięć podstawowych rad, jakie należałoby przekazać zaczynającym drogę do zamożności młodym ludziom.
Naucz się jak działają karty kredytowe. To wspaniały wynalazek, który może jednak – twoim kosztem – wzbogacić wielkie banki i instytucje finansowe o astronomiczny majątek, którego potem będziesz musiał domagać się w ramach ruchu "Occupy Toronto".
Korzystaj ze zniżek. Właśnie młodym klientom handlowcy i instytucje finansowe oferują różnego rodzaju ulgi. Nie bagatelizuj ich – grosz do grosza itp. O ileż łatwiej zaoszczędzić na bilet do torontońskiej opery, jeśli przyjdzie zań zapłacić ulgową cenę. A słychać tak samo.
Ostrożnie z czynszem. Każdy chciałby mieszkać luksusowo i w centrum. Ale czynsz czy spłaty pożyczki hipotecznej nie powinny przekraczać 40 proc. dochodów. Przepisy o wynajmie utrudniają oszczędność, gdy okaże się, że wstępne oceny stanu finansów były zbyt optymistyczne.
Naucz się prowadzić domowy budżet. To niby oczywiste, ale prosta matematyka (dochody minus obowiązkowe opłaty) wykaże w każdym niemal przypadku, że na wydatki okazjonalne masz mniej, niż ci się wydawało.
Odłóż coś "na czarną godzinę". Nie ma tak na świecie, by kogoś ominęły nieoczekiwane wypadki. A szukanie w takiej sytuacji nagłego dopływu gotówki kończy się z reguły koniecznością uiszczenia dodatkowych opłat i poniesienia zbędnych kosztów. Po co, na twoich kłopotach, mają zarobić inni?
Drobne wydatki sumują się w poważne koszty. Nawet kilka dolarów wyrzuconych "z fantazją", ale niemal codziennie, będzie cię łącznie kosztowało poważne sumy. Tak jak drobne oszczędności sumują się po pewnym czasie w poważne zasoby, tak i drobne wydatki mają tendencję do przekształcania się w finansowy nokaut.
Nie płać za zbędną wygodę. Podręcznikowym przykładem jest tu opłata za korzystanie z bankomatu innego banku niż ten, w którym prowadzisz rachunek, lub z tzw. "białych" bankomatów. Raz jeszcze drobne, aczkolwiek zbędne wydatki sumują się w poważne koszty, gdy to zliczyć miesięcznie. A czy naprawdę warto zaoszczędzić 10 minut spaceru i wyjmować pieniądze ze swojego konta w nie swoim banku?
Ostrożnie z automatycznym ściąganiem opłat z konta bankowego. Wiele instytucji (jak na przykład kluby "fitness") lubi wpisać swoich klientów na listę automatycznego regulowania opłat członkowskich. Takie pieniądze wydaje się bardzo łatwo. Sprawdź jednak, ile to w sumie wychodzi, jeśli dodać wszystkie takie opłaty w miesiącu.
Nie łącz kont pary. Młodość i uczucie to poważne zagrożenie, także finansowe. A wyplątać się z takich tarapatów – gdy okaże się jednak, że to nie było to, o co nam w życiu chodzi – jest wyjątkowo trudno. A ewentualne rozstanie będzie o wiele łagodniejsze, jeśli nie będzie do rozpatrzenia spraw finansowych.
Zaplanuj dalszą przyszłość, aż do emerytury. Wszyscy żyjemy z optymizmem w sercu, ale bywa w życiu różnie. Im wcześniej zaczniesz o tym myśleć, tym lepsze będą wyniki.
Zacznijcie, młodzi czytelnicy, myśleć o tym od pierwszego dnia Nowego Roku.
Wszystkiego Najlepszego!
