Kiedy było więcej śniegu?
Ajajajajajajaj! Co się narobiło! Sprawa oparła się aż o niezawisły sąd, który w trybie wyborczym nakazał panu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu przeprosić Platformę Obywatelską za wygłoszenie opinii, jakoby za jej rządów nie budowano dróg, a w każdym razie – nie tyle, ile buduje się teraz, to znaczy – nie tyle może „buduje”, co ile się zbudować zapowiada.
Wprawdzie zapowiada się wybudować bardzo dużo, ale mimo to dygnitarze PO unieśli się gniewem, bo jakże „nie budowano”, kiedy przecież nie tylko budowano, ale mnóstwo ludzi się przy tym nakradło i założyło stare rodziny. Takie, dajmy na to, autostrady, były w Polsce budowane znacznie drożej, niż gdzie indziej, podobnie, jak śmigłowce „Carracal” były przez Polskę kupione po cenie dwukrotnie wyższej, niż kupowały je inne kraje. To znaczy – byłyby kupione, gdyby sławnego kontraktu stulecia nie anulował złowrogi minister Antoni Macierewicz, do którego stare kiejkuty powzięły w związku z tym śmiertelną urazę i już przy pierwszej „głębokiej rekonstrukcji rządu” stracił on stanowisko ministra obrony na rzecz podobno bardziej wyrozumiałego dla ludzkich słabości ministra Błaszczaka. „Stąd nauka jest dla żuka”, żeby nawet propagandę sukcesu uprawiać z wyczuciem.
Za komuny też wszyscy wychwalali osiągnięcia aktualnej ekipy, porównując je z zaniedbaniami ekip poprzednich – ale zawsze starali się porównywać do ekip bardzo oddalonych w czasie. Jeśli, dajmy na to, rządowa telewizja chwaliła Edwarda Gierka, że za jego rządów więcej obywateli ma telewizory, to porównywała to do czasów Bolesława Chrobrego, a w porywach gorliwości – do czasów sanacji, kiedy telewizora nie miał żaden obywatel. Żaden niezawisły sąd nie mógł niczego takiemu porównaniu zarzucić, a gdyby nawet zaczął dopatrywać się w nim jakiejś niestosowności, to partia zaraz by takiemu niezawiślakowi przypomniała, skąd wyrastają mu nogi.
Pomóż nam!
I tak było bezpiecznie, bo kiedy na przykład taki pan redaktor Jerzy Wasilewski napisał, że za Gomułki było więcej śniegu, niż za Gierka, to nie tylko cenzura zdjęła mu tę publikację, ale w dodatku dostał obsztorcówę zarówno po linii partyjnej, jak i redakcyjnej. Toteż wprawdzie rzecznikująca rządowi pani Kopcińska poinformowała, że pan premier „nie musi przepraszać” Platformy Obywatelskiej, ale, że wyrok niezawisłego sądu „uszanujemy”.
To są jednak takie niewinne przekomarzania między Umiłowanymi Przywódcami z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm i obozem zdrady i zaprzaństwa, bo naprawdę ważne sprawy rozgrywają się za granicami naszego nieszczęśliwego kraju.
Oto pan Grzegorz Schetyna pojechał po wskazówki do Naszej Złotej Pani do Berlina, podczas gdy lawirujący między starymi kiejkuty, a obozem płomiennych dzierżawców pan prezydent Andrzej Duda spotkał się z izraelskim premierem Beniaminem Netanjahu. Słowem – każdy ze swoim szefem, a okazją do spotkania z premierem Izraela była sesja Rady Bezpieczeństwa ONZ w Nowym Jorku, w której wziął udział również prezydent Donald Trump.
Obsypał on Polskę komplementami, które mają to do siebie, że nic nie kosztują – oczywiście strony amerykańskiej, bo strona polska ma zapłacić za to 2 mld dolarów rocznie. Chodzi oczywiście o „stałe bazy” amerykańskie w naszym nieszczęśliwym kraju, które urastają do rangi kamienia węgielnego polityki zagranicznej. Znaczy – znowu Polska pręży cudze muskuły, a nawet gorzej – bo o ile w 1939 roku wisiał nad nami miecz Damoklesa niemieckiej i sowieckiej okupacji, to teraz wisi nad nami groźba okupacji żydowskiej. Toteż prezydent Duda umizgał się w Nowym Jorku do premiera Netanjahu, oświadczając między innymi, że wspólna deklaracja polsko-izraelska z czerwca br. jest „kamieniem milowym” współpracy między Polską a Izraelem – oczywiście „strategicznej” - bo jakże by inaczej.
Warto przypomnieć, że ta deklaracja została sporządzona po spektakularnym wytarzaniu Polski na oczach całego świata w smole i pierzu za zuchwałą próbę wykorzystania narzędzia wprowadzonego na żądanie strony żydowskiej do ustawy o IPN z 1998 roku do ochrony dobrego imienia Polski. Cały „Izrael” to znaczy – światowe Żydostwo zawrzało gniewem na ten zamach na żydowski monopol na prawdę historyczną, a Polska z podkulonym ogonem musiała ten monopol uznać. Taka zatem jest postać tego „kamienia milowego”, na którym opierać się będzie to „strategiczne partnerstwo”. Z tego powodu okupacja żydowska może być jeszcze straszniejsza od niemieckiej i sowieckiej, bo nie będzie od niej żadnej ucieczki, ani żadnej nadziei na jej zakończenie.
Skoro Nasz Najważniejszy Sojusznik uchwalając ustawę nr 447 JUST przyjął na siebie obowiązek dopilnowania, by żydowskie roszczenia majątkowe zostały przez Polskę wykonane, to zostaną zrealizowane – a w związku z tym pan prezydent Duda zaproponował zainstalowanie tutaj „Fortu Trump”, bo jużci – ktoś przecież musi pilnować mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby się antysemicko nie bisurmanił, przynajmniej na początku, bo po stu latach wszyscy się przyzwyczają, że „antysemityzm” jest nie tylko „myślozbrodnią”, ale i grzechem – o co zadbają już kadry ukształtowane przez Jego Ekscelencję abpa Grzegorza Rysia – tego samego, który oświadczył, że „żadna religia nie ma monopolu na prawdę”.
Co zatem „przepowiada” Jego Ekscelencja? Tajemnica to wielka i dobrze – bo i po co ludziom wiedzieć takie rzeczy? Jak zauważył Józef Stalin, „kadry decydują o wszystkim”, więc jak tak dalej pójdzie, to znaczy – jak różne drapichrysty będą tresować tak zwane „masy” w rozmaitych „dniach judaszyzmu”, to po stu latach wszelka myśl o odzyskaniu wolności może umrzeć na uwiąd starczy.
Jak mawiał Stefan Kisielewski, ktoś, kto nie zna smaku mięsa, nie tęskni za nim, delektując się strawą, jaką nasi okupanci przygotują dla swojej trzody. Zatem okupantowi podporządkują się duchowo i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący – chociaż oczywiście każdy motywowany po swojemu – bo w demokracji, jak to w demokracji – trzeba będzie czymś się „pięknie różnić”, więc zawsze będziemy mogli się spierać, czy za Tuska było więcej śniegu, niż za pani Beaty Szydło, czy premiera Morawieckiego, słowem - „takie widzieć świata koło, jakie tępymi zakreślim oczy”.
Zresztą po cóż podnosić wzrok ku górze, skoro „Gazeta Wyborcza” poświęca coraz więcej miejsca studiom nad „pupą”? Oczywiście damską i przeciwstawia „ściągnięte, schowane i sztywne tyłki” tubylczych, mniej wartościowych pod tym względem kobiet, „pupom” na Jamajce, które „żyją własnym życiem”, gdy właścicielka idzie. Cóż, najwyraźniej i pan redaktor Michnik się starzeje i w poczuciu nieuchronnego i zbliżającego się finiszu, koncentruje się na istocie rzeczy, pomijając wszelkie akcydentalia.
Ale to tylko taki przerywnik, bo już wkrótce przyjdzie czas na rzeczy poważne – jak tylko Europejski Trybunał Sprawiedliwości odpowie na „pytania prejudycjalne” warszawskich sędziów Sądu Ostatecznego, co to sypiają z konstytucjami i aż strach pomyśleć, jakie z tej sodomii może wylęgnąć się potomstwo?
Stanisław Michalkiewicz
Rozważania głównie polityczne
Czy długie życie i doświadczenie daje mi prawo do oceniania tego, co było i jest? Przyjmuję, że tak. Do życia każdego z nas Opatrzność przykłada inną miarę.
Piszę ten tekst ostatniego dnia sierpnia roku pańskiego 2018. Jutro Wrzesień. Ile to już lat od tamtego pamiętnego września, gdy spadły bomby na Wieluń, a Westerplatte zostało ostrzelane przez Schleswig-Holstein? Dużo lat, ale ja ten ostatni przedwojenny wrzesień dobrze pamiętam. I drogę z Warszawy do majątku dziadków pod Krakowem, gdzie „wsi spokojna, wsi wesoła była”, a obecnie stoi Nowa Huta. Lat temu wiele, świadków tamtych czasów zaś coraz to mniej.
Czy długie życie i doświadczenie daje mi prawo do oceniania tego, co było i jest? Przyjmuję, że tak. Do życia każdego z nas Opatrzność przykłada inną miarę. Pożegnałem już tych członków rodziny, przyjaciół i znajomych, nie tylko starszych, ale i młodszych ode mnie. Na razie nie wybieram się w ich ślady. Zebrałem już sporo doświadczeń życiowych, a doświadczenie wszak mnie uczy, że zawsze umierają inni ! Ile mam jeszcze czasu? Que sera? Mówi się, iż czas to pieniądz. Jeśli tak, to mam go chyba więcej niż waluty. Ale głodny nie chodzę i mogę sobie spokojnie obserwować co się dzieje, jak zaznaczyłem od dość długiego czasu. I oceniając, interpretując zaszłości. Na polskie sprawy nie jestem obojętny. No bo jak?
Tu zaznaczę, iż zawsze byłem i jestem optymistą i proszę mi wierzyć, że to bardzo uprzyjemnia życie. Ten mój optymizm wynika stąd, że wydarzenia nie tylko polityczne, które obserwuję idą prawie bez wyjątku od gorszych do coraz lepszy.
A oto etapy zapamiętane.
W końcu sierpnia 1939 cieszyłem się jazdą ojcowskim fiatem simca z Warszawy do Krakowa. Włączałem, na przykład, wycieraczki szyb chociaż pogoda była piękna. Ot frajda! Wojna, paradoksalnie, bowiem uczyniła moje życie ciekawszym. Zamiast bycia jedynakiem (siostra była niemowlakiem) w warszawskim mieszkaniu, znalazłem się wśród licznej rodziny, między innymi wśród kuzynów/kuzynek towarzyszy zabaw i w domu i na zewnątrz. W stolicy zaś opuszczenie mieszkania na 3. piętrze to była cała ceremonia. Wychodziło się do pobliskiego Ogrodu Sejmowego, gdzie czasem bawiłem się z (ho, ho) synem ambasadora Szwecji. Co ważne, ja miałem hulajnogę, a on nie! Na wsi (byłem of course coraz starszy) latem, drzwi się nigdy nie zamykały. Park, i „majdan”, ale nie ten ukraiński, tylko gospodarczy otoczony wozownią, stajnią, chlewnią, mleczarnią i gorzelnią. Poza tą ostatnią wszędzie można było zaglądać. Załatwili mi Niemcy ciekawsze życie? Załatwili! Okupacja na początku była raczej małą abstrakcją. W miarę dorastania moje horyzonty oczywiście się rozszerzały.
Przy stole siedziało 20 – 30 osób, z których każda miała coś do powiedzenia i to, i młodszych i starszych. Oczywiście, o wojnie. To był popularny temat. Pierwsze było już w 1941 r. radosne dla nas zatrzymanie ofensywy niemieckiej na szosie Wołokołamskiej na przedmieściach Moskwy.
Lubię i mam pamięć do rymowanek. A wtedy była taka:
- „Czemu ty Hitlerze wciąż pod Moskwą stoisz? Czy cię słońce piecze, czy się Ruska boisz? Słońce mnie nie piecze, Ruska się nie boję, dupa mi przymarzła więc pod Moskwą stoję!”
Zmiana pozytywna? Oczywiście. Potem Afryka, niemieckie AK - żartowano (Afrika Korps) no i Stalingrad. Potem wiele dobrych wiadomości z Ost Frontu. Starsi po kryjomu słuchali radia londyńskiego i niemieckiego. To było Surowo zakazane. Można było za to trafić na wczasy niedaleko do niemieckiego, nazistowskiego obozu w Auschwitz. Takie to były zabawy i gry w one lata na tej wsi podkrakowskiej, kiedy reszta świata we łzach i krwi tonęła... W końcu zimą 1945 przyszło „wyzwolenie”. Z majątku też. Ale nie narzekałem. Doroślałem. Przeprowadzka do Krakowa, nowa szkoła, nowi, już nie wiejscy, koledzy. Pod Sukiennicami kupowało się cynowe orzełki polskie, które dumnie przypinaliśmy sobie do czapek.
To znowu zmiana na lepsze, bo i na ciekawsze. No i „niepodległość”. Mikołajczyk, a Anders już siodła białego konia, na którym wkrótce tryumfalnie do Polski przyjedzie.
