"Celebryta" reprezentuje w polskich warunkach zjawisko na tyle nowe, że zdefiniowanie samego pojęcia do niedawna sprawiało ludziom sporo kłopotów.
Swego czasu mocno już starszy człowiek, ilustrując potrzebę "obrony polskiego języka" przed niepotrzebnym chwastem, uparł się nawet, że określenie to powstało zupełnie zbędnie, bo "celebryta" to przecież nikt inny, jak tylko "wybitny Polak". Byle kogo przecież co rusz do mediów nie zapraszają, na rozmaite okazje nie odpytują, a już tym bardziej do "celebrowania" nie dopuszczają.
Jednak gdy poszukamy informacji o pochodzeniu terminu, to znajdujemy definicję, która stworzona już w roku 1961 przez Daniela Boorstina dość ironicznie mówi nam, że "celebrytą jest człowiek, który jest znany z tego, że jest znany".
Mimo bliskości skojarzeń do synonimów nie można zatem zaliczyć choćby słów "gwiazda" czy"idol", ani tym bardziej bliskiego wspomnianemu już skojarzeniu określenia "autorytet", co nie przeszkadza, żeby osoba odnosząca sukcesy w jakiejś konkretnej dziedzinie zaczęła funkcjonować równolegle, a nawet przede wszystkim jako "celebryta".
Jak gwiazda porno
Przeglądając popularne witryny czy tabloidy, dowiadujemy się, że celebrytą najczęściej jest jednak człowiek, który ze swoich przypadków uczynił własność publiczną, a dla rozmaitych korzyści obnaża się bez obiekcji, gdy trzeba gra obsceniczne role, sprzedaje swoje zwierzenia oraz szokuje wielką odwagą w bezpruderyjnym robieniu normalnie wstydliwych świństw.
Kiedy spojrzymy na "celebrytę" z tej właśnie strony, widzimy, że "autorytetem" może on zostać dla swoich fanów w dziedzinie "jak spieprzyć wszystko raz po raz i jeszcze na tym zarobić", ale naprawdę bardzo mu blisko mentalnie do gwiazdy porno.
Jednych gorszy, innych podnieca, a jeszcze innym pomaga się zrelaksować.
Skąd zatem wzięli się "celebryci", kto ich "wynalazł" i czemu właściwie służą? Jak dorwać się do radosnego porubstwa, co daje "money for nothing"?
Na ciekawości świata mało wykształconych ludzi zawsze można było nieźle zarobić, toteż popularne bulwarówki oferowały w wygodnej formie tanią sensację i opatrzoną krzykliwym tytułem populistyczną treść także w poprzednich stuleciach.
Schlebiając kiepskim gustom swoich odbiorców, wpływały w efekcie na kształtowanie nastrojów społecznych oraz opinii publicznej o bardziej lub mniej znanych ludziach. Rozwój mediów, wielka zabawa, globalna wioska, dostatek pożywienia, dyktat młodości i seksu…. Prawo do orgazmu. Kawa dla wszystkich gratis!
Koniec wieku XX dał ludziom nowe możliwości interesującego kontaktu i zniósł wiele, wydawałoby się dotąd trwałych, ograniczeń obyczajowych, w tym nawet oddającą jednak ukryty hołd cnocie hipokryzję. Łatwo jest w takich warunkach "nie dbać o resztę", a nawet zaprzedać duszę. Zuchwałe sztuczki smakują bowiem wybornie i czyniąc "królami życia", dają poczucie "wyjątkowości" wprost boskiej.
Z kasą i po kasę
Dla niektórych wzajemne oraz publiczne "celebrowanie" stanowi jedynie przyjemność, polegającą na możliwości szerokiego zaprezentowania swoich "walorów osobistych", przy braku kłopotów z gotówką, a sporych perturbacjach z wymagającym i często wymordowanym już ego. Ludzie ci w blasku fleszy, przed kamerami TV oraz w tabloidowych wywiadach robią sobie w ten sposób po prostu dobrze.
Dla znakomitej większości "celebrowanie" stało się jednak zajęciem podstawowym i samym w sobie bardzo popłatnym, bowiem dla publiczności znudzonej pospolitością własnego losu medialnie sprzedany kicz, skandal czy jakaś potrzebna mądrość jest dziś towarem tak pożądanym, że można nim pozapełniać pustki zarówno w tym komercyjnym, jak i "misyjnie" dekorowanym geszefcie.
Rozmaite telenowele, tańce oraz turnieje w zasadzie się opłacają wszystkim, poza tracącą wciąż czas, a bywa także i rozum niezdrowo intrygowaną gawiedzią. Tej powinęła się noga, ten już nie kocha żony, a tamta znów zapomniała o majtkach przy kusej kiecce. Kogoś właśnie wyrzucono z "kultowego serialu", a ktoś inny udusił się własnym rzygiem. Też fajnie, następny proszę!