Według rumuńskich danych statystycznych, mniejszość polska liczy dziś na 3559 (spis powszechny z roku 2000). Według zaś polskich danych, Polonia rumuńska liczy obecnie 5-6 tysięcy osób. Główne jej skupiska znajdują się w okręgu Suczawa (południowa część historycznej Bukowiny, przy granicy z Ukrainą). Są to miejscowości: Nowy Sołoniec (Solonecu Nou), Plesza (Pleca) i Pojana Mikuli (Poiana Micului), gdzie Polacy stanowią etniczną większość. Mimo życia od kilku pokoleń na ziemiach rumuńskich ludność ta zachowała pełną odrębność językową, obyczajową i narodową. Polacy w Rumunii żyją też w: Bukareszcie, Jassy i Konstancy.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7924#sigProId52716d6fd2
Stosunki polsko-rumuńskie nawiązane zostały w roku 1918. Rada Regencyjna podjęła wówczas decyzję o ustanowieniu swojego przedstawicielstwa na Rumunię. Na jego czele miał stanąć, zamieszkały w Bukareszcie, dr Marian Linde. Nominację tę potwierdziło polskie MSZ, kierowane przez premiera Ignacego Paderewskiego, w styczniu 1919 r. Tymczasem Komitet Narodowy Polski mianował dr. Stanisława Koźmińskiego przedstawicielem dyplomatycznym Polski przy rządzie rumuńskim. Wszystko to spowodowało, że władze rumuńskie, nieuznające misji Lindego, nie kwapiły się z przyznaniem akredytacji Koźmińskiemu. Spór kompetencyjny między KNP a MSZ przedłużał się, mimo prób mediacji ze strony przedstawiciela Naczelnego Dowództwa WP w Rumunii gen. Roberta Lamezana-Salinsa. Rząd Rumunii nie przyznał w tej sytuacji akredytacji żadnemu z delegatów. Ostateczne nawiązanie stosunków dyplomatycznych nastąpiło w czerwcu 1919 roku.
•••
Początek polskiego osadnictwa w Rumunii miał miejsce w roku 1792. Przyjechało wówczas tam kilkadziesiąt rodzin górniczych z Wieliczki i Kausza do wsi Kaczyka (Cacica), które podjęły pracę przy budowie kopalni soli.
Kolejną falę osadnictwa stanowili górale z Czadeckiego, którzy pojawili się na Bukowinie w początkach XIX wieku. Ludność ta zasiedliła, w latach 1834–1835, rejon doliny Sołońca, tworząc polskie wsie: Nowy Sołoniec i Plesza oraz w roku 1842 polsko-niemiecką osadę Pojana Mikuli.
W roku 1855 grupa polskich osadników z okolic Tarnowa przybyła do miejscowości Ruda (obecnie Vicani), zaś inna grupa z okolic Kolbuszowej osiadła we wsi Bułaj (obecnie Moara – dziś przedmieście Suczawy). Ostatnia zorganizowana grupa, również z Rzeszowszczyzny, przybyła do wsi Mihoveni w roku 1870. W porównaniu jednak z osadnictwem górali czadeckich i polską kolonią z Kaczyki były to grupy nieliczne i w dużo większym stopniu narażone na utratę odrębności narodowej.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7924#sigProId646cf0a47e
Dopiero w drugiej połowie XIX wieku nastąpiła znaczna aktywizacja społeczna żywiołu polskiego na Bukowinie. Szczególną aktywność wykazało środowisko polskie w płn. Bukowinie (obecnie na Ukrainie), a zwłaszcza w Czerniowcach, które były głównym skupiskiem inteligencji i mieszczaństwa. W roku 1886 otwarto tam Dom Polski, który do I wojny światowej był głównym ośrodkiem życia społeczno-kulturalnego bukowińskiej Polonii. Podobny Dom Polski – na wzór tego z Czerniowiec, wybudowano w roku 1907 w Suczawie. Łącznie, wg danych z roku 1910, liczebność ludności polskiej w rumuńskiej Bukowinie kształtowała się następująco: powiat Radowce – 806, pow. Suczawa – 1636, powiat Solka – 1814 i powiat Gura Humorului – 1121.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości część bukowińskich Polaków opuściła ziemie rumuńskie i wróciła do swej starej ojczyzny. Pozostali tam nasi rodacy, działający w okresie międzywojennym w polskich organizacjach, nie prowadzili już tak prężnej jak na przełomie wieków działalności.