O wstydzie! Przyznam, że czasy stalinowskie też nie były dla mnie czymś tragicznym. Takim jawią się raczej teraz w książkach i filmach. Chodziłem do szkoły, gdzie śpiewaliśmy: My ZMP, my ZMP – reakcji nie boimy się! Będąc uczniem musiałem automatycznie należeć, o zgodę nikt nie pytał, w 100% nakładaliśmy czerwone krawaty. Że reżim? Na pewno, ale z mojego pokolenia wszak demokracji nikt nie znał. Życie oficjalne PRL i kpiny z władz - żarty że hej! W dniu 5 marca 1953 r. zmarł (albo został zamordowany) Stalin. W dniu zaś też 5 marca, ale w roku 1940, podpisał decyzję o likwidacji polskich oficerów w Katyniu. Był oddanym sojusznikiem Hitlera. W 1953 r. budowano wciąż w Warszawie dar Związku Zdradzieckiego – Pałac Kultury. Na wiadomość, że odszedł Chorąży Pokoju, Nadzieja Ludzkości (jak tu teraz żyć towarzysze, jak żyć?) dwóch Rosjan, robotników, rzuciło się z najwyższego piętra PKiN; jeden po wódkę, drugi po zakąskę! Gmaszysko było na owe czasy wielkie i górowało nad stolicą. Droższe były mieszkania, z których nie było widać Pałacu Kultury! Spełniał on też pewną pozytywną rolę. Teatry, kina, sala widowiskowa, taras widokowy, niczym na CN Tower. Kółka zainteresowań. Na jedno - aktorskie chodziła Irena Kirszenstein, a na inne – sportowe - Daniel Olbrychski. Nie, nie pomyliłem się. Takie nasze przyszłe sławy miały w młodości zainteresowania.
I znów przyszła zmiana na lepsze! Wszak nie? Wszak tak! Gomułka (odchylenie nacjonalistyczne, od kulki uratował się) i w październiku 1956 roku został się za „zbawcę narodu”; skrytykował nadmierną gospodarczą zależność od Moskwy (o politycznej taktownie nie wspomniał), wydalił rosyjskich doradców wojskowych, rozwiązał kołchozy i publicznie zapowiedział, że takiej wymiany handlowej dalej nie będzie! (Oni od nas biorą węgiel – a my im za to dajemy zboże!) Optymistyczniej było, choć zgrzebnie. No, ale taki jest socjalizm. To znaczy zgrzebny.
Tu wspomnę coś politycznie niepoprawnego! Chamy we władzach partyjnych i rządowych miały dosyć panoszenia się Żydów. Rosja odwracała się powoli od Izraela w stronę Arabów, a my, jak za panią matką – to znaczy nie my, ale „dyktatura ciemniaków” (Kisielewski) – zorganizowała marzec 1968. „Syjoniści do Syjamu” (były takie hasła na transparentach!) Biedny Adaś Michnik chciał tylko – i dalej chce – socjalizmu z ludzką twarzą, a został relegowany z uniwersytetu i musiał pożegnać się z bratem, który czmychnął do Szwecji, bojąc się odpowiedzialności za swoje niecne postępki w czasach stalinowskich. I nie tylko on. Cóż, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą! Tych semicko – stalinowskich wiórów Polska się na szczęście pozbyła. Może mniej winnych też. Wyjeżdżali ci, co chcieli (!) i spoko – spadali na 4 łapy. Oni to teraz liberał w liberała i interes się kręci. Wtedy wiosną Icek pytał Srula – co robimy? Podobno otwierają dla Żydów granicę na Zachód. Do kapitalizmu i dobrobytu! Se git towarzyszu. Ja wchodzę na drzewo. Dlaczego? Nie chcę, żeby mnie zadeptali! Chwała ci za to Gomułko - pierdółko.
Ale przyszła nowa – znów oczywiste – coraz lepsza zmiana! Gierek w jasnym garniturku, pożyczki z Zachodu, gospodarskie wizyty w PGR-ach i innych zakładach socjalistycznych. Pierwszy po wojnie przywódca, który nie mówił po rosyjsku! Apelował do narodu i miał na początku „dobrą prasę”. To znaczy sporą popularność. Nudziarz, towarzysz Wiesław, pieprzył dwie godziny na stojąco, a Gierek już na początku wołał: „Pomożecie?”
Ale budował nieborak na socjalizmie, czyli na piasku. To nigdzie na świecie nie zdawało – nie zdaje i zdać nie może - egzaminu. Ktoś powie – Chiny! Ale czy tam poza machaniem czerwonymi szmatami jest socjalizm, komunizm?
W czasie gospodarskich wizyt Gierek kiedyś zobaczył, że w opłotkach chłop babę bije. Kolumna się zatrzymała, towarzysz Edward pouczył, że choć – jak chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije – to temu małorolnemu jednak mówi, że tak w socjalizmie nie można sobie publicznie poczynać! - Chłop odpowiada: To niech nie mówi, że za Sanacji było lepiej! Ktoś z odjeżdżającej kolumny cicho chłopa zapytał niedowierzając – to prawda? - A co? Miałem powiedzieć, że zgubiła kartki na cukier?
Odrębne światy – obywateli i nomenklatury.
Kiedy zaczęły się kartki, opuściłem Polskę udając się na zarobkowe saksy w Kanadzie. Miało być na 3 miesiące. Znowu na lepsze. W 2 dni na budowie, czy jako kierowca, zarobiłem tyle, ile przez miesiąc w kraju. Miałem wracać, ale generał Jaruzel przestraszył się o własną czerwoną d... i wprowadził w 1981 r. stan wojenny. A mogło już 8 lat wcześniej dojść do przemian gospodarczych. Te lata Polska straciła.
W III Rzeczpospolitej zrobiono tego zdrajcę prezydentem. Kiedy Mazowiecki odbywał oficjalną, pierwszą wizytę w Londynie odmówił spotkania się z prezydentem Kaczorowskim! - Moim prezydentem jest Jaruzelski - odparł. To ci Magdalenkowiec, chodź PAX-katolik! A kiedy już prezydentem był Lech Kaczyński to trzepnisty Olbrychski powiedział, że Jaruzelskiemu zawsze się ukłoni, ale (wówczas) prezydentowi Kaczyńskiemu nigdy ręki nie poda! Czym mu tenże zawinił – dalibóg nie wiem!? A Jaruzelski już przecież w Armii Berlinga i „wyzwalanej” Polsce dalej zwalczał – i to nie łagodną perswazją - tych bohaterów, którzy poświęcali życie w walce o wolną, niepodległą Polskę.
Cóż, Olbrychski jest obecnie zadeklarowanym opozycjonistą. To świadczy co to za - pod względem ideologicznym – towarzystwo. Zawsze podkreślam, iż widać czarno na białym co to za zbieranina. cynicy, post-peerelowcy, dawni TW – kapusie, ci co w Magdalence się dogadali z sitwą Jaruzelskiego i Kiszczaka, odsunięci w 2015 r. (vox populi) nareszcie od władzy, zawodowi rozrabiacze, kochający inaczej, feministki oraz morze – no może nie morze, ale zamulony staw, pożytecznych idiotów z zamulonymi naiwnymi sloganami mózgami. A przewodzi totalnej opozycji pełen charyzmy Grzesio z mojego (o wstydzie) Wrocławia. Lemingi – przyznajcie, iż proponuje Polsce porywający program! – Kiedy wkrótce dojdzie do władzy (!) – Oto i on. Schetyna w wywiadzie dla CrowdMedia tokuje: w referendum odsunie prezydenta Dudę. Klituś - bajduś, bo jakkolwiek Platforma regularnie pokazuje, że z szanowaniem demokracji ma problemy, to jednak jej lider dość długo jest w polityce i powinien chyba jednak - olaboga - wiedzieć, iż w polskim systemie takiej opcji nie ma. Wprowadzi też procedurę impeachmentu zmieniając konstytucję (co wtedy z tymi malowniczymi koszulkami między innymi na pomnikach?) Na to jego ugrupowanie ma taką szansę jak, na przykład siostry Godlewskie, na wygranie MTV – Video Music Award - ale dalej nuci na tę samą od 3 lat melodię o dePiSyzacji, Trybunale Stanu, totalu i sądach. PO staje się coraz bardziej ugrupowaniem obciachowym, nie nadążającym za polityczną rzeczywistością. Przecież opozycja ma łatwiej od PiSu. Siedzi z boku nic nie robi i za nic nie odpowiada, a rządzący muszą podejmować stale decyzje, za których realizację i efekty odpowiadają. Nie myli się wszak tylko ten, co nic nie robi. Ale nawet i to kolejna buńczuczna krytyka im się nie sprawdza i cichnie. Na koniec żart: dlaczego Tusk w Brukseli tak wcześnie rano wstaje? Bo chce mieć więcej czasu, żeby nic nie robić!
Toronto 1 września 2018 Ostojan
PS „Biedna”, ale wciąż aktualna konstytucja (z innej nieco politycznie epoki) powstała za (nie) rządów SLD, partii, „która wiedziała, jak zaczynać”.
Bolek też zaczął już nieźle mataczyć, popierał to prawą, to lewą nogę, sam niechcący ustawiając się między nogami! Zbliżały się wybory prezydenckie, które „na mur” miał wygrać znowu Wałęsa. SLD kombinowało, jak ułożyć konstytucję, żeby można było ją dowolnie interpretować. Zresztą samo tak też wychodziło, bo nie prawnicze orły układały przepisy i wzajemnie niespójne paragrafy. Można wybrać te, które akurat pasują. Na dwoje babka wróżyła, tędy lub owędy, ale przecież zgodnie z zapisem.
Oto tu jest jasno powiedziane, a no patrzcie!
Niestety przykładów niekonsekwencji w polskim prawie można mnożyć. Kto prawnie dowodzi, że coś jest czarne ma oparcie na takiej a takiej stronie, ale rację ma ten, który otworzy inną stronę, też przecież to jest białe, co nie? Sędzia SN przechodzi na emeryturę w wieku 65 lat. Jasny (i słuszny) przepis. O żadnej wyjątkach nie stanowi, poza prawem prezydenta do przedłużenia tego wieku. OK! Ale przewodniczący SN wybierany jest na 6 lat. Gersdorf (ta ze świeczką) skończyła 65 lat, ale ma jeszcze 2 lata do ukończenia kadencji. Ma pozostać! - krzyczy opozycja, bo sędzina jest POówką. Mają rację? Gdyby była PiSówką to ku równemu oburzeniu totalniaków, by jeszcze na te 2 lata została. Paragrafem – do wyboru do koloru – politycznie walić po głowie przeciwników przecież racja jest nasza!
Tak to nomenklatury SLD/PSL przeciw Wałęsie, co „nie chce, ale musi” poplątały i naród im podziękował (na szczęście).
Teraz rząd, który ma lepszych prawników żadnych przepisów między innymi konstytucji nie łamie! Tylko te przepisy „interpretuje”. Profesorowie z obu stron się pienią! Bezprawie! Wtedy zaś dawno temu nieoczekiwanie Kwaśniewski pokonał Wałęsę! Podawanie nogi nie pomogło. Siurpryza! SLD miało i rząd i prezydenta (szorstka miłość). Opozycja krzyczy: Konstytucja! A PiS powinien wtórować – tak, Konstytucja!! Zgodnie z prawem!!
Jan Ostoja
Wasalstwo mową ciała zapisane
Oczywiście, zdjęcie z oficjalnego Twittera prezydenta USA Donalda Trumpa dało pożywkę polskiej “totalnej opozycji”, więc dla porządku zacznę od tego że jej propozycje polityczne, polityki zagranicznej nie wyłączając, są jeszcze bardziej żenujące od realizowanego obecnie przez Warszawę kursu strategicznego chłopca na posyłki.
Stało się, co się stało; nie wiadomo czy zostało to zrobione umyślnie, ale w polityce nie ma przypadków, zwłaszcza w “oku Saurona”. Język dyplomacji to także gesty, dlatego mamy protokół dyplomatyczny. W takich gestach lubują się Żydzi, którzy jeżeli ktoś im tam zajdzie za skórę, często zachowują się wobec niego jak dzieci w przedszkolu, poniżając w groteskowy sposób. Doświadczyli tego Turcy, których ambasador wezwany na dywanik musiał siedzieć na kanapie 0,5 m niżej od Żydów siedzących po drugiej stronie stołu na krzesłach; w innym przypadku stojący obok Netanjahu bodajże premier Turcji człowiek i tak mikry został postawiony poniżej podestu co powodowało, że sięgał Bibiemu pod pachę, w jeszcze innym ambasadorowi zrobiono na lotnisku rewizję osobistą…
Fakt podpisania strategicznego partnerstwa między Polską a USA na rogu blatu biurka prezydenta USA to po prostu historyczna symbolika, a skomentowanie tego przez szefa MSZ Czaputowicza słowami, że “zaszczytem jest dopuszczenie do biurka, przy którym pracuje przywódca innego państwa” wydaje się być wyjęte ze sztambucha grzecznej pensjonarki.
Patrząc na to wszystko można naprawdę zacząć się bać; bać o Polskę i zadawać sobie pytanie czy ona w ogóle istnieje? Oczywiście, istnieje administracyjny twór o tej nazwie, ale czy istnieje państwo polskie, które realizuje interes narodowy Polaków? Państwo zdolne przeciwstawić się interesom żydowskim, rosyjskim, niemieckim, amerykańskim - a raczej zdolne rozgrywać te interesy dla własnej korzyści?