Hitem ostatnich sezonów bywają straszne wspomnienia z dzieciństwa, w których gwiazdeczka, co nie wie nawet z kim miała kolejne dzieci, obwinia za te "wypadki" wuja lub księdza, co ją w dzieciństwie "dotykał" i całą zepsuł. Kwestionowanie istnienia prawdziwych autorytetów sprzyja natychmiast poprawie samooceny i wzmacnia, jak nic innego, kojące wyrzut sumienia relatywizmy.
Licencję na "celebrytę" można otrzymać najpewniej w sytuacji, gdy na konkretny "autorytet" pojawi się właśnie zapotrzebowanie, a system "zjawisko" kupi i wkomponuje. Najszybszym sposobem na akces jest także przyjęcie do grona celebrujących na zasadzie mniej lub bardziej zgodnego, ale jednak dokooptowania przez istniejące już grono. Dosyć powszechnym zjawiskiem stało się już dziedziczenie zdolności celebrowania po praktykujących rodzicach z bardzo ciekawym nazwiskiem.
Wielkie gorszenie maluczkich
"Zwykli ludzie" zawsze lubili zajmować się cudzym życiem, co pozwalało im, z jednej strony, urozmaicić nieznośnie szarą codzienność, a z drugiej, zapełniać czas, w którym nie bardzo wiedzieli, co mają ze sobą zrobić.
Niegdyś czyniono to w maglu, w kolejce za mięsem, w kawiarni… Obecnie wystarczy włączyć jakiś kanał TV albo poszperać na zmyślnie redagowanych portalach, żeby zapoznać się z nową celebrą – upojonego aktora, rozwydrzonego biznesmena, cudownie bezwstydnej piosenkarki, sportowca już dawno "bez formy", zboczonego projektanta mody, albo też z goła człowieka, który nic szczególnego nie robi, ale "ma styl" i ze swoim nazwiskiem w mediach po prostu "chodzi".
Ten ostatni przypadek ukazuje nam czystą formę "celebrowania". Zjawisko występuje tutaj w postaci nieskażonej jakąkolwiek inną, zdawałoby się bardziej sensowną dziedziną aktywności publicznej.
Po dłuższym już obcowaniu z alternatywnym przekazem i fantazjami "celebry", biedny odbiorca przekazu zwiększa swój dystans do zdrowych zasad moralnych, a w sytuacjach trudnych sięga do wzorców fatalnych dla dalszych kolei życia.
W normalnym świecie za świństwa nieczęsto płacą, natomiast zarzucenie porządku i przyzwoitości przeważnie trzeba samemu okupić wysoką ceną. Celebryta bywa zatem zbyt często niekoniecznie świadomym swej roli publicznym deprawatorem pogrążającym najsłabszych, którzy akurat szczególnie potrzebują tak dobrego przykładu, jak duchowego wsparcia. Stanowiąc dogodne narzędzie dla zimno kalkulujących macherów, sączy zatrute treści nie tylko w obyczajową sferę ludzkiego życia, ale pośrednio wpływa także na podejmowane przez swoich "fanów" bardzo ważne decyzje w kwestiach publicznych.
W ostatnim czasie możemy zaobserwować, że wybierane na najwyższe urzędy w państwie osoby niekoniecznie spełniają już jakiekolwiek kryteria moralne, gdy do niedawna przynajmniej zachowywanie pozorów uznawane było przez speców od PR za nieodzowne.
Jak widzimy, "celebra" kształtuje dziś nawet polityczne preferencje obywateli przy realizacji demokratycznych praw, odciskając swe piętno na charakterze wybranych w ten sposób władz. Tak szybkich oraz głębokich zarazem zmian nigdy jeszcze w swojej historii ludzie nie doświadczyli, toteż nie wszystkich dziś stać na zrozumienie zjawiska i jako tako poprawną intelektualnie refleksję.
Jedno jest pewne, pieniądze, które dostaje się za nic, zbyt często stanowić mogą zapłatę za rzeczy bezcenne także dla radośnie, a przy tym korzystnie celebrującego. Dynamiczny język oddaje, jak widać, najlepiej charakter zmian, bo każdy termin tworzony jest zwykle z potrzeby nazwania czegoś nowego, nawet jeżeli nie zawsze "to coś" możemy do końca – zrozumieć, by w takiej właśnie materii w końcu się – porozumieć.
Przykłady celebrowania upadku bez trudu możemy znaleźć nawet u starożytnych, lecz poprzednicy dzisiejszych "celebrytów" nie byli wyposażeni wówczas w ten doskonały arsenał głęboko destrukcyjnego, a przy tym tak masowego rażenia. Za każdym razem zjawiska temu podobne zwiastowały jednak nie tylko koniec epoki, ale i nowe kłopoty ze zdrowiem cywilizacji, na które ludzie, by przetrwać, zmuszeni byli odnaleźć właściwe antidotum.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 6 sierpnia 2012 r.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!