Na przełomie XIX i XX wieku w zagłębiu węglowym Valea Jiului osiedliło się kilkaset polskich rodzin robotniczych z okolic Stanisławowa i Borysławia. Głównym ich skupiskiem stała się osada Lupeni. Ponadto kilkadziesiąt rodzin (głównie robotników wykwalifikowanych) osiadło w mieście Medias (Siedmiogród), gdzie znalazło pracę w hucie szkła. Zdecydowana większość z nich wróciła do Polski w latach 1946–50.
Oprócz mniejszości polskiej wywodzącej się z dawnego osadnictwa II wojnę światową przetrwała także część emigracji zarobkowej z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Na tę niewielką grupę, około 650 osób, składali się przedsiębiorcy, fachowcy zatrudniani w przemyśle tkackim, udziałowcy w zakładach przemysłowych, robotnicy wykwalifikowani różnych zawodów. W okresie II wojny światowej, spośród 26 tys. cywilnych uchodźców polskich, którzy znaleźli się we wrześniu 1939 roku w Rumunii, znaczna ich część, bo ok. 11 tys., opuściła Rumunię jeszcze w roku 1939, a kolejne 12 tys. rok później. W latach 1948–50 opuściło Rumunię w ramach repatriacji ok. 4 tys. uchodźców z roku 1939 i około 5 tys. reemigrantów. Zdecydowaną ich większość, blisko 67 proc., stanowiły rodziny bukowińskie. Osiedlono ich w województwie zielonogórskim – w okolicach Żar i Żagania. Część natomiast trafiła na Pomorze Zachodnie.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7924#sigProId7937e2220b
Na miejscu pozostało ponad 6 tys. dawnych osadników oraz ok. 1 tys. uchodźców. Potomkowie tych ostatnich mieszkają dzisiaj głównie w Bukareszcie, Krajowej, Ramnicu-Valcea, Konstancy, Ploiesti i Pitesti. (Cdn.)
Tekst i zdjęcia Leszek Wątróbski
Szczecin
"Maleńka miłość w żłobie śpi,
Maleńka Miłość przy Matce Świętej
Dziś cała ziemia i niebo lśni
Dla tej miłości maleńkiej"
Na tydzień przed Bożym Narodzeniem największa sobotnia szkoła w Kanadzie przy St. Pio of Pietrelcina w Mississaudze wystawiła jasełka pt. "Narodziny Miłości", w których głównymi aktorami były polskie dzieci. Z uwagi na dużą liczbę uczniów, w jasełkach wystąpiła połowa klas, druga część będzie miała możliwość zaprezentowania się w czasie International Day.
Pani Lidia Rusin zadbała o to, aby sala dzięki przepięknym dekoracjom wyglądała zjawiskowo.
Scenę główną stanowiło rozgwieżdżone niebo, szopka i bydło. Po bokach umieszczone były aniołki. Na sali zasiedli rodzice, dziadkowie oraz sympatycy polskiej szkoły, udowadniając, że wydarzenia kulturalne szkoły nie są im obojętne.
Zaproszonych gości powitała pani dyrektor Elżbieta Bejaoui. Następnie głos zabrał ojciec Paweł Nyrek z parafii Świętego Maksymiliana Kolbe, który jest już stałym gościem i opiekunem duchowym szkoły. Ojciec Paweł przypomniał wszystkim zebranym, że prawdziwą istotą świąt Bożego Narodzenia jest narodzony Jezus – miłość zesłana nam przez Pana Boga.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7924#sigProId4d7654d9f8
Niespodziewanym gościem był Superintendent – Principal of Adult and Continuing Education Program – pan Herman Viloria, który rozpoczął swoje przemówienie w języku polskim, co wzbudziło wielkie zainteresowanie publiczności.
Główną część widowiska przygotowała pani Lidia Rusin ze swoją czwartą klasą. Dzieci ciężko pracowały, przygotowując się do występu, ćwiczyły role i wszystkie wspaniale wywiązały się ze swoich obowiązków. Narratorzy – Paola Ćwiek i Jasiu Zając, mieli największe role. W roli Maryi mogliśmy oglądać Patrycję Stadnik, a w roli Józefa występował Filip Pieczara. Marcin Dworakowski w ostatniej chwili zastąpił chorego kolegę i odegrał rolę króla, radząc sobie równocześnie z rolą pasterza. Na brawa również zasługuje Nicole Fijałkiewicz. Publiczność po raz kolejny mogła przeżyć historię Maryi i Józefa szukających miejsca do schronienia. Podsumowaniem tego pięknego i jakże wymownego przedstawienia niech będą słowa narratora "Chociaż wiele lat minęło od tego zdarzenia, co roku przeżywamy cud ten narodzenia. Co roku przeżywamy cud Bożej miłości, dzięki której dobro w każdym sercu gości".