USA stają się tymczasem głównym egzekutorem żydowskiego interesu na terenie Polski co doskonale obrazuje to, jak po amerykańskim ofuknięciu Polacy w podskokach znowelizowali ustawę o IPN, a następnie mówili, że deszcz pada, gdy Waszyngton stanął murem za roszczeniami żydowskimi wobec mienia bezspadkowego. No i dzisiaj również uważają, że to deszcz. Fakt, że miłość do USA ślepa jest - to wiadomo było od dawna - ale to, że mamy syndrom sztokholmski, to okazuje się dopiero ostatnimi czasy. Zastanawiam się tylko, gdzie podpadł prezydent Duda? No bo przecież na odcinku żydowskim chyba nie można mu niczego zarzucić. Pamiętam, jak w Warszawie ukląkł nawet przed tablicą upamiętniającą na Dworcu Gdańskim pożegnalne łzy Żydów wyrzuconych przez partię komunistyczną z PRL-u… Czyżby dostał prztyczka za nie swoje grzechy?
Andrzej Kumor
Jeśli możesz, wesprzyj nasze wydawnictwo! Tel. 416-732-2951
W pionie i w poziomie
Prezydent Trump dał już poznać swoje szorstkie maniery, więc może zapomniał poprosić polskiego prezydenta o zajęcie miejsca w fotelu, ale możliwe jest i to, że pan prezydent Duda usiąść się nie ośmielił. Może cały czas dręczyła do myśl, że jeśli usiądzie, to rozgniewany taką zuchwałością prezydent Trump znowu zamknie przed nim szlaban do Białego Domu i Polska, na oczach całego świata.
Któż nie pamięta pięknej sceny z „Kariery Nikodema Dyzmy”, kiedy to Dyzma, już jako wpływowy prezes Banku Zbożowego, przyjmuje w swoim gabinecie niejakiego Boczka, zredukowanego naczelnika urzędu pocztowego w Łyskowie, gdzie Dyzma był jego podwładnym, który próbuje uzyskać od niego jakąś protekcję i daje do zrozumienia, że w razie czego ucieknie się do szantażu? Dyzma w pierwszej chwili wybucha gniewem i krzyczy do Boczka: „wstać, kiedy ja stoję!” - ale potem się reflektuje i rozmawia z nim spokojnie i uprzejmie, bo już podjął decyzję, że Boczka ukatrupi.
Przypomniała mi się ta scena gdy na fotografii zobaczyłem pana prezydenta Andrzeja Dudę, w towarzystwie prezydenta Donalda Trumpa podpisującego wspólną deklarację. Nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie to, że prezydent Duda podpisuje na stojąco, podczas gdy prezydent Trump siedzi.
Czy nie poprosił prezydenta Dudę, by też sobie usiadł, czy też pan prezydent Duda nie ośmielił się usiąść w obecności prezydenta Trumpa – tego pewnie już nigdy się nie dowiemy – ale i jedno i drugie jest możliwe.
Prezydent Trump dał już poznać swoje szorstkie maniery, więc może zapomniał poprosić polskiego prezydenta o zajęcie miejsca w fotelu, ale możliwe jest i to, że pan prezydent Duda usiąść się nie ośmielił. Może cały czas dręczyła do myśl, że jeśli usiądzie, to rozgniewany taką zuchwałością prezydent Trump znowu zamknie przed nim szlaban do Białego Domu i Polska, na oczach całego świata. w ramach ekspiacji, znowu będzie musiała zostać wytarzana w smole i pierzu? Gdyby tak było rzeczywiście, to trzeba docenić poświęcenie pana prezydenta, który dla Polski gotów był nawet stać przez całą audiencję.
Ale mniejsza o to, bo oczywiście ważniejsze są efekty tej wizyty. Prawdę mówiąc, jest ich niewiele, bo z deklaracji wynika, że pan prezydent Duda nie ośmielił się poruszyć w rozmowie tematu ustawy nr 447 JUST, która grozi Polsce i narodowi polskiemu żydowską okupacją.
Utwierdza mnie to w podejrzeniach, że zarówno pan prezydent Duda, jak i pozostali dygnitarze Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, już pogodzili się z losem i tylko nie wiedzą jeszcze, jak tu przekazać tę wiadomość polskiej opinii publicznej.
Zresztą nie tylko on i – bo również przedstawiciele Stronnictwa Pruskiego nabrali wody w usta i nawet zabraniają wspominać o tym w telewizjach nierządnych.
Panu prezydentowi Dudzie nie udało się też uzyskać żadnej konkretnej obietnicy nawet w sprawie wiz dla Polaków, ani też żadnej konkretnej odpowiedzi na przymilną ofertę zbudowania przez Polskę na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju „Fortu Trumpa”. Odpowiadając na pytanie amerykańskiego dziennikarza, co prezydent Trump mu na to odpowiedział, prezydent Duda dał popis wodolejstwa, z którego jasno wynikało, że również udzielił mu odpowiedzi wymijającej.
Ale bo też o takich sprawach prezydent Trump może rozmawiać z Rosją, z którą w 1997 roku USA podpisały w Paryżu umowę, że na terytoriach nowych członków NATO nie będą zakładane żadne stałe Paktu Północnoatlantyckiego. Z tego właśnie powodu obecność ciężkiej brygady wojsk USA w Europie Środkowej ma charakter „rotacyjny”.
Możliwe tedy, że prezydent Trump, już wie, że „Fort Trump”, albo jeszcze prędzej – Fort Dajan”, będzie już w Polsce budował Izrael, a w tej sytuacji tubylczy prezydent Duda będzie musiał tylko przedstawić to polskiej opinii publicznej jako jeszcze jeden wielki sukces. Toteż ze wspólnej deklaracji można wydedukować tylko dwa konkrety: po pierwsze Polska zobowiązała się do regularnego opłacania się Stanom Zjednoczonym za ochronę nie tylko pokrywając jej rosnące koszty, ale również – po drugie – kupując amerykański gaz, co w nowomowie nazywa się „dywersyfikacją” i „bezpieczeństwem energetycznym”.
Pan prezydent Duda podkreślił w swoim wystąpieniu na konferencji prasowej, że przyjechał do Waszyngtonu prosto z konferencji państw Trójmorza. To prawda – ale tego samego dnia akces do Trójmorza złożyły Niemcy i to nie jako „partner”, tylko jako uczestnik tego projektu. Nawiasem mówiąc, gdyby Niemcy osiągnęły swój cel, to projekt powinien zmienić nazwę na „Czwórmorze”, bo przecież Niemcy leżą nie tylko nad Bałtykiem, ale i nad Morzem Północnym.
Ale nie to jest najważniejsze bo ta niemiecka oferta pokazuje, że Niemcy traktują ten projekt poważnie, znacznie poważniej, niż np. Polska, a po drugie – że zależy im na uczestnictwie w nim by tym łatwiej rozsadzać go od środka.
Projekt Trójmorza zagraża bowiem co najmniej trzem ważnym interesom niemieckim: po pierwsze – podważyć może i to w sposób trwały, niemiecką hegemonię w Europie, po drugie – zablokować projekt budowy IV Rzeszy, w który Niemcy już tyle zainwestowały i po trzecie – stworzyłby państwom Europy Środkowej szansę uwolnienia się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915. „Jak nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich” - radzi indiańskie przysłowie, toteż Niemcy grają na co najmniej dwóch fortepianach: z jednej strony pragną włączyć się do Trójmorza, by rozsadzić je od wewnątrz, a gdyby z jakichś powodów to się nie udało, to eskalują polityczną wojną w Polsce, by doprowadzić tu do przesilenia i zainstalowania rządu, który Polskę z projektu Trójmorza wycofa i w ten sposób położy mu kres. Na taką możliwość wskazuje czasowe wstrzymanie się Komisji Europejskiej od zaskarżenia Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jeśli z Trójmorzem coś pójdzie nie tak, to do ETS zostanie przeciwko Polsce skierowana taka sama skarga, jak przeciwko Węgrom, zaś pretekstu dostarczą nie tylko folksdojcze poprzebierani w „głupie średniowieczne łachy” - jak wyraziła się Oriana Fallaci podczas audiencji u ajatollaha Chomeiniego, ale i przebierańcy z Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa, którzy właśnie wykluczyli ze swoich szeregów polską Krajową Radę, a niezależnie od tego, również pani Małgorzata Gersdorf kombinuje z Niemcami na własną rękę.
Sytuacja musi być przez rząd „dobrej zmiany” oceniana jako poważna, bo – po pierwsze – niemiecki owczarek, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Franciszek Timmermans uznał ostatnie wyjaśnienia pana ministra Konrada Szymańskiego za niezadowalające, a w tej sytuacji premier Morawiecki został przez panią Małgorzatę Gersdorf, na własną prośbę, przyjęty na audiencji i to w gabinecie należących do Pierwszego Prezesa SN. Najwyraźniej również w ocenie rządu amerykańska podróż prezydenta Andrzeja Dudy została uznana za fiasko, a w tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak wspólnie z panią Gersdorf, za którą Niemcy stanęły murem, wykombinować jakąś formułę, którą wyznawcom pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego będzie można przedstawić jako kolejny sukces.
Skoro prezydent Donald Trump nie żałował nam komplementów, że jesteśmy „strategicznym partnerem” USA i w ogóle, to dlaczego Niemcy miałyby ułatwić rządowi „dobrej zmiany” pielgrzymki do Canossy?
Stanisław Michalkiewicz
Jeśli możesz wesprzyj nasze wydawnictwo
Doug Ford stanął w naszej obronie
Użycie notwithstanding clause przez premiera prowincji Ontario Douga Forda jest posunięciem bardzo znaczącym – stawia go w pierwszym szeregu obrońców kanadyjskiej demokracji; tych, którzy uważają, że to my – mieszkańcy tego kraju – powinniśmy decydować o tym, co dzieje się w społeczeństwie, w polityce. Nasze prawo decyzji zostało ograniczone przez bardzo inteligentny wytrych.
Mówił o tym zresztą sam premier podczas konferencji prasowej, gdy uzasadniał odwołanie się do tej bardzo rzadko używanej klauzuli zezwalającej na przeforsowanie ustawy uznanej przez sąd za sprzeczną z konstytucją. Ford podkreślał, że to on został wybrany przez ludzi, a nie sędzia, który zablokował ustawę ograniczającą liczbę radnych w Toronto; zablokował ją na gruncie konstytucyjnym, uznając, że po jej wprowadzeniu zbyt mało radnych reprezentowałoby zbyt dużo osób, a zatem prawo obywateli do ekspresji i bycia reprezentowanym zostałoby naruszone.
Jest to oczywista bzdura. Bzdurą też naruszającą trójpodział władzy demokratycznego państwa jest to, by sędziowie recenzowali wszystkie ustawy, decydowali o ich kształcie, stając się de facto niewybieranymi ustawodawcami tego kraju.
I tu właśnie jest pies pogrzebany – od 1982 r. jesteśmy w Kanadzie świadkami upolitycznienia sądów; używania interpretacji zapisanych w konstytucji praw i swobód do uznawania stanowionego przez posłów prawa za dyskryminację tej czy innej grupy i odrzucania lub zmieniania. Sądy stały się narzędziem przekształcającym instytucje tego kraju i zmieniającym społeczeństwo; narzędziem rewolucji, bo przecież to nie kto inny, jak sądy (w tym wypadku Sąd Najwyższy) uraczyły nas aborcją na żądanie, małżeństwami homoseksualnymi, eutanazją, legalnymi domami publicznymi i tym podobnymi wspaniałościami.
Dochodzi do tego, że sędziowie recenzują nawet, wydawałoby się, zupełnie mało znaczące z powodów konstytucyjnych ustawy, jak ta, którą konserwatyści za premiera Harpera usiłowali ograniczyć zakres darmowych świadczeń medycznych dla osób ubiegających się o azyl w Kanadzie.
Tu też na drodze stanął Sąd Najwyższy, uznając, że tego rodzaju ustawa powodowałaby „trudne do zniesienia okrucieństwo”, a tym samym – wywodzono – byłaby niekonstytucyjna.
Widzimy więc, że jesteśmy świadkami sądokracji – władzy niewybieranych przez nikogo, a mianowanych przez aktualny układ rządzący (premiera kraju w przypadku Sądu Najwyższego, a premierów prowincji w przypadku sędziów prowincyjnych) sędziów, którzy nad naszymi głowami zmienili świat, w którym żyjemy, nie pytając nas o zdanie. Czy to jest demokracja?! Czy to jest władza większości?! Dlaczego nie zapytano nas o to w referendach? Dlaczego te wszystkie sprawy nie były przedmiotem kampanii wyborczych?
W 1982 r. Kanada, nowelizując swoją konstytucję, wyposażyła nasze lokalne cioty rewolucji, inżynierów „nowego Jeruzalem” w pałkę, którą niczym uliczny chuligan głowy, mogą rozbijać tradycyjne instytucje tego kraju. To pałką rozbito tradycyjne małżeństwo, tą pałką wprowadzono możliwość dobijania osób starych i chorych w szpitalach i wreszcie tą pałką usiłuje się obecnie na tak niskim poziomie jak przepisy prawa prowincyjnego forsować lewicowy program polityczny.
Premier Doug Ford, odwołując się do notwithstanding clause, stanął na drodze podstępnego lewackiego „marszu przez instytucje”, jak to określał Rudi Dutschke – niemiecki lewak i komuch.
Pomóżmy Fordowi utrzymać tę linię okopów.
Andrzej Kumor
Tekst dla głupków
Wielu naiwnie nadstawia się pod „odpowiedź”, co może nas uratować z tej politycznej diapauzy, w której tkwimy, no, gdzieś tak od 1648 r. Pomyślałem sobie, że może dla zaspokojenia ich potrzeb przedstawię taki „gotowiec” dla naiwnych gapciów, od razu nadmieniając, tłumaczenia nigdy dość wobec masy czytających „inaczej”, że niniejszy przekaz jest jawną kpiną. Tym niemniej myślę, że emocjonalnie i duchowo odpowie na zapotrzebowanie wielu będących „w potrzebie świetnych rozwiązań”. Utuli ich. Wypełni lukę istniejącą w nich. Jeszcze bardziej co prawda zagłębiając ich w dysfunkcji, ale przynajmniej zaspokoi chwilowo potrzebę bliskości ze swoimi urojeniami.
Ach, na początek – oprócz poniższego całego tekstu – mam coś dla tych tęskniących, wypatrujących i pragnących „dobrych podpowiedzi”. Kilka zgrabnych bon motów, dopalaczy emocjonalnych z przeszłości: „Rzymianie trafnie mawiali, że ciosy, które gnuśnym odbierają odwagę, stanowią bodziec dla dzielnych, a desperacja bywa często źródłem nowej nadziei” – jak pisał ukochany Wespazjan Kochowski o czasach, kiedy Polacy – podobnie jak dziś – znikąd nie mogli oczekiwać pomocy. Ten żołnierz-poeta, symbol ówczesnych świadomych propaństwowych elit, w chwili, kiedy Moskwa, Szwecja, Brandenburgia i Siedmiogród razem z Kozakami i zdrajcami dokonali faktycznego rozbioru Polski w latach 1655–1657, mówił głosem prawdziwie wolnego Polaka: „(...) w mroku, w którym się cały kraj pogrążył, znalazło się wielu takich, co nawet w największych trudnościach nie zwątpili o RZECZYPOSPOLITEJ; oni to byli źródłem dobrej nadziei i natchnieniem dla reszty. (…) Wszyscy, nawet i tacy, co nie dbali o sprawy publiczne, jasno zrozumieli, że starodawny ustrój królestwa jest naruszony, że podcięte zostały jego podstawy, to znaczy religia i wolność. (…) Niespodziewanie opanowani przez wrogów, gdy mała była nadzieja na rychłe posiłki od przyjaciół, musieliśmy polegać, po Bogu, na sobie samych”.
PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA
Zacznijmy więc tekst dla naiwnych durni. Starać się będę jak mógł, aby wejść w tę stylistykę chromego myślenia… Otóż, mogę zakładać, iż według ich wyobrażeń, tak naprawdę żadnym realnym rozwiązaniem dla powodzenia, dla zbudowania Nowej Polski (koniecznie wielką literą!) – która będzie miała potencjał wystarczający do prowadzenia samodzielnej gry o wpływy na polu międzynarodowym – nie będzie zbudowanie Nowej Wspólnoty opartej tylko na tych, którzy zdarli już kajdany i wydobyli się z upiornego grobu. Oparcie się tylko na tych, którym udało się wrócić z Hadesu, tylko dlatego, że stali Świadomi (cóż to po prawdzie oznacza? Wielość odcieni i poziomów przecież jest tu istotna…). Nie. To się nie uda. Po pierwsze: jest nas za mało. Owszem, w przeszłości często właśnie mniejszość była motorem zmian, ale myślę, że jednak to za krucha siła, aby dać sobie radę z wrogami zewnętrznymi, jak i z Czcicielami Ciemności, tymi chodzącymi tuż obok nas zombie. Po drugie: prawda jest taka, że jedyną szansą dla nas jest uratowanie nie tylko nas samych, ale również – ich. Niewolnych (prawda, jakież to ckliwe myślenie?). A przynajmniej pewnej ich części. Za pomocą głębokiej „terapii” musimy pomóc im uwolnić się z uzależnionego myślenia (zupełna bzdura).
Aby lepiej zrozumieć ich tok rozumowania, sposoby argumentacji, przyjrzyjmy się bliżej, jak skonstruowany jest charakterystyczny dla Zniewolonych typ myślenia uzależnionego. Wiem, łatwo powiedzieć: „pomóc im za pomocą »terapii«. Niektórzy z czytelników uśmiechną się z politowaniem: „Mundralek wymyślił se koncept i z zadowoleniem przekonuje, że to da się zrobić”. Jestem świadomy, że – jak w każdej trudnej terapii – część ze Zniewolonych nie będzie chciała się jej poddać. To normalne. W końcu jest to długi i bolesny proces. I dla nas, i dla nich (proszę mi wierzyć, z trudem dotarłem z pisaniem do tego miejsca, już mi niedobrze, ale brnę dalej…).
Istotną częścią pokrętnego myślenia Niewolnych jest – jak pisał Abraham Twerski – zaprzeczanie, które „w uzależnionym, zniekształconym myśleniu jest w znacznej mierze spowodowane oporem wobec zmian. Jak długo ktoś zaprzecza rzeczywistości, tak długo może trwać przy swoich nawykowych zachowaniach”. Pamiętajmy zatem, że w czasie rozmów z nami o rzeczywistości, o Polsce, o polityce, o Smoleńsku, o szczepionkach, płaskiej ziemi, chemitrailsach, iluminati, ciapatych, przebiegunowaniu globu, Polin, desancie żydowskim, kondominium, Wielkiej Lechii, szkodliwym wpływie wszechobecnego promieniowania (poproszę o uwagi, o czym jeszcze zapomniałem, o jakiej rzeczy z zasobu postrzegania świata przez „masowego szura” coś mi umknęło?) osoba z uzależnionym myśleniem będzie bronić się na wszystkie sposoby przed uznaniem rzeczywistości za taką, jaka jest w istocie (czyli jaką?), bo to oznaczałoby potrzebę rozpoczęcia procesu fundamentalnych, trudnych dla tej osoby zmian. Zmian w sobie oraz zmian w postrzeganiu świata zewnętrznego (czym on jest naprawdę? Ale naprawdę?). A lęk przed takimi zmianami może być tak duży, że uzależnieni od matrixa wolą oszukiwać przede wszystkim samych siebie. To nie brak siły woli, ale raczej choroba woli i niezdolność do jej używania. Twerski zauważa, że „to zaburzenie w myśleniu nie wpływa na inne obszary rozumowania. Zatem osoba, która charakteryzuje się uzależnionym myśleniem, może być inteligentna, mieć intuicję, zdolność przekonywania i wyciągania trafnych wniosków natury filozoficznej i naukowej. Specyfika uzależnionego sposobu myślenia polega na niezdolności do przekonywania samego siebie”. I nie jest odkrywczym fakt, że u znacznej części Zniewolonych taka postawa wynika z ich niskiej samooceny, tj. negatywnych uczuć, jakie człowiek żywi wobec siebie samego, a które często nie mają uzasadnienia w faktach. Jeśli my sami – Wolni Polacy (buchachachacha, to dobre, naprawdę dobre…) – chcemy pomóc sobie, to czas przyjąć, że to na nas spoczywa trudny obowiązek pomocy Niewolnym w zerwaniu ich kajdanów uzależnionego myślenia i wyciągnięciu ich z Hadesu. Wskazanie im, że – poza tymi, którzy robią to świadomie, dla zysku, cynicznie, z oportunizmu, z powodu głęboko zinternalizowanej postawy lokajskiej – reakcją większości spośród nich – Niewolnych – na własną niską samoocenę, jest niezauważalne dla nich zaakceptowanie świata „podstawionego” im przez real playerów. Świata skonstruowanego na nieprawdzie, na manipulacji, na fikcji, którego istotną częścią jest kłamstwo. Pustka. „Po prostu jeżeli człowiek czuje się niepewnie i uważa, że nie nadaje się do niczego, staje się bardziej skłonny do ucieczki od rzeczywistości” – pisze Twerski (Twerski to nowojorski Żyd, terapeuta uzależnień, wydaje mi się właściwym partnerem w tejże bajce, ideologiczną i psychologiczną podkładką pod niniejszy tekst pełen ckliwych pop-bredni). Zatem Zniewoleni uciekają do przygotowanej im przez macherów z zaplecza Krainy Oz, do Matrixa. I ludzie z uzależnionym myśleniem biorą tę „podstawioną rzeczywistość” za prawdę objawioną. Za swoją prawdę. Według takich osób, np. III RP jest w pełni wolnym krajem, zieloną wyspą, miejscem o obowiązujących standardach demokratycznych, któremu „bliżej jest do Paryża niż do Moskwy”, lub wierzą, że np. Warszawa jest celowo napromieniowana wszechobecnymi falami radiowymi albo że bombardują nas z nieba aluminiowym pyłem względnie pra-Polska była mocarstwową Wielką Lechią, i że nieprawdą jest, że Gabriel Maciejewski (ksywa „Gabi-Cycek”) swoim blogiem konkuruje z producentami leków na sen.
Idąc dalej (teraz się zaczyna niezła jazda), warto próbować uświadamiać im, że ich zniekształcone postrzeganie i zaburzone rozumowanie są podyktowane – poza niską samooceną – często także lękiem, niepewnością, wstydem. Osoby z uzależnionym myśleniem boją się, że jeśli wyrażą jakąkolwiek wątpliwość co do „słusznej linii partii” lub linii „własnego guru”, bo przecież większość z zagospodarujących działki znaczeniowe w Polin ma swoją trzodę wyznawców, niektórzy z nich lubią ich nawet upokarzać, ale to im (wyznawcom) nie przeszkadza, ponieważ ich guru są np. bardzo mądrymi pisarzami i wydawcami, więc lubią, kiedy guru co dzień zapewnia ich o swej wyższości), to mogą zostać wzięci za wykluczonych, gorszych, uboższych, niedouczonych, niedostatecznie „światłych”, zacofanych, za nienowoczesnych, za mało światowych, za mało – o, mój Boże! – europejskich lub za bardzo europejskich, patriotycznych albo narodowych, za nienadążających za „mętnym nurtem” info-entertainmentu lub, wręcz przeciwnie, za bardzo w nim tkwiących... Lękają się po prostu że nie spełnią wyznaczonych przez matrix (patriotyczny, alternatywny, masoński, narodowy, nowoczesny, postnowoczesny, katolicko-reformowany, judejski, można wymieniać bez liku, w końcu to tekścik pomocny dla duraków ze wszystkich stron…) oczekiwań, że jeśli nie będą myśleć tak, jak nakazuje „nie-Moralna Większość” lub „Moralna Większość”, to inne upiory, zombie będą się z nich śmiać, wykluczą ich z obszaru szacunku. Nie będą przynależeć do „normalnego świata”. „Dopóki nie zdołamy im wykazać – zauważa Twerski – jak błędny jest ich sposób postrzegania, nie możemy się spodziewać zmiany reakcji i zachowań. Skoro obraz własnej osoby jest dla człowieka uzależnionego tak ważny, największy problem stanowi jego zniekształcone postrzeganie samego siebie.” Warto im zatem za każdym razem uzmysławiać, że niezauważalnie dla nich samych, wskutek zniekształconego obrazu samych siebie – którego podstawą jest lęk i niepewność – przechodzą bezwolnie na drugą stronę lustra: ku nieadekwatnemu postrzeganiu rzeczywistości. Do Krainy Czarów. Do Krainy Kłamstwa.
„When the truth is found to be lies, And all the joy within you dies.”
To przerażająco wielki sukces ostatnich stu lat rządów Zd-Rady Nieustającej (państwo „wewnętrzne” na usługach państw „zewnętrznych”) oraz zależnej od molocha zewnętrznego (tzw. „Nie-Życie”) machiny info-entertainmentu: miliony ludzi z uzależnionym, zdewastowanym myśleniem, o obniżonej samoocenie, podatnych na manipulacje. To jest ten dramatyczny aspekt realnej słabości potencjału Polski, braku szans w rywalizacji na rynku idei, uwstecznienia, wasalizacji, podobieństwa do antyrozwojowego postkolonialnego bantustanu. Całe tabuny albo bezwolnych i zniechęconych, albo mnóstwo takich, którzy – po latach życia w Nierzeczywistości – nawet nie wiedzą, nie chcą wiedzieć, że to, co myślą i mówią, to tylko wysypujące się z ich ust ścinki zmanipulowanych treści, pomieszanych pojęć, frazesów, pakuły odwróconych prawd, trociny przeinaczeń, włókna fałszu… Całe pułki zombie dostających spazmów wściekłości, zaczynających kąsać, obrażać i miotać się w przekonaniu, że ktoś chce im zwalić nieboskłon na głowę, że ktoś chce wywrócić ich świat do góry nogami, kiedy spokojnie i rzeczowo, opierając się na faktach, bez agresji, tłumaczy się im, że „prawdy”, które biorą za swoje i w które wierzą, są tylko odpadem postprodukcyjnym Molocha Zniewolenia. W rozmowach z nimi (moja ulubiona część się zaczyna, boki zrywałem, pisząc to) pamiętajmy zatem, że prawie wszystkie mechanizmy obronne osoby uzależnionej od matrixa są często nieuświadomione przez nią, a główna funkcja tych mechanizmów sprowadza się do obrony tej osoby przed trudną do zniesienia świadomością. Bolesną dla nich samych świadomością status quo, stanu faktycznego. I dopóki osoba uzależniona, dzięki naszemu wsparciu, pomocy, dzięki własnowolnemu procesowi metanoi, nie uświadomi sobie tych mechanizmów, możemy niewiele zrobić, by je powstrzymać.