Prezenterzy akademii – uczniowie klasy siódmej pani Elżbiety Jacuk – Natalia Kluszczynski, Dominika Wnek oraz Antoni Kusznirewicz, zapraszali na scenę kolejnych wykonawców. Mogliśmy podziwiać występ dzieci z Senior Kindergarten pani Honoraty Szymańskiej, które przedstawiły piosenkę zespołu kleryckiego Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej z Obry koło Poznania pt. "Chodziłeś Panie po ziemi", klasę trzecią i czwartą pani Beaty Blaziak z piosenką pt. "Tego, co sobie". Senior Kindergarten pani Krystyny Doleczek wprawił całą widownię w zachwyt. Maluszki przedstawiły scenę wypędzenia człowieka z raju, zapowiedź proroka Izajasza o przyjściu Zbawiciela i pomocy człowiekowi powrotu do Królestwa Bożego. Punktem kulminacyjnym inscenizacji była pieśń pt. "Bóg jest Miłością", którą dzieci wykonały przy akompaniamencie skrzypaczki pani Jolanty Bieniek. Adrianna Serra wykonała skoczną piosenkę pt. "Pierwsza Gwiazdka", a klasa druga pani Maryli Małek przedstawiła inscenizację pt. "Kolędnicy w stajence".
Klasa piąta pani Ewy Nowak zaśpiewała "Hej w dzień Narodzenia", a klasa siódma i ósma pani Renaty Zapalskiej wesołą piosenką pt. "Gore gwiazda Jezusowi" pobudziła wszystkich do tańca.
Zgrany zespół dzieci z różnych klas przedstawił taniec góralski, a na zakończenie mogliśmy podziwiać dzieci z klasy czwartej Pani Mirosławy Cieniak, którzy wykonali piosenkę pt. „ Znak pokoju”.
Ogromne zaangażowanie młodych aktorów, nauczycieli i rodziców opłaciło się, gdyż wywarło na wszystkich duże wrażenie i poruszenie często do łez. Dzieci „zaistniały” w swoim własnym środowisku, miały możliwość uczestniczenia w tradycji, a także zaprezentowania swoich umiejętności artystycznych. Na zakończenie na scenie pojawił się Mikołaj( były uczeń naszej szkoły, syn nauczycielki Pani Maryli Małek- Adam), który zachęcił wszystkich do wzorowego zachowania, posłuszeństwa i nauki.
Po tych pięknych wrażeniach uczniowie udali się do swoich klas lekcyjnych, gdzie czekały na nich niespodzianki świąteczne.
Trzy klasy w szkole – klasa pierwsza, klasa druga i trzecia oraz klasa szósta zrezygnowały już po raz kolejny z prezentów, a w zamian za to zorganizowały paczki do Domu Dziecka w Stalowej Woli.
Dzięki pomocy rodziców i uczniów tych klas mieszkańcy Domu Dziecka otrzymają aż dziesięć paczek.
Teresa Bielecki
Zapowiada się wiele nowości w prawie imigracyjnym w nowym roku, dlatego warto śledzić naszą rubrykę, jeśli ktoś jest zainteresowany tematem imigracji.
Ogólnie, rząd preferuje kandydatów w grupie ekonomicznej, którzy imigrują poprzez program pracy lub studiów. Rząd uważa, że ci kandydaci najlepiej zaadaptują się w Kanadzie i przyniosą korzyść kanadyjskiej gospodarce.
Ze względu na mały przyrost naturalny, do Kanady sprowadzani będą młodsi imigranci, co nie oznacza, że osoby w starszym wieku nie mogą skorzystać z odpowiednich programów imigracji na prowincje czy w kategorii łączenia rodzin, tu nie ma limitu.
Zawieszony nowy program dla pracowników wykwalifikowanych będzie otwarty wiosną, także wielu rodziców czeka na przyjęcie nowych podań o pobyt stały – sponsorstwo rodzinne.