Jeden z tych mechanizmów, tj. zaprzeczanie u kogoś, kto myśli w sposób uzależniony – jak nadmieniłem wyżej – nie jest ani świadome, ani zamierzone, a osoba ta może szczerze wierzyć, że mówi prawdę. Obok zaprzeczania osoby te nieświadomie używają jeszcze dwóch dodatkowych mechanizmów obronnych: racjonalizacji i projekcji. Wszystkie trzy razem polegają na zniekształcaniu prawdy, ale osoba z uzależnionym myśleniem nie zdaje sobie z tego sprawy! Zrozummy zatem, że konfrontowanie ich zaprzeczania, racjonalizacji i projekcji z faktami świadczącymi o tym, że jest odwrotnie, mija się z celem!
Racjonalizacja i projekcja pełnią co najmniej dwie funkcje: wzmacniają zaprzeczanie i utrzymują status quo. Powtórzę zatem jeszcze raz: bezskuteczne i pozbawione sensu jest mówienie Zniewolonym („ja jestem ten wolny, ja jestem ten wolny, ja jestem ten wolny”, powtarzam sobie notorycznie i wierzę w to, cóż to oznacza? Nie do końca mogę wyjaśnić, ale ja jestem z tych „wolnych” – powtarzaj tę mantrę) we wszelkich dyskusjach i sporach dotyczących naszej rzeczywistości, żeby przestali zaprzeczać, skończyli z racjonalizowaniem czy zaniechali projekcji, skoro nie uświadamiają sobie, że to czynią. Najpierw trzeba im pomóc zyskać świadomość tego, co robią (to my, ci „wiedzący” już, „wolni”, mamy to robić naturalnie, „uwalniając” ich, wprowadzamy do kolejnej niewoli zwanej „wolnością”. Klasyka… niejeden zakrzyknie w tym miejscu, ale co z tą Polską, jak ją ratować?! Toć to paranoja. Dywersja, ja chcę jasnych rozwiązań. Zatem: Głosuj na Ruch Narodowy i na PiS! Na Kukiza i Korwina. Pawła Śpiewaka i Lejba Fogelmana. Na PO, na wszystko głosuj, lub wszystko neguj, gardź demokracją, Radiem Maryja, episkopatem, Kościołem katolickim, bądź za królem lub rabinem, wierz w wielkie miasta i płaską ziemię lub grom pederastów, lub bądź pedałem, słuchaj na necie Bartosiaka, Potockiego, Maciejewskiego, Gadowskiego, Michalkiewicza, Brauna, bądź zwarty i gotowy, świadomy, że hej! Lataj po netach, ufaj, że wiesz już więcej, dużo, wszystko, ba! Więcej niż wszystko! Szukaj wszędzie Żyda, śledź dywersję i podpuchę, postrzegaj wszędzie Londyn i służby, i złe aluminium, odmawiaj różaniec lub wierz w Gaję, zacznij wydawać książki, bądź grzeczny lub pluj jadem, wkrocz, wkrocz w ten zabawny kociokwik myśli, idei i pełną piersią zakrzyknij: „Teraz już wiem i rozumiem!”).
Jak zauważa Twerski: ich, tzn. „Zniewolonych”, „racjonalizacja oznacza podawanie »dobrych«, a więc możliwych do przyjęcia przyczyn. To nie oznacza, że wszystkie przywoływane powody są dobre. Niektóre są wręcz głupie, ale mogą być podane tak, że brzmią sensownie. (…) Racjonalizacje odwracają uwagę od prawdziwych przyczyn. Odciągają od prawdy nie tylko uwagę innych ludzi, ale też samej osoby z uzależnionym myśleniem. Zazwyczaj racjonalizacje brzmią sensownie, są więc bardzo zwodnicze i każdy może się na nie nabrać”. Gdyby zapytać taką osobę, dlaczego broni i wspiera obecną rządzącą szajkę, zazwyczaj poda mnóstwo świetnie brzmiących, racjonalnych wg niej powodów: „Popieram Tuska, Kaczyńskiego, bo jego rząd jest ceniony w Europie lub właśnie dlatego, że Europa nim gardzi, niepotrzebne skreślić. Ta partia zapewnia mi spokój i nie czuję się zagrożony ekstremistycznymi zapędami katolsko-prawicowej mniejszości. To rząd, któremu się sporo udało, to rząd licznych sukcesów. Pełen fajnych ludzi. To w końcu rząd, dzięki któremu nie śmieją się z nas w świecie. To rząd na skalę naszych możliwości. Nasz rząd. Rząd normalności”. Z badań psychologicznych ogólnie wiadomo, że istnieje dość niezawodna praktyczna zasada, że kiedy ludzie podają więcej niż jeden powód swoich poczynań, to zapewne racjonalizują. Zwykle każde działanie ma tylko jedną prawdziwą przyczynę. Racjonalizacja oczywiście wzmacnia zaprzeczanie. Racjonalizując powody swego działania/myślenia, w konfrontacji z faktami, osoby z uzależnionym od matrixa myśleniem zaprzeczają de facto, że nie myślą w wolny sposób, bo to by zmusiło je do przyznania przede wszystkim przed samym sobą – a to przecież boli jak cholera i przed tym się po prawdzie bronią – że przez tyle lat dawali się manipulować, a to już krok do przyznania, że są słabi albo nierozumni. Racjonalizowanie pozwala także utrzymać status quo: dzięki niemu nie trzeba przeprowadzać koniecznych zmian: „Mamy się świetnie, Polska to oaza spokoju. Kraj radosnych ludzi, kraj »Tańca z Gwiazdami«, kolorowych stadionów, wesołych pochodów z prezydentem na czele. Owszem, mogłoby być więcej dróg i sprawniejszych sądów, ale cóż, takie jest życie. Inaczej się w tym kraju nie da. Takie są warunki”.
Kolejny mechanizm obronny osób z uzależnionym myśleniem to projekcja. Oznacza ona przerzucanie winy na innych za to, za co w rzeczywistości jesteśmy odpowiedzialni my sami. Projekcja także wzmacnia zaprzeczanie: „To nieprawda, że nie widzę, co się dzieje w naszym kraju. Ja po prostu uważam, że to wy osłabiacie Polskę swoimi nieodpowiedzialnymi teoriami i zachowaniem. Może i szybciej doszlibyśmy do prawdy o Smoleńsku (choć przecież Putin i Tusk już wszystko dawno wyjaśnili, a prezydent mówił, że nasz kraj zdał egzamin z tej próby!!!!!), gdyby nie to skandaliczne mieszanie w mętnej wodzie tego oszołoma Macierewicza! Jak można! Negować ustalenia niezależnej komisji w wolnym kraju? To jakieś szaleństwo i awanturnictwo!”. Projekcja pomaga również osobom z zależnym myśleniem zachować status quo: „Dlaczego mielibyśmy w Polsce coś zmieniać? Może i nie jest idealnie, ale przecież dobrze o nas piszą w Europie i w Izraelu. Może rząd mógłby lepiej funkcjonować, ale to nie jest możliwe przez obstrukcję opozycji, Kaczyńskiego, Schetyny, Kukiza (niepotrzebne skreślić) i jego skandaliczne działania osłabiające nasz kraj. Ci ponuracy od patriotyzmu i machania szabelkami chcą nam zepsuć dobre samopoczucie. Wariaci. Nieodpowiedzialni ekstremiści. Dlaczego oni to robią? Nie widzą, że kraj rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej? Przecież w ten sposób niszczą nasz pozytywny obraz w świecie, w świecie ludzi światłych i europejskich lub patriotów”. To oczywiste, że obwinianie kogo innego całkowicie zwalnia osobę z uzależnionym myśleniem od odpowiedzialności za to, że sama nie wprowadza zmian w swoim postrzeganiu i zachowaniu. „Tak długo, jak będziesz mi to robił, nie możesz oczekiwać, że się zmienię” – mówią. Projekcja służy przede wszystkim trwaniu w uzależnionym myśleniu. Wszystkie przedstawione przeze mnie trzy mechanizmy obronne używane nieświadomie – służą jednemu celowi: obronie własnej świadomości przed prawdą, stanem faktycznym.
Opisałem pokrótce sposób pokrętnego myślenia Zniewolonych m.in. po to, abyśmy nie tracili zbędnej energii tam, gdzie się to nie opłaca, i używali jej skutecznie i z rozsądkiem tam, gdzie realnie możemy komuś „otworzyć oczy” (niedobrze mi… ale piszę dalej...). Przede wszystkim, żeby Zniewoleni otworzyli oczy na samych siebie. Na swoje wnętrze. Musimy zatem – w miarę swoich możliwości i cierpliwości – pomóc przynajmniej części Niewolnym w osiągnięciu przemiany umysłu. Pomóc im w nauczeniu się adekwatnego postrzegania siebie samych i rzeczywistości (kiepska moralistyka, ale chyba wystarczająco dobra na większość „Wolnych”).
Takie otwarcie na siebie i na rzeczywistość, byłoby dla nich poważnym krokiem ku przystosowaniu się do otoczenia, zrozumieniu i polubieniu samych siebie. Byłby to pierwszy poważny krok ku ich wolności, my zaś stalibyśmy się silniejsi ich siłą i samoświadomością. Dlatego warto to robić. Będzie to napotykało naturalnie zaciekły opór, nienawiść, niechęć ze strony – w odruchu manipulanckiej samoobrony – Zniewolonych, jak i przede wszystkim ze strony chroniących swoje „brudne zasoby” masters of puppets. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo… (Czy „Gazeta Polska” zechciałaby opublikować ten tekst pod nazwiskiem Targalskiego Jerzego lub Tekieli Roberta lub kogoś tam innego?)
W chwilach trudnych, niech wsparciem będą dla nas słowa modlitwy: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i – mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Niech wsparciem będzie również pamięć o naszych dziadach (to słaba część, ale jakoś nie mogłem tu być bardziej kreatywny), którzy w przeszłości nie z takiej opresji się wydobywali. Warto też w dyskusjach z nimi pamiętać o kilku prawdach: że Człowiek Wolny musi mieć adekwatną wiedzę o rzeczywistości. Człowiek Wolny musi posiadać system zasad i wartości, który stanowi podstawę dokonywania wyborów, oraz – przede wszystkim – że Wolny Człowiek ma ukształtowany, niezniekształcony, niezmanipulowany obraz samego siebie. Zatem, starajmy się na tyle, na ile stać każdego z nas, pomóc swoim Współbraciom wyrwać się spod władzy chocholej muzyki:
„Zbierajcie się, póki czas,
byśwa byli radzi z was,
a nie stali jak te ćmy
albo kpy;
Co kto ma, do ręki brać,
na podwórze wyjść i stać;
Tam już ludzie som,
co się sami rwiom”.
HERCULES INVICTUS!
Niektórzy z Wolnych mogą zapytać, dlaczego w ogóle warto wyrwać spod władzy real playerów tylu, ilu się da spośród Zależnych? Czyż nie lepiej zostawić ich samym sobie? Otóż – jak pisałem – musimy pomóc im, aby uratować siebie. Tylko wspólne wyjście z grobu ocali kraj. Wymaga tego od nas interes narodowy, logika potencjału, wpływów, możliwości etc., ale przede wszystkim, co o wiele ważniejsze, wymaga tego od nas chrześcijańskie miłosierdzie. Po prostu warto hołdować zasadzie: Nobody is left behind. (Uwaga, teraz niezła jazda się zaczyna, pełen bal wampirów…lecę teraz niemal jak wielkanocne wydanie „OdRzeczy” lub inne „Arcana”.) Jak powiedział Benedykt XVI – „życie chrześcijańskie jest proegzystencją: życiem dla innych, pokornym zaangażowaniem wobec naszych bliźnich: dla dobra wspólnego”. Ojciec Święty w orędziu na Wielki Post z 2012 r. mówił, że dwoma aspektami spośród trzech życia chrześcijańskiego (poza osobistą świętością) są: troska o Bliźniego oraz wzajemność. „Nie należy milczeć w obliczu zła. Mam tu na myśli postawę tych chrześcijan, którzy przez szacunek dla człowieka lub po prostu z wygodnictwa dostosowują się do powszechnie panujących mentalności, zamiast ostrzegać swych braci przed tymi sposobami myślenia i postępowania, które są sprzeczne z prawdą i nie prowadzą do dobra. Upomnienie chrześcijańskie nie jest jednak nigdy formułowane w duchu potępienia czy oskarżenia, wypływa zawsze z miłości i miłosierdzia i rodzi się z prawdziwej troski o dobro brata. (…) W naszym świecie, przesyconym indywidualizmem, trzeba na nowo odkryć, jak ważne jest upomnienie braterskie, aby razem podążać do świętości. (…) Apostoł Paweł zachęca, by dążyć do tego, co »służy sprawie pokoju i wzajemnemu zbudowaniu« (Rz 14,19), starając się o to, »co dla bliźniego dogodne – dla jego dobra, dla zbudowania« (tamże 15,2), nie szukając własnej korzyści, »Lecz dobra wielu, aby byli zbawieni« (1Kor 10,33). To wzajemne upominanie i zachęcanie w duchu pokory i miłości winno być częścią życia wspólnoty chrześcijańskiej. (…) nasze życie i życie innych są współzależne, zarówno w dobru, jak i w złu; tak grzech, jak i uczynki miłości mają również wymiar społeczny.”
Oczywiście, do tego potrzeba anielskiej cierpliwości. To naraża mnie na upokorzenia, cyniczny rechot, pogardę, przemoc, opluwanie i wyzwiska ze strony zombie (potrzeba poświęcenia jako czynnik konstytuujący poczucie lepszości). Zaś ze strony części Świadomych usłyszę, że nie warto tego robić, bo to na nic, że trzeba przetrwać ten podły czas w kokonie, a w ostateczności, w sytuacji wykarczowania resztek godności i niezależności w tym Priwislinskim Kraju – emigrować. Jak w czasach Zaborów. Ratować, co się da. Nie przyjmuję tej optyki. Jeśli chcę współtworzyć Wolną Ojczyznę opartą na Wspólnocie Partycypacyjnej (no, no, no, jestem pod wrażeniem, przeszedłem sam siebie…), to pamiętam o tym, że nie mogę się poddawać, bo „pomyślność dźwiga ludzi w górę, natomiast niepowodzenia są kamieniem probierczym cnoty”. Powtórzę raz jeszcze: według mnie bez wspólnego wyrwania się z Hadesu, spod władzy rządzącej nami szajki (masoni, żydo-pisowcy, Niemcy z PO, pederaści, judeokatolicy, NWO, wybierzcie, co wam się podoba) nie damy rady zbudować silnej, w pełni niepodległej Nowej Polski (lubię te wielkie litery). Nie jestem naiwny, wiem, że podobnie jak w przeszłości, pewna część – z wygody, oportunizmu, strachu, nienawiści do nas i do Polski – nie będzie chciała wyzwolić się i będzie chciała funkcjonować, jako upiory, zombie. Trudno. To przecież ich wybór. Ale wierzę, że – jak naucza mnie św. Paweł – po prostu warto, abyśmy służyli „(…) niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa, ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich”. Zaś Ober-upiorom III RPRL, chcącym pozostać we współtworzonej przez siebie Ułudzie, w Hadesie, w mentalnej Niewoli, tym czującym do nas pogardę różnym Czesławom Kiszczakom, Jarosławom Kaczyńskim, Aleksandrom i Eugeniuszom Smolarom, Antonim Macierewiczom, Lejbom Fogelmanom, Dodom, Gowinom i Glińskim, Michalom Schudrichom, Tomaszom Lisom i Marcinom Rolom, Wojciechom Jaruzelskim, Jonnym Danielsom, Andrzejom Wajdom, Alikom i Gieniom Smolarom, Stanisławom Cioskom, Jakubom Wojewódzkim, Kaziom Wóycikim, Jerzym Urbanom i Adamom Michnikom i Witoldom Gadowskim, Markom Dukaczewskim, Jarosławom Sellinom, Kaziom Szczukom, tym wszystkim Stuhrom, Aleksandrom Kwaśniewskim, Monikom Stokrotkom, Gromosławom Czempińskim, braciom Karnowskim, Andrzejom Dudom, Tomaszom Sakiewiczom, Donaldom Tuskom, Leszkom Piotrowskim, Millerom i Balcerowiczom, Agnieszkom Hollandom, Tomaszom Grossom, Stefanom Michnikom, Lesławom Maleszkom oraz Księżom Bonieckim, biskupom Pieronkom, Tomaszom Turowskim, kardynałom Nyczom i Dziwiszom, i wielu, wielu innym, nie oglądając się na nich, rzeknijmy na „do widzenia”:
„Pon ino widzisz pchły,
pchły, świecidła, rosę, ćmy,
a nie chcesz znać, co som my:
że w nas dnieje, dusa świci,
że zarucko kur zapieje,
że na nas czekają w mieście,
że nas tu jest ze dwiedzieście,
z kosom, cepem, żelaziwem
i że to, to nie som sny.”
Zatem (uff, jesteś tu jeszcze czytelniku? Jak wiele razy womitowałeś już podczas lektury?): Mój Współbracie, zwracam się do Ciebie pełen dobrej woli. Wiem, że moje ocalenie zależy od Twojego ocalenia. Wiem, że powodzenie nasze zależy od tego, czy uda nam się razem powrócić z otchłani ku Nowemu Wyzwoleniu. Nie ma we mnie pychy, ni obłudy, wsadzam sobie w kieszeń poczucie wyższości, bo ja widzę, a ty jesteś bezwolny, bierny lub jesteś pełen uzależnionego myślenia. Ta świadomość nic mi nie daje. I nas nie uratuje. Bez Ciebie – mimo wszystko – nie dam rady… Słyszysz? Część Uwolnionych woła na mnie z góry, żebym dał sobie spokój, żebym nie był beznadziejnie naiwnym, żebym Cię zostawił w tym grobie, w tej czeluści. Że to na nic. Że z upiorem się nie gada, że się go przecież nie przekona, ale go zostawia w Hadesie, że nie ma dla niego powrotu. Ale ja nie mogę tego zrobić. Nie tylko dlatego, że zabrania mi tego moja wiara. Nie. Ja po prostu zrozumiałem, że czekaliśmy daremnie na naszego Herkulesa, który przyjdzie i uwolni nas z Podziemi, i wywiedzie nas ku powierzchni. Czekaliśmy daremnie, bo tak naprawdę siła i ocalenie tkwią w nas samych. To my sami jesteśmy wyczekiwanym Herkulesem. My wszyscy. Nie z osobna. My wszyscy. Tylko my – świadomi i ci nieświadomi »« stanowimy paradoksalnie jedno. Zrozum, nie mam innego Współbrata. Mam tylko Ciebie (no, bez przesady, z Palestyny nadlatują nowi bracia). Nie mam po prostu nikogo innego. (Zatem, pamiętaj, dajmy szansę PiS-owi, nich rządzą jeszcze jedną kadencję, nie mogli zrobić więcej, choć bardzo się starali, a i tak już, wszyscy to wiedzą, zrobili dużo; tak, są błędy i wypaczenia, ale niech te minusy nie przysłonią nam plusów…)
Wiem, że chcą, abyśmy sobą gardzili, nie rozmawiali ze sobą, chcą nas obu trzymać w zniewoleniu, jak dwa psy szczekające na siebie, bo dzięki temu mają nad nami władzę i mogą nas rozgrywać. I nawet gdybym wyszedł tam na powierzchnię, to sumienie i pamięć nie pozwoliłyby mi żyć i funkcjonować, bo ciągle miałbym przed oczyma Twoją postać oddalającą się, niknącą w ciemnościach, znikającą. Ciągle, do końca moich dni pamiętałbym, że jakaś część Polski została tam w mroku, sama i nikomu niepotrzebna… W końcu – mimo wszystko – bez Ciebie ta Polska byłaby także niepełna (hasło PiS w 2019?)… Więc chodź, podaj mi dłoń, wyjdźmy razem ku powierzchni, wyrwijmy się wreszcie z bronowickiej chaty na krakowski gościniec (jak wołał Czepiec: „Tam w Krakowie już wszystko gotowe!” – jakbym słyszał Szczerskiego Krzysztofa lub Nowaka Andrzeja w fartuszkach), w kierunku porannych zórz. Nie bójmy się i pełną piersią razem zakrzyknijmy: Hercules invictus! tak głośno, „aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody, serca zmdlałe ocucą, pleśń z oczu zgarną narody” (śpiewa Maciek Maleńczuk). Zróbmy na początek pierwszy wspólny krok. Możemy razem pójść ku prawdzie (z Macierewiczem Antonim i Gadowskim Witoldem), bo – jak mówi Benedykt XVI: „rzeczywiście prawda jest tęsknotą człowieka, a jej poszukiwanie zawsze zakłada doświadczenie prawdziwej wolności. Jednakże wielu ludzi woli skróty i stara się unikać tego zadania, niektórzy, jak Poncjusz Piłat, ironizując co do możliwości poznania prawdy, głoszą niezdolność człowieka do jej osiągnięcia lub przecząc, że istnieje jedna prawda dla wszystkich. Taka postawa, podobnie jak w przypadku sceptycyzmu i relatywizmu, dokonuje przemiany serca, czyniąc ludzi zimnymi, chwiejnymi, dalekimi od reszty i zamkniętymi w sobie. Osoby, które obmywają sobie ręce jak rzymski namiestnik i pozwalają płynąć rzece dziejów, sami się nie angażując. (…) Bóg stworzył człowieka z wrodzonym powołaniem do prawdy i z tego względu obarczył go rozumem. Tym, co wspiera wiarę chrześcijańską, z pewnością nie jest irracjonalność, lecz głód prawdy. Każda istota ludzka musi poszukiwać prawdy i wybierać ją, kiedy ją znajdzie, nawet jeśli będzie musiała ponosić ofiary. (…) Tylko odrzucając nienawiść oraz ślepotę i zatwardziałość naszych serc, będziemy wolni i zakiełkuje w nas nowe życie”.
Więc, proszę, chwyć mocno moją dłoń. „Od tej pory żyć zaczniemy – coś wielkiego!” Razem wyjdziemy ku światłu. Uwierz mi, wolność jest tuż…
Pan Nikt
Krasnopol, 9 września 2018
Zjazd pro-liferów w Halifaksie
W dniach od czwartku, 23 sierpnia, do soboty, 25 sierpnia, uczestniczyłam jako delegat w krajowym zebraniu konwencyjnym kanadyjskiej Partii Konserwatywnej (Conservative Party of Canada National Convention) w Halifaksie w Nowej Szkocji. Delegatem zostałam podczas zebrania partyjnego okręgu Mississauga East – Cooksville w marcu. Jako członek partii, dostałam zaproszenie na zebranie, gdzie miało być wybranych 10 delegatów plus jeden delegat reprezentujący młodzież na konwencję w Halifaksie. Na spotkanie nie przyszło wiele osób. Wszyscy zostaliśmy delegatami.
Jeszcze przed lokalnym zebraniem okręgowym do zostania delegatem zachęciła mnie w swoich biuletynach kanadyjska organizacja Campaign Life Coalition, troszcząca się o sprawy pro-life i prorodzinne. Organizacja ta zachęcała osoby o poglądach pro-life i prorodzinnych do uzyskania stanowiska delegata, które na CPC National Convention uprawniało do głosowania na temat 43 propozycji zmian w konstytucji partyjnej i 75 uchwał „National Policy”. Był to zjazd typu „Policy Convention”, odbywający się co dwa lata w różnych miejscach w Kanadzie (poprzedni był w Vancouverze, następny w Toronto), gdzie poruszane miały być różne tematy i głosowania za lub przeciw, kształtujące stanowiska i poglądy partii.
http://www.goniec24.com/wiadomosci-kanadyjskie-mobile/itemlist/tag/polityka?start=120#sigProId8c3b1b6d12
foto: Paul Lauzon/Campaign Life Coalition
Właśnie delegaci byli uprawnieni do brania udziału w głosowaniach. Rzeczywiście, wiele tematów dotyczyło spraw pro-life i prorodzinnych. A na zjazd przyjechały masy, o różnych poglądach i ambicjach. Było bardzo ważne, aby pro-liferzy jako delegaci wzięli udział w tej „National Convention”. To dzięki nam, którzy zebraliśmy się tam z różnych zakątków Kanady, zostały przyjęte takie uchwały, jak „Born Alive Infant Protection Act” (dzieci urodzone żywe, nawet podczas różnych „zabiegów”, mają mieć takie same prawa jak każdy inny człowiek) – uchwała przyjęta 63 proc. głosów delegatów, i „Opposition to extension of euthanasia to minors, people who are not competent and people who live with psychological suffering” (bycie przeciwnym stosowaniu eutanazji wobec osób niepełnoletnich, niekompetentnych, cierpiących psychicznie) – uchwala przyjęta 67 proc. głosów delegatów. Głosowanie nad uchwałą „Delete article 65” (usunięcie stanowiska, gdzie partia nie będzie popierać żadnych ustaw odnoszących się do aborcji, i przyjęcie stanowiska neutralnego) było zaciętą walką. Głos przeciwko przyjęciu tej uchwały zabrała sama Lisa Raitt, posłanka na bardzo wysokim stanowisku, chcąc omijać ten temat. Został on obalony przez 53 proc. delegatów. Jak później stwierdziła Cathay Wagantall, posłanka z okręgu Yorkton-Melville w Saskatchewan, która opowiadała się na rzecz pro-life i przeciwko swojej koleżance partyjnej podczas głosowania, osoby pro-life dały znać elicie partyjnej o sobie, bo 47 proc. delegatów chciało przyjąć stanowisko „Delete article 65”.