Pod koniec 2011 roku sponsorstwo rodziców i dziadków zostało zawieszone na dwa lata, by rząd mógł się uporać ze zbyt dużą liczbą już przyjętych podań.
Czy rząd kanadyjski ustali nowe kryteria dla sponsorowanych, tego jeszcze nie wiemy.
Zmian doczekał się także program sponsorstwa małżeńskiego, ze względu na nadużycia spraw łączenia rodzin w kategorii małżeńsko-partnerskiej i zbyt wiele fikcyjnych związków, obecnie osoba taka otrzyma jedynie dwuletni warunkowy pobyt stały, jeśli małżeństwo rozpadnie się czy urząd otrzyma informacje o nieprawdziwości związku, pobyt stały zostanie odebrany. Wyjątkami będą osoby, które są w związkach przemocy lub osoby posiadające dzieci ze sponsorem.
Od nowego roku znów wiele zmian, jedną bardzo korzystną, o której warto napisać, jest możliwość starania się o pobyt stały pracowników zagranicznych w programie Canadian Experienced Class już po roku przepracowanym w Kanadzie. Do tej pory prawo wymagało dwóch lat. Studenci zagraniczni otrzymają też dłuższy okres zezwolenia na odbycie wymaganego stażu, który pozwoli im ubiegać się o stałą rezydencję.
Można dojść do konkluzji, że o ile nadal potrzebni są imigranci w Kanadzie, rząd kanadyjski bardzo selektywnie wybiera kandydatów. Wiele programów imigracyjnych nakazuje także, by znać język angielski i by zdać odpowiedni egzamin językowy. Podobny wymóg wprowadzono także dla osób, które starają się o kanadyjskie obywatelstwo.
Egzaminy językowe nie są wymagane w programie łączenia rodzin (sponsorowanie rodzinne) lub w programach nominacji prowincyjnej. Jednak nie oznacza to, że wymóg ten się nie zmieni, dlatego warto zainwestować w znajomość języka angielskiego.
Minister imigracji, spotykając się z Polonią w Anglii, podkreślił, że Polacy, żyjący już w kraju anglojęzycznym i znający dobrze język, także posiadający zatrudnienie w Europie Zachodniej, są atrakcyjnymi kandydatami dla Kanady.
Na szczęście, już wielu polskich imigrantów zna dość dobrze język angielski, a nawet francuski, i bariera językowa staje się dla polskich imigrantów coraz mniejsza.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Przyjmujemy wieczorami
i w niektóre weekendy
www.emigracjakanada.net
W niedzielę, 16 grudnia, "Tajne Komplety" wraz z Gminą 1 Związku Narodowego Polskiego kolejny raz zorganizowały ciekawe skypowe spotkanie w siedzibie Gminy 1 ZNP na Judson St. w Toronto.
Tym razem gościem był znany publicysta Rafał Ziemkiewicz.
Spotkanie prowadził pan Bartłomiej Habrowski.
Kilkadziesiąt osób wysłuchało prelekcji pana Ziemkiewicza, który skomentował wydarzenia ostatnich tygodni w Polsce, m.in. zniszczenie tygodnika "Uważam Rze" i "Rzeczpospolitej", paraliż kolei na Śląsku, sprawę domniemanego terrorysty Brunona K., śledztwo smoleńskie, propagandę rządową przypominającą gierkowskie czasy. To wszystko, według Ziemkiewicza, świadczy o postępującej "peerelizacji" Polski.
Potem słuchacze mieli możliwość zadawania pytań publicyście. Pytano oczywiście o ostatnią książkę Rafała Ziemkiewicza "Myśli nowoczesnego endeka", o sprawę smoleńską i prośbę ministra Sikorskiego do UE o interwencję ws. zwrotu wraku, o roszczenia żydowskie w kwocie 65 mld dol., o politykę prezesa Kaczyńskiego. Co jest pewnym novum, Polonia dostrzegła potencjalną siłę polityczną w młodzieży Obozu Narodowo-Radykalnego i o to zapytano pana Ziemkiewicza. Ten powiedział, że choć widzi aktualność myśli Dmowskiego właśnie teraz, w czasach nam współczesnych, i mimo że popiera młodzież z obozu narodowego, nie widzi w tej chwili szansy na stworzenie przez nią partii politycznej.