Gdyby na „National Convention” było mniej delegatów pro-life i pro-rodzinnych, myślę, że wiele uchwał na te tematy nie byłoby przyjętych, a inne byłyby obalone większą proporcją głosów. Jak widać, Kanadyjska Partia Konserwatywna nie jest partią jednomyślną. Wiele osób, szczególnie młodych, zapisuje się do niej, aby ją zliberalizować. Jest to jednak jedyna z głównych federalnych partii kanadyjskich, gdzie osoby o poglądach pro-life i prorodzinnych mogą dojść do głosu i wyrażać się na te tematy. Można powiedzieć, że wewnątrz zjazdu w Halifaksie był zjazd pro-liferów. Bardzo mocnym i pięknym doświadczeniem było to zrzeszenie Kanadyjczyków z różnych zakątków kraju. Prawie nie mogło się uwierzyć, że tacy ludzie mieszkają w Kanadzie!
Aby zostać delegatem, trzeba być członkiem partii (koszt wynosi 30 dol. rocznie), być wybranym podczas lokalnego zebrania okręgu (czasami nie ma konkurencji), lub zgłosić się jako delegat, jeżeli są wolne miejsca. Później, aby móc głosować, trzeba udać się na „National Convention”. Koszt jest pokaźny (w tym roku wstęp na „National Convention” wynosił 635 dol. „Early Bird”), często z własnej kieszeni. Jednak przeżycie jest niesamowite i niecodzienne. Było to konkretne wpisanie się w historie polityki tego państwa.
Jack Fonseca z Campaign Life Coalition stwierdził już po zjeździe w Halifaksie, że Kanadyjska Partia Konserwatywna jest teraz bardziej pro-life niż była przed „National Convention”. Posłanka Cathay Wagantall podsumowała dzień sobotniego głosowania jako bardzo dobry dzień. Mówiła z radością, że momentum podąża w stronę pro-life i że wydarzenia w Halifaksie to nie jest wierzchołek sukcesu. Jednak przeciwnicy nie śpią. Zachęcam wszystkich ludzi dobrej woli do większej aktywności politycznej i do poważnego rozważenia zostania delegatem za dwa lata, szczególnie że z pewnością wiele osób o poglądach anti-life będzie ubiegać się o stanowisko delegata. Wpływ delegata jako jednostki jest mały, ale konkretny, a gdy wielu z nich się zrzeszy, prawie niewiarygodny. Poczucie, że dało się o sobie znać, że wpisało się w historię kraju, nawet w małym, lecz konkretnym wymiarze, i spotkanie tylu osób o podobnych poglądach, jest niesamowicie radosne.
Monika Kulacz
Podziękujmy
2018 to dla Polski i Polaków rok rocznicowy, w którym powinno przypominać się ten szczęśliwy i boski zbieg okoliczności, kiedy to w wyniku przegranej pierwszej wojny światowej jedno mocarstwo, jakim były Austro-Węgry, przestało istnieć, a dwa inne uległy dezorganizacji i chwilowemu osłabieniu. Tu chodzi o Niemcy i Rosję. Ten moment, te kilka lat, które stworzyły możliwość zorganizowania się państwa i zajęcia stanowiska do obrony państwowości polskiej.
Żeby ponownie mogło dojść do rozbiorów Polski, oba państwa, a więc Niemcy i Rosja, przepoczwarzona w Związek Sowiecki, musiały doprowadzić do zawieruchy już nie na poziomie jednego kraju, czyli na poziomie Polski, Finlandii i Czechosłowacji, ale na poziomie wojny światowej. Mieliśmy więc upadającą Rosję, która już dwa lata później odtworzyła się w kraj, który miał ambicję rozszerzyć rewolucję bolszewicką na inne państwa Europy, w tym Niemcy. Polska została zaatakowana. Polska powołuje do wojska praktycznie wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Tylko że broni i amunicji nie ma. Związki zawodowe, zdominowane przez partię komunistyczną, nie załadowują ani nie rozładowują statków wiozących uzbrojenie dla Polski. Tak dzieje się w portach we Francji, Wielkiej Brytanii, w Niemczech. Wojska bolszewickie zbliżają się do Warszawy. Rząd Węgier wysyła do Polski koleją transporty amunicji. Rząd Czechosłowacji blokuje przejazd transportów z amunicją przez terytorium Czechosłowacji. Na przejazd transportu z bronią zgadza się rząd Rumunii i w ten sposób drogą okrężną, przez teren Rumunii, przez dawne województwo stanisławowskie, pociągi z amunicją dostają się tuż przed rozstrzygającą bitwą warszawską do polskiego wojska.
Bitwa warszawska zostaje wygrana. Wojska bolszewickie rozbite, odrzucone i droga do wówczas będących w nastroju rewolucyjnym Niemiec zostaje im odcięta. Skutkiem przegranej dla bolszewickiej Rosji wojny został podpisany w 1921 roku traktat pokojowy w Rydze. Traktat ten został zawarty między rządami Rosji sowieckiej, sowieckiej Ukrainy i Polski. Traktat ten dał Polsce 18 lat pokoju.
W sierpniu 1939 roku zostaje podpisany między Niemcami a Związkiem Sowieckim traktat pokojowy z tajną klauzulą decydującą o rozbiorze Polski, nazywaną paktem Ribbentrop-Mołotow od nazwisk ministrów spraw zagranicznych obu krajów. 1 września 1939 roku Niemcy atakują Polskę. 17 września Związek Sowiecki przyłącza się do Niemiec, wypełnia zawartą umowę, również atakuje Polskę i wojska sowieckie zajmują połowę terenów ówczesnej Polski. Część wojsk polskich udaje się do Rumunii. Przy czym na przykład oficerowie i żołnierze lotnictwa, broni pancernej, artylerii i innych specjalności wojskowych mieli polecenie przekroczenia granicy Rumunii i udania się do Francji. Z obozów internowania w Rumunii z kolei ci polscy wojskowi przedostawali się na Węgry, gdzie znowu byli tolerowani i niezauważani przez policję i przez Węgry przedostawali się do Jugosławii i stamtąd już różnymi drogami, w tym i przez neutralne jeszcze wówczas Włochy, do Francji, gdzie tworzyły się jednostki Wojska Polskiego. Przy czym tutaj trzeba wyjaśnić, że oba kraje, czyli Rumunia i Węgry, były w sojuszu z Niemcami i dyplomacja niemiecka naciskała na rządy Rumunii i Węgier, by internowały polskich żołnierzy i cywilów, by uniemożliwić im przedostanie się do Francji. I tu osoby tak na najwyższych stanowiskach rządowych w Rumunii, jak i na Węgrzech, jak również zwykli ludzie udzielali polskim żołnierzom, uchodźcom pomocy w przedostawaniu się dalej do Francji. Czyli w obu krajach była prowadzona oficjalna polityka proniemiecka, która szła swoim własnym nurtem, i była również nieoficjalna, szeroko popierana przez ludność fala pomocy dla Polaków. Bez tego stanowiska indywidualnych osób nie byłoby później polskich jednostek we Francji i Anglii, nie byłoby polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii i nie byłoby ich udziału w bitwie o Anglię. Podobne zjawisko spontanicznego udzielania pomocy Polakom przez osoby indywidualne występowało na terenie ówczesnej Jugosławii. I nie było ono jednorazowe. Wystąpiło dwa razy, w chwili kiedy Polska i Polacy byli w sytuacji bardzo trudnej. Przy czym jeśli chodzi o Jugosławię, a bardziej dokładnie o Serbów, to tu warto przypomnieć ich stanowisko wobec Polaków w czasie pierwszej wojny światowej. Otóż Serbowie nie brali do niewoli jeńców. To znaczy rozstrzeliwali na miejscu wziętych do niewoli Niemców, Austriaków i Węgrów, natomiast Polaków, Czechów, Słowaków, Ukraińców puszczali wolno. W ten sposób mój dziadek Marcin Niemczyk był brany do niewoli przez Serbów trzy razy i trzy razy był puszczany wolno. Następnie jego jednostka za karę za niebojową postawę na froncie serbskim została przerzucona na front rosyjski.
W 1939 i w 1940 roku Jugosłowianie przypuszczali, że zostaną zaatakowani przez Niemców, i postawa ich rządu była przychylna dla przybywających tam uchodźców z Polski, to jednak ponownie na poziomie indywidualnym, na poziomie zachowań indywidualnych rodzin i na poziomie zachowań poszczególnych osób spotykali się oni ze spontaniczną pomocą.
Innym zjawiskiem, które miało miejsce w czasie okupacji niemieckiej na terenach dzisiejszej Białorusi, była pewna bierność ze strony Białorusinów. Była współpraca, bo były utworzone oddziały policyjne przez Niemców składające się z Białorusinów, które współpracowały z władzami niemieckimi, ale poziom agresywności w stosunku do Polaków ze strony Białorusinów w porównaniu z postawami innych narodowości był mniejszy. Można powiedzieć, że Białorusini byli bierni. Nie pomagali Polakom, ale też im w jakiś duży zorganizowany sposób nie szkodzili. Tu znany jest przykład masowych mordów na Polakach, które miały miejsce na terenie województwa wołyńskiego, przez połączone siły Ukraińców cywilów oraz oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Dawne województwo wołyńskie przylega do ziem należących do Białorusi.
I co ciekawe, tam niedaleko przecież, bo już parędziesiąt kilometrów na północ, gdzie również często Polacy byli mniejszością, nie doszło do pogromów na Polakach. A więc ta możliwość odegrania się na Polakach nie znalazła poparcia wśród Białorusinów. Mogli, bo była ku temu sposobność, a wojna demoralizuje bo stwarza ku temu warunki. Człowiek czuje się bezkarny. Białorusini nie wystąpili przeciw mniejszości polskiej w tak brutalny sposób, jak zrobili to Ukraińcy.
Chciałoby się napisać o następnym kraju, gdzie ludność w czasie drugiej wojny światowej nie szkodziła Polakom, czyli o Litwie, gdyby nie masowe mordy w Ponarach koło Wilna, gdzie Niemcy i policja litewska współpracująca z Niemcami rozstrzelali około 100.000 Polaków i Żydów. W tej liczbie zabitych było około 30.000 Polaków. Poza Ponarami jednak, z wyjątkiem może kilku innych miejsc o mniejszej skali, nie było masowych akcji przeciw Polakom na Litwie. Przede wszystkim nie było pogromów robionych na Polakach. Litwini, mimo niechęci do Polaków, zachowali się w większości przypadków w sposób, który moglibyśmy określić jako bierny. Mieli możliwość wyrządzenia dużo większych szkód, ale tego nie zrobili.
Piszę tu o tych pięciu narodach w kontekście obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, ale również w kontekście pewnej polskiej przypadłości, zbiorowego przekonania, takiej zbiorowej mitologii, polegającej na tym, że generalnie przyjmujemy, że skoro my jesteśmy dobrzy i w naszym mniemaniu innym robimy dobrze, to oczekujemy takiej samej postawy wobec nas ze strony innych, co się łączy z tym, że często nie okazujemy wdzięczności innym narodom. Myślę, że to jest taka nasza polska przywara, którą jakoś trzeba naprawić.
Okres wojny jest straszny. Żeby użyć słów reżysera Filipa Bajona z filmu „Przedwiośnie”, wojna to „klęska żywiołowa”. Czyli coś, czym nie można kierować. Ludzie zachowują się w sposób niekontrolowany. Wyzwalają się w nich pierwotne instynkty. Tak się dzieje, ponieważ człowiek nie czuje, że za swoje złe uczynki spotka go kara. Mamy więc i tych, którzy ryzykowali stanowiska, często nawet życie. Tak się stało w przypadku paru oficerów i urzędników węgierskich, którzy zostali pod koniec wojny przez Niemców aresztowani między innymi również za pomoc Polakom. Inni ludzie, tacy jak np. Białorusini, w większości przypadków byli bierni. Nam, Polakom, często wydaje się, że to było mało. Ja uważam, że to nie było mało jak na warunki wojny. Myślę, że ci ludzie, ich postawy, Węgrzy, Rumuni, narody Jugosławii, ale również Białorusini, zasługują na pewną wdzięczność w postaci przypomnienia ich postaw w tych dniach obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Tym narodom należy się wdzięczność, nawet za ich bierność, ponieważ ich postawy świadczą o tym, że w domach, przy rodzinnych stołach mówi się tam o Polakach dobrze, a przynajmniej nie mówi się źle, i te postawy wyniesione z rodzinnych domów, w sytuacjach trudnych pozwalają na to, że można na te narody liczyć niezależnie od tego, co często mówią oficjalnie przywódcy tych krajów. Bo niestety zmieniają oni swoje nastawienie często w zależności od panującej koniunktury, natomiast przekaz rodzinny pozostaje zwykle niezmienny.
Właśnie budowanie międzynarodowych sojuszy należałoby opierać na tym przekazie domowym, bardziej na tym, o czym mówi się w domach, niż na tym to co mówią politycy, szefowie rządów, bo to może zależeć od aktualnej sytuacji, od aktualnych układów międzynarodowych.
Z tym też, co potocznie nazywa się duszą narodu, łączyłbym podział na narody i społeczności, które w sposób niewymuszony są przyjacielem Polski i Polaków, bo tak to się na przestrzeni lat ukształtowało, i na te, które mają duszę ukształtowaną w sposób inny. W jakiś uproszczony sposób można powiedzieć, że narody z tej drugiej grupy zwracają się do Polski w ten sposób: jak nas nie pokochacie, to zrobimy wam coś złego, choćby nawet miałoby być to zrobione rękami innych. I tu najlepszym przykładem jest Izrael, który za pomocą USA, NATO i mediów wymusza na Polsce i Polakach miłość do siebie, ale również daniny.