Ciekawe spotkanie trwało dwie godziny, pan Habrowski już zapowiedział kolejne w styczniu, z historykiem Pawłem Zyzakiem, autorem słynnej książki o Lechu Wałęsie, i z reżyserem Grzegorzem Braunem. Proszę śledzić komunikaty w Gońcu. (jw.)
Piotr - Wkrótce Wigilia, jakie danie u Państwa jest najważniejsze?
- Zupa pieczarkowa, taka z uszkami.
- To jest najważniejsze danie?
- Od tego się zaczyna.
- Ryba też jest?
- Karp w galarecie.
- Co jeszcze, jest kutia?
- O nie, nie. Nie jestem z tego regionu.
- Czyli dzielimy się na tych, którzy jedzą kutię, i na tych, którzy nie jedzą, a Wigilia w tym roku tradycyjnie rodzinnie, czy u kogoś?
- Zawsze rodzinnie.
Roman Hrytyński - Chciałem Pana zapytać, jakie danie jest u Państwa najważniejsze na Wigilii, czy to jest ryba, czy coś innego?
- Ryba jest głównym posiłkiem. Zbiera się cała rodzina, przychodzą znajomi, mamy na ogół wiele różnych dań - dużo śledzi, ryba po grecku.
- Główne danie wigilijne to karp?
- Tak, po grecku, bardzo smaczny, to moja mama zawsze robiła. Potem robimy kutię albo śliżyki. Żona to robi. Jesteśmy z Kresów i myśmy to nazywali śliżyki na Nowogródczyźnie. - Ja się urodziłem na Nowogródczyźnie koło Klecka, Nieświeża. Mamy też barszcz czerwony z uszkami.
-Co jeszcze... Pierogi mamy.
Barbara - Jakie potrawy w Wigilię?
- 12 potraw. Musi być 12.
- Jakie, może Pani wymienić?
- Ryby wszelkiego rodzaju.
- Jakie?
- Śledzie i dorsz smażony albo jakaś inna ryba smażona. Karp nie. Karp jest tradycyjny, ale ja nie lubię, bo kiedyś powiedzieli mi, że karp był zdechły, a był żywy i przeżyłam traumę. W związku z tym karp nie może być. Musi też być barszcz czerwony z uszkami, ale wszystko oczywiście bez mięsa.
- Zawsze Wigilia rodzinna, dużo osób?
- Jak się jest na obczyźnie, to...
- U kogoś? Bo czasem ludzie razem spędzają Wigilię.
- Nie wiem, to jest moja pierwsza od 10 lat w tym kraju.
- Będzie rodzinnie?
- Będzie smutno.
- Dlaczego?
- Bo tu.
Urszula i Witalis Stancel - Jak u Państwa wygląda Wigilia i jakie danie jest najważniejsze, ile dań?
- W pierwszym rzędzie jest barszcz z uszkami, później jest ryba.
- Jak robiona, jaka ryba?
- Przeważnie łosoś.
- Smażony w panierce?
- Pieczony, wiele przypraw, czosnek, olej z oliwek.
- A w galarecie Państwo nie robicie?
- Nie.
- Karp jest, czy nie ma?
- Nie ma. - W tym roku będziemy też mieli homara, moja rodzina przychodzi, dzieci przychodzą, Wigilia u mnie, a potem idę do nich na drugi dzień.
- A takie potrawy jak kutia?
- Nie. Wiem co to jest kutia
- To ze Wschodu bardziej jest.
- Ze Wschodu, to moja mama robiła.
- A przestrzegają Państwo że 12 dań powinno być, czy raczej nie?
- Raczej nie, ale jedzenia jest aż za dużo
- Ja nie pamiętam, czy moja mam tyle robiła; pan musi rozumieć to, że myśmy przeszli przez Syberię, byliśmy tam wywiezieni jako małe dzieci, tak że dużo rzeczy nie pamiętamy.
- A później gdzie Państwo byli?
- W Persji, a potem, w Afryce, ja byłam w Ugandzie, a mąż w Rodezji.
- Skąd Pana wywieziono?
- Z Nowogródzkiego.