Janusz Niemczyk
Otwieranie głowy
W czasach siermiężnego komunizmu i autorytarnej władzy legitymizowanej liczbą czołgów mieliśmy do czynienia z czytelną, otwartą cenzurą. Średnio inteligentny człowiek mógł się domyślić, czego władza mu zabrania myśleć, i szybko tę wiedzę uzupełnić. Niektóre gazety w końcowym okresie PRL-u zaznaczały nawet ingerencje urzędu cenzorskiego, wskazując na stosowną ustawę.
Dzisiaj nie mamy tak łatwo. Główne platformy przekazu – a wbrew tradycyjnym przekonaniom, nie jest to radio czy telewizja, lecz Facebook, Twitter, YouTube czy Google – najpierw zmonopolizowały kanały przesyłowe, stając się głównym dostawcą wiadomości tak prywatnych, jak i tych pochodzących od oficjalnych źródeł, a następnie wzięły się za cenzurowanie. Oczywiście nie same z siebie, lecz za „dyskretną namową” starszych i mądrzejszych. Dzisiaj słowa-klucze nowej cenzury to „fake news” oraz „hate propaganda”. Nikt tak dokładnie nie wie, co pojęcia te oznaczają, ale właśnie o to chodzi, aby były nieprecyzyjne, bo wówczas łatwiej można nimi walić po głowie przeciwnika politycznego, lub też oponentów rewolucyjnych zmian społecznych.
Na dodatek, większość z nas postrzega współczesną technologię informacyjną na zasadzie magicznej; wiemy, co jest na wyjściu, widzimy, co jest na wyjściu, wiemy, gdzie nacisnąć czarne pudełeczko, ale jak to działa i dlaczego to już „czarna magia”. Proszę zresztą samemu zapytać dowolną rozgarniętą latorośl o oprogramowanie smartfonu, który trzyma w ręku, i strukturę sieci, z jakiej korzysta.
Tak więc, oprócz tego, że sami na siebie donosimy, przeglądając strony internetowe, komentując na Facebooku, używając aplikacji Androida czy Apple’a, to jeszcze jesteśmy odbiorcami spreparowanego, starannie przefiltrowanego przekazu informacyjnego, o którym sądzimy, że jest autentyczny i prawdziwy. Tymczasem nie mamy bladego pojęcia, w którym miejscu i jak zadziałał cenzor. Przekonały się o tym niedawno konserwatywne portale w Stanach Zjednoczonych, które nie tylko wprost wykluczono, jak stronę fejsbukową Infowars Alexa Jonesa, ale przede wszystkim poddano „obróbce” przez algorytmy hamujące rozprzestrzenianie się niepożądanych treści. Media społecznościowe przy pomocy oprogramowania usiłują ograniczyć rozprzestrzenianie się „fake news” poprzez limitowanie propagacji wiadomości nadawanych z portali zidentyfikowanych jako „główne źródła”. Podobnie jest w przypadku treści uznawanych przez niewidzialnych cenzorów za „siejące nienawiść” (czyli tak dokładnie nie wiadomo co) – krytycznych wobec zmian społecznych narzucanych przez nowe cioty rewolucji. Ogranicza się im albo eliminuje możliwość uzyskiwania dochodów poprzez blokowanie wyświetlania reklam.
Prosta zmiana algorytmów rządzących wyświetlaniem wiadomości na tablicach Facebooka doprowadziła do nieraz 90-procentowego spadku poczytności prawicowych portali. W większości wypadków, zastosowania cenzury można się jedynie domyślać, ponieważ używa się tzw. „shadow banning”, czyli blokowania niewidocznego dla użytkownika. Nadawane treści ograniczone zostają do wąskiej grupy odbiorców zidentyfikowanych przez oprogramowanie jako podobnie myślący.
Sposobów i możliwości manipulowania treściami i rozprowadzaniem wiadomości jest multum. Można o tym przeczytać w Drudge Report, gdzie opublikowano poufne memorandum, o tym „jak eliminować prawicową propagandę”. Autorzy stwierdzają, że można tego dokonać „z matematyczną precyzją”. Żyjemy więc w świecie, w którym metodycznie i powoli odbiera się nam wolność wypowiedzi, a tworząc wrażenie budowania społecznościowej wspólnoty, szatkuje się nas na grupy mające na celu izolowanie niepoprawnych politycznie, niepożądanych poglądów. Jedną z twarzy współczesnej Łubianki jest George Soros. Co i kto za nim się kryje? Możemy się jedynie domyślać. Zresztą dzisiaj coraz bardziej musimy się domyślać, aby wiedzieć. „Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie” – że pozwolę sobie zacytować klasyka.
Osobom, które twierdzą, że dzięki dostępowi do Internetu, możliwości załadowania filmów do YouTuba, czy też stworzenia strony fejsbukowej zwiększyła się wolność słowa, a propaganda mainstreamu nie ma już tak dużego znaczenia, radziłbym po prostu popatrzyć, jak to wszystko działa. Wydawca, który nie kontroluje dystrybucji, nigdy nie wie, czy połowy nakładu nie wyrzucają mu do kosza. Najlepsza cenzura to taka, która uchodzi za wolność słowa, a najskuteczniejsze zniewolenie to takie, które narzuca się w imię pełnej wolności. Manipulacja weszła na nowy poziom, a czekiści nowego porządku od dawna wiedzą, że głębokie zmiany trzeba rozłożyć przynajmniej na dwa pokolenia, zaś mordowanie ograniczyć do podanych na tacy praw człowieka dobrowolnej eutanazji i aborcji. Dzięki temu w materiale ludzkim znów możemy rzeźbić wizję nowej świetlanej przyszłości i lepszego jutra. Avanti popolo, alla riscossa, Bandiera rossa, Bandiera rossa.
Andrzej Kumor
Folksdojcze i Żydzi w pogotowiu
Co tu ukrywać; cała Polska odetchnęła z ulgą na wieść, że prezydent Wolnego Miasta Gdańska, pan Paweł Adamowicz, zakończył trudne negocjacje z polskim Ministerstwem Obrony Narodowej, dzięki czemu kontyngent Wojska Polskiego będzie dopuszczony do uroczystości obchodów kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej, jakie mają odbyć się na Westerplatte. Nie wiadomo bowiem, co by się stało, gdyby negocjacje nie doprowadziły do porozumienia. Wojsko Polskie, chociaż przeszło kurację przeczyszczającą, mogłoby nie znieść takiego afrontu i ponownie zająć Westerplatte. W tej sytuacji rząd otworzyłby sobie nowy front; nie tylko na odcinku demokracji, nie tylko na odcinku praworządności, ale również na odcinku samorządności.
Jestem pewien, że Nasza Złota Pani nie puściłaby tego płazem, zwłaszcza że i tak sporo się nazbierało, więc pewnie przyspieszyłaby proces anarchizowania naszego bantustanu. Płomienni szermierze demokracji zrzeszeni w organizacji Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD) i Obywatele UB z panem Kasprzakiem dostaliby nowe rozkazy. Już nie wystarczyłoby podejmowanie prób opanowania gmachów publicznych, jak to miało miejsce w przypadku siedziby Krajowej Rady Sądownictwa, gdzie wtargnęli obywatele masturbujący się konstytucjami, ale bojówki zaczęłyby przejmować władzę w miastach i miasteczkach. ABW, zajęta kręceniem lodów, nie tylko nie potrafiłaby temu zapobiec, ale nawet mogłaby tego czujnie nie zauważyć w nadziei, że synekury zostaną utrzymane również przy folksdojczach, więc nie ma co narażać się bez potrzeby. Podobnie i policja; wobec folksdojczów zachowuje się z wyszukaną rewerencją, można powiedzieć, że nosi ich na rękach, zamiast zrzucać ze schodów albo przeganiać z publicznych budynków na szpicach butów. Ale jakże ma być inaczej, kiedy zapowiadany jest strajk służb mundurowych? Pretekstem są oczywiście sprawy materialne, ale to tylko pozór, bo gołym okiem widać, że i te całe służby zostały włączone w proces anarchizowania Polski, który musi zakończyć się jakimś przesileniem. Niemcy bowiem nie zrezygnują z odzyskania pełni wpływów politycznych w naszym bantustanie, zwłaszcza teraz, gdy prezydent Donald Trump, Nasza Najważniejsza I Jedyna Duszeńka, coraz bardziej poświęca się ratowaniu własnej skóry. Właśnie Nasza Złota Pani wystąpiła do niego o wzajemne zniesienie restrykcji wprowadzonych przez USA w ramach wojny handlowej i spotkała się z pełnym zrozumieniem. Francuski prezydent Macron poszedł nawet krok dalej, oświadczając, że obronę Europy trzeba oprzeć na własnych siłach. Tylko patrzeć, jak ponownie pojawi się postulat utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, czyli ostatecznego wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Ale nawet Adolf Hitler zadbał o stworzenie pozorów legalności dla uderzenia na Polskę, toteż na tym tle lepiej rozumiemy mobilizację warszawskich przebierańców z Sądu Najwyższego z panią Gersdorf na czele. Jestem przekonany, że zostali pouczeni, co mają robić, kiedy w Berlinie zapadną stosowne decyzje. Toteż i pan Adamowicz zachowuje się wobec polskiego rządu coraz bardziej mocarstwowo, chociaż oczywiście rozumie mądrości etapu, które w tej fazie jeszcze nie przewidują udziału w rocznicowych uroczystościach na Westerplatte przedstawicieli Zjednoczonych Sił Zbrojnych Unii Europejskiej ani członków Hitlerjugend, którzy by się tam fraternizowali z harcerzami z ZHP i młodzieżą żydowską. Na to przyjdzie jeszcze czas, a tymczasem trzeba grać jednocześnie na wielu fortepianach.
Toteż Niemcy wystąpili z pomysłem, by we wrześniowej konferencji państw Trójmorza, wzięli udział również oni w charakterze „partnera”. Najwyraźniej projekt ten traktowany jest w Berlinie bardzo poważnie i niezależnie od anarchizowania Polski, by doprowadzić tu do politycznego przesilenia, w następstwie którego nowy rząd wycofałby nasz kraj z tego projektu i w ten sposób go storpedował, tamtejszy rząd próbuje rozsadzać to przedsięwzięcie w zarodku i od środka. Charakterystyczne, że pierwszym i jak dotąd jedynym państwem, które niemiecki wniosek poparło, jest Polska, w imieniu której decyzję podjął pan prezydent Andrzej Duda. Nieomylny to znak, że 45-minutowa rozmowa telefoniczna, jaką w lipcu ub. roku pan prezydent odbył z Naszą Złotą Panią, nie pozostała bezowocna.
Jednocześnie z Izraela napływają informacje o masowym przyznawaniu tamtejszym Żydom polskiego obywatelstwa i polskich paszportów. Widać, że pan ambasador Magierowski, ten sam, który, jako wiceminister spraw zagranicznych, odwiedził USA, kiedy ważyły się losy ustawy nr 447 JUST, a po którego wizycie wiele polonijnych osobistości wycofało się z lobbowania przeciwko tej regulacji – że pan ambasador Magierowski powinność swej służby zrozumiał i uwijając się na swoim odcinku, wychodzi naprzeciw realizacji żydowskich pretensji wobec Polski. Więc chociaż z pana prezydenta Dudy został zdjęty zakaz wstępu do Białego Domu i 18 września zostanie tam przyjęty przez prezydenta Trumpa, a kto wie – jak suponuje znający tamtejsze realia Książę-Małżonek Radosław Sikorski – może zostanie nawet zaproszony na kolację, to z doniesień na temat przedmiotu rozmów z amerykańskim prezydentem nie wynika, by na porządku dziennym stanęła sprawa żydowskich roszczeń i ustawy nr 447 JUST. Być może to jest cena za ten „full service” w Białym Domu, ale w takim razie, co z tego, że pan prezydent Duda wypije i zakąsi, kiedy Polska będzie musiała za tę kolację beknąć Żydom ponad 300 miliardów dolarów? Najwyraźniej i prezydent Trump, podobnie jak jego konkurentka w wyborach w 2016 roku, Hilaria Clintonowa, traktuje Polskę jako skarbonkę dla Żydów, z której można dodatkowo wycisnąć opłatę za ochronę, skoro ambasadorem USA w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju właśnie została pani Żorżeta Mosbacher, dotychczas znana głównie z tego, że zrobiła majątek na rozwodach. Okoliczność, że Jej Ekscelencja została skierowana na tę synekurę właśnie do Polski, wskazuje na to, że również z punktu widzenia obecnej administracji nasz bantustan na nic lepszego nie zasługuje. Aż tylu milionerów u nas w końcu nie ma, a i pani Żorżeta najlepsze lata też ma już raczej za sobą, więc, jak to mówią – wedle stawu grobla. Ciekawe, czy USA odważyłyby się na taki gest wobec Francji, Wielkiej Brytanii, czy nawet Niemiec? Skoro jednak tubylczy prezydent mało jaja nie zniesie w związku z odwiedzinami w Białym Domu, to dlaczegóż jego lokator miałby się takimi sprawami przejmować? „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – powiadał Voltaire – toteż misję dopilnowania, by nasz bantustan zrealizował żydowskie roszczenia do ostatniego centa, można powierzyć choćby i pani Żorżecie.
Stanisław Michalkiewicz